- W empik go
Mogiły: Abracadabra - ebook
Mogiły: Abracadabra - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 426 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
FRAGMENT.
Szary mrok chmurnego wieczora padał powoli na osmutniałą ziemie, odblaskiem zachodu oświeconą łuną krwawą… gdzieś nad wierzchami drzew i lasów przebiegł szumiąc górą wicher zapalczywie szarpiąc obłoki, ale nad ziemią ciężyła jeszcze cisza ołowiana, panował tam spokój duszący, grobowy, w którym pierś oddychać nie może. Niekiedy tylko strumień wiatru przedarłszy chmury, upadał świszcząc na pola, zakręcił piaskiem na rozłogach i wydmach, ugiął drzewa, połamał gałęzie, i znowu wszystko milczało postrachem, jak przed zbliżającą się burzą, oczekując zesłanki Bożej… zniszczenia i śmierci… Pierwszy raz może świat bolał razem z wylękłym człowiekiem i nie szydził weselem pogody z ucisku jego duszy… cały on wydał mi się wielkim cmętarzem i jedną mogiłą, z pagórka od którego rozległy kraj w szatach krwawego zachodu i cieniach wieczora rozszerzał się daleko, spovity mgłami i blaskami naszywany… liczyłem okiem groby, i jasnowidzenie ukazywało mi kości i popioły, nadzieje, dziwy i smutki, które w ich głębi spoczywały. Cmentarze ostawione krzyżami, najweselszym jeszcze były wśród tych grobowisk widokiem, bo stały na nich znamiona wiary, ubłogosławiała je modlitwa, ogrodziło wspomnienie, porastały trawy opiekuńcze, okrywały drzewa zielone… na innych mogiłach przewijały się gościńce, powyrastały gospody, dzwoniło wesele, walały się kupy śmiecia, a zrzucone krzyże rąbała siekiera do ogniska pijanej biesiady… żadna świętość nie była poszanowaną, żadne wspomnienie nie pozostało niepokalane.
Myśl ulatująca nad tym światem, potrącała o pogrzebione boleści i zakrwawiała się niemi… bo nie było stopy wolnej, nie było szczypty nieprzemięszanej z popiołem, z kośćmi, ze łzami, a w chwili jasnowidzenia, gdy wszystko wystąpiło razem z pod warstwy co pokrywała świat wczorajszy, dzieląc go od tego, co się zwi – a po jego powierzchni… dusza zadrżała i ścisnęła się od tego widoku.
I była we mnie chwila tak straszliwej boleści, takiego zatrucia duszy, tak krwawych łez i wielkiego ucisku, że świat znikł z przed oczów moich, a czarna zasłona pokryła mi wszystko, i obumarłem od cierpienia.
I pytałem się sam siebie, nie mogąc pojąć, zkąd tyle było złego na ziemi, zkąd tyle smutku? dla czego wszystko tak czarne i grobowe? a odpowiedzi dać nie umiałem… i tarzałem się w wątpliwościach.
A łzy popłynęły mi z oczów i w ich blasku znowu odkryła mi się ziemia oświecona krwawą łuną zachodu i osłoniona mgłami czarnemi… Widziałem jaśniej groby i cmętarzyska i wszystko co w nich spoczywało; alem nie mógł dostrzedz aniołów pociechy, ulatujących białemi skrzydły nad padołem.
I mogiły same spowiadały mi się z boleści, które kryły i widziałem je do dna, a było ich pełno i jedna piętrzyła się na drugiej, dostając do rozpalonych wnętrzności ziemi… i pierwszy człowiek leżał przy ostatnim mastodoncie jednym snem śmierci uśpiony.
Drobinka wesela która błysnęła temu światu, starła się z jego powierzchni, boleść długa wypiętnowała się wszędzie, panowała sama jedna.
I pojąć nie mogłem ani celu cierpienia, ani jego końca, ani nagrody, a dusza zwątpiwszy, drżała i wstrząsała się uciśniona strapieniem wielkiem, jakby w obliczu śmierci.
Bolałem nad wszystkiem co znikło i przepadło bez śladu.
Naówczas po kolei wystąpiły ku mnie duchy przeszłości z grobów wywołane tęsknicą wielką, i z kolei mówiły mi dzieje swoje.II.
– Jam jest duch ludu, co gościł na tej ziemi, mówił pierwszy… z końca w koniec jak widzisz i czego oko twoje nie dojrzy, obszary te były przez wieki pod panowaniem naszem. Dziś już i grobów nawet naszych nie znajdziesz tutaj, bo je ziemia niewdzięczna pożarła. Każda jesień przykrywała je liśćmi, każde lato kwiatami, każda zima śniegiem, każda wiosna mułem i piaskiem… szły powoli w głąb i przepaście i zasunęły się z oczów ludzkich. I umarliśmy całym ludem miljonowym bez wspomnienia. A żyliśmy bez przyszłości, a życie to przerwało się jak żywot kwiatu zdeptanego nogą w chwili gdy kielich otwiera do słońca. Pojmujesz ty to człowiecze? tak żyć by zgnić z ciałem i duszą i zniknąć z oblicza ziemi bez śladu? i nie mieć nawet grobu? głazu? szczątku, i nie bieleć kością na cmętarzysku pokoleń, i nie lśnić niczem nad ziemią, nie uskrzydlić się pieśnią, a nie upamiętnić niczem?
A życie nasze było jednym srogim bojem, bojem z otaczającym światem, który potrzeba było zdobywać, z sobą bośmy w niebezpieczeństwach tylko spajali się, a w spoczynku gryźli niespokojni… bojem z sąsiady, bojem z namiętnością i tęsknicą… I z tych dziejów walki gorącej nie pozostało szczypty popiołu krwią przesiąkłej, nie! nie! Na ziemi rzadko boleść czyja wywoła mnie do spowiedzi, pieśni i słowa… milcząc, błądzę po pustkowiu i zgrzytam zębami.III.
Potem przystąpił duch młodszy i odepchnął starca, który w przepaść otwartej nagle pod stopami jego ziemi poleciał.– Co jego skargi i żale rozdartej piersi mojej? Jam jest duch pobojowisk myśli, duch walki bolesnej a niewidomej, walki serdecznej. Licz mogiły nieznane szeregiem, kręgami, warstwami rozsiane po dolinie i górach, i spojrzyj wiele w nich spoczęło utrapień. Jam jest duch łez niepoliczonych, westchnień wiatrem rozwianych, jęków stłumionych wstydem, płomieni co w głębi piersi gorzały a nie wybuchły – i z nich nic nie pozostało.
Milczą groby, a ptak nad niemi pieśń zawodzi, milczą piersi które zgnilizna wyjada, milczy serce pruchniejące powoli… a śmiech szatana przechadza się w całunie wichrów i burzy. Jam jest duch innej walki, w której krew się nie lała, ale strumienie boleści, w której pot spadał z czoła i nie użyźniał ziemi; w której dusza tarzała się na ciało i upadała; nie mając ust by poskarżyć się i ryknąć bólem niewysłowionym. Obok mogił w których spoczywają kości, policz mogiły myśli, namiętności i nadziei zawiedzionych, i zapomnienie wiekuiste nad niemi!! A jednak to były walki szlachetne, to był bój o niebo, to była wojna Tytanów, i piersi ich roztrzaskująca ją skała przeżyła… a krew co ją obryzgała czerwonym motem uśmiecha się na głazach.IV.
Aż oto duch przystąpił inny i bolał głosem miękkim ze łzami w łkaniu i utrapieniem niewysłowionem.
– Jam duch młodości zmarnowanej i powiędłych wiosną kwiatów, rzekł do mnie – spójrz pod nogi i daleko, jak ziarna piasku groby moich dzieci w wiośnie przekwitłych, i ściętych w pączku… w jednym spoczywa obwinięta wstęgą niebieską nadziei miłości piętnastoletnia, w drugich odwaga młodzieńcza skoszona w maju na podścioł bydlętom… a dalej, ot dziewictwo skalane zwierzęcą namiętnością i zabite śmiechem zdrady, i praca co się z głodu sama pożarta, a nigdzie na tych grobach krzyża, u stóp ich klęczącej pamięci, i cisza wielka… a w garści cmętarnej ziemi, wszystko czarne jak ona.'.. wszystko to poszło jak wody wiosny do morza zapomnienia… na wieki… i te diamenty życia siła żywota starta na lity piasek i brudne pyły.V.
I wstał powoli duch siwobrody, zgarbiony, zmarszczony z czerwono wypłakanemi oczy – ma, w których już źrenic nie było, tylko dwa doły krwią ociekłe.
– Jam jest, rzekł cicho, duch zmarnowanych żywotów i zniedołężniałej starości – płynęło życie i rosło w piersi; rosło i gromadziło się doświadczenie, siła, potęga, bogactwo, w nich wszystkich toczył dzieło ludzkie powoli robak zniszczenia.
– Jam jest duch genjuszów co za życia pomarły w rozrosłem cielsku, w wyschłych piersiach, w zbolałym trupie. I na co pracował wiek, to zniszczyła godzina, iskra ognia, kropla jedna, dmuchnienie powietrza, jedno wejrzenie złowrogie….Jamjest duch starości bezsilnej, kłamiącej życiu całemu; której wreszcie zabrakło słów, wejrzenia, bicia serca i wątka myśli, a młode pokolenia urągały się jej i potrącały. I gdy przyszło kopać grób na bohatera zwłoki, rozmierzono go jak na niedołężnego trupa, gdy przyszło stawić pomnik pamięci, wzniesiono go z lodu i śniegu. Jam jest, dodał, duch tych co się przeżyli, których wypchnięto za drzwi bezsilnych i zmarzli żebrząc jałmużny… a starość ich zjadła młodości owoce, i nic po nich nie pozostało, krom szyderstwa co świszcze nad grobem, z wieńców laurowych wijąc pomiotło na mogiły.VI.
– Jam jest duch cnót zapomnianych i oplwanych zasług, mówił następny, wskazując jasną szatę, na której pełno plam było krwawych i brudnych – jam duch walk przezwanych niepoczciwemi, duch zapoznanej pracy, odtrąconej ofiary i poświęcenia ochrzczonego samolubstwem, i krzyżów które osłoniono purpurą rozpusty, i skrytych a potężnych wysiłków, które spętano pośmiewiskiem…. jam duch ukamienowanych męczenników, po których zostały tylko kamienie, świętych bohaterów, których wilcy nocą rozszarpali na bezdrożu…. Spojrzyj…. nie ma mogił nawet nad któremibym płakał, proch moich dzieci rozwiały burze, rozniosły ptaki, nakarmiło się nim zwierze, wyssało z ziemi powietrze. – Ślady przejścia zamiotło urągowisko i stado bydła pasie się na popiołach, w które się obróciły dzieci moję….patrz i płacz….VII.
Utrapieniem i boleścią ścisnęło się serce moje i wielki wykrzyk wyrwał się z piersi uciśnionej do Boga. A duch jeden jeszcze stanął przy mnie, i milcząc wskazał mi świat, który jak zajrzeć z końca w koniec, widziałem oczyma duszy. Świat ten był straszny, czarny, i jękami się rozlegał jak więzienie. Weselom jego urągały się pogrzeby, pogrzebom śmiechy rozpusty, nadziejom rozpacze, rozpaczom szalone zapędy. Co chwila sypano mogiły nowe wszystkiemu co żyło, i na nich stawiano domostwa dla żywych, których uśmiech młodości krzywił paraliż zgrzybienia. Wszyscy szli rozpierzchli w różne strony, potrącając się i popychając, padali jedni, po ich grzbietach stąpali drudzy, dopóki ich nie wgnietli w błoto – taniec ocierał się o jęczący pochód na Golgotę, miecz krwawy krajał chleb święty, płonęły gmachy, dzieci tarzały się rozpustując jak starcy, starcy płakali okryci pośmiewiskiem, a w świątyniach targ się odbywał i rżały konie i ryczały bydlęta, i krew ich lała się na ołtarzach bożych.
Jedno pokolenie następowało po drugiem szybko jak błyskawica, zakopywano je i potrząsano ziemią, kości przez chwilę sterczały z pod niej, dopóki nogi dzieci nie zdeptały ramion ojców.. I nic nie było świętego, nic wielkiego, nic trwałego. Piersi matek karmiły dzieci dwóch ojców zmarłego razem i żywego, miłość dziewic rozdwajała się potajemnie lub rozpraszała w uśmiechach, przysięgi wierności kończyły się wiarołomstwa szałem, płacz pośmiertny pijaną, pieśnią… a wszystko i zawsze… zapomnieniem.
Ponad sercami latała niedoperzowemi skrzydły tęsknica, zaglądała w nie, i siadała ssąc z nich odrobinę młodości…. Ludzie byli jak ptacy co mają dwie na dwóch świata krańcach ojczyzny, tęsknią zawsze za tą którą opuszczają… i trują i w szczęściu wspomnienie straconego.
Odwróciłem oczy aby nie patrzeć, tak znowu ścisnęło się serce moje – i nowy wykrzyk, ryk raczej, wyrwał się z piersi zgniecionej do Boga…. padłem na ziemię brocząc ją łzami krwawemi i wołając: Panie! na coś nam dał życie?VIII.
I nie czułem jak padłem, nie wiem jakem tak leżał, nie pomnę jak powstałem, aż otwierając oczy, ujrzałem istotę w bieli i promieniach, która białem ramieniem objąwszy mnie, tuliła głowę zbolałą, i z cicha szeptała słowa pociechy, pieśnią spokoju płynące mi do duszy.
A gdym się obejrzał odrywając źrenicę od blasku oczów które mi świeciły, nie byłem już na ziemi. Widziałem ją jeszcze u stóp moich rozciągnioną szeroko, daleko, owianą mgłami, ale krzyki nie dolatywały uszów moich, i z za chmur świeciło na nią słońce pogodne poranka.
Cisza wielka owiewała nas, a głowie mojej tak było słodko spoczywać na ramieniu anioła, przytulonej do czystej piersi w której nic ziemskiego nie było, żem ust nie śmiał otworzyć, by snu uroczego nie przerwać.
A nie był to sen, ale jaw zachwytu. – Boleść podniosła mnie nad ziemię, a anioł który trzymał mnie nad nią w swoich objęciach, i słowa jego, ziemskiemi nie powtórzone, powoli balsam lały na rany długiego żywota, i potargane myśli sploty i rozranione serce.
Długom tak spoczywał w objęciach anioła, a nic słychać nie było tylko szelest skrzydeł jego srebrzystych, tylko słodki szept ust jego,. tylko oddech śpiewny, i szatę którą powiew lekki poruszał – a szata szmerem się swym modliła.
Między niebem a ziemią, nieubłogosławiony jeszcze, ciałem śmiertelnem i nieoczyszczonem podnieść się nie mogąc wyżej, czułem już spokój szczęścia lepszej krainy, której byłem bliżej, i widziałem cały zastęp białych aniołów, unoszących się w różne strony koło mnie…….
Z uśmiechem lecieli z niebios na ziemię, a z ziemi ku niebu.IX.
Jak w ulu pszczoły robocze, cicho a żywo przesuwały się białe postacie, posłańcy Boży… i oko moje rozeznawało powoli braci tego, którego ręka podtrzymywała mnie nad ziemią w półuśpieniu potrzebnem biednej zbolałej duszy mojej.
Wszyscy braciszkowie witali się z uśmiechem i spotykając czystym na chwilę łączyli pocałunkiem, kładąc sobie ręce na ramionach – wszyscy podobni byli do siebie, a blask niebios jaśniał na ich obliczach i szczęście z nich promieniało, i spokój ich otaczał.
Jeden niósł w objęciu białych ramion duszę przeznaczoną do jasnego spoczynku u nóg Bożych i przyciskał ją do piersi, jak matka tuli dziecinę, skroń jej ocierał z potów śmiertelnych, łzy ustami osuszał, krew szaty dotknieniem obmywał.
Inny na promyku leciał z naczyniem rany gojącego napoju, gdzieś ku czarnej naszej dolinie, a spieszno mu było i oczy jego pół płakały, pół uśmiechały się radością.
Inni polewali ze złotych konewek, świeżo zasiane pola deszczem urodzaju, rosą użyźnienia, inni szaty swe białe rozpościerali osłaniając łany od burzy, inni odgarniali niewidome duchy złoczyńcę mieczem ognistym i krzyżem jasnym, ci ściągali promienie, tamci rzucali cień chłodny.
Inni nieruchomi zdawali się oczekiwać rozkazów, patrząc po morzach i lądach, po lasach i polach… z założonemi na krzyż rękami, ze zwieszonemi głowy, tuląc się po dwu do siebie od chłodu którym na nich wiała ziemia.
Jeden niósł matce sen o dziecinie co śpiewało chwałę Bożą, i śpiewając w niebiosach, po niej tęskniło, a sam Bóg mu się litował; – drugi z obrazem matki na szacie, leciał ku dziecku do nieba.
Inny z ziemi westchnienie boleści do krzyża Chrystusowego rozpiętego w niebiosach, dźwigał co żywiej podnosząc się wysoko, a szata biała migała na nim długą wstęgą.. Trzeci prośby i modlitwy zabrawszy w połę dalmatyki, jak żniwiarz z pola wracający, spieszył z niemi do Bożej stodółki, a oko jego spoglądało z litością, na szare i czarne, na świecące i starte prośby ust ludzkich, z których mało było czystych i całych. Jedne podziurawiły namiętności, drugie splamiły łzy ziemskie, inne w proch się rozsypały, tak były lekkie i błache.
Anioł nad jednemi płakał, nad drugiemi wzdychał z litością, a ciężko mu z niemi było, i zginał się pod ich brzemieniem, aż zbliżył się do strumienia łaski i obmył w nim modlitwy i poniósł czyste i świecące.
Byli co nieśli palmy zielone na ziemię i krzyże na ziemię, narzędzia męki i krople pociechy.
Był jeden co promyk nieba jak kwiat jasny piastował w ręku, aby nią czyjąś boleść oświecić i wonią niebios ją orzeźwić.
Był co łzę jak perłę czystą niósł na dłoni do góry.
Był, co pot poczciwej pracy od Boga odnosił, inni nieśli słowa dobre na czystych kartach złotemi głoskami pisane. A spojrzawszy na ten ruch posłańców, ziemia wydała mi się mniej straszną, i życie nie tak nierozwikłaną zagadką, gdym zastęp duchów zobaczył – i zapytałem anioła: zawsze ci jest tak?X.
Usta jego uśmiechnęły się z politowaniem macierzyńskiem.
– Biedne dziecię, rzekł całując wypłakane powieki moje, jakże ci gorzko musiało być w życiu, gdyś tak zwątpił o Bożej mądrości i opiece? przez jakie przeszedłeś próby? ileś przecierpiał po cichu i niesprawiedliwie?
– Ja? rzekłem – ja? a cóżem ja jeden? maluczki pyłek na małej ziemi naszej… jedno nic, wśród tego tłumu, co cierpi cały! Serce zaszło mi goryczą wszystkich ludzi razem, widokiem męczarni otaczających… i słysząc jęki, zawróciła mi się głowa… zwątpiłem o świecie, pojąć świata naszego nie mogąc. Tyle w nim złego, tyle brudu… tyle czerni, łez tyle…. a tak krótko trwa wszystko?
– Wolałżebyś, by boleść dłuższą była?