Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • Empik Go W empik go

Mistrz sceny - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Format:
EPUB
Data wydania:
23 kwietnia 2025
49,90
4990 pkt
punktów Virtualo

Mistrz sceny - ebook

Każdy z nas uwielbia cyrk – te emocje, kolory, muzykę. Zazdrościmy artystom talentu i wolności. Ale co, jeśli do naszego miasta przyjedzie trupa pełna niepokojących tajemnic?

Flora stara się spełniać swoją rolę jako medium i całe dnie spędza z tragicznymi wspomnieniami dusz. Gdy do Międzysłowia przyjeżdża wędrowna trupa cyrkowa, mieszańcy robią wszystko, aby być na każdym występie. Sama Flora nie jest nimi żywo zainteresowana, dopóki się nie dowiaduje, że artyści mogą ukrywać pewną księgę, która w niewłaściwych rękach będzie siać spustoszenie w obu światach – zarówno wśród żywych, jak i umarłych.
Gdy w międzyczasie na jaw wychodzą tajemnicze porwania obejmujące cały kraj, jedyna istniejąca poszlaka prowadzi właśnie do cyrku.

Czy coś, co miało być tylko zabawą, może być drogą do koszmaru?

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788368037722
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Pro­log

Star­sza ko­bieta po­gła­dziła pu­stą kartę księgi, przy­glą­da­jąc się jej chwilę, po czym wró­ciła spoj­rze­niem do swo­jego je­dy­nego słu­cha­cza.

– Nie po­wie­dzia­łeś mi, skąd po­cho­dzisz – ode­zwała się ci­cho. Cały czas do­ty­kała chro­po­wa­tego pa­pieru rów­nie szorst­kimi pal­cami.

– Te­raz nie mam swo­jego sta­łego miej­sca – od­po­wie­dział jej mło­dzie­niec. – Ale uro­dzi­łem się w Kra­ko­wie.

– Ach, duże mia­sta. To nie dla mnie. Z ja­kie­goś po­wodu od za­wsze przy­cią­gały mnie mniej­sze mia­steczka. Nie wsie. Mia­steczka. – Prze­nio­sła rękę z księgi i wy­ce­lo­wała ją w swo­jego go­ścia, pro­stu­jąc pa­lec wska­zu­jący, jakby chciała go przed czymś prze­strzec. – Czy wiesz, co jest in­te­re­su­ją­cego w mniej­szych miej­sco­wo­ściach?

– Mniej lu­dzi?

– I tak, i nie. Wieś ma ich jesz­cze mniej, więc je­żeli ktoś ży­czy so­bie spo­koju, to wy­bie­rze wio­skę na od­lu­dziu. Nie o tym jed­nak mó­wię. Cho­dzi mi kon­kret­nie o… – za­wie­siła na mo­ment głos, a na­stęp­nie prze­je­chała pal­cem po dole karty – …ta­jem­nice. Wiele miejsc ma swoje se­krety, czy to praw­dziwe, czy wy­my­ślone. Jed­nak jak ta­jem­nice wio­sek są nie­zdrowe, tak te mia­ste­czek in­try­gują. Od kilku go­dzin mó­wimy prze­cież o ma­łym mie­ście, w któ­rym na­sza bo­ha­terka po­sta­no­wiła spę­dzić resztę swo­jego ży­cia.

– Czy mo­gło tam się stać coś gor­szego od mor­derstw dzieci? – za­py­tał nie­pew­nie chło­pak.

Star­sza ko­bieta za­śmiała się ci­cho i ude­rzyła pa­znok­ciem w złotą po­piel­nicę nad sto­li­kiem, jak gdyby miała to być od­po­wiedź twier­dząca na to py­ta­nie.

– Mię­dzy­słów musi sta­wić czoła ko­lej­nemu hor­ro­rowi, ale za­nim do niego przej­dziemy, na­sze me­dium do­staje dość nie­spo­ty­kaną wia­do­mość.Roz­dział pierw­szy

Mię­dzy­słów, rok 1997

Nie lu­bię cmen­ta­rzy. Przy­pra­wiają mnie o dresz­cze z tego sa­mego po­wodu co in­nych. Jed­nak w moim przy­padku ry­zyko spo­tka­nia bytu z za­świa­tów było więk­sze, co jest jedną z wielu wad by­cia człon­kiem ro­dziny me­dium.

Prze­sta­łam żło­bić dziurę w ziemi czub­kiem buta i opa­tu­li­łam się cia­śniej sza­li­kiem. Tyle czasu ocze­ki­wa­łam upra­gnio­nej cie­płej wio­sny, ale w kwiet­niu – jak to zwy­kle bywa w tym mie­siącu – po­sta­no­wiła wró­cić zima. Wpraw­dzie śniegu nie było, lecz mroźna mżawka, wbi­ja­jąca się w moją skórę jak igiełki lodu i tem­pe­ra­tura bli­ska zeru nie po­pra­wiały mo­jego, i tak kosz­mar­nego, sa­mo­po­czu­cia.

Z jed­nego gówna w dru­gie – po­my­śla­łam po­nuro, wi­dząc, jak od nie­wiel­kiej grupki ze­bra­nych nad gro­bem osób odłą­czyła się około trzy­dzie­sto­let­nia, schlud­nie ubrana ko­bieta. Na twa­rzy miała wy­pi­saną na­ganę, którą, oczy­wi­ście, za­raz od niej otrzy­mam.

Nie mia­łam jed­nak za­miaru zbli­żać się do grobu, któ­rego są­siad stał nie­opo­dal i wpa­try­wał się we mnie mar­twym, nie­na­wist­nym spoj­rze­niem.

– Dla­czego wła­ści­wie zgo­dzi­łam się tu przy­je­chać? – burk­nę­łam pod no­sem i w końcu zde­cy­do­wa­łam się na uczest­nic­two w koń­cówce ce­re­mo­nii.

O przy­jeź­dzie tu­taj do­wie­dzia­łam się ty­dzień temu, ale cof­nijmy się o pełny mie­siąc.

Nie po raz pierw­szy otwo­rzy­łam oczy i zna­la­złam się na sza­rym pust­ko­wiu. Pierw­szy raz jed­nak w ta­kim miej­scu uj­rza­łam du­szę wle­pia­jącą we mnie wiel­kie oczy. Pię­cio­let­nia dziew­czynka ku­cała przede mną i ob­ser­wo­wała mnie z za­cie­ka­wie­niem. Nie po­ru­sza­łam się, bo nie wie­dzia­łam, co zrobi. To było wspo­mnie­nie, nie jawa, więc teo­re­tycz­nie nie po­win­nam mieć bez­po­śred­niego kon­taktu z du­szą, tylko z ele­men­tami jej prze­szło­ści. Po chwili zro­zu­mia­łam, że to wła­śnie dziew­czynka mu­siała być tym ele­men­tem, gdyż wspo­mnie­nie na­le­żało do star­szego męż­czy­zny.

Kiedy mia­łam ją o coś za­py­tać, uśmiech­nęła się i wy­cią­gnęła do mnie rękę. Zła­pa­łam ją i wsta­łam. Kra­jo­braz w se­kun­dzie się zmie­nił i szara zie­mia, za­sy­pana ga­łę­ziami i cier­niami, po­kryła się trawą. Gdy jed­nak za­czę­ły­śmy iść, zie­leń za nami zwię­dła – zu­peł­nie jakby je­dy­nie na­sza obec­ność da­wała temu miej­scu ko­lory.

Dziew­czynka nie pusz­czała mo­jej ręki, do­póki nie do­tar­ły­śmy do drzwi. Poza nimi nic nie było – żad­nego domu, ścian czy ja­kiej­kol­wiek za­po­wie­dzi, do­kąd mo­głyby za­pro­wa­dzić. Ro­zej­rza­łam się z nie­po­ko­jem w po­szu­ki­wa­niu prze­wod­nika w po­staci czar­nego mo­tyla, lecz na­dal go nie wi­dzia­łam. Może to i do­bry znak.

Prze­kro­czy­ły­śmy próg i dziew­czynka pu­ściła moją rękę, po czym wbie­gła w ciem­ność ob­ro­śnię­tego chwa­stami ko­ry­ta­rza. Zmarły był po­dobno po­li­ty­kiem z War­szawy i zna­jo­mym bur­mi­strza Mię­dzy­sło­wia. Tak za­ro­śnięta prze­szłość mo­gła być do­wo­dem jego brud­nych prak­tyk, które chcia­łam od­kryć, ale ni­gdy wcze­śniej nie pro­wa­dzi­łam ta­kich po­szu­ki­wań – do tej pory du­sze same po­ry­wały mnie we wspo­mnie­nia i nie­malże po­da­wały mi wszystko na tacy. Wpraw­dzie od sprawy po­rwań dzieci z ze­szłego roku już kilka razy we­szłam nie­pro­szona do głów tru­pów, ale w żad­nym z tych przy­pad­ków nie udało mi się osią­gnąć celu. Za każ­dym ra­zem mnie wy­rzu­cały. Jak gdyby nie chciały, abym do­wie­działa się o ich cier­pie­niu. Jak w ta­kim ra­zie mam im po­móc? Czy Ma­tylda Za­lew była je­dyną du­szą, która tak na­prawdę pro­siła mnie o po­moc i na tym skoń­czyła się moja rola jako me­dium?

Oprzy­tom­nia­łam i za­trzy­ma­łam się gwał­tow­nie, w ostat­niej chwili uni­ka­jąc wpad­nię­cia w dziurę bez dna. Klęk­nę­łam na pod­ło­dze i wy­chy­li­łam się ostroż­nie do przodu. Spo­tka­łam się nie tylko z pustką, ale i zim­nem. Wy­co­fa­łam się po­spiesz­nie, gdy przy­po­mnia­łam so­bie po­dobną ot­chłań, w którą nie tak dawno wcią­gnęły mnie ręce. Już chcia­łam się pod­dać i spró­bo­wać opu­ścić kosz­mar na wła­sną rękę, kiedy z głębi prze­pa­ści do­biegł do mnie za­ska­ku­jący od­głos.

Mu­zyka.

Nie była to jed­nak upiorna nuta ciu­ciu­babki, która jesz­cze nie­raz na­wie­dzała mnie w snach, ale zwy­kła mu­zyczka, grana chyba na akor­de­onie albo ka­ta­rynce. A może była to cała or­kie­stra? Do­piero po chwili się zo­rien­to­wa­łam, że zna­łam tę me­lo­dię.

To była po­pu­larna li­nia me­lo­dyczna wy­ko­rzy­sty­wana w cyrku. Raz, z da­leka, wi­dzia­łam taki cyrk, gdy prze­jeż­dżał przez wio­skę, w któ­rej miesz­ka­łam ja­kiś czas po ucieczce z ro­dzin­nej wsi. Nie za­trzy­mał się tam jed­nak i szybko o nim za­po­mnia­łam. W tej chwili mu­zyka była od­le­gła i to­wa­rzy­szyło jej echo, więc być może zmarły też wi­dział, jak trupa cyr­kowa prze­jeż­dżała przez jego mia­sto.

Wes­tchnę­łam i ru­szy­łam w kie­runku, z któ­rego przy­szłam. Mia­łam tylko na­dzieję, że te­raz ta me­lo­dia nie bę­dzie mi się śniła po no­cach.

Po kilku kro­kach echo cyr­ko­wej mu­zyczki za­ni­kło i jego miej­sce za­jęły od­głosy skrzy­pie­nia i prze­su­wa­nia cze­goś. Od­wró­ci­łam się i ze zgrozą za­uwa­ży­łam mknącą ku mnie prze­paść. Jesz­cze mi się nie zda­rzyło, żeby go­niła mnie dziura. Rzu­ci­łam się do biegu, ale da­leko nie do­tar­łam i wkrótce stra­ci­łam grunt pod sto­pami, gdy spo­tka­łam się z tą nie­przy­jemną czer­nią.

*

Wcią­gnę­łam gwał­tow­nie po­wie­trze i spa­dłam z krze­sła, na któ­rym sie­dzia­łam. Za­klę­łam i po­ma­so­wa­łam tył głowy. Kiedy pod­nio­słam się do po­zy­cji sie­dzą­cej, do­strze­głam utkwione we mnie dwie pary oczu. Wes­tchnę­łam po­iry­to­wana.

– Nic.

Ar­ka­diusz Se­pia rów­nież wes­tchnął, tyle że z ża­lem. Jego syn – Kuba – stra­cił za­in­te­re­so­wa­nie sy­tu­acją i za­czął się roz­glą­dać po po­koju.

– Na­prawdę nic? – upew­nił się dzien­ni­karz. – Nic po­dej­rza­nego?

– We wspo­mnie­niach zmar­łych nie ma nic, co nie jest po­dej­rzane, bo wszystko jest kosz­marne. – Wsta­łam i roz­pro­sto­wa­łam ko­ści. Zer­k­nę­łam z nie­chę­cią na du­cha sie­dzą­cego nie­ru­chomo na brzegu łóżka, a na­stęp­nie na jego za­krwa­wiony cie­le­sny kon­te­ner uło­żony tuż przy jego no­gach. – Nie wy­gląda na to, żeby chciał odejść. Nie po­tra­fię go do tego zmu­sić, je­żeli sam nie bę­dzie chciał so­bie po­móc.

Chwilę mil­czeli. W mię­dzy­cza­sie sze­ścio­letni Ku­buś znu­dził się prze­glą­da­niem ja­kiejś książki i za­czął ry­so­wać pod­łogę me­ta­lową czę­ścią wie­szaka.

– Czy to na pewno do­bry po­mysł przy­pro­wa­dzać dzie­ciaka w ta­kie miej­sce? – za­py­ta­łam.

Nie­ważne, jak ide­al­nie Se­pia wy­glą­dał i się za­cho­wy­wał. Już zdą­ży­łam za­uwa­żyć, że miał małe pro­blemy z od­po­wie­dzial­no­ścią albo pa­mię­cią – je­śli nie gu­bił syna, to po­ka­zy­wał mu zbyt dużo bru­tal­no­ści tego świata.

– Wi­dział o wiele gor­sze rze­czy w ze­szłym roku. Poza tym nie mia­łem go z kim zo­sta­wić. Przed­szkole dzi­siaj nie­czynne, a Ka­ro­lina jest na wy­jeź­dzie służ­bo­wym.

– Nie ma in­nej ro­dziny? Dziad­ko­wie? Ciotka?

Mil­czał przez mo­ment. Po­krę­cił głową. Ja z ko­lei da­lej mia­łam pro­blem z trzy­ma­niem ję­zyka za zę­bami. Nie ob­cho­dziło mnie, czy nie żyją, czy po pro­stu ze­rwali kon­takt, więc nie wiem, co chcia­łam osią­gnąć do­py­ty­wa­niem o to.

– Może spró­buj jesz­cze raz – za­su­ge­ro­wał Se­pia. – Pa­mię­tasz? Gdy szu­ka­łaś Kuby po jego po­rwa­niu, to po dru­giej pró­bie zna­la­złaś wię­cej in­for­ma­cji.

– To­bie ła­two to mó­wić. To wcale nie jest przy­jemne – wark­nę­łam. – Poza tym mia­łam wtedy do czy­nie­nia ze wspo­mnie­niem rze­czy, nie czło­wieka, i ono jest ła­god­niej­sze w skut­kach.

– Ro­zu­miem…

Iry­to­wał mnie ten jego żal. Czu­łam się przez to winna. Osta­tecz­nie przy­sta­łam na jego prośbę i usia­dłam na pod­ło­dze przed cia­łem, po czym się­gnę­łam ręką w stronę du­szy.

Od razu szarp­nęło mną i za­trzę­sło jak w pralce. Znowu zna­la­złam się na tym pust­ko­wiu, ale te­raz coś się zmie­niło. Było gę­sto po­ro­śnięte cier­niami i ły­symi ga­łę­ziami – znacz­nie gę­ściej niż w tam­tym ko­ry­ta­rzu z prze­pa­ścią. Za­nie­po­ko­iłam się sta­nem zmar­łego, po­nie­waż tak ra­dy­kalna zmiana mo­gła su­ge­ro­wać, że ze zwy­kłej za­gu­bio­nej du­szy sta­nie się mściwą, a w trak­cie tego pro­cesu nie po­win­nam być w jej wspo­mnie­niach. Mu­zyczka cyr­kowa po­now­nie roz­brzmiała, jak gdyby po­śród tej gę­stwiny ukryte były sa­mo­gra­jące in­stru­menty.

Na­gle po­śród cierni po­ja­wiła się ona. Pię­cio­let­nia dziew­czynka stała do mnie ty­łem kilka kro­ków da­lej. Po­de­szłam do niej nie­pew­nie i po­ło­ży­łam dłoń na jej ra­mie­niu w prze­ko­na­niu, że znowu mnie po­pro­wa­dzi, ale ona od­wró­ciła się gwał­tow­nie, chwy­ciła za mój nad­gar­stek i zbli­żyła do mnie oszpe­coną i roz­pa­da­jącą się twarz.

Cof­nę­łam się z krzy­kiem, wy­peł­niona stra­chem nie wia­domo czyim – moim czy du­szy. Nie mu­sia­łam my­śleć, jak się stąd wy­do­stać, po­nie­waż wy­rzu­ciło mnie jesz­cze bru­tal­niej niż wcze­śniej. Su­nę­łam na ple­cach na drugi ko­niec po­koju, jak­bym obe­rwała w brzuch czymś cięż­kim. Nie zwa­ża­jąc na ból, na­tych­miast się pod­nio­słam, bo mar­twi­łam się, że prze­miana du­cha do­bie­gła końca i za­raz wy­rzą­dzi wię­cej szkód na ja­wie niż we wspo­mnie­niu. On jed­nak tylko za­wył prze­raź­li­wie, co po­now­nie po­słało mnie na pod­łogę, po czym wy­pa­ro­wał.

Usia­dłam i od­ję­łam dło­nie od uszu. Oprzy­tom­nia­łam do­piero, kiedy Se­pia po­trzą­snął mnie za ra­miona. Coś do mnie mó­wił, ale do­cie­rało do mnie co dru­gie słowo. Nie wie­dzia­łam, czy to przez szok, czy coś się stało z moim słu­chem. Nie od­ry­wa­łam wzroku od pu­stego łóżka.

Drugi raz by­łam świad­kiem cze­goś ta­kiego, ale pierw­szy raz zda­rzyło się to poza wspo­mnie­niem. Znisz­cze­nie du­szy. Kiedy kilka lat temu mia­łam swój de­biut jako me­dium w czy­imś zmar­łym umy­śle, nie mia­łam po­ję­cia, co zro­bić i jak się za­cho­wać, więc nie­świa­do­mie do­pro­wa­dzi­łam du­szę do znisz­cze­nia. Wów­czas stało się to jed­nak we wspo­mnie­niu i do­piero wtedy mnie wy­rzu­ciło, a nie tak jak te­raz. Po­now­nie za­czę­łam ża­ło­wać, że nikt inny poza mną nie mógł cho­ciaż Wi­dzieć.

– Hej! – Se­pia szarp­nął mną tak mocno, że na­cią­gnął mi i tak obo­lały mię­sień na brzu­chu.

Syk­nę­łam z bólu. To jed­nak sku­tecz­nie przy­wró­ciło mnie do rze­czy­wi­sto­ści.

– Prze­pra­szam. Nic ci nie jest? Co się stało?

– Od­szedł – mruk­nę­łam i z jego po­mocą pod­nio­słam się na nogi.

– Ale mó­wi­łaś…

– Na­stą­piło znisz­cze­nie du­szy. – Po­tar­łam twarz. – Ale nie wiem dla­czego. Ni­gdy wcze­śniej nie zda­rzyło się to poza wspo­mnie­niem. Tak jakby… czuł, że nad­cho­dzi jego ko­niec, i dla­tego mnie wy­rzu­cił. Tak czy ina­czej, nic już się od niego nie do­wiemy. – Za­sta­no­wi­łam się. – Coś było nie tak. Za dru­gim ra­zem też to usły­sza­łam.

– Co?

– Cyrk. A do­kład­niej mu­zykę z cyrku. Za­kła­dam, że ofiara po pro­stu usły­szała, jak prze­jeż­dża przez jej mia­sto.

– A może w nim była?

– Też moż­liwe, ale…

– Pa­mię­tasz ostat­nią upiorną me­lo­dię? Może to nie cho­dzi o cyrk, tylko o po­zy­tywkę lub inne urzą­dze­nie, które ją wy­twa­rza? Warto za­py­tać o to wróżkę z Sę­pa­tycz­nej.

– To nie ma zna­cze­nia.

– A może wła­śnie ma? Może ma to zwią­zek z jego prze­szło­ścią? Kiedy my, żywi, śnimy o czymś czę­sto, zwłasz­cza w for­mie kosz­maru, to naj­pew­niej jest to trau­ma­tyczne do­świad­cze­nie. W jego przy­padku mo­gło być tak samo.

– A może po pro­stu szu­kasz dziury w ca­łym, żeby tylko na­pi­sać ten swój pie­przony ar­ty­kuł? – wark­nę­łam, zła na jego wścib­skość i za­fa­scy­no­wa­nie te­ma­tem. Po­czu­łam po­cią­gnię­cie za rę­kaw. – Co znowu?

Zer­k­nę­łam na Kubę, który po­dał mi zło­żony ka­wa­łek pa­pieru. Nie­chęt­nie go do­tknę­łam, ale nie wcią­gnęło mnie we wspo­mnie­nia mar­twego przed­miotu, co mnie z jed­nej strony ucie­szyło, ale z dru­giej nieco za­nie­po­ko­iło. Gdy tylko po­czu­łam pa­pier pod opusz­kami pal­ców, mia­łam wra­że­nie, że de­li­kat­nie kop­nął mnie prąd. Roz­ło­ży­łam kartkę. Była pu­sta.

– Skąd to masz? – zwró­ci­łam się do chłopca.

– Wy­sta­wało temu panu z kie­szeni – od­parł Kuba i wska­zał na ciało po­li­tyka. – Chcia­łem po tym ry­so­wać, ale się nie da.

– Jak to się nie da?

Wzru­szył ra­mio­nami. Albo nie chciał mi wy­ja­śnić, albo sam tego nie wie­dział. By­łam jed­nak zbyt zmę­czona i po­iry­to­wana, żeby to drą­żyć. Scho­wa­łam zna­le­zi­sko do kie­szeni kurtki i opu­ści­łam miej­sce zbrodni.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij