Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Mity osobne - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
18 września 2024
19,90
1990 pkt
punktów Virtualo

Mity osobne - ebook

Znani z klasycznych mitów bohaterowie stają przed nami jak żywi, opowiadając historie swojego życia. Najintymniej.

Autor oddaje głos tym, za których wypowiadali się przez wieki aojdowie, poeci, uczeni.

„Kto wie, czy nie pisałem tej «innej mitologii», «mitologii osobnej», najpierw z myślą o dzieciach. Nigdy zresztą nie wierzyłem, że jakikolwiek świat dzieli się na opowieść dziecięcą i dojrzałą. Zostawmy go więc takim, jaki jest, dziecięcym i dorosłym. Prostym. W dodatku – sprowadzonym do nielicznych postaci i mitów. Jeżeli próba nowego języka – bliskiego poezji, lecz niebędącego poezją – wyda się Czytelnikom udana, nie będę się bronił przed uzupełnieniem tego baśniowego obrazka.

Tymczasem jest on szczątkowy, poszczerbiony jak starożytna mozaika”.

(fragment wstępu)

Kategoria: Poezja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-08-07983-6
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Nie mia­łam ro­dzi­ców, wy­ło­ni­łam się z piany. Mor­ską pianę mia­łam więc za matkę, ojca i ich licz­nych przod­ków.

Czu­łam się dziec­kiem nie­na­zwa­nych ży­wio­łów. Kiedy od­kry­łam, że bo­go­wie chwalą we mnie piękno, mó­wi­łam: „Piękno to nie Afro­dyta. Moje piękno to nie moja za­sługa”. „Skąd je­steś? – py­tały bez­i­mienne muzy. – Skąd je­steś tak piękna? Skąd bie­rze się piękno?”. Moją od­po­wie­dzią było moje ży­cie: że je­stem i ucie­kam przed tymi, co pa­trzą.

Kiedy wy­szłam z mo­rza, zo­ba­czy­łam na­gość w lu­strze, które słońce roz­snuło na wo­dzie. Była moja. Była tym, co we mnie na­zy­wali pięk­nem. Chcia­łam wi­dzieć się z bli­ska, bo chcia­łam się po­znać. Pły­nę­łam więc za lu­strem, lecz ono w ucieczce pro­wa­dziło mnie da­leko, wciąż da­lej. Żeby się w nim przej­rzeć, sia­da­łam na wy­so­kich brze­gach He­ra­klei, a wtedy by­wało, że spoza krze­wów pod­pa­try­wały mnie dziew­częta, które pa­mię­cią o mnie kształ­to­wały wła­sne syl­wetki. Po­dzi­wiali mnie chłopcy, któ­rzy od­da­wali po­tem omamy swo­jego za­chwytu go­rą­cym pia­skom plaży, da­jąc ży­cie nie­na­zwa­nym by­tom na­szego wspól­nego świata.

Któ­re­goś dnia wśród mło­dych po­ja­wił się męż­czy­zna. Kiedy od­wró­ci­łam twarz w stronę lu­stra, na­gle pod­biegł. Przy­jęły mnie w sie­bie jego roz­pa­lone oczy, ale nie tak, jak roz­pala je słońce. Stra­ci­łam pew­ność i swo­bodę ru­chów. Ukry­łam się przed wzro­kiem w drze­wie mirtu, usia­nego kwia­tami o nie­przy­tom­nym za­pa­chu. Drzewo było mo­jego wzro­stu, a roz­ło­ży­sto­ści na pięć smu­kłych ża­gli mo­ich bia­łych bio­der.

Sły­szę, że He­ra­klei dziś pra­wie nie ma. Co więc po­zo­stało z ziemi – py­tam – je­żeli nie ma już He­ra­klei? Z ja­kich wydm ko­biety prze­glą­dają się w lu­strze słońca? Na ja­kich pię­trach chłopcy pod­glą­dają moje nie­śmier­telne od­bi­cie?

By­łam kozą, kar­mi­cielką i opie­kunką Zeusa, władcy bo­gów i lu­dzi. Czu­łam się jak ludzka matka, kiedy władca bo­gów i lu­dzi szu­kał war­gami mo­ich piersi i kar­mił się mle­kiem. Z mi­ło­ścią ła­sko­tały mnie jego od­dech i głód.

Ukry­wa­łam Zeusa na Kre­cie przed jego oj­cem Kro­no­sem, który za­mie­rzał zjeść swoje dzieci. Z mo­jego fu­tra Zeus miał egidę – tar­czę, która ochro­niła go przed oj­cow­ską zbrod­nią.

Ni­czym istot­nym nie róż­ni­łam się od lu­dzi. Pła­ka­łam jak oni, kiedy ko­goś do­tknęła Ananke.By­łam trudna.

Nie wszyst­kim mó­wi­łam wi­taj i że­gnaj.

W spo­rze po­mię­dzy do­brem a do­bro­cią sta­wa­łam za­wsze po stro­nie pierw­szego.

W dys­ku­sjach o tre­ści i isto­cie do­bra nie bra­łam udziału.

Było dla mnie za­wsze oczy­wi­ste. Miało wy­ra­zi­ste kon­tury, jak przed­miot.

Kiedy Kreon za­bro­nił po­cho­wać mo­jego brata, prócz ża­łoby mia­łam w so­bie sprze­ciw. Ale nie ten, który sza­moce się w bez­sil­no­ści.

Po­grze­ba­łam Po­li­nejka wła­snymi si­łami, wbrew za­ka­zowi króla. I nie był to efekt na­my­słów, roz­wa­żań. To było coś jak po­da­nie przy­by­szowi z da­le­kiej kra­iny szklanki wody. Jak od­ru­chowe spoj­rze­nie na spa­da­ją­cego Ikara. Na roz­kwit lo­tosu.

Cóż z tego, że Kreon ka­zał mnie za­bić?

Gdy­bym nie umarła z kró­lew­skiego roz­kazu, umar­ła­bym z nie­zgody i wstydu.Spło­dził mnie Zeus, uro­dziła Leto. Moją bliź­niaczką była Ar­te­mida. Miesz­kamy z sio­strą w gro­bach nie do roz­róż­nie­nia, tak więc w ca­łym nie­roz­róż­nie­niu, które nas spo­tkało, ja leżę z nią, ona ze mną.

Nasz wdzięk i bó­stwo były przy­ro­dzone, więc nie­za­słu­żone, ale pełne py­chy wła­ści­wej więk­szo­ści roz­piesz­czo­nych ro­dzeństw. Stąd może ge­niusz lek­ko­ści spla­tał się w nas z ta­len­tem okru­cień­stwa tak na­tu­ral­nym, że wy­da­wał się słuszny i poza oceną.

Była w nas też za­zdrość, chyba od­ru­chowa. Czy wła­śnie z za­zdro­ści by­wa­li­śmy mściwi? Nie wiem. Na­sza za­zdrość i mści­wość były jak wspie­ra­jące się we wzro­ście ło­dygi.

Wszystko, co mną po­wo­do­wało, wy­da­wało mi się do­bre z na­tury. Kiedy Niobe wy­śmiała Leto, moją mamę, że uro­dziła tylko dwoje dzieci, a ona ma sied­miu sy­nów i sie­dem có­rek, prze­szy­li­śmy strza­łami ich wszyst­kich. Jak na rzecz nor­malną i słuszną z chło­dem ka­mie­nia pa­trzy­łem na Niobe, która bła­gała moją piękną sio­strę, żeby oszczę­dziła ostat­nią ma­leńką dziew­czynkę. Z bez­względną obo­jęt­no­ścią Olimpu pa­trzy­łem, jak Ar­te­mida po­now­nie na­pina łuk i za­bija tę śmier­telną mgiełkę w ra­mio­nach Niobe. To, że nie­szczę­śliwa matka ska­mie­niała z bólu, uzna­łem w niej za ni­skie, pa­te­tyczne, prze­sadne. Los trzeba zno­sić, kiedy nie jest bo­ski.

Ko­cha­li­śmy oboje ta­niec. Ja tań­czy­łem za dnia, Ar­te­mida nocą.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij