Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

MMA fighter. Przebaczenie Tom 3 - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
9 sierpnia 2023
Ebook
39,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

MMA fighter. Przebaczenie Tom 3 - ebook

TRZECI TOM EKSCYTUJĄCEJ TRYLOGII Z ZAWODNIKAMI MMA W ROLI GŁÓWNEJ

Podobno jeżeli facet jest szarmancki w towarzystwie, to w sypialni wychodzi z niego prawdziwy ogier. Jax Knight, wysportowany zawodnik MMA, jest tego doskonałym przykładem. Publicznie jawi się jako kulturalny mężczyzna o ujmującym stylu bycia. Jednak w łóżku pokazuje prawdziwą naturę - nieszczędzącego sprośności playboya.

Lily St. Claire to córka legendarnego zawodnika „Sainta”. Młoda kobieta doskonale wie jak dominujący i zaborczy są to mężczyźni, gdyż sama prowadzi sieć klubów MMA. Choć zdaje sobie sprawę, że powinna trzymać Jaksa na odległość, nie jest w stanie przejść obok niego obojętnie. Ten oszałamiająco przystojny i świetnie wychowany absolwent prestiżowej uczelni przyciągnął jej uwagę od pierwszej chwili. Czyżby był inny niż wszyscy?

Czy powinna chodzić na randki tuż po trudnym rozstaniu?

Czy jej były facet tak po prostu się na to zgodzi?

___

Vi Keeland – bestsellerowa autorka literatury erotycznej. Jej książki zawsze znajdują się w czołówkach rankingów „New York Timesa”. Powieści Keeland sprzedały się w liczbie ponad miliona egzemplarzy i trafiły na ponad 50 list bestsellerów. Zostały przetłumaczone na dziewięć języków. Autorka mieszka w Nowym Jorku z mężem i dziećmi, gdzie przeżywa swoje „i żyli długo i szczęśliwie” z mężczyzną, którego poznała, gdy miała 6 lat.

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-8103-6
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Jax

Gdy wracam do mojego apartamentu w hotelu, od razu udaję się do łazienki. Pod prysznicem pozwa­lam, by gorąca woda rozluźniła moje obolałe mięś­nie. W końcu wróciłem na siłownię po dwóch tygo­dniach przerwy, chociaż czuję się, jakbym nie był tam co najmniej rok. Zakwasy są bardzo dokuczliwe. Tak naprawdę moje ciało rewanżuje się nie tylko za tę przerwę w treningach.

W ciągu ostatnich kilku miesięcy nadwyrężyłem swoją wytrzymałość. Pół roku temu życie mojej rodzi­ny zaczęło przypominać istny cyrk, a ja próbowałem się od tego odciąć. Ukrywałem się przed reportera­mi, no i piłem, żeby o wszystkim zapomnieć. Koniec końców dziennikarze mnie dopadli. Są nieustępliwi. Przebierali się za biegaczy, gdy ja biegałem wokół cmentarza Arlington, a następnie ni stąd, ni zowąd zastępowali mi drogę i robili zdjęcia. Zapewne im bar­dziej mnie wkurzyli, tym więcej dostawali za to kasy.

Przez ostatnie dwa tygodnie dwukrotnie zmieniałem hotele, a mimo to za każdym razem udało im się mnie znaleźć w jeden dzień. Ciągną do mnie jak myszy do sera, zupełnie jakby wyczuwali moją osobę po zapa­chu, jeszcze zanim się rozpakuję w nowym miejscu. Lu­dzie w Waszyngtonie wiedzą, kim jestem, i znają moje­go ojca. Wystarczy dać w łapę recepcjoniście w hotelu i nagle dziennikarze mogą wkraść się do środka, uda­jąc obsługę hotelową. Jeśli jutro uda mi się dotrzeć na lotnisko i nie być śledzonym, może w końcu zaznam trochę spokoju w Nowym Jorku. Tam nikogo nie bę­dzie obchodzić, kim jestem. Wiadomości w mediach mają krótki żywot i zazwyczaj znikają w ciągu dwóch tygodni. Oby w moim przypadku było podobnie.

Kończę prysznic i zaczynam się wycierać. Włączam płaski telewizor w łazience. Mam nadzieję, że nadro­bię zaległości w raporcie giełdowym. Jednak to był błąd. W lustrze widzę odbicie wiszącego na ścianie za mną ekranu, na którym pojawia się zdjęcie mo­jego ojca. Wyłączam szybko telewizor, bo dłużej nie jestem w stanie znieść widoku jego żałosnej, fałszy­wej twarzy. Nie mam zamiaru słuchać kolejnej prze­mowy, która zapewne została przygotowana dla nie­go przez jakiegoś dwudziestodwuletniego studenta Harvardu i – o czym jestem przekonany – ma na celu uratowanie jego kariery.

Okazało się, że mój ojciec, senator Preston Knight, niegdyś podpora społeczeństwa i przykładny obywa­tel, jest zupełnym przeciwieństwem tego obrazu. Gdy dorastałem, podziwiałem go za szczerość i ciężką pra­cę – teraz dał się poznać jako zwykły oszust. Kłamca. Jest sztuczny. Stanowi zaprzeczenie wszystkiego, co sobą reprezentuje przed publiką.

Kiedyś byłem zbyt wpatrzony w swego ojca, by wi­dzieć to, co miałem tuż przed nosem. Usprawiedli­wiałem wiele jego zachowań – niewracanie do domu, nieco zbyt przyjazne nastawienie do swych stażystek, to, że czasem jego garnitury pachniały damskimi per­fumami, gdy rano wkradał się tylnymi drzwiami do domu, nadal mając na sobie ubrania z zeszłego wieczo­ru. Wmawiałem sobie, że czasem chcę mieć ojca dla siebie, że chcę żyć w jego świetle, być blisko prawego, bogobojnego senatora. W rzeczywistości to on chciał mieć wszystkich dla siebie. W szczególności kobiety.

A podobno wyznawał chrześcijańskie wartości. Tak, jasne. Sześć miesięcy temu dowiedziałem się, że mam brata, który w dodatku jest tylko kilka tygodni młod­szy ode mnie. To owoc miłości przyszłego senatora i uzależnionej od narkotyków striptizerki. A co naj­lepsze – mój przyrodni brat, kolejny szatański po­miot, jest bokserem, który niedawno został mistrzem wagi półciężkiej. Marzyłem o tym, odkąd byłem dzie­ciakiem, ale cały czas wmawiano mi, że nie byłbym wtedy poważanym człowiekiem, że to kariera nie dla mnie. Ironia to suka.

Czasami żałuję, że ta historia nie kończy się w tym miejscu. Gdy wieści o niewierności mojego ojca ujrzały światło dzienne, tłum kobiet wprost nie mógł się do­czekać, by podzielić się historią dotyczącą rela­cji między nimi a senatorem. To były chore informacje, których żadne dziecko nie powinno poznać, jeśli doty­czą jego ojca, bez względu na wiek. A to jeszcze nie jest najgorsze. Kiedy jego romanse dobiegały końca, trak­tował te kobiety jak śmieci i wykorzystywał swoją wła­dzę, by im grozić. Żeby przypadkiem czegoś nie powie­działy. Mój ojciec to kłamca, zdrajca, a w dodatku tyran.

Wyglądam zupełnie jak on. Szczęściarz ze mnie.

Otaczam się ręcznikiem w talii i idę do telefonu, który właśnie zaczął dzwonić. Odbieram go, chociaż niechętnie.

– Matko – odzywam się poważnym tonem.

– Jacksonie, gdzie ty jesteś?

Ona nie zrobiła nic złego, jednak nie mam wpływu na to, że czuję do niej żal. Dlaczego nadal trzyma jego stronę?

– Nic mi nie jest. Wyjeżdżam na jakiś czas z mia­sta. – Celowo nie mówię, dokąd się wybieram. Nie chcę ryzykować, że mu o tym powie, nawet jeślibym jej tego zabronił.

– Twój ojciec i ja bardzo się o ciebie martwimy.

Na wspomnienie wspaniałego ojczulka wszystkie moje mięśnie znów się napinają. Ten prysznic był na nic.

– Może powinien był o nas pomyśleć, zanim posta­nowił pieprzyć się ze wszystkimi kobietami na obsza­rze od Waszyngtonu do Kalifornii.

– Nie możesz tak mówić, Jacksonie. To nie fair.

Naprawdę? A ja myślałem, że i tak byłem milszy, niż on na to zasługiwał. Cały ten czas hamowałem swoje uczucia ze względu na matkę i mój szacunek do niej.

– Muszę kończyć.

– Kiedy masz zamiar wrócić?

– Nie wiem – odpowiadam.

Mama milczy przez chwilę. Zastanawiam się, czy w końcu do niej dotarło, że w tej całej sytuacji nie chodzi tylko o tatę. To dotyczy też nas. Mama przez całe życie martwiła się o jego karierę. Jego reputację. Jego sukcesy. Czasami wydaje mi się, że zapomniała przez to, kim ona sama tak naprawdę jest.

– Twój ojciec nas potrzebuje, Jacksonie – mówi. – Bardziej niż kiedykolwiek. – Milknie na chwilę, po czym kontynuuje: – Media muszą zobaczyć, że mu wybaczyliśmy, jeśli w ogóle ma mieć szanse na to, że świat mu wybaczy.

– Do widzenia, matko – odpowiadam. Kończę po­łączenie, nie dając jej czasu na to, by powiedziała coś więcej. Rzucam telefon na szafkę nocną.

Po zakończeniu rozmowy czuję rozżalenie, ale nie gniew. Postanawiam spakować walizki, po czym na­dal nieubrany kładę się na miękkie łóżko i nawet nie przykrywam się kołdrą. Jutro ruszę dalej. Na moich warunkach. Mam własne plany. Nie będę patrzeć za siebie, skupiać się na życiu, które miałem. Kiedyś my­ślałem, że naprawdę chcę tak żyć. To on mnie do tego przekonał, przez niego uważałem, że tak powin­no wyglądać moje życie. Ale wiecie co? Pieprzyć go.

***

Od wielu tygodni nie spałem tak dobrze jak tego dnia. Samolot wylądował bez opóźnienia i mam na­wet ochotę odwiedzić dzisiaj nową siłownię. Po dro­dze telefonuję do dyrektora finansowego i mojej asy­stentki. Na szczęście w moim życiu nadal jest obecny Brady Carlson – nie tylko dyrektor finansowy założo­nej przeze mnie firmy, lecz także mój najstarszy przy­jaciel. W ciągu ostatnich kilku tygodni radził sobie ze wszystkim, nie tylko z tą niegdyś prosperującą firmą inwestycyjną. Dziennikarze otoczyli nasz budynek, klienci ciągle wydzwaniają, pytając, czy zła reputa­cja mojego ojca nie wpłynie negatywnie na ich inte­resy. Wygląda na to, że gnój ojca na dobre przywarł do mojej firmy. W głosie przyjaciela słyszę napięcie. Pewnie nie spał od tygodnia. W tym roku jestem mu winny sześciocyfrową premię.

Informuje mnie o tym, kto zrezygnował dzisiaj ze współpracy z nami. Brady jest tym zmartwiony bar­dziej niż ja. Szczerze mówiąc, nie obeszłoby mnie nawet to, gdyby nikt już nie chciał korzystać z usług naszej firmy, a nawet gdyby ona całkowicie upad­ła. Staram się zapewnić przyjaciela, że wszystko bę­dzie dobrze. Jest to jednak trudne, bo sam nie wie­rzę w swoje słowa.

W Nowym Jorku łatwo się wtopić w tłum. Hordy pieszych przechodzą obok siebie chodnikiem, a więk­szość z nich unika kontaktu wzrokowego. Dla mnie to idealne rozwiązanie po chaosie, który przeżyłem w Waszyngtonie. Teraz mogę iść pieszo wszędzie. Nie muszę się chować w samochodzie o przyciemnianych szybach, bo właśnie w ten sposób przemieszczałem się wcześniej z miejsca na miejsce.

Otwieram drzwi siłowni. Za biurkiem w recepcji dostrzegam napakowanego faceta. Kiedy wchodzę, patrzy z wyczekiwaniem w stronę wejścia, po czym prycha. Chyba spodziewał się kogoś innego.

Podchodzę do biurka i czekam, aż podniesie wzrok, jednak on udaje, że mnie nie widzi, mimo iż stoję bli­żej niż pół metra od niego. Obsługa klienta jest tutaj kiepska, jak widzę.

– Czy możesz powiedzieć mi, gdzie znajdę trenera Marca? Mam się z nim tu spotkać.

Mięśniak wskazuje głową w głąb siłowni, nie za­szczycając mnie nawet spojrzeniem.

„Witamy w Nowym Jorku” – myślę.

Marco jest kuzynem mojego trenera z Waszyngto­nu. Nigdy wcześniej go nie spotkałem, lecz poznał­bym go wszędzie. On i jego kuzyn Mario są jak dwie krople wody, chociaż czarne, gęste, połyskujące wło­sy Marca lekko przyprószyła siwizna. Jego fryzura jest idealnie zaczesana do tyłu, dzięki czemu on sam wy­gląda jak włoski mafioso. Tylko niektórzy potrafią uzy­skać taki efekt, nie wkładając żadnego kostiumu. Ten facet nie prezentowałby się dobrze w innej stylizacji. Trenujemy przez blisko trzy godziny, a mimo to każ­dy jego włos jest na swoim miejscu.

– Jak długo masz zamiar tutaj zostać? Mario pytał, czy mógł­bym zapisać cię na jakiejś lokalne zawody. – Marco zatrzymuje mnie, gdy wychodzę z szatni. Woda kapie mi z włosów, bo nadal są mokre po prysznicu.

Śmieję się sam do siebie, chociaż Marco nie widzi w tym nic zabawnego. Jego kuzyn od lat próbował namówić mnie na prawdziwe walki na ringu. W cią­gu ośmiu lat nie było ani jednego dnia, w którym po treningu nie zapytałby: „Chcesz, bym zapisał cię na walkę? Wiesz, że już jesteś gotowy”.

Trenuję od dziecka. Trenerzy zawsze mi powtarzali, że jestem wystarczająco dobry, by zacząć walczyć w za­wodach, jednak ja nigdy nie brałem takiej możliwości pod uwagę. Zawsze oczekiwano ode mnie, że będę ro­bić coś stosownego, by zarobić na życie. „Mimo wszyst­ko jesteś z rodziny Knightów” – powtarzał ojciec.

– Jeszcze nie wiem, jak długo tu zostanę – odpowia­dam. Po raz pierwszy, odkąd byłem dzieckiem i zaczą­łem marzyć, pozwalam sobie na poważnie zastanowić się nad prawdziwym pojedynkiem. Nie planowałem rozpoczynać profesjonalnych walk, ale właśnie na tym polega piękno posiadania własnych planów na życie. Nie muszę się starać sprostać czyimś oczekiwaniom. Moje plany mogą się zmieniać… bo są tylko moje. – Wiesz co – dodaję po chwili – pomyślę o tym, Marco. – I po raz pierwszy czuję, że mówię serio.

Marco kiwa głową.

– Zahacz jeszcze o recepcję i weź mój plan na cały tydzień. Tak na wszelki wypadek.

Zakładam torbę na ramię i żegnam się z gościem, z którym miałem sparing, po czym udaję się do wyj­ścia. Spodziewam się znaleźć tam przyjemniaczka, którego spotkałem rano, jednak za biurkiem są lepsze widoki. W recepcji siedzi piękna kobieta, całkowicie skupiona na tym, co robi. W przeciwieństwie do dup­ka, który rano totalnie i celowo mnie olał, ona chyba naprawdę nie ma pojęcia, że stoję przed nią. Uśmie­cham się, gdy widzę, jak szkicuje coś zaciekle na pa­pierze, a ręce ma całe ubrudzone grafitem ołówka. Na jej twarzy dostrzegam lekki uśmiech, sugerujący, że dziewczyna znajduje się myślami w innym miej­scu. Lepszym. Takim, które zapewne jest jej azylem. Nie potrafię oderwać od niej wzroku, gdy przygląda się szkicowi. Patrzy na niego z szerokim uśmiechem. To, co widnieje na kartce, podoba jej się prawie tak samo, jak mnie spodobał się jej widok.

Górna część długich, falowanych blond włosów dziewczyny jest niedbale związana w węzeł na czub­ku głowy, podczas gdy reszta układa się miękko wokół porcelanowej twarzy. Jej oczy są jasne, niebieskozielo­ne. Mam ochotę się pochylić i przyjrzeć się im lepiej, by zdecydować, jaki to tak naprawdę kolor. Ma gładką skórę i nie widzę na niej śladu makijażu. Większość równie ładnych kobiet sądzi, że makijaż je upiększa, lecz przy takiej twarzy jest wręcz odwrotnie. Ciemne, gęste rzęsy okalają oczy w kształcie migdałów. Usta są pełne i mają różowy odcień. Dziewczyna zagryza dolną wargę, koncentrując się na rysunku. Jest pięk­na. Jaka szkoda, że muszę jej przerwać.

– Hej – mówię w końcu. Czuję się winny, że przyglą­dałem się jej tak dokładnie. Dziewczyna powoli unosi głowę i patrzy mi w twarz. Przez chwilę mam wraże­nie, jakby nic nie widziała, chociaż wzrok skierowa­ła wprost na mnie. Wybudza się z zamyślenia i nasze oczy się spotykają. Rozchyla usta i spada z krzesła, zaskoczona moim widokiem.Rozdział 2

Lily

Wiem, co oznacza spóźnienie się do pracy. Caden dostanie szału, chociaż to nie miałoby nic wspólne­go z tym, że musiałby siedzieć za biurkiem za mnie przez dodatkową godzinę. Chyba jest chory na umy­śle, bo wydaje mu się, że jedynym powodem, dla któ­rego miałabym się spóźnić do pracy pięćdziesiąt minut w piątek rano, jest fakt, że z kimś spałam. Nieważ­ne z kim. Z kelnerem z jakiejś knajpy, z facetem, któ­ry był tak uprzejmy i otworzył dla mnie drzwi w ka­wiarni, a być może nawet z kasjerem w banku, gdzie poprzedniego dnia wpłacałam pieniądze i zajęło mi to więcej czasu niż zazwyczaj.

Nie pamiętam, kiedy dokładnie zaczęły się jego na­pady zazdrości i apodyktyczność. Może zawsze taki był, tylko ja byłam zbyt zdesperowana, by to dostrzec. Gdy już przejrzałam na oczy, takie oskarżenia sta­ły się naszą rutyną. Nie pomaga też fakt, że jestem właścicielką siłowni – miejsca wypełnionego facetami z nadmiarem testosteronu. I że to tutaj Caden spędza większość dni, trenując do nadchodzącej walki pod­czas zawodów MMA Open.

Ralley’s Gyms zostało założone przez mojego ojca i jego wspólnika Joego Ralleya, który jest również wujkiem Cadena. Tata i Joe byli najlepszymi przyja­ciółmi od dzieciństwa. Obaj lubili sporty walki. Oj­ciec został bokserem, a Joe profesjonalnym trene­rem. Piętnaście lat temu tata, znany wszystkim pod bokserskim pseudonimem „Saint”, odszedł ze świata sportu z tytułem mistrza wagi średniej. Wykorzystu­jąc jego sławę i talent Joego do trenowania, postano­wili otworzyć siłownię poświęconą treningowi mie­szanych sztuk walki. W tamtych czasach ten sport dopiero stawał się popularny w naszym kraju i nie było wielu miejsc, gdzie można by trenować MMA. Siłownia wystartowała w chwili, gdy zainteresowanie tym sportem rosło. Po jej otwarciu szybko powsta­ły dwie kolejne, potem cztery, a następnie było ich już osiemnaście. I to wszystko w zaledwie trzy lata. Dzisiaj nazwisko Ralley jest liderem na rynku, a licz­ba siłowni na wschodnim wybrzeżu wynosi sześć­dziesiąt dwa.

Niechętnie zaglądam przez szklane frontowe drzwi siłowni. Czuję ulgę, gdy go tam nie dostrzegam. Nie siedzi, nie gotuje się ze złości, nie czeka, by zamie­nić się w inkwizycję. Niestety te przeklęte dzwonki umieszczone nad drzwiami odzywają się, mimo że bardzo starałam się wejść do środka najciszej, jak się dało. Cholera, muszę się ich pozbyć.

– Gdzie byłaś? – wypytuje Caden, zanim w ogóle zdążę się rozebrać.

– Zaspałam. Przepraszam, że musiałeś mnie kryć – mówię i silę się na niepewny uśmiech. Wzruszam ra­mionami, próbując sprawiać wrażenie wyluzowanej, po czym chwytam pocztę leżącą na biurku w recepcji.

– To dlaczego nie odbierałaś telefonu? Dzwoniłem do ciebie. Musiałaś być niezwykle zajęta, skoro nie odbierałaś. – W jego głosie słychać gniew i sarkazm, gdy sugeruje, jak bardzo coś mogło pochłonąć dziś rano moją uwagę.

Wyjmuję telefon z torebki i zauważam na wyświet­laczu jedenaście nieodebranych połączeń. Wszystkie od Cadena. Patrzę na godziny połączeń i widzę, że bar­dzo szybko robił się niecierpliwy. Na początku dzwo­nił co pięć minut… pod koniec co minutę.

– Przepraszam. Zasypiając wczoraj, nie pomyślałam o włączeniu dźwięku w telefonie. Byłam na zajęciach, a potem od razu położyłam się do łóżka.

– Coś za często dzisiaj przepraszasz, nie sądzisz?

Ściszam głos, bo nie chcę, by doszło między nami do sceny. Po raz kolejny.

– Proszę, nie rób tego teraz, Caden. Poszłam na za­jęcia, a później prosto do domu. Nie słyszałam na­wet budzika w telefonie, tak samo jak tego, że dzwo­niłeś. Mówiłam ci, że zapomniałam włączyć dźwięk w komórce. Nie rób z igły wideł – tłumaczę, po czym milknę, zastanawiając się nad kolejnymi słowami. – I musisz przestać się zachowywać tak, jakbyśmy na­dal byli razem, Caden. – Nie chcę go ranić, ale on po­trzebuje czegoś więcej niż subtelne przypomnienie o tym, że już nie jesteśmy parą i nie ma prawa mnie tak sprawdzać. Wiem, że denerwuje się nadchodzą­cą walką, więc traktowałam go do tej pory łagodnie. Najwyraźniej to nie jest odpowiednia taktyka.

Nagle Pete, sparingpartner Cadena, gwiżdże z od­dali, przyciągając tym jego uwagę. Caden wygląda na rozdartego. Nie wie, czy powinien wrócić na trening, czy dalej mnie przesłuchiwać. Na szczęście zniecierp­liwiony Pete krzyczy w jego stronę i to pomaga mu podjąć decyzję. Dzięki temu mam spokój. Przynaj­mniej na razie.

Caden wygląda na wkurzonego. Odchodząc od biur­ka, celuje we mnie palcem i ostrzega:

– To jeszcze nie koniec tej rozmowy.

Dla mnie to definitywny koniec.

***

Mimo spóźnienia nadrabiam całą swoją pracę wczes­nym popołudniem. Może i Caden nie jest dla mnie od­powiednim facetem, ale w ciągu ostatnich dziewięciu miesięcy wiele zrobił, aby usprawnić zarządzanie si­łownią. Gdy mój ojciec zmarł na zawał serca, nie by­łam w stanie normalnie funkcjonować, a już na pew­no nie mogłam zarządzać sześćdziesięcioma dwoma niezależnymi siłowniami. Wujek Cadena to świetny gość, ale utrzymywanie biznesu stanowiło zajęcie taty. Dla Joego księgowość była równoznaczna z wrzuca­niem paragonów do pudełka na buty. I to wcale nie jest przenośnia.

Gdy przeżywałam śmierć jedynego rodzica, jakiego znałam, miałam szczęście, że był przy mnie Caden. Skomputeryzował księgowość, opracował system wy­nagrodzeń, a nawet zadbał o grafik trenerów online, dzięki czemu klienci sami mogli umawiać się z nimi na spotkania. Zrobił to wszystko, podczas gdy ja by­łam nie do życia po niespodziewanej śmierci ojca. Naprawdę nie wiem, co bym bez niego zrobiła. Ża­łuję tylko, że nasza relacja nie pozostała bardziej pro­fesjonalna. Ten romans po prostu wynikł sam z sie­bie. Caden nie krył się z tym, że chciał ze mną być, a ja… Cóż, nie odmówiłam. Byłam zdruzgotana po śmierci człowieka, który uchodził za centrum moje­go wszechświata, i desperacko pragnęłam wypełnić po nim pustkę. Myślałam wtedy, że Caden był odpo­wiedzią na mój ból. Rany, jak ja się myliłam.

Caden zniknął na kilka godzin, by spotkać się ze swoim agentem i sponsorem. Poza tym telefony dla odmiany milczą, więc mam godzinę dla siebie i mogę się skupić na szkicowaniu. Przynajmniej do czasu. Jestem totalnie pochłonięta rysowaniem, gdy nag­le słyszę głęboki, zachrypnięty głos. Prawie spadam z krzesła. Niestety, prawie nie oznacza, że udaje mi się zachować pozycję siedzącą. Po prostu ląduję na podłodze razem z krzesłem. Siedziałam po turecku, więc gdy podskakuję przestraszona, tracę równowa­gę i zahaczam nogą o podłokietnik. Próbuję się ra­tować, jednak skutek jest przeciwny do zamierzone­go. Siedzenie przechyla się do tyłu i ciągnie za moją nogę, w wyniku czego upadam na plecy. Nawet nie zauważam, kiedy krzesło przygniata mnie do podłogi.

– Wszystko w porządku? Nie chciałem cię przestra­szyć – mówi głębokim głosem facet, który jest odpo­wiedzialny za całą tę sytuację. Zabiera ze mnie krze­sło i wyciąga rękę w moim kierunku, oferując pomoc.

Ujmuję jego dłoń, choć jestem strasznie zawstydzo­na swoją niezdarnością.

Gdy już stoję o własnych siłach, zaczynam popra­wiać ubranie. Najwyraźniej podczas upadku bluzka podjechała mi do góry, więc obciągam ją pospiesz­nie. W końcu spoglądam na właściciela głębokie­go głosu. Mężczyzna jest wysoki, szeroki w barach i niesamowicie przystojny. Jestem speszona, że tak niezgrabnie spadłam z krzesła, a ponadto zagapi­łam się na szokująco pięknego faceta, więc gdy za­uważam moje rysunki na podłodze, z ulgą pochy­lam się, by je pozbierać. Dzięki temu mam chwilę, żeby się ogarnąć. Na moje nieszczęście przystojniak okazuje się również dżentelmenem. Przyklęka i po­maga mi w zbieraniu luźnych kartek, które wypad­ły ze szkicownika.

– Przepraszam, nie słyszałam, jak wchodzisz. – Oczywiście teraz, gdy okazuje się, że dzwonki przy drzwiach są potrzebne, już ich tam nie ma. Odwią­załam je, kiedy Caden zostawił mnie w spokoju i po­szedł na trening. Możliwe, że jednak były przydatne, i to nie tylko po to, by informować Cadena o moim przybyciu.

Przystojniak się uśmiecha.

– Nie przyszedłem teraz. Ja tu jestem już od kilku godzin. Trenowałem z Markiem.

– Och.

Wyciąga papiery w moją stronę i pyta:

– Ty to narysowałaś?

Kiwam głową.

– Wszystkie? – Przystojniak wskazuje ruchem gło­wy na jakieś pół tuzina szkiców, które zebrał z pod­łogi.

Znowu potakuję.

– Mogę obejrzeć?

Kręcę przecząco głową. Parska śmiechem, pewnie dlatego, że bawi go moja nieumiejętność mówienia. Co, u diabła? Czy mój upadek zrobił ze mnie nie­mowę?

Nieznajomy powoli zaczyna oglądać rysunki, a ja przyglądam się jemu. Ma włosy w kolorze ciemny blond, jeszcze mokre od niedawnego prysznica. Są obcięte na krótko, wystylizowane na niedbałą seksow­ną fryzurę, na którą laski z pewnością lecą. Następ­nie zwracam uwagę na mocno zarysowaną szczękę. Nawet sam Michał Anioł nie mógłby stworzyć do­skonalszego męskiego profilu. Nie potrafiąc się po­wstrzymać, spoglądam niżej. Ma na sobie zwykłą białą koszulkę. Jego ciało wygląda na wysportowane, a ra­miona są szerokie.

Z wysiłkiem, do którego wcale nie chcę się przy­znać, ponownie skupiam spojrzenie na jego twarzy. Spod ciemnych, gęstych rzęs spoglądają na mnie jas­noniebieskie oczy. Ich piękno sprawia, że tracę dech w piersiach. Żaden mężczyzna nie może być aż tak za­chwycający. Powinien dawać jakieś ostrzeżenie, nim wejdzie do pomieszczenia.

Widzę, jak kącik jego ust unosi się bardzo delikat­nie. Najwyraźniej zdaje sobie sprawę, jaki ma na mnie wpływ. Dlaczego niby miałby tego nie wiedzieć? Na jakiej kobiecie ten przystojniak nie zrobiłby wrażenia?

– Niezła jesteś – mówi aksamitnym głosem.

Marszczę brwi, bo nie mam pojęcia, o co mu cho­dzi. Przystojniak śmieje się pod nosem, gdy dociera do niego, że się pogubiłam.

– Twoje rysunki są naprawdę niezłe.

– Dziękuję – odpowiadam.

– Wystawiasz gdzieś swoje prace? – pyta.

– Nie. To tylko hobby. Chodzę na zajęcia z rysowa­nia – dodaję.

– Cóż, jesteś zbyt dobra, by to było tylko hobby.

– Och, dziękuję. – Uśmiecham się. – Z chęcią na­rysowałabym ciebie – dorzucam bez zastanowienia. Dopiero po chwili dociera do mnie sens tych słów. Zakrywam usta ręką z głośnym plaśnięciem. To bar­dzo kiepska próba powstrzymania się od mówienia, bo słowa już zostały wypowiedziane. Już za późno.

Uśmiecha się, wygląda na rozbawionego moją re­akcją. Unosi jedną brew zaintrygowany.

– Z miłą chęcią.

– Co byś zrobił z miłą chęcią? – Słyszę głos Cadena dobiegający zza Przystojniaka. Usunięcie tego dzwon­ka naprawdę było błędem. Najwyraźniej nie jestem przez to świadoma, kto wchodzi na siłownię lub kto z niej wychodzi.

– Eeee…

Przystojniak odwraca się i dostrzega gniew na twa­rzy Cadena. Od razu postanawia mi pomóc.

– Będę w mieście przez kilka tygodni. Mam interesy z Joem Ralleyem. I potrzebuję grafik Marca, żeby móc się z nim umówić jeszcze kilka razy. Pani… – Obra­ca się do mnie, czekając, aż podsunę mu nazwisko.

– Wystarczy Lily.

– Lily. – Kiwa głową, a kącik jego ust unosi się lek­ko, jednak i tak to zauważam. – Lily miała przygoto­wać dla mnie ten grafik. – Przekrzywia głowę, mru­żąc oczy, po czym uśmiecha się, jakby coś właśnie do niego dotarło. – Nie jesteś przypadkiem córką „Sain­ta”, co?

– To ja – potwierdzam zdezorientowana. Skąd on to wie?

Caden patrzy na nas, oceniając sytuację, po czym postanawia się wtrącić.

– Ja przygotuję dla ciebie grafik twojego trenera. Lily ma teraz ważniejsze sprawy, którymi musi się zająć – mówi stanowczym tonem. To zdecydowanie nie była sugestia.

– Nie ma nic ważniejszego niż pomaganie klientom – odpowiadam karcąco, spoglądając na Cadena, który zaciska szczękę i ­wygląda, jakby zaraz miał eksplodo­wać. Mruży oczy, a żyła na jego szyi pulsuje niebez­piecznie. Patrzymy na siebie przez kilka sekund, po czym sfrustrowana poddaję się, wzdychając. – Dobra – stwierdzam, a następnie zwracam się do Przystoj­niaka. – Caden przygotuje dla ciebie grafik. Jeśli jesz­cze czegoś będziesz potrzebować, daj mi znać.

– Świetnie. – Przystojniak wyciąga rękę w kierunku Cadena. – Jestem Jackson. – Mimo że przedstawia się Cadenowi, patrzy na mnie i się uśmiecha.

Caden waha się przez chwilę, lecz w końcu ściska dłoń mężczyzny i kiwa lekko głową.

– Caden Ralley.

***

Miałam być w restauracji pięć minut temu, a mimo to stoję przed lustrem i obrysowuję oczy grafitową kredką, jakbym miała jeszcze co najmniej godzinę do spotkania. Dokańczam makijaż, przyglądam się swo­jemu odbiciu i stwierdzam, że podoba mi się rezul­tat. Minęło sporo czasu, odkąd wystroiłam się po raz ostatni. Zawsze lubiłam ładne ubrania, a odpowied­nia spódniczka i sandały z paseczkami potrafiły po­prawić mi humor. Dzięki nim czułam się jak piękna kobieta, a nie szara mysz z siłowni, którą byłam od wielu miesięcy.

Uśmiecham się do swojego odbicia, przypominając sobie ostatni raz, gdy byłam na spotkaniu bizneso­wym wraz z moim ojcem i Joem. Zaprosił nas facet, który sprzedawał produkty białkowe w proszku. Li­czył, że w ten sposób uda mu się nakłonić nas do za­kupu. Wszystko szło dobrze do czasu, gdy ten bied­ny sprzedawca nie zaczął prawić mi komplementów.

– Wyglądasz zupełnie inaczej niż podczas spotka­nia na siłowni – powiedział, a jego ton sugerował, że podobało mu się to, co widział.

– Dziękuję. – Wskazałam na moje boskie buty na niebezpiecznie wysokiej szpilce. – Joe i tata nie lu­bią, jak wbijam szpilki w matę na podłodze siłowni.

– Cóż, zawsze wyglądasz pięknie. Ale te buty… – Sprzedawca zagwizdał cicho. – Te buty są cholernie seksowne.

Następnego ranka tata podpisał kontrakt z konku­rencyjną firmą sprzedającą białko w proszku.

***

Jestem spóźniona już ponad pół godziny, gdy w koń­cu udaje mi się dotrzeć do Osteria Madena, ulubio­nej włoskiej knajpy Joego. To tak ciasne i małe miej­sce, że kelnerzy muszą być bardzo szczupli, aby mogli się przeciskać między stolikami. Rozglądam się po pomieszczeniu. Nigdzie nie widzę Joego ani faceta, z którym mieliśmy się spotkać. Sprawdzam godzinę, mając nadzieję, że nie wyszli. Spóźniłam się, ale Joe jest do tego przyzwyczajony.

– Ach… Piękna Bambina. Oto i ona – komentuje Fre­do, właściciel restauracji, po czym całuje mnie w oba policzki. W ciągu ostatnich lat tata, Joe i ja przycho­dziliśmy tu bardzo często. Nad barem wiszą nawet zdjęcia z autografem taty. Dobrze się prezentują. Fre­do klaszcze w dłonie i robi krok do tyłu, by mi się przyjrzeć. – Jesteś za chuda, moja bella donna! Dzisiaj… dzisiaj nakarmimy cię wielkim talerzem pasty, no?

Fredo musi cię trochę podtuczyć, prawda?

Uśmiecham się, bo wiem, że nawet jeśli zamówię kurczaka, to i tak dostanę makaron.

– Czy Joe już jest? Mam się tu z nim spotkać, ale nigdzie go nie widzę.

– Tak, tak, pan Joe jest przy barze, czeka na cie­bie. Chodź – nakazuje Fredo i ciągnie mnie za rękę na drugi koniec baru, którego nie widziałam wcześ­niej ze swojej pozycji.

Joe wstaje, gdy mnie dostrzega.

– Wyglądasz cudownie – mówi i całuje mnie w po­liczek, po czym kręci głową. – Nie dziwię się, że tyle kazałaś nam czekać.

– Przepraszam. Straciłam poczucie czasu – uspra­wiedliwiam się, po czym zauważam puste miejsce obok niego. – Czy minęłam się z maklerem giełdowym?

– Nie – odpowiada. – Wyszedł na chwilę, żeby za­dzwonić. O, właściwie to już wraca. – Joe wskazuje ręką za mnie.

Odwracam się, gotowa, by przeprosić za spóź­nienie, ale gdy widzę Przystojniaka z siłowni, staję jak wryta.

– Jacksonie Knight, to moja współpracownica, Lily St. Claire – przedstawia mnie Joe.

Jackson unosi brew i uśmiecha się kącikiem ust.

– Już się spotkaliśmy. – Ujmuje moją dłoń i mierzy mnie spojrzeniem od stóp do głów. Gdy w końcu pa­trzy w moje oczy, unoszę brew, dając mu tym samym do zrozumienia, że widziałam, jak mnie zlustrował. Jednak on wcale nie jest zawstydzony faktem, że zo­stał przyłapany. Zamiast tego posyła mi zachwycają­cy uśmiech. Świetnie. Jest przystojny, a do tego jesz­cze zarozumiały.

– Przepraszam, że się spóźniłam – mówię z wysił­kiem, gdy on w końcu puszcza moją dłoń.

– Żaden problem. Jestem pewny, że miałaś coś pil­nego do zrobienia. – Z uśmiechem odnosi się do ko­mentarza Cadena, który słyszał wcześniej.

– Nie wiedziałem, że już się znacie – wtrąca się Joe.

– Spotkaliśmy się dzisiaj na siłowni – wyjaśniam mu, nawet na chwilę nie odwróciwszy spojrzenia od Jacksona. – Ale pan Knight zapomniał dodać, że jest twoim maklerem giełdowym.

– Naprawdę zapomniałem? – pyta Jackson tonem, który sugeruje flirt.

– Jestem pewna, że tak. – Ponownie unoszę brew i się ­uśmiecham.

– Hmm, możliwe. Teraz sobie przypominam, że nam przerwano.

Nagle pojawia się Fredo i bierze mnie za rękę.

– Chodź. Musimy cię nakarmić. Si? – Gdy idziemy, skupia spojrzenie na Jacksonie. – Ona jest molto bella, prawda?

– Zdecydowanie tak. Bardzo – odpowiada na komen­tarz Freda, który oznaczał „bardzo piękna”.

– Ale jest za chuda, si? Pomyślałem, że możemy podtuczyć ją domowym makaronem. Tak? – Nie cze­kając na odpowiedź, wskazuje nasz stolik. To najlep­sze miejsce w tej restauracji. Znajduje się w odległym kącie i dzięki temu jest nieco oddalone od innych sto­lików.

Jackson odsuwa dla mnie krzesło i czeka. Siada na swoim miejscu dopiero, gdy ja zajmuję moje.

– Przyniosę więcej wina i zrobimy specjalne dania dla naszych specjalnych gości – mówi Fredo.

– Chyba nie musimy nawet patrzeć w menu – stwierdza Jackson rozbawiony.

– Możesz, jeśli chcesz. Ale gdy nie spodoba mu się to, co zamówiłeś, i tak poda ci inne danie.

Piętnaście minut później Fredo przynosi więcej je­dzenia, niż trzy osoby są w stanie przejeść. Jak obie­cał, stawia przede mną talerz pełen makaronu carbo­nara. Zaczynamy kolację. Nasza rozmowa toczy się gładko, w miarę jak ubywa wina w butelkach.

Jackson Knight jest właścicielem firmy Knight In­vestments, która zebrała grupę inwestorów mających wykupić połowę udziałów w Ralley’s Gyms. Dzięki temu Joe może odejść na emeryturę. Śmierć moje­go ojca dotknęła go prawie tak bardzo jak mnie. Za­czął przez to myśleć o tym, ile czasu spędza w pra­cy, a ile ze swoją rodziną. Cieszę cię, że odchodzi na zasłużony odpoczynek, jednak boję cię zostać sama ze wszystkim.

Jęczę, przerażona, gdy Fredo pojawia się przy na­szym stoliku z tacą pełną deserów. Jestem już najedzona, ale wiem, że w tej knajpie mają najlepsze ciasto czekoladowe na świecie. Nie mogę się powstrzymać i muszę spróbować chociaż trochę.

– Chyba bardzo zależy mu na tym, aby cię podtuczyć.

– Według niego straciłam jakieś dwa kilogramy i te­raz koniecznie chce naprawić moje ciało.

Joe jest zbyt zajęty rozmową z Fredem, więc nie dociera do niego odpowiedź Jacksona, który mówi:

– Jak dla mnie wyglądasz idealnie. – Patrzy mi przy tym prosto w oczy, po czym lustruje moją sylwetkę. Gdy kończy, oznajmia: – Nie widzę niczego, co wy­magałoby poprawy.

Rumienię się, więc postanawiam zmienić temat.

– A dlaczego nie wspomniałeś, że dzisiaj pojawisz się na spotkaniu? – Nabieram na widelec kawałek cia­sta czekoladowego.

– Pomyślałem, że najpierw ocenię sytuację, gdy nikt mnie jeszcze nie pilnuje. – Milknie na chwilę, po czym dodaje: – To trik na potrzeby inwestorów. Można się wiele dowiedzieć, kiedy wpadasz na luzie do danej firmy i zostajesz potraktowany jak normalny klient. A skoro fundusze pochodzą od grupy anonimowych inwestorów o ograniczonych prawach głosowania, to ja muszę się wykazać należytą starannością i zdać raport. – Unosi widelec i wskazuje na moje ciasto. – Mogę spróbować?

– Proszę bardzo, częstuj się. Będę mieć mniej kalorii do spalenia podczas jutrzejszego biegania – stwierdzam.

Uśmiecha się do mnie i bierze na widelec kawałek cia­sta. Przypatruję się, jak przeżu­wa i połyka, skupiona na ruchu jego szczęki i gardła.

– Są rzeczy, których wystarczy spróbować i od razu ma się ochotę zjeść wszystko. – Seksowny głos Jack­sona sprowadza mnie na ziemię, więc szybko prze­noszę wzrok na jego oczy.

Odpowiadam, odwracając spojrzenie.

– Tak, ich ciasto czekoladowe jest niesamowite.

– To też – potwierdza z błyskiem w oku.

Po deserze mężczyźni zaczynają się kłócić o to, kto ma zapłacić rachunek. Nasza rozmowa przenosi się na tematy służbowe.

– Lily, powiedz mi, co cię najbardziej martwi w kwe­stii wykupienia połowy udziałów siłowni przez gru­pę inwestycyjną – pyta Jackson.

Zastanawiam się nad tym przez chwilę.

– Najważniejsze, żeby utrzymać wizję siłowni, jaką stworzył tata. Nie chciał, żeby zmieniły się w po­spolite siłownie tylko po to, by móc więcej zarobić. Należy się skupić na zawodnikach. Myślę, że inwe­storzy nie będą chcieli się koncentrować wyłącznie na tym. Wiem, że są anonimowi i mają ograniczo­ne prawa głosowania, więc tak naprawdę pozostają tylko akcjonariuszami, ale i tak obawiam się osób z zewnątrz.

Jackson kiwa głową.

– Dobrze wiedzieć. Od wielu lat trenuję w Ralley’s Gym w Waszyngtonie. Dzięki temu, że skupia się głównie na bokserach, wyróżnia się spośród wielu takich samych siłowni. Zmiana nie wyszłaby w tym wypadku na dobre. Na rynku pojawia się sporo po­dobnych ośrodków, które bardzo szybko znikają. Si­łownie Rilley’s są inne i jeśli tak pozostanie, dalej będą się rozwijać. Joe i ja rozmawialiśmy niedawno o problemach finansowych tej firmy. To normalne. Wiele szybko rozwijających się przedsiębiorstw do­świadcza podobnego kryzysu. Mam nadzieję, że inwe­storzy z głębokimi kieszeniami wspomogą was nieco i nie będzie trzeba polegać na bankach.

Czuję ulgę, bo przynajmniej jedna osoba rozumie, o co chodzi w tej siłowni. Jest wyjątkowa. Tak się tym martwiłam, że nie mogłam spać po nocach.

– Cieszę się, że rozumiesz filozofię firmy. Dla mnie to coś więcej niż biznes. Dla nas.

Jackson kiwa głową.

– Zadbałaś o kogoś, kto zajmie się zarządzaniem? Jednym z minusów cichych inwestorów jest to, że nowy partner nie przejmuje żadnych codziennych obowiązków.

– Nadal zastanawiam się nad tą kwestią – mówię sceptycznie. Joe i ja musimy jeszcze odbyć poważną rozmowę dotyczącą zaangażowania Cadena w pracy. Nie jestem pewna, czy on się nadaje na to stanowi­sko. Jest nieco zbyt porywczy, a ponadto kiepsko ra­dzi sobie z pracą z ludźmi. Łagodnie mówiąc.

Przez jakiś czas rozmawiamy o naszej długotermi­nowej wizji dotyczącej siłowni Ralley’s. Jestem zasko­czona tym, ile Jackson wie i z jaką łatwością przyjmu­je do wiadomości moje obawy. W końcu żegnamy się z właścicielem lokalu i wychodzimy. Na zewnątrz za­staje nas ciepły letni wieczór.

– Jak długo zostajesz w mieście, Jacksonie? – pyta Joe, próbując złapać dla nas taksówkę. Mieszkam tyl­ko kilka przecznic stąd, ale z doświadczenia wiem, że Joe nigdy nie pozwoliłby mi iść samej do domu, gdy jest ciemno.

– Jeszcze nie wiem. W następnym tygodniu bank przyjrzy się księgom rachunkowym, więc zabawię tu przynajmniej dwa tygodnie.

Taksówka parkuje niedaleko nas.

– Niedługo muszę wyjechać z miasta na parę dni. Ale Lily z pewnością dobrze się tobą zajmie – stwier­dza Joe, po czym mężczyźni wymieniają uścisk dłoni.

Jackson patrzy na mnie, uśmiechając się uwodzi­cielsko, przez co od razu czuję ciepło rozchodzące się po moim ciele. Pochyla się, by pożegnać się ze mną, podczas gdy Joe otwiera drzwi taksówki i rozmawia z taksówkarzem.

– Mam nadzieję, że dobrze się mną zajmiesz – mówi szeptem Jackson i całuje mój policzek.

Szybko wsia­dam do samochodu, dzięki czemu nie może dostrzec rumieńców, które wykwitły na mojej twarzy.

***

Gdy następnego dnia wchodzę na siłownię, rozglądam się dyskretnie, bo nie chcę, aby zauważono, że kogoś szukam. Kiedy w końcu dostrzegam mężczyznę, któ­rego usiłowałam wypatrzeć, widzę, że skacze na ska­kance z zawrotną prędkością, a jego wzrok jest sku­piony na mnie. Czerwienię się, bo zostaję przyłapana na gapieniu się na niego. Od razu biegnę do biurka w recepcji. W ciągu dnia zerkam kilkakrotnie na ćwi­czącego Jacksona. Parę razy dostrzega mój wzrok i się uśmiecha. Na szczęście Caden tego nie zauważa. Nie potrzebuję kolejnej sceny na siłowni.

Gdy Przystojniak świeżo po wyjściu spod prysz­nica staje przy moim biurku, czuję ulgę, wiedząc, że Caden już wyszedł. Włosy Jacksona są ciągle mokre, a ręcznik zwisa z jego szyi. To po prostu uczta dla oczu. Mimo że jego ciało jest niewątpliwie wyrzeź­bione, mam wrażenie, że on nie jest jak inni faceci, którzy odwiedzają tę siłownię. I nie chodzi tylko o to, że jego ramiona nie są pokryte tatuażami, a na twa­rzy nie ma żadnej blizny. Raczej mam na myśli spo­sób mówienia i bycia, który tak wyróżnia go spośród in­nych bokserów.

– Cóż, sądząc po mailach, które wymieniliśmy w ciągu ostatnich kilku miesięcy, muszę przyznać, że spodziewałam się kogoś zupełnie innego – mó­wię do Jacksona, próbując zignorować reakcję moje­go ciała na jego widok. Pisaliśmy do siebie maile, lecz to była korespondencja stricte profesjonalna. Przesy­łałam mu raporty, o które prosił, i odpowiadałam na pytania związane z siecią siłowni, tak by mógł zebrać odpowiednich inwestorów.

– A czego się po mnie spodziewałaś? – pyta, odkła­dając torbę na podłogę.

– Nie wiem. Że będziesz inny. Może starszy – od­powiadam z uśmiechem. – I bardziej przyjacielski niż w mailach.

– A więc moje maile są staroświeckie i nieprzyja­cielskie? – droczy się ze mną.

– Tego nie powiedziałam. Po prostu były bardzo for­malne. I to pewnie dlatego uważałam cię za starszego.

– Cóż, mam nadzieję, że w rzeczywistości podobam ci się bardziej niż w twojej wyobraźni.

Śmieję się.

– Tak, zdecydowanie.

– To dobrze. Czy wyobrażałaś sobie coś jeszcze na mój temat? Chętnie wyprowadzę cię z błędu. Po raz kolejny.

Rumienię się. Wyobrażałam sobie znacznie wię­cej, niż jestem skłonna przyznać. Ten fa­cet nawiedza moje myśli, odkąd tylko ujrzałam go po raz pierwszy.

– Zawsze tak otwarcie flirtujesz? – pytam nieco nie­śmiało, przechylając głowę na bok.

– To nie jest flirt – odpowiada i uśmiecha się sek­sownie.

– Nie? Wobec tego jak byś to nazwał?

W jego oczach pojawiają się iskierki.

– To gra wstępna.

Wywracam oczami i śmieję się z tego zabawnego komentarza. Ale żar w jego spojrzeniu sugeruje, że on tak naprawdę nie żartował. Nagle czuję motylki w brzuchu, a moje dłonie zaczynają się pocić. Dora­stałam wśród samców alfa, którzy mówili to, co mie­li na myśli, więc na ogół niewiele rzeczy potrafi mnie zawstydzić. A jednak gdy na niego patrzę i słyszę jego głos, czuję się jak ­nastolatka.

Staram się skierować naszą rozmowę ponownie na temat siłowni. Wcześniej już mieszałam interesy z przyjemnościami i źle na tym wyszłam.

– A więc jak ci się podoba ta siłownia, Jacksonie? – pytam, patrząc mu w oczy i jednocześnie starając się nie utonąć w błękicie jego tęczówek. On jest już wystarczająco pewny siebie, nie muszę dawać mu ku temu więcej powodów.

– Myślę, że będzie mi się tu podobać. – Mówiąc to, uśmiecha się szeroko, przez co mam wrażenie, że wca­le nie odnosił się do treningów. – A tak przy okazji, ludzie mówią na mnie Jax.

– A nie Jackson?

– Nie, przyjaciele nazywają mnie Jax.

– A więc jesteśmy przyjaciółmi? – droczę się z nim.

– Mam taką nadzieję – odpowiada z szerokim uśmiechem.

– Zauważyłam, że wczoraj nie powiedziałeś Cade­nowi, żeby używał tego zdrobnienia – stwierdzam.

– Coś czuję, że Caden i ja nie zostaniemy przyja­ciółmi. – Mój nowy przyjaciel unosi brwi i uśmiecha się złośliwie. Zakłada torbę na ramię i dodaje: – Mu­szę spadać, bo jestem umówiony na wideokonferen­cję. Będziesz tutaj jutro?

– Jestem tu prawie każdego dnia – oznajmiam.

– A więc do zobaczenia jutro, Lily – żegna się z uśmiechem, po czym wychodzi.Rozdział 3

Jax

Boli mnie całe ciało, ale to znak, że trening był do­bry. Mimo wszystko rozkoszuję się tym uczuciem. Bez bólu nic się nie osiągnie. Jest w tym wiele praw­dy. Czuję się pobudzony, w moich żyłach płynie adre­nalina i po raz pierwszy od sześciu miesięcy wiem, że idę w dobrą stronę. Cholera, tak naprawdę to pierw­szy raz od dłuższego czasu mam poczucie, że zmie­rzam w jakimkolwiek kierunku i nie stoję w miejscu. A Lily jest wisienką na torcie w umowie, na którą miałem taką ochotę.

Gdybym miał jakieś wątpliwości co do wykupie­nia tych siłowni, wystarczyłoby jedno spojrzenie na jej ciało i to, jak jej sutki zaczęły sterczeć, gdy się do­tknęliśmy – i od razu jestem gotowy do zawarcia tej umowy. Nigdy nie wiadomo, co nakłoni kupca do zrealizowania multimilionowej transakcji. Uśmie­cham się do siebie, zastanawiając się, ile takich in­teresów mogło zostać poprowadzonych przez sek­sowne kobiety.

Joe uparł się i podtrzymuje, że jest zainteresowa­ny wyłącznie cichym inwestorem. Na ogół wolę pro­wadzić jasne interesy od samego początku, jednak ta oferta była zbyt dobra, bym ją odrzucił, nawet jeśli przez to nie będę mieć okazji, by prowadzić firmę. Wy­myśliłem jednak, że gdy już zadbam o mniej formal­ną relację z nową wspólniczką, będę mógł być mniej anonimowy. A teraz mój umysł wypełnił się różnymi rolami, które mógłbym odegrać z Lily.

Ostatnio kobiety zeszły na drugi plan w moim ży­ciu prywatnym. Gdy twój wszechświat nagle eksplo­duje, pożądanie znika całkowicie. Myślałem, że jedy­nym pozytywnym aspektem w ostatnim czasie będzie zawarcie umowy z siecią siłowni Ralley’s. Ale na do­datek okazuje się, że moja nowa partnerka jest cho­lernie gorącą laską.

Wychodzę pobiegać, bo nadal nie mogę się po­zbyć nadmiaru energii po wczorajszej nocy. Pocho­dzę z Waszyngtonu, więc nieobce są mi tłumy na ulicach i jogging wśród przechodniów, jednak Nowy Jork to jakby zupełnie inny poziom. Jest głośniej, bar­dziej tłoczno, mimo że dopiero minęła dziewiąta. Co zaskakujące, nie irytuje mnie to. Zamiast tego biega­nie wśród ludzi tak, by nie zatrzymywać się nawet na chwilę, staje się dla mnie wyzwaniem.

Po powrocie do swojego niesamowicie dużego apar­tamentu w hotelu biorę prysznic i wchodzę do łóżka. Dociera do mnie, że czuję się świetnie. Dawno tego nie doznałem. Gdy zasypiam, towarzyszy mi uśmiech Lily, który nie chce zniknąć z moich myśli. Jestem oży­wiony, a jednocześnie wykończony.

***

Otwieram drzwi prowadzące na siłownię i od razu wita mnie rozpromieniona Lily. Mógłbym przywyk­nąć do widoku jej twarzy każdego dnia.

– Dzień dobry – mówię, odwzajemniając uśmiech.

– Dzień dobry, Jax.

Nazwała mnie Jaxem. Nie Jacksonem, nie panem Knightem. Powiedziałem jej wcześniej, że przyjaciele mówią do mnie Jax, jednak nie mogę się pozbyć wrażenia, że bardzo podobałoby mi się, gdyby mówiła do mnie „panie Knight”. Naj­lepiej zachrypniętym głosem, między kolejnymi ję­kami przyjemności.

Staję przed jej biurkiem. Pochylam się, by zobaczyć, czym się teraz zajmuje. Trzyma w dłoniach szkicow­nik i ołówek i zamaszyście kreśli jakieś linie, jednak nie potrafię stwierdzić, co ten rysunek przedstawia.

– A więc kiedy chcesz to zrobić?

Twarz Lily od razu robi się lekko różowa. Nie po­myślałem, że moje pytanie może być dwuznaczne, ale podoba mi się to, co ona prawdopodobnie sobie wyobraziła.

Kaszle cicho, a następnie bierze łyk wody.

– Co zrobić? – pyta.

– Narysować mnie.

– Och.

– A myślałaś, że o czym mówię? – Unoszę brew sugestywnie, a jej twarz robi się bardziej zaczerwie­niona.

– Och… Ja… W porządku, nie musisz. Nie powin­nam była w ogóle tego sugerować – odpowiada.

– Nie mam nic przeciwko – zapewniam ją. Wolę nie mówić jej, że przez pół życia pozowałem do zdjęć. Im mniej osób zna szczegóły mojego życiorysu, tym le­piej.

– Cóż… Ja…

Drzwi za mną się otwierają i nasza rozmowa zo­staje przerwana. Nie muszę się odwracać, by spraw­dzić, kto przyszedł. Odpowiedź jest wymalowana na twarzy Lily.

– Mogę ci w czymś pomóc? – Caden prostuje ramio­na i staje między mną a miejscem pracy Lily. Wyglą­da, jakby miał za dziesięć sekund eksplodować. Ten gość chyba ma jakiś radar. Wychodzi na to, że poja­wia się zawsze, gdy ja znajduję się w odległości paru metrów od Lily.

– Nie. Wszystko spoko – odpowiadam. Stoję nie­ruchomo, bo jestem świadomy tego, że on próbuje mnie zdominować swoją postawą i niesubtelnie za­sugerować, żebym spadał.

– Lily jest zajęta. Próbuje tu pracować – oświadcza, zakładając ramiona na piersi.

– Caden – ostrzega go Lily. – Wszystko w porząd­ku. Może pójdziesz zrobić to, co zamierzałeś, przy­chodząc tu?

– On chyba nie rozumie, że ty usiłujesz pracować.

– No to może sam pozwolisz jej pracować. My właś­nie coś ustalaliśmy w grafiku – mówię poważnym to­nem, jednak Caden ignoruje moje słowa.

– Równie dobrze możesz wszystko ustalić ze mną – stwierdza i obchodzi biurko.

– Na jutro potrzebuję partnera do sparingu – kła­mię. Cóż, naprawdę jest mi potrzebny sparingpart­ner, jednak nie to chciałem ustalić z Lily.

Na twarzy Cadena pojawia się złośliwy uśmieszek, a ja wiem, jaka będzie jego odpowiedź, zanim w ogó­le się odezwie.

– Z przyjemnością nim zostanę.

Spis treści

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: