- W empik go
Moja Ciotka Sroka - ebook
Moja Ciotka Sroka - ebook
Moja Ciotka Sroka to księga pełnych humoru bajek opowiadanych przez srokę - bajarkę, a zarazem opowieść o dorastaniu do zrozumienia świata i samego siebie. Słuchaczką, a jednocześnie bohaterką tych bajek jest kilkumiesięczna księżniczka Julianka, która wraz z Ciotką Sroką będzie zgłębiać tajemnice czasu, oswajać strach, poznawać smak przyjaźni i granice tolerancji. Srocze opowieści to bajki od lat 5 do 105.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7551-257-1 |
Rozmiar pliku: | 7,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Długo się zastanawiałam, czy tę historię komuś opowiedzieć! Dlaczego? Bo jest naprawdę nie do wiary. Chcecie posłuchać? Uwaga – zaczynam!
Mam ciotkę. I co z tego – wzruszycie ramionami – każdy ma, i to niejedną. Ale moja ciotka jest jedna, jedyna! Bo moja ciotka jest sroką! Mam opowiadać dalej? No to słuchajcie.
Był marzec. Ale wtedy jeszcze tego nie wiedziałam. W ogóle niewiele wiedziałam, wszystko było dla mnie takie nowe i niezwykłe. I co się dziwić – przez wiele miesięcy mieszkałam w ciasnym, przytulnym wnętrzu, w zupełnej ciemności. Nie, to nie było gniazdo sroki! Jeśli chcecie wiedzieć, zapytajcie swoją mamę – ona Wam powie, gdzie spędziłam dziewięć długich miesięcy!
Aż pewnego dnia mój ciemny kokon otworzył się i zobaczyłam! Najpierw światło, potem kształty, kolory, ludzi, siebie, cały świat! Ryknęłam z zachwytu. Chciałam wszystko zobaczyć, wszystkiego dotknąć, spróbować, jak smakuje. Wiecie, o czym mówię… Ale nic z tego – niania na nic mi nie pozwalała! Tylko becik, wózek i niewola! Mleko, soczek, przecier, kąpiel, pielucha i spacer w wózku dookoła domu. I tak w kółko! Zresztą, co ja Wam będę mówić – wie to każdy, kto był niemowlakiem! Zanudzić się można! I zapłakać! Nie żałowałam więc gardła! Wszystkich wokoło już uszy bolały. Ale udało mi się wywalczyć przynajmniej tyle, że wózek jeździł po coraz bardziej oddalonych od domu częściach ogrodu, gdzie nareszcie coś się działo. Przeleciał motyl, bzyknął bąk, zaszumiało drzewo, zaśpiewał ptak. Lubiłam to, więc cichłam na chwilę, żeby ich nie spłoszyć.
Tak oto nadszedł ten niezwykły marcowy dzień, kiedy wózek zatrzymał się prawie na skraju ogrodu, pod wysokim dębem, ze stertą gałęzi na czubku. Wiedziałam, że niania zaraz wróci do domu, a ja będę miała spokój aż do następnego mleka, soczku, przecieru – że pieluchy nie wspomnę. Zaczekałam chwil ę. Nic się nie działo – nic nie przeleciało, nie bzyknęło, nie zaszumiało, nie zaśpiewało. Nuuuda… Wiecie, o czym mówię…
Cóż było robić – otworzyłam buzię najszerzej, jak umiałam, i zaczęłam swój koncert. Aż tu nagle. Coś świsnęło, błysnęło, mignęło, siadło na poręczy wózka i jak na mnie nie wrzaśnie:
– A to co za krzyki pod moim oknem?! Pod moim gniazdem rodzinnym?! Ja nie jestem byle kto, żeby słuchać byle wrzasków! Ja jestem Ciotka Sroka i tutaj wrzeszczeć mogę tylko ja! Zapytaj, kogo chcesz. Wszyscy mnie tu znają! Ba, znają mnie nawet na królewskim dworze!
Aż oniemiałam z wrażenia. A więc to jest moja ciotka. Ciotka Sroka. A ta sterta gałęzi nade mną – to jej gniazdo rodzinne… Patrzyłam na nią okrągłymi ze zdumienia oczami. To się nazywa ciotka! Widząc mój zachwyt, Ciotka Sroka szybko się udobruchała.
– Widzę, że jesteś mądrą dziewczynką – burknęła. – Zasłużyłaś na prezent. – I wcisnęła mi do ręki coś puchatego, mięciutkiego, przytulnego. – Wiesz, co to jest?
Nie miałam pojęcia!
– To jest wierzbowy kotek, czyli bazia – powiedziała uroczyście. – Wierzbowy, bo rośnie na wierzbie.
Spojrzałam na Ciotkę Srokę zdziwiona. Zawsze myślałam, że kotki rosną na kanapie. Przynajmniej nasz siedział na niej całymi dniami, jak przyrośnięty.
– A wiesz, dlaczego rośnie na wierzbie? Dzięki mnie! Gdyby nie ja, wiesz, co by rosło na wierzbie? Gruszki!
Mój podziw dla Ciotki Sroki ogromniał z minuty na minutę. Byłam z niej dumna! Dzięki niej koty rosły na wierzbie!
– I myślisz, że ktoś mi za to podziękował? Że król Euzebiusz XXIV docenił moje zdolności i moją osobowość? Żadnej wdzięczności! Żadnej! – Ciotce Sroce głos się załamał ze wzbu rze nia.
– Ga, ga – zagaworzyłam pocieszająco, a Ciotce Sroce aż oko błysnęło.
– Ty jedna mnie rozumiesz! Co za mądre dziecko. Tobie jednej opowiem, jak to było naprawdę.
Ciotka usadowiła się wygodniej na poręczy wózka.Pierwsza opowieść Ciotki Sroki czyli dlaczego gruszki nie rosną na wierzbie
Właśnie zaczęła się wiosna. Ale to nie była taka zwyczajna coroczna wiosna. Ta zaczęła się od przyjazdu herolda. A kiedy do lasu przyjeżdża herold, wiadomo, że w królestwie dzieje się coś ważnego. I niepokojącego. Ba, nawet – niebezpiecznego! Ja, sroka, wiem to najlepiej, bo już niejednego herolda widziałam i słyszałam!
Trata-tam! Trata-tam! – zabębnił w bęben, a wszystko w lesie ucichło, żeby go lepiej słyszeć.
– Uwaga, uwaga! Król Euzebiusz XXIV zarządza w królestwie ład i porządek! Dosyć już bałaganu! Dosyć gruszek rosnących na wierzbie w królewskim ogrodzie! Dosyć płaczu księżniczki Julianki, która płacze już trzy dni i trzy noce, bo czeka na wierzbowe kotki! Ten, kto przywoła wierzbę do porządku, zasłuży na królewską nagrodę i na zawsze zamieszka w pałacu! – usłyszało wszystko, co miało uszy.
Herold powiedział swoje i poszedł do domu, a w lesie aż zawrzało.
– Gruszki na wierzbie! I to w marcu! – zadrżała ze zgrozy osika.
– Cóż za pospolitość! – parsknęła pogardliwie jarzębina.
– Dlaczego akurat na wierzbie, a nie na brzozie? – zaszumiała zazdrośnie brzoza.
– Ja wolałabym czerwone jabłuszka – rozmarzyła się jodła.
– To samowola! Trzeba coś z tym zrobić! – zaskrzypiał dąb.
Poszumieli, poskrzypieli i jak zwykle nie zrobili nic. Drewniany zapał! Ja tam nigdy nie tracę czasu na próżne gadanie! Jestem sroką czynu! Więc co robię? Lecę prosto do królewskiego ogrodu rozmówić się z tą roztrzepaną wierzbą. Lecę i co widzę?! Gruszki na wierzbie! I to zielone. Mówię ci, zieloniusieńkie!
– Co ty wyczyniasz, czupiradło jedno! Księżniczka Julianka oczy przez ciebie wypłakuje, król Euzebiusz się trapi, całe królestwo się zamartwia, a ty w najlepsze gruszki sobie hodujesz?! I to zielone? – próbuję jej przemówić do tej drewnianej głowy.
A wierzba nic, tylko powiewa tymi gruszkami i płacze. Wiedziałam, że straszna z niej beksa, ale żeby aż taka?! A pod wierzbą, patrzę – biega stado szpaków, uwija się i przeczesuje trawę, jakby zgubiło złoty pierścionek. Oho, myślę sobie, w tym musi coś być! Za szczwana sroka jestem, żeby się nabrać na szpacze sztuczki!
– Ha, przejrzałam was! Udajecie niby, że biegacie, niby że się uwijacie, że przeczesujecie, a tak naprawdę coś knujecie! Ale ja się dowiem co! A jeśli po dobremu się nie przyznacie, to pójdę do samego króla i wylecicie z królewskiego ogrodu jak z procy. Prosto za ocean, skąd przyleciałyście! – mówię grzecznie, żeby sobie nie myślały.
A one ani mru-mru. Nic, tylko dalej udają, że biegają, że się uwijają i przeczesują. Chociaż na pierwszy rzut oka widać, że maczały w tym dzioby! I nagle – frrrrr – furkotnęły skrzydłami i tyle je widziałam. Aż się gruszki przestraszyły i jeszcze bardziej pozieleniały, a wierzba zalała się nowymi łzami.
Ciekawe, co na to grusza? – pomyślałam i poleciałam pogadać z gruszą. Ale szkoda było moj ego latania. Grusza też cała we łzach, tylko załamuje gałęzie i mamrocze:
– Moje gruszeczki kochane! I co na to powie księżniczka Julianka? Tak lubi moje klapsy... Będzie płakała,
Ja myślę! Pierwsze słyszę, żeby małe dziewczynki lubiły klapsy! Z tego wszystkiego gruszce całkiem pokręciło się w tej drewnianej głowie – szkoda było z nią gadać. Tymczasem do ogrodu przyleciało z wrzaskiem stado wróbli. Ćwierkały jeden przez drugiego, a każdy co innego! Ale wsłuchałam się mocniej w ten ich ćwierk i usłyszałam, co trzeba.
– Wiosna! Wiosenka! Gdzie Wiosna? Gdzie Wiosenka? -świergoliły aż uszy bolały.
Ha, to takie buty, myślę sobie. A więc to wszystko przez pannę Wiosnę! Zawsze była roztrzepana i zapominalska. Już nieraz kwiaty w sadach obsypała śniegiem, albo kasztanowcom kazała kwitnąć we wrześniu! Albo bociany sprowadzała z ciepłych krajów na nocne przymrozki! To dlatego mają czerwone dzioby i nogi! Ale żeby zawiesić gruszki na wierzbie – tego jeszcze nie było! Panna z mokrą głową! Trzeba ją znaleźć i przemówić jej do rozumu.
Poleciałam się rozejrzeć. Skąd? Z najwyższego miejsca w królestwie, skąd widać wszystko i wszystkich.
A najwyższym miejscem w królestwie jest…? Ma się rozumieć – bocianie gniazdo! Bociek Klekot, kiedy mnie zobaczył, aż pobladł na dziobie z przejęcia, ale o nic nie pytał.
– Przyleciałam się trochę rozejrzeć – mruknęłam na powitanie i rozglądam się.
Najpierw rozglądam się na północy. Jak okiem sięgnąć – nic, tylko białe góry i śpiące strumienie. Nie, tu jej jeszcze nie było. Patrzę na zachód – łachy mokrego śniegu w wąwozach i rozczochrane po zimowym śnie łąki – tutaj też jeszcze nie dotarła. Za to na południu lasy tryskają zielenią, a sady toną w białych kwiatach. Czyli tu juź była i poszła dalej. Dokąd? Oczywiście na wschód! Patrzę na ten wschód i patrzę, oczy wypatruję, a tu nic i nic! Ptaki porządkują gniazda, na drzewach pączkują pączki, w trawie poblysku ją pierwsze pierwiosnki, a Wiosny ani widu, ani słychu!
Aż bociek się nadziwić nie może, na co ja się tak patrzę, i zaczyna patrzeć ze mną. A mało że patrzy, to jeszcze klekocze!