Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Mogiły: Abracadabra - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Mogiły: Abracadabra - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 426 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

MO­GI­ŁY.

FRAG­MENT.

Sza­ry mrok chmur­ne­go wie­czo­ra pa­dał po­wo­li na osmut­nia­łą zie­mie, od­bla­skiem za­cho­du oświe­co­ną łuną krwa­wą… gdzieś nad wierz­cha­mi drzew i la­sów prze­biegł szu­miąc górą wi­cher za­pal­czy­wie szar­piąc ob­ło­ki, ale nad zie­mią cię­ży­ła jesz­cze ci­sza oło­wia­na, pa­no­wał tam spo­kój du­szą­cy, gro­bo­wy, w któ­rym pierś od­dy­chać nie może. Nie­kie­dy tyl­ko stru­mień wia­tru przedarł­szy chmu­ry, upa­dał świsz­cząc na pola, za­krę­cił pia­skiem na roz­ło­gach i wy­dmach, ugiął drze­wa, po­ła­mał ga­łę­zie, i zno­wu wszyst­ko mil­cza­ło po­stra­chem, jak przed zbli­ża­ją­cą się bu­rzą, ocze­ku­jąc ze­słan­ki Bo­żej… znisz­cze­nia i śmier­ci… Pierw­szy raz może świat bo­lał ra­zem z wy­lę­kłym czło­wie­kiem i nie szy­dził we­se­lem po­go­dy z uci­sku jego du­szy… cały on wy­dał mi się wiel­kim cmę­ta­rzem i jed­ną mo­gi­łą, z pa­gór­ka od któ­re­go roz­le­gły kraj w sza­tach krwa­we­go za­cho­du i cie­niach wie­czo­ra roz­sze­rzał się da­le­ko, spo­vi­ty mgła­mi i bla­ska­mi na­szy­wa­ny… li­czy­łem okiem gro­by, i ja­sno­wi­dze­nie uka­zy­wa­ło mi ko­ści i po­pio­ły, na­dzie­je, dzi­wy i smut­ki, któ­re w ich głę­bi spo­czy­wa­ły. Cmen­ta­rze osta­wio­ne krzy­ża­mi, naj­we­sel­szym jesz­cze były wśród tych gro­bo­wisk wi­do­kiem, bo sta­ły na nich zna­mio­na wia­ry, ubło­go­sła­wia­ła je mo­dli­twa, ogro­dzi­ło wspo­mnie­nie, po­ra­sta­ły tra­wy opie­kuń­cze, okry­wa­ły drze­wa zie­lo­ne… na in­nych mo­gi­łach prze­wi­ja­ły się go­ściń­ce, po­wy­ra­sta­ły go­spo­dy, dzwo­ni­ło we­se­le, wa­la­ły się kupy śmie­cia, a zrzu­co­ne krzy­że rą­ba­ła sie­kie­ra do ogni­ska pi­ja­nej bie­sia­dy… żad­na świę­tość nie była po­sza­no­wa­ną, żad­ne wspo­mnie­nie nie po­zo­sta­ło nie­po­ka­la­ne.

Myśl ula­tu­ją­ca nad tym świa­tem, po­trą­ca­ła o po­grze­bio­ne bo­le­ści i za­krwa­wia­ła się nie­mi… bo nie było sto­py wol­nej, nie było szczyp­ty nie­prze­mię­sza­nej z po­pio­łem, z ko­ść­mi, ze łza­mi, a w chwi­li ja­sno­wi­dze­nia, gdy wszyst­ko wy­stą­pi­ło ra­zem z pod war­stwy co po­kry­wa­ła świat wczo­raj­szy, dzie­ląc go od tego, co się zwi – a po jego po­wierzch­ni… du­sza za­drża­ła i ści­snę­ła się od tego wi­do­ku.

I była we mnie chwi­la tak strasz­li­wej bo­le­ści, ta­kie­go za­tru­cia du­szy, tak krwa­wych łez i wiel­kie­go uci­sku, że świat znikł z przed oczów mo­ich, a czar­na za­sło­na po­kry­ła mi wszyst­ko, i ob­umar­łem od cier­pie­nia.

I py­ta­łem się sam sie­bie, nie mo­gąc po­jąć, zkąd tyle było złe­go na zie­mi, zkąd tyle smut­ku? dla cze­go wszyst­ko tak czar­ne i gro­bo­we? a od­po­wie­dzi dać nie umia­łem… i ta­rza­łem się w wąt­pli­wo­ściach.

A łzy po­pły­nę­ły mi z oczów i w ich bla­sku zno­wu od­kry­ła mi się zie­mia oświe­co­na krwa­wą łuną za­cho­du i osło­nio­na mgła­mi czar­ne­mi… Wi­dzia­łem ja­śniej gro­by i cmę­ta­rzy­ska i wszyst­ko co w nich spo­czy­wa­ło; alem nie mógł do­strzedz anio­łów po­cie­chy, ula­tu­ją­cych bia­łe­mi skrzy­dły nad pa­do­łem.

I mo­gi­ły same spo­wia­da­ły mi się z bo­le­ści, któ­re kry­ły i wi­dzia­łem je do dna, a było ich peł­no i jed­na pię­trzy­ła się na dru­giej, do­sta­jąc do roz­pa­lo­nych wnętrz­no­ści zie­mi… i pierw­szy czło­wiek le­żał przy ostat­nim ma­sto­don­cie jed­nym snem śmier­ci uśpio­ny.

Dro­bin­ka we­se­la któ­ra bły­snę­ła temu świa­tu, star­ła się z jego po­wierzch­ni, bo­leść dłu­ga wy­pięt­no­wa­ła się wszę­dzie, pa­no­wa­ła sama jed­na.

I po­jąć nie mo­głem ani celu cier­pie­nia, ani jego koń­ca, ani na­gro­dy, a du­sza zwąt­piw­szy, drża­ła i wstrzą­sa­ła się uci­śnio­na stra­pie­niem wiel­kiem, jak­by w ob­li­czu śmier­ci.

Bo­la­łem nad wszyst­kiem co zni­kło i prze­pa­dło bez śla­du.

Na­ów­czas po ko­lei wy­stą­pi­ły ku mnie du­chy prze­szło­ści z gro­bów wy­wo­ła­ne tę­sk­ni­cą wiel­ką, i z ko­lei mó­wi­ły mi dzie­je swo­je.II.

– Jam jest duch ludu, co go­ścił na tej zie­mi, mó­wił pierw­szy… z koń­ca w ko­niec jak wi­dzisz i cze­go oko two­je nie doj­rzy, ob­sza­ry te były przez wie­ki pod pa­no­wa­niem na­szem. Dziś już i gro­bów na­wet na­szych nie znaj­dziesz tu­taj, bo je zie­mia nie­wdzięcz­na po­żar­ła. Każ­da je­sień przy­kry­wa­ła je li­ść­mi, każ­de lato kwia­ta­mi, każ­da zima śnie­giem, każ­da wio­sna mu­łem i pia­skiem… szły po­wo­li w głąb i prze­pa­ście i za­su­nę­ły się z oczów ludz­kich. I umar­li­śmy ca­łym lu­dem mil­jo­no­wym bez wspo­mnie­nia. A ży­li­śmy bez przy­szło­ści, a ży­cie to prze­rwa­ło się jak ży­wot kwia­tu zdep­ta­ne­go nogą w chwi­li gdy kie­lich otwie­ra do słoń­ca. Poj­mu­jesz ty to czło­wie­cze? tak żyć by zgnić z cia­łem i du­szą i znik­nąć z ob­li­cza zie­mi bez śla­du? i nie mieć na­wet gro­bu? gła­zu? szcząt­ku, i nie bie­leć ko­ścią na cmę­ta­rzy­sku po­ko­leń, i nie lśnić ni­czem nad zie­mią, nie uskrzy­dlić się pie­śnią, a nie upa­mięt­nić ni­czem?

A ży­cie na­sze było jed­nym sro­gim bo­jem, bo­jem z ota­cza­ją­cym świa­tem, któ­ry po­trze­ba było zdo­by­wać, z sobą bo­śmy w nie­bez­pie­czeń­stwach tyl­ko spa­ja­li się, a w spo­czyn­ku gryź­li nie­spo­koj­ni… bo­jem z są­sia­dy, bo­jem z na­mięt­no­ścią i tę­sk­ni­cą… I z tych dzie­jów wal­ki go­rą­cej nie po­zo­sta­ło szczyp­ty po­pio­łu krwią prze­sią­kłej, nie! nie! Na zie­mi rzad­ko bo­leść czy­ja wy­wo­ła mnie do spo­wie­dzi, pie­śni i sło­wa… mil­cząc, błą­dzę po pust­ko­wiu i zgrzy­tam zę­ba­mi.III.

Po­tem przy­stą­pił duch młod­szy i ode­pchnął star­ca, któ­ry w prze­paść otwar­tej na­gle pod sto­pa­mi jego zie­mi po­le­ciał.– Co jego skar­gi i żale roz­dar­tej pier­si mo­jej? Jam jest duch po­bo­jo­wisk my­śli, duch wal­ki bo­le­snej a nie­wi­do­mej, wal­ki ser­decz­nej. Licz mo­gi­ły nie­zna­ne sze­re­giem, krę­ga­mi, war­stwa­mi roz­sia­ne po do­li­nie i gó­rach, i spoj­rzyj wie­le w nich spo­czę­ło utra­pień. Jam jest duch łez nie­po­li­czo­nych, wes­tchnień wia­trem roz­wia­nych, ję­ków stłu­mio­nych wsty­dem, pło­mie­ni co w głę­bi pier­si go­rza­ły a nie wy­bu­chły – i z nich nic nie po­zo­sta­ło.

Mil­czą gro­by, a ptak nad nie­mi pieśń za­wo­dzi, mil­czą pier­si któ­re zgni­li­zna wy­ja­da, mil­czy ser­ce pruch­nie­ją­ce po­wo­li… a śmiech sza­ta­na prze­cha­dza się w ca­łu­nie wi­chrów i bu­rzy. Jam jest duch in­nej wal­ki, w któ­rej krew się nie lała, ale stru­mie­nie bo­le­ści, w któ­rej pot spa­dał z czo­ła i nie użyź­niał zie­mi; w któ­rej du­sza ta­rza­ła się na cia­ło i upa­da­ła; nie ma­jąc ust by po­skar­żyć się i ryk­nąć bó­lem nie­wy­sło­wio­nym. Obok mo­gił w któ­rych spo­czy­wa­ją ko­ści, po­licz mo­gi­ły my­śli, na­mięt­no­ści i na­dziei za­wie­dzio­nych, i za­po­mnie­nie wie­ku­iste nad nie­mi!! A jed­nak to były wal­ki szla­chet­ne, to był bój o nie­bo, to była woj­na Ty­ta­nów, i pier­si ich roz­trza­sku­ją­ca ją ska­ła prze­ży­ła… a krew co ją obry­zga­ła czer­wo­nym mo­tem uśmie­cha się na gła­zach.IV.

Aż oto duch przy­stą­pił inny i bo­lał gło­sem mięk­kim ze łza­mi w łka­niu i utra­pie­niem nie­wy­sło­wio­nem.

– Jam duch mło­do­ści zmar­no­wa­nej i po­wię­dłych wio­sną kwia­tów, rzekł do mnie – spójrz pod nogi i da­le­ko, jak ziar­na pia­sku gro­by mo­ich dzie­ci w wio­śnie prze­kwi­tłych, i ścię­tych w pącz­ku… w jed­nym spo­czy­wa ob­wi­nię­ta wstę­gą nie­bie­ską na­dziei mi­ło­ści pięt­na­sto­let­nia, w dru­gich od­wa­ga mło­dzień­cza sko­szo­na w maju na pod­ścioł by­dlę­tom… a da­lej, ot dzie­wic­two ska­la­ne zwie­rzę­cą na­mięt­no­ścią i za­bi­te śmie­chem zdra­dy, i pra­ca co się z gło­du sama po­żar­ta, a nig­dzie na tych gro­bach krzy­ża, u stóp ich klę­czą­cej pa­mię­ci, i ci­sza wiel­ka… a w gar­ści cmę­tar­nej zie­mi, wszyst­ko czar­ne jak ona.'.. wszyst­ko to po­szło jak wody wio­sny do mo­rza za­po­mnie­nia… na wie­ki… i te dia­men­ty ży­cia siła ży­wo­ta star­ta na lity pia­sek i brud­ne pyły.V.

I wstał po­wo­li duch si­wo­bro­dy, zgar­bio­ny, zmarsz­czo­ny z czer­wo­no wy­pła­ka­ne­mi oczy – ma, w któ­rych już źre­nic nie było, tyl­ko dwa doły krwią ocie­kłe.

– Jam jest, rzekł ci­cho, duch zmar­no­wa­nych ży­wo­tów i znie­do­łęż­nia­łej sta­ro­ści – pły­nę­ło ży­cie i ro­sło w pier­si; ro­sło i gro­ma­dzi­ło się do­świad­cze­nie, siła, po­tę­ga, bo­gac­two, w nich wszyst­kich to­czył dzie­ło ludz­kie po­wo­li ro­bak znisz­cze­nia.

– Jam jest duch gen­ju­szów co za ży­cia po­mar­ły w roz­ro­słem ciel­sku, w wy­schłych pier­siach, w zbo­la­łym tru­pie. I na co pra­co­wał wiek, to znisz­czy­ła go­dzi­na, iskra ognia, kro­pla jed­na, dmuch­nie­nie po­wie­trza, jed­no wej­rze­nie zło­wro­gie….Jam­jest duch sta­ro­ści bez­sil­nej, kła­mią­cej ży­ciu ca­łe­mu; któ­rej wresz­cie za­bra­kło słów, wej­rze­nia, bi­cia ser­ca i wąt­ka my­śli, a mło­de po­ko­le­nia urą­ga­ły się jej i po­trą­ca­ły. I gdy przy­szło ko­pać grób na bo­ha­te­ra zwło­ki, roz­mie­rzo­no go jak na nie­do­łęż­ne­go tru­pa, gdy przy­szło sta­wić po­mnik pa­mię­ci, wznie­sio­no go z lodu i śnie­gu. Jam jest, do­dał, duch tych co się prze­ży­li, któ­rych wy­pchnię­to za drzwi bez­sil­nych i zmar­z­li że­brząc jał­muż­ny… a sta­rość ich zja­dła mło­do­ści owo­ce, i nic po nich nie po­zo­sta­ło, krom szy­der­stwa co świsz­cze nad gro­bem, z wień­ców lau­ro­wych wi­jąc po­mio­tło na mo­gi­ły.VI.

– Jam jest duch cnót za­po­mnia­nych i opl­wa­nych za­sług, mó­wił na­stęp­ny, wska­zu­jąc ja­sną sza­tę, na któ­rej peł­no plam było krwa­wych i brud­nych – jam duch walk prze­zwa­nych nie­po­czci­we­mi, duch za­po­zna­nej pra­cy, od­trą­co­nej ofia­ry i po­świę­ce­nia ochrzczo­ne­go sa­mo­lub­stwem, i krzy­żów któ­re osło­nio­no pur­pu­rą roz­pu­sty, i skry­tych a po­tęż­nych wy­sił­ków, któ­re spę­ta­no po­śmie­wi­skiem…. jam duch uka­mie­no­wa­nych mę­czen­ni­ków, po któ­rych zo­sta­ły tyl­ko ka­mie­nie, świę­tych bo­ha­te­rów, któ­rych wil­cy nocą roz­szar­pa­li na bez­dro­żu…. Spoj­rzyj…. nie ma mo­gił na­wet nad któ­re­mi­bym pła­kał, proch mo­ich dzie­ci roz­wia­ły bu­rze, roz­nio­sły pta­ki, na­kar­mi­ło się nim zwie­rze, wy­ssa­ło z zie­mi po­wie­trze. – Śla­dy przej­ścia za­mio­tło urą­go­wi­sko i sta­do by­dła pa­sie się na po­pio­łach, w któ­re się ob­ró­ci­ły dzie­ci moję….patrz i płacz….VII.

Utra­pie­niem i bo­le­ścią ści­snę­ło się ser­ce moje i wiel­ki wy­krzyk wy­rwał się z pier­si uci­śnio­nej do Boga. A duch je­den jesz­cze sta­nął przy mnie, i mil­cząc wska­zał mi świat, któ­ry jak zaj­rzeć z koń­ca w ko­niec, wi­dzia­łem oczy­ma du­szy. Świat ten był strasz­ny, czar­ny, i ję­ka­mi się roz­le­gał jak wię­zie­nie. We­se­lom jego urą­ga­ły się po­grze­by, po­grze­bom śmie­chy roz­pu­sty, na­dzie­jom roz­pa­cze, roz­pa­czom sza­lo­ne za­pę­dy. Co chwi­la sy­pa­no mo­gi­ły nowe wszyst­kie­mu co żyło, i na nich sta­wia­no do­mo­stwa dla ży­wych, któ­rych uśmiech mło­do­ści krzy­wił pa­ra­liż zgrzy­bie­nia. Wszy­scy szli roz­pierz­chli w róż­ne stro­ny, po­trą­ca­jąc się i po­py­cha­jąc, pa­da­li jed­ni, po ich grzbie­tach stą­pa­li dru­dzy, do­pó­ki ich nie wgnie­tli w bło­to – ta­niec ocie­rał się o ję­czą­cy po­chód na Gol­go­tę, miecz krwa­wy kra­jał chleb świę­ty, pło­nę­ły gma­chy, dzie­ci ta­rza­ły się roz­pu­stu­jąc jak star­cy, star­cy pła­ka­li okry­ci po­śmie­wi­skiem, a w świą­ty­niach targ się od­by­wał i rża­ły ko­nie i ry­cza­ły by­dlę­ta, i krew ich lała się na oł­ta­rzach bo­żych.

Jed­no po­ko­le­nie na­stę­po­wa­ło po dru­giem szyb­ko jak bły­ska­wi­ca, za­ko­py­wa­no je i po­trzą­sa­no zie­mią, ko­ści przez chwi­lę ster­cza­ły z pod niej, do­pó­ki nogi dzie­ci nie zdep­ta­ły ra­mion oj­ców.. I nic nie było świę­te­go, nic wiel­kie­go, nic trwa­łe­go. Pier­si ma­tek kar­mi­ły dzie­ci dwóch oj­ców zmar­łe­go ra­zem i ży­we­go, mi­łość dzie­wic roz­dwa­ja­ła się po­ta­jem­nie lub roz­pra­sza­ła w uśmie­chach, przy­się­gi wier­no­ści koń­czy­ły się wia­ro­łom­stwa sza­łem, płacz po­śmiert­ny pi­ja­ną, pie­śnią… a wszyst­ko i za­wsze… za­po­mnie­niem.

Po­nad ser­ca­mi la­ta­ła nie­do­pe­rzo­we­mi skrzy­dły tę­sk­ni­ca, za­glą­da­ła w nie, i sia­da­ła ssąc z nich odro­bi­nę mło­do­ści…. Lu­dzie byli jak pta­cy co mają dwie na dwóch świa­ta krań­cach oj­czy­zny, tę­sk­nią za­wsze za tą któ­rą opusz­cza­ją… i tru­ją i w szczę­ściu wspo­mnie­nie stra­co­ne­go.

Od­wró­ci­łem oczy aby nie pa­trzeć, tak zno­wu ści­snę­ło się ser­ce moje – i nowy wy­krzyk, ryk ra­czej, wy­rwał się z pier­si zgnie­cio­nej do Boga…. pa­dłem na zie­mię bro­cząc ją łza­mi krwa­we­mi i wo­ła­jąc: Pa­nie! na coś nam dał ży­cie?VIII.

I nie czu­łem jak pa­dłem, nie wiem ja­kem tak le­żał, nie po­mnę jak po­wsta­łem, aż otwie­ra­jąc oczy, uj­rza­łem isto­tę w bie­li i pro­mie­niach, któ­ra bia­łem ra­mie­niem ob­jąw­szy mnie, tu­li­ła gło­wę zbo­la­łą, i z ci­cha szep­ta­ła sło­wa po­cie­chy, pie­śnią spo­ko­ju pły­ną­ce mi do du­szy.

A gdym się obej­rzał od­ry­wa­jąc źre­ni­cę od bla­sku oczów któ­re mi świe­ci­ły, nie by­łem już na zie­mi. Wi­dzia­łem ją jesz­cze u stóp mo­ich roz­cią­gnio­ną sze­ro­ko, da­le­ko, owia­ną mgła­mi, ale krzy­ki nie do­la­ty­wa­ły uszów mo­ich, i z za chmur świe­ci­ło na nią słoń­ce po­god­ne po­ran­ka.

Ci­sza wiel­ka owie­wa­ła nas, a gło­wie mo­jej tak było słod­ko spo­czy­wać na ra­mie­niu anio­ła, przy­tu­lo­nej do czy­stej pier­si w któ­rej nic ziem­skie­go nie było, żem ust nie śmiał otwo­rzyć, by snu uro­cze­go nie prze­rwać.

A nie był to sen, ale jaw za­chwy­tu. – Bo­leść pod­nio­sła mnie nad zie­mię, a anioł któ­ry trzy­mał mnie nad nią w swo­ich ob­ję­ciach, i sło­wa jego, ziem­skie­mi nie po­wtó­rzo­ne, po­wo­li bal­sam lały na rany dłu­gie­go ży­wo­ta, i po­tar­ga­ne my­śli splo­ty i roz­ra­nio­ne ser­ce.

Dłu­gom tak spo­czy­wał w ob­ję­ciach anio­ła, a nic sły­chać nie było tyl­ko sze­lest skrzy­deł jego sre­brzy­stych, tyl­ko słod­ki szept ust jego,. tyl­ko od­dech śpiew­ny, i sza­tę któ­rą po­wiew lek­ki po­ru­szał – a sza­ta szme­rem się swym mo­dli­ła.

Mię­dzy nie­bem a zie­mią, nie­ubło­go­sła­wio­ny jesz­cze, cia­łem śmier­tel­nem i nie­oczysz­czo­nem pod­nieść się nie mo­gąc wy­żej, czu­łem już spo­kój szczę­ścia lep­szej kra­iny, któ­rej by­łem bli­żej, i wi­dzia­łem cały za­stęp bia­łych anio­łów, uno­szą­cych się w róż­ne stro­ny koło mnie…….

Z uśmie­chem le­cie­li z nie­bios na zie­mię, a z zie­mi ku nie­bu.IX.

Jak w ulu psz­czo­ły ro­bo­cze, ci­cho a żywo prze­su­wa­ły się bia­łe po­sta­cie, po­słań­cy Boży… i oko moje ro­ze­zna­wa­ło po­wo­li bra­ci tego, któ­re­go ręka pod­trzy­my­wa­ła mnie nad zie­mią w pół­uś­pie­niu po­trzeb­nem bied­nej zbo­la­łej du­szy mo­jej.

Wszy­scy bra­cisz­ko­wie wi­ta­li się z uśmie­chem i spo­ty­ka­jąc czy­stym na chwi­lę łą­czy­li po­ca­łun­kiem, kła­dąc so­bie ręce na ra­mio­nach – wszy­scy po­dob­ni byli do sie­bie, a blask nie­bios ja­śniał na ich ob­li­czach i szczę­ście z nich pro­mie­nia­ło, i spo­kój ich ota­czał.

Je­den niósł w ob­ję­ciu bia­łych ra­mion du­szę prze­zna­czo­ną do ja­sne­go spo­czyn­ku u nóg Bo­żych i przy­ci­skał ją do pier­si, jak mat­ka tuli dzie­ci­nę, skroń jej ocie­rał z po­tów śmier­tel­nych, łzy usta­mi osu­szał, krew sza­ty do­tknie­niem ob­my­wał.

Inny na pro­my­ku le­ciał z na­czy­niem rany go­ją­ce­go na­po­ju, gdzieś ku czar­nej na­szej do­li­nie, a spiesz­no mu było i oczy jego pół pła­ka­ły, pół uśmie­cha­ły się ra­do­ścią.

Inni po­le­wa­li ze zło­tych ko­ne­wek, świe­żo za­sia­ne pola desz­czem uro­dza­ju, rosą użyź­nie­nia, inni sza­ty swe bia­łe roz­po­ście­ra­li osła­nia­jąc łany od bu­rzy, inni od­gar­nia­li nie­wi­do­me du­chy zło­czyń­cę mie­czem ogni­stym i krzy­żem ja­snym, ci ścią­ga­li pro­mie­nie, tam­ci rzu­ca­li cień chłod­ny.

Inni nie­ru­cho­mi zda­wa­li się ocze­ki­wać roz­ka­zów, pa­trząc po mo­rzach i lą­dach, po la­sach i po­lach… z za­ło­żo­ne­mi na krzyż rę­ka­mi, ze zwie­szo­ne­mi gło­wy, tu­ląc się po dwu do sie­bie od chło­du któ­rym na nich wia­ła zie­mia.

Je­den niósł mat­ce sen o dzie­ci­nie co śpie­wa­ło chwa­łę Bożą, i śpie­wa­jąc w nie­bio­sach, po niej tę­sk­ni­ło, a sam Bóg mu się li­to­wał; – dru­gi z ob­ra­zem mat­ki na sza­cie, le­ciał ku dziec­ku do nie­ba.

Inny z zie­mi wes­tchnie­nie bo­le­ści do krzy­ża Chry­stu­so­we­go roz­pię­te­go w nie­bio­sach, dźwi­gał co ży­wiej pod­no­sząc się wy­so­ko, a sza­ta bia­ła mi­ga­ła na nim dłu­gą wstę­gą.. Trze­ci proś­by i mo­dli­twy za­braw­szy w połę dal­ma­ty­ki, jak żni­wiarz z pola wra­ca­ją­cy, spie­szył z nie­mi do Bo­żej sto­dół­ki, a oko jego spo­glą­da­ło z li­to­ścią, na sza­re i czar­ne, na świe­cą­ce i star­te proś­by ust ludz­kich, z któ­rych mało było czy­stych i ca­łych. Jed­ne po­dziu­ra­wi­ły na­mięt­no­ści, dru­gie spla­mi­ły łzy ziem­skie, inne w proch się roz­sy­pa­ły, tak były lek­kie i bła­che.

Anioł nad jed­ne­mi pła­kał, nad dru­gie­mi wzdy­chał z li­to­ścią, a cięż­ko mu z nie­mi było, i zgi­nał się pod ich brze­mie­niem, aż zbli­żył się do stru­mie­nia ła­ski i ob­mył w nim mo­dli­twy i po­niósł czy­ste i świe­cą­ce.

Byli co nie­śli pal­my zie­lo­ne na zie­mię i krzy­że na zie­mię, na­rzę­dzia męki i kro­ple po­cie­chy.

Był je­den co pro­myk nie­ba jak kwiat ja­sny pia­sto­wał w ręku, aby nią czy­jąś bo­leść oświe­cić i wo­nią nie­bios ją orzeź­wić.

Był co łzę jak per­łę czy­stą niósł na dło­ni do góry.

Był, co pot po­czci­wej pra­cy od Boga od­no­sił, inni nie­śli sło­wa do­bre na czy­stych kar­tach zło­te­mi gło­ska­mi pi­sa­ne. A spoj­rzaw­szy na ten ruch po­słań­ców, zie­mia wy­da­ła mi się mniej strasz­ną, i ży­cie nie tak nie­roz­wi­kła­ną za­gad­ką, gdym za­stęp du­chów zo­ba­czył – i za­py­ta­łem anio­ła: za­wsze ci jest tak?X.

Usta jego uśmiech­nę­ły się z po­li­to­wa­niem ma­cie­rzyń­skiem.

– Bied­ne dzie­cię, rzekł ca­łu­jąc wy­pła­ka­ne po­wie­ki moje, jak­że ci gorz­ko mu­sia­ło być w ży­ciu, gdyś tak zwąt­pił o Bo­żej mą­dro­ści i opie­ce? przez ja­kie prze­sze­dłeś pró­by? ileś prze­cier­piał po ci­chu i nie­spra­wie­dli­wie?

– Ja? rze­kłem – ja? a có­żem ja je­den? ma­lucz­ki py­łek na ma­łej zie­mi na­szej… jed­no nic, wśród tego tłu­mu, co cier­pi cały! Ser­ce za­szło mi go­ry­czą wszyst­kich lu­dzi ra­zem, wi­do­kiem mę­czar­ni ota­cza­ją­cych… i sły­sząc jęki, za­wró­ci­ła mi się gło­wa… zwąt­pi­łem o świe­cie, po­jąć świa­ta na­sze­go nie mo­gąc. Tyle w nim złe­go, tyle bru­du… tyle czer­ni, łez tyle…. a tak krót­ko trwa wszyst­ko?

– Wo­lał­że­byś, by bo­leść dłuż­szą była?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: