- promocja
Mocni ojcowie, mocne córki - ebook
Mocni ojcowie, mocne córki - ebook
Ojciec to pierwszy mężczyzna w życiu kobiety. Jego rola jest więc decydująca w jej późniejszym życiu – decyduje o jej poczuciu wartości, o charakterze, rzutuje na podejmowanie przez nią decyzji życiowych. Ten doskonały poradnik przeznaczony jest dla wszystkich ojców. Autorka, lekarz rodzinny z dwudziestoletnią praktyką udziela cennych wskazówek, na temat bycia kochającym, mądrym i wartościowym ojcem.
Meeker w mistrzowski sposób prowadzi czytelnika po skomplikowanym dziewczęcym świecie, pełnym wzlotów i upadków, zranień i radości. Posługując się językiem przystępnym, uświadamia każdemu mężczyźnie czym jest ojcostwo, uczy jak kochać mądrze i bezwarunkowo. Przypomina, że ojciec dla każdej dziewczynki to pierwszy i najważniejszy mężczyzna w jej życiu. Żaden ojciec nie powinien nigdy o tym zapomnieć. „Tato: zostałeś stworzony nie bez przyczyny, a twoja córka szuka w tobie przewodnika, jakiego nie może znaleźć u nikogo innego. Słowa, które wypowiadasz; wszystko, co komunikujesz uśmiechem i co wprowadzasz, jako reguły obowiązujące w waszej rodzinie, ma nieskończony wpływ na życie twojej córki”. Książka ta jest ważna, mądra i niezwykle przydatna. Dowiecie się w jaki sposób wychować silną i mądrą kobietę, co bez wątpienia jest celem i marzeniem każdego rodzica.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7595-463-0 |
Rozmiar pliku: | 833 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przygotowywałem się właśnie do wyjazdu z moją najstarszą, szesnastoletnią córką na żagle, gdy trafiła do mnie książka MegMeeker. Spojrzałem na tytuł: Mocni ojcowie...? Takim chcę być! ...mocne córki? Tak, zależy mi na tym, by wychować moje cztery córki na silne, mądre kobiety, które dadzą sobie radę z wszelkimi trudami życia.
Zacząłem czytać książkę, licząc, że znajdzie się w niej jakaś inspiracja, którą wykorzystam od razu w czasie rejsu. Czytałem powoli i uważnie, konfrontując swoje spojrzenie na ojcostwo – spojrzenie ojca i psychologa doradzającego rodzicom – ze spojrzeniem MegMeeker.
Mój werdykt? Uważam, że warto tę książkę przeczytać i wdrożyć w życie przynajmniej część zawartych w niej wskazówek.
Jest to książka dla każdego ojca. Dla tego, który ma dobre mniemanie o swoim ojcostwie, ale chce się rozwinąć i udoskonalić, jak i tego, który ma poczucie winy i uważa, że się nie sprawdza w tej roli. MegMeeker nie tworzy niedoścignionego ideału ojcostwa. Nie oceniając cudzego życia, daje praktyczne podpowiedzi także dla ojca, którego córka uciekła z domu, dla ojca-rozwodnika, dla zapracowanego, dla wierzącego, dla ateisty…
Jakie są mocne strony autorki i główne zalety tej książki?
Autorka jest kobietą konkretną, odważną i doświadczoną. Dzieli się mądrością, którą zdobywała przez lata. I to się czuje. Ta kobieta może być autorytetem.
No tak, ale co kobieta i matka może powiedzieć ojcom o wychowaniu? Sam zadawałem sobie to pytanie. Mężczyźnie niełatwo przychodzi rozumieć kobietę, jej potrzeby, nastroje, sposób komunikacji. Własnej żony trzeba się uczyć przez lata. A córka? Najpierw jest małą dziewczynką, potem nastolatką i dojrzewającą kobietą. Zmienność do kwadratu, za którą trudno nadążyć zwłaszcza mężczyźnie.
Dlatego właśnie największą zaletą książki jest to, że napisała ją kobieta, która sama ma trzy córki i jako pediatra pomaga wielu młodym dziewczętom. Między wierszami można wyczytać, że amerykański pediatra to nie tylko lekarz, ale także dobry psycholog. MegMeeker świetnie pokazuje, co jest ważne w ojcostwie z punktu widzenia córki. Jakie postępowanie ojca jest dla niej dobre i cenne, a jakie nie. Za co będzie ojcu wdzięczna jako kobieta, mimo że na to samo złościła się, będąc dzieckiem czy nastolatką. Na co musi uważać ojciec, żeby nie zostawić w córce trwałej rany. Jak powinien ją kochać, jak chronić i w jakim stopniu jej ufać.
MegMeeker jest więc ekspertem w budowaniu relacji ojca z córką z perspektywy kobiety. Jej zaletą jest też to, że… nie jest Twoją żoną, Czytelniku. Być może Twoja żona także jest ekspertem od Twojej relacji z córką. Wskazówek żony jednak trudniej słuchać niż eksperta, z którym nie wiążą Cię emocje, konflikty, zgiełk codzienności. Taka kobieta ekspert nie powie Ci później: „A nie mówiłam?”… Zresztą niewykluczone, że lektura tej książki pomoże Ci ze zrozumieniem przyjąć część rad, które od dawna słyszysz od swojej żony, a inne uwagi żony ze spokojem odrzucić.
MegMeeker jest oddanym lekarzem pediatrą. Jej zawód daje okazję do przyglądania się bardzo konkretnym skutkom wychowania i ojcostwa. Trafiają do niej dziewczęta z depresją, anoreksją, chorobami przenoszonymi drogą płciową, młode narkomanki. Meg nie zajmuje się więc tylko chorobami ciała, ale całą szeroką gamą emocji dziewcząt, ich relacji z innymi, ich spojrzeniem na świat. Ponieważ jej pacjentki są niepełnoletnie, Meg poznaje także rodziców. I właśnie lata doświadczeń w gabinecie sprawiły, że zrozumiała wielkość roli ojca w życiu córki. Każdego ojca w życiu każdej córki. Jak istotne może być postępowanie ojca, by uchronić dziewczynę od rozmaitych problemów, i jak kluczowa jest jego obecność i wsparcie, gdy poważne problemy w życiu córki już się pojawiły.
Wielką wartością książki są liczne przykłady MegMeekers z jej lekarskiej praktyki. Ich bohaterkami są zawsze dziewczynki lub dziewczęta i ich ojcowie. Przykładów jest dużo i są trafne. Wzbudzają zaufanie. Dzięki nim wiadomo, że autorka nie jest gołosłowna, a każda teza jej książki jest poparta doświadczeniem. I to nie tylko doświadczeniem z gabinetu pediatrycznego, ale także własnym, zrodzonym z refleksji nad postępowaniem jej ojca wobec niej i jej męża wobec ich córek.
Dla mnie, jako mężczyzny i psychologa, kluczową sprawą jest to, czy autor poradnika przeżył to, o czym pisze. Czy jego mądre rady sprawdziły się w jego własnej rodzinie. Po Meg widać, że pisze tak, jak żyje.
W książce wiele tez jest dokumentowanych odwołaniem do badań naukowych, wskazanych rzetelnymi notkami bibliograficznymi. Część z tych badań znam i mogę potwierdzić, że MegMeeker nie cytuje przypadkowych wyników (w końcu do każdej tezy można znaleźć odpowiednie badania), ale te, które są naprawdę sprawdzone. To, że opisują one rzeczywistość amerykańską, nie powinno przeszkadzać. W globalnej kulturze tendencje i zależności w świecie zachodnim wszędzie są podobne, różnią się jedynie procenty. Wszędzie obecne są zagrożenia i problemy. Różnią się tylko stopniem nasilenia. A dla Ciebie jako ojca nie jest w końcu najważniejsza skala danego zagrożenia, tylko to, by ominęło ono Twoją córkę.
Czytając tę książkę, przygotuj się, że momentami będzie ostro i trudno. Meg to konkretna kobieta. Ma swoje zdanie na każdy temat. I jeżeli uważa, że coś jest naprawdę ważne, nie owija tego w bawełnę. Używa trybu rozkazującego. Jasno mówi, jak w danej sytuacji powinieneś postąpić i czego masz się wystrzegać.
Styl MegMeeker może Cię niekiedy irytować, wkłada bowiem wiele emocji w to, co pisze. Jaka jest na to rada? Czytać książkę fragmentami. Podobnie jak w małżeńskiej rozmowie pierwszą uwagę żony dość łatwo znieść. Drugi zarzut w tej samej rozmowie jakoś się wytrzyma, ale przy wytknięciu trzeciej sprawy, czwartego błędu traci się w końcu cierpliwość. Dlatego czytaj za jednym razem tyle, ile jesteś w stanie strawić.
A jeśli drażni Cię jakiś rozdział, przeskocz go, czytaj inne. A do tego wróć na końcu. W tej książce jest odwrotnie niż w wielu innych poradnikach. Nie jest napisana tak, że na początku są najciekawsze obserwacje i rady, a dalej już nie. Przeciwnie – dla mnie na przykład najbardziej wartościowa była druga połowa książki.
Piszę ten wstęp jako człowiek od lat zawodowo zajmujący się wychowaniem, pracą z młodzieżą, warsztatami dla rodziców. Prowadzę z tego zakresu badania naukowe, publikuję książki. Chcę uczciwie powiedzieć, że gdy wydawnictwo poprosiło mnie o napisanie wstępu, nie obiecałem, że to zrobię. Nie wiedziałem z góry, czy zgodzę się z autorką – czy moje polskie doświadczenie potwierdzi jej tezy.
Otóż zgadzam się z MegMeeker w dziewięćdziesięciu pięciu procentach. Pozostałe pięć procent to różnice. Być może Ty także nie zgodzisz się ze wszystkim, co tu przeczytasz, nie przyjmiesz wszystkich rad. To nie ma znaczenia. W tej książce jest tyle konkretnych podpowiedzi, że nawet jeżeli jedna trzecia z nich przypadnie Ci do gustu, będzie to ważna zmiana na lepsze w Twoim ojcostwie. Będziesz mocniejszym ojcem. I wychowasz córkę na mocniejszą kobietę.
Drogie Kobiety – żony i matki. To Wy często pierwsze sięgacie po poradniki. Także te dla mężczyzn. Mam do Was prośbę. Nie używajcie książki MegMeeker jako wałka do bicia męża po głowie. Mężczyznom trudno jest słuchać uwag na tak delikatne tematy jak wywiązywanie się z zadań ojca. Być może i w Waszym małżeństwie jest to drażliwy temat. Spróbuj więc podsunąć tę książkę mężowi bez żadnych złośliwych komentarzy. Zaakceptuj, jeśli nie będzie chciał przeczytać. I jeśli tak się stanie, proponuję, byś sama przeczytała tę książkę, a następnie z namysłem spróbowała wybrać z niej kilka fragmentów, które mogą Twojego mężczyznę podbudować, które możesz wykorzystać, by go pochwalić, docenić jego zaangażowanie, postawę, decyzje w odniesieniu do córki. Skup się na tym, co pozytywne. Wyszukaj na podstawie tej książki mocne strony Twojego męża jako ojca. Może on je ma, a Ty ich nie widzisz? Często jest tak, że to, co złe, widzimy przez szkło powiększające i jest dla nas drażniące, a to, co dobre, traktujemy jako oczywiste i po pewnym czasie przestajemy zauważać…
Jeśli będziesz umiała znaleźć i powiedzieć mężowi kilka pozytywnych rzeczy na podstawie tej książki, wtedy możesz zrobić następny krok: w odpowiednim momencie, stanowczo, ale z łagodnością, pokazać mu fragment książki dotyczący obszaru, w którym Twoim zdaniem mąż ma sporo do poprawienia. Jeden fragment. Może parę stron tekstu. Twój mąż kocha swoją córkę i chce być dobrym ojcem. Daj mu czas, by przetrawił tę wskazówkę, i koniecznie doceń go, gdy zauważysz, że choć trochę coś w tej sprawie zmienił. I dopóki go za to nie pochwalisz, nie pokazuj mu następnego fragmentu odnoszącego się do jego kolejnej słabej strony.
Szymon Grzelak
Doktor psychologii, autor poradnika dla rodziców Dziki ojciec. Jak wykorzystać moc inicjacji w wychowaniu (Poznań 2009), autor i realizator cenionego programu profilaktycznego Archipelag Skarbów (www.program.archipelagskarbow.eu), który uczy młodzież mądrego podejścia do miłości, seksu i życia wolnego od uzależnień.Wstęp
Chwila wytchnienia w pracy, bo do pokoju wchodzi sympatyczny kolega, mistrz w opowiadaniu dowcipów. Wszyscy odwracają wzrok od komputerów, palce przestają stukać w klawiaturę. A on roztacza przed słuchaczami wizję wieczoru w firmie, gdzie znudzeni mężczyźni spoglądają co jakiś czas na zegarek. Wreszcie jeden mówi: „Wychodzę, żona pewnie już położyła dzieci spać”. „A ja jeszcze posiedzę, może wyprowadzi też psa”. Słuchacze parskają śmiechem, ale po chwili cichną.
Gdy z ogromnym zaciekawieniem czytałam książkę MegMeeker, nachodziły mnie na przemian osobiste wspomnienia oraz refleksje związane z wieloletnią pracą w redakcji „Małego Gościa Niedzielnego”.
Najstarszy obraz pochodzi z mojego bardzo wczesnego dzieciństwa. Niechcący usłyszałam rozmowę mamy z sąsiadką. Opowiadała z oburzeniem, że rośnie ze mnie spryciara, ponieważ gdy idę z nią do sklepów lub do kościoła, to wciąż narzekam, że bolą mnie nogi, i wymuszam branie na ręce. Tymczasem poprzedniego dnia powędrowałam z ojcem do sąsiedniego miasta, pokonując radośnie kilka kilometrów. Do dzisiaj pamiętam własne zdumienie. Przecież naprawdę bolały mnie nogi, gdy szłam z mamą, a nic mi nie dolegało podczas wędrówki z ojcem. To nie był spryt małego dziecka. MegMeeker tłumaczy to zjawisko. Dowiadujemy się z jej niezwykłego poradnika, że nawet niemowlęta wypadają w testach lepiej, jeśli ojciec angażuje się w opiekę. Dziewczęta mające kochających ojców potrafią być asertywne, a otoczone czułością nie mają problemów z poczuciem własnej wartości i nie szukają zbyt wcześnie bliskości u kolegów.
Po latach właśnie ojciec pomagał mi najlepiej przy gromadce małych dzieci. Przychodził w środy i bez względu na pogodę ruszali na pola i łąki, wracali wykończeni i szczęśliwi. A dziadek mówił: „Gdy jako bardzo młody mężczyzna zostałem ojcem, to wydawało mi się, że dziecko ogranicza mi dostęp do wszystkiego, co ważne – meczów, koncertów, kolegów, imprez. Jako dziadek już wiem, że to wszystko jest bardzo mało ważne w porównaniu z tym, co możemy z siebie dać małemu człowiekowi”.
Od kilkunastu lat prowadzę w „Małym Gościu Niedzielnym” rubrykę „Darmowe korepetycje”. Odpowiadam nastolatkom na listy, w których przedstawiają swoje problemy. Nie ma tygodnia, bym nie czytała wynurzeń tego rodzaju: „Moje życie nie ma sensu. Już prawie nic mnie nie cieszy, najchętniej zrezygnowałabym z życia, ale wiem, że nie wolno”. Młode autorki nie radzą sobie z poczuciem pustki, nie widzą wokół siebie powodów do radości, brakuje im entuzjazmu. Takie listy często prowokują do dłuższej korespondencji. Siłą rzeczy poznaję sytuację rodzinną autorek. Dosyć szybko zauważyłam, że problemy z niską samooceną mają nastolatki, które są surowo wychowywane, nie czują w domu wsparcia, które są nieustannie krytykowane. Od kilku lat próbuję wspierać i przekonywać dziewczyny, które się okaleczają. Ich ramiona i uda są regularnie rozdzierane przez cyrkle, nożyczki lub inne narzędzia, a rodzina nie ma o tym pojęcia. I znowu okazuje się, że przyczyna tkwi często w chorych układach rodzinnych. Wyjątkowo często są to dzieci rozwiedzionych rodziców lub córki zasadniczych i oschłych ojców prowadzących życie na pokaz. Od ponad roku coraz więcej listów dotyczy odchudzania. Atakowane przez kulturę masową dziewczyny są przekonane, że staną się popularne, podziwiane i atrakcyjne, jeśli tylko stracą kilogramy. Ten problem dopiero do nas dociera. Tym bardziej pomocna będzie książka, w której bardzo wiele miejsca autorka poświęca temu problemowi. Okazuje się, że najlepszym sposobem, by córka nie cierpiała na zaburzenia w odżywianiu, jest czas spędzany z ojcem, który wie, jak swoje dziecko podbudować, gdy media narzucają bzdurne wzorce. Rozdziały poświęcone temu problemowi pełne są cennych i konkretnych wskazówek. Warto je sobie przyswoić, bo plaga zaburzeń w odżywianiu, na które cierpi wielka liczba nastolatek w USA, szybko dotrze i do nas.
Czytając tę niezwykle mądrą książkę, wspominałam wciąż moją najwytrwalszą czytelniczkę. Pierwszy raz napisała w gimnazjum. Jej list to był wielki protest przeciwko temu, że tato wyjechał do pracy za granicę, a ona tego nie wytrzyma. Ojciec wrócił przed czasem i wbrew obawom nie tylko dostał pracę, ale założył własną firmę i świetnie prosperuje. Nie podejrzewam, by przeczytał jakiś poradnik na temat wychowania. On po prostu kocha żonę i córki, żyje dla nich i z nimi, spędza z rodziną bardzo dużo czasu, świetnie godzi zwaśnione często kobiety, wprowadzając męskie opanowanie, inny punkt widzenia. Rezultaty są niesamowite – córka nie tylko uczy się rewelacyjnie, ale jest w pełni dojrzała emocjonalnie, nie ma kompleksów, spokojnie przeszła przez dojrzewanie, działa w szkolnym samorządzie, w hospicjum, w lokalnych pismach, potrafi nawet zarabiać, nie miała zachwiania w wierze, z dumą nosi obrączkę Ruchu Czystych Serc i nie ma tematu, którego by z ojcem nie omawiała. Oto fragment jej listu pisanego tuż przed półmetkiem w liceum:
„Moi rodzice nie są za grosz uciążliwi. Dlatego idą na półmetek, bo mi to wszystko jedno. Nie będę przemycać wódki pod płaszczem, więc co tam. Niech idą i finał. Koleżanki mi zazdroszczą rodziców. I tak ich lubią, że pisały mojemu tacie SMS-y, żeby poszedł na półmetek. Jak się dowiedziały, że pójdzie, to skakały z radości, a on im obiecał, że z nimi zatańczy. Moi rodzice są inni niż ich – z moimi luz, moim mówimy, cośmy głupiego zrobiły, nie musimy niczego ukrywać. One swoim nic nie powiedzą. Moi są jak pogotowie. Córka dzwoni, tato przyjeżdża. Córka ma wrócić, ale jednak zostanie dłużej, to pisze SMS-a i siedzi. Tylko ja ich nigdy nie zawiodłam. Jak się umawiałam, to minutę przed umówioną godziną byłam w domu albo dzwoniłam. A jak mi się coś zmienia, zawsze SMS. No i to, że oni zawsze wiedzą, gdzie jestem, co robię i z kim. Nigdy ich nie oszukałam. Znają moje zasady, wiedzą, że pewnych granic nie przekroczę. Jesteśmy wobec siebie szczerzy”.
Wzruszające były jej wcześniejsze listy, gdy jako gimnazjalistka biegała z ojcem do sklepów, a widząc rówieśników z piwem w parku, potrafiła zawiadomić straż miejską i dochodziła, kto im sprzedaje alkohol.
Tak bardzo było mi żal jej rówieśniczki, która przez rok w liceum zmagała się z depresją. Nie potrafiła porozumieć się ze zgorzkniałą mamą, trudno było jej prosić o pomoc ojca, który kilka ulic dalej żyje pochłonięty nową rodziną. Zresztą nigdy nie mieli kontaktu, odszedł, gdy była mała. Udało się ją namówić, by poszła do specjalisty, który udzielił skutecznej pomocy.
Bardzo chętnie odpowiadam na listy, w których nastolatki skarżą się, że rodzice nie pozwalają im późno wracać do domu, kontrolują ich życie. Pewnie, że czasami przesadzają z nadopiekuńczością lub rygorem czy też hamowaniem rozwoju. Ale mogę wówczas spokojnie tłumaczyć, że autorki mają odpowiedzialnych rodziców, którzy kochają swoje dziecko i chcą dla niego samego dobra. Czas szybko płynie i samodzielność nadejdzie, czy tego rodzice chcą, czy też nie.
Książka MegMeeker powinna się znaleźć w każdym domu. Jest bowiem bardzo życiowa i w przystępny sposób pokazuje ojcom, jak wielki jest ich wpływ na życie córek. Nie jest to teoria oddalona od życia, nie jest to poradnik wyłącznie dla młodych ojców, którzy dopiero wchodzą w nową rolę. Autorka świetnie zna życie, jest doświadczoną lekarką, matką czworga dzieci, żoną, przez wiele lat studiowała relacje między ojcami i córkami, badała wpływ roli ojca na życie córki. Widzi, jak bardzo współczesny świat eliminuje ojca z życia rodziny, ograniczając jego rolę do kwestii finansowych. W kolejnych rozdziałach poznajemy problemy, z którymi zetknie się każda nastolatka i z którymi poradzi sobie, o ile wesprze ją w tym ojciec. Rola, którą proponuje ojcom MegMeeker, nie jest niczym nowym. To powrót do początku, do dzieła stworzenia, bo to Bóg powołał nas do życia w rodzinie i dla rodziny. Zadania ojca absolutnie nie przekraczają możliwości mężczyzn, o czym ich autorka sugestywnie przekonuje, dodając otuchy.
Są rozdziały, które polski czytelnik przyjmie jako oczywiste. Bez względu na kraj każdy zmaga się z nastolatką, która testuje wytrzymałość rodziców, która prowokuje, bo tylko sprawdza, czy jest dostrzegana w rodzinie, czy ojciec kocha ją bezwarunkowo. Pełne konkretów są rozdziały poświęcone korzystaniu z Internetu, telefonów, czytaniu kolorowej prasy, oglądaniu seriali. Na mnie szczególne wrażenie zrobiły rozważania na temat pokory i przekazywania wiary. Autorka definiuje pokorę jako widzenie siebie w prawdzie. Tylko taka pespektywa pozwoli rozwijać talenty, ale też przyjąć własne ograniczenia. Chroni przed obsesyjnym kręceniem się wokół samych siebie, do czego nakłania młodych ludzi kultura masowa. Gdy marketingowcy będą pchali nastolatki w stronę próżni, ojcowie znajdą w sobie moc, by je przekonać, że są wartościowe.
Są w tej książce rozdziały, które polski czytelnik przeczyta ze zdumieniem, może ze zgrozą. Bo pewne zachowania, normy i zwyczaje jeszcze do nas nie dotarły. Jednak świat stał się globalną wioską i nastąpi to bardzo szybko. Przecież jeszcze niedawno słuchaliśmy ze zgorszeniem o luźnych związkach, w których żyły dzieci naszych zagranicznych znajomych i krewnych, nie mając zamiaru zawierać ślubu. MegMeeker dokładnie analizuje zgubny wpływ nauczania o seksie w młodszych klasach szkół podstawowych oraz upowszechnienia swobody seksualnej wśród nastolatków. U nas rodzice wciąż jeszcze starają się decydować o tym, czego uczy się ich dzieci. Autorka posługuje się konkretnymi liczbami, by pokazać, jak odwrotny do zamierzonego skutek odnosi zbyt wczesne i brutalne uświadamianie dzieci. Od kiedy u nas gimnazja stały się miejscem, gdzie zbiera się młodzież w najtrudniejszym etapie rozwoju, nastąpiło przesunięcie wieku inicjacji seksualnej. Bywają środowiska, w których trzeba mieć partnera i trzeba współżyć, bo tylko wtedy zajmuje się wysoką pozycję w grupie. Problem ten, u nas nowy, dobrze znany jest w USA i autorka daje bardzo wiele konkretnych rad. Nie matka, lecz właśnie ojciec jest tą osobą, która może sprawić, że dziewczyna nie podejmie pochopnie współżycia, a tym samym ochroni się przed depresją. Za oceanem ogromna liczba nastolatek cierpi bowiem na depresję z powodu zbyt wczesnego rozpoczęcia współżycia, które nie daje im żadnej radości, do którego są zmuszane przez presję rówieśników. Brzmi to dla nas wciąż jeszcze nieprawdopodobnie, ale stanie się problemem naszych rodzin szybciej, niż się tego spodziewamy.
MegMeeker pisze z pozycji naukowca, lekarza praktyka, z pozycji matki i żony. Bywa chłodna, a czasami ponoszą ją emocje. Ale jak się ich pozbyć, jeśli walczy się o tak wysoką stawkę, jaką jest życie naszych dzieci? Autorka przekonuje, że współczesny ojciec powinien stanąć pomiędzy kulturą masową a córką i nie pozwolić, by media ją ukształtowały. Na każdej stronie autorka przekonuje ojców, że to zadanie nie jest ponad ich siły, że warto poświęcić osiemnaście lat życia, by pomóc własnemu dziecku i podołać swojej odwiecznej roli, do której każdy ojciec został powołany i odpowiednio przez Boga wyposażony w takie a nie inne cechy. Podczas lektury przypomniała mi się przeczytana kiedyś krótka informacja, że pod koniec lat trzydziestych XX wieku w przemysłowym okręgu Anglii zaobserwowano wyjątkowo dużą liczbę bardzo zdolnych i inteligentnych uczniów. Gruntowne badania wykazały, że przez pierwsze lata ich życia ojcowie byli bezrobotni. Siłą rzeczy spędzali wiele czasu w rodzinie. Mimo ograniczeń finansowych dali dzieciom coś o wiele cenniejszego. To ma na myśli MegMeeker, pisząc: „Gdy jesteś przy niej, twoja córka stara się wypaść jak najlepiej. Gdy uczysz ją czegoś, szybciej przyswaja wiedzę. Gdy kierujesz nią, nabiera pewności siebie. Gdybyś zdawał sobie w pełni sprawę, jak głęboki masz wpływ na życie i osobowość twojej córki, byłbyś sparaliżowany lękiem i odpowiedzialnością. Masz wpływ na całe jej życie, ponieważ ona daje takie prawo tylko tobie – i żadnemu innemu mężczyźnie na świecie”.
Iza Paszkowska redaktorka „Małego Gościa Niedzielnego”Od autorki
We wrześniu 1979 roku mój ojciec wypowiedział zdanie, które na zawsze zmieniło moje życie. Kilka miesięcy wcześniej ukończyłam szkołę Mt. Holyoke College, a moje podania o przyjęcie na medycynę były ciągle odrzucane, zastanawiałam się więc nad realizacją jakiegoś planu awaryjnego. Pewnego wieczoru, idąc po schodach do sypialni, usłyszałam tatę rozmawiającego przez telefon. Było to o tyle niezwykłe, że mój ojciec nie był specjalnie gadatliwym człowiekiem, dlatego rozmowa telefoniczna trwająca dłużej niż minutę była z pewnością faktem godnym odnotowania. Zatrzymałam się przed uchylonymi drzwiami jego gabinetu i słuchałam.
– Tak... – mówił. – Dzieci naprawdę szybko dorastają, prawda? Muszę ci koniecznie powiedzieć, że moja córka Meg w przyszłym roku zacznie studia w akademii medycznej, chociaż nie jest jeszcze całkiem pewna w której.
Poczułam mocniejsze bicie serca, myślałam, że zemdleję. Co on wygaduje? Akademia medyczna? Przecież dostałam kilka listów odmownych. Idę do akademii medycznej w przyszłym roku?Jak on może tak mówić? Czy jest coś, o czym nie wiem?
Te słowa nie zmieniły biegu mojego życia. Ale ton jego wypowiedzi, jego zaangażowanie i całkowite przekonanie zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Mój ojciec wierzył w moje możliwości bardziej niż ja sama. Nie tylko wierzył, ale sam będąc lekarzem, zaryzykował swoją reputację przed znajomym.
Wycofałam się spod drzwi, a moje serce biło jeszcze szybciej. Byłam poruszona i podekscytowana, ponieważ pewność mojego taty dała mi nadzieję. Studia medyczne to było moje marzenie od wielu lat. I oczywiście jesienią 1980 roku zaczęłam je, właśnie tak jak zapowiedział to mój ojciec. Tata dzwonił do mnie od czasu do czasu i dopytywał o szczegóły moich zajęć. Czy daję sobie radę z anatomią ogólną? Czy spędzam wystarczająco dużo czasu nad histologią? Czy potrzebuję jakichś pomocy naukowych? Moja odpowiedź nie miała znaczenia – i tak pakował je i przesyłał do akademika, abym mogła zająć się jakąś pożyteczną pracą w piątkowe wieczory, które – rzecz jasna – miały być przeznaczone na gorliwą naukę.
Nie zrozumcie mnie źle. Mój ojciec nie był człowiekiem, który chciał koniecznie żyć życiem swoich dzieci. W rzeczywistości wiele razy zniechęcał mnie do wyboru medycyny, ponieważ dokładnie przewidział problemy związane z opieką zdrowotną. Ale ja marzyłam o tym, aby zostać lekarzem. Czy chciałam pójść na medycynę, aby go zadowolić? Nie. Nie musiałam tego robić. Chciałam studiować medycynę, ponieważ naprawdę pragnęłam zostać – tak jak jego przyjaciel – chirurgiem ortopedą. Lekarz ten pozwalał mi przychodzić na salę operacyjną i całymi godzinami przyglądać się jego pracy. Była to najciekawsza rzecz, jaką kiedykolwiek widziałam, i sama bardzo chciałam też umieć to robić.
Mój ojciec wlał w moje serce pewność. Ponieważ uważałam go za absolutnego giganta tak w medycynie, jak i w naszym domu, wiedziałam, że ma rację. Nieważne było, co powiedział, po prostu uważałam, że ma rację.
Ale tata dał mi też wiarę w samą siebie. Przekazał mi, sama nie wiem jak, że jestem w stanie osiągnąć, cokolwiek tylko zechcę. Mówił, że co prawda podczas jego studiów medycznych nie było zbyt wielu dziewcząt, jednak należały do najlepszych studentów. Skoro one były dobre, mogłam być i ja.
Mój tata zawsze starał się zapewniać mnie o swojej niezmiennej miłości. Był człowiekiem dość osobliwym: cichym, mało towarzyskim, a zarazem niezwykle zdolnym. Opublikował dużo artykułów w czasopismach medycznych w wielu krajach i żartował, że tylko tacy dziwacy jak on zostają patologami. Niemniej jednak kochał mnie. Byłam jego córką, a to oznaczało coś niezwykłego. Czy powtarzał mi to często? Nie. Nie mówił zbyt wiele. Jednak wiedziałam o tym, gdyż słyszałam, jak razem z mamą rozmawiali o mnie z troską. Widziałam, jak płakał, gdy mój brat i ja wyjeżdżaliśmy z domu do college’u. Wiele razy kibicował mi w zawodach sportowych – choć pewnie co najmniej tyle samo rozgrywek przegapił. Ale to nie miało znaczenia – był przekonany, że osiągam wspaniałe wyniki w sporcie. (Uważał, że jestem o wiele lepsza, niż byłam w rzeczywistości, ale akurat tego nie chciałam zbytnio prostować). Wiedziałam, że mnie kocha, ponieważ organizował wspólne wakacje dla całej naszej rodziny. Wtedy tych wyjazdów nie cierpiałam, szczególnie jako nastolatka, ale i tak musiałam jechać. Mój ojciec zdawał sobie sprawę z czegoś, o czym ja jeszcze nie miałam pojęcia. Wiedział, że powinniśmy razem spędzać czas: razem na obozie, razem w kuchni, razem na szlaku turystycznym i razem w kajaku.
Mój tata bardzo mnie chronił – do tego stopnia, że często byłam zbyt zakłopotana, aby umówić się z kimś na randkę. Był myśliwym i starał się, aby moi chłopcy o tym pamiętali. Przy wejściu do domu mogli zobaczyć zawieszoną głowę łosia i oczywiście musieli się dowiedzieć, kto go upolował. On wydawał się sobie zabawny – ja byłam bardzo zmieszana. Ale chronił mnie – niekoniecznie przed agresywnymi chłopakami czy innymi potworami, lecz przede mną samą. Byłam młoda i zbytnio ufałam ludziom, a on zdawał sobie z tego sprawę wcześniej niż ja.
Mój ojciec nie był szczególnie rozmowny i często nie słuchał uważnie innych. Czasami bywał roztargniony i nieobecny. Gdy byłam na studiach medycznych, biegaliśmy razem, a on zadawał mi wciąż te same pytania. Nigdy nie słuchał odpowiedzi – zawsze, zawsze myślał o czymś innym. Niewiele mnie to obchodziło – po prostu powtarzałam to samo.
Moja mama słuchała nas z dużo większym zaangażowaniem niż tata, ale wiedziałam, kogo mogę poprosić o pomoc w sytuacji zagrożenia zdrowia lub życia – tatę. Był twardy, był poważny, mocno nas kochał i za najważniejsze swoje zadanie uważał troskę o rodzinę. Naprawdę dobrze się nami opiekował.
Mój ojciec jest już dziś starszym człowiekiem i teraz to raczej ja opiekuję się nim niż on mną. Wiem jednak, co i jak robić, ponieważ on mnie tego nauczył. Już nie biegamy razem. Skolioza zmusza go do powolnego człapania, jego kręgosłup przypomina wielką literę „C”. Ciągle powtarza swoje pytania, nie dlatego że myśli o czymś innym, tylko pamięć go zawodzi. Ma na głowie zaledwie kilka kosmyków białych włosów, ale jego ekscentryczność, jego skłonność do samotności i jego miłość do mnie pozostają takie same. Jest dobrym człowiekiem.
Ojcowie – także wy w większości jesteście dobrymi ludźmi, ale znajdujecie się pod ogromnym wpływem kultury, która nie troszczy się o was, która wyśmiewa wasz autorytet w rodzinie, neguje istotę ojcostwa i próbuje w waszych własnych oczach rozmyć rolę, którą macie odgrywać. Chcę wam, ojcom, powiedzieć, że możecie zmieniać życie innych tak, jak mój ojciec zmienił moje. Jesteście urodzonymi liderami i wasze rodziny zwracają się do was, szukając cech, które tylko wy, jako ojcowie, macie. Tato, zostałeś stworzony nie bez przyczyny, a twoja córka szuka w tobie przewodnika, jakiego nie może znaleźć w nikim innym.
Słowa, które wypowiadasz, wszystko, co komunikujesz uśmiechem i co wprowadzasz jako reguły obowiązujące w waszej rodzinie, ma nieskończony wpływ na życie twojej córki.
Chciałabym, abyś popatrzył na siebie jej oczami. I to nie ze względu na nią, ale ze względu na siebie, ponieważ jeśli mógłbyś zobaczyć siebie takim, jakim ona cię widzi, choćby przez dziesięć minut, twoje życie zmieniłoby się całkowicie. Dla dziecka rodzice są centrum świata: jeśli mama jest szczęśliwa, będziesz miał dobry dzień; jeśli tata jest zdenerwowany, przez cały dzień w szkole będzie cię bolał brzuch.
Świat twojej córki jest mniejszy niż twój – nie tylko fizycznie, ale także emocjonalnie. Jest bardziej kruchy i delikatny, ponieważ jej charakter właśnie się formuje, jak ciasto na stolnicy. Każdego dnia twoje ręce biorą ją i wykładają na stolnicę, aby zacząć ugniatanie od nowa. W zależności od tego, jak to robisz – dzień po dniu – taką ją uformujesz.
Ty i ja jesteśmy już ukształtowani – i jesteśmy twardzi. Życie nas poraniło, obchodziło się z nami łagodnie lub też prawie nas zabiło. Ale przeżyliśmy, nie dlatego że nasi rodzice nas kochają, ale ponieważ odczuliśmy potrzebę posiadania kogoś – przyjaciela, małżonka lub dziecka – kto by się o nas ciągle troszczył. Dzięki temu, że istnieje taka osoba, która o nas dba, mamy siłę każdego ranka wstać z łóżka.
Twoja córka wstaje codziennie rano, ponieważ ty istniejesz. Byłeś tu przed nią i powstała dzięki tobie. Ty jesteś centrum jej małego świata. Przyjaciele, członkowie rodziny czy nauczyciele mają na nią pewien wpływ, ale nie uformują jej charakteru. Zrobisz to ty, gdyż jesteś jej tatą.
Ojcowie, jesteście o wiele potężniejsi, niż wam się wydaje. Celem, który miałam przed sobą, gdy pisałam tę książkę, było ukazanie wam sposobów oddziaływania na życie waszych córek. Dzięki temu ich życie stanie się zauważalnie bogatsze, bardziej fascynujące i przyniesie obfitsze owoce. Idee przedstawione na następnych stronach są bardzo proste, ale wszyscy wiemy, jak trudno jest wprowadzać w życie proste prawdy. Wiemy, że powinniśmy kochać mocniej, być cierpliwsi, odważniejsi czy rozważniejsi, wierniejsi. Ale czy możemy tacy być?
Po części jest to kwestią punktu widzenia. Okazywanie miłości twojej córce może ci się wydawać skomplikowane, ale dla niej jest to bardzo proste. Bycie bohaterem dla własnej córki jest wyzwaniem, ale w rzeczywistości może być całkiem łatwe. Chronienie jej czy uczenie o Bogu, o seksualności czy pokorze w życiu nie wymaga ukończenia studiów psychologicznych. To po prostu oznacza bycie tatą.
Omawianych cech ojcostwa nie wybrałam przypadkowo. Obserwowałam wasze córki i słuchałam ich przez wiele lat i wiem, co o was mówią. Rozmawiałam z wieloma ojcami. Leczyłam córki i doradzałam całym rodzinom. Przekopywałam się przez publikacje z dziedziny psychiatrii, pediatrii, badania naukowe, periodyki psychologiczne i publikacje religijne. To wszystko było częścią mojej pracy. Ale wierzcie mi, że żadne badania ani diagnozy zawarte w książkach, żadne poradniki nie mogą zmienić życia młodej dziewczyny tak bardzo jak kilka spotkań z ojcem. Żadne.
Z punktu widzenia twojej córki nigdy nie jest za późno na umacnianie jej relacji z tobą. Nabierz więc odwagi. Twoja córka oczekuje na twoje kierownictwo i na wsparcie; chce i potrzebuje mocnej więzi z tobą. Ta książka pokaże ci, jak wzmocnić tę więź albo ją odbudować i jak ją wykorzystać, aby dobrze ukształtować życie twojej córki – i twoje.