Młyny boże - ebook
Młyny boże - ebook
Wiem doskonale, że Polacy ratowali Żydów w czasie Zagłady. Robiły to także siostry zakonne oraz księża diecezjalni (dawniej mówiło się świeccy) i zakonnicy. Dużo się na ten temat pisze. Ja sam napisałem książkę o pomocy Żydom „Ratowanie. Opowieści Polaków i Żydów”. Spory rozdział poświęciłem tam ratowaniu w klasztorach. Według danych z 2007 roku wśród Polaków uhonorowanych Medalem Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata jest czterdzieści sióstr zakonnych i dwudziestu księży. Na swoich kartkach starałem się jednak notować to, o czym pisze się rzadziej.
Wyjmuję je z pudełka po butach firmy Bradshaw & Lloyd. Angielska firma z tradycjami, działają od końca XIX wieku. Zależy mi na konkretach, nawet na drobiazgach. Nie silę się na bezosobowy chłód czy wyprany z emocji obiektywizm. Przeciwnie — jest to zapis subiektywny, a wybór stronniczy. W końcu to moje pudełko.
Jacek Leociak
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8191-277-8 |
Rozmiar pliku: | 1 007 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Badania Holokaustu nie polegają jedynie na opisywaniu pomocy, jakiej Polacy udzielali Żydom w czasie Zagłady. Co więcej, Holokaust nie wydarzył się tylko po to, aby Polacy mogli poinformować o nim świat i ratować Żydów. Sporo ludzi tak jednak myśli. Obecnie ten typ myślenia przeżywa drugą młodość. Oto w czasie okupacji mieliśmy do czynienia z powszechną akcją pomocy Żydom. Był to ruch masowy, chociaż za ratowanie Żydów groziła śmierć. Dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy Polaków zasługują na medal „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata” przyznawany przez instytut Yad Vashem w Jerozolimie. Niestety przyznano ich naszym krajanom tylko 6706 (dane na dzień 1 stycznia 2017 roku), co i tak daje nam pierwsze miejsce. Co czwarty uhonorowany przez Yad Vashem jest Polakiem. To cieszy. A jednak mimo ogromu polskiego poświęcenia i polskich ofiar żydowskie męczeństwo jest dla nas zagrożeniem, bo przesłania nasze zasługi. Niedoceniane są też wysiłki Kościoła katolickiego na rzecz ratowania Żydów. Historiografia katolicka od dawna usiłuje zmienić ten stan rzeczy. W latach sześćdziesiątych (szczególnie w okresie tak zwanej kampanii antysyjonistycznej) oraz siedemdziesiątych XX wieku ukazywało się dużo tekstów o pomocy Kościoła dla Żydów, przede wszystkim na łamach prasy PAX-u, Zrzeszenia Katolików Caritas i Chrześcijańskiego Stowarzyszenia Społecznego. Pisano o parafii Wszystkich Świętych w warszawskim getcie, o najbardziej zasłużonym w ratowaniu Żydów Zgromadzeniu Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi. Pojawiające się w kolejnych latach prace przedstawiały zaangażowanie duchowieństwa świeckiego i zakonnego w dzieło pomocy. Pomocników było wielu. Autorzy tych prac za podstawę przyjmowali często kilka aksjomatów, wywiedzionych w dużej mierze z kanonicznego źródła powstałego jesienią 1968 roku. Chodzi o anonimowe opracowanie pod tytułem _Dzieło miłosierdzia chrześcijańskiego. Polskie duchowieństwo a Żydzi w latach okupacji hitlerowskiej_ – rzecz pełną nieuprawnionych generalizacji i przejaskrawień. Mimo że praca ta bazowała na źródłach niewiadomego pochodzenia i była pozbawiona aparatu naukowego, właśnie za sprawą historyków kościelnych weszła do obiegu, stając się podstawą, na której budowano obraz masowego zaangażowania duchowieństwa w pomoc Żydom, na co zwraca uwagę Dariusz Libionka. Książkę tę wydano w 2002 roku nakładem Oficyny Wydawniczej „Adiutor”. Jej autorem okazał się ksiądz Franciszek Kącki. Najważniejszy wydaje mi się tytuł: _Udział księży i zakonnic w holokauście Żydów_. Tytuł – łagodnie mówiąc – wysoce niezręczny, niemniej cała książka świadczy o tym, że autor chciał jak najlepiej.
Jeśli chodzi o nowsze przykłady tego typu dyskursu, wskażę tylko jedną książkę – Edwarda Kopówki i księdza Pawła Rytla-Andrianika _„Dam im imię na wieki”. Polacy z okolic Treblinki ratujący Żydów_ (2011). Ksiądz Rytel-Andrianik (rocznik 1976) od lipca 2015 roku jest rzecznikiem prasowym Konferencji Episkopatu Polski. Studiował na La Pontificia Università della Santa Croce w Rzymie, La Pontificia Università Antonianum – Lo Studium Biblicum Franciscanum w Rzymie, w École Biblique et Archéologique Française de Jérusalem, w Oksfordzie, w MILAH – The Jerusalem Institute for Education, w The Hebrew Union College-Jewish Institute of Religion w Jerozolimie oraz w Hebrew University w Jerozolimie. Był wykładowcą La Pontificia Università della Santa Croce w Rzymie, Wyższego Seminarium Duchownego w Drohiczynie i Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu, której założycielem i rektorem jest ojciec dyrektor doktor Tadeusz Rydzyk. Posługuje się ksiądz Rytel-Andrianik szesnastoma językami obcymi. Dlatego jego książka napisana wspólnie z kierownikiem Muzeum Walki i Męczeństwa w Treblince Edwardem Kopówką wydała mi się szczególnie godna zainteresowania.
Prace nurtu katolicko-narodowego, a w tym nurcie plasowałbym dzieło Kopówki i Rytla-Andrianika, wychodzą z dających się łatwo zrekonstruować założeń ideologicznych: mają przedstawić „prawdziwą” historię ratowania Żydów przez Polaków. Komponenty aksjologiczny z jednej strony, a polemiczny z drugiej są tu niezwykle ważne. Autorzy traktują swoją książkę jako konieczną interwencję w sporze o wartości, naruszone przez publikacje i wypowiedzi szkalujące dobre imię Polski i Polaków. Piszą więc po to, by pokazać, „jak było naprawdę”, upomnieć się o zniesławianych czy zapomnianych bohaterów. Rażące nieraz niedostatki warsztatu historycznego, błędy metodologiczne, pozostawiające wiele do życzenia jakość i wiarygodność podstawy źródłowej, schematyczność i jednostronność interpretacji, chaos kompozycyjny, niejednokrotnie fatalny język i brak kompetentnej redakcji – wszystko to ustępuje miejsca głównemu walorowi publikacji, jakim ma być jej przekaz ideowy. Historia ma afirmować pewien model narodowej tożsamości. Publikacje tego nurtu łączy coś jeszcze – figura amplifikacji stosowana jako reguła dyskursu, w tym wypadku: zawyżanie liczby Polaków ratujących Żydów. Statystyka pomocy, jakiej Polacy udzielali Żydom w czasie okupacji, jest szczególnie podatna na pokusy manipulacji, ideologizacji i perswazyjnych nadużyć. Statystyka ta niejednokrotnie nie tylko nagina fakty, lecz z rozmysłem poza domenę faktów wykracza, zmierzając w ostatecznym rachunku ku horyzontom pozahistorycznym. Służy do wyrażania ocen natury moralnej lub religijnej.
W ponadsześciusetstronicowej książce Kopówki i Rytla-Andrianika reguła amplifikacji zmusza autorów do pogwałcenia semantyki języka polskiego. Chociaż deklarują w tytule, że będą się zajmować Polakami „z okolic Treblinki”, wyrażenie to oznacza w ich ujęciu wielki kawał Polski. Mowa jest między innymi o Parczewie (sto pięćdziesiąt osiem kilometrów od Treblinki), Białej Podlaskiej (sto trzydzieści kilometrów), Garwolinie (sto siedemnaście kilometrów). Co więcej – „w okolicach Treblinki” znalazły się również Wileńszczyzna i Nowogródczyzna. Wszystko po to, by wykazać, że „w okolicach Treblinki” było bardzo wielu ratujących. Autorzy pochylają się ze szczególną uwagą nad postawami duchowieństwa. Ogólna teza ich książki brzmi: księża masowo ratowali Żydów. W tym wypadku „okolice Treblinki” rozszerzają się do obszaru całej Polski, ponieważ autorzy opisują zasługi polskich duchownych _in gremio_. Jeśli mimo wysiłków nie natrafiają na konkretne źródła mówiące o represjach spadających na księży za pomoc okazywaną Żydom, radzą sobie z tym dość prosto. Otóż przyjmują jako aksjomat, że księża ukrywali Żydów, ale nie zostało to wykryte, więc nie byli represjonowani i szczęśliwie przeżyli wojnę – jak dekonstruuje tę argumentację Dariusz Libionka.
*
Przyznaję, że postawa Kościoła hierarchicznego oraz poszczególnych duchownych w czasie Holokaustu dręczy mnie od dawna. Zacząłem więc na kartkach spisywać to, co nie daje mi spokoju. Zastanawia mnie, w jaki sposób instytucja powołana do niesienia przesłania miłości bliźniego, jakże często, niezależnie od czasów i miejsca, wikłała się w działania niejednokrotnie przynoszące krew i łzy. Problem polega na tym, czy reputację instytucji, która od tylu wieków się myli, która popełniała przestępstwa często na masową skalę i przyczyniała się do cierpień i śmierci tak wielu ludzi na różnych kontynentach – rzeczywiście ratują ci dobrzy, wspaniali, odważni, którzy po prostu wierzą w Chrystusa.
Nie wchodzę tu szczegółowo w kwestie historii Kościoła, eklezjologii czy teologii pastoralnej. Upraszczam i wyostrzam temat na potrzeby krótkiego zapisu na kartce. Mamy od wieków taką oto sytuację. Po upaństwowieniu Kościoła, po uczynieniu z chrześcijaństwa religii panującej, której – ortodoksyjne – wyznawanie było egzekwowane bezwzględnie, aż do kary śmierci, jesteśmy świadkami dwóch zjawisk. Po pierwsze – stałej kolizji między władzą świecką a władzą duchowną. Kościół nie może się wyrzec ani przywilejów doczesnych, ani majątku ziemskiego (mówi, że jest mu to niezbędne do sprawowania misji), ani wpływu na kształt prawnoustrojowy państwa, w którym działa. Po drugie – nieustannego kontredansu „błędów i wypaczeń”. Od wieków są ci źli w Kościele, odchodzący od ducha Ewangelii, ci „nieprawdziwi” księża, biskupi, papieże – godni potępienia lub przynajmniej krytyki. I są ci „prawdziwi”, działający w duchu Ewangelii. Najczęściej ci dopuszczający się „błędów i wypaczeń” trzymają całą instytucję w garści, rządzą. Z kolei ci „prawdziwi” są na obrzeżach tej instytucji, w najlepszym razie tolerowani jako dziwacy, w najgorszym – poddawani ostracyzmowi, piętnowani, pozbawiani wpływu na nauczanie, suspendowani, choć (w dzisiejszych czasach) przemocy fizycznej już się wobec nich nie stosuje.
Łamię sobie głowę nad tym, czy do kierowania się w życiu zasadami Ewangelii muszę mieć koniecznie za sobą całą tę gigantyczną kościelną biurokrację. Cały ten rozbudowany do monstrualnych rozmiarów aparat administracyjny. Cały ten urząd. Otóż okazuje się, że to wszystko jest niezbędne, aby pomagać Ojcu Świętemu, który jest zastępcą Chrystusa i _caput Ecclesiae_ (głową Kościoła), w wypełnianiu jego posługi „utwierdzania braci w wierze” (Łk 22, 32).
Czy na straży fundamentalnego przykazania miłości – „Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem, a swego bliźniego jak siebie samego” – musi stać potężna Kuria Rzymska? Okazuje się, że musi! Kuria Rzymska ze swoim Sekretariatem Stanu, z kongregacjami, komisjami i komitetami, papieskimi radami, ze stałymi komisjami międzydykasterialnymi, z trybunałami – jest potrzebna! Wszystkie dykasterie Kurii Rzymskiej spełniają swoje zadania, „mając na uwadze sprawiedliwość i dobro Kościoła, a w sposób szczególny zbawienie dusz” – pisał w konstytucji apostolskiej _Pastor Bonus_ Jan Paweł II. O to, by chrześcijanin kierował się w życiu nauką płynącą z ośmiu błogosławieństw z Kazania na Górze, dba na przykład Kongregacja Nauki Wiary razem z Kongregacją do spraw Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, zapewne we współpracy z Kongregacją do spraw Ewangelizacji Narodów i Papieską Radą do spraw Krzewienia Nowej Ewangelizacji, Międzynarodową Radą do spraw Katechezy oraz powołaną przez papieża Franciszka w 2016 roku nową Dykasterią do spraw Integralnego Rozwoju Człowieka. Na pewno wcielaniem w życie Chrystusowego przesłania z Kazania na Górze zajmują się jeszcze inne ciała watykańskiej administracji. Jeśli któreś pominąłem – przepraszam.
Ogólnie Kuria Rzymska bardzo się przydaje. Można by powiedzieć, że bez jej działań nie byłoby całego ziemskiego dominium Kościoła, jego dóbr doczesnych i prymatu władzy papieża, krótko mówiąc – Państwa Kościelnego. To Kuria Rzymska przygotowała papieżowi Stefanowi II (752–757) osławiony dokument – _Donatio Constantini_ , datowany na 30 marca 315 roku. Dokument został sfałszowany, i to – jak podkreślają historycy – wyjątkowo nieudolnie. A jednak spełnił swoje zadanie. Według tej fałszywki cesarz Konstantyn Wielki nadawał papieżowi Sylwestrowi I (314–335) nie tylko liczne włości w Italii i przywileje dla duchowieństwa, lecz także uznawał prymat biskupa Rzymu – fundament papiestwa. Sfabrykowaną _Donatio Constantini_ papież Stefan II przedstawił Pepinowi Krótkiemu (zwanemu też Małym lub Młodszym), kiedy prosił go o obronę Rzymu przed Longobardami. Papież namaścił Pepina na króla Franków w 754 roku, a Pepin zobowiązał się bronić Rzymu, który został usankcjonowany jako Stolica Piotrowa właśnie w tym sfałszowanym dokumencie. Niektórzy nazywają to największym oszustwem świata. Fałszerstwo zostało bezsprzecznie dowiedzione w XV wieku. Ja wspominam o nim tylko dlatego, że do tego falsyfikatu odwoływał się Marcin Luter w krytyce Kościoła rzymskiego i władzy papieży w _Piśmie do chrześcijańskiej szlachty narodu niemieckiego o poprawie stanów chrześcijańskich_, opublikowanym 26 czerwca 1520 roku. W 2017 roku obchodziliśmy pięćsetlecie reformacji.
Wiem, że Pan Jezus był dobry, miłosierny i uczył nas, żebyśmy byli dobrzy, miłosierni i kochali naszych bliźnich. Ale mnie nie chodzi o Pana Jezusa. Chodzi mi o potężną instytucję, która administruje od blisko dwóch tysięcy lat całą tą Jezusową schedą i nazywa siebie „Mistycznym Ciałem Chrystusa”, a hasła religijne wykorzystuje nierzadko do politycznych celów (politykę rozumiem tu zgodnie z definicją Maxa Webera jako dążenie do udziału we władzy lub uzyskania wpływu na podział władzy). Chodzi mi o urzędników Pana Boga gospodarujących tu, na ziemi. O ich działania, interesy, formy sprawowania władzy nad duszami i ciałami wiernych.
*
Zastanawiam się na przykład, jak chrześcijanie, wyznający religię miłosierdzia, miłości bliźniego, nadstawiania drugiego policzka i przypowieści o dobrym Samarytaninie, mogli tak bezwzględnie, ogniem i mieczem, nawracać pogan i niszczyć ich dziedzictwo. Chociaż historycy twierdzą, że większość pogańskich władców przyjęła chrześcijaństwo dobrowolnie, ja przypominam sobie fragment z anonimowego _Żywota Świętego Metodego_ (powstałego po 885 roku, a przed początkiem XII wieku): „Książę pogański, silny bardzo, siedzący na Wiśle, urągał wiele chrześcijanom i krzywdy im wyrządzał. Posławszy zaś do niego powiedzieć : »Dobrze będzie dla ciebie, synu, ochrzcić się z własnej woli na swojej ziemi; abyś nie był przymusem ochrzczony w niewoli na ziemi cudzej«”. Tyle hagiograf Metodego o „dobrowolności”.
Chrystianizacja pogan zaczynała się od tak zwanego _abrenuntiatio diaboli_, czyli po prostu niszczenia oznak i przedmiotów kultu. Książę Włodzimierz I Wielki z Rurykowiczów, który przyjął chrzest w 988 roku, zrównał z ziemią ośrodek starego kultu w Kijowie: „ kazał bałwany powywracać, jedne rozsiekać, drugie wydać na ogień. Peruna zaś kazał przywiązać koniowi do ogona i wlec z góry, a dwunastu ludziom kazał go ciąć prętami, nie to jakby drzewo to czuło, lecz czartu na urągowisko” – pisał późniejszy kronikarz. Perun, naczelne bóstwo w panteonie słowiańskim, wzbudzał szczególną agresję niosących Dobrą Nowinę. Dwunastowieczny kronikarz Saxo Gramatyk opowiada o misji chrystianizacyjnej na Rugii, zamieszkanej przez zachodniosłowiańskie plemię Ranów. W 1160 roku król Danii Waldemar I Wielki i biskup Absalon z Roskilde rozpoczęli krucjatę. Trwała osiem lat. Biskup rozkazał zniszczyć wielki posąg Rujewita (lokalnej odmiany Peruna) o siedmiu twarzach i tyluż mieczach u pasa. Pod wargami posągu jaskółki uwiły gniazdo. To gniazdo jaskółek niezwykle rozbawiło posłańców Chrystusa. Biskup Absalon śmiał się do rozpuku. Nie chciał wiedzieć, że Słowianie czcili jaskółki jako boże ptaszki: zwiastuny wiosny i personifikacje dusz. Najwyraźniej Ewangelia i krzyż Chrystusowy nakazywały wycinać dęby i karczować święte gaje. I jeszcze chrystianizacja Litwy, przeprowadzona przez pierwszego biskupa wileńskiego Andrzeja Jastrzębca. Czytamy u Jana Długosza: „Król Władysław kazał na oczach barbarzyńców zgasić uznawany przez nich za wieczny ogień w głównym mieście i stolicy narodu . Ponadto polecił gaje, które uznawano za święte, powycinać i połamać ich zagajniki oraz pozabijać i powytępiać wszelkie żmije i węże, które znajdowały się we wszystkich domach jako bóstwa opiekuńcze”.
A potem Krzysztof Kolumb pokłonił się Izabeli I Kastylijskiej (nazywanej Katolicką, ogłoszonej Służebnicą Bożą Kościoła katolickiego) i Ferdynandowi II Aragońskiemu, kusząc ich wizją bogactwa, jakie przynieść miało wydzieranie Nowemu Światu dusz i złota. Chciwość katolickich monarchów ochoczo przystała na jedno i drugie. Kolumb wyruszył za ocean z krzyżem i mieczem.
*
Szczytem obłudy jest godło hiszpańskiej inkwizycji, powołanej bullą papieża Sykstusa IV z 1478 roku. Działała ona – jako państwowe (nie papieskie) swoiste Ministerstwo Wyznań i Oświecenia Publicznego – do 1834 roku (z pewnymi przerwami). Otóż w centrum mamy oczywiście krzyż, na którym w straszliwych mękach umarł Jezus, aby potem zmartwychwstać, po prawej stronie widnieje miecz – symbol bezwzględnej i ostatecznej kary dla heretyków wszelkiej maści, po lewej zaś – i to jest najbardziej wzruszające – gałązkę oliwną. O symbolice gałązki oliwnej można by napisać traktaty, przyznam jednak, że nigdy nie myślałem w kategoriach tego symbolu o inkwizycji. Oto gałązka oliwna jako jeden z trzech emblematów hiszpańskiej inkwizycji, która – jak się ostrożnie szacuje – przeprowadziła w okresie swojej chwalebnej działalności około stu pięćdziesięciu tysięcy procesów i paliła na stosach nie tylko ludzi, lecz także ich wizerunki, kiedy żywi szczęśliwie zdołali umknąć Bożej sprawiedliwości.
Pouczający jest w historiografii nurt wskazujący na mitologizację obrazu inkwizycji i przedstawianie tej instytucji w ciemnych barwach. Mówi się wprost o „czarnej legendzie” inkwizycji. Nie będę tu przytaczał subtelnych wywodów historyków, wskażę na interesujące mnie motywy. Jednym z nich jest chwyt retoryczny, który nazwałbym: ‘o co tu tak naprawdę chodzi’ oraz ‘to nie my, to oni (on)’. Otóż Grzegorz Ryś (od 2011 roku biskup, a od 2017 roku arcybiskup metropolita łódzki), kierownik Katedry Historii Starożytnej i Średniowiecznej w Instytucie Historii Wydziału Historii i Dziedzictwa Kulturowego Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II, opublikował w 1997 roku w wydawnictwie Znak bardzo ciekawą książkę _Inkwizycja_. We wstępie autor zaznaczył, że „nasze pojęcia dotyczące inkwizycji mogą być w niemałej mierze pochodną bardziej mitu niż faktów”. Dalej czytamy, że „tak naprawdę nie istniała nigdy – poza oczywiście obszarem polemiki i fikcji – Inkwizycja rozumiana jako jeden, pojedynczy, wszechpotężny, przerażający, scentralizowany trybunał-bestia, penetrujący swoimi mackami wszystkie rejony Kościoła i świata”. Historycy rozbrajający „czarną legendę” inkwizycji zazwyczaj przywołują w tym miejscu Edwarda Petersa, autorytet mediewisty zza oceanu, i jego książkę _Inquisition_ (posługuję się wydaniem z 1989 roku).
Co tak naprawdę się wydarzyło? – pyta Grzegorz Ryś. Do XV wieku nie było inkwizycji (jako zinstytucjonalizowanego trybunału), byli tylko inkwizytorzy. Otoczony ponurą sławą Bernard Gui (1261–1331), który z całym oddaniem przez lata przywracał na łono miłosiernego Boga katarów z Langwedocji, paląc żywych i martwych (kazał wykopywać trupy i palić je na stosie), podzielił się swoimi doświadczeniami w podręczniku _Practica (officii) inquisitionis haereticae pravitatis_ . Ale – podkreśla Ryś – „mamy do czynienia z radami o zupełnie prywatnym charakterze, opartymi nie o żaden autorytet kościelny, ale wyłącznie o autorytet samego Bernarda”. Zwracają moją uwagę określenia: „ZUPEŁNIE prywatny”, „ŻADEN autorytet kościelny” oraz „WYŁĄCZNIE autorytet Bernarda ”. Rozumiem więc, że Gui walkę z katarami sam sobie wymyślił i przeprowadził, a „autorytet kościelny” nie miał z tym oczywiście nic wspólnego, z kolei papież Klemens V, który w 1307 roku wyznaczył go na inkwizytora, tak jak zdradzany mąż – dowiedział się o wszystkim (to znaczy o eksterminacji katarów) ostatni. Autor książki wydanej przez Znak przekonuje nas, że początków historii inkwizycji (już bez przymiotnika „kościelna”) należy szukać o wiele wcześniej niż w XIII wieku. Średniowiecze odziedziczyło bowiem całą procedurę pozyskiwania zeznań jako spadek po Cesarstwie Rzymskim. Chodzi o wyspecjalizowanego urzędnika, który zbiera dowody oskarżenia (_inquisitio_) i sam wydaje wyrok. W takiej procedurze stosowano też tortury. Święta prawda. Poszedłbym jeszcze dalej – wszystko zaczęło się w starożytnej Grecji. Proces pozyskiwania zeznań przez torturowanie przesłuchiwanego (czyli z zastosowaniem przymusu fizycznego – zadawania bólu) starożytni Grecy określali mianem _básanos_ – czyli poszukiwaniem prawdy. Słowo _básanos_ oznacza test lub próbę, którą przeprowadza się na czymś albo której poddaje się kogoś, aby określić autentyczność, prawdziwość, wiarygodność. Jest to zatem proces dochodzenia do prawdy w ramach „badań”, „dociekań”, „pytań”.
Kościelni inkwizytorzy niczego innego nie robili, tylko „dociekali prawdy” i kierowali się pragnieniem ocalenia heretyków przed wiecznym potępieniem. Dekonstruktorzy „czarnej legendy” inkwizycji przekonują nas, że nie było aż tak źle. Wprawdzie zdarzały się błędy i wypaczenia oraz indywidualne przypadki patologii, jacyś nieodpowiedzialni, szczególnie okrutni inkwizytorzy – ale oni działali „zupełnie prywatnie”, tortury można było stosować tylko raz podczas jednej sesji, najsurowszą karą, jaką dysponowały sądy kościelne, była ekskomunika, a kara śmierci należała do jurysdykcji świeckiej, i że pomysł palenia ludzi na stosie nie zrodził się w głowie papieża Kościoła rzymskiego czy wyznaczanych przez niego inkwizytorów, lecz w umysłach starożytnych Rzymian, a w ogóle przy dobrych układach i przyznaniu się do winy można było być tuż przed spaleniem uduszonym. Co za miłosierdzie!
Piszę to wszystko, żeby przestrzec przed tymi, którzy starają się na różne sposoby rozbrajać „czarną legendę” Holokaustu. „Nie było aż tak źle – przekonują. – To sprawa złożona, wieloaspektowa, niejednoznaczna, trudna, wymagająca uwzględnienia skomplikowanych okoliczności i ostrożnego wyważenia racji”, zwłaszcza że „nie mamy sobie nic do zarzucenia, przeciwnie – mamy powody do słusznej dumy”. _Et cetera_, _et cetera_… I nie myślę tu o tak zwanych negacjonistach, lecz o ludziach wrażliwych, uczonych, zacnych… Dlatego między innymi spisywałem te kartki.
*
Wiem doskonale, że Polacy ratowali Żydów w czasie Zagłady. Robiły to także siostry zakonne, robili to również księża diecezjalni (dawniej mówiło się świeccy) i zakonnicy. Dużo się na ten temat pisze. Sam napisałem książkę o pomocy Żydom zatytułowaną _Ratowanie. Opowieści Polaków i Żydów_ (2010). Spory w niej rozdział poświęciłem ratowaniu w klasztorach. Według danych z 2007 roku wśród Polaków uhonorowanych medalem „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata” jest czterdzieści sióstr zakonnych i dwudziestu księży. Na swoich kartkach starałem się jednak notować to, o czym pisze się rzadziej.
Wyjmuję je z pudełka po butach firmy Bradshaw & Lloyd. Angielska firma z tradycjami, działająca od końca XIX wieku. Zależy mi na konkretach, nawet na drobiazgach. Nie silę się na bezosobowy chłód czy wyprany z emocji obiektywizm. Przeciwnie – jest to zapis subiektywny, a wybór stronniczy. W końcu to moje pudełko.■
Co mówi nam o bogobójstwie biskup Meliton z Sardes (Ojciec Kościoła, święty prawosławny z II wieku naszej ery) w słynnej _Homilii paschalnej_? Żydzi, tak hojnie obdarowani przez Boga, odpłacili się krwawą niewdzięcznością, wzgardzili nim, umęczyli go, a w końcu zamordowali. Zabili Boga. Haniebnie go ukrzyżowali. „Dlaczego popełniłeś, o Izraelu, tę nową zbrodnię?” – pyta Meliton i uruchamia kaskadę oskarżeń. „Zelżyłeś Tego, który cię uczcił; znieważyłeś Tego, który przyznał się do ciebie; odtrąciłeś Tego, który cię wezwał; zabiłeś Tego, który cię ożywił”. Meliton kreśli krwawą scenerię zbrodni.
Wieczorem, kiedy dokonała się ofiara Pana, przygotowałeś dla Niego gwoździe ostre i świadków fałszywych, sznury i bicze, ocet i żółć, miecz i udrękę niby dla krwiożerczego zbója. I zabiłeś Pana w dniu Wielkiego Święta. I ty radowałeś się przy uczcie, a On głód cierpiał; ty jadłeś chleb i piłeś wino, a On żółć i ocet; ty miałeś twarz promienną, a On bolesną; ty byłeś pełen wesela, a On udręki; ty śpiewałeś, a On był sądzony; ty wybijałeś takt, a on był przybijany do krzyża; ty tańczyłeś, a Jego grzebano . Odpłaciłeś mu złem za dobro, męką za radość, a śmiercią za życie. Zabiłeś swego Pana w samym sercu Jerozolimy.
Kiedy to czytam, dreszcz przechodzi mi po plecach. Wydaje mi się, że słyszę pomruk rozjuszonego tłumu wołającego: „Ukrzyżuj Go! Ukrzyżuj Go!” (Mk 15, 13; Łk 23, 21; J 19, 6). A później padają te straszne słowa, brzmiące jak uzasadnienie wyroku ciążącego na Żydach przez dwa tysiące lat aż do dzisiaj.
Rzekł do nich Piłat: „Cóż więc mam uczynić z Jezusem, którego nazywają Mesjaszem?”. Zawołali wszyscy: „Na krzyż z Nim!”. Namiestnik powiedział: „Cóż właściwie złego uczynił?”. Lecz oni jeszcze głośniej krzyczeli: „Na krzyż z Nim!”. Piłat, widząc, że nic nie osiąga, a wzburzenie raczej wzrasta, wziął wodę i umył ręce wobec tłumu, mówiąc: „Nie jestem winny krwi tego Sprawiedliwego. To wasza rzecz”. A cały lud zawołał: „Krew Jego na nas i na dzieci nasze”. (Mt 27, 22–25)
Wiele atramentu chrześcijańskiego i wiele krwi żydowskiej kosztował ten okrzyk – komentuje ów brzemienny w skutki fragment Ewangelii według Świętego Mateusza ksiądz Michał Czajkowski.
Biskup z Sardes grzmiał w swojej paschalnej homilii:
Powiesili Tego, co ziemię zawiesił, przebodli Tego, co niebo rozpostarł, przybili do drzewa Tego, co wszystko utwierdził, Panem jest, a Go znieważyli, Bogiem jest, a Go zabili, Królem Izraela jest, a zamordował Go Izrael własną ręką. O mordzie niesłychany! O zbrodnio nigdy dotychczas niewidziana!
Przymykam oczy i widzę dwa tysiące lat w jednym uderzeniu pioruna. Strużki krwi Boga zamordowanego przez Żydów („plemię żmijowe”) płyną po zboczach Golgoty i rozlewają się szeroko po ziemi, oplatając krwawą pajęczyną cały świat. A Meliton wznosił się wciąż wyżej i wyżej, wdeptując Żydów w błoto coraz głębiej i głębiej. „Zgniotłeś twego Pana i ciebie zmiażdżono na ziemi. I oto leżysz martwy, a On powstał z martwych i wstąpił na wyżyny niebieskie”. Płomienna _Homilia paschalna_ biskupa Melitona z Sardes, jakże słusznie nazywanego pierwszym poetą bogobójstwa, brzmi niczym wyrok. Nieodwołalny. Bogobójstwo, czyli diabelska żydowska wina, przez którą cały naród ściągnął na siebie straszliwe kary, właściwie od początku było obecne w chrześcijańskiej tradycji – twierdzi Zuzanna Radzik w studium o motywie bogobójstwa w starożytnym chrześcijaństwie. Pojawia się w Ewangeliach kanonicznych oraz pozakanonicznych, we wczesnych pracach teologicznych, takich jak _Dialog z Żydem Tryfonem_ napisany przez Justyna Męczennika, i w cytowanym już poemacie oskarżycielskim Melitona z Sardes – oba dzieła z drugiej połowy II wieku. Dwa wieki później myśliciele pokroju Jana Chryzostoma i Świętego Augustyna przyjmują tezę o bogobójstwie za coś oczywistego, czego już nie trzeba wyjaśniać. Obie chrześcijańskie tradycje liturgiczne, łacińska i bizantyjska, w okresie Wielkanocy zgodnie oskarżają naród żydowski o zabicie Jezusa Chrystusa – Boga. Homilie, antyfony, pieśni, sztuki pasyjne stają się nośnikami motywu bogobójstwa. Do czasów papieża Jana XXIII w liturgii obrządku łacińskiego jedno z wezwań modlitwy powszechnej używane podczas Liturgii Wielkiego Piątku brzmiało: „_Oremus et pro perfidis Judaeis_”. W 1959 roku Jan XXIII usunął przymiotnik _perfidis_ (niewierni, zdradzieccy, wiarołomni). Czternaście lat po II wojnie światowej i zagładzie Żydów europejskich katolicy przestali wreszcie podczas każdej mszy świętej nazywać „perfidnych” Żydów zdrajcami i wiarołomcami.
Blisko dwa tysiące lat wtłaczania do głów oskarżenia o zamordowanie Jezusa Chrystusa i siania nienawiści do „_perfidis Judaeis_” musiało przynieść plon. Najstraszniejsze jest to, że powtarzane przez wieki oskarżenie o bogobójstwo odnosiło się nie tyle do „tamtych” Żydów z czasów Piłata, ile do „tych” – współczesnych tym, którzy to oskarżenie rzucali: do krawca Golda, do sąsiada Silberkranga, do żydowskich mieszkańców Jedwabnego, Wąsocza, Radziłowa, do Żydów z domu przy ulicy Planty 7 w Kielcach.
_Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży._WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.
czarne.com.pl
Wydawnictwo Czarne
@wydawnictwoczarne
Sekretariat i dział sprzedaży:
ul. Węgierska 25A, 38-300 Gorlice
tel. +48 18 353 58 93
Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa
Dział promocji:
ul. Marszałkowska 43/1, 00-648 Warszawa
tel. +48 22 621 10 48
Skład: d2d.pl
ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków
tel. +48 12 432 08 52, e-mail: [email protected]
Wołowiec 2021
Wydanie II poprawione