- promocja
Mity II wojny światowej. Część 2 - ebook
Mity II wojny światowej. Część 2 - ebook
Czy Niemcy mogli wygrać bitwę o Anglię?
Czy marynarka wojenna Japonii miała szansę w walce z Amerykanami?
Czy Hitler był nieomylnym wodzem, a Stalingrad jego decydującą klęską?
Czy Patton był najlepszym amerykańskim generałem?
Czy przewaga liczebna Sowietów zdecydowała o ich zwycięstwie?
Tematyka II wojny światowej wciąż budzi wielkie emocje i jest wdzięcznym polem dla kultury masowej. Obraz tej wojny został nam zaszczepiony jeszcze w jej końcu głównie przez propagandę zwycięskich aliantów. Jednak nie był to obraz jednolity, wersje aliantów zachodnich i Rosjan znacznie się od siebie różniły, nie mówiąc już o punktach widzenia państw przegranych – Niemiec i Japonii. Po 1989 roku nastąpiła weryfikacja wielu faktów, jednak z fałszywymi mitami borykamy się do dziś.
Po doskonałym przyjęciu pierwszej części, autorzy bestsellera „Mity II wojny światowej”, wybitni historycy, postanowili zająć się jej kontynuacją.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66278-95-0 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Niezwykłe zainteresowanie czytelników pierwszym tomem Mitów II wojny światowej spowodowało, że postanowiliśmy wydać tom kolejny. I choć tematy w nich omówione różnią się, to jednak drugi został utrzymany w tym samym duchu — rzecz w tym, by rozprawić się z mitami, legendami, przyjętymi koncepcjami, które przepełniają i deformują postrzeganie konfliktów oraz są bardzo rozpowszechnione. Jak to możliwe, że nieprawda tak mocno dominuje? Co robią historycy? Wykonują swoją pracę. Ale tak jak społeczeństwo, o czym należy pamiętać, są zakładnikami swoich czasów, wyzwań, uprzedzeń i poglądów, które unoszą się w powietrzu niby pyłki i przed którymi bardzo trudno jest się uchronić. Czy głos, który zabierają, jest zawsze słuszny, czy nie jest jednak jednym spośród wielu? Jakże mogłoby być inaczej? Nie tylko pamięć i interpretacja II wojny światowej, ale również jej prosty opis stanowią olbrzymie zamknięte pole, na którym ścierają się od zakończenia działań wojennych, a nawet przed ich zakończeniem, najróżniejsze informacje, również te najbardziej sprzeczne, oraz najróżniejsi ich nadawcy.
Pierwszym nadawcą informacji była propaganda czasów wojny lub raczej propaganda każdego obozu, który miał własną powieść napisaną czy to w Waszyngtonie, Londynie, Moskwie, czy w Berlinie, Rzymie lub Tokio. Po wojnie wygrani narzucili swój obraz historii. Ale namalowali go oddzielnie: z jednej strony Sowieci ze swoimi państwami satelickimi z obozu socjalistycznego, a z drugiej Zachód. Zarówno na jednym, jak i na drugim obrazie historii pasożytowały nowe wyzwania epoki zimnej wojny. Również inne czynniki miały wpływ na te dwa obozy polityczne, które tworzyły historię. Każdemu narodowi trzeba było napisać jego własną powieść, czyli historię jego postawy w czasie wojny, traktowaną jako jedną z najważniejszych kwestii dotyczących materialnej i moralnej odbudowy. Można tu przytoczyć przykład pamiętników wojennych Churchilla i De Gaulle’a. Ta odbudowa rozprzestrzeniała się również w Europie Wschodniej, aż do lat 1990–2017, ponieważ trzeba było oczyścić historię z pięćdziesięciu lat komunistycznej historiografii oraz bardzo często odmalować wszystko w kolorach wschodzącego nacjonalizmu, bez względu na to, czy chodziło o pakt Ribbentrop–Mołotow, o Holokaust czy o kolaborację.
Aby wszystko skomplikować, Amerykanie zaprosili do pisania historii II wojny światowej swojego dawnego wroga — Niemcy (Zachodnie), które dzięki zimnej wojnie stały się ich nowym sprzymierzeńcem. To u nich szukali recept, a niekiedy i motywów w walce z nowym wrogiem — Związkiem Sowieckim. Niemieccy generałowie zebrani przez ich dawnego dowódcę — szefa sztabu generalnego armii lądowej, Franza Haldera, sprzedali Amerykanom swój własny opis wydarzeń. W latach 50. każde wydanie książki dawnego oficera Wehrmachtu stawało się światowym bestsellerem. Jeszcze dziś, jeżeli wpiszemy w wyszukiwarkę internetową nazwiska: Guderian, von Manstein, Rudel czy von Mellenthin, to zostajemy zasypani lawiną wielojęzycznych wznowień ich książek.
Dodajmy, że kultura masowa tworzona przez mass media zbudowana została na wydarzeniach z II wojny światowej. W większości przypadków ignoruje ona dorobek badań akademickich, tworząc w ten sposób konkurencyjne podejście do pamięci o wydarzeniach wojennych. Łatwo można zrozumieć, dlaczego II wojna światowa jest świetnym tematem i pozostanie nim jeszcze długo. Wydarzenia wojenne są związane z licznymi przygodami, prawdziwymi lub fałszywymi tajemnicami, wszelkiego typu zbrodniami, zdradami, bohaterskimi czynami, wyjątkowymi osobowościami, czarnymi charakterami… Scenarzysta nie przejmuje się ostatnimi publikacjami Sorbony. Być może przypominają sobie państwo o spustoszeniu, jakie wywołała w latach 60. i 70. literatura książki kieszonkowej, w której wyróżniają się takie nazwiska jak Paul Carell, Guy Sayer lub Sven Hassel. Producenci filmowi nie byli wcale lepsi: wyprodukowali tysiące fikcyjnych historii o II wojnie światowej we wszystkich językach. W latach 80. i 90. wydawcy gier wojennych, a później gier wideo, dołączyli do tego oddziału razem z rekonstruktorami, twórcami alternatywnej historii, blogerami, autorami licznych stron w niezmierzonym oceanie internetu.
Ale na środku tego hałaśliwego placu budowy, na którym fałszywe idee, legendy i mity bez przerwy podlegają przetwarzaniu, badacze zawsze wtaczali na szczyt góry swój syzyfowy głaz. Dwadzieścia przedstawionych w książce opracowań zostało napisanych w przekonaniu, że można zakorzenić odpowiednie poglądy w części lub w całości społeczeństwa i poprzeć je pracami historyków. Pozostawiamy do oceny czytelników to spotkanie twarzą w twarz z wojną, której błędne interpretacje, mamy tego pełną świadomość, nieprędko znikną.
Jean Lopez i Olivier WieviorkaRozdział 1
1000 ZWYCIĘSTW SIŁ POWIETRZNYCH I 100 000 ZABITYCH W WALKACH: HEROICZNE MITY KAMPANII Z WIOSNY 1940 ROKU
Vincent Bernard
Zmitologizowany obraz wydarzeń historycznych pozostaje mocno zakorzeniony w ludzkiej pamięci, zwłaszcza że opiera się na danych liczbowych, które nadają mu konkretny charakter i intuicyjnie uprawomocniają. Skoro mówi się, że Francuska Partia Komunistyczna poniosła straty w ludziach rzędu „75 000 zabitych”, to jak należy badać jej miejsce w ruchu oporu i niejasności dotyczące roli, jaką odgrywała do czerwca 1941 roku? Jeżeli Stany Zjednoczone przygotowywały się na straty w ludziach rzędu „miliona zabitych”, by pokonać Japonię w roku 1945, to jak można dyskutować o decyzji użycia bomby atomowej w Hiroszimie i Nagasaki? Wydaje się, że liczba strat w ludziach Francuskiej Partii Komunistycznej podczas okupacji sięgała około 5000 zabitych, z czego połowa została stracona w forcie na wzgórzu Mont Valérien pod Paryżem. Wydaje się również, że liczba miliona żołnierzy, którzy mogliby zginąć w przypadku inwazji na Japonię, była w wyobrażeniach Amerykanów niczym innym jak tylko sensacyjnie brzmiącym sloganem. Nie brali jej pod uwagę nawet najbardziej pesymistyczni amerykańscy generałowie.
Traumatyczna klęska Francji w kampanii z wiosny 1940 roku obfituje w zakorzenione mity przedstawiane z poparciem liczb lub bez. Jest to jak najbardziej prawdziwe podejście, dlatego że na głównej osi pamięci o wojnie w XX wieku rok 1940 nigdy, nawet dzisiaj, nie był omawiany w sposób stonowany, zawsze towarzyszyły mu gorące dyskusje zarówno ideologiczne, jak i historyczne. Wynikiem tego jest raczej gmatwanie spraw niż ich wyjaśnianie, tym bardziej, że w chaosie klęski zniknęły w całości lub w części liczne archiwa. Ograniczając się do wymiaru czysto wojskowego, ciągle trudno jest odejść od czarnej legendy uciekającej przed Niemcami francuskiej armii na rzecz obrazu z większą ilością niuansów uwypuklającego prawdziwe chwile odwagi, a nawet bohaterstwo, tak jak miało to miejsce w Gembloux, Stonne, Lille, nad Loarą czy w Alpach… W tym kontekście, skoro przykład materialnego mitu rozpadł się — przynajmniej w kręgach historyków — na kawałki, to przez ostatnie dziesięciolecia nadal funkcjonuje mit dotyczący broni pancernej. Rzekoma przewaga niemieckich czołgów była istotnie przez długi czas szeroko rozpowszechnionym przekonaniem. Francuska armia na początku wojny miała posiadać 6000 czołgów — jak twierdził de Gaulle w czerwcu 1940 roku; 8000 jak twierdził oskarżyciel w procesie Rioma w 1942 roku, któremu zależało na zakwestionowaniu wysiłków dozbrojenia wojsk francuskich przez Front Ludowy; 4000 lub 5000 maksymalnie — bronili się oskarżeni w tym procesie; „5000 czołgów przeciwko 3200 ”, jak podaje jedna z encyklopedii wydana po wojnie. Otóż faktem jest, że 10 maja 1940 roku Wehrmacht zaatakował Europę Zachodnią przy użyciu tylko 2574 czołgów i szybko posuwał się do przodu, a alianci wystawili ponad 3000 nowoczesnych maszyn ogólnie lepiej uzbrojonych i opancerzonych. Nie zamierzam tu o tym pisać, ale wypadałoby w tym momencie znaleźć inne wyjaśnienia tych rozbieżności; jest ich wiele, z czego dwa są chyba najistotniejsze: klęska spowodowana przewagą liczebną i błędy w produkcji przemysłowej. To spojrzenie z innej perspektywy nastąpiło jednak tak naprawdę dopiero na początku lat 90.
Jak powstają takie mity? Nie zawsze łatwo jest podążać ich ścieżkami czy zrozumieć genezę. Jeśli chodzi o czołgi, to nie można przypisać związanego z nimi mitu słabościom wywiadu wojskowego połączonym z silnie wyartykułowanym aspektem psychologicznym. W moim opracowaniu chcę dogłębnie zbadać dwa inne mity kampanii majowo–czerwcowej 1940 roku, które są zarazem spójne i bardzo zróżnicowane: z jednej strony chodzi o „1000 zwycięstw”, które miałyby odnieść francuskie siły powietrzne w walce z Luftwaffe, z drugiej strony o historię najbardziej tragiczną i mającą jednocześnie największe znaczenie dla pamięci o II wojnie światowej: mit o „100 000 zabitych francuskich żołnierzy”, odsyłający do obrazu tak często przedstawiającego bitwę o Francję w roku 1940 jeszcze bardziej krwawą niż najcięższy okres w 1914 roku.
1000 ZWYCIĘSTW FRANCUSKICH SIŁ POWIETRZNYCH?
Wydaje się, że mit o „1000 zwycięstw” jest związany z raportami sporządzanymi przez oficerów francuskich sił powietrznych, poczynając od ich dowódcy generała Vuillemina. W przeddzień klęski mówił on ostentacyjnie o nadzwyczajnych wynikach uzyskanych przez jego oddziały: 982 zestrzelone niemieckie samoloty, w tym 800 w bitwach lotniczych i 200 przez obronę przeciwlotniczą, liczby specjalnie zaokrąglone do robiącego wrażenie bilansu „1000 zwycięstw”. Lotnicy relatywnie niedawno utworzonych sił powietrznych, które stały się niezależnym rodzajem sił zbrojnych dopiero w roku 1933, mieli do pokonania podwójną traumę — nie tylko zostali pokonani, a część z nich zginęła, ale również zostali obarczeni ogromną odpowiedzialnością za klęskę, i to pomimo prawdziwego poświęcenia z ich strony. Wydawało się wówczas, że po prostu znikną, tak jak chcieliby tego Niemcy. Nie mogli więc upadać na duchu i musieli podtrzymać tradycję tak, aby przygotować grunt pod przyszłe odrodzenie: 1000 zwycięstw pomimo klęski, to było jasne i chwalebne przesłanie. A co ważniejsze, straty zadane Luftwaffe mogłyby odegrać decydującą rolę w bitwie o Anglię, drastycznie ograniczając jej siły ofensywne. Francuscy lotnicy pośrednio przyczyniliby się do zwycięstwa w bitwie o Anglię. Należy tu stwierdzić, że po zakończeniu wojny podtrzymywanie tego mitu powstałego w 1940 roku było bardzo popularne.
Ta emblematyczna liczba „1000 zwycięstw” znalazła trwałe miejsce w powojennej literaturze i jeszcze w roku 1990 została wykorzystana jako tytuł znanej książki byłego pilota Jeana Gisclona. Najczęściej podaje się ją, nie rozwodząc się specjalnie nad jej genezą i nie przedstawiając wyjaśnień. Niekiedy rozciąga się ona na cały okres od września 1939 roku do czerwca 1940 roku, a innym razem trochę się ją zmniejsza, podkreślając, że 250 z tych zwycięstw było „zwycięstwami prawdopodobnymi”. W 1951 roku zacytowana wcześniej w kwestii czołgów encyklopedia, do której wstęp napisał generał Weygand i która stanowiła syntezę wiedzy — bardzo niepełnej — tamtej epoki, podaje w pierwszym rozdziale dotyczącym lotnictwa wojskowego, napisanym przez pułkownika Pacquier i podpułkownika Blocha, że „ponad 1000 niemieckich samolotów zostało zestrzelonych przez francuskie siły powietrzne: 800 przez pilotów myśliwców, a reszta przez artylerię przeciwlotniczą”. W 1975 roku znane czasopismo poświęcone lotnictwu „Icare” pisze jeszcze o „906 zwycięstwach”, podczas gdy w tym samym okresie w „Revue historique des armées” (czasopiśmie o historii armii) Patrice Buffotot i Jacques Ogier przedstawiają bilans, być może po raz pierwszy po wojnie, tylko 853 zwycięstw, z czego 120 zestrzeleń dokonała artyleria przeciwlotnicza. Niemniej jednak, ogólnie liczby dotyczące 1940 roku były wówczas w niewystarczający sposób uwiarygadniane i najczęściej przyjmowane bez większych refleksji.
Niekiedy o tym zapominamy, ale w maju–czerwcu 1940 roku Francja nie walczyła sama. W kampanii brały również udział różnego rodzaju siły powietrzne RAF-u, w tym jednostki Fighter Command w bitwie pod Dunkierką, które przypisywały sobie co najmniej 821 zwycięstw. Do tego dochodzi 525 zwycięstw, które podobno odnieśli Holendrzy; jest to ogromna liczba, ale może ona być uzasadniona, ponieważ jej część stanowi kilkaset samolotów transportowych Junkers 52 zniszczonych na lotniskach. Także belgijskie siły powietrzne przypisywały sobie sto zwycięstw. 982 + 821 + 525 + 100 = 2 428. Oto zatem przybliżona liczba samolotów, które miałaby stracić Luftwaffe, jeśli wierzyć jej wrogom, czyli prawie połowa floty niemieckiego lotnictwa wojskowego w maju 1940 roku.
Otóż, nie wdając się w szczegółowe dyskusje, w których specjaliści i pasjonaci historii wojskowości potrafią tak wytrwale szarpać się między sobą, należy bezzwłocznie stwierdzić, że coś jest z tymi liczbami nie tak. Istnieją oczywiście precyzyjne niemieckie źródła, ale są one omawiane jedynie marginalnie. Co mówią? Ano to, że w maju i czerwcu 1940 roku zniszczonych zostało 1428 samolotów z czarnym krzyżem, a uszkodzonych 488, czyli łącznie 1916 maszyn. Różnica względem bilansu przedstawionego przez aliantów jest już znaczna, ale stanie się o wiele większa, jeśli dojdziemy do wniosku, że sprzymierzeńcy zniszczyli tylko 1129 samolotów i uszkodzili 225 (czyli łącznie 1354 samoloty, a nie 2428) — z czego zapewne niewielki ułamek w Norwegii, reszta została utracona na skutek wypadków podczas działań wojennych lub poza nimi.
Niemieckie archiwa zmniejszają więc wyraźnie liczby podawane przez aliantów. Co na ten temat mówią archiwa francuskie? Przede wszystkim to, że suma indywidualnych wyników bitw lotniczych myśliwców wydaje się bardziej lub mniej potwierdzać „1000 zwycięstw”: 675 „pewnych” i 244 „prawdopodobnych”, czyli łącznie 919, i to nie wliczając w to od 100 do 200 zestrzeleń przypisywanych artylerii przeciwlotniczej. Czy archiwa te kłamią? Nie sensu stricto. W rzeczywistości jest kilka czynników, które przyczyniają się do znacznego obniżenia wartości tych „entuzjastycznych” liczb. Nawet nie biorąc pod uwagę ewentualnych błędów, z których większa lub mniejsza część dotyczy wygranych określanych jako „prawdopodobne”, a nawet zawsze możliwych fałszerstw w celu sztucznego zawyżenia uzyskanych wyników, należy pamiętać o tym, że bardzo liczne zwycięstwa w bitwach lotniczych były liczone kilkakrotnie. Jeżeli kilka myśliwców atakowało kolejno lub wspólnie bombowiec, który zestrzelony rozbijał się o ziemię, wówczas każdy z atakujących go pilotów przypisywał sobie zwycięstwo. Stąd bierze się rozbieżność między zgłoszeniami pilotów, bilansem eskadr a rzeczywistymi stratami wroga, rozbieżność często zawyżana przez propagandę i tak samo rozpowszechniona w RAF-ie, jak i w Luftwaffe. Dobitnie świadczą o tym gorączkowe raporty ogłaszane w trakcie bitwy o Anglię. W tej kwestii obliczanie strat własnych jest z pewnością niedoskonałe, ale o wiele bardziej precyzyjne i wiarygodne niż określanie strat wroga, i powinno posłużyć za podstawę do przeprowadzania analiz.
To historyk Patrick Facon jako pierwszy, jak się wydaje, wskazał pod koniec lat 90. na znacznie zawyżoną wartość tych „1000 zwycięstw”, co wynikało z przeprowadzonych przez niego szczegółowych badań. Francuzi i Brytyjczycy mogli wspólnie odnieść w odpowiednich proporcjach od 800 do 850 zwycięstw w maju i czerwcu 1940 roku. I tak francuscy lotnicy mieli odnieść, z grubsza licząc, 450 zwycięstw (55%). Dwa szczegółowe opracowania, które zostały niedawno opublikowane przez specjalistów do spraw lotnictwa, jedno przez Christiana-Jacques’a Ehrengardta, a drugie przez Arnauda Gilleta, pokazują nieco inne liczby uzyskane przy użyciu różnej metodologii. Oscylują one wokół wartości 500–600 zwycięstw, jednocześnie siły powietrzne straciły ponad 700 samolotów w bitwach lotniczych i na skutek ostrzału niemieckiej artylerii przeciwlotniczej oraz setki innych z powodu wypadków i bombardowań. Prawdę powiedziawszy, nigdy nie poznamy tych wielkości z całkowitą pewnością, a dyskusje na ten temat nigdy się nie skończą. Jednak to, co nas tutaj interesuje, to osiągnięcie pewnego kompromisu: nie ujmując niczego bojowości i poświęceniu francuskich pilotów, należy stwierdzić, że nigdy nie strącili tysiąca niemieckich samolotów pod niebem Francji i Belgii w 1940 roku, ale może to być mniej więcej połowa tej liczby.
100 000 ZABITYCH W WALKACH W KAMPANII MAJOWO–CZERWCOWEJ 1940 ROKU?
Kolejna okrągła liczba i kolejny mit, który bez cienia wątpliwości jeszcze bardziej komplikuje pamięć o wojnie: „100 000 zabitych” przypisywanych francuskiej armii w maju i czerwcu 1940 roku. Poza swoim wzniosłym i symbolicznym charakterem, liczba ta pozwoliła pokoleniom historyków na czynienie, bez głębszej weryfikacji, porównań obu wojen światowych: podczas drugiej miałoby zginąć w maju i czerwcu 1940 roku — co dowodziło bitności i poświęcenia oddziałów — proporcjonalnie tyle samo, o ile nie więcej francuskich żołnierzy, co w czasie „najcięższych dni I wojny światowej”. „100 000 zabitych w ciągu pięciu tygodni kampanii, pisał jeszcze w 2010 roku w internetowym wydaniu ogólnokrajowego dziennika pewien francuski oficer, to dwa, trzy razy więcej, niż wynosiły uśrednione straty w porównywalnym okresie I wojny światowej. To również straty dzienne w ludziach znacznie wyższe od tych, które mieli Niemcy na froncie wschodnim od czerwca do grudnia 1941 roku”.
Widać wyraźnie, że stawka w grze o wojenną pamięć jest postawiona bardzo wysoko i sprawia, że liczby podawane są z dużym przybliżeniem. Należy stwierdzić, że te porównania, nawet jeśli założymy, że liczba „100 000” zabitych” jest prawdziwa, są bardzo ryzykowne. Przypomnijmy, że na froncie wschodnim w 1941 roku, tak samo jak we Francji rok wcześniej, niemiecka armia była w ofensywie, co od razu przeczy porównaniu z armią francuską, która przecież przegrała wojnę w roku 1940. Na froncie wschodnim, podczas pięciu pierwszych tygodni wojny (22 czerwca — 31 lipca 1941 roku), w Wehrmachcie zginęło przez czterdzieści dni około 90 000 żołnierzy. Jeżeli liczba 100 000 zabitych francuskich żołnierzy w ciągu czterdziestu pięciu dni (10 maja — 25 czerwca) byłaby dokładna, a wykażemy, że tak nie jest, to przytoczone „straty dzienne” nie różniłyby się w istotny sposób z porównywalnym okresem i wynosiłyby około 2200 zabitych dziennie. Porównanie do I wojny światowej być może jeszcze bardziej mija się z prawdą. Faktycznie ponad 300 000 francuskich żołnierzy zginęło w czasie pięciu ostatnich miesięcy 1914 roku, ale straty te są bardzo nierówno rozłożone w czasie i skoncentrowane w wyjątkowo krótkim okresie. Zaczyna się on w połowie sierpnia, kiedy to walki trwały na froncie rozciągającym się od Belgii do Wogezów (bitwa graniczna), a kończy we wrześniu (koniec bitwy nad Marną i początek „wyścigu do morza”), czyli chodzi o okres od pięciu do sześciu tygodni, czyli taki sam jak czas trwania kampanii majowo–czerwcowej w 1940 roku. Otóż w ciągu samych tylko czterech tygodni walk, w tym trzech tygodni bojów intensywnych, od 6 sierpnia do 5 września, armia francuska odniosła straty w ludziach rzędu 330 000, w tym 150 000 zabitych, czyli 5000 poległych dziennie. Ta straszliwa hekatomba miała, jak się zdaje, swoją kulminację 22 sierpnia 1914 roku, gdy w ciągu dwudziestu czterech godzin życie straciło 27 000 żołnierzy francuskich. Nigdy jeszcze w historii Francji tylu jej dzielnych synów nie zginęło w ciągu jednego dnia, jedynie w czasie wielkich ofensyw w 1918 roku podobny los spotkał przybliżoną liczbę żołnierzy.
Ale poza prezentowaniem tych makabrycznych porównań warto by zbadać ich metodologię. Co jako pierwszy zrobił Jean-Jacques Arzalier, przedstawiając swoje konkluzje na międzynarodowym sympozjum, które na początku tego stulecia wniosło bardzo dużo do wiedzy o kampanii z 1940 roku. Skąd pochodzi twierdzenie, że w jej trakcie zginęło 100 000 francuskich żołnierzy? Jego rodowód wywodzi się z kilku dokumentów sporządzonych przez różne działy administracji państwowej Francji Vichy. W dokumentach tych sporządzony został bilans strat oscylujący między 84 000 a 128 000 zabitych! Było kuszące, żeby przy tej płynności liczb wykonać małe zaokrąglenie do emblematycznej i symbolicznej liczby „100 000 zabitych”, prawie jednogłośnie przyjętej przez większość historyków i popartej porównaniem z rokiem 1914. Natomiast armia Francji Vichy przyjęła w lecie 1942 roku, że straty w ludziach podczas walk wyniosły „tylko” 52 000 zabitych, czyli posłużyła się bilansem, który pochodził bezpośrednio z raportów dotyczących rozlokowania wojsk i działań wojennych w czasie kampanii. Jak można wyjaśnić tak dużą różnicę? Faktem jest, że tak jak w przypadku „1000 zwycięstw” sił powietrznych, tak i w tym wypadku po prostu długo nie weryfikowano podanych liczb. W większości analiz bezpośrednie straty w ludziach w kampanii majowo–czerwcowej 1940 roku były liczone razem ze stratami poniesionymi w pierwszych ośmiu miesiącach wojny (w tym w kampanii w Norwegii), stratami marynarki wojennej, stratami armii Francji Vichy (między innymi w Syrii, Afryce Północnej czy na Madagaskarze), ale również, i przede wszystkim, z 40 000 ofiar zmarłych w niemieckiej niewoli do momentu wyzwolenia, a nawet z 20 000 ofiar ludności cywilnej, które zginęły bezpośrednio na skutek walk lub bombardowań. Używając kilku metod ewaluacji i wydobywając na światło dzienne te błędy, Jean-Jacques Arzalier doszedł do wniosku, że straty w ludziach w kampanii roku 1940 powinny w istocie wynosić od 50 000 do maksymalnie 90 000 zabitych „i bez wątpienia bliżej tej dolnej granicy”. Od tego momentu systematyczne prace dotyczące obliczenia liczby poległych żołnierzy, przeprowadzone pod egidą Ministerstwa Obrony Narodowej w ramach inicjatywy Mémoire des hommes („Pamięć o ludziach”), mniej więcej potwierdziły niskie dane szacunkowe, podając liczbę 58 829 żołnierzy, którzy ponieśli śmierć w maju i czerwcu 1940 roku. „Liczba 100 000 zabitych — bardzo długo podawana i wcześniej przyjmowana przez najlepszych specjalistów tamtej epoki — ma zatem swój symboliczny charakter”, stwierdzono w komunikacie francuskiego Departamentu Historii Ministerstwa Obrony Narodowej.
CZY ZMNIEJSZANIE LICZBY OFIAR JEST ZNIEWAGĄ DLA PAMIĘCI O NICH?
W każdym razie oba mity — o „100 000 zabitych” i w mniejszym stopniu o „1000 zwycięstw” — zdążyły zakorzenić się w świadomości społeczeństwa już nazajutrz po klęsce, a nawet dzisiaj często przyjmowane są na wiarę bez jakiejkolwiek weryfikacji. Niekiedy przyjmuje się podejście mające na celu zmniejszenie ich do bardziej realistycznego poziomu, co jest próbą umniejszenia lub wręcz oczernienia zasług żołnierzy walczących w tamtej epoce. Mimo że w podejściu tym chodzi o krytykę podawania wartości bez dowodów historycznych, to jednak można rozpatrywać tę sprawę pod zupełnie innym kątem. Paradoksalnie, zmniejszenie liczby zabitych w walkach Francuzów w maju i czerwcu 1940 roku, niebędące żadną zniewagą dla pamięci o nich ani zaprzeczeniem ich poświęcenia, jest być może pod względem militarnym najlepszym hołdem z możliwych. Istotnie, Hitler oświadczył, że Niemcy zapłaciły „niewielką cenę” za zwycięstwo w Europie Zachodniej w roku 1940. Faktem jest, że liczba 23 000 zabitych niemieckich żołnierzy, podana wówczas przez Wehrmacht, zresztą mocno zaniżona, bowiem nie uwzględniała zaginionych, w stosunku do 100 000 zabitych francuskich żołnierzy, nie licząc nawet strat innych aliantów, ukazuje ogromną różnicę w wielkościach: 4 zabitych Francuzów wobec 1 zabitego Niemca, różnicę niezbyt pochlebną dla zdolności taktycznych francuskich dowódców. Natomiast ta dysproporcja zdaje się być o wiele mniej spektakularna, jeśli uwzględnić rzeczywistą liczbę niemieckich strat, to jest 40 000 zabitych żołnierzy (na 61 000 zabitych łącznie w wojnie od 1 września 1939 roku do czerwca 1940 roku). Wówczas wynosi ona już tylko 1,5 zabitego francuskiego żołnierza wobec 1 zabitego żołnierza niemieckiego. Tym razem stosunek ten jest całkowicie porównywalny z tym z lat 1914–1918 i dokładnie ilustruje nieustępliwość oddziałów francuskiej armii w wielu miejscach frontu pomimo katastrofalnej klęski. Skoro stawka pamięci o wojnie jest niemała, być może lepiej będzie przyjąć, że między 1939 a 1945 rokiem, nie wnikając głębiej w szczegóły, zginęło mniej więcej 200 000 francuskich żołnierzy z metropolii i w koloniach. Wśród nich 60 000 poświęciło swoje życie tej tragicznej wiosny 1940 roku; żołnierze ci, tak długo będący w zapomnieniu albo wręcz skarykaturyzowani do poziomu wyłącznie liczby, zasługują niezaprzeczalnie na trwałe miejsce w historii.
WYBRANA BIBLIOGRAFIA
Corvisier André (red.), Histoire militaire de la France, t. 3, Paryż, PUF, 1992.
Façon Patrick, L’Armée de l’air dans la tourmente. La bataille de France, 1939–1940, Paryż, Economica, 2010.
Frieser Karl-Heinz, Le Mythe de la guerre-éclair, Paryż, Belin, 2003.
Histoire de l’armée française de 1914 à nos jours, Paryż, Perrin, 1999.
Levisse-Touzé Christine (red.), La Campagne de 40, Paryż, Tallandier, 2001 — materiały z sympozjum, które trwało od 16 do 18 listopada 2000 roku.
Masson Philippe, Histoire de l’armée allemande, 1939–1945, Paryż, Perrin, 1994.
Nord Philip, France 1940. Défendre la République, Paryż, Perrin, 2017.
„Revue historique des armées”, nr 4, spécial campagne de 1940, 1979.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Por.: Claude Pennetier, Les Fusillés 1940–1944, Éditions de l’Atelier, 2015, który przytacza 4425 przypadków egzekucji.
Maurice Ribet, Le Procès de Riom, Paryż, Flammarion, 1945.
Raymond Cartier, La Seconde Guerre mondiale, Paryż, Larousse, 1951.
Jean Gisclon, Les Mille Victoires de la chasse française, mai–juin 1940, Paryż, France-Empire, 1990.
Williamson Murray, Strategy for Defeat, the Luftwaffe, 1933–1945, Maxwell (Alabama), Air University Press, 1983.
Chef de bataillon Huiban, «Il est temps de réhabiliter le soldat de 1940 r.», Secret Défense, blog Jeana-Dominique’a Mercheta, strony internetowe gazety „Libération”, 8 maja 2010 r.
Rüdiger Overmans, Deutsche militärische Verluste im Zweiten Veltkrieg, Monachium, Oldenbourg, 2000 r., przedstawia niemieckie statystyki.
Jean-Michel Steg, 22 août 1914, le jour le plus meurtrier de l’histoire de France, Paryż, Fayard, 2013.
«La campagne de mai-juin 1940. Les pertes ?», Christine Levisse-Touzé (red.), La campagne de 1940, Paryż, Tallandier, 2001.
Strony internetowe i baza danych www.memoiredeshommes.sga.defense.gouv.fr.
Podawane przez Niemców liczby powinny być uściślone, czym się tu nie zajmujemy, przede wszystkim z powodu dodania do bilansu zaginionych żołnierzy. Por. Christine Levisse-Touzé (red.), La Campagne de 1940, oraz Rüdiger Overmans, Deutsche militarische Verluste im Zweiten Weltkrieg, op. cit.