Mnie nie oszukasz - ebook
Mnie nie oszukasz - ebook
Księżniczka Valentina wiele by dała, by uniknąć niechcianego małżeństwa. Gdy na lotnisku w Londynie przypadkowo spotyka dziewczynę wyglądającą identycznie jak ona sama, wpada na szalony pomysł, by zamieniły się rolami. Teraz Valentina, przebrana za asystentkę, rusza do Nowego Jorku u boku aroganckiego milionera Achillesa Casilierisa…
Druga część miniserii.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-4262-2 |
Rozmiar pliku: | 965 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Achilles Casilieris wymagał perfekcji.
Sam był perfekcjonistą i szczycił się tym, wiedząc aż nazbyt dobrze, jak łatwo jest stracić koncentrację i spaść ze szczytu na samo dno. Perfekcji wymagał także od pracowników. Nie mogąc jej wyegzekwować, stawiał obok nazwiska na umowie delikwenta złowrogo wyglądający minus, który oznaczał rychłe zwolnienie.
Nie bawił się w niuanse. Wszystko, co miał, zbudował od zera, stawiając z mozołem krok za krokiem. Nie odniósłby sukcesu, nie założył odpornej na wahania koniunktury spółki o nazwie Casilieris Company ani nie zarobił pierwszego miliona w wieku zaledwie dwudziestu pięciu lat, a potem nie rozwinął działalności i nie pomnożył fortuny, gdyby zadowalał się wynikami choćby w niewielkim stopniu odbiegającymi od stuprocentowej perfekcji.
Achilles był twardy, czasami bezwzględny i nie przyjmował do wiadomości wymówek w rodzaju „to przekracza moje możliwości”, której kiedyś użyła przy nim jedna z asystentek. Nie trzeba dodawać, że długo miejsca nie zagrzała.
Natalie Monette była jego aktualną asystentką i rekordzistką na tym stanowisku, ponieważ zajmowała je już piąty rok. Przez cały ten czas Achilles ani razu nie usłyszał od niej, że jest przecież tylko człowiekiem, a nie robotem.
Tak zresztą o niej myślał. I był to największy komplement w jego pojęciu, ponieważ oznaczał wyeliminowanie z równania błędu ludzkiego.
Achilles nie miał cierpliwości do błędów, szczególnie tych popełnianych przez ludzi. Dlatego zaalarmowało go dzisiejsze zachowanie asystentki podczas lotu. I to pomimo tego, że dzień ten zaczął się całkiem zwyczajnie.
Gdy Achilles wstał o swojej zwykłej, dość wczesnej porze, Natalie już pracowała w gabinecie jego londyńskiego domu, usytuowanego w ekskluzywnej dzielnicy Belgravia. Zdążyła wykonać kilka telefonów do jego pracowników we Francji, sporządziła grafik zajęć w ciągu dnia i plan wizyt w Nowym Jorku. Potem odwiedzili kilka oddziałów w City, gdzie Achilles ugasił mały pożar, czym w zasadzie powinna się zająć ona. Kiedy potem w samochodzie na lotnisko zrobił jej wykład na temat tej sytuacji, nie mrugnęła nawet okiem. Z drugiej strony, czy Natalie kiedykolwiek była poruszona, gdy robił jej wyrzuty? Zawsze zachowywała kamienny wyraz twarzy i stalowe nerwy. Inaczej nie wytrzymałaby z nim nawet pięciu minut, nie mówiąc o pięciu latach.
A potem zniknęła w łazience na lotnisku i nie było jej tak długo, że nawet miał zamiar kogoś po nią posłać. W końcu wyszła. Odmieniona.
Achilles nie był w stanie dokładnie powiedzieć, na czym ta zmiana polegała. Odnotował sam fakt.
Natalie nadal wyglądała jak asystentka człowieka równie uwielbianego, co budzącego strach. Jej twarz wciąż emanowała profesjonalizmem, co zawsze doceniał. Nie tylko umiejętnie radziła sobie z komplikacjami w jego życiu prywatnym i zawodowym, ale też zdawała się w ogóle nie potrzebować snu, zawsze gotowa do obrony swojego szefa przed natrętnymi paparazzi i równie wymagającymi jak on członkami zarządu. Musiała także wyglądać jak kobieta z kręgów, w których się obracał. Czasem zabierał ją ze sobą na różne spotkania, którymi nie chciał zawracać głowy żadnej ze swoich kochanek.
Dziś miała na sobie jeden ze zwykłych biurowych strojów, składający się z wąskiej spódnicy do kolan, kremowej bluzki koszulowej i miękkiego swetra, który otulał jej ciało. Nic nadzwyczajnego. Zresztą przeważnie ubierała się tak, by wtopić się w tło. Z jakiegoś jednak powodu dziś udało jej się ściągnąć na siebie jego uwagę. Miał przez to wrażenie, jakby zobaczył ją po raz pierwszy.
Na pokładzie usiadł w komfortowym skórzanym fotelu i obserwował Natalie, która zajęła miejsce naprzeciwko i zapinała pas. Zdawało mu się, że dostrzegł w jej oszczędnych ruchach zawahanie, jakby się zastanawiała, co ma zrobić, zamiast wykonać parę rutynowych czynności, które wykonywała przedtem setki razy.
– Co tyle czasu robiłaś w łazience? – zapytał obcesowo. – Już miałem zacząć cię szukać.
Natalie zerknęła w jego stronę. Zielone oczy za szkłami okularów były wyraźnie jaśniejsze. Zresztą, jak się dobrze zastanowił, cała Natalie emanowała wewnętrznym blaskiem. Zupełnie nie rozumiał, jak ktoś, kogo znał od dawna, mógł zniknąć mu z pola widzenia na kilkanaście minut i wrócić zupełnie odmieniony.
– Przepraszam – powiedziała tylko, a słowo to zabrzmiało jak muzyka.
Achilles nigdy dotąd nie zwrócił uwagi na to, by miała melodyjny czy w inny sposób zwracający uwagę głos. Zwykle interesowała go tylko treść wypowiadanych słów, a nie ich brzmienie.
Natalie nigdy nie zwracała na siebie jego uwagi i z całą pewnością nawet tego nie próbowała, co zresztą było jednym z powodów, dla których tak bardzo ją cenił. Oczywiście, była atrakcyjna, ponieważ trudno, by zatrudnił kogoś, kto swoim wyglądem odstraszałby klientów czy pracowników. Ale też była różnica pomiędzy zwykłym dostrzeganiem tej atrakcyjności a tym, co teraz czuł. Nie zatrudniłby Natalie, gdyby w jakikolwiek sposób go pociągała jako kobieta.
Ku jego zdumieniu jednak tak właśnie było. Umiał czytać tego rodzaju sygnały. Nie był w stanie zignorować fali pożądania, która przetoczyła się przez jego ciało, gdy Natalie założyła nogę na nogę, a wąski nosek pantofla na obcasie kołysał się leciutko, drażniąc jego zmysły.
To nawet nie było pożądanie, tylko ślepa, niepohamowana żądza, która uwierała go bardziej niż cokolwiek innego w życiu.
Achilles Casilieris nie znosił, kiedy coś go uwierało, a jeszcze bardziej nie znosił ulegać żądzy. Jako niechciane dziecko został nauczony, że szczytem głupoty jest pożądać rzeczy, których nie można mieć. Później, w dorosłym życiu bardzo się tego pilnował. Mimo że stać go było teraz na wszystko, prawie nigdy nie ulegał zachciankom.
Tymczasem jego umysł był pochłonięty analizowaniem żądzy, nad którą nie umiał zapanować. Cokolwiek jego asystentka robiła, powinna przestać. Natychmiast.
– To wszystko, co masz do powiedzenia? – spytał poirytowany.
– Chętnie dodam coś jeszcze, panie Casilieris, tylko proszę powiedzieć, co. – W jej głosie zabrzmiała łagodna nagana. To też było coś nowego i zdaniem Achillesa niedopuszczalnego.
Włosy w kolorze miedzi odbijały światło jak wypolerowany metal. Uderzył go mleczny kolor dłoni, które trzymała splecione na udach. Dopiero po chwili zorientował się, że zastanawiający był nie tyle kolor, co bezruch. Natalie, jaką znał, zawsze była ruchu. Teraz natomiast siedziała przed nim upozowana jak Madonna na renesansowym obrazie i przyglądała mu się z łagodnym uśmiechem, który jego zdaniem, zupełnie nie pasował do sytuacji.
Gdyby to było możliwe, uwierzyłby w wersję, że porwali ją kosmici i podstawili kogoś innego. Tyle że Natalie wyglądała w zasadzie tak samo, nie licząc jakiejś poświaty, która ją otaczała, a jego fascynowała tak mocno, że dostrzegał najdrobniejsze szczegóły, do których nigdy nie przykładał wagi, jak choćby tętniące krwią naczynie widoczne pod skórą u nasady smukłej szyi.
Achilles nie miał czasu na takie rzeczy. Za dużo ważnych spraw działo się w tej chwili w jego firmie, jak choćby kontrakt hotelowy, który usiłował dopiąć na ostatni guzik.
Fortunę, której się dorobił, zawdzięczał ciężkiej pracy, a nie udawaniu, że interesuje się prywatnym życiem swoich podwładnych.
Jednak Natalie nie była szeregowym pracownikiem. Była osobą, której bezgranicznie ufał.
– Czy jest coś, o czym powinienem wiedzieć? – zapytał podchwytliwie. Musiał się jej nazbyt uważnie przyglądać, bo dostrzegł leciutki rumieniec. Dziwne, stwierdził natychmiast. Nie pamiętał ani jednej sytuacji, w której Natalie byłaby choćby zaskoczona jego zachowaniem. A przecież zdarzało się, że nie ukrywał irytacji. Nie zastanawiał się także nad tym, czy przypadkiem nie uraził jej uczuć. Dlaczego zresztą miałby to robić? Casilieris Company miała zarabiać i należała do niego. Nie musiał się liczyć z niczyimi uczuciami poza własnymi. Jedną z rzeczy które cenił u swojej asystentki, było to, że nigdy nie komentowała tego, jak się zachowywał, co mówił czy wręcz wykrzykiwał. Po prostu robiła, co do niej należało.
Dziś jednak arystokratyczne kości policzkowe Natalie ozdobił rumieniec. Poza tym od paru minut siedziała naprzeciwko niego, niemal nie robiąc nic, co można by uznać za pracę.
Arystokratyczne kości policzkowe? Skąd w ogóle przyszły mu do głowy takie określenia, jeśli nigdy przedtem nawet nie zdołał zauważyć, czy policzki Natalie czymś szczególnym się wyróżniają? Nie poświęcał zbyt wiele uwagi nawet kochankom, które stawały się nimi dopiero po przejściu wieloetapowej kwalifikacji i podpisaniu umowy poufności. Nawet wtedy doskonale zdawały sobie sprawę, dlaczego trafiły do jego łóżka. Miały go zadowolić, a nie rozpraszać na tyle, by nie przestawał myśleć o ich arystokratycznych kościach policzkowych.
– Co na przykład? – zapytała Natalie, przerywając Achillesowi intensywne rozmyślania. Łagodny uśmiech, który mu posłała, wydawał się trafiać wprost w jego najczulsze miejsce.
– Chętnie powiem wszystko, co chciałby pan usłyszeć, panie Casilieris. To w końcu moja praca.
– Ach, więc to jest twoja praca… – powiedział, przeciągając sylaby. Zastanawiał się, czy intencja dotrze do niej szybciej niż słowa. – Przez chwilę myślałem, że zapomniałaś o pracy całkowicie.
– Dlatego, że musiał pan na mnie czekać? Rzeczywiście, to było niedopuszczalne, przyznaję.
– Nigdy wcześniej tego nie robiłaś – stwierdził i przechylił lekko głowę, nie spuszczając z niej oczu. Coś się zmieniło, ale nie był w stanie stwierdzić co. Nie dawało mu to spokoju. – Dlatego interesuje mnie, co się stało. Miałaś wypadek? Uderzyłaś się w głowę? – Nie zadał sobie trudu, by zamaskować sarkazm. – Zachowujesz się jakoś inaczej.
Ale jeśli myślał, że tym ją zaskoczy, srogo się zawiódł. Zaróżowienie stopniowo ustępowało z porcelanowych policzków. Na ustach zakwitł uśmiech, któremu trudno się było oprzeć.
Achilles z trudem to wszystko znosił.
– Przykro mi, że muszę pana rozczarować – odparła, gdy samolot wreszcie ruszył. – Nic strasznego mi się nie przydarzyło, choć muszę przyznać, że zastanawiałam się nad rezygnacją.
Achilles patrzył na nią, jakby zobaczył ducha. Nie mogła przecież czegoś takiego powiedzieć. Nie ta Natalie, którą znał.
– Chcesz zrezygnować z pracy u mnie? – spytał wreszcie, z trudem maskując zaskoczenie. Przeraził go nie tyle sam pomysł, co brak zawahania w głosie Natalie.
– Rozważam to – powiedziała. Lekki uśmiech nie schodził z jej ust. Wyglądało to tak, jakby mówiła o jednym, a myślała o czymś zupełnie innym.
Achilles poczuł, jak wszystko się w nim gotuje, ale Natalie sprawiała wrażenie zupełnie nieświadomej wybuchu wściekłości i grożącego jej niebezpieczeństwa.
Naraz roześmiał się, w końcu rozumiejąc, czego ta rozmowa dotyczy.
– Panno Monette – zaczął oficjalnie. – Jeśli miała to być próba uzyskania podwyżki wynagrodzenia, to raczej nieudana. Płacę pani bardzo dobrze, można by powiedzieć: aż za dobrze…
– Być może – przytaknęła niewzruszona. – Ale też może pana konkurenci chcą zapłacić więcej. Albo może to ja zdecydowałam, że chcę od życia czegoś więcej niż być workiem treningowym miliardera.
– Przecież nigdy ci nie przeszkadzały moje wybuchy – stwierdził zdumiony do granic.
– Skoro pan mówi, że mi nie przeszkadzały… – zawiesiła znacząco głos.
– Przyznaję, że jestem cholerykiem, ale znoszenie moich nastrojów to część twojej pracy.
– Z pewnością – przytaknęła uprzejmie. – W takim razie po prostu źle wykonuję swoją pracę.
Achilles przestał cokolwiek rozumieć z ich rozmowy. Czuł się, jakby miał naprzeciwko siebie negocjatora, a nie podwładną. W jej spojrzeniu dostrzegał coś w rodzaju wyzwania. Prowokacji nawet. Patrzył na jej usta i jedyne, co mu przychodziło do głowy, to przyciągnąć ją do siebie i sprawdzić, jak smakują.
Potrząsnął głową, trzeźwiejąc momentalnie. Co, do diabła, się z nim działo!
– Jeśli to jest twoja strategia, radzę ją przemyśleć. Doskonale wiesz, że mamy w tej chwili na głowie za dużo ważnych spraw, żeby zajmować się takimi bzdurami!
– Ja myślę, że to doskonała pora, by porozmawiać o tak ważnych sprawach jak wynagrodzenie czy niekontrolowane wybuchy wściekłości – odparła chłodno Natalie, jednym zdaniem odbierając mu możliwość natychmiastowego wyładowania złości na niej. To byłoby równoznaczne z przyznaniem się do winy. – Zresztą, jeśli oczekuje się od kogoś pracy przez całą dobę i krzyczy na niego tylko dlatego, że ten ktoś spędził w łazience pięć minut dłużej niż zazwyczaj, automatycznie zaczyna się myśleć o tym, co się przez taką pracę traci.
– Niczego nie tracisz. Nie masz czasu wydawać pieniędzy, które ci płacę, bo przez cały czas podróżujesz ze mną, za co też płacę!
– Ach, gdybym mogła mieć choć dwie godziny dziennie, by nacieszyć się tą furą pieniędzy – wtrąciła z przekąsem.
– Są tacy, którzy daliby wszystko za możliwość spędzenia choćby pięciu minut w moim towarzystwie. A może zapomniałaś już, kim jestem?
Natalie spojrzała na niego z naganą.
– Czy to naprawdę takie trudne dla miliardera zdobyć się na odrobinę uprzejmości?
Uprzejmości!
Jego własna asystentka robiła mu właśnie wykład na temat dobrych manier. Powiedzieć, że był tym zupełnie skołowany, to jakby nic nie powiedzieć. W tym momencie Natalie uśmiechnęła się i to jeszcze bardziej skomplikowało jego reakcję.
– Przecież wsiadłam do samolotu, więc dziś już nie złożę rezygnacji. – Zaakcentowała mocniej słowo „dziś” i dodała: „Nie ma za co”. Choć Achillesowi nawet przez myśl nie przemknęło, by jej za to podziękować.
Wręcz przeciwnie, czuł, jak narasta w nim kolejna fala wściekłości, jeszcze trudniejsza do opanowania niż wszystkie poprzednie. Już, już miał jej ulec, ale tylko zamknął oczy i odetchnął głęboko. Nie mógł sobie na to pozwolić. Demony, które kiedyś pokonał, powinny pozostać tam, gdzie było ich miejsce. W przeszłości.
– Panno Monette, jeśli naprawdę chce pani zrezygnować, nie będę pani zatrzymywał. Na pani miejsce znajdę natychmiast sto chętnych kandydatek. Mógłbym nawet panią zwolnić, nie czekając na rezygnację, bo takie rozmowy jak ta, są nie do zaakceptowania.
Asystentka, którą znał, spuściłaby oczy, przełknęła reprymendę, wygładziła dłońmi spódnicę i przeprosiła. Zdarzały im się już takie drobne scysje w przeszłości. Patrzył teraz w niemym oczekiwaniu, że właśnie to zrobi.
Ale dziś się tak nie stało. Natalie siedziała naprzeciwko niego, zachowując idealnie wyprostowaną sylwetkę, a jej spojrzenie ani na chwilę nie uciekło w bok. Wyglądała tak perfekcyjnie, że miał ochotę złapać ją za koński ogon i rozpuścić włosy, rozkoszując się ich miękkością. Albo wsunąć dłonie pod białą bluzkę. A jeszcze lepiej pod ciasną spódnicę.
– Oboje doskonale wiemy, że znalazłby pan sto kandydatek na moje miejsce, ale trudno byłoby panu znaleźć kogoś takiego jak mnie – powiedziała z przekonaniem. – Więc może lepiej byłoby skończyć z pustymi groźbami. Potrzebuje mnie pan.
Oczywiście, miała rację, ale prędzej wbiłby sobie sztylet w pierś, niż to przyznał.
– Nie potrzebuję nikogo ani niczego – warknął.
Jego perfekcyjna asystentka protekcjonalnie przechyliła głowę, co musiało mu wystarczyć za odpowiedź.
– Powinnaś się martwić o swoją pracę, a nie o to, kto przyjdzie na twoje miejsce – dodał. – A jeśli wydaje ci się, że możesz się do mnie zwracać tym tonem pozbawionym szacunku…
– Szczerość nigdy nie jest brakiem szacunku – weszła mu w słowo. Jej wyraz twarzy nie zmienił się ani trochę, ale zielone spojrzenie pociemniało, jakby spodziewała się po nim czegoś więcej, a on nie spełnił wymagań.
Nagle znalazł się po drugiej stronie. Nie był sędzią tylko sądzonym. Natalie natomiast nie wydawała się ani trochę zaskoczona zdumieniem, jakie musiało się malować na jego twarzy.
– O ile nie zechcesz skorzystać ze spadochronu, będziesz musiała spędzić na swoim jakże okropnym stanowisku pracy następne kilka godzin. Radzę je wykorzystać na przemyślenie swojego zachowania – zagrzmiał, kiedy uznał, że jego głos nie przerodzi się we wrzask.
– To niezwykle hojna oferta, panie Casilieris – odparła Natalie i posłała mu uśmiech, który byłby w stanie roztopić jego złość w jednej chwili. Gdyby, rzecz jasna, poświęcił mu więcej uwagi niż dwie sekundy.
Samolot wystartował w kierunku nieba nad Londynem. Achilles poczuł, jak siła grawitacji wciska go w fotel. Jego myśli zajęte były przetwarzaniem rozmowy, którą właśnie zakończyli. Pracował z siedzącą przed nim kobietą od pięciu lat i jeszcze nigdy się nie zdarzyło, by tak się do niego zwracała. Naprawdę nie wiedział, jak do tego podejść.
I nie była to jedyna rzecz, z którą nagle nie mógł sobie poradzić. Serce bezładnie tłukło mu się w piersi jak w ataku szału, a przecież nie był człowiekiem, który z byle powodu tracił nad sobą panowanie. Kłóciłoby się to z jego standardami. Wymagał perfekcji od wszystkich, ale przede wszystkim od siebie. Furia przypominała mu o dawno minionych czasach młodości, ojczymie i norze, w której mieszkali, biciu i bezsilnej wściekłości, której ulegał, stając się niemal zwierzęciem.
Przeszłość od dawna była dla niego tematem zakazanym. Co się takiego stało, że zaczął o niej myśleć?
Przede wszystkim nie podobało mu się, że ni stąd, ni zowąd Natalie zaczęła na niego działać. Szczególnie, że przedtem nawet jej nie zauważał. A przynajmniej nie w takim sensie jak teraz. Ale dziś to się zmieniło. Uparcie wracał myślami do incydentu na lotnisku. Był prawie pewien, że z łazienki wyszła odmieniona. Tylko że to było po prostu niemożliwe.
Samolot osiągnął docelową wysokość lotu i Achilles rozpiął pasy. Przeniósł się na skórzaną kanapę, która zajmowała centralne miejsce w kabinie przypominającej raczej luksusowy apartament hotelowy niż kabinę dla pasażerów.
Otworzył laptop i udawał, że przegląda pocztę, ale w rzeczywistości ani na chwilę nie spuszczał z oka swojej asystentki. Szukał czegoś, co naprowadziłoby go na właściwy trop.
Zauważył, że jej ruchy stały się niepewne, jakby się znalazła w zupełnie nowym dla siebie miejscu. Brakowało jej zwykłej koncentracji i energii.
Może więc naprawdę była kimś innym? Odrzucił ten pomysł natychmiast jako absurdalny. Wariant z porwaniem dawnej Natalie przez kosmitów nie wchodził w grę. Może to zwykłe przewrażliwienie. Ostateczne negocjacje przed podpisaniem umowy zawsze powodowały u niego pewną nerwowość, niezauważalną dla nikogo poza nim. W takim stanie byłby skłonny uwierzyć nawet w duchy.
Natalie usiadła wreszcie i zaczęła czegoś szukać w torebce. Otwierała wszystkie kieszonki i schowki, jakby nie pamiętała, gdzie co jest.
Achilles zajrzał do folderu, w którym trzymał CV swojej asystentki, i zaczął przeszukiwać internet. Był przygotowany na to, że znajdzie się być może parę zdjęć znanych osób, do których mogła być podobna Natalie. Ale mogło być też tak, że znalezienie nawet kogoś podobnego do niej z wyglądu okaże się niezwykle trudne.
Parę chwil później rozważania te stały się zupełnie bezprzedmiotowe.
Na stronie wyszukiwania wyskoczyło mnóstwo zdjęć. Wszystkie przedstawiały jego asystentkę. Taki sam owal twarzy, takie same oczy i usta. Tylko że… to nie była ona. Poznał po szytych na miarę eleganckich sukniach, wyszukanej biżuterii zdobiącej smukłą szyję i nadgarstki. Przyciągającej uwagę do starannie wypielęgnowanych dłoni. Natalie, którą znał, ledwo miała czas pomalować paznokcie jasnym lakierem, a i to nie co dzień. Każde ze zdjęć, którym przyglądał się teraz z uwagą i prawie zafascynowaniem, przedstawiało nie Natalie Monette, asystentkę Achillesa Casilierisa, lecz Jej Wysokość, księżniczkę Valentinę.
Achilles nie miał zbyt często do czynienia z arystokratami. Nigdy nie odwiedził także małego królestwa Murin na Morzu Śródziemnym. Przede wszystkim dlatego, że nie posiadał jachtu, którym mógłby zawinąć do portu, ani czasu, by tygodniami żeglować, popijając szampana. Nie czuł nawet potrzeby skorzystania z wyjątkowo przyjaznej polityki podatkowej państwa. Z łatwością jednak rozpoznał na jednym ze zdjęć króla Geoffreya i herb państwowy, który często widywał na jednym z prywatnych samolotów na lotnisku w Londynie.
Jeśli się nie mylił, a tego był prawie pewny, ponieważ zbyt wiele rzeczy, które zaobserwował dziś u swojej asystentki, po prostu do niej nie pasowało, księżniczka Valentina próbowała swoich sił w oszustwie.
Ale to nie wszystko. Bo jeśli jego rzeczywista asystentka udawała teraz księżniczkę, będąc w zupełnie innym miejscu, to znaczy, że porzuciła pracę, zostawiając wszystko w rękach osoby, która nie miała najmniejszej szansy poradzić sobie na jej stanowisku. A to z kolei oznaczało, że rzeczywiście mogła nie być zadowolona z pracy oraz że de facto wręczyła mu w ten sposób wypowiedzenie.
Achillesowi zupełnie się to wszystko nie podobało. Przyszło mu do głowy jeszcze coś. Ani Natalie, ani Valentina nie spodziewały się zapewne, że ktoś zauważy zamianę. Natalie powinna przecież wiedzieć, że Achilles nie da się nabrać na tak tani numer. Albo wiedziała, że się nie nabierze, tylko że ani trochę jej to nie obchodziło.
To było z tego wszystkiego najbardziej oburzające.
Mimo to uśmiechnął się, widząc, jak Valentina z wrodzoną sobie elegancją, która kojarzyła się z pałacową etykietą i lekcjami dobrych manier, usiadła przy stoliku.
Niech sobie nie myśli, że uda jej się go przechytrzyć. Teraz, gdy znał prawdę, mógł z łatwością pokrzyżować jej plany. Perspektywa ta podziałała na jego wyobraźnię stymulująco.
Kobieta, na którą patrzył, wyglądała niemal identycznie jak jego asystentka, z którą, rzecz jasna, człowiek jego formatu nie mógł sobie pozwolić nawet na niewinny flirt.
Ale przecież księżniczka Valentina nie była jego podwładną, nie ją zatrudnił i nie jej płacił pensję. Również Valentina nie miała wobec niego żadnych zobowiązań.
Był tylko jeden szczegół. On o tym wiedział, a ona niczego się nie domyślała. Prawie zrobiło mu się jej żal.
– Zaczynajmy – mruknął, jakby nie było całej dyskusji.
Przez twarz Valentiny przemknęło zdziwienie, które bez trudu zdołała ukryć. Jako arystokratka miała w tym zapewne wprawę.
Achilles zaśmiał się w duchu. To będzie niezła zabawa. Odkrycie prawdziwej tożsamości Valentiny otwierało przed nim całe spektrum możliwości.
– Mamy tyle pracy, panno Monette, że nawet nie wiem, od czego zacząć.