Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Mistrz marionetek - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
27 lipca 2022
Ebook
29,99 zł
Audiobook
42,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Mistrz marionetek - ebook

Mistrz marionetek

Tutaj śmierć pociąga za sznurki...

Wydawało się, że Grzegorz Skorupski umie pisać tylko kryminały retro... Ale nie. Pociąga za współczesne sznurki jak nikt. Narastające napięcie, stopniowane emocje. Wybitne!

Robert Ostaszewski, autor serii z podkomisarzem Rowickim, juror Kryminalnej Piły

W sieci znajdziesz dzisiaj wszystko. Także śmierć.

Grono pedagogiczne szacownego II LO im. Adama Mickiewicza to niebanalne osobowości: historyczka Klaudia – zainteresowana prawami kobiet, procesami o czary i zdrowym trybem życia, nieustannie buszująca w archiwalnych materiałach; fizyk, który kandyduje na radnego; tolerancyjny i otwarty ksiądz Krzysztof; polonistka Olga, po rozwodzie mieszkająca z nastoletnią córką w dużym domu otoczonym lasem i wdająca się w słowne utarczki z katechetą... Na lekcjach polskiego obecny jest też praktykant Marek – wrażliwy, lekko odjechany chłopak, zainteresowany wiarą i religią. Kiedy historyczka nie przychodzi do szkoły i nikt nie wie, co się stało, Olga przegląda wiadomości w jej laptopie i, idąc tym tropem, znajduje ciało Klaudii w parku. Poczucie zagrożenia narasta, gdy w miejskim archiwum zostaje zamordowana kolejna kobieta...

Grzegorz Skorupski

Historyk, regionalista, pisarz, twórca scenariuszy gier miejskich. Autor książek historycznych i serii kryminałów retro z prokuratorem Adamem Karskim. Jeden z inicjatorów Festiwalu Kryminału Retro „Kryminalny Magiel”. Człowiek tak niejednoznaczny, jak różne są jego gusta muzyczne: stoner, doom, jazz i death metal. Pierwsza powieść z cyklu retro – Smak błękitu – otrzymała w 2018 roku wyróżnienie jury Kryminalnej Piły, a opowiadanie Gra o Rewolucję zdobyło trzecie miejsce w kategorii retro ogólnopolskiego konkursu literackiego „Stulecie Polskiego Kryminału”. Mistrz marionetek jest jego pierwszą książką osadzoną we współczesnych realiach.

Fragment

Trzęsącą się ręką podniosła odłamany suchy konar i zaczęła bez przekonania odgarniać liście. Piramida znajdujących się u góry gałęzi nagle się załamała i zsunęła w stronę Olgi. Odskoczyła w ostatniej chwili, wpadając na drzewo. Część osuwiska zasypała jej nogi. Ze wstrętem strząsnęła z butów śmierdzące szczątki roślin. Widocznie liście musiały już długo leżeć, a proces gnilny wytworzył warstwę, po której ześlizgnęła się górna część kopca. Fetor z wnętrza był zaskakująco silny. Olga ponownie próbowała strząsnąć z nóg część jakiegoś większego konara, który, zakotwiczony gdzieś głęboko, uparcie nie chciał opuścić jej buta. Klnąc na siebie za swój głupi pomysł, zrobiła większy zamach. Miała już dosyć tej przyprawiającej o ciarki na plecach eskapady. Uderzyła i... konar nie odleciał, jak liczyła, a dźwięk zderzenia jej martensa z potencjalnym kawałkiem drzewa zdecydowanie odbiegał od tego, na co była przygotowana. Przyświeciła latarką i krzyk zamarł jej na ustach. Spod sterty liści wystawała kobieca dłoń! Cofnęła się przerażona i skierowała wątły snop światła na to, co wyłoniło się w minikataklizmie, który spowodował osunięcie kopca. Leżały tam zwłoki kobiety. (...)

Do twarzy, na której zastygł wyraz zdziwienia zmieszanego z bólem, groteskowo przyklejone były złotobrązowe liście. Lewa część głowy stanowiła zastygły, zdeformowany kształt z wystającymi kawałkami sterczących w niebo białych kości. W masie zastygłej krwi żwawo ruszały się jakieś białe robaczki. Lewa ręka zaciskała się na drewnianym kołku wbitym w klatkę piersiową. Olga poczuła, że zbiera jej się na wymioty. Rzuciła się biegiem w stronę bramy parku.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67217-37-8
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

PRO­LOG

Będą szu­kać (pouczeń) w snach. I nawet jeśli powie­dzą, że to sen – od demona, który oczy­wi­ście godny jest ich błędu – to przy­pad­nie im znisz­cze­nie zamiast nie­śmier­tel­no­ści. Gdyż zło nie może przy­no­sić dobrego owocu, gdyż każdy, który z tego miej­sca pocho­dzi, przy­nosi to, co odpo­wiada temu miej­scu. Nie każda bowiem dusza pocho­dzi z prawdy czy z nie­znisz­czal­no­ści. Każda bowiem dusza tych eonów w naszych oczach prze­zna­czona jest na śmierć. Jest bowiem zawsze nie­wol­nicą stwo­rzoną w swych namięt­no­ściach, a znisz­cze­nie wieczne jest jej prze­zna­cze­niem.¹

APO­KA­LIPSA PIO­TRA

3 marca 1634 roku

To już dziś. Ni­gdy by nie pomy­ślała, że będzie ocze­ki­wała śmierci jak wyba­wie­nia. Śmierć jak wspa­niały dar nie­bios, któ­rego ni­gdy wcze­śniej nie doce­niała.

Miała zale­d­wie dwa­dzie­ścia lat, ale ostat­nie dni uczy­niły ją sta­ruszką. Nie pamię­tała już sie­bie sprzed TEGO dnia. Ogrom emo­cji i cier­pie­nia przy­głu­szył wszystko. Zatarł każde wspo­mnie­nie, jakby szczę­ście ni­gdy nie ist­niało i nie było moż­liwe w tym świe­cie, w któ­rym rzą­dzi ON. Sza­tan!

Nie potra­fiła już sobie przy­po­mnieć swo­ich dłu­gich, gru­bych war­ko­czy, które, jak pozo­stałe włosy na ciele, ogo­lono jej już na samym początku. Nie zda­wała sobie sprawy, jak publiczne pozba­wie­nie wło­sów może obe­drzeć z ludz­kiej god­no­ści. Wtar­gnięto w jej intym­ność z taką siłą wul­gar­nej prze­mocy, że oddech ZŁA czuła wręcz nama­cal­nie.

Ode­brano jej wszystko. Nawet naj­bliż­szych, któ­rzy ze stra­chu, a może pod wpły­wem tego księ­dza wyrze­kli się jej. Może uda­wali tylko? Ból fizyczny był tak silny, że mogła się sku­pić tylko na nim.

Nie spała już kilka nocy. Nie potra­fiła ich zli­czyć. Trzy, a może pięć? Ból potra­fił poko­nać nawet czas, a jej oprawcy, niech będą prze­klęci, urzą­dzali wido­wi­sko zawsze nocą. To wtedy zjeż­dżali się pań­stwo z oko­licz­nych dwo­rów, by przy węgier­skim winie przy­glą­dać się i podzi­wiać pomy­sło­wość jej opraw­ców. Czer­wony winny sok roz­le­wał się na sto­łach, kiedy kilka metrów dalej w drew­niane przy­rządy wymyśl­nych maszyn wsią­kała jej krew. Kapiąca z ust tłu­stych panów tego świata ślina zmie­szana z tłusz­czem zagry­za­nych udek kuro­pa­twy… Marzyła, by to oni dusili się krwią z kolej­nego wyry­wa­nego roz­pa­lo­nymi szczyp­cami zęba. Ale chrzęst prze­gry­za­nych kaczych kostek mie­szał się z odgło­sami kru­szo­nych zębów mło­dej dziew­czyny.

Spró­bo­wała wstać, ale jej zakrwa­wione ciało nie reago­wało. Poczuła cie­pło. Mocz roz­lał się na meta­lo­wej pry­czy, na któ­rej ją poło­żono. To dziwne, że meto­dycz­nie, powoli łamane nogi nie reago­wały na jej pole­ce­nia, jakby były zupeł­nie obce, ale potra­fiły prze­no­sić ból.

Przez zakra­to­wane okno usły­szała odgłosy gro­ma­dzą­cej się na wido­wi­sko miej­skiej tłusz­czy. Pew­nie już przy­go­to­wano stos, by dostar­czyć tej masie pożywki dla ich naj­niż­szych instynk­tów. Jakby przy­wią­za­nie pięć­dzie­się­ciu kilo­gra­mów przy­pa­la­nego, dziu­ra­wio­nego i roz­cią­ga­nego do gra­nic wytrzy­ma­ło­ści dziew­czę­cego ciała było jakimś wewnętrz­nym pra­gnie­niem, które nale­żało zaspo­koić.

Nie wie­działa, kiedy to sobie posta­no­wiła. Że się przy­zna! Prze­stała wal­czyć. Przy­znała się do wszyst­kiego, co chcieli. Musiała oca­lić język. Nie mogła pozwo­lić, żeby wyrwano jej język! Tylko wtedy to będzie miało sens.

Usły­szała rumor odsu­wa­nej zasuwy w drzwiach. Po co ją zamy­kano, jeżeli nie może nawet ruszyć nogą? Może bali się, że uciek­nie dzięki tajem­nej mocy?

Dwaj męż­czyźni, sporo już po czter­dzie­stce, chwy­cili ją bru­tal­nie pod pachy i wywle­kli z celi. Na widok słońca zmru­żyła oczy. Przez te kilka dni zupeł­nie zapo­mniała o ota­cza­ją­cym świe­cie. O wio­śnie, która miała jej przy­nieść tyle rado­ści. Wle­kli ją na boczną, wschod­nią część rynku, ale nie czuła bólu. Sły­szała tylko odgłos bosych stóp ude­rza­ją­cych o kamienny bruk.

Musiała zebrać w sobie wszyst­kie siły. Tylko zemsta dawała taką moc.

Kiedy przy­wią­zy­wano ją do gru­bego pnia, jej zmy­sły nie potra­fiły już zare­je­stro­wać, że był wyjąt­kowo ostro cio­sany. Przy­wią­zano ją w pasie, ręce pozo­sta­wia­jąc wolne. I tak nie miała żad­nych szans ucieczki. Spod pół­przy­mknię­tych powiek przy­glą­dała się wrzesz­czą­cemu tłu­mowi. Jesz­cze nie­dawno była jedną z nich. Miłą dziew­czyną, do któ­rej się uśmie­chali. Co się zmie­niło?

Poczuła swąd dymu. Więc już pod­pa­lono nasą­czony łojem wysu­szony mech. Musi pocze­kać jesz­cze chwilę… Nie da im szansy na uga­sze­nie… Nie pozwoli na powrót do lochu i tych sza­lo­nych ludzi…

– Słu­chaj­cie, ludzie! Jestem cza­row­nicą i sługą sza­tana! – prze­ra­ziła się swo­jego głosu. Był ochry­pły i skrze­kliwy, jak głos sta­ru­chy z lasu, którą kie­dyś spo­tkała, a nie mło­dej dziew­czyny.

Tłum zamarł, wpa­tru­jąc się z zafa­scy­no­wa­niem. Wyda­wało jej się, że widzi pewne poru­sze­nie w miej­scu, gdzie zgro­ma­dziły się oko­liczna szlachta i wyż­sze ducho­wień­stwo. To w ich stronę wycią­gnęła rękę.

Póki jesz­cze miała siły, musiała to dokoń­czyć. Z ogrom­nym wysił­kiem otwo­rzyła sze­rzej oczy. Chciała to zoba­czyć. Przez ostat­nie godziny zbie­rała siły tylko po to, by wypo­wie­dzieć te dwa zda­nia. Reszt­kami sił, dusząc się w dymie, zaczęła krzy­czeć, obser­wu­jąc jed­no­cze­śnie ich twa­rze.

– Ja, słu­żeb­nica Dia­bła, wydaję na ten czas i powo­łuję moich współ­wy­znaw­ców: pana Radzew­skiego i mał­żonkę jego­mo­ści, wójta Albrechta, wie­leb­nego…

12 grud­nia 1982 roku

Syrena ogła­sza­jąca koniec dru­giej zmiany wypu­ściła szary tłum zabi­ja­jący z zimna ręce. Kobiety trzy­mały się razem. Czasy były nie­spo­kojne i wolały nie wra­cać poje­dyn­czo do domu. A nuż napo­tkają patrol mili­cji, a ci, kiedy nie było świad­ków, dopusz­czali się róż­nych rze­czy, wyko­rzy­stu­jąc spe­cjalne prawa stanu wojen­nego. Zresztą od nie­dawna ich patrole wzmoc­niono o tych nie­wy­ży­tych mło­ko­sów z ZOMO, na któ­rych patrzono ze szcze­gólną pogardą. Prze­cież mogli, jak nor­malne chło­paki, iść do woj­ska. Wybrali jed­nak oddziały spe­cjal­nie prze­zna­czone do walki z demon­stru­ją­cymi na uli­cach. Teraz szczy­cili się o dwa­dzie­ścia cen­ty­me­trów dłuż­szymi pał­kami sztur­mo­wymi. Jakby im jesz­cze tego było mało, lubili zatrzy­ma­nych tłuc rącz­kami pałki. Ci z załogi, co cho­dzili na demon­stra­cje, opo­wia­dali, że tam, gdzie spa­dła pałka, szybko poja­wiał się siny ślad, ale tam, gdzie rączka pałki sztur­mo­wej, przez jakiś czas skóra była dziw­nie biała, zanim zaczęła przy­bie­rać całą paletę kolo­rów. Zresztą po ude­rze­niu mieli tylko jedno marze­nie: wszę­dzie, tylko nie w to samo miej­sce!

Elitę załogi sta­no­wili męż­czyźni obsłu­gu­jący auto­maty hut­ni­cze. To ich praca, oprócz pra­cow­ni­ków warsz­ta­tów napraw­czych, miała naj­więk­sze zna­cze­nie wśród rze­szy robot­ni­ków. Auto­mat nie mógł się zatrzy­mać, więc mogli zejść ze sta­no­wi­ska dopiero wtedy, kiedy w ich miej­sce wszedł zmien­nik z kolej­nej bry­gady. Mono­tonny stu­kot meta­lo­wych form, który w gru­dniową noc roz­no­sił się w pro­mie­niu kilku kilo­me­trów, nie mógł zostać prze­rwany. Jeżeli zmien­nik się spóź­niał, nad­zo­ru­jący auto­mat pro­duk­cyjny nie mógł wyjść z resztą bry­gady. Nikt więc nie zwró­cił uwagi na śred­niego wzro­stu męż­czy­znę, który wyszedł z hali pro­duk­cyj­nej kwa­drans po dzie­sią­tej wie­czo­rem.

Straż zakła­dowa bar­dziej sku­piła się na tym, czy ktoś nie wynosi narzę­dzi z fabryki, niż na krę­cą­cych się na jej tere­nie pra­cow­ni­kach. Zresztą każdy mógł mieć jakiś cel. Choćby nawet przy­du­sić spra­gnioną uciech cie­le­snych kole­żankę z pracy. Teren był tak potężny, że było to bez­piecz­niej­sze i mniej nara­żone na wpadkę wobec zazdro­snych współ­mał­żon­ków, któ­rzy tutaj nie mieli wstępu.

Męż­czy­zna uni­kał oświe­tlo­nych miejsc, prze­my­ka­jąc się pod odra­pa­nym murem budyn­ków huty. Na szczę­ście nikt jesz­cze nie wpadł na pomysł, żeby straż zakła­dową wypo­sa­żyć w psy. Ciem­ność, którą zapew­nił sobie wczo­raj, eli­mi­nu­jąc za pomocą procy syna kilka żaró­wek w latar­niach, była jego sprzy­mie­rzeń­cem. Pod­biegł do kolej­nego ogar­nię­tego mro­kiem miej­sca. Jego robo­cze buty robiły potężny hałas, który gdzie indziej na pewno by kogoś zwa­bił. Ale tutaj była huta, tutaj huk był czymś natu­ral­nym. Wresz­cie zna­lazł się na miej­scu. Z nieba zaczął powoli pró­szyć drobny śnieg. To mogło pomóc – sta­wał się coraz mniej widoczny.

Było cho­ler­nie zimno. Gdyby nie ręka­wiczki, spo­cone z emo­cji ręce na pewno przy­mar­z­łyby do meta­lo­wych szcze­bli komina. Nie wie­dział, kiedy ostatni raz ktoś tam wcho­dził. To był kolejny nie­bez­pieczny ele­ment ICH planu. Któ­ryś z meta­lo­wych ele­mentów komina mógł być oblu­zo­wany, a nie miał tyle czasu, by każdy po kolei spraw­dzać, nim posta­no­wił oprzeć na nim dłoń.

Zanim zde­cy­do­wał się pod­jąć tego zada­nia, musiał spraw­dzić swoje moż­li­wo­ści. Wspiął się na naj­mniej­szy, dwu­dzie­sto­me­trowy komin. Poszło spraw­nie, ale jesz­cze przez dwa kolejne dni czuł ból w udach. Teraz stał pod komi­nem o wyso­ko­ści sie­dem­dzie­się­ciu trzech metrów. I musiał się spie­szyć. Miał nie­całe pół godziny.

Komin miał wyga­szone oświe­tle­nie. To zasługa kole­gów, któ­rzy popro­sili go o wyko­na­nie tego zada­nia.

Powoli zaczął się wspi­nać. Po kil­ku­na­stu metrach poczuł, że przed­miot przy­wią­zany do jego ple­ców, po kolej­nym zaha­cze­niu o zamon­to­wane w rów­nych odstę­pach pio­nowe pręty, zaczął się nie­bez­piecz­nie koły­sać. Lewą ręką objął pręt w zgię­ciu łok­cio­wym, a prawą pod­jął próbę się­gnię­cia do pakunku. Lekki chrzęst metalu w pół­wiecz­nej cegle komina pra­wie dopro­wa­dził go do zawału. Serce waliło mu jak mło­tem. Wresz­cie udało mu się wyswo­bo­dzić drew­niany sztyl z kom­bi­na­cji zabez­pie­czeń mocu­ją­cych go pod kurtką. Chwy­cił go mocno prawą ręką, ale teraz stra­cił moż­li­wość ubez­pie­cza­nia się na wypa­dek oblu­zo­wa­nego szcze­bla. Odrzu­cił drew­niany sztyl. Musiał wybrać wariant drugi. Ponadme­trowy kij ude­rzył cicho w śnieg, gdzieś kil­ka­na­ście metrów niżej.

Taka szansa zda­rzała się jedna na tysiąc. Piec huty szkła był kon­ser­wo­wany aku­rat teraz, w przeded­niu rocz­nicy. Może zresztą zro­biono to celowo. Pod­czas wyga­sze­nia jed­nego pieca nie było potrzeby, by cała załoga musiała być tego dnia w pracy. Ale wła­śnie wtedy pra­wie osiem­dzie­się­cio­me­trowy komin też był wyłą­czony z pracy.

Opady śniegu przy­brały na sile. A może znaj­do­wał się już kil­ka­dzie­siąt metrów nad zie­mią i wiatr był tu sil­niej­szy. Lodo­wate płatki dosta­wały się za koł­nierz i rękawy kurtki, jakby samo­bój­czo chciały się ogrzać cie­płem spo­co­nego ludz­kiego ciała. Męż­czy­zna zro­bił sobie chwilę prze­rwy. Wyda­wało mu się, że potężny komin rusza się w podmu­chach wia­tru, ale musiało to być złu­dze­nie. Nagle przy­szła mu ochota, żeby już nie wra­cać, nie męczyć się w tę mroźną gru­dniową noc, ale rzu­cić się w prze­pastną ciem­ność w dole. Otrzą­snął się i ruszył szybko pod górę. Miał tylko kil­ka­na­ście metrów do poko­na­nia, ale potem pozo­stała kwe­stia jesz­cze szyb­szego zej­ścia. O ile on, mała mrówka na tle potęż­nego komina, może pozo­stać nie­zau­wa­żony, o tyle olbrzy­mia, zro­biona z prze­ście­ra­dła flaga z napi­sem „Soli­dar­ność” na pewno będzie widoczna nawet z kilku kilo­me­trów.

Kiedy pod­cią­gnął się na ostat­nim prę­cie, prze­ra­ził go nagły hałas. Wystra­szony gołąb z wrza­skiem rzu­cił się w ciemną głę­bię nocy. Męż­czy­zna, zasko­czony, puścił się obiema rękami, opa­da­jąc do tyłu. Na szczę­ście osła­nia­jąca meta­lowa siatka wytrzy­mała nagły napór cię­żaru doro­słego czło­wieka.

Powoli wyjął flagę i zaczął ją przy­wią­zy­wać do insta­la­cji pio­ru­no­wej. Po chwili potężny kawał mate­riału opadł, lekko uno­szony podmu­chami wia­tru.

Męż­czy­zna ode­tchnął. Wyko­nał zada­nie. Cie­kawe, czy ONI szybko znajdą kogoś, kto odważy się wejść na komin i ścią­gnąć flagę? Na pewno nikogo z załogi huty! Naj­wy­żej wyda­dzą roz­kaz jakie­muś mło­demu mili­cjan­towi, który, chcąc nie chcąc, będzie musiał wleźć na komin.

Pozo­stało jesz­cze szybko zejść, co tylko pozor­nie było pro­ste. Już teraz czuł pora­ża­jący ból wywo­łany szyb­kim wej­ściem na szczyt komina. Oddech powoli wra­cał do normy, ale w gło­wie na­dal czuł dziwne pul­so­wa­nie. _Pew­nie to zwią­zane z wyso­ko­ścią_ – pomy­ślał.

Buty śli­zgały się na meta­lo­wych prę­tach dra­biny. Tym razem, dużo bar­dziej niż wcho­dząc, musiał pole­gać na rękach. Po pięć­dzie­się­ciu metrach wie­dział, że nie może ufać mię­śniom nóg. W każ­dej chwili omdlałe stopy mogły ześli­zgnąć się i pocią­gnąć go w dół. Nie mógł pozwo­lić sobie na odpo­czy­nek. Świa­tło na komi­nie trzeba będzie wkrótce włą­czyć. Zresztą mimo pró­szą­cego śniegu noc była wyjąt­kowo jasna. Ostat­nie dwa­dzie­ścia metrów scho­dził, wła­ści­wie korzy­sta­jąc tylko z siły rąk.

Kiedy zesko­czył z ostat­niego meta­lo­wego szcze­bla na zie­mię, natych­miast padł na kolana. Zmę­czone nogi nie były w sta­nie utrzy­mać go w pozy­cji sto­ją­cej. Naj­pierw uklęk­nął, a potem, trzy­ma­jąc się cegla­nej ściany komina, pod­niósł się ciężko. Jesz­cze tylko parę metrów i odpocz­nie w zaci­szu budynku po dru­giej stro­nie placu.

Głowa pul­so­wała jak zwa­rio­wana. Czuł krew napie­ra­jącą na każdą arte­rię, każdą żyłę w jego czaszce, pró­bu­jącą roz­sa­dzić niczemu nie­winne naczy­nia. _To od zmę­cze­nia, emo­cji i chyba szyb­kiej zmiany wyso­ko­ści_ – pomy­ślał. Spie­szył się. W końcu całość zada­nia zajęła mu jedy­nie dwa­dzie­ścia minut.

Dał kilka nie­po­rad­nych kro­ków. Wyda­wało mu się, że z ciem­no­ści bie­gnie w jego stronę kilka postaci.

– Michał? – wyszep­tał z nadzieją.

Ude­rze­nie dłu­giej pałki w twarz szybko roz­wiało jego wąt­pli­wo­ści. Padł na kolana. Zdą­żył jesz­cze zoba­czyć, że drugi z zomow­ców trzyma gumową lolę odwrot­nie. Ude­rze­nie rączki sie­dem­dzie­się­cio­pię­cio­cen­ty­me­tro­wej pałki w głowę pozba­wiło go przy­tom­no­ści. Kolejny cios z siłą czte­ry­stu kilo­gra­mów dosłow­nie rzu­cił nim o zie­mię.

Mili­cjant usiadł na drga­ją­cym ciele i z nie­na­wi­ścią ude­rzył jesz­cze dwa razy.

Świeży biały puch, który spadł tej nocy, zaczął zabar­wiać się wokół głowy męż­czy­zny na czer­wono.

20 paź­dzier­nika tego roku

Pokój pogrą­żony był w mroku. Jedy­nie moni­tor lap­topa rzu­cał nikłe świa­tło na nie­dbale poroz­sta­wiane sprzęty. Łóżko, a raczej roz­ło­żona kanapa nie­wiel­kich roz­mia­rów, kla­syczne biurko w stylu skan­dy­naw­skim z wytar­tym czar­nym fote­lem, pro­sty regał na książki oraz leżąca na pod­ło­dze kurtka.

Wiatr kolejny raz ude­rzył w drew­niane okien­nice, wci­ska­jąc lodo­waty podmuch przez ogromne szpary. Na para­pe­cie leżały spore frag­menty odpa­dłej zżółk­nię­tej farby i trupy owa­dów, które liczyły, że w zaka­mar­kach okien­nych uda im się prze­trwać nad­cho­dzące zimno. Odwieczna sym­bioza zwal­cza­ją­cych się gatun­ków, które jed­nak muszą współ­ist­nieć. Roz­no­szące cho­roby, gry­zące, a nawet zabi­ja­jące uczu­lo­nych owady, wyda­wać by się mogło cał­ko­wi­cie wro­gie cywi­li­za­cji stwo­rzo­nej przez ludzi, sta­no­wiły ele­ment, bez któ­rego ludz­kość nie mogła sobie pora­dzić. Były pokar­mem dla pta­ków, zapy­lały ogrody. Wresz­cie umie­rały na takich sta­rych kamien­nych para­pe­tach, pró­bu­jąc się wydo­stać, bez­sil­nie ude­rza­jąc całym wątłym cia­łem w brudną szybę ist­nie­nia, w stu­let­nich, zanie­dba­nych kamie­ni­cach, któ­rych miesz­kańcy z cza­sem zaczy­nali je przy­po­mi­nać.

Kilka dużych much, które, widać, zapla­no­wały zimową drzemkę w póź­niej­szym ter­mi­nie, spa­ce­ro­wało po zaku­rzo­nym bla­cie biurka, pomię­dzy roz­rzu­co­nymi tablet­kami, szu­ka­jąc resz­tek na kilku zaschnię­tych miskach po chiń­skiej zupce. A może po pro­stu zwie­trzyły nowy, świeży, pożywny pokarm, który znaj­do­wał się na samym szczy­cie ich ulu­bio­nej karty dań?

Ekran moni­tora pul­so­wał białą kre­ską urwa­nej roz­mowy na pry­wat­nym cza­cie. Deli­katny zarys na wpół obra­nej cebulki na fio­le­to­wym tle był jedy­nym kolo­ro­wym ele­men­tem na tej stro­nie.

Męż­czy­zna wpa­try­wał się w pul­su­jącą kre­skę czatu jak zahip­no­ty­zo­wany. Zawar­tość wcze­śniej­szej roz­mowy znik­nęła. Taka była moż­li­wość usta­wień tego pro­gramu, ope­ru­ją­cego gdzieś w bez­mia­rze inter­netu nie­do­stęp­nego dla każ­dego śmier­tel­nika. W sieci, która sta­no­wiła praw­dziwą wol­ność dla wszyst­kich użyt­kow­ni­ków.

Dwie muchy roz­po­częły podróż po jego ręce. Strzą­snął je z obrzy­dze­niem. Nie lubił lep­kich odnóży, które zda­wały się wręcz przy­sy­sać do skóry i badać kolejne war­stwy naskórka świe­żych ran. Myśl o moż­li­wo­ści kopu­la­cji owa­dów na wła­snym ramie­niu spra­wiła, że żołą­dek pod­szedł mu do gar­dła.

Przy­pad­kowo dotknął jed­nej z table­tek i zaczął bez­myśl­nie obra­cać ją w pal­cach.

Co się naprawdę wyda­rzyło? – wyszep­tał.

Ze zdzi­wie­niem zauwa­żył, że zapi­sał to zda­nie na ekra­nie kom­pu­tera.

_Co się naprawdę wyda­rzyło?_

_Zro­bi­łem to, co do mnie nale­żało. Sta­łem się god­nym sta­nia się praw­dzi­wym sługą_.

Palce spraw­nie wbi­jały się w białą kla­wia­turę z wytar­tymi pozo­sta­ło­ściami ozna­czeń liter i cyfr. Pisał wpa­trzony w ekran.

_Jestem zdolny powstrzy­mać Zło i nie zawieść. Gotowy na kathar­sis i wskrze­sze­nie. Do wej­ścia na plat­formy pozna­nia, które Bóg mi obie­cał. Cze­kam._

Klik­nął w ikonę koperty w pra­wym gór­nym rogu czatu. Oprócz bez­po­śred­niej roz­mowy miał też moż­li­wość wysła­nia wia­do­mo­ści.

Odchy­lił się w fotelu z zado­wo­le­niem.

Muchy wyko­rzy­stały to natych­miast i rzu­ciły się na kla­wia­turę. Czer­wone resztki na bia­łych kla­wi­szach i inten­sywny zapach świe­żej krwi już od kil­ku­na­stu minut pobu­dzały ich zmy­sły.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: