Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Misteria - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
19 maja 2025
29,00
2900 pkt
punktów Virtualo

Misteria - ebook

Debiut prozatorski uznanego poety i animatora życia literackiego Przemysława Owczarka to proza gęsta, bezkompromisowa, w której zmysłowość nie waha się wkraczać w rejony metafizyczne, a codzienna logika wchodzi w romans z wizją, mistyką i szamanizmem. Autor wiedzie bohaterów swoich opowiadań na manowce, w leśne ostępy i do źródeł mitu, dzięki czemu jurny realizm tych mikroświatów zakrzywia się w odległe czasoprzestrzenie: sięga do pradziejów, katastroficznej przyszłości albo kosmosu. Wraz z bohaterami przepadają w tych magicznych miejscach czytelnicy – uwiedzeni, obezwładnieni i zahipnotyzowani siłą opowieści łódzkiego twórcy.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68310-85-6
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

SZCZĘ­ŚCIE PO ŁO­KIEĆ

Taki je­den na­pi­sał, że „śmierć dzie­ciń­stwa jest już dzie­ciń­stwem śmierci”*. Zmia­tam przed doj­rze­wa­niem ku śmierci w małą śmierć dzie­ciń­stwa. A wtedy obu­dził mnie szum lot­ni­ska. Znak, że do wie­czora niebo będą roz­pru­wać Migi-21. Mo­gły też po­ja­wić się Iskry albo AN-2, ra­dziecki trans­por­towy dwu­pła­to­wiec, z któ­rego od czasu do czasu od­pa­dali spa­do­chro­nia­rze. Po­sze­dłem na łąkę. Matka na­peł­niała ko­newkę. Oj­ciec ha­ła­so­wał w warsz­ta­cie. Chcia­łem zo­ba­czyć oko­nia, któ­rego wczo­raj zło­wi­łem i po­sta­no­wi­łem uwię­zić w oczku wod­nym. Moja pierw­sza ryba. Matka wró­ciła po ko­lejną por­cję wody i na­gle... Huk. Zza li­nii lasu wy­sko­czył Mig. Ni­sko. Cho­ler­nie ni­sko. A po­tem na­stępny, na­stępny i na­stępny. Cały klucz. Wszystko się trzę­sło. Drzewa drżały. Za ma­szy­nami cią­gnęła się czte­ro­li­nia czar­nych smug. Na­wet nie usły­sza­łem krzyku matki. Gdy się do niej od­wró­ci­łem, stała po ko­lana w wo­dzie, zie­lona od rzęsy jak Wod­nik Szu­wa­rek. Ro­ze­śmia­łem się i pod­bie­głem po­dać jej rękę.

– Osza­leli – wy­sa­pała, roz­dziaw­szy się do czar­nego sta­nika, wy­krę­ca­jąc wodę z ko­szulki.

– Jejku, jejku – ska­ka­łem wo­kół niej.

– Mały, za­nieś ko­newkę i wy­lej pod ogórki, a ja się prze­biorę i zro­bię ci śnia­da­nie. Chcesz twa­ro­żek z rzod­kiew­kami?

– Tak, tak – od­po­wie­dzia­łem i za­czą­łem szu­kać mo­jego oko­nia tam, gdzie biały piach za­cho­dzi na plamy mułu. I huk. Wi­raż nad la­sem i eks­ta­tyczny lot w górę. Za­wisł. Cich­nie sil­nik. I w dół. Ha­łas za nim jak sfora psów wy­ją­cych w be­to­niarce. I wi­raż w słońce. Da­leko nad łąki. Da­lej, za las nad lot­ni­sko.

– Jezu kol­cza­sty! – za­wo­łał tata, ga­piąc się w niebo – kury głu­pieją.

„Jezu kol­cza­sty”? Wy­obra­zi­łem so­bie dłu­go­wło­sego Je­zusa z kol­cami na ple­cach. Zu­peł­nie jak w tej bajce. Pew­nie zrzuca skórę i idzie do nieba. Nasz jeż Tup­tuś też gdzieś po­szedł. Na gli­sty albo dżdżow­nice. Cho­ciaż Tup­tuś po­dobno woli my­szy. Mó­wi­łem chło­pa­kom w szkole, że jabłko na kol­cach to głupi po­mysł. No to na­ry­so­wa­li­śmy bom­bowce i do­sta­li­śmy dwóje. Jakby nic poza je­żem nie było na świe­cie.

Po­po­łu­dnie. Czu­łem jesz­cze smak po­mi­dora ob­la­nego słodko-kwa­śną śmie­taną. Nad rzeką krzyki. Pół wsi przy­szło się plu­skać. I chmara dział­kow­ców. A ja nie mo­głem się ką­pać. Przed­wczo­raj wpa­dłem w głę­binę. Ca­łego mnie za­kryło. Do­piero pan Sło­wik mnie wy­cią­gnął. Bo tata nie po­my­ślał, żeby ze mną pójść. A mama krzy­czała: „To­pił się, to­pił! Nie może sam cho­dzić! Gdzie on bę­dzie pie­skiem pły­wał?!”. A ja już umia­łem. I pie­skiem, i strzałką. Zna­łem ta­kie miej­sce, gdzie woda jest po pa­chy. Majty w si­to­wie i hop. Naj­faj­niej na go­lasa.

Pójdę. Po­pa­trzę. Nie, nie będę się ką­pał. „Idź”. Lu­dzi tro­chę mniej. Dwie WSK-i stały. Dużo tych star­szych chło­pa­ków. Z darni zro­bili skocz­nię i wa­lili do wody. Rudy spadł na bla­chę, a reszta się śmiała.

– Na chuja się mę­czysz, Pio­trek? Patrz, tak to się robi – za­wo­łał je­den. Wbiegł na skocz­nię, wy­sko­czył w górę, wy­giął się jak kot i wrył w wodę. Su­per. Ja też tak będę umiał. A po­tem usły­sza­łem: „kurwa”, „za­pier­da­laj” i „je­bać Wi­dzew”.

– Ma­te­uszku, idziemy do domu. – O, moja są­siadka. Przy­szła z tym czte­ro­lat­kiem.

– Mamo, co to jest „na chuja?” – za­py­tał Ma­te­uszek.

– Chodź, bo cię pa­no­wie ochla­pią. Za­bie­raj ło­patkę, tu, pro­szę, wia­derko, szyb­ciutko, idziemy.

Chyba się pani Jola wy­stra­szyła dry­bla­sów. Fajne to „na chuja się mę­czysz”.

– Cześć, Woj­tek! – Przy­lazł. Tro­chę się go ba­łem, bo mi do­ku­czał. Dwa lata star­szy i my­śli, że wszystko mu wolno.

– Cześć, idziesz ze mną nad wo­do­spad? – za­py­tał Woj­tek. – Po­każę ci, jak przejść na ten za­ro­śnięty cy­pel za sta­rym ko­ry­tem.

– Do­bra, idę. I tak nie mogę się ką­pać.

Po­szli­śmy przez łąki. Po­tem nad wo­do­spad, po ka­mie­niach na drugą stronę rzeki. Nie­da­leko jest młyn. Woda wy­pływa ze stawu i wpada pod koło, a drugą od­nogą spływa w in­nym miej­scu, gdzie jest wo­do­spad. Kie­dyś rzeka omi­jała staw. Stąd stare ko­ryto. Cy­pel mie­ści się wła­śnie mię­dzy jedną od­nogą rzeki, sta­wem i sta­rym ko­ry­tem, w ich wi­dłach. Żeby się na niego do­stać, trzeba po­ko­nać za­sieki z po­krzyw. I wtedy to zro­bi­li­śmy. W krót­kich spoden­kach. Bą­ble mia­łem wiel­kie jak klu­ski. Przed nami mała po­lanka. Wy­soki grzbiet ma­lin. Dzi­kie, małe i słod­kie owoce. Uczta. A po­tem Woj­tek po­ka­zał mi ka­wa­łek murku, który wy­sta­wał z gę­stej trawy.

– Tu był ja­kiś dom. Może stary młyn? Wi­dzisz, wszystko z bia­łej opoki. Zro­bimy wy­ko­pa­li­ska. Tu na pewno jest ja­kiś skarb.

Ki­wam głową, że tak, i mordę mam całą w ma­li­nach. Oj­ciec Wojtka wy­ko­pał miecz pod Grun­wal­dem. Ale prze­cież mi­li­cjant to jest od in­nych rze­czy. „No wła­śnie – po­wie­dział tata – Zdzi­chu to po­trafi ko­pać, ale zło­dziei, pod­że­ga­czy i So­li­dar­ność”. Umó­wi­łem się z Wojt­kiem na­stęp­nego dnia. Po obie­dzie.

O dzie­wią­tej mama wpa­ko­wała mnie do łóżka. W ra­diu dziwna bajka. Było o smoku, który roz­śmie­szał ry­ce­rzy na śmierć, a po­tem oże­nił się z księż­niczką. Śnił mi się Mig-21, na któ­rym sie­dział Je­zus, cały w kol­cach i z mie­czem spod Grun­waldu.

Na­stęp­nego dnia po obie­dzie po­sze­dłem nad wo­do­spad. Migi nie la­tały. Było święto. Ma­ni­fest czy coś? Woj­tek nie przy­lazł. Mia­łem ze sobą sa­perkę. Obie­ca­łem ta­cie, że przy­niosę parę kro­wich plac­ków pod ogórki. Ucie­szył się, że wresz­cie nie będę bie­gał za sa­mo­lo­tami, tylko zro­bię coś po­ży­tecz­nego. Prze­la­złem przez po­krzywy, przy­sia­dłem pod mur­kiem i za­czą­łem ko­pać. Na­gle coś za­sze­le­ściło w krza­kach. Wczoł­ga­łem się pod kępę ma­lin. Na po­lankę wszedł chło­pak, za nim dziew­czyna. Nic nie mó­wili, tylko się chi­chrali. No ład­nie. Gówno będę miał, nie wy­ko­pa­li­ska – po­my­śla­łem. A oni na trawę. Nie po­wiem, co było da­lej. Parę lat póź­niej, pod sta­rym dę­bem w księ­ży­cową noc, od jed­nej z tych naj­bar­dziej po­wab­nych dru­hen do­wiem się, że naj­pierw po­winna być gra wstępna, za­nim na­stąpi alarm rynsz­tun­kowy na wspak i będę mu­siał wszystko z sie­bie zrzu­cić jak zwy­kły sze­re­gowy. To bę­dzie mi­łość na gwiz­dek.

Gdy tamci so­bie po­szli, za­bra­łem się do ko­pa­nia. Cały ło­kieć mia­łem w ziemi, kiedy coś twar­dego wy­czu­łem pod opusz­kami. Wsa­dzi­łem sa­perkę. Za­grze­cho­tało i za­dzwo­niło. Jezu kol­cza­sty, a je­śli to bomba? Trzeba ostroż­nie. Pa­lusz­kami. Parę gar­ści ziemi i ka­wa­łek ob­le­pio­nego nią że­la­stwa. Stary ko­wal­ski gwóźdź z kwa­dra­to­wym łeb­kiem wbity w po­łowę pod­kowy. Mam szczę­ście – po­my­śla­łem. Skoro są ta­kie rze­czy, to może być i dzba­nek z mo­ne­tami. Wsu­ną­łem skarb w kie­szeń i do domu. Po dro­dze zna­la­złem na ma­li­nach nie­bie­skie majtki z ko­ronką. Pew­nie tej dziew­czyny? Wrzu­ci­łem je do rzeki. Niech ma bra­nie ja­kiś węd­karz.

Wra­ca­łem szczę­śliwy. W za­kolu same dry­blasy ką­piące się na go­lasa. Dla mnie to nie no­wina. Je­den stał na skoczni i krzy­czał: „Pa­trz­cie, to jest fiut, pięć i czter­dzie­ści!”. Nie ma co się mie­rzyć z ta­kim siu­sia­kiem – po­my­śla­łem i po­bie­głem do domu. A tam bura, że gnoju nie przy­wio­złem na taczce, tylko że­la­stwo zbie­ram.

Na ko­la­cję za­le­wajka na kur­kach. Py­cha. Póź­niej pie­cze­nie kieł­ba­sek u są­sia­dów. Za­pro­siła nas mama Ma­te­uszka. Przy­je­chał jej tata fi­zyk, który pra­co­wał we Wło­szech na uczelni. Moi ro­dzice do­stali bu­telkę wina. Ja do­kła­da­łem do ognia. A po­tem przy­szedł Ma­te­uszek. Spał wcze­śniej w ha­maku. Przy­ta­chał ze sobą dwa mi­sie, po­sa­dził je na ziemi i za­czął mię­dzy nimi ukła­dać małe ogni­sko. Dzia­dek fi­zyk za­py­tał go, jak na­zwał mi­sie. No i draka, bo Ma­te­uszek uniósł je nad sie­bie i z całą po­wagą po­wie­dział:

– Je­den na­zywa się Kulwa, a drugi Za­piel­da­laj.

– Ma­te­uszku, nie wolno tak mó­wić – za­wo­łała pani Jola, bor­dowa na twa­rzy jak bo­twinka. – Prze­pra­szam cię, tato, ale pod­słu­chał nad rzeką wiej­skich chło­pa­ków, no i te­raz nie mogę so­bie po­ra­dzić.

A Ma­te­uszek ni stąd, ni zo­wąd:

– Dziadku, dziadku, zo­bacz, cho­dzi mi po lęce ta je­bana mlówka.

– Ma­te­uszku, pro­szę do mnie.

Ma­te­uszek ścią­gnął majtki, po­drep­tał pod ja­ło­wiec, sik­nął i za­wo­łał:

– Dziadku, zo­bacz, jaki fiut, pięć i cztel­dzie­ści!

Co tu wię­cej opo­wia­dać. Moi ro­dzice śmiali się przez cały ty­dzień i gro­zili pal­cem, że­bym nie pró­bo­wał na­śla­do­wać Ma­te­uszka. Po­wie­dzia­łem, że prze­cież je­stem już w dru­giej kla­sie i że można na mnie li­czyć.

W nocy śnił mi się ol­brzym, który ła­mał pod­kowy i na nie si­kał.

Tata obu­dził mnie wcze­śniej.

– Chodź, Okruszku, dzi­siaj mu­sisz mi po­móc. Bę­dziesz mie­szał ce­ment.

Tata sta­wiał fun­da­menty pod swój wia­trak. Bę­dziemy mieć prąd. Śmi­gło na­pę­dzi prąd­nicę. Wy­ko­pał już cztery dziury pod sta­lowe ramy, które miały dźwi­gać całą kon­struk­cję. Do do­łów wrzu­cał gruz i różne me­ta­lowe od­pady. Mie­sza­łem ce­ment przez całe przed­po­łu­dnie. Na po­czątku było faj­nie, ale po­tem za­częły mnie bo­leć ręce. No i la­tały Migi. Mu­sia­łem pa­trzeć. Nie wiem, skąd się to bie­rze. Po pro­stu mu­szę pa­trzeć, do­póki sa­mo­lot nie znik­nie z pola wi­dze­nia. A to za­wsze wku­rza ojca. Gruzu na­sy­pał już we wszyst­kie doły. I kiedy la­li­śmy do jed­nego ce­ment, zo­ba­czy­łem tam moją pod­kowę. Bła­ga­łem. Ry­cza­łem. Po­bie­głem na łąki. To moja pod­kowa. Moje pół szczę­ścia.

Przez cały dzień tata awan­tu­ro­wał się z mamą. Kulwa to przy tym nic. Same złe słowa. Sie­dzia­łem na łące i ga­pi­łem się na my­śliwce. Gębę mia­łem brudną od łez i by­łem głodny. Gów­niarz też po­trafi straj­ko­wać. Przy­szła mama i po­wie­działa, że pół pod­kowy znajdę w swoim ży­ciu jesz­cze nie raz, ale dru­gie pół to mu­szę wy­kuć wła­snymi rę­koma. „Ta­kie jest ży­cie synku, mnie ni­gdy nie było ła­two”. Za­py­ta­łem, czy tata jest jej szczę­ściem, które wy­kuła so­bie wła­snymi rę­koma. Nie od­po­wie­działa. Po­szła pod­le­wać ogórki. A po­tem, za ple­cami, usły­sza­łem sze­lest.

W tra­wie czoł­gał się Ma­te­uszek. Wstał, uśmiech­nął się i otwo­rzył bu­zię... By­łem szyb­szy:

– Na chuja się mę­czysz, mały?

* Ro­berto Sa­lva­dori, Wło­skie dzie­ciń­stwo, przeł. H. Kra­lowa, Ze­szyty Li­te­rac­kie, War­szawa 2001, s. 8.

.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------De­biuty prozą
w Biu­rze Li­te­rac­kim

Ju­lia Fie­dor­czuk Po­ra­nek Ma­rii i inne opo­wia­da­nia (2010)

Fi­lip Za­wada Psy po­cią­gowe (2011)

Ka­ta­rzyna Ja­ku­biak Nie­ostre wi­dze­nia (2012)

Bronka No­wicka Na­kar­mić ka­mień (2015)

Ta­de­usz Dą­brow­ski Bez­bronna kre­ska (2016)

Elż­bieta Łap­czyń­ska Be­stia­riusz no­wo­hucki (2020)

Marta So­ko­łow­ska Im­pe­rium Dzieci (2021)

Krzysz­tof Chro­now­ski Nie­obec­ność (2021)

Ja­kub Wi­śniew­ski Myja (2022)

Ma­ria Krzywda Wszystko do­brze (2022)

Iwona Bassa Głodni (2023)

Alek­san­dra Ka­sprzak Wy­drąż mi ro­dzinę w se­rze (2024)

Krzysz­tof Siw­czyk Na prze­cię­ciu ar­te­rii (2024)

Ma­ciej Wnuk Miej­sca od­le­głe (2025)

Mag­da­lena Ge­now Zło­dziejka ma­tek (2025)

Mira Su­cho­wiejko Też się o cie­bie boję (2025)

Prze­my­sław Owcza­rek Mi­ste­ria (2025)
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij