Moja bliskość największa - ebook
Moja bliskość największa - ebook
Damian ma fotograficzną pamięć i talent do języków obcych. Jest autystykiem. Teraz dojrzewa. W świat erotyki pomaga mu wkroczyć "asystentka seksualna".
Bettina szuka miłości w popularnych serwisach randkowych. Kilka razy się sparzyła, mimo to nadal ma nadzieję. Czy znajdzie miłość swego życia?
Patryk ma wszystko, co tylko można sobie wymarzyć. Jego ojciec, producent kombajnów, zapewnia mu najlepsze szkoły, kupuje mu kolejne mieszkania i samochody. Ale Patryk ma inne marzenie – woli układać kwiaty w małej kwiaciarni.
Wiśniewski jest mistrzem krótkiej formy. Za pomocą kilku obrazków, czasem kilku zaledwie zdań potrafi przekazać prawdę o ludzkiej naturze. Nikt tak jak on nie pisze o seksualności, marzeniach, tajemnicach i bolesnych rozczarowaniach.
Czytajmy Wiśniewskiego! Jego felietony pomogą Ci lepiej zrozumieć siebie, a także nasz coraz bardziej zwariowany świat!
Janusz Leon Wiśniewski - jeden z najpopularniejszych polskich pisarzy. Doktor informatyki i doktor hablitowany chemi. Obecnie mieszka i pracuje we Frankfurcie nad Menem. Na swojej stronie internetowej pisze: "Panie, pomóż mi być takim człowiekiem, za jakiego bierze mnie mój pies...".
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-08-05024-8 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„Nieodwzajemniana miłość jest straszną udręką, proszę pana. Szczególnie ta miłość, która kiedyś była sensem życia, a teraz się wypaliła. Umarła. Bezpowrotnie. Czasami myślę, że jest udręką o wiele okropniejszą niż nienawiść. Gdy nienawidzimy, pragniemy tak naprawdę przecież tylko jednego: cierpienia znienawidzonej osoby. W każdej możliwej formie. Jej bólu, jej poniżenia, wszelkiego spadającego na nią nieszczęścia, choroby, a także — w skrajnym, obsesyjnym przypadku — nawet śmierci. Nienawiść i pragnienie zemsty są, proszę pana, bardzo proste do odczuwania. Takie do objęcia przez każdego, bo wszystko jest przecież jasne. Szczere, uczciwe i jednoznaczne. Jak plus i minus. Jak czerń i biel. Nienawidzić, proszę pana, jest łatwo. Ale będąc kochanym, trudno jest samemu przestać kochać. Po wszystkich tych obietnicach, które się złożyło. Po tajemnicach, które i w dzień, i w nocy się dzieliło. Bardzo trudno, proszę pana...”
Siedzimy na ławce w parku i rozmawiamy. Kilkanaście kilometrów od centrum Kolonii. Tak „dla bezpieczeństwa lepiej tam, jak najdalej od jego rewirów, ponieważ ostatnio on jest nieprzewidywalny”. Ten „on” to jej mąż, Robert. Poznała go kilkanaście lat temu. Studiowała wówczas w Tybindze, ale na weekendy wracała do rodziców w Kolonii. Którejś listopadowej soboty czekała w deszczu na taksówkę przed dworcem. Podszedł do niej ze swoim rozłożonym parasolem i dotknąwszy jej ramienia, powiedział: „Jest pani cała przemoknięta. Pozwoli mi pani tu ze sobą postać?”. Pamięta, że od tamtej soboty zaczęła wracać do Kolonii najpierw także dla niego, a po dwóch miesiącach głównie dla niego. Pół roku później pierwszy raz powiedziała mu, że go kocha. Było to pewnego ranka, gdy leżała przytulona do niego i wsłuchiwała się w jego spokojny oddech.
„Gdy po naszym ślubie wracaliśmy do domu, byłam chyba najszczęśliwszą kobietą na ziemi. Zwariowałam na jego punkcie. Chciałam być dla niego najlepszą żoną. I chyba przez pewien czas byłam. Potem powoli stawaliśmy się rodziną. Urodziłam pierwszego syna, po kilku latach drugiego. Pracowałam, gotowałam, prasowałam, sprzątałam, matkowałam, doglądałam budowy i niekiedy sama budowałam nasz dom. Wieczorami siadałam z nim na kanapie i trzymałam go za rękę, a w nocy, w sypialni, gdy nie padałam ze zmęczenia, spełniałam w łóżku jego fantazje.
Nie pamiętam momentu, w którym zaczęłam odczuwać, że jestem zamykana w swego rodzaju klatce. To wpełzło niezauważone w nasze życie kilka lat temu. Każdy mój wyjazd, czy to służbowy, czy z koleżankami, był przez niego odbierany jak akt największej małżeńskiej nielojalności. Miałam po pracy wracać do domu i spędzać czas wyłącznie z nim i dziećmi. Kochałam go i jego żądania traktowałam jako dowód miłości. I godziłam się je spełniać dla spokoju. Rezygnowałam ze swoich pragnień z rozczarowaniem, ale ciągle jeszcze nie odczuwałam w sobie oznak buntu. To przyszło później.
Pamiętam, że pewnego razu pojechałam z przyjaciółką na koncert do filharmonii w Monachium. Wyłączyłam komórkę. Po koncercie zauważyłam, że dzwonił do mnie czterdzieści razy! Gdy w końcu odebrałam telefon, to dowiedziałam się, że jestem «nieodpowiedzialna, bezduszna, zostawiam dzieci i jego dla jakichś bezsensownych głupot i że mam z tym raz na zawsze skończyć». A potem poprosił, aby moja przyjaciółka potwierdziła, że faktycznie jest przy mnie, ponieważ on ma «swoje podejrzenia». Pamiętam, że poczułam się tym absurdem poniżona. To wtedy chyba pierwszy raz poczułam w sobie bunt.
Do jego zaborczości dołączyła chorobliwa zazdrość. Zdarzało się, że rano kazał mi się przebierać, ponieważ mój strój jego zdaniem był «wyzywający i wulgarny jak u prostytutki wychodzącej do pracy». Każdy mężczyzna, który z jakichś powodów pojawiał się w moim życiu, był moim potencjalnym kochankiem. Czy był to kolega z pracy odprowadzający mnie do stacji metra, czy kelner, który pozwolił sobie niewinnie skomplementować mój wygląd. Po pewnym czasie zauważyłam, że kontroluje mój telefon komórkowy, przegląda torebkę, otwiera listy adresowane do mnie. Moje przyjaciółki traktował z wrogością, bo «powinny przecież zająć się swoimi mężami i dziećmi, a nie nachodzić normalne rodziny».
A my w tym czasie przestawaliśmy być normalną rodziną. Ja stawałam się powoli więźniarką. Próbowałam rozmawiać, bronić się, prosić, przekonywać. Kończyło się to za każdym razem awanturami. Coraz częściej widziałam łzy w oczach moich przerażonych synów. Któregoś dnia w trakcie jednej z takich awantur uderzył mnie. Przestawałam go kochać. Zaczynałam się go bać. Po dwóch latach, gdy zrozumiałam, że odczuwam wobec niego albo obojętność, albo strach, wyprowadziłam się z dziećmi do rodziców.
Przychodzi tam. Codziennie. Zgadzam się na to, bo chłopcy go kochają i potrzebują. Niekiedy rozmawiamy. Chce «wszystko naprawić i zacząć od początku». Powtarza mi nieustannie, że mnie kocha. I gdy jest taki dobry, taki jak kiedyś, i widzę łzy w jego proszących oczach, to jest mi wtedy bardzo źle. Bo przypominam sobie ten jego parasol, którym osłaniał mnie od deszczu, to moje zachłyśnięcie się szczęściem w dniu naszego ślubu, dotyk jego dłoni na moim brzuchu, gdy nosiłam w sobie nasze dzieci. Ale to są tylko wspomnienia. Zabił we mnie coś, co tak bardzo pielęgnowałam. Nie kocham go...”
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------