Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Mój drugi brzeg - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
5 lipca 2021
Ebook
9,99 zł
Audiobook
19,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Mój drugi brzeg - ebook

Ciepła opowieść o schyłku życia, który może być radosny. Osiemdziesięcioletni Jan Marczak niespodziewanie dla samego siebie trafia do zakładu opieki. Wraz ze świadomością wkroczenia na ostatni etap życia do mężczyzny powracają wspomnienia przeszłości. Szczególnie intensywnie rozpamiętuje relacje z kobietami, a w przewijającym się przed jego oczami filmie elementy bolesne i melancholijne splatają się z przyjemnymi i dającymi nadzieję. Poza bogatym życiem wewnętrznym Jan nawiązuje głębokie znajomości z pensjonariuszami i personelem domu opieki - podtrzymuje ich na duchu i zaraża entuzjazmem.

Kategoria: Poradniki
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-269-5227-8
Rozmiar pliku: 467 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

Bałem się otworzyć oczy. Kręciło mi się w głowie i nie byłem pewien, czy dam radę się poruszyć. Dziwne uczucie – niby nie śpię, ale nie bardzo wiem, co się ze mną dzieje. Dobrze, że mnie nie mdli, jeszcze by tylko tego brakowało. Przez chaos jaki zapanował w moim ciele, zaczął przebijać się jakiś dźwięk. Coraz bardziej namolny… A dajcież wy mi święty spokój!

– Panie Janie, panie Janie! – Kobiecy głos coraz silniej wwierca mi się w mózg.

– Panie Janie, niech się pan obudzi! Niech pan otworzy oczy!

– Czego ta baba ode mnie chce? Nie da się już niestety dłużej udawać, że śpię. Otwieram powolutku jedno oko, po chwili drugie. Nic złego się nie dzieje, kołowrotek w głowie jakby ucichł. Wszystko fajnie, tylko gdzie ja, do diabła, jestem? Nie ruszając głową, patrzę nerwowo na lewo i prawo i nagle ogarnia mnie panika. Leżę w łóżku w jakimś pokoju. Kątem oka widzę szafę, stolik, dwa krzesła. Na ścianie naprzeciwko łóżka wisi telewizor, na drugiej ścianie są drzwi. To nie jest moje mieszkanie!!

– Gdzie ja, do cholery, jestem? – krzyczę, ale zamiast własnego głosu słyszę jakieś bezładne dźwięki. Próbuję jeszcze raz. To samo.

– Panie Janie, spokojnie, niech się pan nie denerwuje. Jeśli mnie pan słyszy, to proszę na mnie popatrzeć.

Jeszcze tego brakuje, żebym nie słyszał. Zaczynam się intensywnie zastanawiać nad tą dziwną sytuacją. Co to znaczy, niech się pan nie denerwuje? Nie wiem, jak długo spałem, nie wiem, która godzina, muszę sobie zrobić śniadanie, dać jeść mojemu kotu, bo pewnie dziś jeszcze nic nie jadł i wyczyścić mu kuwetę. Co to w ogóle za miejsce, dlaczego nie jestem w swoim łóżku i w swoim mieszkaniu? I dlaczego nie słyszę swojego głosu? Co tu jest, kurna, grane? Co ona za pierdoły do mnie gada? Głupia baba! Albo się zaraz dowiem, o co tu chodzi, albo mnie chyba szlag jasny trafi!!

Odwracam niechętnie głowę w stronę, z której dobiegał głos. Z lewej strony łóżka na stołku siedzi kobieta w średnim wieku. Ubrana w szary fartuch, ma krótkie, ciemne i kręcone włosy, na głowie jakiś taki śmieszny czepek. Jest raczej przy kości lecz nie gruba. Moją uwagę zwróciły jej duże brązowe oczy, przyjazne spojrzenie i ciepły uśmiech, który gdzieś już kiedyś widziałem. Zanim zdążyłem się nad tym głębiej zastanowić, kobieta znowu zaczęła mówić, miłym, spokojnym głosem:

– Panie Janie, dobrze, że się pan już obudził. Jest pan w naszym domu opieki „Przyjaźń”, to pański pokój, a ja mam na imię Hanna, ale wszyscy mówią do mnie Hania. Zaraz zawołam pielęgniarkę, to panu powie wszystko co i jak. Wszystkiego dobrego!

Wstała, pogłaskała mnie po ręce i szybko wyszła. Gdy była już w drzwiach, krzyknęła w głąb korytarza: – Pani Zosiu! Pani Zosiu! Nasz nowy mieszkaniec już się obudził!

Próbuję sobie powolutku uświadomić, jak to się stało, że się tu znalazłem. Pamiętam, że wyszedłem po południu z domu do sklepu, żeby kupić sobie na jutrzejsze śniadanie bułkę i trochę wędliny. Prawdę mówiąc, nie chciało mi się nigdzie wychodzić, wiedziałem jednak, że rano jeszcze bardziej nie będzie mi się chciało, a było mi głupio znowu prosić sąsiadkę o zrobienie takich drobnych zakupów. W końcu nie mogę bez przerwy siedzieć sam w domu, a zbyt często zawracać dupy sąsiadom też nie wypada. Co innego gdy jest Damian, mam wtedy do kogo gębę otworzyć, a poza tym on zawsze chętnie idzie do sklepu, tyle że za każdym razem muszę mu powiedzieć dokładnie, co ma kupić, bo sam tego nie wymyśli. Artysta, to żyje wiecznie z głową w chmurach. Ubrałem się więc ciepło, bo padał śnieg, a termometr za oknem pokazywał minus dwanaście stopni. Zresztą już od kilku dni zima dawała się ostro we znaki, dozorcy nie nadążali z odśnieżaniem chodników, a o ulicach to nawet lepiej nie mówić. Za rogiem domu minąłem się z sąsiadką z drugiego piętra.

– Dzień dobry panie Janie, gdzie to pan idzie na taki mróz? – zagadnęła.

– Do sklepu, pani Jadziu, coś na jutro na śniadanie muszę sobie kupić – odpowiedziałem, odwracając głowę od wiatru, który nagle sypnął w oczy drobnym śniegiem.

– To niech pan bardzo uważa, bo jest bardzo ślisko. Do widzenia! – Odwróciła się i szybkim krokiem odeszła w stronę klatki schodowej.

Pamiętam jeszcze, że przeszedłem przez ulicę, przekraczając ostrożnie zwały śniegu usypane przez pług, który niedawno tędy przejechał. A co się potem zdarzyło? Dobre pytanie. Nie mam pojęcia! Nie wiem, co się zdarzyło, nie wiem, skąd się tu wziąłem, nie wiem też, dlaczego nie słyszę swojego głosu. Najbardziej wpieprza mnie to, że nie pamiętam, kiedy ja się w ogóle położyłem spać i dlaczego tu, a nie u siebie? Nic nie wiem. Muszę się szybko zebrać z tego łóżka i ogarnąć mieszkanie, bo pewnie niebawem Damian wróci do domu. Z chaotycznych rozmyślań wyrwał mnie kolejny, nowy głos.

– Dzień dobry, panie Janie, cieszę się, że już pan otworzył oczy. Hania, nasza salowa, siedziała przy panu jakiś czas, bo strasznie był pan niespokojny. Rzucał się pan nerwowo na łóżku, krzyczał, pewnie jakieś niedobre wspomnienia, co…? Hania mówiła mi, że trochę się pan uciszył, gdy trzymała pana za rękę. A teraz przybiegła z dobrą nowiną. Wiem, że może mieć pan kłopoty z mówieniem, zajmiemy się tym później. Jeśli mnie pan słyszy i rozumie, to proszę kiwnąć głową.

Zacząłem się pomału w sobie gotować. Czy oni mnie tu traktują jak nienormalnego? Czy pan słyszy, czy pan rozumie? A co ja, do cholery, debilem jestem, czy co? Muszę się zmobilizować i wywalić tej babie trochę do słuchu. Otwieram usta, żeby wrzasnąć, co ja o tym myślę i zaczynam… hmmm, mówić…? No, próbuję wypowiadać swoje myśli, tyle tylko, że słyszę jakiś niezrozumiały bełkot, jakby mi ktoś język na supeł zawiązał. Przełykam ślinę i próbuję jeszcze raz. Nic z tego. Głowa, którą wcześniej uniosłem z poduszki, opada z powrotem. Nie dam rady. Jestem już maksymalnie wnerwiony i z grymasem złości na twarzy zaciskam powieki. Przecież nigdy wcześniej w życiu coś takiego mi się nie zdarzyło.

– Panie Janie, proszę się nie denerwować, niech się pan uspokoi – łagodny, spokojny głos kobiety tylko trochę mnie wycisza. – Widzę, że pan słyszy i jest świadomy. To bardzo dobrze, bo baliśmy się, że będzie znacznie gorzej. Miał pan wypadek, z tego co wiem, to przewrócił się pan na ulicy i doznał urazu czaszki, którego następstwem był niewielki wylew. Leżał pan nieprzytomny kilka dni w szpitalu, a potem rodzina przywiozła pana tu do nas, bo akurat zwolniło się miejsce. Z pańskiego szpitalnego wypisu wynika, że ten uraz mógł spowodować uszkodzenie, mam nadzieję, że chwilowe, ośrodka mowy w mózgu, stąd pańskie problemy z mówieniem. Jestem jednak przekonana, że sobie z tym poradzimy, będzie miał pan u nas stosowne ćwiczenia i rehabilitację.

Zaczynam się nerwowo kręcić w łóżku. Nic z tego nie rozumiem. – Ja pieprzę…! Wypadek! Jaki wypadek, nic o tym nie wiem! Ktoś tu robi sobie ze mnie wielkie jaja! Kobieta widzi moje zdenerwowanie i dalej próbuje mnie jakoś uspokoić.

– Na razie niech się pan gwałtownie nie rusza, bardzo o to proszę, będzie na to czas. Chciałabym teraz sprawdzić, czy potrafi pan sam poruszać rękami i nogami. Niech pan poruszy najpierw palcami i całą dłonią.

Moja pierwsza myśl: „Mam nadzieję, że to nie jest dom wariatów!”. Szybko, drobnymi ruchami rąk i nóg sprawdzam, czy mnie jakoś nie przywiązali do łóżka. Wygląda na to, że jednak nie. Tyle dobrze. No cóż, muszę chyba zrobić to, czego ta baba chce, bo się ode mnie nie odczepi. Poruszam więc demonstracyjnie obiema dłońmi, zaciskam pięści, potem prostuję palce. Chyba mi dobrze idzie. Teraz podnoszę do góry jedną rękę, potem drugą. Jest OK. Tyle że ja potrzebuję wstać, pójść do łazienki, umyć się i jakoś ogarnąć! Nie mam zamiaru leżeć tu jak kłoda!

– Świetnie, teraz niech pan weźmie do ręki ten kubek. Jest pan praworęczny?

Potwierdzam ruchem głowy. Kobieta podaje mi kubek, w którym jest trochę jakiegoś płynu.

– Niech pan spróbuje się trochę napić. Proszę się nie spieszyć – mówi.

Dopiero teraz uświadamiam sobie, jak bardzo chce mi się pić. Unoszę głowę z poduszki i od razu czuję, że kobieta położyła mi rękę pod plecy i mnie podparła. Miłe to z jej strony, pewnie boi się, że sam nie potrafię utrzymać głowy w górze, jednak nie znoszę, gdy ktoś próbuje traktować mnie jak dziecko. Od lat jestem samodzielny i dobrze mi z tym. Nooo, powiedzmy, że dobrze. A samodzielny? Owszem, ale z przymusu. Już tyle lat mieszkam sam z synem, którego zresztą wiecznie nie ma, ciągle goni za rolami w reklamach.

Ująłem pewnym chwytem kubek, podniosłem do ust i łapczywie wchłonąłem pierwszy łyk. To był chyba jakiś kompot albo owocowa herbata. Kolejny łyk i kolejny. Wypiłem wszystko, oddałem jej pusty kubek i położyłem się.

– Jak się pan czuje? Nie zmęczyło to pana?

Zaprzeczyłem, kręcąc głową.

– To dobrze. Teraz sprawdzimy, jak tam jest z pańskimi nogami – powiedziała i odsunęła kołdrę, którą byłem przykryty. Ze zdziwieniem zauważyłem, że jestem ubrany w moją ulubioną piżamę w kolorowe poziome pasy. Ciekawe kto mi ją założył? Mam nadzieję, że nie ona.

– Niech pan porusza palcami u nóg. Dooobrze! Teraz proszę unieść lewą nogę, zgiąć w kolanie i poruszać stopą… Świetnie! Panie Janie, to samo z drugą nogą… Bardzo dobrze! Wygląda na to, że ten uraz zaszkodził panu znacznie mniej niż się wszyscy obawiali. Mogę jeszcze pana trochę pomęczyć? Chciałabym, aby pan spróbował coś napisać. Dobrze?

Głupie pytanie, tak jakbym miał tutaj coś lepszego do roboty. Ciekawe co ona jeszcze wymyśli. Swoją drogą kobitka wygląda całkiem sympatycznie. Co prawda dużo młodsza od tej salowej – jak jej tam było? – Hani, ale chyba da się z nią tutaj przeżyć. Byle mi tylko nie kazała robić kwiatu lotosu. Wytrzymuję przez chwilę jej pytający wzrok i kiwam głową przyzwalająco. Kobieta sięga na stolik stojący obok mojego łóżka, bierze do ręki kartkę papieru a z kieszeni wyciąga długopis, taki śmieszny – biały w czerwone serduszka. Jeszcze rozgląda się na boki za jakąś podkładką. Dopiero teraz zaczynam się jej uważnie przyglądać. W oczy rzucają mi się jej zadbane dłonie. Gładkie, wypielęgnowane i jeszcze do tego polakierowane na spokojny kolor paznokcie. Na prawej ręce widzę obrączkę – znaczy mężatka. Dłonie ma miłe i ciepłe w dotyku – to już zauważyłem wcześniej. Patrzę na jej twarz. Wygląda na jakieś trzydzieści-trzydzieści pięć lat, zadbana, dyskretny makijaż, krótkie ciemne blond włosy, lekko kręcące się. Zabawny kosmyk opada jej z czoła w kierunku lewego ucha. W sumie chyba jest ładna i atrakcyjna. Kiedyś takie mi się bardzo podobały! No tak… kiedyś, a teraz leżę jak łajza w jakimś domu starców.

Kobieta wzięła do ręki teczkę z jakąś dokumentacją, położyła na niej kartkę i podsunęła mi bliżej oczu, podała długopis i poprosiła, abym napisał, jak się teraz czuję. Nie umiem i nie lubię pisać na leżąco. Odsuwam jej rękę, opieram się na łokciach i próbuję usiąść na łóżku, a ona szybko podkłada mi pod plecy poduszkę.

– Nie kręci się panu w głowie? – pyta.

Biorę do ręki długopis, do drugiej kartkę z podkładką i piszę: „Nic mi nie jest, czuję się dobrze, jak ma pani na imię?” Dobrze, że to kartka w kratkę. Bardzo starałem się pisać prosto i czytelnie, choć widzę, że średnio mi się to udało, zapewne dlatego, że nie mam na nosie okularów. Z drugiej jednak strony, nigdy przecież nie miałem ładnego charakteru pisma, więc może nie jest ze mną aż tak źle?

– Świetnie, że się pan dobrze czuje, a to czy panu coś jest czy nie, dopiero pokaże czas. W każdym razie na wspinaczkę w góry niech się pan na razie nie wybiera, dobrze? – Uśmiechnęła się i uścisnęła lekko moją rękę. – A ja mam na imię Zofia, jestem pielęgniarką na tym oddziale i mam dziś dyżur. Jest tu nas kilka, więc nie znudzi pana widok codziennie tej samej osoby. Niebawem będzie obiad, a po południu przyjdzie do pana rehabilitant logopeda i zacznie z panem ćwiczyć mowę. Bardzo dobrze, że może pan komunikować się poprzez pisanie, będzie nam łatwiej. Gdyby pan czegoś potrzebował, to proszę użyć dzwonka, przycisk leży tuż obok na stoliku. Jest tam też pilot do telewizora, gdyby chciał pan coś obejrzeć. Przyślę jeszcze do pana Hanię, to pokaże panu łazienkę i resztę wyposażenia. Ja też będę do pana zaglądać. To na razie tyle i życzę smacznego. Aha, i proszę jeszcze samodzielnie nie wstawać – dodała, już stojąc w drzwiach.

Poszła sobie. Gadatliwa, ale może nie będzie mi siedzieć cały czas na głowie, więc jakoś wytrzymam. Czyli było tak: szedłem do sklepu, wywróciłem się na ulicy, rozbiłem głowę, wylądowałem w szpitalu, a teraz jestem już w domu opieki. Ale gdzie są moje rzeczy, klucze od mieszkania, dokumenty? Co z moim kotem? Skąd się tu wzięła moja piżama? Muszę się tego wszystkiego pomału dowiedzieć. Dobrze, że ta pielęgniarka zostawiła kartkę papieru i długopis, przecież nie będę się porozumiewał z ludźmi na migi, a cholera wie, czy i kiedy zacznę mówić. Nie bardzo też wyobrażam sobie tę rehabilitację. Chociaż… pamiętam, że dwóch moich znajomych po udarach było. Obaj nie mogli mówić i obaj po długich ćwiczeniach odzyskali pełną zdolność mówienia. No tak, tylko że oni mieli wtedy po czterdzieści kilka lat a nie osiemdziesiąt jak ja dzisiaj. Boże drogi, osiemdziesiątka na karku i na dodatek utrata mowy. I jeszcze coraz bardziej chce mi się sikać. Muszę wstać i poszukać łazienki. Powoli staram się usiąść na łóżku i spuścić nogi na podłogę. Sukces. W chwili, gdy zbierałem się do stawania na nogi, do pokoju weszła salowa.

– Jezus Maria, panie Janie, niech pan sam nie wstaje!

Szybko podbiegła do łóżka i nie pozwoliła mi wstać.

– Czego pan potrzebuje, to panu przyniosę? – zapytała lekko nerwowym głosem.

Wziąłem do ręki długopis i szybko napisałem „Łazienka!”.

– Przynieść panu kaczkę? – zapytała.

Żadnej pieprzonej kaczki, do jasnej cholery, ja chcę jak normalny facet iść sam do kibelka i się wysikać! Piszę więc niecierpliwie na kartce: „Idę sam do łazienki!”. Chyba zrozumiała.

– Dobrze tylko niech pan wstaje bardzo powoli. Tu leżą pańskie pantofle, proszę wsunąć stopy. Dobrze! Teraz niech pan oprze ręce na tym chodziku… – mówiąc to, podsuwa mi do łóżka chodzik na trzech kółkach – i teraz niech pan spróbuje stanąć na wyprostowanych nogach. Czy kręci się panu w głowie?

Zaprzeczam ruchem głowy.

– Świetnie, to teraz proszę iść powoli do łazienki. Tam panu wszystko pokażę.

Jej cierpliwość zaczyna mnie już denerwować. Krok za krokiem idę przez pokój, kobieta czujnie drepcze obok i obserwuje, czy nic złego mi się nie dzieje. Nie cierpię być traktowany jak małe niedorozwinięte dziecko. Muszę się jak najszybciej usamodzielnić, w końcu to już dziesięć lat mija od śmierci Irenki i cały ten czas sam dbam o siebie. Salowa otwiera mi drzwi. Cieszę się, mam swoją łazienkę, w której nikt mi się nie będzie plątał, chociaż tyle dobrze. Pani Hania szybko pokazuje mi, gdzie co leży – przybory toaletowe na półeczce pod lustrem, ręcznik, mydło, gąbka. No przecież, cholera, widzę!! Nie oślepłem, tylko nie mogę mówić. Łazienka jest mała, ale fajnie urządzona. Umywalka z lustrem, kibelek i kabina prysznicowa. Całe pomieszczenie w kafelkach w kolorze ciepłego słońca. Wszystko nowe i pachnące. No dobra, dość patrzenia, bo pęcherz przepełniony. Patrzę znacząco na salową, zrozumiała i wychodzi, w drzwiach jeszcze się raz odwraca i upewnia, czy dam sobie sam radę. Zniecierpliwiony kiwam głową i ruchem ręki pokazuję, że ma się już wynieść. Wreszcie mogę się spokojnie wysikać. Myję ręce i ochlapuję twarz zimną wodą. Z radością obserwuję, że nie mam chyba żadnych problemów z poruszaniem się w świadomy sposób. Czyli nie jestem jeszcze warzywem. Ulga! Patrzę jeszcze przez moment w lustro i widzę znajomą gębę, tyle że jakoś zarośniętą i z rozczochraną resztką włosów na głowie. Muszę się dziś ogolić! Wychodzę, bo przez drzwi słyszę już marudzenie zaniepokojonej salowej. Wracam do łóżka pod jej czujnym okiem. Idę powoli i mogę wreszcie obejrzeć na spokojnie moje „miejsce postoju”. Pokój jest całkiem sympatycznie urządzony. Tylko jedno łóżko, znaczy, że nikt mi nie będzie w nocy chrapał za uszami, bo tego organicznie nie znoszę. Kładę się na łóżku, salowa upewnia się jeszcze, że wszystko w porządku i wychodzi, zapowiadając obiad. Przyniesie mi go do pokoju. No to czekam, choć zbytnio głodny nie jestem. Nie wiem, czy to nerwy, czy skutek kroplówek, które pewnie dostawałem, bo na prawym przedramieniu mam jeszcze wenflon.

Czuję się troszkę skołowany i zmęczony, chyba dlatego, że ileś dni leżałem. Swoją drogą – jaki jest dziś dzień? Ile dni byłem nieprzytomny? Muszę się potem dopytać. Biorę do ręki pilota i sprawdzam jakie stacje oferują w tym „hotelu”. Typowy zestaw, dobrze, że jest TVN, National Geographic i Animal Planet, bo państwowej telewizji nie trawię. Z paska na ekranie wiem już, że dziś jest środa. Wyłączam telewizor, bo wjeżdża Hania z obiadem; ciekawe czy będzie chociaż tak dobry jak to, co ja sobie sam gotowałem. Siadam przy stoliku i zabieram się do jedzenia i nawet mi to jakoś idzie. Obiad jest o dziwo smaczny i, co ważniejsze, wystarczająco ciepły. Zupa chyba jarzynowa, na drugie danie ziemniaki purée, porcja pieczeni i surówka z marchewki. Zjadłem ze smakiem, a kompot zostawiłem sobie na później. Za chwilę Hania przyszła po talerze. Widząc, że nie wypiłem kompotu, powiedziała:

– Może pan spokojnie wypić wszystko. Jeśli będzie pan chciał jeszcze, to proszę zadzwonić i przyniosę.

Dobra, ale bez przesady, nie jestem przecież bezwładny. Jak będę chciał, to sam pójdę do nich i się upomnę. Poszła i zamknęła za sobą drzwi.

Naszedł wreszcie czas na zastanowienie się, co dalej. Wygląda na to, że zrealizowany został plan mojego syna i umieścił mnie w domu opieki. No dobra, wiem, wiem, sam chciałem, dobrowolnie podpisywałem papiery, jednak mimo wszystko czuję się nijako. Chyba wolałbym, żeby to się odbyło bardziej naturalnie, z pełną świadomością. Ale trudno, jest jak jest. Tyle że przykro mi, że nie pożegnałem się z mieszkaniem. Trzydzieści pięć lat tam żyłem, chciałem przed wyprowadzką jeszcze na chwilę usiąść na tym moim stołku w kuchni, napić się ostatni raz herbaty, a tu dupa! Już chyba nigdy w życiu nie zobaczę tamtych ścian. I co z moim Karolkiem, kto go będzie karmił? Czuję jak mi się zaciska gardło, biorę więc kilka szybkich oddechów. Nie chcę się tu rozkleić zaraz pierwszego dnia, skoro całe życie jakoś sobie dawałem radę, to i tu też sobie poradzę. Chyba…?!

Zresztą zaraz pewnie pojawi się jakiś posrany mądrala na rehabilitację. Nie mam zamiaru nic robić, chce, to niech się sam morduje. Zanim przyszedł, zdążyłem jeszcze zajrzeć do szafy. Ze zdziwieniem zauważyłem większość moich rzeczy osobistych: bielizna, skarpetki, swetry, bluzki i koszule poukładane na półkach, garnitur, kurtka i polar wiszą na wieszakach. Wynika z tego, że któryś z moich synów był przy tej wymuszonej „przeprowadzce”. Na pewno Damian, bo Marek nawet chyba nie wie, że jeszcze żyję. Ciekawe kiedy Damian znalazł czas, ciągle przecież goni za rolami. Nie dość, że użera się przy nagraniach tych reklam, to jeszcze ma z tego jakieś marne grosze. Szkoda mi chłopaka. Na dodatek ciągle jest samotny.

Tak, dociera teraz do mnie powoli, że moje kolejne przenosiny będą już chyba tylko na Murckowską. Taka sobie perspektywa. W smętnym nastroju położyłem się na łóżku.

Chyba się zdrzemnąłem, bo z takiego ni to snu ni to odrętwienia wybudził mnie męski głos. Niski, trochę nerwowy baryton zabrzmiał mi w uszach, przywołując do rzeczywistości.

– Dzień dobry panie Janie, mam na imię Adam, jestem logopedą i będę panu pomagał w przywróceniu pełnej sprawności w posługiwaniu się mową. Wiem, że na razie nie może pan mówić, nie będę więc pana zbytnio męczył. Dzisiaj chcę tylko nauczyć pana kilku prostych ćwiczeń. Zgoda?

Kiwnąłem głową bez większego zaangażowania. Znalazł się, elokwentny! Prawdę mówiąc, mam to w dupie i tak nie mam tu do kogo gęby otwierać, to po cholerę mam się wysilać z jakimiś durnymi ćwiczeniami. Co innego jakbym był u siebie w domu. Tam zawsze miałem do kogo dziób otworzyć, choćby pogadać z sąsiadką z mojego piętra.

– Panie Janie, zaczniemy od rozruszania tych mięśni języka i twarzy, które biorą udział w mówieniu. Niech pan powtarza za mną po kolei poszczególne samogłoski. To nie jest trudne ćwiczenie, powinien pan dać sobie radę bez problemu.

Pieprzenie! Ale podnoszę się i siadam na łóżku. Facet siada naprzeciwko mnie na stołku. Biorę do ręki kartkę i długopis i szybko piszę: „Nic z tego nie będzie” i kończę zdanie wielkim wykrzyknikiem. Adam bierze kartkę, czyta i uśmiecha się do mnie znacząco.

– Panie Janie, zróbmy mały deal. Jeśli uda się panu dzisiejsze ćwiczenie, to popracujemy dalej. Jeśli nie, to jestem gotów odpuścić. Dobrze?

Kiwam głową na zgodę.

– To zaczynamy. Proszę, niech pan powtórzy za mną dźwięk „aaaaa”. Niech się pan nie spieszy i próbuje powtórzyć to tak wyraźnie, jak to tylko możliwe.

No to próbuję. To moje „aaaa” brzmi raczej jak warkot silnika, a nie czysty dźwięk. Wkurzam się, macham ręką, ale Adam to ignoruje. Pokazuje mi, jak mam ułożyć usta i język i zachęca do kolejnej próby. Nie wiem już, ile to trwa, ale po którejś z kolei próbie to co wydobyło się z mojego gardła, można wreszcie przy dużej dozie wyobraźni uznać za dźwięk „aaaa”. Mam już sucho w ustach i dosyć tej bezsensownej zabawy. Adam wygląda jednak na zadowolonego, po nakłonieniu mnie do jeszcze kilku innych ćwiczeń daje mi wreszcie spokój i mówi:

– Panie Janie, bałem się, że będzie gorzej. Jestem zdania, że to się może udać. Nie wiem kiedy, nie mogę niestety obiecać panu szybkich efektów, jestem jednak absolutnie pewien, że warto pracować dalej. Ja będę u pana za tydzień. Proszę przez ten czas ćwiczyć mięśnie twarzy. Niech je pan gimnastykuje tak jak to robią aktorzy. Zobaczy pan, że będzie lepiej. Niech się pan nie poddaje i do zobaczenia…

Tego dnia miałem już dość wszystkich „atrakcji”. Czułem się bardzo zmęczony przyjemnościami, które mnie spotkały. Nawet nie pamiętam, co było na kolację, wiem tylko, że ją zjadłem, potem jeszcze coś obejrzałem w telewizji, ale bez większego zaangażowania. Wieczorem szybko się umyłem, zostawiając golenie na rano i położyłem się spać. Na wszelki wypadek cały czas jeszcze posługiwałem się tym chodzikiem. Zanim zdążyłem zasnąć, przyszła kolejny raz ta sama pielęgniarka i podała mi leki przepisane przez lekarza. Miałem nadzieję, że to te same, które zażywam od lat, ale nie chciało mi się sprawdzać. Dobrze, że je przyniosła, bo w tym zamieszaniu sam byłbym zapomniał, a niestety jestem na nie skazany do końca życia. Popiłem wodą z kubka, który mi podała. Wyszła, życząc mi dobrej nocy. Nawet nie wiem kiedy zasnąłem.ROZDZIAŁ 2

Wbrew wcześniejszym obawom pierwszą noc i kilka następnych przespałem bez większych problemów. Dziwne, że nic mi się nie śniło. Co prawda nie należę do tej grupy ludzi, którzy prawie codziennie mają wspaniałe kolorowe sny, ani do tych, którym regularnie śnią się koszmary, niemniej jednak od czasu do czasu coś mi się śniło. A tu nic! Kolejna niewygoda.

Zdążyłem się już w międzyczasie dowiedzieć, że na moim piętrze jest osiem pokoi, w których łącznie „zakwaterowanych” jest dziesięć osób. W dwóch pokojach są małżeństwa, reszta to dwie kobiety i czterech mężczyzn, licząc w tym mnie. Wszyscy „lokatorzy” są w podobnym wieku. Cały dom ma w sumie cztery piętra, na każdym po dwa oddziały. To sporo, ciekawy jestem, czy wszędzie jest tak czysto i schludnie jak tu, gdzie jestem. Wszystkie te informacje przekazała mi oczywiście już drugiego dnia rano ta salowa, Hania. Okazało się, że codziennie rano sprzątane są wszystkie pokoje i, trzeba przyznać, salowe robią to bardzo porządnie. Nie wiem dlaczego, być może z tego powodu, że nie mogę mówić, to ona się rozgadała już pierwszego ranka. Najpierw gdy przyszła sprzątać, to opowiedziała mi pokrótce o wszystkich „lokatorach” tego oddziału, a potem gdy przyjechała ze śniadaniem, to wyszczególniła mi jadłospis na cały dzień. W sumie sympatyczna kobieta, sprawia wrażenie, że lubi pracę, którą wykonuje. Napisałem jej na kartce, żeby później do mnie zajrzała, jak będzie miała chwilę czasu, bo chcę ją dopytać o wiele spraw. Obiecała, że wpadnie na krótko po wizycie lekarskiej. Oby.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: