Młodość - ebook
Młodość - ebook
Wyrazisty, przejmujący i prawdziwy głos nastolatków spisany przez Linn Skåber, z niezwykłymi ilustracjami Lisy Aisato. Nie sposób przejść obok niego obojętnie, bez względu na to, czy mieszkasz w Oslo, czy w Rzeszowie. To głośne YA, które pomoże ci być sobą. A jeśli jesteś już za stary, sprawi, że lepiej zrozumiesz swoje nastoletnie dziecko, sąsiada, ucznia.
Mam wianuszek wągrów wokół nosa i krosty (…). Mam chorobliwie duże stopy (…). Jestem hałaśliwy, kiedy pragniesz ciszy, i milczący, kiedy chcesz porozmawiać. Jestem nieprzewidywalny, gburowaty i zmęczony (…). Jestem cały przepełniony pogardą, złością, frustracją i pytaniami (…).
Właśnie rodzę się jako nastolatek.
I nagle, z dnia na dzień, najlepsza przyjaciółka, stara drewniana klacz, Stella, nie jest już symbolem wolności, ale staje się powodem wstydu. Pociąg, którego trasa i los pasażerów zależały kiedyś wyłącznie ode mnie, ma trafić w poklejone słodyczami łapy znienawidzonego małego trolla. A Pernille, ta Pernille, którą znałem od przedszkola, wydaje się odległym i obcym motylem, więc postanawiam trzymać z chłopakami. Teraz ona płacze.
Gdyby tylko wiedziała, jak bardzo się bałem, że jej skrzydła nagle mi ją odbiorą.
Młodość. Wyznania nastolatków to opowieści o małych i dużych rozterkach. O zmaganiach w okresie dojrzewania z wyolbrzymionymi drobnostkami i całkiem realnymi problemami, zmianami wymaganiami oraz oczekiwaniami, z którymi młodzież styka się na co dzień. To wołanie, które przypomni dorosłemu czytelnikowi, że to, co dziś zdaje mu się łatwe, bywa cholernie trudne.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-08-07765-8 |
Rozmiar pliku: | 6,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Urosły. O wiele bardziej niż my.
Często jest tak, że po wakacjach wszyscy jesteśmy dla siebie trochę nieznajomi, ale potem dodatkowe centymetry, wakacje na południu Europy, opaleniznę i długie grzywki odkładamy na miejsce i rozpoznajemy się w środku.
Nie tym razem.
Nie chodzi tylko o to, że się wyciągnęły.
Wyglądały tak, jakby wypełniły się od wewnątrz i urosły we wszystkich kierunkach. Gwałtowna materia rozepchnęła dziewczyny takie, jakie znaliśmy, i wypełniła je czymś nowym i miękkim, a jednocześnie twardym, nierozpoznawalnym i prawie dorosłym. Nie prawdziwą dorosłością, tylko taką teledyskową.
Przyszło mi do głowy coś dziwnego: że nie można się tego nauczyć. Że to po prostu się dzieje. Na przykład Pernille, którą znałem od przedszkola, która zawsze chodziła w kwiecistych gumowcach i popuszczała przy napadach śmiechu, to znaczy często, teraz nagle, zupełnie nagle stoi z rękami nad głową na środku sali gimnastycznej i z powagą i dużą pewnością siebie wykonuje taniec, którego nie umiała zatańczyć przed wakacjami.
Pernille, która kiedy mieliśmy po pięć lat, przez pianę w wannie popychała w moją stronę gumową kaczkę; Pernille, która spała na nieprzemakalnym prześcieradle i która powiedziała o tym tylko mnie, ponieważ byłem jej najlepszym przyjacielem (moczyła się do trzynastego, może czternastego roku życia); Pernille, która lubiła serwolatkę z musztardą i rozmawiała ze mną za pośrednictwem puszek zawieszonych na sznurku między naszymi oknami.
Kiedy nauczyła się tego tańca? Latem?
A może wcale się go nie uczyła? Może zawsze go umiała?
Przecież nikt nie uczy motyli, jak wydostać się z kokonów. Po prostu się z nich uwalniają, jakby potrafiły to od zawsze, rozpościerają skrzydła i wyglądają cholernie pięknie. Dziewczyny też. Sam nie wiem. Może chodzą na tajne kursy „Zostań fajnym motylem w kilka tygodni”?
Rzecz w tym... To było jakby... To, co się stało... To, co się wydarzyło... Nie będę się usprawiedliwiał. Tylko się wytłumaczę. Okej? Okej. Stało się to...
Wyobraźcie sobie, że sala gimnastyczna również nie przypomina tej, do której byliśmy przyzwyczajeni. Mianowicie w ciągu dnia to jest zwykła sala gimnastyczna z grubym materacem pod ścianą, drabinkami i znajomym zapachem potu. Ale nie na klasowych dyskotekach. Nie wieczorem. Wtedy pachnie inaczej. Jest ciemno. Pod sufitem wisi kula dyskotekowa. Dwie. Jedna na samym środku, a druga trochę dalej. Pachnie perfumami, kosmetykami do włosów i czymś, czego nie potrafię dobrze opisać. Strachem? Nie, chyba nie... Może podekscytowaniem?
Jonas, Mohammed i ja stoimy w rogu sali gimnastycznej. Tutaj jest stół przykryty papierowym obrusem, a na nim leżą słoneczne bułeczki, które upiekła matka Jonasa. Mniej więcej tutaj. Stół stoi na ukos. Są tam również różne napoje gazowane i plastikowe kubki, i chyba kilka misek z chipsami i orzeszkami ziemnymi. Nie pamiętam dokładnie. Nieważne. W każdym razie były słoneczne bułeczki. To wiem. Ludzie stoją i rozmawiają ze sobą. Ktoś mówi, że kilka dziewczyn z B próbowało latem alkoholu, a Pernille obściskiwała się z jakimś kolesiem z Bergen, ale nie wiemy tego na pewno.
Gra głośna muzyka. Fajna muzyka. Wspominałem, że stoimy przy stole, w rogu sali?
Nie ma tu rodziców. Szczerze mówiąc, cholernie fajnie, że ich nie ma. Nie są nam już potrzebni. Wcześniej pilnowali, żeby każde z nas dostało półtorej bułeczki i nikt nie rozlewał napoju, i żeby nikt się nie kłócił, a jeśli już doszło do kłótni, to jedna z tych osób musiała za karę wyjść do szatni. Tak załatwiali te sprawy dorośli.
Teraz już nie są potrzebni. Rodzice kogoś z B i matka Pernille mają się zjawić o dwudziestej i sprawdzić, czy wszystko w porządku. Ale jest okej. Już nikt się nie kłóci o słoneczne bułeczki.
Dziewczyny nawet ich nie tknęły. Wszystko jest jakieś dziwne.
No więc stoimy tutaj. Chłopacy.
Później przyszło mi do głowy, że gdybyśmy wszyscy trzej nie sięgnęli jednocześnie po bułeczkę i napój w plastikowym kubku, może nie wyglądalibyśmy tak idiotycznie. Ale wtedy o tym nie pomyśleliśmy.
Tkwimy tak z bułeczką w jednej i tym gównianym plastikowym kubkiem w drugiej ręce. To wyglądało, kurwa, tak jakbyśmy świętowali Dzień Konstytucji w przedszkolu. Mohammed próbuje się kołysać, nawet niegłupio, w takt muzyki. Najpierw nieśmiało, a potem trochę energiczniej na boki. Moim zdaniem wystarczy.
Szepczę do niego półgębkiem:
– Mohammed, wyluzuj.
– Hę?
Tańczy dalej. Nic, kurwa, nie rozumie.
– Mohammed, przestań. Nie możesz stać spokojnie?
A on na to:
– Spadaj, dziewczyny tańczą, a jeśli...
– Nie. Nie. Nie. Stój spokojnie! Zaufaj mi. Stój spokojnie.
Wciąż mnie ignoruje, więc muszę być bardziej stanowczy. Przez zaciśnięte zęby mówię mu prosto do ucha:
– Tak, masz rację, że dziewczyny tańczą. One tańczą. A wiesz dlaczego? Bo latem chodziły na tajny kurs opuszczania kokonu w Bergen, na którym uczyły się obściskiwać, tańczyć, uśmiechać i stać z rękami w górze. Ty nie. Ty byłeś w Pakistanie z dziadkami. Jadłeś lody, które zafundował ci wujek, i przejechałeś się na rowerze z sąsiadem. To, co tu widzisz, nie wzięło się znikąd. Żeby się tego nauczyć, trzeba poświęcić całe wakacje. A wiesz, czego uczą na pierwszej godzinie tego kursu?
– Nie...
– Że nigdy nie należy stać z bułeczką drożdżową w jednej i plastikowym kubkiem z colą w drugiej ręce i udawać, że tańczy się do muzyki! A jeśli o tym zapomnisz, tak mówią na kursie, pozostaje ci tylko mieć nadzieję, że w pobliżu znajdzie się przyjaciel, który przywoła cię do porządku.
Mohammed patrzy na siebie, potem na dziewczyny i przestaje się kołysać.
Wtedy do akcji wkracza Jonas.
– Cześć, Pernille!
Pernille, Anna i Maria odwracają się w jego stronę, nie przestając tańczyć.
Jonas mówi dalej:
– Talent do tańca nie pomoże, kiedy ma się rozpięty rozporek w spodniach, wiesz?
Pernille kuca i nagle odzyskuje dawne ruchy. Dziewczęce, nieporadne i rozchichotane. Jej koleżanki też. Odrzucają głowy do tyłu i śmieją się, zasłaniając Pernille, która nieudolnie zapina rozporek. My też się śmiejemy. Chłopacy i dziewczyny. Chłopacy i dziewczyny ze zwykłej sali gimnastycznej znowu się śmieją. Razem.
Pernille i Jonas stoją w dość dużej odległości. Ręce na biodrach. Patrzą na siebie. Absolwentka kursu opuszczania kokonu. Długa grzywka. Miękka. Twarda.
– Dzięki, że mi o tym powiedziałeś, Jonas. Ohydnie chodzić z rozpiętym rozporkiem. Ale wiesz, co jest ohydniejsze?
Cisza.
– To, że stoisz i gapisz się na moją cipę.
CZY TO MOŻLIWE? Ona: idealnie opanowana. My: w totalnej rozsypce. Musiała być najlepsza w szkole dla motyli. Jesteśmy ugotowani. Albo na odwrót – zupełnie surowi.
Wtedy to się dzieje. Nie wiem, dlaczego tak reaguję. Chyba chcę naprawić coś, czego nie da się naprawić. Żebyśmy odzyskali równowagę. Robię krok do przodu. I nie będę się usprawiedliwiał, nie będę się tłumaczył, ale pozwólcie mi spróbować wyjaśnić...
To był rodzaj tęsknoty. Próba ponownego zbliżenia się do dziewczyny w kwiecistych gumowcach. Chciałem wytrącić z równowagi nową dziewczynę, żeby dawna mała dziewczynka mogła się znów pojawić. Żeby mogła się wyczołgać z pewnego siebie ciała, potrząsnąć kitkami i wybuchnąć śmiechem.
Krok do przodu.
– Pernille?
– Tak?
– Myślę, że Jonas nie gapił się na twoją cipę. Może to zapach moczu przyciągnął jego uwagę do twojego rozporka? Kiedy człowiek moczy się w nocy i wciąż używa wodoodpornego prześcieradła, czuć od niego sikami.
Gdyby tylko się tak nie zarumieniła. Gdyby tylko jej oczy nie zaszły łzami. Gdyby tak nagle nie zamilkła. Gdyby się z tego zaśmiała. Gdyby tylko wiedziała, jak bardzo się bałem, że jej skrzydła nagle mi ją odbiorą.
Dziewczyny przede mną stają się ciemnym niebem na horyzoncie, a bezpieczna grupa chłopaków w rogu sali właśnie odcięła moją linę. Nikt nie odholuje sukinsyna na ląd.
Słoneczna bułeczka, którą trzymam w ręce, robi się wielka i twarda jak piłka do nogi. Nagle jestem ubrany w dziecięcy zimowy kombinezon i mam katar, ale Pernille wciąż jest motylem.
Jedyne, o czym mogę teraz myśleć, to matka Jonasa. Dlaczego jej tu nie ma? Chcę, żeby przyszła i powiedziała, ile bułeczek możemy zjeść i że za karę muszę iść do szatni i posiedzieć tam przez pół godziny
...albo przez rok.
Pachnę szynką i benzyną,
żmiją i resztkami jedzenia,
wodą brachiczną, mokrym psem i suchymi polami,
zgniłymi owocami i mokrymi ubraniami,
które za długo leżały w pralce
– i to tylko pod pachami.
Mam wianuszek wągrów wokół nosa i krosty,
które pojawiają się tak regularnie, że można według nich nastawiać zegarek.
Co piątek o 17.45, jak Wezuwiusz albo Etna z ohydną mazią w środku, na brodzie.
Wybuchają w sobotę, punktualnie o godzinie 18.00,
ponieważ wtedy spotykam się z przyjaciółmi.
Mam chorobliwie duże stopy.
Nie tylko długie, lecz także szerokie i kląskające,
docierają na miejsce na długo przed resztą ciała.
Na pewno zbliża się coś dużego i atrakcyjnego, myślą ludzie,
a to tylko ja... z chudymi nogami w długich butach.
Prawie jak klaun, klaun, który nie jest śmieszny.
Mam wymagającą osobowość.
Delikatnie mówiąc. Jestem hałaśliwy, kiedy pragniesz ciszy,
i milczący, kiedy chcesz porozmawiać.
Jeśli oczekujesz ode mnie odpowiedzi, jest krótka i niewyraźna,
a kiedy chcesz spokoju, jestem krzykliwy, głośny i wkurzony.
Jestem nieprzewidywalny, gburowaty i zmęczony.
Mam tłuste włosy, sflaczały uścisk dłoni, przewracam oczami,
kłapię paszczą i jestem cały przepełniony pogardą,
złością, frustracją i pytaniami.
Dziś wieczorem ubiorę się jak osoba przystępująca do bierzmowania i serdecznie was powitam.
Powitam – mając nadzieję, że szybko sobie pójdziecie. Jestem trochę zajęty.
Właśnie rodzę się jako nastolatek.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------