- promocja
Mity o Poznaniu - ebook
Mity o Poznaniu - ebook
Poznaniacy mają prawo być dumni ze swojej przeszło tysiącletniej historii. Jednak wokół niej przez ostatnie lata narósł szereg niefortunnych mitów, uproszczeń i przeinaczeń. Wiele faktów uległo zapomnieniu. Książka Marka Rezlera z mocnym uderzeniem trafia w istotę tych nieporozumień. Prostuje wykrzywione opinie, odświeża zapodziane wydarzenia, daje świadectwo o tym, że Poznań nie jest tylko nudnym, biznesowym miastem.
Co robili w Poznaniu Napoleon, Chopin i Piłsudski?
Czy powstanie wielkopolskie w 1918 roku było jedynym zwycięskim?
Czy tzw. solidność Wielkopolan to mit czy rzeczywistość?
Co przeżył Poznań pod niemiecką okupacją?
Dlaczego poznaniacy nie potrafią reklamować swoich dokonań?
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67176-10-1 |
Rozmiar pliku: | 4,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mentalność poznaniaka
W trakcie międzyregionalnych dyskusji, sporów i analiz można usłyszeć opinię sugerującą, że Wielkopolan porządku nauczyli Niemcy. W odpowiedzi pojawiają się głosy oburzenia, protesty, gwałtowne zaprzeczenia. Tymczasem sprawa wcale nie jest prosta i jednoznaczna.
W każdym kraju, niezależnie od czasu i epoki, występują różnice charakterologiczne, etniczne i mentalnościowe, będące przedmiotem analiz etnologów, psychologów, zwłaszcza psychologów społecznych, i socjologów. Często powstają obszerne rozprawy i rozważania na ten temat. Zdawałoby się, że historyk niewiele tu może dodać, a ewentualne próby natychmiast spotkają się z odzewem przedstawicieli wymienionych dziedzin wiedzy. Łatwo można się zapętlić w uczonych rozważaniach i w dyskusji zagubić główny wątek sprawy. Jednak podobnie jak w życiu, tak i w nauce nie zawsze wszystko jest jasne i oczywiste.
Pierwszy wątek analizy to ustalenie siły oddziaływania charakteru zaborcy na mieszkańców danego obszaru podzielonego kraju. Różnice mentalnościowe i charakterologiczne w naturalny sposób występujące wśród mieszkańców określonej części kraju i regionu bywają podłożem rywalizacji, a nawet konfliktów, pojawienia się poczucia wyższości – i kompleksów zarazem. To zjawisko najczęściej jest nie do przezwyciężenia. A przecież trzeba sobie uświadomić, że mieszkańcy tego czy innego regionu nie są ani lepsi, ani gorsi – są po prostu inni. Dopiero na tym tle można rozpatrywać stosunek do pojęcia państwa w ogóle, do takich uczuć jak patriotyzm, wierność, zdrada, świadomość narodowa itd. Dzisiejsze rozumienie tych pojęć ukształtowało się dopiero w połowie XIX wieku, w czasie Wiosny Ludów, później jednak często popełniano błąd i przez pryzmat aktualnego definiowania tych terminów spoglądano na pewne zjawiska i wydarzenia sprzed wieków. Według tych kryteriów oceniano postępowanie i charakter ludzi z przeszłości, co widać między innymi w propagandzie, w dziełach sztuki, w literaturze. W historii jednak jest to jeden z ważnych błędów, zwany prezentyzmem. Błąd spotykany bardzo często, niemal zawsze w kontekście propagandy historycznej (powszechnie, choć błędnie, zwanej polityką historyczną), która próbuje szukać argumentów w realiach przeszłości.
Na tym tle pojawia się rozbiór państwa pomiędzy trzy różne organizmy geograficzne, mentalnościowe, gospodarcze, językowe i administracyjne. Mieszkańcy podzielonej Rzeczypospolitej musieli dostosować się do realiów Rosji, Prus i Austrii, niekiedy znacznie różniących się od warunków panujących w Polsce. Szczególnie bolesne było to zderzenie w latach 1772, 1793 i 1795, od kiedy nowa władza polityczna i administracyjna zaczęła posługiwać się obcym językiem; inne były zasady zarządzania i gospodarowania, a intensywność wymuszania akceptacji i podporządkowania najpierw budziła zdziwienie, a potem stawała się powodem do czynnego protestu, buntu, powstania. Po wojnach napoleońskich i ustaleniu ostatecznego podziału ziem polskich decyzjami traktatu wiedeńskiego w 1815 roku układ był już zupełnie inny. Utworzono trzy kadłubowe państewka: Królestwo Polskie, Wielkie Księstwo Poznańskie i Rzeczpospolitą Krakowską, w których system władzy i podległości zaborcy ujęto w quasi-suwerenną formę. Zmieniono taktykę, ale istota sprawy pozostała bez zmiany.
Lata 1815–1918 były czasem podporządkowania ziem polskich decyzjom Petersburga, Berlina i Wiednia. Sytuacja była wielce dynamiczna, stosunek do Polaków uzależniony był od aktualnych tendencji w stolicach państw zaborczych. Nie można jednak powiedzieć, że cały naród walczył o wolność, bo tak nie było. Całkowicie błędne jest przekonanie, że okres zaborów to czas nieustannej walki Polaków z Rosjanami, Prusakami/Niemcami czy Austriakami, podobnie jak zbytnim uproszczeniem jest przeświadczenie, że głównym celem administracji zaborców było przede wszystkim gnębienie i wynarodowienie ludności polskiej. Wszystko zależało od aktualnej tendencji politycznej na dworach. Nie można było nękać sąsiada za to, że nazywał się Schulze, albo – vice versa – Kowalski. Stosunki międzyludzkie jako tako się układały i nie miało to nic wspólnego z zaprzaństwem i zdradą narodową. Elementy radykalizmu pojawiały się dopiero w chwilach konfrontacji, podczas powstania zbrojnego czy konfliktu na tle ekonomicznym. Zdecydowany kurs antypolski w Rosji pojawił się na dobre po upadku powstania styczniowego, a w Niemczech po utworzeniu cesarstwa, w 1871 roku. Z kolei w Austrii – już wtedy w Austro-Węgrzech – było odwrotnie: era autonomii galicyjskiej (lata 1867–1918) była czasem wielkiego rozkwitu polskiej kultury, nauki i myśli politycznej, z niepokojem obserwowanego przez dwór wiedeński i ze zdumieniem przez mieszkańców dwu pozostałych zaborów, którzy zawitali do Krakowa i Lwowa. Nie było wtedy zaboru bardziej i mniej zaangażowanego w walkę o niepodległość. Mieszkańcy każdego dostosowywali metody do warunków, jakie stworzył sam zaborca. A że metoda przyjęta na ziemiach zaboru rosyjskiego z czasem propagandowo została narzucona jako jedyna i obowiązująca mieszkańcom zaborów pruskiego i austriackiego – to już sprawa siły oddziaływania i przekonywania, efektywności, argumentacji i mentalności.
Właśnie: mentalności. Jest rzeczą niemożliwą, by ponadstuletni wpływ realiów administracyjnych, gospodarczych i organizacyjnych państwa zaborczego nie miał znaczenia w połączeniu z naturalnymi, jeszcze przedrozbiorowymi cechami danego regionu. Trzeba było żyć, funkcjonować, dostosować się do narzuconego modelu działania – niezależnie od tego, czy się z nim zgadzaliśmy. Im dłużej trwały owe realia, tym silniejszy stawał się podział pomiędzy mieszkańcami dzielnic podzielonego kraju. Na zachowanie mieszkańców zaboru pruskiego mentalność zaborcy miała taki sam wpływ jak na Polaka z Królestwa Polskiego czy z Galicji. Był to proces nieunikniony i związany z tym fałszywy wstyd jest zbędny. Dziś już wiemy, że przełomowy rok 1918 był przysłowiowym ostatnim dzwonkiem dla scalenia odradzającego się państwa. Udało nam się uratować język, tradycje narodowe, przywiązanie do przeszłości, ale nie powstrzymano procesu zmiany mentalności. Jeszcze kilkanaście lat niewoli i Polska odrodziłaby się, ale jako państwo federacyjne. Dlatego bodaj największym osiągnięciem Drugiej Rzeczypospolitej jest młode pokolenie Polaków, które przyszło na świat w latach dwudziestych, zdążyło się wykształcić w wolnej Polsce i demograficznie zjednoczyło odrodzony kraj. Ci ludzie później walczyli na frontach drugiej wojny światowej i w kraju, a potem odbudowywali państwo ze zniszczeń wojennych i dali życie kolejnemu pokoleniu, urodzonemu po 1945 roku. Jednak mimo upływu wielu dziesięcioleci wciąż dochodzi do nieporozumień i konfliktów wynikających z mieszkania w różnych niegdysiejszych zaborach – i to niezależnie od pokolenia. Widać siłę oddziaływania aparatu zaborcy na mentalność Polaków. Ustalenie pozycji ziem danego zaboru w odrodzonej Rzeczypospolitej było już dziełem głównie polityków.
Wróćmy zatem do próby wyjaśnienia genezy specyfiki zachowania się Wielkopolan w czasie zaborów. Podczas pisania książki Wielkopolanie pod bronią 1768–1921. Udział mieszkańców regionu w powstaniach narodowych (Poznań 2011) musiałem zastanowić się nad kwestią skuteczności poczynań niepodległościowych Wielkopolan. Jak to się stało, że poza specyficzną w genezie i przebiegu Wiosną Ludów wszystkie ich czyny zbrojne zakończyły się powodzeniem? Pomiędzy powstaniami też miały miejsce różne działania świadczące o określonej metodzie, wynikającej z psychiki i mentalności mieszkańców regionu. Kiedy analizuje się wydarzenia w Wielkopolsce w okresie 1793–1918, widać wyraźną prawidłowość: kto mieszkał między Notecią i Kępnem a Międzyrzeczem i Koninem, prezentował określony styl myślenia. Wielkopolanie na ogół (w porównaniu z mieszkańcami innych ziem Polski) są najbardziej „wyrównani” w sposobie rozumowania. Dominują tu rzetelność i konsekwencja. Kiedy Wielkopolanin przekona się do jakiegoś działania czy decyzji, nie musi być namawiany, agitowany, zachęcany. On wie, co w danej chwili należy zrobić, i to wykona. Znamienne, że począwszy od konfederacji barskiej, niemal wszystkie kolejne czyny zbrojne i przedsięwzięcia organizacyjne odbywały się mniej więcej w tym samym czasie na całym obszarze regionu, a centralne ośrodki kierownicze czy dowódcze tworzyły się już po rozpoczęciu działań. Wyjątkiem było powołanie (nie ogłoszenie) powstania w 1809 roku, zarządzonego przez władze Księstwa Warszawskiego. Znamienne, że przygotowania powstańcze w 1846 roku i wydarzenia wielkopolskiej Wiosny Ludów były inspirowane z zewnątrz, głównie przez Komitet Narodowy Polski w Paryżu i Londynie. Ludwik Mierosławski był typowym „spadochroniarzem”, który niespecjalnie Wielkopolan rozumiał, choć niegdyś był słuchaczem kaliskiego Korpusu Kadetów. Tworzące się lokalne komitety i organizacje bez entuzjazmu przyjmowały kadrę przybywającą z emigracji. Agitatorzy z zapałem zachęcający i nawołujący do walki nie rozumieli mieszkańców regionu, byli nadgorliwi, często zachowywali się jak przysłowiowe słonie w składzie porcelany. Stąd niepowodzenie misji Edwarda Dembowskiego czy ironiczne traktowanie Ryszarda Berwińskiego i Walentego Stefańskiego – choć dwaj ostatni byli akurat miejscowi. Przybyły już w czasie wydarzeń 1848 roku Juliusz Słowacki, po chwilowym zachwycie, szybko ustalił sobie opinię o rzekomo zimnych i wyrachowanych Wielkopolanach, którzy do powstania wybierają się „jak sójki za morze”. Po entuzjastycznym wierszu Natenczas w Poznaniu powstał inny, szyderczy: Wiwat, Poznańczanie!
Efektywność działań Wielkopolan w czasie zaborów wynikała też z systematyczności podejmowanych przedsięwzięć, która nie była odgórnie narzucona, lecz stanowiła podświadomą potrzebę, bez wątpienia wynikającą z owego wewnętrznego przekonania, że tak właśnie należy postępować. Nieprzypadkowo to w Wielkopolsce pojawiła się koncepcja pracy organicznej sformułowana przez Augusta Cieszkowskiego i nazwana przez Jana Koźmiana. Skuteczność miała polegać nie na bezustannym przygotowywaniu powstania, lecz na czekaniu na dogodny moment przystąpienia do walki – ale zakończonej powodzeniem. Do tego czasu należało wykorzystać każdą chwilę na narodowe i gospodarcze umacnianie się, kształcenie się, uczenie, a gdy to będzie możliwe – tworzenie struktur konkurencyjnych.
Władze pruskie, a potem (od 1871 roku) niemieckie, traktowały Wielkopolskę jak kolonię. Ograniczano dostęp „tubylców” do wyższych stanowisk w administracji i w wojsku, licząc na ich bezsilność, w przypadku gdyby próbowali odzyskać niepodległość. Nie przewidziano, że wyższe uczelnie niemieckie, w zamyśle władz zaborczych mające zgermanizować młodzież polską, umocnią żywioł polski i wykształcą polską kadrę urzędniczą, której kwalifikacje okażą się nie do przecenienia choćby w pierwszym okresie zwycięskiego powstania. Powstanie z lat 1918–1919 zorganizowali i początkowo poprowadzili nie polscy pułkownicy, lecz sierżanci i podporucznicy, znakomicie wyszkoleni w armii niemieckiej.
Dodatkowym czynnikiem nieprzewidzianym przez władze zaborcze była elastyczność polskich działaczy, którzy twórczo wykorzystywali luki w pruskim prawie, co było dla administracji berlińskiej nie do pomyślenia. Inercja, często brak wyczucia, kompromisowości i... niekiedy poczucia humoru urzędników zaborcy dawały znakomite pole do popisu dla polskich działaczy, którzy nie tylko byli w stanie zneutralizować rodaków skłonnych do ustępstw wobec urzędników niemieckich, ale także utworzyli silne ośrodki gospodarcze, jak choćby swoiste imperium finansowe kierowane przez księdza Piotra Wawrzyniaka. Efektem tej metody były zakonspirowane, początkowo nienazwane, Komitety Obywatelskie, które tworzono w regionie u schyłku pierwszej wojny światowej, czyli swoiste polskie gabinety cieni, ujawnione w początkach grudnia 1918 roku.
Innym dowodem braku wyczucia mentalności polskich mieszkańców regionu było brutalne postępowanie administracji pruskiej w czasie Kulturkampfu w latach 1871–1878. Działanie obliczone na podporządkowanie Kościoła katolickiego administracji berlińskiej zostało odebrane przez Wielkopolan jako atak na polskość – w tym przypadku utożsamianą przez mieszkańców regionu z religią i duchownymi, głównie Polakami, pracującymi w parafiach. Pojawił się slogan: „Polak = katolik”. Otto von Bismarck swoim działaniem doprowadził do zjednoczenia polskiej ludności wokół wiary i duchowieństwa. Ośrodkami obrony narodowości stały się kościoły. Gdy zatem w latach 1901–1907 próbowano zgermanizować naukę religii w szkołach, doszło do masowych protestów. Mieszkańcy regionu przetrwali germanizowanie nauki historii, geografii, wprowadzenie nauczania w języku niemieckim, ale przystąpili do walki, gdy zaatakowano ich religię. Dzieci wrzesińskie – to przyszli powstańcy wielkopolscy. Można zatem powiedzieć, że Niemcy sami sobie wykształcili i wychowali przeciwników. Oczywiście byłoby to niemożliwe bez wyjątkowych cech osobowościowych i psychicznych mieszkańców regionu.
Odrębną sprawą są wzajemne stosunki między mieszkańcami i działaczami poszczególnych zaborów, na które w miarę zbliżania się wojny światowej i chwili odzyskania niepodległości w coraz większym stopniu wpływ wywierały rozgrywki między partiami politycznymi. Tu także widoczna jest różnica mentalnościowa między Wielkopolską a dawnym Królestwem Polskim i Galicją.
Specyficzna metoda walki o niepodległość: praca organiczna w połączeniu z gotowością do walki zbrojnej, wyjątkowo trafna i skuteczna, nie znalazła, niestety, należytego odzwierciedlenia propagandowego. Wielkopolanie w swojej działalności nie widzieli niczego nadzwyczajnego, nie było to według nich nic, czym należałoby się chwalić. Opracowania, publikacje na ten temat z reguły skierowane były do odbiorcy lokalnego, który wprawdzie nie pozostawał obojętny, ale wychodził z założenia, że spraw oczywistych nie trzeba nagłaśniać. W zaborze rosyjskim pozytywizm po upadku powstania styczniowego niemal natychmiast zaczął przynosić owoce. Tam tę metodę działania bardzo szybko zaakceptowano – ale i zaczęto reklamować. Nad Wartą jednak tak spowszedniała, była tak naturalna, że nie uwzględniono potrzeby jej propagowania. Znacznie łatwiej było wyrażać irytację i dezaprobatę wobec rzekomego rozpychania się przybyszów z innych dzielnic kraju.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------