Mocarz - ebook
Mocarz - ebook
Media „poza dobrem i złem”, a także „poza lewicą i prawicą” — odwieczny polski spór, który okazuje się dekoracją dla personalnych rozgrywek. Okopy Świętej Trójcy przeciw Światłym Modernizatorom. Kraj Redaktorów Naczelnych i tropicieli Prawdy o Przeszłości. To wszystko Stanisław Brzozowski opisał już ponad 100 lat temu, a nienawistny mu „krzepiciel serc” Henryk Sienkiewicz przyznał mu za to nagrodę w konkursie dla młodych dramaturgów. W Mocarzu widzimy polityczny spektakl, w którym nie chodzi o tradycję ani o nowoczesność, a jedynie o wpływy — środowisk, koterii, grup interesu. Wszechmoc spektaklu medialnego nie bierze się bowiem ze złych charakterów — Brzozowski nie pyta o to, czy Mirski bądź Walczak to kanalie, czy ludzie zacni. Pokazuje problem w zalążku zjawiska, które kilkadziesiąt lat później opisywali krytycy nowoczesnego kapitalizmu.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-64682-54-4 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
MICHAŁ SUTOWSKI
Przemoc słów bywa nieraz gorsza niż przemoc pięści bądź pistoletu.
Heinrich Boll
Co odróżnia literaturę politycznie zaangażowaną od zwykłej publicystyki? Pytanie to często zadają jej zdeklarowani przeciwnicy i natychmiast udzielają sami sobie odpowiedzi. Nic albo prawie nic – mówią – każdy tekst, który wikła się w spór polityczny, niechybnie straci na znaczeniu, gdy choć trochę zmieni się układ na politycznej szachownicy. Każdy płomienny wiersz czy rewolucyjną powieść spotkać musi los przedwczorajszego wydania gazety. Niejeden człowiek lewicy odpowiada wtedy, że takie myślenie to wyraz zwykłej mieszczańskiej obłudy, która strach przed zmianą skrywa za frazesami o autonomii kultury. Spór ten toczy się od dziesięcioleci; jego dzisiejsza odsłona bierze się głównie z tendencyjnego wypaczenia pojęć w dyskursie publicznym. Zrównanie w świadomości potocznej pisarstwa zaangażowanego z doraźną publicystyką to sukces konserwatystów, porównywalny chyba tylko z zadomowieniem się w języku „dziecka nienarodzonego” na określenie płodu. Mimo to faktem jest, że utwory doraźnie publicystyczne starzeją się szybko, a o wartości tekstu politycznego zaświadcza między innymi wykroczenie poza bieżący kontekst. Dlatego właśnie pytanie o aktualność tekstu, choć razi trywialnością i szkolnym charakterem, niczym odwieczne „co poeta chciał przez to powiedzieć?”, musi w przypadku utworów politycznych zostać postawione. Mocarz to utwór polityczny, i to w najbardziej radykalnym tego słowa znaczeniu – uwikłany w epokę, w której powstał, stawiający diagnozę, w domyśle wołający o zmianę. Powstał przeszło sto lat temu, w realiach innego państwa, ustroju, kwestii społecznych i krążących idei – co zatem czyni go aktualnym? Co sprawia, że świat, o jakim pisze Brzozowski, przypomina naszą rzeczywistość? Jakie obecne w Mocarzu intuicje na temat społecznych i kulturowych realiów pozwalają nam lepiej opisać (a potem zmienić!) świat, w którym żyjemy?
Powierzchownych analogii i podobieństw akcji dramatu do życia politycznego Polski, obecnych w nim sporów, dominujących opinii i zachowań, znajdziemy aż nadto. Poczynając od głównych osób dramatu, a precyzyjniej, firmowanych przez nie środowisk: rywalizacja dzienników „Przyszłość” i „Ognisko Rodzinne” w dość oczywisty sposób reprezentuje „odwieczny” spór Oświeconych Modernizatorów z Okopami Świętej Trójcy, „nowoczesności” z „tradycjonalizmem”, ze wszelkimi towarzyszącymi tym sporom stereotypami. Dom Mirskiego stanowi karykaturalny wręcz przykład konserwatywnej sielanki: „Pani Mirska siedzi w fotelu z szydełkową robotą”, a w kryzysowej sytuacji przygotowuje mężowi herbatę, którą „przyszle przez służącą”, bo musi się jeszcze „zakrzątnąć koło gospodarstwa w kuchni”. Modernizator Walczak prowadzi oczywiście burzliwe życie erotyczne. Trzydzieści lat później o tych „różnicach kulturowych” pisał z ironią Antoni Słonimski w „Kronikach tygodniowych”: „Gdy p. Piasecki modli się do Norwida – my leżymy na otomanach w domu publicznym i czytamy «Bołdelera», gdy co wieczór p. Piasecki ubrany w ryngraf i skrzydła husarskie śpiewa przed zaśnięciem Bogurodzicę – my pijani w sztok opowiadamy sobie świństwa o Sobieskim i modlimy się do Ksawery Deybel”. Stereotyp nie tracił na znaczeniu przez całe dekady, w kolejnych fazach polskiej historii mamy walkę w podobnych kategoriach: „Wiadomości Literackie” i „Prosto z mostu”, lewicę KOR-u i kółka bogoojczyźniane, Adama Michnika i rycerzy Ciemnogrodu Wywody Mirskiego o przeszłości Walczaka („Błoto, którym Pan Walczak innych obrzuca, czerpie on z własnej duszy”) przypomina poetykę licznych artykułów z czasów minionych i obecnych – demaskujących tajemne powiązania z wywiadami NRF i Izraela, dygnitarskie bądź żydowskie pochodzenie, ewentualnie fakt podpisania lojalki przez politycznego przeciwnika. Zresztą styl odpowiedzi redaktora „Przyszłości” („Ja nie jestem obowiązany udzielać wyjaśnień z potwarzy…”) niewiele się różni od replik, jakich dziennikarzom i posłom udzielał po zamachu majowym Piłsudski, a po nim inni – choćby odpowiadając komisji śledczej, w bliższej nam epoce. Natrętna moralistyka i wyrażanie nadziei na detronizację „nieskazitelnych Katonów” poprzez demaskację ich niecnej przeszłości nie stanowi zresztą polskiej specyfiki – w końcu noblista Gunter Grass nie raz przeczytał o sobie jako o upadłym autorytecie, któremu młodzieńczy epizod służby w SS odbiera legitymację do mentorskiego pouczania własnego narodu. Obok prasowych nagonek i rytualnych sporów jest jeszcze jedna (nie tylko) polska patologia – inteligencka pogarda dla motłochu wciąż trzyma się mocno, choć może nabrała subtelniejszych barw. Górecki i Walczak ze swymi poglądami na temat tłumów zebranych pod oknem ich redakcji („Podła zgraja”, „Skarcone zwierzę przywarowało do nóg swemu panu”) wprost antycypują ów „snobistyczny inteligencki salon”, o którym pisze Cezary Michalski we wstępie do Głosów wśród nocy Stanisława Brzozowskiego, salon „upajający się własną postępowością i miłością do polskiego ludu, dostający orgazmu na wspomnienie Żeromskiego, po czym uciekający z krzykiem, kiedy ktoś im realnie ten lud pod okna przyprowadzi”.
Wszystkie te analogie, jakkolwiek efektowne, nie wykraczają poza horyzont obserwacji potocznej – zamiarem Brzozowskiego nie była zaś błyskotliwa karykatura polskich przywar, lecz diagnoza i terapia rodzącej się w bólach epoki nowoczesnej. Mocarza trudno czytać w oderwaniu od kontekstu jego powstania, od ideowych sporów współczesnych sztuce. Marta Piwińska, w tekście zamieszczonym na końcu niniejszej książki, interpretuje dramat Brzozowskiego jako jedną z pierwszych prób literackiego przedstawienia stanu rzeczy, w którym „znika bez śladu wszystko, na czym życie swe opieramy , pozostaje tylko obłęd, ból i strach tam, gdzie przed chwilą jeszcze zdały się królować rozsądek, spokój, moralność ” – a zarazem, wieszczy Brzozowski, „nadejdzie chwila, gdy każdy będzie musiał zajrzeć w oczy czyhającemu pod naszym pozornie pewnym siebie życiem obłędowi”. Tym samym autor Mocarza, na piętnaście lat przed Maksem Weberem, formułuje postulat „mężnego spojrzenia w najsurowsze oblicze epoki”, które zaowocować musi rozstaniem z iluzjami. Brzozowski w zasadzie dezawuuje dominujący wówczas nietzscheanizm. Notorycznie powołują się nań publicyści „Przyszłości”, ideą nadczłowieka bombarduje Walczaka jego ekskochanka Hilda, on sam jednak „wyznaje” Nietzschego w sposób karykaturalnie zwulgaryzowany, protofaszystowski nieomal. Kiedy mówi: „A jednak stoicie drżący, by na wasze ręce nie padła kropla łez lub co gorsza – krwi! Trudno – życie, widzicie, z łez i krwi się składa. Kto chce coś zdziałać, musi, zakasawszy rękawów, po łokcie zanurzyć ręce w tej bólem drgającej miazdze” – poraża podobieństwo do słów nazistowskiego motta: „Łatwo dokonywać szlachetnych czynów dla ojczyzny, nawet oddać dla niej życie; prawdziwym bohaterstwem jest jednak wykonywanie dla niej brudnej roboty: zabijanie i torturowanie, wzięcie całego ciężaru zła na siebie”. Karykaturalnie ukazana filozofia życia nie jest zatem poważną propozycją: „Ja jako idea – to fikcja. Ale po filozofii życia nie jest już możliwe służenie idei, która jest nie-ja. Takie «żeromskie» służenie idei «zewnętrznej» z wierności, dlatego, że jest słuszna, szlachetna, wyższa, etc. – to sentymentalne i konserwatywne utrwalanie «gotowego świata» W Mocarzu fabularnie rysuje się owo oderwanie «ja» od «idei», z którego płynęła krytyka «gotowych światów» i «wmówień kulturalnych», krytyka sposobu myślenia, że jest albo-albo, to jest, że albo jest się «sobą», albo «służy idei». Oba rozwiązania są fałszywe, sam wybór jest znakiem alienacji” – pisze Marta Piwińska.
Alienacji tego typu, takich fałszywych alternatyw jest więcej. Lwią część rozmów bohaterów sztuki zajmują dywagacje na temat jednostki i podmiotowości moralnej. Obok strywializowanych koncepcji nadczłowieka, wypowiadanych przez Hildę, mamy także rozważania Mirskiego, na swój anachroniczny sposób przyzwoitego, przywiązanego do arystokratycznego noblesse oblige i zasad honoru, choć i on słowami „szlachcicowi zasię od zbójeckiej broni” daje dość jednoznaczny wyraz dystynkcji dzielącej go od prymitywnego motłochu. Konserwatywny redaktor wyrzuca sobie, że podejmując decyzję o publikacji, nie wykazał się wystarczającą autonomią, moralną podmiotowością. Z kolei Ogiński, Łada i Górecki problem widzą raczej w tym, że swą podmiotowość moralną delegowali na niewłaściwą osobę: „Ty moje sumienie masz w ręku” – to przykład jawnej deklaracji klęski. Walczak wreszcie, ów pseudonadczłowiek, dokonuje najbardziej spektakularnej „ucieczki od wolności”. Gest powrotu w szeroko otwarte ramiona Kościoła katolickiego nie jest jedynie kolejną sceną kabotyńskiego spektaklu upadłego manipulatora – to raczej akt, w którym tytułowy (i już w cudzysłów wzięty) „mocarz” ponosi klęskę jako podmiot. Jedynym ratunkiem pozostaje dla niego masochistyczne ukorzenie się przed instytucją, która – choć ukarze, zada pokutę – zdejmie przeklęty balast osobistej odpowiedzialności za wydarzenia.
Czy instytucja (w osobie księdza) reprezentuje zatem Prawdę? W żadnym razie – ksiądz nie rozumie postawy bohaterów, tak jak oni nie rozumieją epoki. Zapewnia kojąco: „On da ci słodycz zapomnienia”, ale chwilę wcześniej gromi ich z wyżyn kapłańskiego majestatu: „Wy widzicie tylko konieczność ołowianą, dławiącą”. Rzecz w tym, że żaden z bohaterów konieczności nie widzi – Mirski ma przed oczami etos, młodzi z Przyszłości – Walczaka, w którym spełnił się Übermensch, Walczak widzi sam siebie Wielkim Manipulatorem. Żaden z nich nie próbuje nawet zrozumieć i opisać złożonych mechanizmów, jakie sprzęgają się z ich ambicjami, lękami i interesami. Jedyny układ odniesienia dla wszystkich i każdego z osobna to jednostka i jej możliwy horyzont etyczny, ludzka wola i warunki jej ograniczenia. Taki poziom refleksji odpowiada dominującym nurtom ideowym epoki, które nijak się mają – mówi Brzozowski – do stawianych przez nią wyzwań. Nie ma w nich miejsca dla autonomicznej logiki mechanizmów wytworzonych przez człowieka – jest tylko jednostkowa wola i jednostkowe wyobrażenie. Obowiązuje swoisty Denkverbot – zakaz myślenia, który nie pozwala dostrzec realnej dynamiki konfliktu.
Na przełomie wieków XIX i XX podział na modernizatorów i tradycjonalistów, „Przyszłość” i „Ognisko Rodzinne”, mógłby stanowić realną oś politycznego sporu w sferze publicznej – faktycznie stanowi jedynie fasadę, bo pozornie skonfliktowanym stronom naprawdę chodzi o reprodukcję społecznego porządku. Za zasłoną „odwiecznego” sporu o polityczne i kulturowe pryncypia kryje się cała masa starć, które mają podtrzymać dotychczasowe układy dominacji – Panowie trzymają się razem w opozycji do Chamów, młode wilki przeciw starym – „towarzyszom broni”. Morderczy – dosłownie – spór trwa, ale wszystko i tak pozostaje na swoim miejscu: pośród starych i młodych, elity i hołoty, Sił Światła i Ciemnogrodu – poważniejsze przegrupowania nie są możliwe.
Spór jest jałowy – czy w takim razie istnieją drogi wyjścia? U Brzozowskiego postacią najbardziej konsekwentną jest Jerzy Mirski – stwierdzając absurd i grozę całej sytuacji, próbuje zachować choćby ostatni pozór własnej podmiotowości, biorąc pełną odpowiedzialność za skutki, a nie za intencje, w duchu Weberowskiej etyki przekonań – właściwej sferze polityki. Jednak widząc niezamierzone skutki własnych działań, postępuje wciąż w ramach logiki indywidualnego horyzontu etycznego – dokonuje samoukarania na drodze samobójstwa. Odpowiedzią na zło ma być kara dla jednostki etycznie odpowiedzialnej, a nie zmiana bezosobowych mechanizmów kreujących zło.
Ciekawie wygląda zestawienie świata sfery publicznej, jaki jawi się nam na kartach Mocarza, z tym, który widzimy w dziełach z II połowy XX wieku – wiele zjawisk późniejszych dostrzegamy u Brzozowskiego w zalążku. W Utraconej czci Katarzyny Blum Heinricha Bölla publikacje w mediach również prowadzą do zbrodni, śmierci niewinnych, upokorzenia i autodestrukcji wrażliwych. Jednak związki sfery publicznego przekazu informacji z polityką i gospodarką zostały nakreślone dużo wyraźniej, lepiej widać też zmierzch świata etyki – większość „sług systemu” jest po prostu cynicznymi robotami, a raczej bezrefleksyjnymi trybami wielkiej maszyny. „Chyba nie masz mi za złe tej relacji? Dość ostro się z Tobą obeszli” – pyta reporter „Gazety” swą ofiarę. Kiedy ginie z rąk Käthe, jego śmierć nie jest karą za zło wyrządzone przez jednostkę. „Kto atakuje «Gazetę», atakuje nas wszystkich”, tzn. wszystkie elementy systemu, to system jest odpowiedzialny za zło. Mirski karze jednostkowego sprawcę zła – siebie, Käthe Blum – atakuje system jako całość, tyle że pod postacią jego ludzkiego reprezentanta. W obu przypadkach autodestrukcyjna przemoc pozostaje nieskuteczna – bohaterka powieści Bölla dostrzega jednak to, czego bohaterom Brzozowskiego nie było dane zrozumieć – pierwotny charakter społecznego mechanizmu względem działań jednostek.
Brzozowski chciał „zajrzeć w oczy obłędu, który czyha pod naszym pozornie pewnym siebie życiem”. O ile pewność siebie wiązała się z iluzją potęgi indywiduum, to obłęd – z nieopanowanym charakterem sił (ekonomicznych?), wyzwolonych przez człowieka nowoczesnego. Pomysł jednorazowego i ostatecznego ich opanowania poprzez skok do królestwa wolności nie okazał się słuszny – także dlatego, że artykulacja społecznych konfliktów, sprzeczności, układów dominacji nie jest zdeterminowana przez czynniki „obiektywne”. Zadanie to należy właśnie do sfery publicznej – tak sformułować, nazwać i wprowadzić do ludzkiej świadomości konflikty i sprzeczności, aby pozwalały na społeczną zmianę i wyjście poza zaklęty krąg oportunizmu i jałowej destrukcji.OSOBY
KAZIMIERZ MIRSKI, redaktor „Ogniska Rodzinnego”, lat sześćdziesiąt
KONSTANCJA, jego żona
ANNA, lat dwadzieścia dwa
ich dzieci
JERZY, lat dwadzieścia cztery
ANTONI WALCZAK, redaktor „Przyszłości”, lat trzydzieści trzy
GÓRECKI, lat trzydzieści
współpracownicy „Przyszłości”
ŁADA, lat dwadzieścia dwa
OGIŃSKI, lat dwadzieścia osiem
PISZCZEL, około sześćdziesiąt lat
CZERNIA, około sześćdziesiąt lat
HILDA WEST, trzydzieści parę lat
TERLECKI, sekretarz redakcji „Ogniska” DOKTOR KSIĄDZ
KOMISARZ POLICJI
MARTA, służąca Mirskich
WOJCIECH, woźny redakcji „Przyszłość”
POSŁUGACZ
TŁUM ZA SCENĄ
Rzecz dzieje się w Galicji.
AKT I
Redakcja „Przyszłości”. Duży pokój. Wprost sceny drzwi oszklone prowadzące na balkon i okno. Po prawej stronie drzwi wejściowe, na lewo drzwi prowadzące do dalszych pokojów mieszkania. Stół na środku. Pod oknem wysokie biurko, parę mniejszych stolików pod ścianami. Książki, papiery, stosy gazet. Półki z porozrzucanymi książkami.
Łada siedzi przy stole, Górecki pisze coś przy biurku pod oknem. Ogiński siedzi konno na krześle i pogwizduje. Piszczel przechadza się po pokoju. Drzwi na prawo otwierają się. Staje w nich Czernia, kapelusz na głowie przekrzywiony, w ręku zmięta gazeta. Kapelusz rzuca na ziemię.
CZERNIA Już po wszystkim, jesteśmy pobici, zmiażdżeni. Taki artykuł dziś… to prawdziwe uderzenie maczugą, po takim ciosie już się nie wstaje więcej.
Wszyscy zrywają się lub zwracają się ku niemu.
OGIŃSKI Jaki znowu artykuł? O czyim pan mówi?
GÓRECKI Co się stało?
PISZCZEL Dionizy! Mówże wyraźniej.
CZERNIA (podchodzi ku środkowi pokoju, wita się machinalnie) Powiedziałem już wam, co się stało, jesteśmy zmiażdżeni. Czytajcie tylko. (potrząsa gazetą) Zwykły oszust, fałszerz… A…
ŁADA Co?… O kim pan mówisz? Walczak! Nasz redaktor! Jak pan śmiesz!
Postępuje groźnie ku Czerni. Górecki i Ogiński przedzielają ich. Górecki zatyka usta Ładzie, Ogiński wyrywa Czerni z rąk gazetę. Wszyscy skupiają się naokoło niego. Czernia wskazuje mu palcem poprzez ramię.
CZERNIA O… tu… tu… czytaj pan…
PISZCZEL Czytaj pan, czytaj.
OGIŃSKI (czyta) „Działo się to w miasteczku N. w obwodzie annopolskim. Przed niższym sądem karnym stanął dwudziestotrzyletni młodzieniec. Z aktu oskarżenia, stwierdzonego przez zeznania świadków, wynikło, że oskarżony, «będąc oficjalistą w jednej z większych kopalni węgla, sprzeniewierzył około trzech tysięcy złotych i sprzeniewierzenie to starał się ukryć za pomocą fałszowania kwitów, dowodów, rewersów etc. Cała sprawa prowadzona była niezmiernie zręcznie i wydała się jedynie dzięki wyjątkowemu wprost zbiegowi okoliczności. Nie będziemy powtarzali tu całej tej nie tyle romantycznej, ile kryminalnej historii i poprzestaniemy na wzmiance, że oskarżony został uznany przez sąd przysięgłych za winnego i skazany na sześć miesięcy więzienia (przy uwzględnieniu okoliczności łagodzących). Po odbyciu kary obiecujący ten młody człowiek wyjechał do Ameryki, skąd przed trzema laty zawitał do naszego miasta i dzisiaj stara się o uzyskanie mandatu posła do rady państwa, zapewne aby potem rozpocząć na nowo tak niefortunnie przerwane operacje finansowe, tylko teraz – na większą już skalę i z większymi szansami powodzenia. Bohaterem tego opowiadania bowiem jest pan Antoni Walczak, redaktor «Przyszłości». Sądzimy jednak, że pomimo całej bezczelności, z jaką pan Walczak odgrywał u nas rolę nieskazitelnego Katona, przestanie się już od tej chwili ubiegać o głosy swych współobywateli. Zna on zbyt dobrze swoich wyborców, aby nie miał wiedzieć, że teraz już nie może liczyć na żadne pobłażanie. Nie pozwolą mu dłużej rzucać oszczerstw, które on znamionami prawdy nazywa, na najzacniejszych naszych obywateli. Błoto, którym pan Walczak innych obrzuca, czerpie on z własnej duszy. – Podpisano: Kazimierz Mirski”.
Ogiński opuszcza gazetę bezładnie i stoi chwil kilka bez ruchu. Wszyscy są jakby zastygli.
ŁADA (uderza kułakiem w stół) A, stary borsuk, to dlatego milczał tak uparcie! Z tym się czaił – a gadzina!
PISZCZEL Panie Łada, Mirskiego tak traktować niepodobna, ja i Czernią wiemy o tym najlepiej.
ŁADA Ha… tak! Teraz rozumiem, dlaczego pan Czernia tak skwapliwie uwierzył w tę całą potworną, niedorzeczną bajkę. Dawni koledzy… no… nic dziwnego. Ale ja mu pokażę. Na takie rzeczy kijem się odpowiada.
CZERNIA Nie mogę się nawet urażać tym, co pan mówi. Zazdroszczę panu tylko tej młodzieńczej wiary, która ani na chwilę zwątpieniu powstać nie pozwala.
OGIŃSKI Ja także nie wątpię – to nie może być prawdą…
PISZCZEL Czekajmy Walczaka.
GÓRECKI Co tu po wyjaśnieniach. Taka potwarz to lepka rzecz. Już teraz na całe życie z niej coś na Walczaku zostanie.
OGIŃSKI A szczególniej teraz. W tym pan miał słuszność, panie Czernia. Jesteśmy rozbici. Biedny Walczak. Jednym ciosem zburzono wszystkie jego plany. Wszystko to zmarniało.
CZERNIA Tak, on przegrał, ale z nim i my. To jest nauka, iż powinno się przywódców wybierać oględnie i tylko pomiędzy ludźmi jak łza czystymi.
OGIŃSKI Panie Czernia, jeszcze jedno takie powiedzenie, a już nie Łada, lecz ja zażądam od pana rachunku. Chwila pierwszego piorunującego wrażenia już minęła, teraz trzeba liczyć się ze słowami.
CZERNIA Bo mnie się w głowie nie mieści, żeby Mirski skłamał.
ŁADA A mieści się panu w głowie, że Walczak fałszował.
CZERNIA Czy panowie tak dobrze znacie Walczaka?
ŁADA Jak własną duszę.
CZERNIA Takie rzeczy mówi się tylko w pana latach. Czy w ogóle może ktokolwiek znać Walczaka? Ja pamiętam, że jemu wymknęły się kiedyś takie słowa: „Głupcy tylko uważają za cel mowy wypowiadanie uczuć swoich i myśli. To naiwne – powinno się mówić tylko z zamiarem oddziaływania na innych i mówić zawsze tylko to, co na nich podziałać może”.
OGIŃSKI Więc cóż w tym jest dziwnego? Przecież to jest elementarne prawidło dla każdego, kto chce mówić na zebraniach publicznych, kto chce panować nad tłumami.
CZERNIA Być może. Mnie się jednak zdaje, że w tym było coś więcej niż zwykła taktyka mówcy, że w tym odbiła się cała dusza Walczaka. Wydaje mi się, że nawet wtedy, kiedy jest on najbardziej wzruszony, jest w nim coś jeszcze, co oblicza, kalkuluje, mierzy… Nie wiem zresztą, jak to powiedzieć, ale czuję w nim coś niesłychanie zimnego, coś, co się nigdy nie przejmuje, nigdy nie jest szczerym…
ŁADA Słowem, nazywa go pan komediantem?
PISZCZEL Komediant? Nie, nie to ma na myśli. To byłoby zbyt powierzchowne, choć może mniej niebezpieczne.
OGIŃSKI Właśnie czas na zabawy w psychologię… Ten artykuł musiało już wielu przeczytać. „Ognisko” wcześnie wychodzi.
CZERNIA Specjalni roznosiciele sprzedają numer po ulicach miasta, nawołując: „Walczak, Walczak zdemaskowany! Zdumiewające odkrycie”.
PISZCZEL Mirski musi być bardzo pewnym swego, kiedy aż takich środków używa.
CZERNIA Widziałem nawet drobne kupki ludzi żywo rozprawiających z numerem „Ogniska” w ręku. Gdzieniegdzie wołano: „Precz z oszustem!”.
GÓRECKI Tak! Najstraszniejszym to, że Mirski nawet u naszych stronników uchodzi za nieskazitelnego.
ŁADA Taka opinia – to piękna rzecz, to najlepszy oręż, to pyszna kazalnica do głoszenia potwarzy. Taka cnota, to lepsza niż sztylet, morduje się nią skuteczniej i podlej.