- promocja
Mój przyjaciel Kaligula - ebook
Mój przyjaciel Kaligula - ebook
Oto piętnaście niezwykłych historii i piętnaście fascynujących światów.
Zapraszamy w literacką podróż, która zacznie się w antycznym Rzymie, sięgnie mocarstwowej Polski alternatywnego świata i współczesnej Ameryki, a zakończy się na rubieżach naszej Galaktyki oraz w Piekle zapełnionym przez demony i ich ofiary.
Piętnaście opowiadań od "twardego" science-fiction, poprzez horror aż do współczesnych opowieści obyczajowych.
Historie wzruszające i okrutne, sentymentalne i cyniczne, dramatyczne i zabawne. Od żadnej się nie oderwiecie...
Część tekstów została opublikowana w 2006 roku w zbiorze Świat jest pełen chętnych suk.
Jacek Piekara - Mój przyjaciel Kaligula
Żarna historii
Mój przyjaciel Kaligula
Arachnofobia
Stowarzyszenie Nieumarłych Polaków
Jak ja was, kurwy, nienawidzę
Piekło, niebo, ziemia
Operacja "Orfeusz"
Wśród ludzi
Dom na Krawędzi Ciemności
Życie to śmierć, śmierć to życie
Obce światy
Taniec na falach
Zawsze pan Dawn
Mądrość głupców
Śmietnikowy dziadek i Władca Wszystkich Smoków
Love story
Zielone pola Avalonu
Piękna i bestia
Świat jest pełen chętnych suk
Posłowie, czyli krótkie spojrzenie za kulisy
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7574-499-6 |
Rozmiar pliku: | 2,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Najważniejsze są buty. Buty i paznokcie. Nie zdajesz sobie nawet sprawy z tego, że dziewczyna, którą dopiero co spotkałeś i z którą zamieniłeś kilka pierwszych zdań, potrafi już powiedzieć wszystko o twoich butach i dłoniach. Potrafi również stwierdzić, czy jej się podobają, czy też nie. A jeśli jej się podobają, być może rozważy twoją kandydaturę na spędzenie najbliższej nocy. Oczywiście świat jest również pełen blachar bardziej zainteresowanych grubością twojego portfela niż wyglądem i dbałością o detale. Ale nie będziemy przecież rozmawiać o blacharach. Prawdziwą kobietę, kobietę z krwi i kości, charakteryzuje dbałość o detale. Nie musisz być Antoniem Banderasem. Bądź sobą i miej styl. Ja byłem sobą i miałem styl. Lubiłem drogie przedmioty, jednak w tym wypadku również należy zachować umiar. Nie ma nic gorszego niż facet wyciągający złotą papierośnicę, i jeszcze nabijaną drogimi kamykami. Jasne, za sprzedaż tej papierośnicy można by nieźle pożyć; za wachlarz dolarów też można nieźle pożyć, a publiczne wachlowanie się nimi nie jest uważane za szczyt dobrych manier. Ja miałem skromną srebrną papierośnicę z wybitymi w rogu niewielkimi inicjałami. Zresztą nie nosiłem w niej papierosów. Srebrna papierośnica była legowiskiem Białej Damy. Zaręczam ci, że koks wciągany ze srebrnej papierośnicy smakuje lepiej niż wciągany z łazienkowej półki lub, nie daj Boże, z deski sedesowej. Miej styl – zawsze to powtarzam. Jeśli masz styl, uchodzi ci płazem wiele rzeczy, które robione bez stylu są tylko żałosne.
Siedziałem przy trzecim barze w moim ulubionym klubie w centrum miasta. Nie było tu ani za głośno, ani za cicho. Muzyka taka, by leciutko ożywić umysł, a nie zagłuszyć go hukiem decybeli. Red Bull z Absolutem wymieszany w proporcjach jeden do jednego. I kostka lodu. Nigdy dwie. Zawsze tylko jedna. No cóż, nikt nie powiedział, że nie lubię prostych rozrywek. Czasami dobra jest jagnięcina w truflach, a czasami krwista wołowina zdjęta z osmolonego grilla i garść nieobranych ze skórki podpieczonych ziemniaków. Przychodziłem do tego klubu co drugi wieczór. Ciężko mi wyobrazić sobie, że mógłbym spędzać wieczory samotnie przed telewizorem albo z gazetą w ręku. O nie, kochany. Kluby to czysta, żywa adrenalina. To wyprawa na polowanie. Ty jesteś myśliwym, one są zwierzyną. Nawiasem mówiąc, zwierzyną jak najchętniej wystawiającą się na celny strzał. Nomen omen... Dla nich ważne jest między innymi to, by potem można się pochwalić myśliwym. Ja chciałem być myśliwym, którym można się chwalić. Próżność, powiesz? A cóż złego jest w próżności? Że jest jednym z siedmiu grzechów głównych? Popełniłem ich tyle, że główny czy mały, jeden, drugi lub dziesiąty nie robiły na mnie wrażenia.
Dziewczyna, na którą zwróciłem uwagę, siedziała samotnie w rogu baru. Przyszła tu najprawdopodobniej bez koleżanek i bez faceta, a przynajmniej nikt do niej nie podszedł od dobrej półgodziny. Popijała pomarańczowego drinka w wysokiej szklance i zdawała się nie zwracać uwagi na otaczający ją świat. Złote długie kolczyki w jej uszach lśniły w czerwonym świetle pulsującego z sali reflektora. Skinąłem na barmana.
– Kto to? – zapytałem cicho, wskazując ją ledwo dostrzegalnym ruchem podbródka.
– Nie mam pojęcia. – Był dobrze wytrenowany, bo nawet nie spojrzał w kierunku dziewczyny. Między innymi dlatego lubiłem tu przychodzić. – Chyba jest pierwszy raz.
– Niezła – powiedziałem, upijając łyczek. – Nie w moim typie, ale zupełnie niezła.
Faktycznie nie była w moim typie. Bardzo wysoka i krótko ostrzyżona. A za tym nie przepadam. Podobno upodobanie mężczyzn do długich włosów to atawizm. Pędząc na koniu, można było pochwycić brankę z długimi włosami i przytroczyć ją za nie do siodła. Koncepcja ciekawa, jednak ja jakoś słabo wierzę w atawizmy. Bardziej podobał mi się obraz kobiety, która jedzie na mnie, a jej długie, gęste włosy falują jak porywane wiatrem. No dobrze, tyle na temat włosów. Jej, niestety, nie miało co falować. Za to pod czarną sukienką rysował się duży biust. Naprawdę duży biust. A to z kolei działa na mnie jak płachta na byka. Budzi zastrzyk adrenaliny. Duży biust jest stworzony do zabawy nim. Co śmieszne, ta zabawa nigdy się nie nudzi. Jeśli masz dziewczynę z małymi piersiami, prędzej czy później obsesyjnie zaczniesz myśleć o wielkim biuście. O ogromnych piersiach. O cycach jak szczyty Mount Everestu. O falujących górach bitej śmietany. Zaczniesz przeglądać pisma dla panów i wybierać tylko takie filmy porno, gdzie aktorki uginają się pod ciężarem własnych piersi. A jeśli dziewczyna ma duży biust? Cóż, taka zabawa nigdy nie staje się nużąca. Stary dowcip mówi, że dziewięciu na dziesięciu facetów woli laski z wielkimi cyckami, a ten dziesiąty woli tych dziewięciu. Coś w tym jest. Znałem facetów z upodobaniem do małych piersi i prędzej czy później okazywali się ukrytymi pedałami. Nie żebym miał coś przeciwko homosiom. Przynajmniej wtedy, kiedy znajdują się maksymalnie daleko od mojego tyłka.
Laska siedząca przy barze miała pociągłą, szczupłą twarz o lekko wystających kościach policzkowych, bardzo jasną cerę i śliczne, długie palce pianistki. Uwielbiam długie, szczupłe palce. Z długimi, pomalowanymi paznokciami. I niekoniecznie w kolorze krwistej czerwieni, bo to w końcu bardzo, ale to bardzo trywialne. Wystarczy bezbarwny albo perłowy lakier. Tak naprawdę liczy się kształt i długość, nie kolor. I miała eleganckie złote kolczyki. Łezki połyskujące różem w blasku czerwonego światła.
W nieinteresującej się zewnętrznym światem dziewczynie przy barze coś mnie nieodparcie pociągało. Oczywiście może się okazać, że to tylko poza. Sygnał sprzedawany światu: „Patrz – siedzę tu taka samotna, zajmij się mną...”. No cóż, zobaczymy. Jednak uznałem, że przed spotkaniem z nią czas na spotkanie z Białą Damą. Biała Dama nie zmienia mojego spojrzenia na świat. Nie czuję się dzięki niej bardziej atrakcyjny lub bardziej wygadany. Bogu dziękować, nie brakuje mi ani jednego, ani drugiego. Ale sam moment wciągnięcia w nozdrza tego gorzkiego proszku jest jak podróż na drugi koniec tęczy. Jest zapowiedzią garnka ze złotem, który ukrył przemyślny leprechaun. Oczywiście każdy mądry człowiek zdaje sobie sprawę, jak niebezpieczne jest zabieranie leprechaunowi jego złota. Wielu mówi, że nie tylko narażasz się na pościg właściciela, złoto w promieniach słońca okaże się zeschłymi liśćmi albo kupką miedzi. I następna prawda o Białej Damie: jeśli pozwolisz, aby zaczęła rządzić twym życiem, zacznie to robić. Z całą bezlitosną i okrutną obojętnością. Ja już nie miałem się czego bać. Czułem na sobie oddech leprechauna i czułem też, że Biała Dama coraz bardziej się mną interesuje. Tak to już jest. Jeśli zbyt długo patrzysz w otchłań, uważaj, bo otchłań może spojrzeć w ciebie. We mnie otchłań wpatrywała się od dawna.
Westchnąłem. To był zły czas na takie myśli. W końcu nie przyszedłem tu, by zastanawiać się nad nędzą własnego istnienia. Debetem na kartach kredytowych i niespłaconymi długami zaciągniętymi u ludzi, którzy nie przepadają za niesolidnymi dłużnikami. Teraz był wieczór. Czas zabawy. Czas polowania. Jutro będzie jutro i niech je diabli porwą!
Podszedłem do nieznajomej dziewczyny, kiedy Biała Dama mocno się już rozgościła w moim ciele. Siedziała pod sercem i w mózgu, zadowolona, uśmiechnięta, dzieląc się ze mną swoją radością. Kiedy się zbliżałem, poczułem ciężką, kadzidlaną woń perfum. To był naprawdę ładny zapach, a ja uwielbiam, gdy kobiety ładnie pachną.
– Przepraszam, że ci przeszkadzam – powiedziałem, zniżając głos. – Pozwól tylko, że spytam, czy nie za bardzo się potłukłaś?
– Kiedy spadałam z nieba? – odparła znużonym tonem i nawet na mnie nie spojrzała. – Czy faceci nie mogą wymyślić czegoś bardziej oryginalnego?
Nie byłem wcale zaskoczony. W końcu prawdziwy myśliwy potrafi poradzić sobie zarówno ze zwierzyną, która ucieka, jak i taką, która atakuje.
– Strasznie mi przykro, że ktoś wcześniej po raz pierwszy ci to powiedział, i mogę tylko żałować, że to nie byłem ja. Niezależnie od tego, ile razy byś słyszała, że jesteś piękna, będzie to zawsze prawdą.
Tym razem spojrzała na mnie. Miała przejrzyste niebieskie oczy o barwie południowego nieba.
– Słowa podlegają inflacji – stwierdziła. – Im więcej mówisz, tym mniej jest to warte.
– Zawsze możemy posiedzieć i pomilczeć. – Uśmiechnąłem się. – A ja wtedy wytężę cały zmysł telepatyczny, by poznać twoje imię.
– A może byś go tak wytężał na własnym miejscu? – zaproponowała.
– Oczywiście – odparłem. – Pozwolisz tylko, że na do widzenia zamówię ci drinka. – Podniosłem dłoń, uprzedzając jej protest. – Drinka, który będziesz mogła wypić spokojnie, ciesząc się samotnością. Myślę tylko nad tym, co do ciebie pasuje. Zastanówmy się. Najpierw mleko, jak biel twojej skóry. Potem blue curaçao, które tylko w małym stopniu odda ten cudowny błękit oczu, który mogę podziwiać. Do tego biały rum, aby lekko ogrzać twoje serce. I gałązka mięty dla ozdoby...
– A co ona ma symbolizować? – spytała.
– Oczywiście chłód twojego głosu – odparłem. – Do całości dodamy kulkę lodów waniliowych, aby przypominała ci Królową Lodu, zapewne bliską i serdeczną przyjaciółkę.
Tym razem się roześmiała. Miała piękny, głęboki śmiech, tak różny od głupiutkiego chichotu blachar.
– Blue Moon – powiedziała. – Dobry wybór. Ile drinków masz opanowanych w ten sposób? Wszystkie typy urody? Wszystkie kolory włosów?
– Polegam na intuicji oraz szybkich skojarzeniach – odrzekłem. – A jaki drink pasuje do mnie?
Spojrzała i otaksowała mnie wzrokiem.
– Red Bull – stwierdziła. – Bo idziesz przed siebie jak byk, nie zwracając uwagi na innych. Wypełnić szklankę Absolutem, bo przecież nie wypada pić innej wódki. Dodać kostkę lodu. Jedną. Dla zaznaczenia pewnej namiastki stylu.
Zatkało mnie, jednak się roześmiałem.
– Słyszałaś, prawda? – zapytałem. – Wierzę w kobiecą intuicję, ale nie do tego stopnia. Podaj Blue Moon, jeśli łaska – zwróciłem się do barmana, który flirtował ze szczupłą dziewczyną o długich, spalonych trwałą włosach. Mimo flirtowania zamówienie usłyszał natychmiast. Ot, profesjonalizm.
– Słyszałam – przyznała. – Coś w tym jednak jest. Cóż, nie stój tak. Skoro już się pojawiłeś, usiądź i wypij ze mną tego drinka.
– Dzięki za zaproszenie – odparłem i zgrabnie posadziłem tyłek na stołku.
I tak to już jest, przyjacielu. Tak naprawdę one chcą ciebie tak samo jak ty ich. Ale wymagają jednego: byś przez moment je zainteresował. Byś nie dukał, nie pocił się i nie czerwienił. Byś nie szukał słów, nie milkł w nieodpowiednim momencie. Byś słuchał, kiedy one mówią, i mówił, kiedy one chcą słuchać. To takie proste. Ha, gdyby to było takie proste, ty byś miał co wieczór inną dziewczynę, a nie ja.
* * *
Jej ciało było doskonalsze, niż mogłem przypuszczać. Wyćwiczone fitnessem i kształtne. Strome piersi z różowawymi, sterczącymi sutkami. Długie nogi o pięknie uformowanych łydkach i cudownie wąskie w pęcinach. A poza tym ślicznie pachniała. Nie tylko jej kadzidlane, ciężkie perfumy. Pachniało jej ciało. Skóra. Pot.
Leżała obok mnie, spocona, z głową odrzuconą na poduszkę i z zamglonymi oczami. Wpatrywała się w sufit nad nami.
– Słodki Boże – westchnęła.
Dotknąłem opuszkami palców jej szyi i karku. Prawie niezauważalnie. Każdy człowiek ma na karku włoski. Zwykle bardzo krótkie i delikatne. Jeśli potrafisz w odpowiedni sposób ich dotknąć, kobieta zaczyna tylko marzyć, żeby rozłożyć przed tobą nogi. Jasne, że kark i szyja są strefami erogennymi, ale nie o to chodzi. Każda kobieta w momencie, gdy dotykasz jej szyi, wyobraża sobie, co będzie, kiedy tak samo delikatnie, czule, jak powiew letniego wietrzyku, dotkniesz jej w innych miejscach. Faceci są zwykle tak prości, gwałtowni i niezręczni. Jasne, że one lubią siłę i brutalność. Symulowany gwałt. Odrobinę przemocy. Jednak lubią wiedzieć, że to tylko taka gra, a ty potrafisz swoimi ustami i palcami dotrzeć do samego dna ich duszy.
– Mmmm – mruknęła. – Aleks, gdzie się tego wszystkiego nauczyłeś?
Nie było dobrej odpowiedzi na to pytanie. Ludzie rodzą się z pewnymi darami. Jeden potrafi pięknie malować, inny śpiewać, a jeszcze inny grać. Ja byłem wirtuozem instrumentu, jakim jest kobiece ciało. Od czternastego roku życia – od seksualnej inicjacji – wiedziałem, co trzeba robić, by z dziewczęcych ust wydobyć soprany krzyku i alty słodkich pomrukiwań. Od czternastego roku życia otaczały mnie kobiety, które po pierwszej spędzonej razem nocy zachowywały się niczym kotki w rui. Lubiłem to. Do czasu. Bo powołaniem prawdziwego artysty jest dzielenie się swym kunsztem z możliwie najszerszą publicznością. Czy wyobrażasz sobie wirtuoza skrzypiec chcącego grać tylko dla jednej osoby? Przez całe życie dla jednej osoby? Jakież to byłoby straszne, podcinające skrzydła, depresyjne... Poza tym ja je naprawdę kochałem. Wszystkie. Jasnowłose, rude i ciemne. Te wysokie, o długich nogach i dużych piersiach, ale również te niskie, szczupłe i z małymi biustami. I one to wiedziały. Że w łóżku jestem dla nich, bo prawdziwym zadaniem mistrza jest stworzenie genialnej muzyki na każdym dostępnym instrumencie. Słowo „oziębłość” nie istniało w moim słowniku, tak samo jak słowa „nie chcę” i „za dużo”. Ja ich po prostu nigdy nie słyszałem. Kobiety były moimi stradivariusami i steinwayami i potrafiłem im to okazać. A każda z nich lubi czuć się najważniejsza. To się nie zmieniło. To się nigdy nie zmieni.
– To nie ja – odparłem. – To ty. Jesteś perfekcyjna w każdym calu. Cudowna. Nie wiesz nawet, jakie to genialne uczucie mieć cię obok siebie. Czuć twój smak i zapach. – Przejechałem szybko językiem po jej naprężonych sutkach, a ona jęknęła. – Widzieć, jak leżysz tutaj... Taka piękna i doskonała. Jakbyś wyszła spod dłuta Fidiasza albo z morskiej piany.
Uśmiechnęła się. One zawsze się uśmiechają. Pod warunkiem, że są w stanie zrozumieć, co mówisz. Ale to już twoje zadanie. Dobieraj słownik do partnerki, a nie odwrotnie. Są takie, które finezja tylko rozśmieszy. Są takie, nad którymi trzeba się pochylić i patrząc im głęboko w oczy, ściskając im pierś tak, by jęknęły z bólu, powiedzieć:
– Mógłbym cię rżnąć do końca świata, suko.
Cóż, dla każdego coś miłego.
Doprowadziłem ją do końca cztery razy, a za każdym razem błękit w jej oczach coraz bardziej się rozmazywał i były teraz jak zamglone letnie niebo. Zasnęliśmy, a kiedy się obudziłem, zobaczyłem, że w moim skórzanym fotelu, naprzeciwko łóżka, siedzi facet w ciemnym płaszczu. Zamrugałem.