- W empik go
Moc krwi. Zew scytyjskich kurhanów - ebook
Moc krwi. Zew scytyjskich kurhanów - ebook
Tej jesieni Kraków nie zazna spokoju.
Jego żywiołem jest noc. To właśnie wtedy przemierza ulice Krakowa, szukając kolejnej ofiary. Potwór. Bestia. Wampir. Dziennikarze prześcigają się w nadawaniu mu pseudonimów, ale nikt nie wie, co nim kieruje. Królewskie miasto po raz kolejny musi zmierzyć się z potworem – i tym razem nie jest to smok… Bezwzględnego mordercę tropi para policjantów – doświadczona komisarz Alicja Starska i żółtodziób Paweł Czerski. Czy uda im się pokonać bestię? I jaką rolę odegrają w tej sprawie… scytyjscy wojownicy?
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66332-98-0 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Po przybyciu do Krakowa pierwsze kroki skierował do bielańskiego klasztoru. Z oddali, idąc w górę zacienioną aleją wśród starych kasztanowców, przypatrywał się trzem białym wieżom, górującym nad barwną ścianą lasu. Wyglądały, jakby były nie z tego świata, jakby należały do innej sfery – miał wrażenie, że jeśli choć na moment odwróci od nich wzrok, pochłoną je chmury i wszystko zniknie.
Dasz mi odpowiedź, obdarzysz mocą...
Szedł po wskazówki, po potwierdzenie, że to, czego chce dokonać, jest słuszne.
Miał nadzieję, że tam właśnie zyska siły, które pomogą mu wykonać jego misję, jednak tak się nie stało i nie potrafił zrozumieć dlaczego. Cichy, stary, odosobniony klasztor, ukryty, choć położony na wzgórzu, powitał go milczeniem. Czekał pół godziny przed furtą, zanim pojawił się zakonnik, który bez słowa wpuścił go do środka, na niewielki dziedziniec. Jedynym dźwiękiem, jaki słyszał, było lekkie skrzypnięcie masywnych drzwi do kościoła, za którymi znów otoczyła go cisza i półmrok. Kiedy dotknął czarnego marmuru, poczuł, jak przez jego skórę przepłynęła potęga i mądrość setek lat, ale trwało to tylko chwilę. Ułamek sekundy. Przebłysk mocy – i znów cisza. Zszedł do katakumb i tam ta cisza stała się wręcz namacalna – szeptała przejmująco prosto w duszę. W miarę jak odczytywał kolejne inskrypcje na ścianie, gdzie pochowani są zakonnicy, zaczął słyszeć ich głosy. Czytał kolejne imiona, daty i coraz wyraźniej rozbrzmiewały w jego umyśle szepty, pełne emocji, pełne uniesienia. Nie dodawały mu jednak sił, na które liczył – tylko przeraziły go, wstrząsnęły nim do głębi. Zatkał uszy, wybiegł z podziemi i znów przypadł do czarnego marmuru.
– Przemów do mnie... – szepnął do kamienia, gładząc jego zimną powierzchnię. – Przekaż mi swą siłę!
Cichy szept znów rozbrzmiał w jego głowie, ale nie potrafił rozróżnić ani słów, ani emocji. Coś mu przeszkadzało. Zbliżali się jacyś ludzie. Ktoś coś mówił, śmiał się tak głośno, że dźwięk docierał aż tutaj, za klasztorne mury, rozpraszał go.
Odejdźcie!
Głosy z zewnątrz stały się jednak wyraźniejsze, zniszczyły jego skupienie, wiedział już, że nie dostanie tego, na co liczył. Wyszedł z kościoła niespokojny, rozedrgany wewnętrznie. Poza murami klasztoru owiało go chłodne powietrze, pod jego stopami zaszeleściły liście. Jakiś ptak krzyknął ostrzegawczo, jakby wyczuwał jego myśli, a on szedł coraz szybszym krokiem, aż wreszcie zaczął biec, byle dalej od ludzi, od hałasu i klasztoru, który zamiast oczekiwanej siły, wlał w jego umysł niepokój i strach.
Spłoszona sarna przebiegła przez ścieżkę tuż przed nim, ale nawet jej nie zauważył, owładnięty pragnieniem, by znaleźć niszę, gdzie mógłby się ukryć. Zszedł z wydeptanego traktu prosto w najgęstszy las i otoczyła go cisza, którą rozpraszał tylko szelest liści pod jego stopami i stukanie dzięcioła gdzieś wysoko. Poczuł znużenie i przejmujący lęk, zapragnął zaszyć się gdzieś i odciąć od wszelkich odgłosów. Wreszcie dostrzegł szczelinę pomiędzy białą skałą a gęstym krzewem, więc wsunął się tam, przytulił twarz do omszałego kamienia, w nadziei, że ten przekaże mu swój spokój. Jednak nawet i tu nie znalazł ukojenia. Z oddali docierały do niego ludzkie krzyki, śmiechy, szczekanie psa. Poczuł, jak rodzi się w nim coraz silniejsze pragnienie, głód i żądza. Wiedział, że musi znaleźć dla nich ujście...
Nie będę dłużej czekał na żaden znak. Dziś zacznę swoją misję... Właśnie tutaj!Rozdział 2
Komisarz Alicja Starska pojawiła się na miejscu zbrodni parę minut przed północą. Była to niewysoka, drobna brunetka o delikatnych rysach twarzy i ciemnych, brązowych oczach. Telefon z wezwaniem zaskoczył ją podczas spotkania u przyjaciółki, która następnego dnia miała egzamin kończący dwumiesięczny kurs zdobienia paznokci i postanowiła przećwiczyć na Alicji swoje umiejętności. W związku z tym każdy z paznokci pani komisarz miał inny wzór i inną barwę.
Alicja szybkim krokiem podeszła do grupy funkcjonariuszy kręcących się wokół samochodu.
– Co mamy? – zapytała młodego jasnowłosego policjanta, który stał nieco z boku, bardzo blady na twarzy. Na dźwięk jej głosu drgnął i – lekko spłoszony – odpowiedział drżącym z emocji głosem:
– Podwójne morderstwo. Jakieś dzieciaki przyjechały się tutaj zabawić i ktoś porozrywał ich na strzępy.
Chłopak wyglądał, jakby wahał się, czy powinien odejść jak najdalej od tego miejsca, czy po prostu zemdleć.
– Coś więcej wiemy o ofiarach? – Alicja spojrzała mu w oczy, zmuszając, by się trochę opanował.
Głośno przełknął ślinę, wziął głęboki oddech i zmobilizował się do dłuższej wypowiedzi, choć widać było, że to, co zobaczył, wywołało u niego szok.
– Dziewczyna i chłopak, mieli po siedemnaście lat. Jemu ktoś rozerwał gardło, a jej rozharatał klatkę piersiową i brzuch. To jakiś psychol. Pewnie ćpun. Kurwa, nigdy czegoś takiego nie widziałem!
Starska w milczeniu minęła chłopaka i podeszła do samochodu. Spodziewała się, że widok będzie straszny, ale to, co zobaczyła, przeszło jej wyobrażenia. Przez kilka minut wpatrywała się w zakrwawione szczątki, próbując zapamiętać jak najwięcej szczegółów i wrażeń, potem oderwała wzrok od pokiereszowanych ciał i znów spojrzała na młodego funkcjonariusza. Stał tuż obok niej i zaciskał pięści, żeby ukryć drżenie rąk.
– Kto ich znalazł? – zapytała.
– Facet spacerujący z psem. Tam siedzi – kiwnął głową w kierunku policyjnej furgonetki.
Alicja podeszła do samochodu, w którym siedział dość tęgi mężczyzna, ubrany w dres i ciemną kurtkę. Tulił do siebie dużego psa nieokreślonej rasy i drżał na całym ciele.
– Komisarz Alicja Starska. To pan znalazł ciała?
Podniósł wzrok. Miał mętne spojrzenie, bladą twarz i drżały mu wargi. W milczeniu pokiwał głową.
– Może pan ze mną porozmawiać? Wiem, że jest pan zaszokowany tym, co się stało, ale im wcześniej opowie mi pan o wszystkim, co zobaczył, tym większa szansa, że nie umkną panu ważne szczegóły.
Milczał przez długą chwilę. Myślała, że się nie odezwie i już chciała odejść i dać mu trochę więcej czasu na ochłonięcie, kiedy odchrząknął, potarł dłonią oczy i szepnął:
– Dobra, chcę jak najszybciej mieć to za sobą.
– Co pan tutaj robił? – zapytała, starając się, żeby nie zabrzmiało to jak oskarżenie.
– Biegałem. Gruby jestem, jak pani widzi – dotknął ręką pokaźnego brzucha. – Piguła mi powiedział, że muszę schudnąć, bo mi pikawa padnie... No to staram się biegać parę razy w tygodniu. W nocy, bo w dzień to jakoś tak... Obciach trochę. Ludzie się gapią, a ze mnie żaden wyczynowiec. Sapię, jęczę, mam ślimacze tempo, co chwila się zatrzymuję, żeby odpocząć... Zresztą, nie mam czasu. Pracuję do dziewiętnastej, zanim tu dojadę, jest po ósmej...
– Rozumiem. Proszę opowiedzieć, jak pan na nich trafił.
Mówił powoli, jąkając się i często przerywając, żeby zaczerpnąć tchu, ale widać było, że w miarę upływu czasu coraz bardziej się uspokajał. Ręce przestały mu drżeć, na policzkach pojawiły się rumieńce.
– Biegłem jak zwykle ulicą, bo tak najbezpieczniej. Próbowałem wcześniej po lesie, ale tam pełno korzeni, dołków, łatwo można się wypier... hm..., wywalić, nawet jak się ma latarkę... No więc biegłem i już miałem zawrócić, kiedy Azzo zaczął szczekać jak głupi i wyrywać się do przodu. Pomyślałem, że pewnie leży tam jakieś ranne zwierzę, więc pobiegliśmy w tę stronę... – przerwał i pokręcił głową. – No i zobaczyłem to. Najpierw samochód, a potem tę dziewczynę... Kurwa mać, chyba już nigdy tu nie przyjdę!
– Podszedł pan bliżej?
– Nie. Bałem się. Widać było, że nie żyje. I... że to nie był wypadek samochodowy. – Popatrzył na Alicję, jakby oczekiwał potwierdzenia. – Rzygałem tam, w krzakach. No i musiałem trzymać psa...
– Więc nie widział pan chłopaka?
– Tam był ktoś jeszcze? – popatrzył na nią z przerażeniem. – O kurwa... Czy on jeszcze żył? Mogłem mu pomóc... uratować... – ukrył twarz w dłoniach i zaczął rozpaczliwie szlochać. Ramiona mu drżały, a z ust wydobywały się jęki. Alicja położyła mu dłoń na ramieniu i pokręciła głową.
– Nie mógł pan mu pomóc... – powiedziała cicho. – Nic pan nie mógł zrobić...
Czekała cierpliwie, aż mężczyzna się uspokoi, ale widać było, że musi wyrzucić z siebie całe to napięcie i przerażenie. Przez kilkanaście minut słychać było tylko urywany szloch i pociąganie nosem. Wreszcie ucichł i popatrzył na policjantkę. Oczy miał mokre od łez, a na policzkach pojawiły się krwistoczerwone wypieki.
– Czy widział pan kogoś? – zapytała.
Pokręcił głową.
– Pamięta pan coś jeszcze?
Ten sam gest.
– Jutro proszę się zgłosić na komendę. A jeśli coś pan sobie przypomni, proszę do mnie zadzwonić – podała mu swoją wizytówkę. – Cokolwiek. Nawet najmniejszy drobiazg może mieć znaczenie – poklepała go uspokajająco po ramieniu. – Poproszę kogoś, żeby odwiózł pana do domu. Musi pan odpocząć.
– Nie, nie trzeba. Wolę się przejść. Zresztą mieszkam niedaleko, a Azzo w samochodzie dostaje jakiegoś pierd... hm... świruje znaczy.
Alicja spojrzała na niego z powątpiewaniem i odeszła na bok, a mężczyzna podniósł się z trudem i pociągnął za smycz. Pies, który do tej pory leżał u jego stóp z głową opartą na łapach, jakby wyczuwał, że jego pan jest przygnębiony, wstał raźno i zamerdał ogonem na znak, że jest gotów do biegu.
– Chodź, Azzo... – mężczyzna ruszył wolno przed siebie, zgarbiony, jakby dźwigał na plecach ogromny ciężar. Przeszedł kilka kroków, spojrzał na malującą się przed nim ciemną ścianę lasu i zawołał:
– Jednak skorzystam z tej podwózki!
Alicja kiwnęła głową do jednego z funkcjonariuszy, a potem przez chwilę w milczeniu patrzyła na techników uwijających się wokół miejsca zbrodni. Mimo że teren został już sprawdzony, sama też obeszła okolicę – widać było, że w pobliskich zaroślach leżało coś dużego i ciężkiego – być może morderca zaczaił się właśnie tutaj. Na gałęzi zauważyła czarną nitkę – sfotografowała ją, schowała do woreczka na dowody i opisała. Ziemia tutaj była kamienista, więc nie było nadziei na ślady stóp, chociaż w plamie krwi technicy odkryli niewielki fragment, który mógł być odciskiem buta. Alicja rozejrzała się uważnie. Było to dość popularne miejsce, gdzie przyjeżdżali młodzi ludzie, żeby uprawiać seks w samochodzie albo patrzeć w nocne niebo. Drzewa, krzaki, niewielkie wzniesienia – wszystko to ułatwiało znalezienie odosobnionego miejsca i zapewniało dyskrecję w niewielkiej odległości od centrum miasta.
„Takie dzieciaki...” – pomyślała z żalem Alicja. – „Całe życie mieli przed sobą”.
***
Euforia, poczucie nieograniczonej władzy, nasycenie, uniesienie! Tyle energii, takie młode, pełne życia ciała! Mam skrzydła! Pędzę przed siebie, niemal nie dotykając ziemi. Jak wicher. Jak duch. Jak ptak. Wszechmocny, potężny, nie do zatrzymania!
***
Alicja stała kilkanaście metrów od miejsca zbrodni, wsłuchując się w odgłosy lasu i próbując zapamiętać nie tylko jak najwięcej szczegółów, ale też atmosferę, klimat tego miejsca. Wszystko mogło mieć znaczenie. Uwijający się wśród drzew technicy wyglądali w swoich białych kombinezonach jak duchy, co potęgowało grozę tej scenerii. Nagle uwagę pani komisarz zwrócił jakiś dźwięk. Dziwne, stłumione skrzypienie, a może jęk? Brzmiał tak przejmująco, że poczuła, jak jeżą jej się włoski na karku. Stała przez chwilę, nasłuchując, a potem ruszyła w kierunku, skąd dochodziło to niesamowite łkanie, trzymając w dłoni broń gotową do strzału. Zanim weszła w gęstwinę, zawahała się, czy nie zawołać któregoś z funkcjonariuszy, ale wyobraziła sobie kpiące komentarze na temat pani komisarz, która boi się sama przebywać w lesie, więc ruszyła przed siebie. Była kobietą w męskim świecie, w którym każde zdenerwowanie czy potknięcie kwitowane było znaczącymi uśmieszkami i „dowcipami” na temat spóźniającej się miesiączki. Wielokrotnie musiała udowadniać, że nie znalazła się tu przez przypadek.
„Spokojnie...” – powtarzała sobie w myślach.
Jęk zabrzmiał teraz bardzo wyraźnie, była w nim rozpacz, ból i coś... nieludzkiego. Dźwięk był coraz bliżej, ale Alicja nie widziała jego źródła, mimo że dokładnie oświetlała okolicę latarką. Wreszcie zatrzymała się i zaczęła nasłuchiwać. Jęk dobiegał wyraźnie z prawej strony, zaledwie kilka metrów od niej. Skierowała światło w to miejsce, powoli wyławiając z mroku kolejne szczegóły, aż wreszcie dojrzała źródło tych przejmujących westchnień. Przez chwilę stała jak urzeczona i wpatrywała się w to, co wyłoniło się z ciemności. W świetle latarki zobaczyła dwa drzewa, splecione ze sobą niczym para kochanków. Potężne konary, napierając na siebie, poruszane wiatrem, wydawały ten niesamowity jęk, który zwabił ją aż tutaj. Odetchnęła głęboko. Dopiero teraz uświadomiła sobie, jak wiele nerwów i napięcia kosztowało ją tych kilka minut. Powinna poczuć ulgę, ale zamiast tego nagle ogarnął ją strach: potworny, graniczący z paniką. I odczucie, że nie jest tu sama. Wręcz namacalna świadomość czyjejś obecności. Była pewna, że gdy się odwróci, stanie twarzą w twarz z czymś niewyobrażalnym.
„Opanuj się” – powtarzała sobie w myślach, jednak strach nie znikał.
Zadrżała, wzięła głęboki oddech i odwróciła się gwałtownie, gotowa stawić czoła temu, kto się za nią czaił, ale jej wzrok napotkał pustkę. Światło latarki zatańczyło pomiędzy drzewami, wyłaniając z ciemności drżące na wietrze konary. Niczego pomiędzy nimi nie dostrzegła, a jednak wydawało jej się, że ktoś na nią patrzy. Jakby z otaczającej ją ciemności czyjeś oczy śledziły każdy jej ruch.
„Bzdura!”.
Alicja jeszcze raz spojrzała na splecione drzewa, po czym szybko ruszyła w przeciwną stronę, z trudem powstrzymując się od biegu. Gdy zobaczyła światła policyjnych wozów, zwolniła kroku i zaczęła spokojniej oddychać. Myśli zaatakowały ją teraz jak sfora psów, nie dając ani chwili wytchnienia. Poddała się im, wiedząc, że w takiej burzy mózgu często pojawiają się właściwe wnioski.
„Kto to zrobił? Czy wiedział, że tutaj przyjadą? Czy czekał tu właśnie na nich? Może to jakiś zazdrosny chłopak? A może po prostu mieli pecha i znaleźli się w niewłaściwym miejscu?” – wróciła na miejsce zbrodni i spojrzała ze smutkiem na zwłoki dziewczyny. Była taka młoda. Alicja pokręciła głową. Podeszła bliżej do ciała chłopaka i pochyliła się, patrząc na plamy krwi.
– Świat schodzi na psy – powiedziała do stojącego obok funkcjonariusza. Spojrzał na nią i wzruszył ramionami.
– Do dupy z tym wszystkim. Mam syna w jego wieku – skomentował. – Ale są przynajmniej ich telefony. Wygląda na to, że chłopak przed śmiercią strzelił parę fotek. Może będziemy mieć szczęście i znajdzie się tam morda tego popier... yyy... psychola? – Alicja od lat walczyła z wulgarnym językiem kolegów i powoli zaczynało to przynosić rezultaty.
– Marzyciel! – policjant, który trzymał telefon, pokręcił głową. – Wiadomo, że jeszcze go porządnie przetrzepiemy, ale z tego, co widzę, jest tam tylko kilka selfie z godziny dwudziestej drugiej pięćdziesiąt trzy. Na jednym widać smugę diabli wiedzą czego. Może informatycy coś z tego wycisną, ale nie nastawiałbym się na cuda.
Skrzywił się, bo w tym momencie niebo zasnuły ołowiane chmury i zaczął siąpić nieprzyjemnie zimny deszcz.
– Niech to szlag. Jakby było nie dość chujowo...
Tym razem Alicja nie zwróciła uwagi na przekleństwo, bo samej cisnęły się jej na usta znacznie gorsze słowa. Minęło kilka minut, kiedy na horyzoncie pojawił się cynamonowy chevrolet lekarza sądowego. Funkcję tę od kilku lat sprawowała Ewa, którą Alicja znała jeszcze z czasów liceum. Nie były przyjaciółkami, ale świetnie się rozumiały i obie bardzo sobie ceniły ich współpracę, tym bardziej że reprezentowały zawody zdominowane przez mężczyzn.
Ewa wysiadła z samochodu i rozejrzała się. Była wysoką blondynką o pięknych, szarych oczach i wystającym podbródku, który podkreślał jej zdecydowany charakter. Nosiła długie, zamaszyste spódnice i kaszmirowe swetry, w których wyglądała jak dama z serialu o życiu wyższych sfer. Kiedy zauważyła Alicję, kiwnęła jej głową i uśmiechnęła się smutno, a potem obie ruszyły w stronę auta nastolatków, uważnie stawiając stopy, bo podłoże było kamieniste, a padający deszcz sprawił, że powierzchnia kamieni zrobiła się zdradliwie śliska. Samochód stał z boku, ukryty wśród drzew. Minęły go. Ewa pochyliła się, żeby zajrzeć w twarz leżącego na mokrej ziemi chłopaka. Przez chwilę uważnie przyglądała się jego szyi, a potem odwróciła się do Alicji.
– Paskudne rany... Chyba nigdy czegoś takiego nie widziałam – powiedziała, marszcząc czoło. – I w ogóle coś się tu nie zgadza... – dodała po chwili, zamyślona.
– Co? – Alicja spojrzała na nią uważnie. Po ośmiu latach współpracy nauczyła się nie lekceważyć spostrzeżeń Ewy. Była naprawdę świetną specjalistką i miała przy tym niesamowitą intuicję.
– Sama nie wiem – obeszła ciało dookoła, ponownie stanęła naprzeciwko chłopaka i przykucnęła, żeby dokładniej mu się przyjrzeć. Po dłuższej chwili przeszła dalej, aby zbadać zwłoki dziewczyny. Klęczała w milczeniu obok rozerwanego ciała i delikatnie dotykała brzegów ran. W ciszy, która zapadła, Alicji wydawało się, że słyszy bicie własnego serca.
– Jest za mało krwi – głos Ewy zabrzmiał tak donośnie, że Alicja drgnęła i rozejrzała się.
– Jak dla mnie wystarczy – odpowiedziała cicho.
Ewa wstała, otrzepując kolana, i spojrzała jej w oczy.
– Chłopak ma rozerwaną tętnicę szyjną, więc tutaj powinna być wielka kałuża krwi, a jest zaledwie średnia plama. Dziewczyna to samo. Ma rozerwane piersi i brzuch. Takie rany bardzo mocno krwawią.
– Może krew wsiąkła w ziemię?
– Trochę na pewno, ale... Popatrz na te kamienie.
– Myślisz, że powycierał krew?
– Nie wiem. To się okaże, jak zrobię sekcję. Jeżeli używał szmaty czy ręcznika, znajdę cząsteczki materiału. Przyjdź do mnie w środę, powinnam już mieć jakieś szczegóły.
– Pies zgubił trop na Woli Justowskiej, zaraz za wąwozem! – dobiegł od strony lasu głos opiekuna czworonoga. Mężczyzna wyłonił się po chwili z krzaków, dysząc ciężko. U jego boku biegł owczarek niemiecki. – Gość mógł wsiąść do samochodu...
– Znalazłeś jakieś ślady? – zainteresowała się Alicja.
Policjant machnął ręką.
– W chu... eee... Od groma! Ale szmaciarz leciał przez rezerwat Panieńskie Skały, a pół Krakowa tędy chodzi, więc o dupę rozbić... Przecież nie będziemy szukać po śladach butów, jak w jakimś pieprzonym Kopciuszku...
– Trudno, trzeba będzie przejść się po domach w okolicy i popytać, czy ktoś nie widział jakiegoś podejrzanego gościa... – stwierdziła Alicja, choć nie miała zbyt wielkich nadziei. Przechodzący obok policjant podzielał te odczucia.
– Pewnie nic to nie da... – mruknął. – Jest środek nocy, pogoda chujowa, po co ktoś miałby wyglądać przez okno? Ale popytamy rano, może się akurat trafi jakiś bezsenny i wybitnie spostrzegawczy świadek.
– Jest nadzieja, że w takich wypasionych chatach mają kamery – dodał inny funkcjonariusz. – Pytanie tylko, czy leciał koło domów...
– Zróbcie jeszcze parę zdjęć i możecie się zbierać – zawołała Alicja do techników i odprowadziła Ewę do samochodu. Mżawka zmieniła się niepostrzeżenie w ulewę. Kobiety spojrzały w niebo.
– Znowu leje – skrzywiła się Ewa. – Nienawidzę jesieni. Podwieźć cię gdzieś?
– Nie, dzięki, przyjechałam swoim samochodem. Ale chyba też będę się zbierać, bo właściwie więcej i tak na razie tutaj nie zdziałam. Prokurator już dawno się zmył do domu, nawet na mnie nie poczekał – stwierdziła Alicja, przyglądając się, jak policjanci zabierają ciała i składają sprzęt.
W samochodzie wysłała SMS-a do Damiana, informując, że już wraca, dlatego nie zdziwiło jej, że w domu czekała na nią gorąca kąpiel i duży kubek czekolady.
– Dziękuję – szepnęła, tuląc się do męża. – Tego mi było trzeba – dodała, zanurzając się w pachnącej pianie.
Usiadł na brzegu wanny i wysłuchał relacji z miejsca zbrodni. Jak zwykle nic nie powiedział, tylko pogłaskał Alicję po głowie, jakby była małą dziewczynką, i uśmiechnął się ciepło.
To był ich rytuał, który sprawiał, że nabierała dystansu do tego, co widziała i słyszała w pracy. Tak, jakby razem z wodą po kąpieli, spływały wszystkie koszmary, jakich była świadkiem. Tym razem jednak obawiała się, że obrazy, które widziała, nie znikną tak łatwo.
– Nie siedź za długo – szepnął Damian. – Ja wracam do łóżka. Jutro mam na siódmą, bo jedziemy na wycieczkę.
– Zaraz przyjdę...
Damian był nauczycielem historii, ciepłym, spokojnym domatorem, który nie pretendował do tytułu samca alfa i nie miał kompleksów na tle pracy, jaką wykonywała Alicja, a ona nie oczekiwała od niego, że nagle stanie się Supermanem, zdolnym pokonać oddział uzbrojonych po zęby marines. Znali się od lat i rozumieli w pół słowa. Dawniej Alicja wyobrażała sobie miłość jako szał uniesień, głód pożądania i ogień, który trawi dwie osoby. Dziś wiedziała, że prawdziwa miłość przynosi przede wszystkim spokój i ukojenie.
Poczuła senność, więc wyszła z wanny, wytarła się ręcznikiem, założyła nocną koszulę i weszła do sypialni. Damian czekał na nią, leżąc wygodnie po swojej stronie łóżka. Zgasiła światło i położyła się obok, kładąc dłoń na jego piersi. Nakrył ją swoją ręką i po chwili zasnął. Wsłuchiwała się w jego spokojny oddech. Sama jeszcze długo patrzyła w ciemność, a przed oczami przebiegały jej makabryczne obrazy z miejsca zbrodni. Kiedy wreszcie przyszedł sen, nie przyniósł upragnionego wypoczynku, tylko jakieś niepokojące, pełne krwi majaki, po których obudziła się zlana potem. Spojrzała na zegarek. Wpół do szóstej.
– I tak już czas wstawać...
Damian golił się w łazience. Słyszała jego ciche podśpiewywanie, które zawsze ją rozśmieszało, ale tym razem nie poprawiło jej nastroju. Przycisnęła palce do skroni. Głowa bolała ją potwornie.
– To nie będzie dobry dzień... – mruknęła, powoli gramoląc się z ciepłej pościeli.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------