Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Moja droga życia - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
1 sierpnia 2025
20,19
2019 pkt
punktów Virtualo

Moja droga życia - ebook

Moja droga życia. Jest to zbiór wierszy napisanych podczas mojej drogi życia do lat dzisiejszych. Wiersze są napisane w stylu poezji i prozy.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8431-186-8
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

2. Dawid Motyka — Wieś macie

Jakiem to poetom miałbym być

gdy nie ma róż

Jakim to Świeciem chciałbym być

gdy nie ma Was

Czyim spojrzeniem miałbym iść

gdy Was tu nie zastało

Jakżeż prozą trzeba być

by się dniem stało

— Razem pójdźmy

Do jednego

co winnicą świecił za dnia i w nocy

z jednym i tym samym

jak wzloty



Krzyżacy, coście uczynili

że zgubiliście Tatry w Rzymie w płomieni

jakiem to Królem się stali

że nikogo nie zastali

gdy brak wiary



To patrzcie;

Wery macie5. Dawid Motyka — tyka czas

tyka czas jak tykająca bomba w las

w mgły pościeli szata w bieli

czeka w nas

i od piątej trzydzieści nie ma nas

jest ten blask

jest dziecina mała

co w łóżeczku

ciągle świeci

widzi nas

nie ma was

jest ten czas co zgrali

u sąsiada się znów bali

mija czas

nie ma nas

jest ten blask

i pojmali go za wczas

był wczas by zgasł

ale jest nasz

mój synów blask

i prysł czas

bomby katusza

gnój zwój

co gasł

nie ma nas

i promyczek mój mały

widzi siebie cały

jak wbiega w las

to mój czas

i zgasł6. Dawid Motyka — Bez granic

Serce bez granic to te

którego ciągle nie ma

uwidzieć jest zatem trudno

bez przerwy szuka unikać granic

bez celu dryfować w pustym pokoju

nic nie szukać

nic nie chcieć

nie mieć nie posiąść

nie rozumie nawet lęku nie zna

bez granic

nie ma ich

poszybowały nie w tym kierunku

nie zostawiając wskazówek

nawet kołka nie widać

nawet źdźbła i płotu

ani starego bo było nie właściwie

łapane

i wykorzystywane

to połączyła ich jedna brama

bez granic mowa

ucieczka do granic

by być od nowa7. Dawid Motyka — z pod termoforem

Ciężko oddycha

Ciężko topi się krew spod tlenu powściągliwości cieniem spowija smutek łzy co dudni jak bicie Serca spod morza

które jednym tchnieniem wydobędzie same wspomnienia

smutek morza smutek

Oddycha, lecz widzi mniej detali

spoglądając w stronę w oddali

widząc co potrzeba szukać

czy to moja córa?

Nie to księżniczka, która przyszła cię uratować

na swoim płomieniu z rumem zapomnieniu

Sercem szuka

dotykiem wzrusza

podnosi poduszkę mowa duża

usłucha?

czy słyszy ten lot8. Dawid Motyka — Na karuzeli

1.

Graj muzyko ma

Graj

jak jabłuszko unoś ten rytm

z konikiem polnym wznoś

piosnki dwie

od mowy ukołysz

obrót na raz

potem na dwa

ukołysz

Ref.

Graj

niech niesie się wszem

odbija od ucha gdy sen wesoły

Ukochaj

Graj

niech niesie się w pociechy rytm

odbija od ucha gdy sen goły

unieś ten dzień

2.

w krawacie jest

i pnie się do wszystkich łąk

pagórków i lasów

przy lesie u zbóż

uradował cię sam mistrz

chce tutaj spróbować u Róż

na całym podwórku

zwiódł i bódź

3.

I noś ten statek dookoła

Uśmiechaj się w przyjaźni

to trampolina z wysokich drzew

muzyka się w sercu chce próbować

obrócić do wszystkich głów10. Dawid Motyka — Nim zgaśnie światło

kocham się, kocham cię

kocham cię, kocham cię

pragnę cię, szeptem chce

i wezmę

od nowa

pragnę cię, pragnę cię

wielbię cię i widzę

Jak jesteś moja i moja

od nowa

Bez mowy i żalu

i w każdym calu

Spragnionym rytmu

namaluj namaluj

i po ramieniu

gdzie szyja u róży

już jestem duży

i palę się w twych

Ust płomieniach

od dotyku co słucha

spojrzenia w twe usta

i nalej nalej

niech szczytu jest mowa

dalej i więcej

pragnąc nic więcej

unieść się w słowa

od nowa11. Dawid Motyka — me zborze, u mistrza

Stokrotka co w polu błądzi

płodzi biedronce nasionko szczęścia

to jej pomnoży

w Podziękowaniu za dar przepiękna

żywego od fruwania, skakania z kwiatuszka do dłoni

z kapelusza do rękawiczek

do swych ulubionych nożyczek do ucha

gdy w ogrodzie słucha

podpatrując śpiącą Królewnę

którą na bal wzięli

zdejmując swoje buciki, i kapelusik

w czas, złotą karetą zabrać zdążyli

— jej piękno odkryli

jak las szumiący po same końce fal

do brzegu morza, skrytych skał

namaczając kroplą od zderzenia ciał

na piasku co serce ujrzeli

co dziecko trzymając rękę

narysowało

mnie i ten ogródek

idąc dalej z wiaderkiem po swoje szczęście

wrzucając do środka na

jak złotówkę złotą

dodając radośnie

Kocham, to po to

czy to się w mojej znalezionej muszelce nagrało?

Czy na długo tam się schowało?

i wraca stokrotka do domu uśmiechnięta

gdzie konik polny czekał

na szczawie grając w podzięce

za duże ilości traw

a stokrotka w koniku polnym włosy czesze

kręcąc je po sam koniuszek palca

zostawiając szminką namalowane Serce

spoglądając w szybę do słońca w podzięce

Płonie moje spojrzenie, kojące deszczem

bo była zmącona, szukając piaszczystych fali

w biedronce widząc siebie

dostając wszystko i nawet więcej

i Kocha co ma13. Dawid Motyka — Moja droga…

Syna małego

chmurka otuliła

Matula owinęła,

całuskiem wzięła

do Tronu Mego

i przyszłego

by pokazać ślad u płomienia

i Kochać — wielbić

co z życia miłego dostała

Owinęła kocem

i ujrzała w niebie

Boski cud chleba

tylko pod Ciebie

w Niebie poświęcona

wtem unosi się zapach kadzidła

Święta dla Świata

poezja przepysznie stworzona

z zarysu twarzy

Narysowała Chrystusem odmieniona

nić powleczona, pępek Świata

Pobłogosławiona Matki

— Żona

Matka Stworzonego Boga

i Świata

„i liść przeplata”14. Dawid Motyka — Twierdza nigdy nie zdobyta

Nadeszła chwila

gdy powoli im pierwsza się kula stoczyła

w dwunastu zepchnęli ją i podpalili

a twierdza zasadzki założyła

by wszystkich królów przechytrzyć

cała droga się modliła

idąc na całość z wiarą

by cudem zgasł cel

bokiem porywa bawoła krew

rzucili drugą i trzecią stroną

i linę przecięli

by dziura ogromna ich wciągnęła w dół

lecz tego nie przewiedzieli

pułapka nie wypaliła

i strach wtem

nastała cisza

i zaraz potem krzyk

do walki

trzeba unieść w dwunastu razy trzy

z pułapką cztery

nie oddamy bez obrony

i samemu nie patrząc w oczy

a jedynie z bezmiarom o ratunek

być szybszym trzeba

by ratować dla Rodziny

i miecz i ogień, i popiół się wstecz

co kula miała zdobyć

pobić, zgnieść

roznieść w pył, do upadku zmusić

parzy boli

gdzie jest Mój Duch Boży

Idzie, by zbierać żniwo

ogniwo i łańcuchem rzucając

wszystko weźmie

nawet trzody i jedzenie

wody pragnieniem

i żony i dzieci radosne

mężowie są na stracenie

całe rody

koniec

czas zemsty

i oliwy wrócił

kara za chłosty

odwieczne wyczyny

za bardzo uwierzyli15. Dawid Motyka — Ucieczka w nim

Wzruszeniem się Serce przemieszcza

Od Miłości wzruszone do łez Szczęścia skruszone

Przepływa wszystkie granice mórz i oceanów

rzeki nalanych po brzegi dzbanów

Powidłem odkrywa wszystkie swe szlaki

gdy ścieżką błądziły te dwa ślimaki

co ma cztery rogi, dla zgody i w smaku

Z wdzięczności umywa szklanki, których mina

oto Barany

rankiem, co wspomnień już nie ma

z drogi błądząc u łąk kapusty do pełna

śpiewaków, dostojnych rybaków,

co głowy były u puszczy

zapomniał

by spojrzeć przed siebie

Chodnikiem idąc dodaje od siebie, wygodniej dla uczty

Bo talerz był pusty i próżny

wędruje, poznaje

i idzie dalej

Dodaje mu liść ten zając, ten od marchewki

co wymyka się co noc z pod kół

bo był zbyt Tłusty, za lekki

by zmienić się w stodole u Kóz

To mówi

Idź w przód, idź dalej przed siebie

a ja mam tu dobrze, i wolę spokój

jak ciągle zwiewać od światła

kręcąc łzy w oku do Brata

Wtem folwark — nalej do pustych, spragnionych kapeluszy,

od Króla dni żywym piórem, z bażantem zabarwionym

w jedną Całość

u Pióropuszy

Tu Radość

I z Niebem

zanosisz mą gałąź

do Świata Mojego

do Stworzonego

i Doprawionego

celu

Co kucharza inspiruje

Nić16. Dawid Motyka — Budzik

zawsze o poranku

nie widząc świtu

gdy czasu nikt nie liczy

śnią mi się fabuły

tamtego lub wymyślonego życia

zdarza mi się wtedy śpiewać

całować

kochać

podkradając jemu i jej wyrazy

to co marzy

tworzy dla siebie

mi i jej

oddaje w darze

tańczy i baluje

rozkochuje

woła i ciągnie wyżej

zaczynam to akceptować

chce więcej

a ja się zapomniałem

w tym balu zalałem

w radości tańcu

popłynąłem

gdzie tylko pragnął

szczyt góry

nim się obejrzałem

był czas na ból

biedniałem

moim budzikiem

jesteś ty — bo pamiętałem17. Dawid Motyka — upływa czas

nieopodal płynie mała rzeczka

przez krzaczka skoczę, i jest

rzeczka jest moja — ta ulubiona

bo gdy mi smutno, to tutaj udeczka zrobiona

z papieru skrojona, na wodę

wrzucona, tonąć by chciała

lecz pływa zmieniona — bo czas

od fal i kamieni

zanim utonie, z prądem umyka

lecz na zakrętach wzdycha

lubi motyle i ptaszki co śpiewa

lubi mą żabkę, co śmieci wyrywa

odtrąca, co jakiś las

skacze, gdy włożę je dalej, widzi swą nędze

umyte mam za to wybrane

drogocenne kamienie

i złote i zielone jak w trawie jelenie

i słońca promyk

odbicie swe widzę, siebie na nowo odkrywam

co działo się z moją niedokończoną budową

wspominam z lamentem, i szlocham

znów rzucę łódeczkę, piaseczkiem dodam

byle by dalej, i mocniej powspominać

i widzieć swe życie na nowo

jak dawniej zbudzoną, tą myślą i z mową

co dziełem był w nas19. Dawid Motyka — kamieniem rąk

cóż uczyniłeś, że jesteś kamieniem

widziałeś siebie z mojej budowy?

czemu nie chciałeś być błogim płomieniem

to dlatego jesteś wrzucony

do mojej źródlanej wody

czyżbyś się widział ładniejszym od bieli

a może w łożu wspomnieniem pościeli

jakim się stałeś startym, twardym

skoro twe Serce odkrywa się błotem

to potem, nogami brudnym tu wchodzisz

w pasiece bez win

Oko ujrzałeś, to to cię zmieniło

do drogi pragnień i westchnień ukłoniło

w odwrotność wwiercić na dnie

stąd Serce twe bite dryfuje tu, nie

jak konar drzewa kuje — toruje — strofuje

co księcia w bajce zmieniło o grób

od burz i łez rujnuje — przywołuje

Ma woda płynie od stup do głów, do ujścia płynie

korona u róż, dla wielu pójścia pompuje

zbyt gorzkim wolałeś uwierzyć w siebie

i ziaren na niebie w ranie w ramie szedłeś

Chcesz teraz stać się zbyt oszlifowanym diamentem

wpierw wyleż na dnie okrętem, co płynie

nim sen w mogile zginie

Czekasz by i ciebie teraz wyjęli

chcieli, choć nie widziałeś ich wcześniej

wolałeś trupem i kukłą na wrony stać się — ich mętem

zamiast wiecznie być wolnym i miłym dla ludzi

nim wszystkie opadną twe kłody

co tkwią na dnie od tych dwóch

co widzieli, stój, nie wchodź ponownie do tej wody

nim ciebie do mojej rzeki pchnęli

dla liścia, co leży obok

i się starzeje20. Dawid Motyka — Sadem po wiośnie

I idź boso przez Serce, gdy ciebie mi wzięto za wczas

Kozakami zbyt późno, bo zbyt wcześnie widzę spojrzenia w Nas

Podróż za mała jest

od końca, do siebie

— myślami wrócę tu znów do Ciebie

by poczuć Twój zapachów smak

Gdy widzę, wspominam i świecę

lecz nic nie czując oczyma dotykam ręce

— twój owoców las, co lubię rwać

wcześniej zapragnąć do życia wstać

i przyjść do Ciebie

i śpiewać

I widzę Cię w lesie i Siebie mi daj

Płomieni z deszczem

Blasku, co oświeca mój raj

Owocem, chce dziś się wznieść do nieba

zbudzić, jak kwiaty do życia

I poczułem uśmiechem radość

płynie

chwytając się dłońmi gwiazd

gdzieś, nie otwartych filiżanek

między wierszami

Niech łyk kompotu wolniej zapomni straconych dni w nas

— tamte dwa

a garaż zapasów, do woli przepełni się z wdzięczności

I łąki z podmuchem wiatru, jak taniec na raz ukoi

Widać tu wiele drzew, lecz owoców w nim brak

i filiżankę, co kawy nie ma

i są łyki dwa21. Dawid Motyka — Wrak

Zbuduję nową Polskę

powiedziałem sobie

tak 25 lat temu

dla dzieci i Rodzin

sobie próbując spełnić marzenie

które są i tlą

wystarczyło ledwie 15 lat

absolutnego poświęcenia czas

by prysł blask pracy dla

i nie pozwolą tu być

siły odbiorą w pył

by wpierw grać

niespełnionych obietnic cienie

i nie zmieniło się nic

nadal jak gwoździe na ziemi

wszystkie zakręcone są w krzywe klucze

a wszystkie trofea zbiera ten sam

mur

widzę ból

w nowej marmurowej odsłonie

czy lepszej jak lód

co uszkodził komodę

razem zbudujemy

spowalniając rytmu mienię

ciągnąc w dół znak

licząc, że statek popłynie w bujnej czuprynie

gdy u nas Miód i ptaki w śpiewie

a w teatrzyku nieszczęść tych

patrzą kukły

i widz

a my nadal z biedy

szykując się do boju

w którym znów polegniemy

czy mamy choć gdzie schronić się?

czy starczy liści rudych od bólu i ziemi

grzechów zbyt mało i braku płodów

co roku

obumierają jak grób

z kamiennym granitu

co wiecznie chce wyżej niż ja i ty

Polaku — My

WC 11 września 2001

i wystraszyłem się

bum

terroryzmu na bark

tych ugranych kart

i dalszego braku — zielenie

widząc niespełniony dzban

odłożony w bok

dla glorii żmii i lenie

co psuli Maj

którego nie mięli

podrabiając żabę tak

kwa kwa kwa22. Dawid Motyka — kręcę wąsem

Rozrzutni cechą „pragmatyczni” z apostrofą odgrywają łowiącemu

Kosmo pospolity w krasomówczym zdaniu z trzeciej linii

tylko po to, co mają, Kontemplując Duszą

przeobrażeni od zamierzonych świadomości powściągliwie zmieni

krocząc po swoje bez wiarygodności w minie — kminie

kto prości, a kto ci wyniośli

roztrwaniając co zdarli od ideałów — dyrdymałów chwali

czworokątnej metamorfozy — z strzałą rezolutną

bez wyrazu i bez wymowy — puch do głowy

i buch jest nowy

czegoś-my nie woleli i nie widzieli — to horyzonty i zakrętu zarys

lecz dają, to biorą kpiącym zmyśleniem — im

mrugającą nogą machają z win bez win w mienie

helotycznym wspomnieniem sprawdzają ile lin dają

że wcześniej to lenie, ale się działo w procencie w prezencie

i później spóźnieni, mniej zgrabni w męce znaczeni — dla cieni

roztrzaskując co niemi rzucają ochłapy do wody — bo głody

na czworakach zapełniając do tacy bez odkrycia znaku z raka

bez farb i ołówka — tu stówka, a tam nie dał, nie da krówka

nawet papieru — lecz jest kredka jednozgłoskowa ponęta

co trawę je i nawet pali, a mleka nie

Nikt im nie wierzy, że Świat się zwierzy o grób z haczyka zahacza

bo strach znów tu tkwi i pływa, jak wór, wyłupiając oczy w oczy

by zjeść i pić, być bez życia z obrony dla namowy do odnowy

z zmowy pył pychy wbił chochlę — karą był23. Dawid Motyka — gałąź

Bardziej niż wcześniej chcę Was

Bardziej od wczoraj chcę Nas

Czy można tak czekać

i Kochać do woli

Ileż chcę sprostać wyzwaniu wypatrując co las

któż z Was mi to w końcu powie

że żołądź przy drodze

jakże dojrzały zgasł

co spadł, bo to był jego czas

a jabłoń rośnie o zbyt późnej porze

bo światła blask pociemniał

poczuł się gorzej

Przekwitał wypatrując czerwca

by zjadać co Sercem przywiało

tobie za mało, oj mało

by zbudzić się gdzie gałąź

od smaku róż

pośród zapachów Zielonych traw

położę się dziś do snu

głodnym ze smaku

bez kromki i wody

Tu miodem płyń

na ciepłe dni, mlekiem się zarumień

Ty, który nie powstydzi się nawet stu płomieni

Co spełnionych bohaterów zmieni

Król nie wstydzi się być tu

lecz jest z Chwałą

bo Byłeś przykładem

i idź do celu

I nigdy, prze nigdy, nie schodź z tej drogi

choćby ci, rzucili kłody24. Dawid Motyka — Tą Mamą

Mamusiu Wszystkich Matek

Kocham Cię coraz bardziej — Tu Twój Bratek

Twój Każdy zapach twych kwiatów który poznaje

to szczyt mych wszystkich najskrytszych marzeń

Chcę pisać o tym co czuję i pragnę dla Świata

Żeby poznali pierścień Twych myśli dla sióstr i brata

trzeba być więcej i wyżej niż wielu może

jak ja — aż trzy razy ojej

Co jakiś czas spoglądam do Ciebie tam w górę

gdzie wszystko koi i łaknie — nie muszę być skrycie

To celu mistrza Cały Gaj

Bogactwo — Statek w ten ukochany Maj

Lecz tu co widać na dole — tu nic nie ma

ni błękitu nieba ni tęcza

to Wszystko było i jest już tylko u Ciebie

Pełny stan — me zapomnienie z naszych ran

I idę do Ciebie

Dla Ciebie Wszystko och Matko

gdy będę w modlitwie Ty bądź mą Tratwą

spójrz w mej bliźnie co szukam i dałem

co Kocham — bo Jesteś Najpiękniejszą z Róż

I płyń Matko do Wszystkich stron

do każdej krainy docieraj i do Twej Dzieciny

i zdobądź Serca na Zawsze Kochane

i Szlochaj z szczęścia, Wielbionej Mamie

to jest Twój Wianek

To jest Twój dzień i twa noc z kocyka

dla dzieciątka — w niebie promyka, co później pomyka

Na siwym koniu — Syn

W mej Ka-walinie w minie

gdzie rzucają kamienie bez celu

A byli jedynie w piaszczystej glinie

od Twego słoneczka — im zmora

od kubeczka i dotyku radość Wielka

wrażliwego Przytulenia Moc na sen

i dzień dla Spełnienia, co nie ma

chce tylko słaby ja

Ty nigdy nie Jesteś i nigdy nie Byłaś słaba

— nigdy, tylko ja

Nigdy u Ciebie nie ma

Wiecznie chcesz i możesz

Kochasz — Pomożesz

i ja Kocham Co Wszystkim się Zwie

I dostałem z Twego płodu i Twego Imienia

Wszystko co Twe

jest do Absolutnego Wypełnienia

minimum jest dziś

ale wróci do syta

Bo Kocham — Kochamy Cię25. Dawid Motyka — Sarna i królik

Sarna jest jak poezja

spogląda by coś się działo

wie, co to znaczy miłość do pełna

lecz woli być małą

gdy Ktoś jej drzwi otwiera

przyjdzie poszukać pastwiska

kroczy swoimi ścieżkami

bezpiecznie, u leśniczego — z łona

by być bliższa i jaśniejsza

Kto sianem nakarmił i do poił

żyje bardziej spełniona

gdy spłoszy ją strzała nie miła

biegnie niezmiernie strudzona przed siebie

bo widzi, że Świat to już nie piona

A królik wie czym jest ucieczka

zna swe przeszkody i co to jest rzeczka

poprzeczka, nie potrafi pływać

lecz umie zwinnie inaczej wygrywać

Jest częściej zmieniany niż żaba

a Ładna jest wtedy u Pawa

i nawet jest i liliputka, co potrafi się uśmiechać duża

i pamięć jest krótka, a po co ma trwać i czekać

Kto Kocha zwiewać, gdy widzi spojrzenia

a światłem się dzielił z lenia

ten z nim jest ćma co ma farta by dostać fanta

którego nie ma, a schowa się rzewnie do lasu

i przytuli do Trabanta — Kanta

jak w trawie u bażanta wyczeka

bo światło to zgasło i nic nie ma

a wcześniej pędziła do ludzi

po drodze się nadal uczył

do życia zbudził, z jelenia26. Dawid Motyka — Mrówki

pędzące do dziury

pracowite jak deszczem chmury

Dusze jak krwinki, ciągle pracują

i płyną w przód

rzeki, potoki i do strumieni

tak od kałuży się więcej zmieni

odmieni życie na jakie przystało

bo życie to źródło

wiele zostało

i od móż i ptaków się świat rumieni

a z Słońcem się drzewo zieleni

poezją i z wiarą ten Świat pompuje

napędza tlenem i okiem próbuje

by wszystko się w jedno złożyło

tak Bogiem z ramieniem i nogą było

i Stopą zostaniesz pobłogosławiony

bo woda sandały umyje

zmyła życie wrony

i będą plony27. Dawid Motyka — u szczytów lat

Z każdym stawianym krokiem, szukając ciebie nazajutrz okiem, tak teraz pod strzechą z oddechem, i ptaka śpiewem, werwy obłokiem, szukam u Matki siebie, spełnienia moich wszystkich lat, barw odkrywanych namiętnym natchnieniem, bo jesteś mym czystym westchnieniem Tatr i Mórz wejrzeniem, na cały letni czas, i z wiosny obudzeniem stokrotki — tym co zerwie twoje mienie — ten jeszcze jeden raz, by z trawy kwiatkiem się stać, bez buta i pończoszek na boso zgrać, i trwając na czworaka, próbuje znów unieść co budzi do zmysłów młodego mężczyznę, dawnego chłopaka, i leżę — Króluje i szlocham wspomnieniem — cuduje, i ciebie Kocham, cały wielbię, lecz czegoś nie w pokarm, to jest gdy nasz ten las wariuje, i nagle staje się krach, gdy sedno buduję, a czapki bez gruszek nie widzę, bo jestem na jawie

a Ty tam

Z każdym okrzykiem od wewnętrznych burz wywołuję, Twym wycałowanym policzkiem od końca podkochuję, do ust kąta i kącików docierając, wyszeptanych zbereźnych uwolnień do ucha u kotka z Mą Mamą, a tam zmiotka, to mówi zarys Nas — co wiesz, w którym utworze jest Twój blask, przestając być dźwiękiem, a zaczynając grać wierszem poety, na ten jeden jedyny bal, spotkanych marzeń, zwieranych, co kocha się całym sobą jeden jedyny czas, i trwałym co zabiorę do siebie na zapas, i zasieję na ziemię, a później tym niebem po ślicznym uśmiechu namaluję, co pragnie w mym dzban-u ku wzruszenie, by ciągle kosztować się i dalej Kochać wiecznym zbłądzeniem, od sopranu i w barytonie, do czasu schodzenia gdzie bas-u brzmienie, zatrzymuje się ten jeden zegar, co bije, i przestaje mierzyć Bach, lecz rośnie dumnie jak młode drzewo, gdzie las

i jest mi żal

Z każdym nowym dotykiem fizycznych abstrakcji łykiem, zaczynam odbierać — mi sensu nadane znaczki dla koperty co śliny nie ma i wody, bo susza dla ochłody, i listu staranie, bo pióra nie utrzyma w ręku ma cierpkość, a Twój realizm nadzieniem i płaszczem był sennym natchnieniem w mej minie, na czas, to z tobą na rękach się kręcę w tym polu gdzie sad i wiszą jabłonie dostojnie, zbierałaś je i prosto z drzew jedzone, co świeci wonnie — jesteś — spłodzone

I teraz za każdym razem, gdy szukam Cię w mojej pogodzie, zabiera mi rok grad — bo jestem znów w głodzie, bez smaku zjadając co mam, pusty list i mak

ciągle obumierając tu pisz i pisz

i pisz pośród bzów i Dusz, szukam otulenia barw płatków wszystkich kolorów róż, i sprawdzam gwiazd namiastkę pozostałą żywych jak Cały Twój Świat — namalowanych w mych wszystkich snach, co trzymał pędzel, i kto pisał piórem, i był z Królem, i jeszcze z atramentem, jak młody motyl ten pierwszy raz pofrunie — do Dziecka płaczu z deszczem w podzięce glebie, by obrodziła i czeka, bo ryczy las, od nieudanych ciast, to skaczesz tu i tam jak konik polny, którego masz — bo jest wolnym

Ten pejzaż miast, co w nocy znów zgasł, tli się w mej dłoni

I jeszcze raz, na omacka o Świecie zasypanych przebiśniegów w płatkach, mieniąc się puchem od zorz polarnych Jeleniom, rzuconych sianem pejzaży, i o zachodzie zamyślonym schodzę — bo nie wiem gdzie, gdzie jestem i marzy — spokojnie, a kominek zgasł, bo nie było komu grzać, zamykam się i kocem Jelenie

i szukam niewygodnie jak pająk kąta do zbudowania własnego kącika, zamiast dłoni na pocieszenie, którym się staje, zjadając szczaw w podzięce za ukojenie i Was

i widzę jeszcze, jak ptak co frunie i pielęgnuje małe pisklę, choć nic nie oddaje i nic nie buduje, ma Matkę w podzięce Zwyciężając idzie w siłę — zbuduje mienie

i zakładając czapeczkę to ja,

który jest i mnie nie ma

jestem jak zając

w klatce zjadając — marchewkę

niczego się nie da więcej

choć mam tyle traw

i mak na łące w zieleni, szukając w fiołkach poruszeń

zaczynając ponownie siać i później zbierać

by dać

słuchając muzyki z oddali, którą przyniósł znów — uszczypliwy wiatr

z mojej fali

jak z za dawnych lat28. Dawid Motyka — Niezaszufladkowany

z abstrahującą zmową

W Sercu mi daną wymową

Bez ołówka i gumek

I przygotowania temperówki

i z braku pióra poznania

i bez łatwych tematów poznania

ciągłego udawania

dla mnie szlifowania i darowania

by brali

by w konfrontacji mięli, nie mali

Bo wolni od grzechu chcieli być

Ciebie woleli — nić

Ciężko umierając

za wybór stając w miejscu

bez tej wojny co w Sercu mieli i z rysy — twarzy

bo nie chciał płatków

róż — co warzy

A w płomieniu siedzi wstyd

nic nie pomogli, to temu z rękę odjęli

By pod dostatek teraz było

i Miło mięli na 4 miesiące

Tu Statek i Król Wolny

Co Płynie spokojny

bez złych Wspomnień i cierpień

i wiesz — więcej29. Dawid Motyka — Przepraszam

Przepraszam Ojcze

że Cię ignoruje

lecz piszę co czuję

Piszę, to, co mi zostało

a przecież wiesz, że jestem za mało

wiem, że nie ważne

czy mam co chciałem

to rzeczy są w Sądzie

wszystko oddałem

i każdy się może — tu zmienić i sprawdzić

poczuć Duszą, na stabilnym lądzie

wywaru napić

bo to co widzisz

to właśnie potwierdzam

To pan od tych co wzięli

i potem się w błocie widzieli

nie widzą już trawy

i ćmy i dzbanów

jedno jest pewne

są od bałwanów

a co to kamień

co to patyczek

czyżby się wszystko — skupiło od policzek

jakim ty prawem

zmieniłeś nosa

skoro ta wioska — jest od brudnego włosa

spójrz, rosa

i winę widzisz

minę zuchwałą

wpłatę, nie dałeś

— oj byłeś mało

ile ma zrobić

twój wróg, a Przyjaciel

zadęcia róg

nie tędy postawi noga

pójdź do sumienia

a stworzy się Droga

— u źródła

nie znajdziesz lenia

idź i nauczaj

i nie pouczaj31. Dawid Motyka — List do Posejdona

i znów popełnili błąd

— wrócili do żmii

Świat czeka zguba

udręka gruba

nie będziemy — mili

skorupą ziemi się dziś stała

będzie mniej ziemi

mniej Boga, i pomsta — kara

Chcesz być znów wielka

i odżyć żwawo

lecz będziesz w dół

bo Boga pokonać, to miej — mniej

niż mało

a to jest klucz i pomost drogi

do szczęścia, i Twego spełnienia

by nigdy nie błądzić, na pustyni

niech nie ma — Mój drogi

To tylko brudzi twą duszę, nie rani

i wiedź, że góra

się złem znów karmi

— Stanie32. Dawid Motyka — Epitafium drzewa

— Nim ujrzałem to dzieło rzewne jak orła cień, słońcem spoliczkowany spoglądając w obłoku Sowy dzień, siadam

tuląc do świtu ptaka senny czar, zapachem lasów czyniąc w pełni kukułki dzban — dziś jest ten wielki — co zatacza wszem obecny byt z prababki na dziada, na młodym świecie wody deprawuje byk

— co wleci i tym latem, a widzą się tu: tak zając jak i koń sąsiada, co uciekł znów w kratkę wichrem wzburzony, tak winem spiętrzony? w beczce szukając dla ochłody kilka róż, co widzi w swoim białym ogrodzie — z niemowy, ze szmaragdowym nadzieniem umie zrobić to i tam

i z bulwaru jużem kopytem gotowym, dostając skrzydlate pomysły — łączę narody w narody, w jedno schronienie, i zmysły — skinieniem płatków — jak po burzy, jak koniczyny szczęście trzymam w rękach — za uszy dwa, nawarstwiając swoje marzenie — w Brzezinie, co miastem płynie w dźwięku łódki łyk, twierdząc, że twierdzeń jest tyle, co wyjść, tęgich zapieczonym łokciem, ususzonych świń, co są bez kości i mleka — bo wyrwanym jak kartka z belki płotu, co zęba pomiędzy zębami nie ma, do wzroku Matki uciekam — do swojego dziecięcego dworu co czekał, a ja

— gdzie brody, i pełen sad kapeluszy z piórem dograją — me córy, chadzając pagórków pełnych karą, gdzie ja tu, uschniętych patyków do-zbierając, co chrustem swym od brunatnych i złotych Saren mawiają, z zieleni się chwali, bo głodu lwa pyska dopychając podkochując wtuli — by pełno leniwego gwaru mieli i brać co dać mógł, z kuli co pulę dają

i tym zdrowym rozsądkiem co zawiódł, przygarnę pod skrzydło popiołem namaszczając gniazdo owadów — co brzydzi się, i sypie śniegiem na liście pewnie opluwając znamieniem smoczej mamy, bo zgrabnie się widzi z Australijskiego deszczu jamy — grzechu, piaszczyści szorstko próbując Koalę, Rumcajsa zaczyna uwierać stale, dumnym jak szczaw, by być małym z pod czterech skrytych kompasem lat, dla lalek, i błazna, czeka na zdobycz jak krokodyl

oby nie było was tu

nim przyjdzie następny tu — pod to drzewo w Nas, do siebie po swoje, wtem w czas uciekaj w las — co moje, jak w tym tramwaju, bo chwilę później w maju i potem i po wiośnie, i po zimie, bo tym rzucone — doniośle skraplając głębiej w korzenie — w gminie — (doleję co mienie) — niech struje ta pamięć twą uporczywość — Hieronie, korony ci odkażają — u jeden, zakorzenione w Nas Wody pływają, poszerzając horyzontu cienie — dziękuj!, by bez spadochronu i zasłony blady trup bronił, od braku ucieczki na krainy, by nacieszyć się raz słońcem, a raz trunek potrącę, byle napełnić z rzeczki, płonie las

och Erudyto, czemu mi to33. Dawid Motyka — Ten taniec

własnych śladów myśli, wysublimowanych finezyjną kreacją dla slajdów, powiewnych od niewinnego prowadzenia z dotykiem, unoszenia się bez podłoża, i partnera co jest, i nie ma, stając się bezpiecznym w zachwycie, zaskakując w skręcie — pomocnym cierpliwie dodaniem, ujęciem euforycznego dotyku, kołysząc zgraniem, i gdy zatrzymanie — to dla złapania oddechu, pary wywołaniem — dla deszczu skraplania, i pobudzenia słońca, żywiąc dreszczem widza — do łzy, aż wiosny wyczeka, idealnie równo, na przemian dźwięcznie rytmizując swoim przemieszczaniem warg, wyrażając kwintesencje siebie, malowaniem dłoni i tuląc do siebie — od siebie wprawiając w warkoczy blask, swe Serce do Domu łaskocząc — bo czule w niebie — tam każdy siebie zna, zalety własne, i względy, sekrety, uwalnia to — gdy znów jest się razem, i wizerunek zwiewa z chmury jak zza dawnych lat, wspólnie wyłapuje chwile, dmuchawce latem, oh Mamo — gdybyśmy wiedzieli, jaki to skarb — ten pokaz barw, to jak motylem się stanie: Ty — Kochaniem dla wszystkich Ziemskich par, inspiracją i natchnieniem, przeżyciem do wszystkich poznanych lat — bo znasz szum morza, gdy bursztyn zbierasz z plaż — w ten jeden, jedyny raz — gdy Król z Królową doprawiając do apogeum interpretacji bukietów podkową, unosi się zapach wszystkich kolorów tęczy, zebranych z pośród wszystkich gwiazd — ino trwaj34. Dawid Motyka — pod parnym niebem

Namalowałem usta, którymi mówiłbym najdoskonalszym dotykiem warg.

Naszkicowałem miliony barw dzikich róż, w gwieździstym śnie, gdy goździk śpi, a Ja gram na gitarze — potrafiąc kolorować smak od stup delikatnie sprawdzając — muskając dojrzałymi owocami płatków niezapominajka — zbaczając z ideału do perfekcji morskich i leśnych odkryć, wpisując sens, w palecie dopełniając poezją zwilżając, karmiącymi poziomkami z wzruszeniem zebranymi od sukienek w dłoni — pełnych słabości od słodkości, w delikatności aksamitu, niewidzialnych skrzydeł — zakurzonych od historii — tej podrzucanej pościeli wieszanej w nagim niebie — uśmiechu, i bez traw, na plaży turlając się, aż z upływem dnia i nocy — bez się staje, chcąc próbować jeszcze, podkochując się — od parzonych w ukochanym parku kaw — szukając o poranku, czułego spojrzenia — triumfalnego od twego uniesienia, odkrywając skrycie — najcenniejszy skarb, zbudzając to, co najczulsze, a zatrzymuje odmierzając — spinając w jedno pióro, jak skuwka zwierając i dociekając

zawleczki pomysł — z Siebie do Siebie zrywając co zostało, wymykając się z tego dzieła, już czas, chcąc więcej — Nas.35. Dawid Motyka — List otwarty do Wszystkich wierzeń

Idziesz skalistą drogą

błogą, i z przestrogą

wierzysz, że to co powiesz, jest ładne

i wielbłąda warte, przykładne

Kochasz to, co wymawiasz

i błogo na świat stawiasz

Uwielbiasz płomienie i dusze

liście duże, i nawet róże

Lecz wiedź, że z tobą otwarte są wrota

do skał i jaskiń — gdzie głuchota i ciemnota

nie wierzysz, że ma siła jest większa

ani w pasterza, co zmienił jelenia?

Idź sobie swoją ścieżką wspaniały

lecz wiedź, że będąc zuchwały

upadniesz, u progu kamienia

i zgliszcza się zmienią, i powiesz — nie ma

nie ma już chwały i Boga

jest tylko Posejdon — co wzdychał, i był wyżej

lecz zmienił się jedynie w Karolinie

To są przestrogi dla Syna, i świat się zmienia

odmienił, i będzie mniej z pieca, pełen radości

i uśmiechnięty

i pójdź do mojej córy

którą Wielbię, i Kocham z góry

i ochrzcisz się, na nowo malejąc

a potem mdlejąc, kreśląc swe Łono

Widząc Leje tornad i lejąc się z Ono

To będzie kara słuszna

i posłuszna mym dzieciom

i braciom

gdyż widzieli świat u stup

a byli ograniczeni, nie znacie?

Nie chcieli dłużej żyć w Prawdzie

— bo Prawda ich — przerosła

to dlatego była Syna Mojego chłosta

Czujesz co chciałem przekazać

To Wasz jest poczęstunek na raz i powoli

kosztem baranka, ten trunek boli

a wasza to siła niezwyciężona

To kompleks — czy hipokryzja urojona

Któż wam kazał iść tędy, tą drużką

Jedyny Bóg był Drogą — z kózką — Kozą

i rzucał liny, a kłód ludzi nie chcieli

to wyście ich stworzyli — i mieli

Czciliście wszystko co wam przystało

i byliście chwałą

lecz wam mniej już zostało

bo idzie z karą36. Dawid Motyka — Płomienne zorze

na piaszczystych fundamentach stawiając krok

I Opolskich rozstępach wsączając likieru dzwon

Wkraczając w szeroki pałac udowodnienia

przyj w zaparte, bo dostałeś to, co u innych nie ma, a wyniosłeś do głębiny — studni bez dna, zezwalając dla Obczyzny, w własnym kraju zostając i emigrujesz wracając, blizny dat zataczając swój bieg, ku innym, zmywając wady, od łuków, krzywych krawędzi — wyszlifowanych od nędzy, zbrudzonych wypomnieniami.

— Będąc zalanym na bal wielokrotnie u Mamy, stokrotek widząc głodzonych od stup nie umytych, lecz wdzięcznie ożywionych dla bytu drapacza chmury, co ma się wzbić choćby był ślepy i łeb była z małej podniety.

Bez spuchniętej broni, zapomnianych zwycięstw prowadzących do glorii, od siebie dla lal, Neapolu, Tych tryumfów znaczonych, Neandertalczykom, i dla Lizaka

co daje ćwierkać nad ranem wzdychając napiętnowaniem — bierz Dodawaniem i odejmowaniem —

Jak vivat Polonii — Staff i Napoleon Szczaw w staw do broni!

Dziś nie zamysłów brak, lecz brawurowych koni co siodła się kudłaczem, wbijając sztylet na wylot absolutu — call girl — i adoratorek, wbity dla walki o bilet dla potomstwa lub w smaczek.

Kilofem w brodaczek z baczek i smoczek jest w maczek.37. Dawid Motyka — Bursztynowy las

W komnacie na chacie

w uwiecznionym czacie

w bursztynie po brzegi wypełnionych kredensów

na ścianie przy drabinie

— wisi obraz z berłem w ręku

co mierzy w dzbanie kamerdyner

— smak wody, co płynie menstrualni-e — Duchowym wołaniem

Ważniejszym będąc jak drogocenny głaz

— gdzie oszlifowanie

To tam się dzieje wołanie w Nas

o pomsty czekanie — ich win

Wcześniej za życia zebranych wyrzeczeń

— poświęceń, gdy wiatr w oczy wiał, poniżając w męce

— na próżno

I wszystkie zgody są tu

W pokoju zrekonstruowanym, będąc w kopalni zabieranym

— doleję Mamie Najsmaczniejszej Sercu z „Źdźbła”

— a ty, prędzej napełnisz karafkę

niż tu twa noga się ostatnie38. Dawid Motyka — jak dwie krople piachu

— te dwa orzeszki spadające na dwoje ręce — wrzucamy dziś do

tych samych bliźniąt — co o tej samej porze, zdrowych powiek,

obdarują lubiąc — wszem wypełniają

— od zawsze jedną Duszą się razem trzymając — dopiero poznają

— za buty i sweter — Lenką w podzięce, do siebie — jak dwie góry w niebie, co roztaczają się, po tej samej chmurze — za róże

— pia-szcząc od plaży, soczystej wiśni, zerwanych z tych samych ideałów

— spożywają, rozrzucając z garści rodzynek wiele, w leśnej krainie witają

— bez własnych kropli do oczu, odbicia słońca — z jednego kroku

— od jednej stopy na jednym boku — się wytwarzając z obłoku

wyciskając do cna, z tej samej pokory — wrażliwie wyczekując co ma dostać, się stając bez jednej cytryny — na pół księżycem drobiąc

Sterem i owadem, są spełnionym, nie wierząc, w to co widzą

— za chwilę dotykiem i z kaczuszkami w wannie — wstając, na dwa licząc — pięć, bez snu do snu, jak ładunek w mannie podrzucą w górę zabawek drogi pół, by sprawdzić

— kto dojrzewa winnicą Twą, jak dwie burze sadzą Ogródek idąc do Sadu

— wtłaczając w kąpieli — wołające skrycie wibrujące takty

— od dwóch zwrotek — do kół namawiając, uderzając w cymbały — statek wypychając na głębiny, zapierające dech, od lichwy chwały — bum mały

— tu i teraz budują dwie wierze, pod murem z marmurem — i fruń do ciebie

— podobnych jak dwie krople pyłu — jak dwa sygnały, pukające łyżeczką o dno, do herbaty namawiając bo

— z Kar-patów i Rys, dwojakich czule Sandałów, wysyłali wrażenie — na raz

— by wichrem się stać, dla wód spiętrzonych nazajutrz pędzącej zwierzynie,

wolnej z kałuży — się nawadniając dziecinie, przemakając mokrym do suchej nitki — jak dwie parasolki — zamieniając kłębuszek w koniec

dla dwóch zmysłów, z szmaragdowych pomysłów

karatów i klękając — składając sobie przyrzeczenie — jak puzzle — na raz

— dwoje o likier wypełnienie — bez siebie i wzruszeń, gotowych o poczęstunek — jak Ja dla

Ty i Ja, we dwoje, pragniemy być Światem i z wielkim bratem — o Ojca zahaczając

Dla Wszystkich co mają — Serca dwa, tak będąc z krawatem — bujają — i muszką bez ziaren

a jednak wygrywasz, bo sadzę — siejąc się — rozrzucam

— Rozepchnij mnie, a będziesz w dole

— poznaj paznokci płomieni statek

— Kochaj mnie — jak w wielki Smaczek40. Dawid Motyka — Snem miej

Jakiem to poetom miałbym być

gdy nie ma róż

Jakim to Świeciem chciałbym być

gdy nie ma Was

Czyim spojrzeniem miałbym iść

gdy Was tu nie zastało

Jakżeż prozą trzeba być

by się dniem stało

— Razem pójdźmy

Do jednego

co winnicą świecił za dnia i w nocy

z jednym i tym samym

jak wzloty



Krzyżacy, coście uczynili

że zgubiliście Tatry w Rzymie w płomieni

jakiem to Królem się stali

że nikogo nie zostawili

gdy bez wiary



To patrzcie;

Wery macie46. Dawid Motyka — policz ile jest traw

Watacha, po flacha, co wiatr rozwiewa wrak

niegrzeczni grają, co budzi kajom, rozplątał się blady wał

i praniem porywa, co śpiącym po minach, nie widzi za smak

nasturcje wołają, bo prądu się maju, a lity co skwar

zapachem wziąć co pić

Rusałko, co policzonych lat na masce tej baśni się staje

dorywasz co wił się o boł, a ma się formujesz

bo woli się z dołem, bo not nie widać

i Sercem porannym, siebie znów dal w kuł

łożesz ty, nie wrzeszczy, co pisze co noc

woc się mość na denku uchwalił

może najwyższy raz-

do wołu, do stali, bo mości się -zgasł48. Dawid Motyka — mm ` 7 ról po

szedłem polną łąką

a za nią grzegrzątko

i nagle ujrzałem

się białem

za nią kaczątko

małe dzieciątko

co żółto ćmy

a dla niej fletem

czyżby diamentem

co Sercu na dnie

jedna wybrzmiała

jak pełni chwała

miłości chce, napisała

to nie wanilia, czerwona cała

ale ktuś jeszcze

o jakim ciuśnie

posmakowałem, kremowa jest

nim obejrzałem

się nawąchałem

bo jest i słonecznik

co budzi się

a to się tu puka

widzieć tu kota

niech mi nie ganie

co tobie chce

przyjrzę się wreszcie

co to czereśnie

bo wiśnie kwuśnie

a słodziej chce

byłbym napomniał

całym pokochał

co siedem jest49. Dawid Motyka — ogień artyleryjski

do wspólnej iluminacji, co leci z góry niebios, wbijający szpic, dla nacji nie różni się niczym od dna, bo od twych adoracji co w biurokracji ćma na próżno tu kresu spogląda, w mym łyku co z hukiem się woli dospać cała ta moja pęka, a w mszy, smokiem Wawelskim stęka, mało tu racji lecz kocha, i ciągle się moim Anieli w bieli woła, za Adama i Ewę wzięli roześmianym się cały ciął woła, i tu na Baldachimie szczekanie z Króla a ja tum stary czekał, niczym sardynkiem uklękał, cóż z braterskiej krwi pływał, i w Sercu nie żali, i nic nie dali, zabiera studzienek co dzbanów niczym buchają, się swoja krowa, do swego wracają, łódeczką wpływa spływająca za denek, trzymają, co z brzuchem siada, i długa rozmowa czy to jest ta nasza wina, za czasów komuny witają, jedynie śniadania50. Dawid Motyka — gdy hodum z pieskiem ^

z koktajlowym pocałunkiem, turkusowym trunkiem, swakiem

o smaku wanilii, i cytryny słonecznej Italii, bo z landryny lali-

wypełniają, poznawają w zalocie, co z okiem w Big Brathera,

w Love In Poland wstępują miliardera, strumieni przeżywają

w gadżetach odkrywając Lilie co na dnie było im w bzdetach

ćwierkającym lukrem, i różą stukają, umykają co dwie burze,

i są już duże, z hamakiem na dłużej, co wiek, za szminki jest

wyżej świeć i fluidem u spinki, a gumki z truskawką z wesela

wymyślając im co dzienne wyzwania, mało, to wzdychają do

zwierzenia rana, jak malunek, melduj, i w finale w Sercu wre52. Dawid Motyka — dzięciółka

czym wytrwał gdy spadły ku chwały

pszeniczne sandały

czy widać mojego Jaskółka

pod nosem skrywa bliźnięta kres

nie chciano dotykać kamieni i rosy

wiadro zanosi się czym prędzej prosi

przerysowały wszystkie doliny

dotykając korali swojej Karoliny

banknoty budzą cnotę

wiecznie mokre

niech rytm powietrzem zabłyśnie

serum jest wiecznie

mąki nie dali, a ciasto wyrosło

pij skowroneczku za masło wiosną

pij brytfanno co noszą naszą młodą krówką

pij rzadko za ciasno poszło

niech powie się wreszcie za Leszno

przepływał się więcej wiewiórem

stale dodaje nim dreszczu podaje

chciałem wybawić z kangurem

Słowiczku zależnie którem

brzeżnie z ani mru mruk53. Dawid Motyka — Undo Cando ~ zdążyć na czas ~

umyć naczynia

gdy Mama prosiła i tkwiła um brę

wróć

pomóc gdy in vi staje się tatą

prosząc z łask

Dostatnią z wielu barw widzieć

koi, doda, młoda

czy cisza była i będzie doskonalsza od naszego żywot-u?

o re vu ar

najpiękniej prosiła

długo modliła

ile się udało dostać

ile sprostać

ile Kocha i czuje

wiekuista

wędruje do swego łona

niczym zbłądzona

aby móc na nowo pisać

czy aby zmieniono?

czy aby stulono…

czemu nie widać

strażnik zwyczaju, rzekł jak w maju54. Dawid Motyka — fonofobia

trajektoria zasysających dat

tragikomedia pozamiatanych płyt

roznegliżowanych pocałunków znów

pozamykanych od poczęstunku wydm

sprawiających jakby lekko zwisł czas

pykających oddechów gdy zdycha się świat

rozgniewanych wyć i pluć, pić fanaberii

zastudzanych momentami trawy bzykanie

kretesów wymoczonych od najskrytszych lat

heretyków za cymbały niewolniczych prac

zawstydzone tacy migających w kac

czemu mi robisz to Panie |

wolno — to na straganie

czemu mi mówisz brać

i pić wolno mi było;

czas policzy wiatr55. Dawid Motyka — dom publiczny

przegnity — dopomóż utopijny prosi — by defraudacyjny nie wygrano —

skafander słucha co więcej jak znaną — wyjrzyj najjaskrawszy płomień — trzymano — buty — kimono | ujmowana na palec trzy złotych | wydalony za smród i lud | wycięto obraz mszy na dwa sposoby | który dym i który leci do dzieci po brzozy, skruszy skróć kurzę — wiewióry — spokój nastał za dzień i pysk

wstrętny — kaganiec dwa — poślizg | w rym

niejakim godzien wydatnych bractw

arystokracji bez biur i inwokacji image dziecię

wszech dobyła arcydzieło nakpiła — arcy | whala57. Dawid Motyka — cały

sercu nanosi się gdzie ty i miecz buduje w rozpuście wynosi kuje

budzi koc gdy wydaje unosząc swoje kaptury podaje się z Włoch

napal słów kochanie niech nic Słowiański nie zabierze co Mamie

przeszedł swą całą wolę gdy schody a na ratunek jakby z ozdoby

całym niech budzi mój wianek rzeźby dochodziły w kole czeluści

nibym się nacieszył dla twej litości a z tacy czuli się zbyt wyniośli

spotkali pod ołtarzem trzy drogi zdjąć kule z nogi i nie być ubogi

i jeszcze raz prosimy ciebie wróć by pejzaż miast zabłysł w niebie59. Dawid Motyka — Królowo Nasza — i nigdy więcej wojen | (~blitzkrieg)

Umocnij się za nami

Módl się za swymi — dzieciętami

pomódl się proszę wieczniej

by nie zbłądziły, grzecznie

— w porzeczce

Królowo Polski — litości |

Kochaj Mój cały naród — i nigdy więcej zmory — w bród,

co prości; — przeciwnie — z pokory, zamiast ci wyniośli

co śpię, i nie śnię, i budzę się w strachu-

zwiedzam, i nie wiem — co z dniem, wciąż; bez własnego dachu i wody, czekam-

Królowo Polski — Nasza pociecho kochana

i nigdy zawleczi, z rzeczki, z ucieczki | w nim | — dla „bez” win; —

z barana;

Kochaj — życie wzmacniaj, i wznieć — a co wdzięcznie… przeczekaj |62. Dawid Motyka — człowiek z morza

szumi wozem tchórzem z wody

szumi oku w zgliszczu w z boży

szumi afro człowiek żeglarz wyzna

czekać z ranek czyim rzekoma przyzna

kutry w łajnach dzikie futryny

dziury w bajkach w łatki z maliny

docześni w smoku skamieniali

głuchy w cmoku w biednych w melony znały

i co pręt czym skwierczy kocim milczały

mruczy androidy fochów tlimy miau czy

bęcwał zwały co z swej zwyrodniały

prysł, co do kołysze, bo był mały

wam z kapeluszy, samo uczy

wodniście duszny z kropli cydru chwały w mórz z dmy

dźwięku zataimy, kropel do poimy

słowikom zaś, zezwolimy63. Dawid Motyka — zainspirowani bohaterów

naturystycznie choć raz, — roz chocz o oranymi grzęzawiskami

dong ding, — Hierro warkot za wmył z ateistycznymi zlewkami

a bank na kraje antropogenu ulicznym wyznani

chochliki do swego sen co wdaje, —

depcz coś w Leś, im ostro utopijny wnieś pleśń

wysforowany dong nosem z wrzód wyznany

Conopeum i już, — artefakty swym w rozdarty w Wenus, — cóż

ho hu! diurnistę w pały, a mu, — cumulusy z wały w piół zagrały

każ nachlupać co w wyformowani, ten idioci, — czasu zgrani

Gdym wątło; w dym za wił co spił w; Mił żądłem rządził

Bom! Afonetycznie narodzisz się, — w krawatów mocy|

dość z czosnyków — blizn i kił, a w mąk w pąków rósł gdy zgnił

odwiecznym się świecił, zarumieni co w sumieni w dzwon bum!

strażaków cieszył|

lecz wklęsł wyklętym, powietrznym zdaniem zmienił|

W bagatelizowanym, — rozpuszczanym, w marcepanie skrzaty znanym

na chybił, trafił, him, — Potrafił|

tudzież dezodoranty, utopijne z maty; — zasysani w kanty z kraty, —

za gwóźdź do gwóźdź — w dym posprzątani wtem za wpuści

— bo wleci w; dziecko — w pałągu świeć | za złoto… z Lur |

Zdementyzowani, — z wodnistymi kulami, — coś leci się; za w gbur | |
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij