Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja

Mogłem milczeć - ebook

Format:
EPUB
Data wydania:
21 października 2025
3647 pkt
punktów Virtualo

Mogłem milczeć - ebook

Sędzia Igor Tuleya i mecenas Jacek Dubois. Dwa głosy. Dwie ścieżki. Jeden system – i jedna opowieść.

Ta książka to niezwykły wywiad rzeka z ludźmi, którzy całe życie walczą o sprawiedliwość – czasem mimo systemu, czasem wbrew niemu. W szczerej rozmowie z Anną Matusiak opowiadają o swojej drodze, ideałach, pierwszych przełomach, absurdach sali sądowej i samotności, która przychodzi tuż po ogłoszeniu wyroku.

Bez patosu, bez akademickiej pozy – z dystansem, błyskotliwością i głęboką wrażliwością mówią o tym, czym naprawdę jest prawo.

To nie jest książka tylko dla prawników. To książka dla każdego, kto chce zrozumieć, czym jest odpowiedzialność, odwaga i siła wierności swoim wartościom – nawet wtedy, gdy wszystko wokół się sypie.

To rozmowa o Polsce, o wolności, o sądach i – o człowieku.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8310-895-7
Rozmiar pliku: 954 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ II. GNICIE OD ŚRODKA

Roz­dział II

Gni­cie od środka

Kiedy dostrze­gli­ście pierw­sze symp­tomy psu­cia się wymiaru spra­wie­dli­wo­ści?

IGOR TULEYA: Oczy­wi­ście naj­pro­ściej byłoby zacząć od „pierw­szego Zio­bry”, ale myślę, że coś nie­po­ko­ją­cego działo się już wcze­śniej. Począ­tek lat dwu­ty­sięcz­nych. W tym cza­sie orze­ka­łem w sądzie rejo­no­wym. Pamię­tam, że zaj­mo­wa­łem się sprawą uchy­la­nia tajem­nic dzien­ni­kar­skich – cho­dziło o Mich­nika i Smo­leń­skiego.

Oczy­wi­ście nie uchy­li­łem tych tajem­nic. Nie dla­tego, że cho­dziło o „Gazetę Wybor­czą” – pamię­tam też sprawę dzien­ni­ka­rza „Gazety Pol­skiej”, gdzie postą­pi­łem podob­nie, dla­tego że tajem­nica dzien­ni­kar­ska jest dla mnie czymś świę­tym. Pamię­tam, że poli­tycy kry­ty­ko­wali tę decy­zję, a i dzien­ni­ka­rze, co mnie zasko­czyło, też nie byli zado­wo­leni, że Mich­nik i Smo­leń­ski nie zostali zwol­nieni z tajem­nicy. Jesz­cze przed dwa tysiące pięt­na­stym rokiem, za rzą­dów Plat­formy, kiedy mini­strem spra­wie­dli­wo­ści był Gowin, zli­kwi­do­wano nie­które sądy rejo­nowe. To rów­nież osła­biało wymiar spra­wie­dli­wo­ści – nie tylko sym­bo­licz­nie, lecz także prak­tycz­nie. Dla oby­wa­teli to był pro­blem: dal­sze dojazdy, ogra­ni­czony dostęp.

Poza tym decy­zje te nie były kon­sul­to­wane ze śro­do­wi­skiem sędziow­skim – nikt nie pytał, czy te sądy są potrzebne, czy nie. Póź­niej poja­wia się pro­ces dok­tora G. I pierw­szy Zio­bro. Afera w Mini­ster­stwie Rol­nic­twa. Pamię­tam, że roz­po­zna­wa­łem wtedy zaża­le­nie na zatrzy­ma­nie Janu­sza Kacz­marka i uzna­łem, że było bez­prawne i nie­po­trzebne. Na kon­fe­ren­cji pra­so­wej mini­ster Zio­bro i jego pro­ku­ra­to­rzy wprost mnie ata­ko­wali. To był rok dwa tysiące siódmy. Ale pamię­tam też, że te zaża­le­nia na zatrzy­ma­nia – Kacz­marka, Kor­na­tow­skiego i jesz­cze jed­nego, już nie pamię­tam nazwi­ska – były prze­trzy­my­wane. Powinny były natych­miast tra­fić do sądu, a nie tra­fiły, bo Zio­bro i Bar­ski zor­ga­ni­zo­wali kon­fe­ren­cję pra­sową. To była taka efek­towna kon­fe­ren­cja: symu­la­cje, zdję­cia, rzut­niki, pokaz slaj­dów. Kacz­ma­rek raz w kra­wa­cie, raz bez kra­wata, w win­dzie… Bar­dzo prze­ko­nu­jące. Tyle że wszystko to było bez­prawne – prze­trzy­mano zaża­le­nia po to, żeby zro­bić wido­wi­sko, a potem wypusz­czono ich decy­zją pro­ku­ra­tora, by sąd nie zdą­żył się tym zająć. To było obu­rza­jące.

Wcze­śniej też było zatrzy­ma­nie Gar­lic­kiego, te kon­fe­ren­cje Kamiń­skiego i Zio­bry, które robiły z niego zabójcę. To wszystko było bul­wer­su­jące. Dało do myśle­nia, że coś zaczyna zmie­rzać w bar­dzo złym kie­runku.

Wtedy też po raz pierw­szy poczu­łeś się zaata­ko­wany per­so­nal­nie?

IGOR TULEYA: Tak. To był chyba taki pierw­szy chrzest bojowy – przed tym wszyst­kim, co się wyda­rzyło póź­niej. Z wie­kiem i doświad­cze­niem czło­wiek się tro­chę uod­par­nia, ale wtedy… Pamię­tam, że kolega, sędzia, powie­dział mi, że był na jakiejś impre­zie z sędziami z Mini­ster­stwa Spra­wie­dli­wo­ści i usły­szał, że Zio­bro ścią­gnął moje akta oso­bowe i wczy­ty­wał się w nie po moim roz­strzy­gnię­ciu w spra­wie Kacz­marka.

Kiedy mi to opo­wia­dał, sie­dzie­li­śmy w pokoju w sądzie. Pali­łem papie­rosa. Jak to usły­sza­łem, ręka zaczęła mi się tak trząść, że nie byłem w sta­nie jej utrzy­mać. Musia­łem poło­żyć papie­rosa w popiel­niczce i zacią­gać się z niej bez­po­śred­nio. Byłem prze­ra­żony. Po tym wszyst­kim, przez co prze­sze­dłem póź­niej, dziś pew­nie zapa­lił­bym od razu dru­giego.

JACEK DUBOIS: Obser­wo­wa­łem wymiar spra­wie­dli­wo­ści już świa­do­mie w cza­sie pro­ce­sów stanu wojen­nego. Widzia­łem różne twa­rze tego wymiaru: odważ­nych adwo­ka­tów, sędziów i pro­ku­ra­to­rów – i praw­ni­cze szuje. To było czę­sto bar­dzo trudne do roz­po­zna­nia. Sędzia, który w tam­tym okre­sie dawał opo­zy­cjo­ni­ście trzy lata, mógł być bar­dzo porząd­nym czło­wie­kiem. Bo to była naj­niż­sza moż­liwa kara – w innym skła­dzie wyrok mógłby być kil­ku­krot­nie wyż­szy. To są rze­czy nie­do­strze­galne z zewnątrz. Z punktu widze­nia adwo­kata moralny wybór jest prost­szy. Adwo­kat repre­zen­tuje tego, prze­ciwko któ­remu działa apa­rat pań­stwa. Im bar­dziej opre­syjne jest pań­stwo, tym bar­dziej adwo­kat staje po stro­nie praw czło­wieka. Oczy­wi­ście cza­sem wiąże się to z ryzy­kiem – zamy­kano prze­cież mece­na­sów Wen­dego czy Bed­nar­kie­wi­cza, ale moral­nie to prost­sza sytu­acja. Sędzia ma znacz­nie trud­niej. Stoi przed dyle­ma­tem: czy trwać w tym sys­te­mie i być w nim jak naj­lep­szym, czy odejść, robiąc miej­sce komuś mniej przy­zwo­itemu. Znam ludzi bar­dzo dobrych i odważ­nych, któ­rzy pozo­stali sędziami w tym sys­te­mie, choć nie­kiedy musieli ska­zy­wać – bo nie mieli innego wyj­ścia. Dla­tego reaguję ner­wowo, gdy ktoś po trzy­dzie­stu latach rzuca kalum­nie na wszyst­kich, któ­rzy wtedy uczest­ni­czyli w wymia­rze spra­wie­dli­wo­ści. Bo czym innym jest bycie pierw­szym sekre­ta­rzem par­tii – to dekla­ra­cja poli­tyczna. Bycie sędzią – to wybór drogi, zawodu. I gdy ta droga staje się nie­spra­wie­dliwa, można ją porzu­cić – co jest aktem odwagi – albo trwać w niej, sta­ra­jąc się być w środku przy­zwo­it­szym czło­wie­kiem. Widzia­łem wów­czas takich wła­śnie ludzi: odważ­nych w kon­kret­nych sytu­acjach. Bo bycie odważ­nym przez unie­win­nie­nie w oczy­wi­stej spra­wie może być pew­nym mani­fe­stem. Tyle że jest to mani­fest tego kon­kret­nego sędziego, a nie­ko­niecz­nie realna pomoc dla czło­wieka, który padł ofiarą sys­temu. Wia­domo prze­cież, że taki wyrok w ape­la­cji zosta­nie uchy­lony, a potem skład zosta­nie tak usta­wiony, żeby ska­zać dwa razy suro­wiej. Cza­sem bar­dziej war­to­ściowe bywało więc na przy­kład „oddo­raź­nie­nie” sprawy, czyli uzna­nie, że ktoś ma pro­blemy psy­chia­tryczne lub inne, i prze­rzu­ce­nie jej do innego trybu niż wyda­nie wyroku, który od razu zosta­nie uchy­lony. Dla­tego nie mam jednoznacz­nie kry­tycz­nych ocen wobec tam­tego czasu. Z lat osiem­dzie­sią­tych pamię­tam wiele dużych postaci, praw­dzi­wych auto­ry­te­tów. Ale dla mnie pierw­szym momen­tem zepsu­cia był okres, kiedy wcho­dzi­łem do zawodu – koń­cówka apli­ka­cji, począ­tek adwo­katury. Zna­łem histo­rię wielu ludzi, a nagle musia­łem sta­wać przed oso­bami, które można by okre­ślić mia­nem praw­ni­czego zła. Dla mnie takim sym­bo­lem zepsu­cia na samym star­cie było to, że musia­łem wystę­po­wać przed cho­ciażby sędzią Kry­żem i innymi jego pokroju ludźmi, któ­rzy byli twa­rzami sys­temu i mimo wszystko nie zostali z sądow­nic­twa wyple­nieni. Przez to sito prze­do­stało się wiele osób, które stały się sygna­łem, że pewne rze­czy nie zostały dokoń­czone. Można było być totalną szują, a mimo to peł­nić funk­cje, które z defi­ni­cji wyma­gają nie­ska­zi­tel­no­ści cha­rak­teru.

IGOR TULEYA: Ten błąd z tysiąc dzie­więć­set osiem­dzie­sią­tego dzie­wią­tego roku, popeł­niony w sądow­nic­twie, odbił się nam w ostat­nich latach. Gdyby roz­li­czono śro­do­wi­sko sędziow­skie po tysiąc dzie­więć­set osiem­dzie­sią­tym dzie­wią­tym roku, ist­nieje duże praw­do­po­do­bień­stwo, że kor­pus sędziow­ski w dwa tysiące dwu­dzie­stym pią­tym nie wyglą­dałby tak, jak wygląda. Prze­cież my w dwa tysiące osiem­na­stym roku, kiedy powstała neo-KRS, byli­śmy prze­ko­nani, że nie znajdą nawet pięt­na­stu sędziów, któ­rzy się zgo­dzą do niej wejść. A oka­zało się, że nie tylko zna­leźli pięt­nastkę, lecz także ponad setka zło­żyła pod­pisy pod listami popar­cia, a kilka tysięcy praw­ni­ków sta­nęło przed neo-KRS-em w kon­kur­sach.

JACEK DUBOIS: Ale żeby tego nie zin­ter­pre­to­wać opacz­nie, pod­kre­ślę raz jesz­cze: sam fakt bycia sędzią w latach osiem­dzie­sią­tych w żaden spo­sób nie dys­kre­dy­to­wał czło­wieka. Oce­nić kogoś można wyłącz­nie po czy­nach. To, że dzi­siaj z per­spek­tywy czasu zarzuca się komuś, że był sędzią i wyda­wał wyroki ska­zu­jące, nie jest w moim odczu­ciu samo w sobie powo­dem do oskar­żeń. Ale wów­czas przez to sito prze­do­stały się posta­cie, które były funk­cjo­na­riu­szami sys­temu, a nie sędziami. I to, że nie poka­zano wtedy, że nie­ska­zi­tel­ność cha­rak­teru to coś real­nego, a nie tylko zapis usta­wowy, otwo­rzyło drogę podob­nym posta­ciom dwa­dzie­ścia lat póź­niej.

IGOR TULEYA: Te osoby, o któ­rych mówi Jacek, świet­nie się odna­la­zły w nowej rze­czy­wi­sto­ści. Andrzej Kryże był wice­mi­ni­strem w pierw­szym rzą­dzie PiS-u. Pro­ku­ra­tor Pio­tro­wicz zro­bił osza­ła­mia­jącą karierę. A pewna pani sędzia, która ska­zała kogoś za pro­siaka z napi­sem „Idę na wybory” w cza­sach komuny – opi­sana zresztą w mono­gra­fii Strzem­bo­sza – zasia­dała w pierw­szym skła­dzie sądu, który sądził Kamiń­skiego. Umo­rzyli postę­po­wa­nie po pierw­szym uła­ska­wie­niu przez Dudę. Potem wio­dło się im wyjąt­kowo dobrze: Schab został rzecz­ni­kiem i awan­so­wał, pani sędzia nato­miast prze­szła przez neo-KRS, mimo że cią­żyły na niej wyroki z cza­sów komuny i mimo że powinna była przejść w stan spo­czynku.

Macie poczu­cie, że mię­dzy pierw­szym a dru­gim PiS-em wasze śro­do­wi­sko tro­chę prze­spało chwilę, w któ­rej nale­żało samemu się zre­for­mo­wać, zanim zrobi to drugi PiS – już znacz­nie bru­tal­niej?

IGOR TULEYA: Myślę, że tak. Bo tak naprawdę sądow­nic­two ni­gdy nie prze­szło grun­tow­nej zmiany po tysiąc dzie­więć­set osiem­dzie­sią­tym dzie­wią­tym roku. Nie stwo­rzono nowo­cze­snych pro­ce­dur. Przez moment funk­cjo­no­wał pro­ces kon­tra­dyk­to­ryjny – to strony miały wal­czyć na sali, a nie sąd dzia­łać z urzędu. Ale to trwało kilka mie­sięcy. Nie zdą­ży­li­śmy się przy­zwy­czaić. Potem przy­szedł „drugi Zio­bro” i powie­dział, że to pro­ce­dura dla „gru­bych miś­ków”, żeby ich chro­nić. Powrócę jesz­cze do samego kształ­ce­nia kadr sędziow­skich. Pamię­tam, jak zanie­po­ko­iło mnie, kiedy byłem ase­so­rem i pod­czas roz­mowy z innymi mło­dymi ase­so­rami jedna z kole­ża­nek powie­działa – i wszy­scy się z nią zgo­dzili, bo też tak robili – że lepiej jest ska­zać, niż unie­win­nić. Bo jeśli sąd pierw­szej instan­cji unie­winni, a ape­la­cja trafi do dru­giej instan­cji, to sąd ape­la­cyjny musi uchy­lić wyrok i prze­ka­zać sprawę do ponow­nego roz­po­zna­nia. Jeżeli nato­miast pierw­sza instan­cja ska­zuje, a wyrok jest nie­słuszny, to sąd dru­giej instan­cji po pro­stu zmie­nia wyrok i unie­winnia. W sta­ty­sty­kach sędziow­skich zmie­niony wyrok wygląda lepiej niż uchy­lony i sprawa prze­ka­zana do ponow­nego roz­po­zna­nia. I nagle się oka­zało, że więk­szość moich kole­ża­nek i kole­gów świa­do­mie wydaje wyroki ska­zu­jące nawet przy wąt­pli­wo­ściach – tylko po to, żeby lepiej wyglą­dało w sta­ty­sty­kach.

To straszne!

JACEK DUBOIS: Mam wra­że­nie, że śro­do­wi­sko sędziow­skie było wycho­wy­wane ina­czej niż adwo­kaci. Gdy ja zaczy­na­łem apli­ka­cję w tysiąc dzie­więć­set osiem­dzie­sią­tym szó­stym roku, to uczono nas nie­praw­do­po­dob­nego etosu. Mie­li­śmy wzorce – „bogów”, któ­rych chcie­li­śmy naśla­do­wać. Wbi­jano nam do głowy zasady etyki, spo­soby zacho­wań. W dużej mie­rze te zasady były prze­strze­gane. Póź­niej, gdy otwarto zawód, weszli ludzie spoza tego świata, już tych zasad nie­sto­su­jący. A śro­do­wi­sko sędziow­skie? W ogóle nie miało histo­rii prze­ka­zy­wa­nej na wzor­cach czy boha­te­rach. Jestem prze­ko­nany, że mógł­bym wymie­nić wię­cej mię­dzy­wo­jen­nych sędziów niż prze­ciętny sędzia po apli­ka­cji sędziow­skiej. Nie zbu­do­wano etosu tego zawodu. Sędzio­wie dosta­wali dobre rady, żeby na przy­kład nie sie­dzieć w bufe­cie z adwo­ka­tami, ale nie budo­wali wła­snej histo­rii i toż­sa­mo­ści. Ten zawód zurzęd­ni­czono. Bez histo­rii, boha­te­rów, reguł – sędzia był po pro­stu urzęd­ni­kiem, odwo­łu­ją­cym się do sta­ty­styk. To, co się wyda­rzyło w dwa tysiące pięt­na­stym roku… To był wielki prze­łom. Tra­ge­dia dla wymiaru spra­wie­dli­wo­ści, ale też prze­łom. Sędzio­wie zaczęli kształ­to­wać swoją histo­rię, two­rzyć roz­po­zna­walne sto­wa­rzy­sze­nia, odwo­ły­wać się do kon­kret­nych postaci. Poja­wił się wzo­rzec sędziego oby­wa­tel­skiego: otwar­tego na spo­łe­czeń­stwo, poka­zu­ją­cego swoją pracę. Sędzio­wie zaczęli jeź­dzić po kon­cer­tach, spo­ty­kać się z ludźmi, edu­ko­wać. To była zupełna nowość. Bo wcze­śniej adwo­kat był tym widocz­nym na zewnątrz straż­ni­kiem pra­wo­rząd­no­ści, a sędzia – ano­ni­mo­wym wyko­nawcą prze­pi­sów.

IGOR TULEYA: Rze­czy­wi­ście po dwa tysiące pięt­na­stym roku sędzio­wie zaczęli budo­wać swoją histo­rię, przej­mu­jąc metody adwo­ka­tów z wcze­śniej­szych lat. To na pewno było cie­kawe socjo­lo­gicz­nie. Wcze­śniej sędzia koja­rzył się z kimś zamknię­tym w wieży z kości sło­nio­wej – nie wia­domo, co myśli, kon­takt z publicz­no­ścią ma jedy­nie na sali sądo­wej.

JACEK DUBOIS: Pro­te­sty zaczęły się od oby­wa­teli. My, adwo­kaci, byli­śmy tam pierwsi, bo mie­li­śmy już doświad­cze­nie. Sędzio­wie zaczęli przy­cho­dzić naj­pierw _inco­gnito_. Drep­tali w kółko, nie wie­dząc, jak się zacho­wać. Ta ich śmia­łość wzra­stała. W pią­tek byli na pro­te­ście, w sobotę za kuli­sami try­bun, w nie­dzielę na mów­nicy.

IGOR TULEYA: Tak. Jako grupa sta­li­śmy tro­chę z boku. Nie wie­dzie­li­śmy, jak ludzie nas potrak­tują. Czy nie uznają nas za część zgni­li­zny, czy nie uwie­rzą w to, co o nas sły­szą. Zawód zaczął się otwie­rać – poka­zy­wać ludzką twarz, myśle­nie, emo­cje, zaczęły się zmiany sys­te­mowe. Poja­wiły się real­nie dzia­ła­jące sto­wa­rzy­sze­nia.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij