Mistyfikacja Nowej Ery - ebook
Mistyfikacja Nowej Ery - ebook
Książka o wydarzeniach, jakie rozegrały się 11 września 2001 roku, w USA. To pierwsza tego typu pozycja na naszym rynku, przygotowana specjalnie dla wydania elektronicznego. Opisuje szczegółowo przebieg owego dnia oraz przytacza fakty nieznane polskiemu czytelnikowi. Analizuje każdy z czterech przypadków przejęcia samolotów i stawia odważne tezy stojące w sprzeczności z oficjalną wersją zamachów, przedstawianą przez Komisję Rządową. Jest zaktualizowaną i poszerzoną wersją wydanej w 2007 roku drukiem, przez Oficynę „Aurora”, książki „Operacja Dwie Wieże”.
Spis treści
- Wstęp
- Szukając prawdy
- Komisja 911
- Operacja Dwie Wieże
- Global Hawk
- Lot trzmiela
- World Trade Center
- Pentagate
- Mit Shanksville
- Ostatni przystanek
- Czarne skrzynki - puszki Pandory
- Telefony, telefony
- Stulecie intryg
- Nowa era Ameryki
- 11 września 2001
- Projekt Bojinka
- Projekt Echelon
- Lista ofiar w samolotach
- Porywacze?
- Penta-gram
- Bajeczny rok
- Familiada
- Operacja Northwoods
- Osama Bush Laden przegrał
- Kontrolerzy
- Qui bono?
- Posłowie
- Dane statków powietrznych
- Materiały wykorzystane podczas tej pracy
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-926179-5-2 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„Można nabierać cały świat jakiś czas i kilka osób cały czas, ale nie można nabierać wszystkich ciągle.”
(Abraham Lincoln)
Podsumowując naszą wiedzę o wydarzeniach 11 września 2001 roku, możemy dziś uznać, że jest ona znacznie obszerniejsza, aniżeli jeszcze parę lat temu. Mało tego, z każdym miesiącem pojawiają się nowe informacje odsłaniające kulisy tej tragedii. W książkach i w internetowej sieci. Potęga Internetu jest niesamowita. Setki ludzi na całym świecie, dzięki temu narzędziu, jednoczą się w jedno biuro dochodzeniowe. Są w nim rozliczne oddziały – lotniczy, naukowy, architektów, specjalistów konstrukcji stalowych, pożarnictwa, policji, filmowców i dziennikarzy. Łączy je jedno, chęć poznania prawdy.
Niektóre dane układają się w logiczną całość, jak puzzle. Brakuje ich jeszcze wielu do ułożenia całości, ale ramy obrazka już istnieją. I z każdym nowym filmem, artykułem czy książką wypełniają się puste do niedawna pola, tworząc odpowiedź. Gdzieniegdzie widać zarys, fragment, z którego wyłania się przerażająca prawda. Niektóre elementy są krzykliwie oczywiste, inne mogą objawić jeszcze zupełnie nieoczekiwane rozwinięcie. Trochę też, jak gra w scrabble¹, gdzie pewne litery mogą początkowo ułożyć się w wiele różnych wyrazów, choć z niektórych zbudować można zaledwie kilka. I, o ile w 2001 roku dostrzec można było zaledwie zaczątek tego wyrazu, kilka liter tworzących mgliste słowo Misty², o tyle dzisiaj każdy, kto chce czytać może zobaczyć wyraźne hasło Mistyfikacja. Żeby zobaczyć szczegóły, trzeba pochylić się nisko, bo – jak powiedział wielki polski poeta, Cyprian Kamil Norwid, „Z karafki napić się można, uścisnąwszy ją za szyję i pochyliwszy ku ustom, ale kto ze źródła pije, musi uklęknąć i pochylić czoło.” Książka ta jest napisana właśnie dla tych, którzy nad tą tragedią zechcą się pochylić. Na świecie ukazało się podobnych opracowań kilkanaście, w Polsce zaledwie pięć, z czego cztery są mojego autorstwa. Niniejsza pozycja jest pierwszą próbą rzetelnej i wnikliwej analizy tego dramatu, który pośrednio dotknął nas wszystkich. Próbą odpowiedzi na pytanie, czy znana wszystkim rządowa wersja o atakach jest wiarygodna, czy też jest może największą, spośród wszystkich znanych, teorią spiskową? Koszmarną mistyfikacją Nowej Ery?
Chciałbym w tym miejscu wyjaśnić, że w swej książce konsekwentnie stosuję pisownię Osama Bin Laden, ponieważ taka wersja przyjęła się w większości dostępnych materiałów. Eksperci z Zakładu Arabistyki i Islamistyki Uniwersytetu Warszawskiego są zgodni co do tego, że prawidłowa pisownia, to Usama Ibn Ladin, czyli Usama syn Ladina, bowiem w tradycyjnej transkrypcji w jezyku arabskim występują tylko trzy samogloski: ”a”, ”i” oraz ”u”. Takie hasło ma się pojawić w nowych encyklopediach PWN. „Ben” występuje w języku hebrajskim oraz w dialektach Afryki Północnej, natomiast „bin”, używane w języku angielskim spopularyzowała Encyclopaedia Britannica. Jako, że forma Osama Bin Laden stała się powszechnie stosowana w mediach, a przez to zrozumiała dla większości odbiorców, postanowiłem używać właśnie jej, pisząc wszystkie trzy człony nazwiska wielką literą.
Korzystając z okazji, chciałbym pogratulować firmie KOLPORTER Info S. A. odwagi, z jaką wchodzi na dziewiczy rynek publikacji elektronicznych w Polsce. Mam nadzieję, że moja książka, przygotowana specjalnie dla tego przedsięwzięcia, w jakimś stopniu przyczyni się do wzrostu zainteresowania Czytelników t ą formą pozyskiwania informacji i obcowania z literaturą. Nadeszła bowiem całkiem nowa era, również w czytelnictwie. Pamiętajcie jednak, by nie ulegać wszystkiemu, co nowe, bezkrytycznie. Sięgajcie nadal po sprawdzone i osadzone trwale w naszej tradycji wzorce. Ale przede wszystkim – czytajcie.
Motto mojego wydawnictwa stanowią słowa Arcybiskupa Marcel’a Lefebvre:
„Musicie dużo czytać. By poznać prawdę. By dostrzec korzenie zła”.
Ośmielę się dodać, ku przestrodze:
By nie ulegać mistyfikacjom…SZUKAJĄC PRAWDY…
Od chwili tragedii z 11 września 2001 roku minęło kilka lat. To szmat czasu dla ludzi zajmujących się badaniem przyczyn katastrofy i mgnienie oka dla rodzin poległych tego dnia ofiar. W tym czasie ukazało się na całym świecie mnóstwo opracowań na ten temat. Kilka filmów, dziesiątki książek, setki artykułów, tysiące odnośników w internecie. Korzystając z tej obfitości źródeł postanowiłem przeanalizować ten dzień raz jeszcze, zwłaszcza że kiedy dramat ten rozwijał się na oczach milionów ludzi, nie miałem możliwości ani chęci angażowania się w ten temat. Dziś, po tylu latach, mając niezbędny do tego dystans, postanowiłem przyjrzeć się całej historii. I nawet nie dlatego, że sercem zawsze jestem po stronie słabszych, w tym wypadku oszukiwanych, osamotnionych żon, mężów, matek, ojców i przede wszystkim dzieci ale z czystej przyzwoitości zawodowej. Od ponad 20 lat jestem kontrolerem ruchu lotniczego, pracującym na warszawskim Okęciu. Oprócz pracy operacyjnej na stanowisku, od wielu lat zajmuję się również nauczaniem tego zawodu młodych ludzi. Doświadczenie mam więc niemałe. I kiedy widzę, jak milionom osób robi się tak zwaną wodę z mózgu, to po prostu po ludzku trafia mnie szlag. Jednak rozumiem, że ten zawód jest na tyle hermetyczny, że nie wszyscy muszą wyczuwać zadawane im kłamstwo. Ale kiedy obserwuję podobne milczenie i udawanie, że wszystko jest w porządku u moich kolegów, wtedy nie znajduję już wytłumaczenia innego, jak to, że „ciemna strona mocy” ogarnęła już świat. No, ale w przeważającej większości oni są „poprawni politycznie” i im nie wypada negować wspaniałości świata wokół nas. Ja poprawny nie jestem i mówiąc szczerze, bardzo mnie to cieszy. I dlatego zabrałem się za spisanie dostępnych na temat tej tragedii danych oraz poddanie ich weryfikacji.
Od początku lat 70 ukazuje się pismo „The Controller”. Oficjalny organ Międzynarodowej Federacji Stowarzyszeń Kontrolerów Ruchu Lotniczego IFATCA. Miesięcznik ten, prowadzony przez czynnych na ogół kontrolerów ruchu lotniczego z całego świata, poświęcony jest tajnikom tego zawodu. W każdym numerze znaleźć można interesujące artykuły z tej dziedziny, opisy nowinek technicznych czy pomysły nowych rozwiązań w organizacji ruchu lotniczego. Smutnym lecz z zawodowego punktu widzenia ciekawym elementem magazynu jest analiza wypadków, jakie niestety zdarzają się czasami w lotnictwie. To tu właśnie można przeczytać wyjątki z raportów komisji badających te zdarzenia, zapoznać się z opiniami wyrażanymi w tej materii przez stowarzyszenia krajowe czy poszczególnych kontrolerów. Najbardziej niewinne zdarzenia, w których nikt nie ucierpiał są opisywane na równi z tymi znanymi z pierwszych stron gazet, w których zginęły nieraz setki osób. Tym bardziej więc zaskakujące jest całkowite milczenie, jakim obłożono tragedię 11 września 2001 roku. Bez przesady można powiedzieć, że dramat ten dotknął całego wysoce stechnicyzowanego dzisiejszego świata. Świata, w którym latają codziennie setki tysięcy osób tysiącami samolotów. Świata, który dzięki temu, że dawno stał się globalną wioską, mógł osobiście oglądać rozwijający się horror, będący udziałem tysięcy istnień ludzkich w czasie rzeczywistym. Rozumiem, że komisja badania wypadków lotniczych musi mieć czas na dochodzenie, tak samo inne służby śledcze, których w tym przypadku musiało być wiele. Ale odnoszę wrażenie, że nakazem milczenia obłożono wszystkich kontrolerów. Nie tylko tych zaangażowanych osobiście w tę tragedię, ale również kilkadziesiąt tysięcy pozostałych, rozrzuconych po wszystkich kontynentach. Nie wierzę w oficjalną wersję zdarzeń. Nie tylko dlatego, że zbyt wiele w niej niedomówień i kłamstw. Ale również, a może przede wszystkim, dlatego że zakneblowano usta ludziom, którzy każde takie zdarzenie powinni byli dogłębnie poznać.
Do chwili obecnej zrobiono kilkadziesiąt filmów traktujących o 11 września, między innymi:
„The Twin Tower Story”
„September 11, Evidence To The Contrary”
“Loose Change”
“September 11th, Revisited”
“Painfull Deceptions”
“What’s The Truth?”
“The Great Conspiracy”
“9/11 The Press For The Truth”.
Ten ostatni zasługuje na uwagę z dwóch powodów. Po pierwsze eksponuje zasługi pana Paul’a Thompson’a, niezależnego dziennikarza, w szukaniu odpowiedzi na pytania dotyczące 9/11. Pokazuje ludzi mówiących o tym dniu w sposób, który chwyta za serce i sprawia, że człowiek chyli czoła przed ich tragedią. Ale może najważniejsze, z naszego polskiego punktu widzenia, jest to, że ów film pojawił się na naszym rynku, jako dodatek do jednego z periodyków. A to oznacza, że film ten, z założenia krytykujący stanowisko i poczynania administracji Bush’a wpisuje się w pewien scenariusz gry o ludzkie dusze i umysły.
Nie wnikając jednak w polityczny aspekt promocji filmu, przyjrzyjmy się jego treści.
Otóż pan Ray Nowosielski, reżyser, stawia w nim pewną tezę, w sposób zresztą mistrzowski, a następnie przeprowadza dowód na jej uprawdopodobnienie. Teza ta, której wartość w tym miejscu pomińmy, zakłada że wszystko co stało się tragicznego dnia w Ameryce było wynikiem niedopatrzenia. Niedopełnienia obowiązków. Wszyscy mogli się tego spodziewać ale nie mieli wystarczającej wyobraźni. Otóż takie założenie uwłacza w sposób oczywisty ewentualnemu widzowi spoza USA, a zwłaszcza z Polski. Nasza historia nauczyła nas patrzeć na poczynania władz przez pryzmat historii. Amerykanie nie mają, ani długiej historii, ani właśnie dlatego, wyrobionego zmysłu historycznego. My dopatrujemy się wszędzie od wielu lat knowań i kłamstw władzy, Amerykanie są jak naiwne dzieci idące na pasku wybranych przez nich reprezentantów narodu. Pozostańmy przy ocenie faktów zawartych w filmie. Pomińmy wątek stricte amerykański. Ten film to nie kolejny „Independence Day”, to relacja historii. Tak go oceniajmy.
11 września 2001 roku zginęło w zamachach blisko 3000 osób z 90 krajów (w tym 189 w Pentagonie i 44 w Shanksville). To umiędzynarodawia w sposób oczywisty to barbarzyństwo. Sprawia, że tysiące ludzi na całym świecie poczuły solidarność z Ameryką. Zamachy spowodowały poza wszystkim również zagrożenie zdrowia i życia ludzi będących w centrum wydarzeń na przyszłe lata. Upadek wież wyzwolił tony azbestu, który da o sobie znać dopiero po jakimś czasie. Jest to materiał, którego niewielka ilość wchłaniana przez człowieka może u niego spowodować zmiany nowotworowe. Oznacza to, że zamachy dotknęły dużo więcej osób niż można by przypuszczać. Część z nich nie dożyje sędziwego wieku, zostawi rodziny, osieroci dzieci. To bomba z opóźnionym zapłonem. Tysiącom ludzi zmieni to całe życie, zrujnuje plany i marzenia. Sprawi, że dzieci i młodzież, będą wzrastały w niepełnych rodzinach, co z pewnością nie pozostanie bez wpływu na ich przyszłe życie. Część tych ludzi przeżywa to już od lat. Sieroty, samotne matki, wdowcy.
Cztery takie owdowiałe matki: Lorie Van Auken, Patricia Casazza, Mindy Kleinberg i była adwokat – Kristen Breitweiser, połączyły swe siły. Nie mogły zrozumieć dlaczego dysponując najlepszymi środkami na świecie nie zatrzymano żadnego z czterech samolotów?
Zamiast zadawać sobie samym dręczące je pytania, postanowiły wyjść z nimi na zewnątrz. Gail Sheehy, współwydawca Vanity Fair napisała o tych „Dziewczynach z Jersey”, jak je zaczęto nazywać, książkę – „jiddletown, America”. W listopadzie pojechały do Waszyngtonu i zaczęły pytać kongresmanów, co robią w celu wyjaśnienia przyczyn tragedii. Dzięki ich determinacji już w styczniu przeforsowano w Kongresie projekt ustawy o powołaniu komisji mającej zbadać sprawę zamachów. Z czasem te cztery kobiety, z których jedna deklarowała swoją niezależność, jedna była demokratką, a dwie inne zwolenniczkami Bush’a – połączyła walka z urzędującą administracją.
Sally Regenhard, która straciła w zamachach syna – strażaka zaczęła przygotowywać kampanię na rzecz bezpieczeństwa wieżowców. Jej przekonanie o tym, że wszystkie taśmy z nagraniami z akcji ratowniczej, jak również ponad pięćset wywiadów ze strażakami ukryto przed opinią publiczną, sprawiło że dołączyła do niej podobnie myśląca wdowa – Monica Gabrielle. Martwiło je, ze największa tragedia w Stanach Zjednoczonych od czasu wojny secesyjnej nie interesuje nikogo z urzędników państwowych.
W czerwcu 2002 roku osoby te zorganizowały przed Kapitolem wiec, na który ściągnęły rodziny ofiar. Żądano uruchomienia komisji.KOMISJA 9/11…
Prezydent Bush ugiął się dopiero w listopadzie 2002 roku. Pod naciskiem domagających się tego coraz głośniej rodzin, podpisał wreszcie ustawę powołującą do życia komisję³ mającą zbadać okoliczności wydarzeń 11 września 2001 roku. Jednak widocznym stawało się, że Biały Dom zaczyna piętrzyć trudności.
W historii Stanów Zjednoczonych zaistniało kilka komisji. Ciekawe w tym miejscu może się okazać porównanie czasu, w jakim wybierano przewodniczących tych komisji na przestrzeni lat. I tak:
Po tragedii Titanic’a, przewodniczącego wyłoniono w ciągu 6 dni, po zabójstwie J. F. Kennedy’ego – w ciągu 7 dni. Tyle samo po wypadku promu kosmicznego Challenger, a po japońskim ataku na Pearl Harbor – w ciągu 9 dni,
Prezydent Bush wyznaczył szefa Komisji po 411 dniach!
Komisja rozpoczęła swoje prace dopiero miesiąc po tym fakcie, a więc w 441 (!) dniu od tragicznych wydarzeń.
Szefem komisji wyznaczonym przez Bush’a został Henry Kissinger. Rodziny ofiar były jednak przekonane, że osobie tej brakuje obiektywizmu. Podnoszono wątpliwości dotyczące jego udziału w aferze Watergate i roli, jaką odegrał w przewrocie w Chile. Kristen Breitweiger przeprowadziła prywatne śledztwo w sprawie Kissingera i doprowadziła do spotkania z nim w jego nowojorskim biurze. Spośród wielu pytań, jakie mu zadano dwa okazały się wyjątkowo trafne. Kristen Breitweiger zapytała czy prawdą jest, że niektórzy z jego klientów są pochodzenia saudyjskiego. W drugim zapytała wprost czy prawdą jest, że jednym z nich jest Osama Bin Laden. Nie otrzymała na nie odpowiedzi ale wkrótce po tym spotkaniu media podały, że doktor Kissinger zrezygnował ze stanowiska.
Wkrótce zastąpił go w tej roli Thomas Kean, były gubernator stanu Nowy Jork oraz Lee Hamilton, w przeszłości kongresman przewodniczący komisji do spraw wywiadu. Pozostałych ośmiu członków, w większości prawników wywodzących się z obu partii wyznaczył Waszyngton.
Jednak sposób prowadzenia dochodzenia niepokoił coraz większą liczbę ludzi. Początkowo komisja nie chciała, by przesłuchiwani zeznawali pod przysięgą. Komisja zadawała pytania, zdaniem członków rodzin poszkodowanych, zbyt łagodne, podczas gdy pytania przygotowane przez te rodziny nie były zadawane w ogóle.
Z czasem jasne się stało, że osobą decydującą o tym, w jakim kierunku pójdzie dochodzenie i co znajdzie się w raporcie jest Philip Zelikow – zastępca szefa komisji.
W październiku 2003 roku rodziny ofiar dotarły do informacji, z których wynikało, że to właśnie Zelikow przygotował projekt memorandum powołującego Radę Bezpieczeństwa Narodowego dla prezydenta Bush’a, a także strategie uderzenia wyprzedzającego, którą wykorzystano w wojnie z Irakiem. Okazało się również, że jest bliskim przyjacielem Doradcy do spraw Bezpieczeństwa Narodowego – Condoleezzy Rice⁴. Rodziny domagały się rezygnacji Zelikowa, jednak ten zdecydowanie odmówił.
W listopadzie 2003 roku Biały Dom zawarł z komisją porozumienie, w myśl którego tylko niektórzy jej członkowie uzyskali dostęp do materiałów ściśle tajnych, natomiast notatki z nich czynione musiały podlegać zatwierdzeniu przez ludzi z otoczenia prezydenta. Uprawnienia te otrzymał Zelikow i Jimmy Gorolick – wiceminister sprawiedliwości w rządzie Clintona.
Prezydent, wiceprezydent i doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego odmawiali składania publicznych zeznań.
W marcu 2004 roku Richard Clarke przeprosił społeczeństwo amerykańskie za to, że zawiódł. Swoje spostrzeżenia z okresu 9/11 zawarł w książce „Przeciw wszystkim wrogom”. W tym dopiero czasie, pod naciskiem opinii publicznej Bush i jego współpracownicy zgodzili się stanąć przed komisją, jednak z zastrzeżeniem, że pojawią się razem, a zeznania składane bez przysięgi złożą za zamkniętymi drzwiami.
Bush stanął przed komisją 29 kwietnia 2004 roku. W lipcu komisja opublikowała ostateczną wersję raportu. W toku swych prac jej członkowie przeczytali 2,5 miliona dokumentów i przesłuchali 1200 świadków. Konkluzja okazała się zaskakująca i dla rodzin ofiar zamachów nie do zaakceptowania. Komisja orzekła, że to, co stało się 11 września było jedynie przejawem braku wyobraźni.
Senator Mark Dayton ze stanu Minnessota oskarżył NORAD⁵ i władze o zatajanie prawdy. Podał przykłady kłamstw NORAD w sprawie informacji, jakie wojsko otzrymało w chwili zagrożenia od FAA⁶. Poza tym, oceniając decyzję dowódców, którzy wysłali myśliwce w złym, bo przeciwnym kierunku, wykazał ich całkowitą niekompetencję.
Szczególnie interesująco wygląda porównanie kwot przeznaczonych na działalność niektórych amerykańskich komisji.
Otóż badanie wypadku promu kosmicznego „Columbia” pochłonęło 50 milionów dolarów. Tyle samo otrzymała komisja tropiąca aferę „Whitewater”⁷, w którą zamieszany był prezydent Clinton. Z kolei badanie seksualnych wyczynów tego ostatniego z udziałem Moniki Lewinsky kosztowało Amerykę 40 milionów dolarów. Na dochodzenie w sprawie kasyn („Casino Gambling”) wydano w 1996 roku 5 milionów. Natomiast na znalezienie prawdy o wydarzeniach 11 września w 2003 roku wydano zaledwie 3 miliony. Łączny budżet przeznaczony na ten cel do dnia dzisiejszego nie przekroczył 15 milionów.
Wydawać się może, że są to i tak duże pieniądze. Jednak wystarczy to porównać z pieniędzmi wydawanymi przez amerykańskich podatników na wojnę w Iraku i czar pryska. W jednym tylko 2005 roku średnia kwota wydatków ponoszonych na działania wojenne wyniosła bowiem miesięcznie 5,6 miliarda dolarów!GLOBAL HAWK…
Wiem, sceptycy będą powątpiewali w możliwość zdalnego sterowania tak wielkimi pasażerskimi samolotami. Ale to było możliwe już dużo wcześniej. Tego, że było to możliwe już prawie pół wieku temu dowodzą plany „Operacji Northwoods” opisane w dalszej części.²³ W latach 60. opracowano system zdalnego prowadzenia samolotów, któremu nadano nazwę „Cyklop”. Armia nie chwaliła się swymi osiągnięciami. Jestem jednak przekonany, że po zaliczonym teście z pewnością otrzymała ogromne środki na rozwijanie tej technologii. O B – 1²⁴ czy innych maszynach typu Stealth²⁵ świat również dowiedział się w kilka lat od udanych lotów prototypów. Po to jest właśnie armia i gigantyczne dla niej pieniądze. A przecież niedługo przedtem, wiosną 2001 roku, odbył się w pełni udokumentowany, kilkunastogodzinny przelot samolotu wielkości Boeing’a z USA do Australii. I choć później skrzętnie usuwano ślady tego zdarzenia w mediach, to są świadkowie i nagrania telewizji australijskiej, które to uwieczniły. Czy, gdyby nie było to nikomu potrzebne, ukrywano by tak doniosłe dla rozwoju lotnictwa osiągnięcie?
Osobiście widziałem informacje na ten temat w Internecie, dane które niedługo po 11 września zniknęły.
Już 1 grudnia 1984 roku, w bazie wojskowej Edwards, w Kalifornii, testowano zdalne sterowanie samolotem Boeing 720. Samolot wykonał 10 startów bez załogi, 69 podejść i pozostawał w powietrzu przez 16 godzin i 22 minuty. Ostatnie podejście zakończono umyślnym rozbiciem maszyny, badając skutki zapłonu paliwa.
28 lutego 1998 roku odbył się natomiast pierwszy udany lot samolotu Global Hawk, na pułapie 9700 metrów. Na takich wysokościach latają dzisiejsze samoloty pasażerskie, w tym te cztery, które nas interesują.
Przodująca w tej technologii firma Boeing, doskonali już maszyny typu UCAV (Unmanned Combat Aerial Vehicle). Jest to samolot, który nie tylko lata bez załogi, ale i prowadzi bez niej walkę. 18 października 2002 roku Boeing ujawnił prototyp myśliwca o nazwie „Bird of Prey” (Drapieżca), zbudowanego w oparciu o tę ideę. Ciekawostką może być fakt, ze samolot jest niewidzialny nie tylko dla radarów, ale i dla ludzkich oczu. I to nie, jak dotąd bywało w innych typach, w warunkach nocnych, ale również za dnia. Boeing jest jedną z największych firm produkujących samoloty cywilne, wojskowe, a także satelity. Boeing Integrated Defense System, to dział firmy, będący największym w świecie producentem lotniczych systemów wojskowych. W firmie istnieje też specjalna komórka innowacyjna pod nazwą Boeing Phantom Works, będąca właściwie katalizatorem rozwoju korporacji. To właśnie ten dział stworzył bezzałogowe samoloty dla sił powietrznych USA. Niektóre z nich, jak „Predator”, dowiodły już setki razy swoich niesamowitych możliwości. Są one z oczywistych powodów bardziej opłacalne w eksploatacji, ich zasięg i zdolność pozostawania nad teatrem działań wojennych przez długie godziny czyni je samolotami przyszłości. Przy okazji wspomnieć należy, że jeden operator wojskowy może naraz sterować maksymalnie czterema (!) samolotami typu Global Hawk.LOT TRZMIELA…
Wróćmy więc w powietrze. Bezzałogowe maszyny wystartowały z bazy Stewart. Dalej wszystko przebiega już zwyczajnie. Podstawione samoloty uderzają kolejno w WTC, podczas gdy z pokładu oryginalnych lotów 11 i 175 pasażerowie ewakuowani są do innego samolotu.
Jakiego? Najpewniej UAL 93, który zbiegiem okoliczności w przybliżonym czasie znajduje się całkiem oficjalnie niedaleko tego miejsca, w Newark.
A UAL 93 startuje, z 41 minutowym (!) opóźnieniem w tym właśnie mniej więcej czasie z nieodległego lotniska Newark. Podobny scenariusz. Samolot ląduje w tej samej wojskowej bazie, zabiera dodatkowych pasażerów i leci dalej zgodnie ze swoim planem. Baza Stewart jest o żabi skok od Newark. Jeżeli w powietrzu jest kilka pierwotnych, nieopisanych ech udających uprowadzone samoloty, to o wprowadzenie w błąd kontroli ruchu naprawdę nietrudno. Może wystąpić zjawisko nazwane teorią lotu trzmiela, które opiera się na złudzeniu, jakie daje obserwowanie w locie kilku pszczół czy trzmieli latających blisko siebie. Każdy, nawet uważny obserwator, po krótkiej chwili pogubi orientację i nie będzie w stanie powiedzieć, który z obserwowanych owadów jest który. To samo zjawisko można z powodzeniem wykorzystać przy kamuflowaniu położenia samolotów, oczywiście przy założeniu, że w jednej chwili swoje linie drogi przetnie kilka samolotów bez kodu radaru wtórnego, nieopisanych lub, że inne samoloty będą leciały nad nimi. Dokładnie nad i dokładnie z tą samą prędkością. Wtedy jest szansa, że te echa nałożą się na siebie, a nieprzygotowane oko nie odnotuje tego iluzjonistycznego manewru.
Samolot pasażerski schodzi, ląduje, echo poniżej wysokości około 100 metrów znika. Chwilę przed jego lądowaniem z pasa startowego odrywa się samolot zdalnie kierowany, wznosi się i kieruje do celu. Po to potrzebny był reżim czasowy. Na ekranach kontroli nie widać różnicy. Echo to echo. Poprzednie znika, kiedy pojawia się nowe. W tym samym miejscu, w którym po obróceniu, antena radaru odnalazłaby echo poprzednika. A echo nadal przemieszcza się w dotychczasowym kierunku. Nadal nie ma wskazań wysokości. Utrzymuje podobną prędkość. To trochę tak, jak z filmem kina akcji. Nikt nie podejrzewa, że z samochodem, który z dużą prędkością zniknął za rogiem budynku, a który pojawił sie po chwili wypadając zza kolejnego rogu, coś się stało. A w tym czasie za kierownicą zmienili się kierowcy, a z bagażnika zniknął ładunek. Wystarczy, by samochód wypadł zza rogu budynku z podobną prędkością. Wszyscy biorą go za ten sam pojazd.
W co najmniej jednym przypadku mieliśmy do czynienia z próbą załączenia kodu transpondera. UAL 175 miał tego dnia przypisany kod 1470. W tej samej minucie, w której AAL 11 uderzył w WTC, echo samolotu, które traktowano jako UAL 175 opisane zostało kodem 3020, a chwilę później zmieniło się na 3321. Nie musiało to być włączenie pomyłkowe. Mogła to być próba upewnienia kontrolerów, że obserwują właściwy samolot, w którym dzieje się coś złego. Albo, co też jest możliwe, samolot bezzałogowy po starcie z bazy Stewart miał włączony kod z poprzedniego, choćby ćwiczebnego lotu. Wystarczy, że pomyłkowo nie wyłączono go przed startem, a po osiągnięciu odpowiedniej wysokości, na ogół nie większej niż 100 metrów, został on automatycznie odczytany przez radary kontroli. Próba zdalnego wyłączenia transpondera mogła spowodować wyświetlenie kolejnego, błędnie przypisanego kodu. Wraz ze zmianą kodu samolot rozpoczął schodzenie i zakręt. Możliwe, że była to jeszcze jedna próba wyeliminowania błędnie ustawionego kodu. Antena radaru nie zawsze „widzi” antenę samolotu, kiedy wykonuje on ciasny zakręt. W takim przypadku zdarza się, że antena radaru obrócić się musi kilkakrotnie zanim dane z transpondera pojawią się w poprawnej formie na wskaźniku radarowym.
Pamiętajmy jednak, że wszystko to działo się w czasie, kiedy pierwszy samolot uderzył w WTC. To wszystko odbywa się w sposób perfekcyjnie z sobą powiązany. Do tego dochodzą kolejne zdarzenia dla odwrócenia uwagi. Utraty łączności, wyłączenia transponderów. W momentach kluczowych dla utrzymania dozorowania samolotów. Napisałem dozorowania, bo choć po utracie łączności i transponderów nie było już (zgodnie z przepisami) zapewnionej kontroli ruchu lotniczego, to pozostawało dozorowanie tego ruchu. Obserwacja. I tę właśnie obserwację miano wprowadzić w błąd, w prosty sposób.
Kiedy kontrola ruchu nie ma możliwości sprawdzenia czy dane echo jest echem samolotu, który powinien być w przewidywanym miejscu, pozostaje jeszcze jeden sposób. I ten sposób również wykorzystano tego dnia. Choć dopiero w dwóch następnych przypadkach. Polega on na próbie weryfikacji położenia samolotu poprzez zapytanie załogi innej maszyny czy ma kontakt wzrokowy z tym statkiem powietrznym, który utracił łączność lub transponder. Wykorzystano i tę możliwość. Zgodnie z zapisami biblii kontrolerów na całym świecie. Biblii, która nazywa się Instrukcja Lotnicza 4444.
Załogą, która pozytywnie zweryfikowała wygląd i położenie maszyny AAL 77 zmierzającej w kierunku Pentagonu była załoga wojskowego (!) samolotu typu C 130. Jest to jedyne potwierdzenie, że Boeing 757 w malowaniu American Airlines znajdował się w tym miejscu. Co wręcz fantastyczne – ta sama załoga tego dnia potwierdziła położenie kolejnego, odległego o wiele kilometrów od tego miejsca samolotu. Samolotu również biorącego udział w tej tragedii. UAL 93. Właśnie ta, wojskowa załoga. Piloci maszyny, która z powodzeniem mogła wykonywać misję przeznaczoną dla załóg mających prowadzić wojnę elektroniczną z powietrza.WORLD TRADE CENTER…
Wieżę Południową World Trade Center oddano do użytku w 1973 roku, liczyła 415 metrów i do 1974 roku, kiedy powstała Sears Tower²⁶, była najwyższą konstrukcją tego typu na świecie.
Wieżę Północną ukończono w roku 1978, była o prawie dwa metry wyższa od swojej bliźniaczej siostry. Zainstalowana na niej antena miała prawie 110 metrów wysokości.
Do budowy wież zużyto 200 000 ton stali i prawie 400 000 m sześćiennych betonu. Konstrukcję każdej z nich oparto na głównym rdzeniu o wymiarach 26,5 m x 40,5 m otoczonym 47 kolumnami grubości i m x 1,5 m. W wieżach zamontowano 43 600 okien i 103 windy.
Kiedy 11 września 2001 roku w Wieżę Południową, jako drugą uderzył samolot, pierwsza płonęła już od 18 minut. Na zdjęciach filmowych można zobaczyć, jak podczas uderzenia w budynek samolot eksplodował kulą ognia, której powstanie musiało spożytkować większość pozostałego w nim paliwa. Pomimo tego wszystkiego, to jednak Wieża Południowa upadła pierwsza.
Nie zajęło jej to jednak zbyt wiele czasu. Każda przestała istnieć szybciej niż w 10 sekund. Tyle trwał upadek każdej z tych 110-piętrowych budowli. Oznacza, to że każde 10 pięter przestawało istnieć w czasie 1 sekundy. Dla lepszego uzmysłowienia tej prędkości, z jaką ginęły gigantyczne wieże można sobie wyobrazić, że w czasie krótszym od jednej sekundy przestaje istnieć 10-piętrowy budynek. Spójrzmy na dowolny taki budynek i odmierzmy jedną sekundę.
Obliczono, że gdyby z budynku o tej wysokości wyrzucono kamień – spadałby on dokładnie tyle samo czasu. Oznacza to, że konstrukcja budynku zapadała się nie natrafiając na żadne przeszkody. Tak, jakby nie było na drodze tych ton stali i betonu kolejnych pięter, jakby przestrzeń wewnątrz wież była całkowicie pusta. Budynek zapadł się z prędkością swobodnego upadku. Gdyby zgodnie z oficjalnymi opiniami spadające piętra niszczyły kolejne, każde musiałoby powodować opóźnienie, ponieważ zużywałoby część energii na pokonywanie następnych. Gdyby pokonanie każdego piętra zajęło tylko 1 sekundę – upadek całości musiałby trwać 110 sekund. Tymczasem upadek Wieży Północnej trwał 8,4 sekundy. Nawet, gdyby przyjąć, że upadek rozpoczął się faktycznie od 94 piętra czyli tego, w które uderzył samolot – daje to wynik zadziwiający. Dowolny przedmiot wyrzucony z 94 piętra dotarłby bowiem do ziemi po około 8,4 sekundy! Oznacza to, że tony stali i betonu pokonywały swą drogę z prędkością, z jaką spada obiekt natrafiając na swej drodze tylko na opór powietrza. Czy taki upadek mógł spowodować pożar wywołany 37 tonami paliwa, z których większość spłonęła podczas zderzenia? Wieże nie przewróciły się na bok, one się zapadły. A przynajmniej części powyżej punktów uderzenia powinny, zgodnie z prawami fizyki, „odpaść”, polecieć w bok. Na zdjęciach widoczne jest wyraźnie, że uderzenie w jedną z wież zniszczyło sam narożnik, w drugiej spowodowało wyrwę na wylot. Wieża Południowa początkowo zachowała się zgodnie z fizyką, górna jej część poleciała w bok, by za chwilę jednak całość „zjechała” pionowo w dół. Jeżeli jednak wierzchołek przechylił się na jedną stronę, to co spowodowało zawalenie się jej kolejnych pięter, burzonych rzekomo naporem wyższych kondygnacji?
Jest tylko jeden sposób na taki upadek budynku. Kontrolowane zburzenie. Zburzenie wymagające użycia łądunków wybuchowych, precyzyjnie zainstalowanych na konstrukcji budynku. W filmie „911 Eyewitness” autorzy przeprowadzili dowód na wystąpienie serii eksplozji w budynkach na krótko przed ich zawaleniem. Odnotowano je nie przy uderzeniu walących się budynków o ziemię, a w chwili poprzedzającej proces upadku. Oprócz taśmy filmowej, na której wraz z obrazem zarejestrowano odgłosy wybuchów, przedstawili zapisy sejsmografów. Skorelowali jedno z drugim i uzyskali bardzo interesujący materiał. Warto dodać, że owe wybuchy miały większą wartość na wykresach sejsmicznych aniżeli same uderzenia samolotów o wieże. O ile kilka innych ośrodków badawczych odnotowało upadek wież o tyle uderzenie samolotów tylko ośrodek w Palisades. Według sejsmografów w Obserwatorium Uniwersytetu Columbia Lamont-Doherty w Palisades, które jest najbliżej Nowego Jorku (34 km na północ) uderzenie samolotu w Wieżę Południową miało wartość 0,9 Richteraa w Północną 0,7 Richtera, podczas gdy eksplozje odpowiednio 2,1 i 2,3 w skali Richtera.
Wykresy sejsmografów:
http://www.ldeo.columbia.edu/LCSN/Eq/WTC 20010911.html
Tabela wartości i czasów:
http://www.firehouse.com/tech/news/2002/0121 terrorist.html
Filadelfii palił się przez 19 godzin i nie spowodowało to jego zawalenia. 25 lutego 2005 roku w Madrycie w Hiszpanii, w 32-piętrowym budynku Windsor Tower wybuchł pożar. Ogień przenosił się systematycznie z piętra na piętro powodując, że budynek wyglądał jak płonąca pochodnia. Ogień był o wiele większy niż w przypadku WTC. Następnego dnia budynek nadal płonął. Palił się przez 24 godziny. Wszystko wewnątrz spłonęło, górna część budynku runęła ale konstrukcja całości nie została naruszona, a na dachu przetrwał ogromny dźwig budowlany.
Kiedy przyjrzymy się zdjęciom WTC, zobaczymy, że ogień w Południowej Wieży nie zdołał nawet przedostać się z jednej strony budynku na drugą. To samo potwierdzali przez krótkofalówki strażacy, którzy dostali się do środka. Informowali o kilku zaledwie ogniskach pożaru. Jeżeli taki ogień nie zabrał życia będących wewnątrz strażaków, to jak mógł spowodować upadek całej wieży po zaledwie 56 minutach? Druga wieża upadła po niespełna dwóch godzinach. Nigdzie na świecie, ani przed, ani po 9/11 nie zdarzyło się nic podobnego. Stal topi się powyżej 1400°C, ogień spowodowany uderzeniem samolotu nie mógł mieć temperatury wyższej niż 1000°C. Natomiast zdjęcia satelitarne NASA²⁷ ukazały jeszcze parę dni po katastrofie punkty w rejonie „Ground Zero”, pod ziemią, o temperaturze powyżej 700°C. Przypomnijmy, że stopioną stal znaleziono w podziemiach budynków, w których ogień po uderzeniu samolotów nie mógł powstać, a już na pewno nie mógł osiągnąć tak wysokiej temperatury. Jedyne, co mogło wytworzyć taką temperaturę, to ładunki wybuchowe i specjalne materiały palne. Przykładowo, C4 powoduje jej wzrost do ponad 1600°C. Przypomnijmy, że zgodnie z oficjalną wersją pożar był główną przyczyną zawalenia się wszystkich trzech budynków, WTC 1, 2 i 7.
W ten ostatni nigdy nie uderzył żaden samolot. Liczący 47 pięter budynek miał również konstrukcję stalową. Stał po przeciwnej stronie ulicy, na którą zwaliły się dwie wieże.
Wokół tego upadku sekretów jest zresztą więcej. O 16:54 czasu wschodniego wybrzeża, Jane Standley, reporterka stacji BBC²⁸, relacjonująca „na żywo” wypadki w Nowym Jorku, informowała o zawaleniu się budynku WTC7, który w tym czasie stał nienaruszony za jej plecami. Prowadzący rozmowę ze studia w Wielkiej Brytanii Phil Hayton, miał przed sobą nie lada wyzwanie. Pytał z kamienną twarzą dziennikarkę o szczegóły, obserwując z milionami telewidzów 47-piętrowy wieżowiec ciągle obecny w tle. Budynek runął wreszcie litościwie 26 minut później, o 17:20. Jednak widzowie programu nie doczekali się tego widoku, bo transmisję zakończono zanim doszło do upadku. W pewnym momencie relacja uległa dziwnym „zakłóceniom”, po czym ją przerwano, dzięki czemu stacja uniknęła całkowitej kompromitacji. Richard Porter, szef wiadomości BBC, „wyjaśnił” później, że dziennikarka… pomyliła się, bo była pod wrażeniem wydarzeń w Nowym Jorku, a nagrania z tego dnia stacja już nie ma. Na szczęście mogą je mieć na swych komputerach wszyscy, którzy zajrzą na stronę internetową WHATREALLYAPPENED.COM (http://whatreallyhappened.com/WRHARTICLES/bbc_wtc7_videos.html).
Budynek zapadł się w sposób idealny, pionowo. Jeszcze po siedmiu miesiącach prac komisji badającej 9/11 jej członkowie twierdzili, że nie znają przyczyn upadku budynku numer 7. Nie znała ich oficjalnie również Federalna Agencja Zarządzania Kryzysowego (FEMA). Kilka miesięcy później, właściciel kompleksu WTC przyznał nieoczekiwanie w wywiadzie telewizyjnym, że budynek zburzono w sposób kontrolowany i że zrobiła to straż pożarna na jego polecenie. Nikt go nie zapytał niestety, jak taką gigantyczną operację z użyciem wielu bardzo precyzyjnie rozmieszczonych ładunków wybuchowych zdołano przeprowadzić bez wnikliwego przygotowania, w tak krótkim czasie?
Nowojorski miliarder, spekulant na rynku nieruchomości, Larry Silverstein został właścicielem WTC dwa miesiące (24 lipca) przed 11 września. Po raz pierwszy od 33 lat budynki zmieniły wówczas właściciela. Silverstein, który nabył je za 3,2 miliarda dolarów od New York Port Authority, zdążył za nie zapłacić pierwszą ratę w wysokości 124 milionów dolarów. Ale zdążył też je ubezpieczyć na kwotę 7 miliardów. W umowie tej nie zabrakło klauzuli ubezpieczającej WTC „od ataków terrorystycznych”, co w owym czasie nie było praktyką częstą. Po zawaleniu się wież, ubezpieczyciel – Swiss Re wypłacił mu zaledwie 2 miliardy dolarów twierdząc, że mimo ubezpieczenia dwóch wież, stały się one celem jednego ataku. Silverstein nie pogodził się oczywiście z taką interpretacją i rozpoczął się długoletni spór sądowy. Pięć lat po upadku budynków World Trade Center, sąd federalny uznał, że niektóre wydarzenia 11 września można potraktować, jako dwa ataki. Werdykt ten, ogłoszony 23 maja 2007 roku, otworzył drogę do wypłacenia dodatkowych 2 miliardów dolarów dzierżawcy kompleksu – firmie Silverstein Properties. Pieniądze wypłacą: Allianz, Employers Insurance Co. Of Wausau, Royal Indemnity Co., Swiss Re, Industrial Risk Insurers, Travelers Co. Inc., Zurich Financial Services AG. Według umowy, Silverstein otrzyma 56% z tej kwoty, natomiast 44%o Port Authority of New York and New Jersey. Oznacza to, że Larry Silverstein dostanie prawie tyle, o ile zabiegał od początku. Zakończenie tego procesu pozwoli ruszyć z odbudową kompleksu. Powstanie on dokładnie w miejscu zburzonych budynków, przy udziale Silverstein Properties i korporacji Port Authority. Jeżeli więc chodzi o pieniądze, to uznać można, że Silverstein dopiero zacznie zarabiać na World Trade Center. Nawiasem mówiąc, Silverstein ma bardzo rozległe, międzynarodowe koneksje. Podobno były premier Izraela, Benjamin Netanyahu, pozostaje z Silverstein’em w prawie codziennym kontakcie telefonicznym.
Po zakupie WTC Silverstein zatrudnił do pilnowania budynków firmę ochrony elektronicznej Securacom, znaną obecnie jako Stratesec Inc., z siedzibą w Sterling, na przedmieściach Waszyngtonu.
Lista klientów Securacom zawiera klientów rządowych – armię, marynarkę, siły powietrzne i Departament Sprawiedliwości. Nawet Laboratorium Narodowe w Los Alamos. Firma ta miała w gronie swoich klientów również linie lotnicze United Airlines.
Szczególnym klientem wydaje się tu byc lotnisko Dulles, obsługujące stolicę państwa, które ma znaczenie strategiczne z powodu położenia, wielkości oraz liczby obsługiwanych międzynarodowych przewoźników. To jak Okęcie dla Polski – lotnisko ważne strategicznie. Jak twierdzi na łamach American Reporter Wayne Black, szef jednej z firm na Florydzie, konsultant w sprawach ochrony: „ kiedy masz kontrakt na ochronę, znasz wewnętrzne mechanizmy działania wszystkiego. A jeśli inna firma ma powiązania z firmą ochrony wtedy to co jest na twoim komputerze, jest również na jej komputerach”.
Kilka dni przed tragedią, z powodu pogróżek telefonicznych podniesiono poziom ochrony budynków do trybu alarmowego. Daria Coard, 37 – letnia pracownica ochrony w budynku numer 1 powiedziała mediom, że w ciągu dwóch poprzedzających zamach tygodni, pracownicy ochrony pracowali nawet w 12 – sto godzinnych zmianach. Jednak 6 września wycofano z budynku psy szkolone w poszukiwaniu ładunków wybuchowych. (New York News Day).
Jak z kolei podała Wing TV, w czasie poprzedzającego zamach weekendu, 8 i 9 września w WTC miało miejsce wyłączenie prądu, co poza brakiem zasilania systemu zabezpieczeń spowodowało liczne wizyty w budynku wielu wchodzących i wychodzących osób obsługi technicznej. Energii nie było od 50 pietra w górę przez około 36 godzin. Nie działały w tym czasie kamery monitoringu ani elektryczne zamki drzwi.
Budynki WTC 6 i WTC 7, nie zagrożone bezpośrednio, zostały ewakuowane po uderzeniu AAL 11 w wieżę numer 1. Nie miało to miejsca w przypadku bliźniaczych wież, wręcz przeciwnie – pracownikom polecono pozostać w budynkach. 24-letni inżynier oprogramowania w firmie Merrick – Dan Baumbach twierdzi, że widział, jak urzędnicy administracyjni budynku numer 1 przekonywali grupę około 100 osób na 75 piętrze, że ewakuacja jest ryzykowna. Wielu posłuchało tej rady. Baumbach przeżył, bo kontynuował ucieczkę z 80 piętra wieży (Newsday).
Uciekający z wieży numer 2 zostali powiadomieni poprzez system rozmieszczonych w budynku głośników, że są bezpieczni i maja wracać do swoich biurek. Stanley Praimnath, który uratował się z budynku numer 2 opowiadał, że kiedy ludzie widzący pożar wieży 1 dobiegli do holu ochrona zawróciła ich do biur słowami: „…to tylko wypadek, wieża numer 2 jest bezpieczna. Wracajcie do swojej pracy.” (Mercola).
Zastanawia, dlaczego nikt z tysięcy zagrożonych ludzi nie dobiegł na dachy budynków? Dziś wiadomo już, że nie pomogłoby to i tak, ponieważ drzwi ewakuacyjne były pozamykane. Budynki były stare i nadawały się do renowacji lub wręcz rozbiórki. Koszt pozbycia się azbestu i innych materiałów niebezpiecznych opiewał na kwotę 200 milionów dolarów natomiast szacunkowa cena rozbiórki wahała się w okolicy 15 miliardów. Same rusztowania wyceniono na 2,4 miliarda (!) dolarów. Miasto miało wielki problem.
A konkretnie – burmistrz Nowego Jorku – Rudolph Giuliani. Warto w tym miejscu nadmienić, że wysłał on całą pozostałą po katastrofie stal z budynków WTC do Chin i Indii. Odbyło się to w tak wielkim pośpiechu, że nie zostawiono nawet próbek materiałów dla potrzeb dochodzenia. Jak donosiła gazeta Beijing Youth Daily, firma Baosteel z Szanghaju, największa na tamtejszym rynku, kupiła 50 000 ton stali z terenu „Ground Zero” po 120 $ za tonę. Dziennikarze gazety twierdzili, że część resztek zostanie przetopiona na pamiątki po 9/11. Czy można przyjąć, że Rudolph Giuliani będący w przeszłości Prokuratorem Generalnym USA nie zdawał sobie sprawy z wagi próbek stopionej stali dla ewentualnego wykrycia przyczyn katastrofy?
Po odejściu z urzędu w 2002 roku, Giuliani wraz z kilkoma dawnymi współpracownikami otworzył firmę doradczą „Giuliani Partners” zajmującą sie takimi sprawami, jak zwalczanie przestępczości w Meksyku czy walka z korupcją na wyścigach. W 2005 roku Giuliani został współudziałowcem „Bracewell& Patterson LLP”, świetnie rozwijającej się nowojorskiej firmy, która od tej pory nazywa się „Bracewell & Giuliani LLP”. W maju 2003 roku, po głośnym rozwodzie, ożenił się ponownie, z Judith Nathan. Giuliani, pozujący na bohaterskiego burmistrza Nowego Jorku był głównym darczyńcą Partii Republikańskiej, często wymienianym w charakterze kandydata na gubernatora lub senatora.
Jeszcze w 2007 roku środowiska żydowskie uważały go za „najlepszego kandydata na prezydenta USA” w wyborach 2008. Jednak właśnie wtedy nad jego głową zebrały się czarne chmury. Wyniesieni po 9/11 na najwyższy piedestał strażacy, prawdziwi bohaterowie tych dni, zaczęli rozumieć, że zostali perfidnie wykorzystani, a ich po święcenie okazało się odskocznią dla politycznych hohsztaplerów, takich jak Giuliani. Związek Zawodowy Strażaków (Association Of Fire Fighters) wyprodukował film, w którym ukazuje prawdziwą twarz byłego burmistrza. Strażacy są przekonani, że wbrew obiegowej opinii, Giuliani nie tylko nie jest bohaterem, ale wręcz współsprawcą ich dramatów. Twierdzą, że z powodu jego zaniedbań, mieli na stanie niesprawne krótkofalówki, co uniemożliwiło wielu z nich we właściwym czasie, akcję odwrotu z budynków zarządzoną przez dowództwo. Zarzucili też Giulianiemu, że nie uświadomił 10 000 ludzi pracujących w rejonie „Ground Zero”, w tym wielu strażaków, o skażeniu powietrza. Na skutek tego, blisko 70 procent z nich zapadło na poważne choroby. Giuliani, odpierając zarzuty, mówił, że sam był na miejscu tragedii wielokrotnie. Jednak strażacy wyliczyli, że w odróżnieniu od nich, którzy spędzili tam po blisko 800 godzin, kandydat na prezydenta ma tych godzin na swym koncie niespełna 30. A i to, w charakterze przewodnika wycieczek zagranicznych. Giuliani zrozumiał, że ta kampania może zrujnować jego reputację do reszty i zrezygnował z walki o fotel w Białym Domu. Na pewno świeżo miał w pamięci porażkę kandydata z roku 2004, Johna Kerry’ego, który chełpił się w trakcie swojej kampanii, dokonaniami wojennymi w Wietnamie, a któremu dawni koledzy przypomnieli brak szczególnej odwagi na tym polu, co definitywnie pogrzebało jego marzenia o prezydenturze.
W budynku WTC 7 znajdowały się siedziby takich firm jak: Enron czy WorldCom, których bankructwa zaliczono do największych w historii Ameryki. Oczywiście były to tylko bankructwa setek tysięcy zwykłych ludzi, którzy stracili dorobek całego życia, podczas gdy nieliczna grupa dorobiła się na nich majątków. Ta ostatnia firma w latach 1996 / 97 pod ówczesną nazwą MCI, była trzecim pod względem wielkości, po WTC i lotnisku Dulles, klientem Securacom.
Upadek tego budynku pogrzebał również dokumenty komisji giełdowej (The Securities and Exchange Commission), dotyczące firm zajmujących się spekulacjami na wirtualnym rynku nieruchomości, tzw. Dot-Com w latach dziewięćdziesiątych. Firmy te wytworzyły gigantyczne pieniądze dla swych właścicieli w sposób jak najbardziej rzeczywisty, podnosząc ceny domów o kilkaset procent w ciągu kilku zaledwie lat. Agencja Reuters News Service i Los Angeles Times oceniają, że Komisja utraciła wraz z zawaleniem budynku materiały dotyczące około 4000 dochodzeń.
Budynek ten mieścił także przypadkiem biura US Secret Service²⁹ (największy oddział w USA), NSA³⁰, IRS³¹, Departament Obrony, BATF³² i … CIA³³.
8 czerwca 1999 roku burmistrz Nowego Jorku, Rudolph Giuliani otworzył w budynku WTC 7 siedzibę miejskiego Sztabu Antykryzysowego (Newsday, 12/09/2001). Budowa tego obiektu umiejscowionego na 23 piętrze pochłonęła 13 milionów USD. Zbudowano go w celu koorrdynacji wszelkich działań ratowniczych w razie nagłych wypadków, jak huragany, powodzie czy zamachy terrorystyczne. Pomieszczenia sztabu, o powierzchni 4650 metrów kwadratowych zostały wzmocnione odpornymi na kule i bomby ścianami. Posiadały oddzielne, niezależne źródło powietrza i zbiornik wody. Wyposażone były w łóżka, prysznice i trzy generatory zasilające. Przystosowane były dla 30 osób. Jedno z pomieszczeń wyposażone było w monitory i sprzęt łączności zapewniający prowadzenie koordynacji konferencyjnej z policją i strażą pożarną. Personel obsługi był w nim obecny 24 godziny na dobę, gotów do działań (CNN, 07/06/1999). Obiekt ten był często krytykowany, mówiono o nim pobłażliwie „bunkier Rudy’ego” (Time, 31/12/2001). Najbardziej kontrowersyjnym elementem budowli był postawiony w nim zbiornik z ponad 20 000 litrów paliwa. Przedstawiciele straży pożarnej wielokrotnie przestrzegali przed ogromnym ryzykiem dla budynku i okolic wynikającym z takiej ilości zgromadzonego tam łatwopalnego materiału.. Wydaje się, że ów zbiornik mógł odegrać poważną rolę w katastrofie WTC 7 (New York Times, 20/12/2001). 11 września 2001 roku Sztab Kryzysowy nie pojawił się w owym centrum dowodzenia.