- promocja
- W empik go
Mój Adam. Tom 16 - ebook
Mój Adam. Tom 16 - ebook
Mój Adam to zbiór dwunastu opowiadań, których motywem przewodnim jest psychologia relacji damsko-męskich, ze szczególnym uwzględnieniem różnorodnych ról, w jakich stawiają się w tych relacjach dziewczęta, a następnie kobiety. Opowiadania nawiązują do serii „miętowej”, ale akcja wybiega niekiedy daleko poza lata liceum czy nawet studiów. Narratorkami są zawsze postacie żeńskie, które w serii „miętowej” możemy odnaleźć jako postacie drugo lub trzecioplanowe. W dwóch opowiadaniach (Kiełczewski i Pomyłka) przyglądamy się z bliska losom dorosłych kobiet, jednak istotą książki jest psychologiczna obserwacja nieracjonalnych mechanizmów rządzących ludźmi w każdym wieku i do uzyskania pełnej satysfakcji czytelniczej znajomość serii nie jest potrzebna.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-7350-5 |
Rozmiar pliku: | 758 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jacek Kaczmarski, płyta _Mimochodem_,
zapowiedź do piosenki _Coś Ty! (Zaloty)_CO JA WŁAŚCIWIE ZROBIŁAM?
Artura poznałam trzeciego października. Nie był to żaden nadzwyczajny przypadek, nic romantycznego. Po prostu byliśmy w tej samej grupie studenckiej. Chemia – niby ścisły kierunek, a facetów tylko sześciu. Hanka, moja starsza siostra, uprzedzała mnie, że pierwszy rok jest okropny. Liczysz na jakieś szalone życie studenckie, na wysiłek intelektualny, na Bóg wie co, a dostajesz nudnych wykładowców i musisz się zmuszać, żeby iść na jakieś zajęcia.
Trzeciego października stałam przed tablicą informacyjną i usiłowałam zrozumieć, co oznaczają tajemnicze znaczki na naszym planie zajęć i dlaczego Hanka jak zwykle musiała mieć rację. W liceum było sto razy fajniej. W każdym razie w liceum przynajmniej rozumiałam, o co chodzi w moim planie lekcji.
– Masakra.
Odwróciłam się i zobaczyłam chłopaka z mojej grupy.
– Nie kumam, o co tu chodzi. Jaką my jesteśmy grupą?
– Jeden G. Zaczynamy dopiero o jedenastej – jęknęłam. – Jak ja to sprawdzałam?
– Za trzy godziny? Wykończą mnie tu. Co masz zamiar robić?
– Nie mam pojęcia. Nie wiem, czy o tej porze czynna jest jakaś biblioteka. Nawet nie wiem, gdzie jest biblioteka.
– Artur. – Wyciągnął do mnie rękę. – Mam stancję na Gęstej, cztery minuty stąd. Zapraszam. Pomożesz mi zjeść trochę tego, co dali mi w domu. Ledwo to wniosłem po schodach.
Mogłam powiedzieć: „Nie, dzięki, wolę się pouczyć (niby czego?), wracam do domu (tylko po co?), pójdę na spacer i przemyślę kilka spraw (tylko jakich?)”. Mogłam mu odmówić, ale dlaczego miałabym z miłym chłopakiem o przyjemnej aparycji, żadnym podejrzanym, bo z mojej grupy studenckiej, nie iść na wałówkę z domu?
– Sorki za bajzel, przyjechałem o trzeciej w nocy.
Chyba zrobiłam głupią minę, bo Artur szybko dodał:
– Jeżdżę w nocy, bo taniej.
– Skąd jesteś?
– Z Warszawy.
– To dlaczego tu studiujesz? Nie wolałeś…
– Nie, nie wolałem. Wolałem tu. Pewne okoliczności… Nie chcę do tego wracać. Pasztet czy naleśniki z serem?
Artur zaczął otwierać jakieś słoiki, odpakowywać jakieś paczuszki. Wstawił wodę na herbatę, a ja rozejrzałam się po stancji.
Kwadratowy, dość duży pokój z samodzielną łazienką i aneksem kuchennym, łóżko, regał, dwie małe komody, zielony dywan wyglądający na zupełnie nowy.
Zjedliśmy. Byłam bez śniadania, a jego mama robi całkiem dobre naleśniki, chociaż jak dla mnie trochę za mało przypieczone. Moja mama robi takie rumiane, ale darowanemu koniowi… wiadomo. Wypiliśmy po kawie, a potem po herbacie. Artur gra w kulki. Ograł mnie z kretesem ze cztery razy, ale potem załapałam algorytm i on przegrał. Wpadliśmy na ćwiczenia równo z prowadzącą.
*
– Nic nie rozumiem – jęczałam.
– Spokojnie. Skoro inni dali radę, my też damy. Idziemy do mnie? Widziałaś, ile tego jest?
– Nie mogę. Obiecałam siostrze, że skoczymy do babci.
– Szkoda. Zadzwoń do mnie wieczorem i spytaj, czy żyję, bo jak sam zjem to wszystko, mój organizm może nie wytrzymać.
Wpisałam go sobie w kontaktach jako „Artur z grupy”, bo nie wiedziałam, jak ma na nazwisko, a głupio mi było pytać. Po trzech godzinach dostałam wiadomość:
„Ja jeszcze żyję, ale co to za życie… Wejdziesz na Socjetę?”.
Byłam akurat w sklepie. Wyłudziłam od mamy trochę kasy i kupowałam ciepłe tureckie rajstopy, bo ponoć od przyszłego tygodnia miało się strasznie ochłodzić. Kupiłam te, które akurat trzymałam w ręku, i pędem pobiegłam do domu.
Siedzieliśmy na Socjecie ze cztery godziny z małymi przerwami. Gadaliśmy o zadaniach z chemii nieorganicznej i o tym, że taka wysoka dziewczyna z naszej grupy, Daria, jest jakaś dziwna, że jutro może sypnąć śnieg, a Artur ma tylko trampki, bo do domu jedzie dopiero w piątek, i o tym, że Allen ma ponoć kręcić coś w Warszawie. Byłoby super być u niego statystą.
*
W czwartej klasie podstawówki moja absolutnie wtedy najbliższa przyjaciółka zakochała się w takim jednym kujonie, Mateuszu. Łaziłam razem z nią pod jego salę i razem z nią udawałam, że co przerwę znosi nas tam absolutnie przypadkiem. Po jakichś dwóch tygodniach ona się odkochała, a mnie ten Mateusz podobał się jeszcze bardzo długo, ale oczywiście nikt się nigdy o tym nie dowiedział, zwłaszcza on.
W gimnazjum też miałam najlepszą przyjaciółkę, Justynę. W pierwszej klasie chciałyśmy zostać zakonnicami i koniecznie uczyć się jeździć konno. Chłopakami zaczęłyśmy się interesować gdzieś w połowie drugiej. Jeden taki Jarek cztery razy z rzędu poprosił mnie do tańca na dyskotece. Myślałam o nim z pół roku. Potem wyprowadził się do Przemyśla i przeniósł do innej szkoły.
W trzeciej klasie tematem wielu naszych rozmów z Justyną była bezdenna głupota chłopców. Spotykałyśmy się u mnie albo u niej na nocowanie, piekłyśmy tosty, skubałyśmy galaretki w czekoladzie i robiłyśmy listy wszystkich chłopców, których znamy. Potem kolejno obgadywałyśmy, w czym który jest beznadziejny. Mnie podobał się wtedy Rafał, dwa lata od nas starszy. Chodził do tej samej szkoły języka co my, tylko oczywiście do grupy dla licealistów. Na jego widok dostawałam migotania przedsionków. Miał dziewczynę, Julkę ze swojej grupy. Rafała obgadywałam strasznie, chyba najgorzej ze wszystkich.
W liceum zakochałam się od razu. W mojej klasie był taki Tomek. Gapiłam się na niego ukradkiem aż do lutego, czyli ponad pół roku, gdy moja wtedy najlepsza przyjaciółka, Majka, uświadomiła mi, że jeden gość z drugiej klasy gapi się na mnie. Fakty to potwierdzały. Na dodatek raz, kiedy szłam do szkoły, powiedział mi „Cześć, Ewa”, co przeżywałam ze dwa tygodnie. Nie był mi obojętny aż do wakacji. W wakacje Majka pojechała do ojca do Norwegii, a ja na obóz hippiczny (panicznie boję się koni, ale to okazało się dopiero na miejscu; obóz oczywiście wymyśliła Hanka). Zakochałam się w dwóch facetach: naszym trenerze (własnoręcznie podsadzał mnie do siodła i mówił, żebym się nie przejmowała, nie każdy przecież musi jeździć konno) oraz w Piotrku. Kiedy po raz szósty czy ósmy spadłam z konia i nie mogłam się prawie ruszać (taka byłam poobijana), właśnie on przyniósł mi do pokoju ciasto z czereśniami i powiedział, że szkoda, że nie jadę z nimi nad rzekę. Przestało mnie ściskać w dołku na myśl o nim dopiero gdzieś koło października.
W kwietniu był u nas w liceum dzień otwarty. Majka, bez mojej wiedzy i zgody, zgłosiła nas na wolontariat. Stałyśmy przy wejściu i miałyśmy opowiadać kandydatom, jak u nas w szkole jest fajowo. Zagadnęłam jednego gościa, Michała. Powiedziałam mu szczerze, że nasze liceum jest beznadziejne, potem jeszcze mu to powtórzyłam na spacerze po starówce i u niego w domu na obiedzie z jego rodzicami. Powiedział, że teraz już nic go nie powstrzyma – żeby się waliło i paliło, idzie do mojego liceum.
Przez całe wakacje się nie widzieliśmy. Odzywał się do mnie szczątkowo, a ja przez dwa miesiące zastanawiałam się, co robić – zacząć chodzić z facetem, który jest młodszy ode mnie, czy nie.
Pod sam koniec sierpnia podjęłam decyzję, że biorę, co mi dają, i byłam zdecydowana zacząć z nim być.
Pierwszego września ograniczył się do powiedzenia mi „cześć” i wieloznacznego uśmiechu, drugiego pogadaliśmy o tym, że czuje się w tej szkole dziwnie, trzeciego poznałam go z Majką, piętnastego we troje obgadywaliśmy naszych wspólnych nauczycieli. W listopadzie zrozumiałam, że zmarnowałam wakacje na podejmowanie zupełnie bezsensownej decyzji. W grudniu Michał zaczął chodzić z dziewczyną ze swojej klasy, Karoliną. Chodziłyśmy razem na kółko chemiczne. Zdolna bestia, ładna, mądra i urocza na dodatek.
Kiedy na horyzoncie zaczęła majaczyć studniówka, wpadłam w panikę i zaczęłam rozpowiadać po szkole, że tańczenie poloneza to obciach i że wołami nikt by mnie nie zaciągnął. Zamierzałam zapłacić, ale na dwa dni przed imprezą „przypadkowo” się rozchorować. Majka chodziła wtedy z Pawłem – absolwentem naszego ogólniaka poznanym na święcie szkoły – i załatwiła mi do tańczenia jego brata. Najprzystojniejszy facet, jakiego w życiu widziałam. Urok Małysza, wygląd Banderasa. Nogi mi się plątały podczas wszystkich prób. Trzymanie go za rękę odreagowywałam do późnych godzin nocnych.
Na studniówkę szłam tak zdenerwowana, że z pewnością miałam stan przedzawałowy. Niepotrzebnie. Zatańczył wzorowo, i to nie tylko poloneza. Wywijaliśmy razem do białego rana. Odwiózł mnie taksówką i odstawił pod same drzwi.
Serce o mało nie wyskoczyło mi uszami. Byłam gotowa rzucić mu się na szyję i szczerze wyznać, co się dzieje w mojej głowie, w sercu, w żołądku i we wszystkich innych komórkach mojego ciała.
– Fajnie było. – Podał mi rękę i zajrzał mi w oczy z pewnością nie jak znajomy znajomej.
Nie zasnęłam tego dnia. Rzuciłam się na zdjęcia ze studniówki jak lwica. Byliśmy na sześciu. Umieściłam je na moim profilu, zalajkował wszystkie.
Nigdy więcej się do mnie nie odezwał.
A potem to już poznałam Artura.
*
Artur urodził się i mieszkał w Warszawie. Trochę grał na gitarze, lubił Leśmiana, uwielbiał czytać. Nie znosił tańca, bo jakiś czas temu chodził z Kamilą Jutrzenko, tą mistrzynią Polski w tańcu towarzyskim, i to ona mu obrzydziła taniec. Zdradziła go na jakimś obozie treningowym. Myślał, że będą razem na zawsze, kupił jej lwa jako symbol siły ich uczucia, a ona regularnie zdradzała go z jakimś chodzącym mięśniakiem – kulturystą czy kulomiotem. Artur miał młodszą siostrę, jeszcze w przedszkolu. „Upiorne dziecko” – jak o niej mówił. Pasjami uwielbiał jajecznicę. Smażył ją na wszystkie możliwe sposoby: sauté, na cebuli, na kiełbasie, na cebuli i kiełbasie, na szynce, na boczku, na pomidorach, na pieczarkach, na papryce, na maśle, na oliwie, na smalcu ze skwarkami, z łososiem, z ziołami. Lubił zupy: rosół, ogórkową, pieczarkową, pomidorową (ale wolał z ryżem niż makaronem), żurek, grochówkę, kapuśniak, barszcz. Nie lubił tylko szczawiowej. Jego mama była księgową, ojciec architektem. Mieli starego kota – złośliwego, chimerycznego persa. W liceum dobrze jeździł na desce, ale teraz już go to nie bawiło. Uwielbiał kryminały, zresztą od zawsze miał specyficzny stosunek do literatury – zawsze go bardziej ciekawiło, jak książka powstała, niż jej treść. W szkole lubił historie o tym, kto był pierwowzorem postaci literackich. Poznał kiedyś nawiedzoną pseudopisarkę. Miała szesnaście lat, a mówiła o sobie „powieściopisarka”. Chciała o nim pisać powieść, ale oczywiście ją wyśmiał i to ona skutecznie obrzydziła mu powieści współczesne. Na chemię poszedł, bo to mu w szkole szło najlepiej. Nie miał pojęcia, co chce w życiu robić.
Miał dziewczynę – Klarę. „Klara pisze, że…”, „U Klary teraz jest taka śnieżyca, że nie widzi czubków swoich palców”, „Zobacz, co mi Klara przysłała. Niesamowite, nie?”, „Klara mówi, że koniecznie muszę zobaczyć nowego Allena. Idziemy? Może dziś po południu? Tylko bez wykrętów”, „Klara cię pozdrawia. U niej strasznie teraz cisną. Pisze, że ledwo zipie”.
Klara Mazurowska, lat osiemnaście. Uczennica trzeciej klasy liceum, profil humanistyczny. Ładna, miła, laureatka olimpiady polonistycznej. Idzie na MISH, czyli do mekki humanistów. Ma dwóch starszych braci, od trzech lat mieszka w starym drewnianym domu pod Warszawą odziedziczonym po dziadkach. Dom jest piękny, ma klimat, ale nie da się go dobrze ogrzać i wszyscy niemal cały rok chodzą w grubych swetrach i wełnianych skarpetach. On też ma u niej w domu swoje wełniane skarpety. Klara musiała szybko zrobić prawo jazdy, bo dojazdy do szkoły były koszmarne. Nie ma zdolności muzycznych. Usiłowała grać na gitarze, pianinie, harmonijce, ale wychodziło to fatalnie. Nie nosi niczego z mikrofibry, bo ją uczula. Lubi błękitną bieliznę z koronką, uwielbia kwiaty i uważa, że w poprzednim życiu na pewno była rośliną. Trochę boi się wody i nigdy nie nauczyła się pływać. Nie pija kawy, ale lubi wszystko, co pachnie kawą – balsam do ciała, błyszczyk, płyn do kąpieli, wodę toaletową. Nie rozumie, jak ktoś może z własnej woli jeść grejpfruty. Woli psy od kotów, ale koty też toleruje. Artur bardzo ją kocha, bo jest absolutnie wyjątkowa.
O wielu moich najlepszych przyjaciółkach nigdy nie dowiedziałam się tyle co o Klarze. Mogłabym napisać jej biografię.
Wiedziałam o jej istnieniu od drugiego czy trzeciego dnia. Nie przeszkadzała mi. Lubiłam Artura, bo jak mało który chłopak miał w sobie to coś. Nigdy nie miałam prawdziwego przyjaciela, a tu bach i mam. Fajnie przyjaźnić się z chłopakiem, i to byłym facetem Kamili Jutrzenko.
Któregoś dnia siedzieliśmy na korytarzu przed zajęciami z organicznej. Artur wyjął smartfona.
– Stań spokojnie. – Wymierzył we mnie obiektyw. – Klara koniecznie chce zobaczyć, jak wyglądasz zdenerwowana.
Trochę padało. Czułam, że grzywka ohydnie przykleiła mi się do czoła, a ja mam czerwone policzki i spierzchnięte wargi. Nie wiem, dlaczego zależało mi na tym, żeby dobrze wyglądać.
– „Jest śliczna. Zabierz ją na herbatę, bo widać, że przewiało ją na wskroś”. – Artur przeczytał mi jej odpowiedź.
*
Siedzieliśmy razem na wszystkich zajęciach, na które oboje chodziliśmy, przychodziłam do niego na stancję i zjadałam wałówkę z domu, rozwiązywaliśmy wspólnie zadania, uczyliśmy się, pożyczaliśmy sobie notatki, podręczniki, długopisy, dawałam mu chusteczkę higieniczną, gdy było zimno i leciało mu z nosa, a on nie miał chusteczek. Razem znaleźliśmy dermatologa, kilka razy odprowadziłam go na laser, bo on ma od słońca naruszoną pigmentację na ramionach i plecach. Artur brał ode mnie torbę, gdy była bardzo ciężka. Jeśli któreś z nas szło do biblioteki, to drugie wiedziało, że nie musi się spieszyć, bo zajęte miejsce na pewno czeka. Chodziliśmy do kina (tanie środy). Urodziłam się w Lublinie, ale tak naprawdę miasto zwiedziłam dopiero z nim. Byliśmy na Majdanku (byłam w podstawówce z klasą i raz, jak przyjechali do nas kuzyni z Rzeszowa, ale dopiero podczas zwiedzania z Arturem dotarło do mnie, do czego zdolny jest człowiek). W muzeum sztuki Artur kupił kartkę i poszliśmy na pocztę przy Grodzkiej, żeby wysłać ją do Klary. Dopisałam: „Serdeczne pozdrowienia z pięknego Lublina przesyła Ewa”. Byliśmy też w kaplicy Trójcy Świętej (freski cudowne, no i ta atmosfera).
– Może zapisz się na kurs przewodników turystycznych? Będziesz miała drugi zawód. A w ogóle co cię tak nagle zaczęło nosić? – kpiła Hanka.
– Dlaczego jej dokuczasz? Każdy musi na własną rękę odkryć swoje miasto. Ja to popieram – mówiła mama.
– Ja na przykład do tej pory nie odkryłem, he, he – mówił tata.
Jest z Rzeszowa i do Lublina sprowadził się z powodu mamy, a raczej Hanki w brzuchu mamy.
Kiedy Artur pojechał do domu na pierwszego listopada, u nas lało. Nie ruszyłam się z domu na krok. Przygotowałam sześć tras na spacery dla nas i zaczęłam żałować, że nie poszłam na historię sztuki.
*
Artur śmiał się, że wciąż natyka się na jakieś beznadziejne imiona. Kamila, Agnieszka (niby normalne, ale ona kazała mówić do siebie Agnes), jakaś Dora (ale ta chyba się nie liczy, bo z tego, co zrozumiałam, chciała tylko rozbić jego związek z Kamilą czy z tą Agnes, już nie pamiętam). Śmialiśmy się, że jeszcze nie miał dziewczyny o normalnym imieniu.
Któregoś dnia, ale nie potrafię już sobie dokładnie przypomnieć którego, po zajęciach poszliśmy do niego na stancję. Dokładnie na wprost drzwi Artur włożył za szybę w regale zdjęcie Klary. Od razu wiedziałam nie tylko, że to ona, bo to było oczywiste, lecz także, że Artur sam jej tę fotografię zrobił.
Klara (co za beznadziejne imię) uśmiechała się delikatnie, patrząc prosto w obiektyw.
– Piękne zdjęcie. Masz rękę.
– Nie, ona taka po prostu jest. Niesamowita.
– Ostatnio je zrobiłeś?
Nie rozumiem, dlaczego człowiek lubi sam sobie zadawać rany. Na diabła mi była ta wiedza? Hanka chyba ma rację – ja jednak jestem masochistką.
– Tak. Strasznie mi jej brakuje.
Nigdy nie mierzył we mnie obiektywem nikt, kogo kochałam, więc nie mam ani jednego takiego zdjęcia. Tak mi się samej siebie żal zrobiło, że o mało się nie poryczałam.
Artur odgrzał bitki, ugotowaliśmy kaszę gryczaną, ja zrobiłam sałatkę z ogórków kwaszonych, pomidorów i cebuli. Jego mama świetnie gotuje, lubię jej kuchnię. Usadowiliśmy się na tapczanie. Zdjęcie Klary patrzyło na nas przez cały czas. Gdy tylko podniosłam głowę znad notatek, ona gapiła się na mnie tym swoim cielęcym, rozanielonym spojrzeniem. Kuliśmy do kolokwium z nieorganicznej.
– Już nie mogę – jęknął Artur.
Zerknęłam na zegarek. Było dopiero po czwartej.
– Godzinę przerwy, błagam.
Wsadził kartki w książki tak, żebyśmy wiedzieli, gdzie skończyliśmy, zrzucił wszystko na podłogę, lekko się uniósł i zgasił lampkę.
– Nastawiam budzik na za godzinę. Na serio nie dam już rady.
Do końca nie docierało do mnie, co on wyprawia, a Artur zwyczajnie, po prostu i bez wahania zagarnął mnie ramieniem, położył koło siebie i naciągnął na nas koc.
Ani drgnęłam.
Leżeliśmy tak może z minutę.
– Za gorąco, co nie?
Wstał, podszedł do okna i nieco je uchylił. Zdjął dżinsy, byle jak rzucił na krzesło i wskoczył pod koc.
– Do zobaczenia za godzinę – powiedział, ziewając.
Znów poczułam jego ramię na moich plecach.
Po minucie, najwyżej dwóch, usłyszałam jego równy, głęboki oddech, a jego ramię zrobiło się znacznie cięższe.
Czy zasnęłam? Nie da się spać, gdy masz tętno milion uderzeń na minutę.
Rodzice posyłali mnie na religię i do kościoła (jak to w Polsce), ale do tej pory nigdy się tak naprawdę nie modliłam. Wtedy błagałam Boga, żeby na tym świat się skończył. Czy nie może teraz, dokładnie w tym momencie, zesłać jakiegoś meteorytu czy innego wybuchu i żeby już był koniec, tak jak w Pompejach? Nie umiałam sobie wyobrazić, co niby ma być dalej. Co ja teraz mam robić? Co między nami będzie? Dotarło do mnie, że kocham tego człowieka ponad wszystko na świecie.
Po godzinie zadzwonił budzik. Artur się poruszył, przeciągnął i nacisnął drzemkę. Przekręcił się na plecy i przyciągnął mnie tak, że położyłam głowę na jego ramieniu.
Zadzwonił budzik. Artur podparł się na łokciu.
– No, teraz to inne życie. Chcesz pić?
Chciałam. Artur odrzucił koc, wstał, zapalił lampkę i podszedł do regału. Miał bokserki w szkocką kratę. Nie przyglądałam się, w każdym razie starałam się nie przyglądać.
Wypiłam dwie szklanki mineralnej. Artur włożył spodnie, stojąc tuż koło mnie, i zaczęliśmy się uczyć.
Około dziewiątej wieczorem odprowadził mnie do domu.
Następnego dnia było zwyczajnie – oczywiście, jeśli się nie wie, co się działo w mojej głowie.
*
Był piątek. Odwołali zajęcia z powodu jakiejś tam uroczystości. Poszliśmy do Artura. Miał _Avatar_. Oboje widzieliśmy ten film, ale ja już nie pamiętałam, o co tam dokładnie chodziło.
Artur ma małego laptopa, więc musieliśmy siedzieć blisko siebie. Dobrze, że już raz to widziałam, bo nie mogłam myśleć o filmie.
– Wiesz, to trochę jak ze mną. Najpierw byłem tu jakby tylko jedną nogą. Moje prawdziwe życie było w Warszawie.
– A teraz? – ledwo wykrztusiłam.
– A teraz? Chyba tu jest moje prawdziwe życie. Gdy myślę: „Idę do domu”, to myślę o tym pokoju, a nie tym u rodziców. Kiedy wracam do siebie, to wracam tu. Na początku co weekend wracałem do domu, zresztą wiesz. Nie wyobrażałem sobie inaczej.
– A teraz?
– A teraz wyobrażam. Możesz mnie podrapać? Lewa łopatka, no, prawie. A pokazywałem ci, co mi Klara przysłała? Czad, normalnie czad!
Artur uruchomił laptopa i przesunął się na brzeg krzesła. Usiadłam obok niego, stykaliśmy się ramionami. Artur spadał trochę z krzesła, więc mnie objął, żeby było wygodniej.
Klara przysłała jakiś film. Jacyś ludzie, gdzieś są, coś robią. Nic do mnie nie dotarło.
– Ale mi się nie chce jechać…
– To nie jedź. Zostań.
Powiedziałam to najwolniej i najspokojniej, jak tylko mogłam, i chyba nawet nonszalancko wzruszyłam ramionami, ale emocje o mało mi się nosem nie wylały.
– Nie mogę jej tego zrobić, boby się na śmierć zapłakała. Dobra, zbieramy się.
Wróciłam do domu. Napuściłam wody do wanny, wlałam chyba z pół butelki płynu i płakałam przez godzinę. Wyszłam dopiero, gdy miałam pewność, że wszyscy domownicy już śpią.
Rano znalazłam w komórce wiadomość:
„Jechałem sześć godzin. Takiej śnieżycy w życiu nie widziałem, ale wszystko okej. Jestem już w domu”.
Umyłam się. Powiedziałam, że mogę wyjść po bułki. Wyszłam z domu i poszłam przed siebie. Kiedy wróciłam, ojciec odkurzał, a mama – w dresie i w swojej śmiesznej treningowej czapeczce – dreptała po bieżni.
– Gdzie ty byłaś?
– Piekłaś te bułki?
Zaatakowali mnie oboje. Spojrzałam na zegarek. Nie było mnie trzy godziny.
Chciałam lecieć pędem po te cholerne bułki, ale już byli po śniadaniu. Zjedli chleb smażony i panierowany w jajku. Jedzą go od czasów studenckich, traktując to jak nabożeństwo, więc o co tyle krzyku z bułkami?
Hanka weszła do mojego pokoju i zamknęła za sobą drzwi.
– Więc jak on ma na imię?
– Kto? – zapytałam i spojrzałam jej w oczy.
– Okej, pogadamy, jak dojrzejesz – powiedziała.
Bez pytania wzięła mój najlepszy lakier do paznokci i wyszła.
*
Zima tamtego roku była jak na zamówienie. Lekki mrozek, puchaty śnieżek i słoneczko. Nigdy nie chodziłam tyle w okularach przeciwsłonecznych co wtedy.
Właśnie wyszliśmy z laboratorium. Od jakiegoś czasu robiłam w domu kanapki dla nas obojga. Podałam mu jedną.
– Zgodzili się. Nareszcie! – Ugryzł bułkę i dokończył z pełnymi ustami. – Starzy Klary się zgodzili. Przyjedzie na weekend. Tyle mam zamiar jej pokazać! Z nich są straszni tradycjonaliści, wiesz, zero nocowania, zero wyjazdów razem. He, he, jakby to się dało zapobiec… A jednak się zgodzili. Halo, czy ty mnie w ogóle słuchasz?
Kiwnęłam głową.
– Fajnie, że się poznacie.
Nie wiem, co mu odpowiedziałam, ale na pewno nie to, że bardzo się cieszę. Byłam zrozpaczona.
Z jakimiś ludźmi z naszej grupy poszliśmy do stołówki. Myślałam o tym, gdzie ona będzie spać. U niego? Z nim? Jak on się z nią przywita? Będą się całować? Jak będą się całować? Co mam robić, gdy będą się przy mnie przytulać, całować, gapić na siebie?
Ledwo znosiłam takie myśli. Nie wyobrażałam sobie, że zdołam znieść to na żywo.
Wróciłam do domu. Rodzice pili wino i oglądali rosyjską ekranizację _Anny Kareniny_ z 1967 roku. Usiadłam z nimi. Myślałam o tym, jak Klara będzie się myć w jego łazience. Sama czy z nim? Włoży koszulę nocną czy piżamę? Zrobią to od razu czy dopiero wieczorem? Nie ocknęłam się nawet na samobójstwie Anny. Drgnęłam dopiero, gdy ojciec wyłączył odtwarzacz.
W łóżku usiłowałam nie szlochać zbyt głośno i myślałam o tym, czy będą o mnie rozmawiać. Co on jej powie? A może nie podejmą tego tematu? Bo o czym tu mówić? Trudno, żeby rozmawiał z dziewczyną o wszystkich swoich koleżankach.
*
Staliśmy na przystanku i razem czekaliśmy na Klarę. Miała przyjechać busem o szesnastej czterdzieści. Byliśmy dwadzieścia minut przed czasem.
– O, jest! – Artur uniósł obie ręce, jakby był na stadionie.
Najpierw zobaczyłam wściekle turkusową czapkę, zielony morski szalik i różowe rękawiczki w czarne paski.
Czarna spódnica, turkusowe rajstopy. Brzmi może dziwacznie, ale ona dobrze wyglądała. Umie się ubrać.
– No, dzień dobry!
Rzucili się na siebie i mocno objęli. Kołysali się przez chwilę jak dwa niedźwiedzie. W tym momencie uświadomiłam sobie, że te bokserki na pewno ona mu kupiła. Jej gust.
– Ale fajnie, że wreszcie mogę cię poznać! – Klara uśmiechnęła się do mnie. Wyciągnęła ramiona i mnie przytuliła.
W gimnazjum na religii ksiądz opowiadał, że jedno z wyobrażeń piekła to wielkie kotły z wrzącą smołą. To nieprawda. Piekło to dziewczyna chłopaka, którego kochasz, serdecznie cię obejmująca i mówiąca, jak bardzo się cieszy, że wreszcie może cię poznać.
Z dworca poszliśmy na Grodzką i do Starego Browaru. Oni siedzieli koło siebie. Klara wsunęła rękę pod ramię Artura, on pocałował ją we włosy.
– Wiesz, na początku gdy o tobie zaczął opowiadać, byłam wściekła. Ewa ma supernotatki, Ewa jak zrobi kanapki, Ewa to, Ewa tamto, Ewa, Ewa i Ewa. Strasznie byłam zazdrosna. On gadał tylko o tobie!
Artur wzruszył ramionami, a mnie aż w uszy zakłuło to „byłam”. Czas przeszły?
Pojechałam do domu sama, a oni poszli do Artura na stancję. Gospodyni była uprzedzona, że ktoś będzie nocował u niego przez dwa dni. Widziałam, że już nie mogą się doczekać tego bycia u niego.
– Siorka, o co chodzi? Wyglądasz jak śmierć.
– Męczą nas, kolokwium za kolokwium.
– Akurat! – Hanka wzruszyła ramionami i poszła.
W poniedziałek na zajęciach Artur powtórzył mi, że Klara uważa mnie za bardzo miłą, fajną dziewczynę, że mówiła, że mam niesamowity typ urody i że to dziwne, że nie mam faceta. I w ogóle jest mną zachwycona, pozdrawia mnie, mam od niej uściski i podziękowania, że się tak jej Arturem opiekuję.
*
Był wtorek, nasz najcięższy dzień. Zajęcia od ósmej do osiemnastej i zazwyczaj potem od razu ja jadę do siebie, a Artur do siebie. Tym razem musiałam wziąć notatki, bo zapomniał mi przynieść, więc pojechaliśmy do niego.
Na komodzie koło okna stał fiołek alpejski (sam go sobie nie kupił). Żyć mi się odechciało.
– Co się dzieje? Źle się czujesz?
Powiedziałam mu, że mi źle i smutno, bo oni są razem, szczęśliwi, a ja… nikogo nie mam – i się rozpłakałam.
Artur mnie objął i zaczął głaskać po plecach.
– Jesteś kimś bardzo dla mnie ważnym. Gdyby nie Klara… od pierwszego dnia na uczelni poczułem, że… no wiesz… że będziemy razem… rozumiesz, w jakim sensie… że cię nie przeoczę. Z nikim nie mam takiego porozumienia.
– Nawet z nią?
– Z Klarą? To inny rodzaj relacji. Kocham ją, ale pewne rzeczy… nie wiem, czy rozumiesz… Ona też jest dla mnie najważniejsza na świecie, ale w innym sensie. Jak ty niesamowicie pachniesz…
To ja zrobiłam ten pierwszy krok. Podniosłam głowę i pocałowałam go w usta. Byłam zapłakana, może nawet zasmarkana, ale Artur też mnie całował. Przytuliliśmy się najmocniej, jak tylko można było. Całowaliśmy się, stojąc na środku jego pokoju, pół metra od fiołka alpejskiego i metr od jej zdjęcia.
Artur wyciągnął rękę i zgasił światło. W pokoju zapadły ciemności, ale po chwili nasze oczy się przyzwyczaiły.
– Chodź – mruknął mi do ucha i posadził na łóżku. – I co zrobimy? Ja jej nie zdradzę. Brzydzę się zdradą.
Ja też się brzydziłam zdradą. Nie znam nikogo, kto popiera zdradę, ale nie czas na brzydzenie się, gdy jesteś w ramionach ukochanego, a on właśnie zgasił światło. Chciałam wstać, włożyć kurtkę, czapkę, szalik, wziąć notatki, iść do domu i wyskoczyć przez okno.
Artur wziął mnie za rękę i zaczął się bawić moimi palcami.
– Nie sądzę, żebym kiedyś z kimś umiał się tak porozumieć. Oddałbym życie, żeby być z tobą tak naprawdę, rozumiesz… ale nie możemy…
W żadnym razie nie mogliśmy.
Popatrzyliśmy sobie w oczy. Artur zamknął drzwi na klucz.
Zarzuciłam mu ręce na szyję. Zaczął mnie mocno, gwałtownie całować. Wsunęłam mu dłonie we włosy. Rozpiął mi bluzkę, zdjął swoją koszulę. Miał kilka włosków na klatce piersiowej. Wzruszyło mnie to.
Bawił się moimi piersiami, nie mógł się nimi nacieszyć. Nie wiem, jak udało się nam nie zrobić nic więcej. Cud.
Odprowadził mnie pod same drzwi. Cały czas rozmawialiśmy tylko o jednym: Klara jest najważniejsza, nie wolno jej skrzywdzić, bo niczym sobie na to nie zasłużyła. To był tylko raz, bo nerwy nam puściły, ale jesteśmy wyłącznie przyjaciółmi i w ogóle.
Weszłam do domu.
Na ścianie w kuchni wiszą nasze rodzinne zdjęcia. Hanka śmiga na rowerze, ja w wieku trzech lat z kołem ratunkowym w kolorowe rybki pluskam się wśród fal Bałtyku. Mama nie spuszcza mnie z oka.
Robiąc herbatę, myślałam, jak bardzo nieaktualne jest już to zdjęcie.
*
W sesji letniej mieliśmy cztery egzaminy i dwa duże zaliczenia. Padaliśmy na nos. Artur przez trzy weekendy nie pojechał do domu.
Na początku lipca pomogłam mu się spakować. Sporo gratów od października mu się uzbierało. Przyjechała po niego mama. I Klara. Uściskałyśmy się jak przyjaciółki.
Mama Artura zrobiła nam zdjęcie we troje, potem Artur zrobił mi papierową odbitkę. Nawet dobrze wyszłam. Trzymam je w szufladzie z torebkami, bo tam Hanka nigdy nie zagląda. Artur jest na nim w środku, ale bliżej mnie i patrzy na mnie, a Klara wszystkimi zębami szczerzy się do obiektywu jak kretynka.
Następnego dnia dostałam gorączki. Niby nic konkretnego mi nie było, ale gorączka trzymała mnie przez tydzień. Mama uznała, że to przemęczenie po sesji.
Przez dwanaście tygodni wakacji pisaliśmy do siebie – czasem esemesy, czasem e-maile. Dwa razy Artur wysłał mi zdjęcia. On skacze do wody (robiła Klara). Byli na Mazurach. Artur ma na sobie długie kąpielówki w turkusowo-pomarańczowe paski. Jej gust. On i Klara jedzą lody z jednego rożka u Klary na działce (robił jej ojciec).
Kilka razy gadaliśmy przez komunikator, ale to było dla mnie straszne. Musiałam na siłę wymyślać tematy i udawać, że śmieszą mnie historyjki Klary o tym, jak Artur zgubił jej but, albo o tym, jak poszedł nazbierać dla niej polnych kwiatów i byk go pogonił. Namawiali mnie, żebym wyrwała się do Warszawy. Obiecałam, że przyjadę.
– Siora, ty jadasz coś czasem? – powiedziała Hanka na przełomie lipca i sierpnia, gdy szykowałyśmy się na wyjazd do Nicei.
Zważyłam się. Metr sześćdziesiąt cztery wzrostu i czterdzieści dziewięć kilogramów. Nie wyglądałam już dobrze. Po moich piersiach została w stanikach pusta, wymownie milcząca przestrzeń.
Ten wyjazd to była katorga. Hanka zawsze załatwi jakieś koszmarne atrakcje. Czasem myślę, że ona mi to robi specjalnie, ale nie mam jak jej tego udowodnić. Studencki obóz żeglarski brzmi przecież dobrze, i to jeszcze po Lazurowym Wybrzeżu! Każdy by chciał pojechać.
Przyczepił się do mnie taki Dominik z Krakowa, a Hanka go jeszcze podpuszczała, mówiąc, że nikogo nie mam. Lepił się do mnie, latał po wodę mineralną, przypominał, żebym się smarowała pięćdziesiątką, strofował, żebym tak daleko sama nie wypływała. Okrywał mnie swoim swetrem, „bo tu w dzień upał, a wieczory potrafią być naprawdę chłodne”. Zrobił mi z pięćdziesiąt zdjęć, a w nocy powiedział, że człowiek nigdzie nie jest tak samotny, jak pod tyloma gwiazdami. Nie mogłam się od niego opędzić. Powiedziałam Hance, że jeśli da mu do mnie jakikolwiek namiar, to jej tego nie daruję. Nie dała.
Gospodyni Artura rozchorowała się i pojechała do córki do Danii. Stancja była nieaktualna. Artur wynajął więc kawalerkę. Najpierw miał tam mieszkać z jakimś kolegą, ale kolega przeniósł się na UKSW do Warszawy, bo tam ma jakąś siostrę matki czy matkę siostry i metę, więc nie będzie musiał bulić za lokal.
Rodzice przywieźli jego graty. Pomagałam trochę przy noszeniu, a potem we czworo poszliśmy na obiad i na mały spacer po Lublinie. Jego mama była zachwycona moją wiedzą na temat miasta. Powiedziała, że ona nikogo nie umiałaby tak oprowadzić po Warszawie. Poszliśmy do XXL na kolację. Odjechali około dwudziestej. Jego mama bardzo mi dziękowała, że tak się nim zajęłam i że dzięki mnie nie zamorzył się głodem. Powiedziałam, że to drobiazg.
Poszliśmy do niego. Zaparzyłam herbatę, odpakowałam ciasto ze śliwkami. Pycha. Usiedliśmy na łóżku.
– Miałem nadzieję, że wszystko minęło, ale jak cię zobaczyłem…
Schowałam twarz w dłoniach i zaczęłam szlochać. Niechcący kopnęłam kubek z herbatą. Nie zwróciliśmy na to uwagi.
– Co ja mam robić? Ewa, powiedz mi, co ja mam robić…
Pokręciłam głową, że nie wiem. Każda komórka mojego ciała wyła do niego, a on mnie pyta, co ma robić.
Nie było jeszcze ciemno, taki miły zmierzch. Poczułam na plecach rękę Artura. Odwróciłam się do niego i z całej siły go objęłam. Całowaliśmy się jak wściekli, dzicy ludzie. Wyobrażam sobie, że ktoś, kto nie pił od dwóch dni, tak właśnie rzuca się na wodę. Zdarłam z niego koszulę, on ze mnie bluzkę, stanik, spodnie, wszystko.
W ogóle się go nie wstydziłam. To, że jest tu ze mną, było czymś absolutnie oczywistym.
Cholernie mnie zabolało. Aż zawyłam i zacisnęłam usta.
– Przepraszam… – mamrotał mi do ucha, nie wiem po co. Mógł mi odrąbać głowę, a i tak bym się na niego nie obraziła.
Leżeliśmy potem, w nieoswojonej jeszcze kawalerce, pod niepowleczonym w nic kocem, tuliliśmy się do siebie i jak mantrę powtarzaliśmy, że to było silniejsze od nas, że to się nigdy nie powinno zdarzyć, że Klara, że my, że to takie trudne…
Pierwszego października zaczął się rok akademicki. Był jasny słoneczny dzień. Wróciłam do domu po ósmej.
To były najcudowniejsze dwa tygodnie w moim życiu. Nie psuło mi radości nawet to, że Klara przesyłała zdjęcia zachodów słońca nad Powiślem, pozdrowienia od jakichś ich wspólnych znajomych, dwuminutowy filmik, na którym kociak napada na sześć razy większego od niego psa i go przegania, i pozdrowienia dla mnie. Artur mi ich nie przekazywał, ale czasem (rzadko, ale czasem tak) grzebałam w jego komórce i stąd wiem, że ona mnie nieustannie pozdrawiała.
Weszłam do wiadomości wysłanych:
„Byliśmy z Ewą…”, „Ewa dziś zrobiła…”, „Ewka mnie karmi, nie martw się o nic”, „Kiedy przyjedziesz? Strasznie tęsknię”, „Szykuj się, będę w piątek. Nie wychodź po mnie. Nie chcę, żebyś o tej porze była sama na ulicy. Przyjadę prosto do Ciebie”.
Gdy ktoś grzebie w cudzej komórce, to tak, jakby prosił się o guza. Chciałam dostać kopa, to go dostałam.
„Nie chcę, żebyś o tej porze była sama na ulicy. Przyjadę prosto do Ciebie”. Przeczytałam to zdanie i dotarło do mnie, że ja przecież mogę być w ciąży. Niby się zabezpieczaliśmy, ale nie tego pierwszego wieczora po wyjeździe jego rodziców. Nawet nie przyszło mi to wtedy do głowy.
– A jeśli jestem w ciąży? – zapytałam.
– Nie jesteś, spokojnie. Na pewno nie jesteś.
Artur uśmiechnął się do mnie uspokajająco. Ale nie uspokoiło mnie to.
– A jeżeli ona jest w ciąży?
– Nie ma mowy, bez prezerwatywy nie da się dotknąć. Chcesz naleśniki, bo odgrzewam?
Nie mam pojęcia, na czym dokładnie polega schizofrenia, ale chyba między innymi na tym, że słyszy się głosy. Ja je wtedy usłyszałam. Dwie histeryczki kłóciły się w mojej głowie.
– A jeśli jestem w ciąży?
– Cóż, trzeba będzie jej powiedzieć…
– Na kogo wtedy wyjdę?
– Na tą, kim jesteś! Ona sobie z tym nie poradzi. Nie jest zbyt silna psychicznie.
– A co cię to obchodzi? Ona ma się troszczyć o siebie, a ja o siebie! Nie jest dzieckiem. Czy o mnie się ktoś troszczy?
– Ale Artur przecież mówił, że nie możemy jej tego zrobić.
– Nie możemy, a jednak mogliśmy! Kocham go, chcę go, żyć mi się bez niego nie chce, ale…
– Ona na to nie zasługuje.
– A ja zasługuję na „nie chcę, żebyś o tej porze była sama na ulicy”? To, że nie jestem jego „prawowitą” dziewczyną, nie oznacza jeszcze, że nie mam uczuć.
– A jak powiesz o tym mamie?
Przez tydzień chodziłam skołowana, a dwa głosy w mojej głowie wrzeszczały na siebie przez cały czas. Spokój był tylko, gdy spałam.
*
Hanka weszła do mojego pokoju z wielką miską śliwek węgierek.
– Mów, o co chodzi, bo zaczynasz mnie denerwować. Zabiłaś kogoś, okradłaś, zostałaś dilerką, jesteś w ciąży…
Nie musiała kontynuować przesłuchania, bo rzuciłam się na łóżko i zaczęłam wyć.
Hanka mnie przytuliła. Nic nie mówiła, tylko głaskała mnie po głowie.
Ryczałam chyba z pół godziny. Dobrze, że rodziców nie było.
– To nie jest koniec świata. Nie masz czternastu czy szesnastu lat, żeby to był dramat. Poza tym masa ludzi czeka na dziecko, kolejki są wieloletnie. Ale wiesz na pewno? Zrobiłaś test?
Test! Właśnie, test! Olśniło mnie. Pomroczność jasna zdarza się, jak widać, również studentkom chemii. Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałam?
Rzuciłam się do portfela. Nie miałam pojęcia, ile to może kosztować. Hanka z niesmakiem pokręciła nade mną głową. Niespiesznie zwlokła się z łóżka i poszła do siebie. Po chwili wróciła z testem.
– U mnie się tylko marnuje.
Nie byłam w ciąży. Testu nie zrobiłam. Zanim doczytałam instrukcję do końca, poczułam znajomy skurcz w podbrzuszu. Hanka popukała mnie w czoło tak mocno, że aż został ślad.
– No, to teraz mów, co to za książę na białym koniu wart jest takich nerwów. Jakiś dobrze sytuowany naukowiec o aparycji Adonisa?
Hanka studiuje kulturoznawstwo i lubi się wymądrzać.
– Kolega z grupy.
– Brzmi fantastycznie. Od kiedy jesteście razem?
– Nie wiem. – Wzruszyłam ramionami.
– Jak to nie wiesz? Przestań ryczeć, przecież wszystko okej. Dostałaś, kretynko, nauczkę i następnym razem myśl, a potem rób, a nie odwrotnie. O co chodzi? Ma HIV, jest zboczeńcem, zabił kogoś?
– On ma dziewczynę.
– Zdradził cię na wakacjach?
Hanka jest mądra. Lubię ją, ale jak każdy, ma nawyk słuchania autobiograficznego. Dwa lata temu miała faceta. Sebastian. Byli naprawdę świetną parą. W wakacje Hanka wyjechała na trzy tygodnie do Genewy na kurs francuskiego. Kiedy wróciła, wyznał, że ją zdradził. Bez słowa wzięła reklamówkę i wrzuciła do niej wszystkie rzeczy jego i od niego. Fioletowego szalika i filmu _Szabla od komendanta_ strasznie żałowałam. Dała mu tę reklamówkę i zapytała, czy chce wyjść od razu, czy dopije colę.
Powiedziałam jej, że chodzi z Klarą od klasy maturalnej, że gdy go poznałam, byli już razem, że najpierw się tylko kolegowaliśmy, ale później spędzaliśmy ze sobą tyle czasu, że jakoś tak zwyczajnie się do siebie zbliżyliśmy, że długo nic między nami nie było, że traktowaliśmy się jak najlepsi kumple, że przed wakacjami tylko raz coś tam między nami zaszło, ale dopiero teraz sytuacja wymknęła się spod kontroli. Gdy się zobaczyliśmy na początku roku akademickiego, tama pękła.
– Tama pękła, mówisz? I on przez cały rok waszej znajomości miał dziewczynę, którą ty poznałaś, tę Klarę, tak? – wycedziła przez zęby Hanka.
Kiwnęłam głową.
– Jesteś aż tak głupia czy aż tak zła? – Parsknęła śmiechem. – Nie mogę w to uwierzyć! Moja siostra…
Zabrała miskę ze śliwkami i poszła.
*
Między wykładem a ćwiczeniami z socjologii powiedziałam Arturowi, że nie jestem w ciąży.
– Mówiłem. – Uśmiechnął się.
A potem było coraz ciężej.
– Musisz jechać? – jęczałam.
– Muszę. Jakiś beznadziejny obiad u jej rodziców, nie wykręcę się.
– O której jedziesz? – jęczałam dalej.
– Czemu pytasz? Dwunasta piętnaście.
Jedzie w ciągu dnia, nie czeka do nocy. Nie szkoda mu kasy.
– Kochasz mnie?
– Bardzo, ale przecież od początku wiedziałaś, jaka jest sytuacja, prawda?
Kiedy jesteś dziewczyną faceta, który ma dziewczynę, nie możesz się za bardzo mazać. Nie możesz też o nic się dopominać. Nie możesz robić awantur. „Przecież od początku wiedziałaś” i koniec. Wiedziałaś od początku, więc o co ci teraz chodzi?
*
Zdążyłam wziąć prysznic i wysuszyć włosy. Artur kroił chleb na kanapki, a ja siedziałam na łóżku i odpytywałam go z socjologii. Mieliśmy jeszcze kucia na dwie godziny.
Ktoś zadzwonił do drzwi.
Spojrzeliśmy na siebie. Nikt tu nigdy nie przychodził.
Drugi dzwonek.
Artur odłożył nóż i podszedł do drzwi.
– Niespodzianka! – Usłyszałam damski szczebiot. Rozpoznałam go od razu. – Po panice. Wczoraj dostałam, ale chciałam ci sama powiedzieć. Co tak bosko pachnie?
Weszła do pokoju, w swoich turkusach i zieleniach, i jak dziecko ucieszyła się na mój widok.
W ręku trzymała kalanchoe. Wcześniej nie znałam niemal żadnych nazw kwiatów doniczkowych, przy niej się podciągnęłam. Scindapsus, yuka, fikus, zielistka, aloes, trzykrotka, kroton, maranta – to wszystko znam od niej.
– Fajnie, że jesteś! Kuliście? Przeszkadzam?
W ogóle nie orientowała się w sytuacji! To było straszne. Milion razy bardziej bym wolała, żeby odbyła się piekielna awantura, wrzaski i rzucanie talerzami, żeby mnie wyzwała, uderzyła w twarz, żeby to się wreszcie wydało!
Zdjęła buty, rzuciła kurtkę i usiadła koło mnie. Kwiatek postawiła na komodzie. Jak nam idzie? Podobno gość od laboratorium z organicznej jest masakryczny? A jak moja praca z biologii? Zaliczyłam? Jak było w tej Nicei?
Jeszcze nigdy w życiu nie czułam się tak zupełnie wycieńczona emocjonalnie. Że nie dostałam zawału, to cud. Wyszliśmy z łóżka dosłownie kwadrans przed jej wejściem.
*
W domu weszłam na jej profil na Socjecie, a potem na stronę Uniwersytetu Warszawskiego. Zapisałam, gdzie jest wydział filologii polskiej. Sprawdziłam rozkład busów do Warszawy, wydrukowałam mapkę, jak dojść od Jana Pawła na Krakowskie Przedmieście. Można podjechać dwa przystanki metrem – od stacji Rondo ONZ do stacji Nowy Świat. W Warszawie byłam trzy razy, zawsze samochodem i zawsze z rodzicami. Metrem jeszcze nie jechałam.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki