Moja lista szaleństw - ebook
Moja lista szaleństw - ebook
Marta ma prawie trzydzieści lat, gdy razem ze swoim facetem podejmują decyzję o rozstaniu. Czy na pewno słuszną? Po kilku tygodniach nie jest już tego taka pewna.
Jak poradzić sobie z tęsknotą za byłym ukochanym, z lękiem przed staropanieństwem i samotnością? Podczas babskiego wieczoru z najlepszą przyjaciółką dziewczyna wpada na genialny pomysł – postanawia zrealizować wszystkie szaleństwa, których nigdy w życiu nie popełniła, bo-była-w-związku. Tworzy więc ich listę.
W jakie tarapaty wpadnie Marta? Czy u jej boku pojawi się kiedyś książę z bajki, czego od lat życzy sobie babcia, osoba zdecydowanie nietuzinkowa?
Moja lista szaleństw to zabawna historia o tym, czego na pewno nie należy robić, będąc singielką z odzysku, i o tym, że życie nie kończy się po rozstaniu…
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7785-094-7 |
Rozmiar pliku: | 563 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozstałam się z facetem. I co z tego? Nie ja pierwsza, nie ostatnia. Takich kobiet są miliony — samotnych, porzuconych… Wróć! Nie jestem ani samotna, ani porzucona. Jako ludzie nowocześni, żyjący w związku partnerskim, przedyskutowaliśmy naszą sytuację — niewykluczone, że zbyt wiele razy — i wspólnie, podkreślam WSPÓLNIE, doszliśmy do wniosku, że czas zakończyć tę farsę, zanim ta zmieni się w kryminał i w końcu ktoś kogoś dźgnie czymś ostrym.
Zgodnie z ustaleniami Michał spakował swój dobytek w węzełek i zamknął za sobą drzwi. A ja zostałam sama.
Nie będę kłamać — łudziłam się, że on zawalczy o ten związek. Że się postara, że coś po wie, coś zrobi… Postarał się, owszem. Postarał się spakować jak najprędzej i jak najprędzej zniknąć z mojego życia… Po pięciu latach. Pstryk — facet się pojawia, pstryk — facet znika. I chociaż tego właśnie chciałam, naprawdę chciałam, żeby zniknął z mojego życia, to w głębi duszy miałam nadzieję, że on nie będzie chciał zniknąć. Nie miał się płaszczyć, poniżać ani tym bardziej płakać — choć jemu nie rozmazałby się tusz i nie wyglądałby jak żałosna idiotka. Nie miał też podcinać sobie żył ani łykać prochów, chociaż gdyby jednak się na to zdecydował, to zostawała mu jedna z tych dwóch opcji, bo nie mieliśmy belek stropowych, na których mógłby malowniczo zawisnąć… Nie. Miał po prostu nie chcieć mnie stracić. Ale najwyraźniej serce mu z żalu nie pękło. Moje, co prawda, też nie pękło, ale niefajnie jest, jak facet czuje ulgę, gdy się z tobą rozstaje… A mój facet — teraz już były facet — ją poczuł. Ulga wypełniła całą przestrzeń między nami, gdy tylko zapadła decyzja o rozstaniu. Nie tylko jego ulga, moja również. Może nawet moja bardziej niż jego… Nieważne! Ważne, że mój rycerz zawrócił swoją chabetę i pokłusował w poszukiwaniu innej królewny. Bon voyage! Ja tymczasem nie miałam zamiaru szukać kolejnego księcia — przynajmniej nie od razu. Zresztą w ogóle nie miałam zamiaru nikogo szukać. Po serii rozczarowań, zawodów, wymianie pretensji, oskarżeń, wszystkich „bo-ty-nigdy” i „bo-ty-zawsze”, wykopaniu przewinień sprzed pięciu lat, zdyskredytowaniu wszystkich pozytywnych rzeczy, które się w międzyczasie zdarzyły, nie miałam ochoty na żadne związki. Miałam ochotę siąść i wyć do księżyca.
Co z tego, że lepiej mi było bez tego faceta niż z nim? Będąc w związku, nawet nieudanym, byłam dziewczyną chłopaka, kobietą swojego mężczyzny. Bez niego, co właśnie sobie uświadomiłam, dorobiłam się statusu prawie trzydziestoletniej starej panny. O niebo lepiej byłoby być rozwódką — to by przynajmniej oznaczało, że miałam męża…
— Postanowiłam zrobić wszystko to, czego do tej pory nie robiłam, bo-byłam-w-związku — oznajmiłam Kaśce, nalewając wino do kieliszków.
— Wszystko, czyli co? — Kasia spojrzała na mnie podejrzliwie. Usiadłam, dumna z siebie, zapaliłam papierosa, podniosłam szkło i uśmiechnęłam się szeroko.
— No… wszystko. Jeszcze nie wiem co dokładnie, ale zrobię sobie listę.
— Czy to będą same głupie rzeczy? — Kasia nałożyła sobie sałatkę i wlepiła we mnie swoje wielkie brązowe oczyska.
— No wiesz! — obruszyłam się. — Co ty mi tu w ogóle imputujesz? Nie głupie, tylko… wytęsknione. Wszystko to, o czym czytałam w książkach, co oglądałam na srebrnym ekranie i do czego wzdychałam przez te wszystkie lata… Dobra, za dużo patosu, za cholerę tego nie kupisz. Tak, to będą same głupoty, których nie zdążyłam zrobić, bo się ustatkowałam. A teraz, kiedy odcumowałam swoją łódź, zamierzam to wszystko nadrobić.
— Uhuhu, zapowiada się szalenie ciekawie… Jak skompletujesz listę, to mi ją podeślij — muszę to zobaczyć na własne oczy. I chętnie poobserwuję realizację poszczególnych punktów… — Kaśka jawnie szydziła z moich zamierzeń.
— Co się czepiasz? Zawsze mówiłaś, że nigdy nie zrobiłam niczego szalonego.
— No właśnie…
— A więc teraz będę szaleć!
— Marta, nigdy nie zrobiłaś niczego szalonego, bo to po prostu nie leży w twojej naturze. Ty jesteś zwariowana — w pewien sposób, ale akurat ten sposób nie przewiduje popełniania takich głupstw, które masz na myśli…
— Jasnowidzka się znalazła! Skąd ty wiesz, co ja akurat mam na myśli?!?
— Wiem, bo cię znam prawie całe życie. I będą z tego problemy…
— Jeszcze zobaczysz… — mruknęłam złowieszczo.
— No właśnie tego się obawiam…
Przez chwilę milczałyśmy, konsumując w zamyśleniu zapiekankę ziemniaczaną.
— Trzymasz się? — spytała nagle Kasia. Każdy pieg na jej buzi promieniował troską.
Kiwnęłam głową.
— Tak. To była dobra decyzja — powiedziałam z przekonaniem, choć wcale nie byłam już tego taka pewna. Tęskniłam do niego, do naszych dobrych czasów, do szczęścia, do zasypiania u boku mężczyzny, którego kochałam i który kochał mnie… Ale nie mogłam, nie chciałam się do tego przyznać. Tym bardziej że pamiętałam też naszą smutną rzeczywistość ostatnich kilku miesięcy, nasze kłótnie, hektolitry wylanych łez. — Ale mimo to jestem zła i rozczarowana… Myślałam, że to będzie miłość na całe życie… Że któregoś dnia się pobierzemy, będziemy mieli dzieci, psa i domek za miastem…
— Sądziłam, że po śmierci Rambo doszłaś do wniosku, że nie nadajecie się na rodziców — zauważyła kąśliwie.
Zabolało…
— Rambo był bojownikiem syjamskim! — oburzyłam się. Ale po chwili coś do mnie dotarło. — Masz rację. Chyba tak naprawdę ostatnimi czasy nie wierzyłam w to wszystko… ale bardzo, bardzo chciałam w to wierzyć… Do dupy to życie…
— Wcale nie do dupy! — Katarzyna dolała nam wina i wygodnie rozsiadła się na kanapie. — Spójrz na to w ten sposób: zakończyłaś właśnie związek, który nie dawał tobie ani szczęścia, ani satysfakcji. Miałaś jaja, żeby spojrzeć prawdzie w oczy i zrobić to, co należało zrobić.
— Miałam jaja, żeby zostać samotną, ryczącą trzydziestką… — mruknęłam.
— Och, przestań pieprzyć. Jesteś piękna, mądra, zgrabna, masz świetną pracę, w której się realizujesz. Wszystko jest przed tobą, na wyciągnięcie ręki! No i jeszcze nie dobiłaś do trzydziestki…
— Na wyciągnięcie ręki to mam flaszkę wina i pudełko papierosów… — Nagle wpadła mi do głowy genialna myśl. — Kacha… Ja się w zasadzie nigdy nie upiłam… Tak wiesz, na umór… I to chyba będzie pierwszy punkt na mojej liście!
— O, zaczynasz mądrze gadać — roześmiała się dziko i doskoczyła do mojego pseudobarku. — Plan ma szanse powodzenia — mamy dwie butelki wina, pół butelki wódki i koniak? To chyba koniak, bo strasznie śmierdzi… a może brandy? I ajerkoniak.
— A w lodówce mam rum — dodałam.
— Dlaczego w lodówce?
— Nie wiem, nieważne, najważniejsze, że jest — ucięłam i ochoczo pociągnęłam solidny łyk z kieliszka. Tak jest, upiję się. Nigdy w życiu nie urżnęłam się w trupa. Każdy kiedyś zapił, a przynajmniej każdy, kto ma tytuł magistra i przez pięć czy sześć lat podchodził do sesji. A ja nie, choć mogę się poszczycić trzema literkami przed nazwiskiem. Czas najwyższy to nadrobić. W dodatku mam dobry powód, co sprawia, że czuję się w pełni usprawiedliwiona! — Opróżnimy cały barek!
— Okej! Może ta twoja lista wcale nie jest taka głupia… A co będzie kolejnym punktem programu?
— Nigdy w życiu nie ruszyłam w nieznane — nigdy nie wsiadłam do samochodu i nie pojechałam po prostu przed siebie, bez żadnego celu, kierunku, mapy, bagażu… Następnym punktem będzie więc „Podróż w Nieznane”! Oczywiście, jak wytrzeźwieję po dzisiejszej popijawie…
— Cha, cha, cha! Ale kosmetyczkę zabierzesz?
— Coś ty! To ma być spontaniczna podróż!
— Spontanicznie zaplanowana w ramach odreagowywania rozstania — Kasia wyszczerzyła zęby. — Jakoś sobie ciebie nie wyobrażam bez dobrze spakowanego bagażu… Pani Zorganizowana Do Bólu…
— Och, spadaj. Spontanicznie nie zapomnę o karcie kredytowej — roześmiałam się i zaczęłam notować swoje pomysły.
— Co tam smarujesz?
— Kolejny punkt: „Piękny Nieznajomy”. Nigdy w życiu nie poszłam z nieznajomym facetem do łóżka. Tak, cha, cha, bardzo śmieszne. Nie poszłam i już. Chadzałam do łóżka tylko z facetami, których znałam, kochałam — a przynajmniej myślałam, że kocham — i z którymi spędziłam zdecydowanie więcej czasu niż pół godziny na parkiecie. Co prawda zbyt wielu ich nie było… O matko, przecież jeśli chcę wyrwać jakieś ciacho na mieście… inaczej, jeśli chcę pozwolić się wyrwać jakiemuś ciachu na mieście, to muszę sobie kupić seksowną bieliznę! Przecież nie uwiodę go w podkolanówkach i sportowych gaciach ze Snoopym! Kolejny punkt programu: seksowna bielizna. Ale taka… naprawdę seksowna. Erotyczna, ale nie zdzirowata.
— To nie zapomnij wcześniej wpaść do apteki i kupić gumek — doradziła trzeźwo Kasia.
Fakt — o tym nie pomyślałam… Naskrobałam uwagę na marginesie i zaczęłam obgryzać końcówkę długopisu.
— Kurde, nigdy nie kupowałam prezerwatyw — mruknęłam. Nigdy nie musiałam o tym myśleć, w końcu nie była to moja rola! A poza tym od lat brałam tabletki, miałam stałego partnera i w tych oto okolicznościach przyrody wyparłam ze swojej świadomości obecność prezerwatyw w sytuacjach intymnych… Obecnie kojarzyły mi się jedynie z tym, że w piątej klasie szkoły podstawowej chłopacy robili z nich bomby wodne, którymi rzucali w koleżanki, czyli między innymi we mnie…
— Zawsze musi być ten pierwszy raz — filozoficznie zauważyła Kaśka.
— Pójdziesz ze mną do apteki — powiedziałam stanowczo. — Sama tego nie zrobię!
— Nie bądź dzieckiem, przecież to nic takiego!
— Skoro to nic takiego, to ty mi kupisz gumy i po sprawie! Tylko żadnych smakowych czy z jakimiś wypustkami! Nie zamierzam wyjść na stałą bywalczynię sex-shopów!
Kaśka wyprostowała się, rozchlapując przy tym wino z kieliszka.
— Nie ma mowy, ja mam problem, żeby w markecie kupić podpaski!
— Nie bądź dzieckiem, przecież to nic takiego — dogryzłam jej. — W takim razie pójdziemy razem. Kupimy gumy i podpaski.
W tym momencie obie zaniosłyśmy się śmiechem.
— No tak, boskie zestawienie — wydusiłam, wijąc się jak w konwulsjach.
— Marta, jak już zamierzasz być taką wyzwoloną femme fatale, to musisz jeszcze złamać serce jakiemuś biedakowi! — zachichotała Kasia.
— Daj Boże, żeby znalazła się się jakaś ofiara do połamania… — zauważyłam, zapisując chwiejnym pismem kolejną pozycję. Alkohol zaczynał działać.
— Ty go nie masz połamać! Ty masz tylko odprawić z kwitkiem jakiegoś amanta! — Kasia nabiła na widelec oliwkę, sałatę i fetę, po czym energicznie machnęła ręką, katapultując ser na kanapę. — O cholera… ale to się dopierze…
Alkohol to fantastyczna sprawa — szczególnie po rozstaniu z facetem. Piłam z dziką determinacją, mieszając alkohole, spłukując z siebie wszystkie czarne myśli. Pokój wirował w szalonym tańcu, a podłoga dziwnie uginała się pod moimi stopami. Było mi lekko, po raz pierwszy od rozstania z Michałem, a w mojej głowie nareszcie przestały się kotłować myśli…
— Marta, otwórz natychmiast, bo ci narzygam na dywan!!!
Kaśka walnęła pięścią w drzwi łazienki. Mój mózg niemal eksplodował od tego huku. Doczołgałam się do zamka i resztkami sił udało mi się go przekręcić. Kaśka wpadła jak burza i malowniczo upozowała się nad ubikacją.
— Umrę… — jęknęłam i zwinęłam się w kłębek pod umywalką. Czułam się strasznie — mój żołądek skręcał się w ósemki, w głowie mi wirowało, nie miałam siły ruszyć ręką. Cierpiały nawet końcówki moich włosów. — Ja chyba mam kaca…
— Co ty powiesz… — Kasia ściągnęła ręcznik na podłogę i umościła się na nim.
— Odsuń się od kibla, bo tarasujesz mi drogę — wymamrotałam. — Ile wczoraj wypiłyśmy?
— Nawet o tym nie wspominaj… — Zakryła sobie głowę ręcznikiem i wydała z siebie przeciągły jęk. — Nigdy więcej nie napiję się alkoholu… Przyrzekam…
— Ja też… I nigdy w życiu nie zapalę papierosa… — Już na samą myśl o nikotynie zrobiło mi się niedobrze. — Matko, czy to kiedyś minie?
— Nie wiem… Mam wrażenie, że już nigdy…
— Dziękuję, że jesteś — wymamrotałam i wyciągnęłam rękę do przyjaciółki. Uścisnęła ją mocno.
— W końcu po to mnie masz… — Kasia uśmiechnęła się słabo. — Wiesz, że cię kocham.
— Tak bardzo, że ustąpisz mi miejsce przy kiblu?
— Nie przeginaj!
*
Późnym popołudniem po Kasię przyjechał Marek, jej narzeczony.
— Uhuhu, ale zabalowałyście… — Pokręcił głową z niedowierzaniem, patrząc na nasze zwłoki.
No cóż, każdy mężczyzna musi przeżyć szok, widząc swoją ukochaną sponiewieraną do tego stopnia.
— Tylko nie praw nam kazań — jęknęła Kaśka i naciągnęła na głowę koc.
Pełna poczucia winy spojrzałam na niego przepraszająco i podciągnęłam kolana pod brodę.
— Możesz mi wierzyć, że mamy za swoje — wymamrotałam niechętnie.
— Wierzę. Przyniosłem wam alka-seltzer, cytryny i colę. Jadłyście coś?
— Nie mów nic o jedzeniu!!! — Teraz i ja przykryłam głowę kocem.
— Bardzo mądrze… — Marek westchnął i jednym ruchem ściągnął z nas okrycie. — Pić to trzeba umieć, drogie panie. Jazda do stołu. Zrobię wam kanapki.
— Jak coś teraz zjem, to zapaskudzę samochód… i umrę… — ostrzegła lojalnie Kasia, podnosząc się z kanapy.
— Nic się nie bój. Nie pozwolę ci umrzeć, dopóki nie wyczyścisz samochodu. — Marek wyszczerzył zęby i wsadził głowę do mojej lodówki.
*
— …a potem przyleciał statek kosmiczny i wysiadły z niego takie małe zielone ludziki. Porwały wszystkich Ziemian i robiły im badania, ubrane w stringi i maski przeciwgazowe…
— Co? — ocknęłam się.
Przede mną na biurku siedziała Karolina, moja szefowa, i plotła jakieś niestworzone historie.
— Nico. Wróciłaś na ziemię, czy mam przyjść do ciebie za pół godziny?
— Przepraszam, zamyśliłam się — westchnęłam.
— To się skup, bo masz akcept na swój projekt. Po szkoleniu ruszamy z robotą. — Karolina wyprostowała się i z nieskrywaną dumą uśmiechnęła się do mnie. — Dobra robota, Marta.
— Dzięki — powiedziałam bez entuzjazmu. Dobrze, że chociaż coś się układa, pomyślałam, gdy nagle dotarła do mnie druga część jej wypowiedzi. — Jezu, szkolenie…
— Chyba nie zapomniałaś? — Karolina przyjrzała mi się uważnie.
— No właśnie zapomniałam — przyznałam niechętnie. — I zaplanowałam sobie na weekend coś innego… Ale to nic, co się odwlecze…
Żegnaj, piękny nieznajomy, żegnaj, boskie bzykanie… Z drugiej strony — faktycznie, co się odwlecze, to nie uciecze. Nie dopracowałam jeszcze szczegółów mojego planu. Mianowicie, nie zdecydowałam, czy pójdziemy do mnie (a co jeśli to złodziej?), do niego (choć to też niezbyt bezpieczne) czy do hotelu (wyjdę na tanią dziwkę — nawet jeśli to będzie bardzo drogi hotel), więc właściwie to opóźnienie było mi na rękę.
— Marta, to będzie fajny wyjazd — pocieszyła mnie Karolina. — Przyda ci się… Pomijam część szkoleniową, która, notabene, będzie bardzo ciekawa. Ale jedzie świetna ekipa, na pewno będziemy się dobrze bawić.
— Nie wątpię — odparłam z przekonaniem i wyszczerzyłam zęby w uśmiechu.
Weekendowe szkolenie nad morzem — tego właśnie było mi trzeba. Z dala od domu, od problemów, od mojej listy szaleństw… Pakowałam się i rozmyślałam nad swoją sytuacją. Od naszego rozstania minęły ponad dwa tygodnie, a ten cholerny gnojek nawet nie zadzwonił. Oczywiście, darowaliśmy sobie frazesy typu „będziemy przyjaciółmi”, „zawsze będę cię kochać” i takie tam. Ale, do ciężkiej cholery, na odchodne nie rzucaliśmy w siebie wazonami! Wypadałoby zadzwonić — ot, tak sobie. Z czystej przyzwoitości. W końcu po pięciu latach, PIĘCIU LATACH, nie znika się z czyjegoś życia w sekundę, nie wyparowuje się jak jakaś cholerna kamfora! Ze złością cisnęłam kremem do rąk w stronę walizki. Do przewidzenia było, że nie trafię i cholerny krem rozpryśnie się po podłodze, meblach i ciuchach spakowanych na wyjazd. Klnąc pod nosem, zabrałam się do sprzątania. Gdybym miała odgadnąć, czego mi w tym momencie brakuje do pełni szczęścia, powiedziałabym, że dzwoniącego telefonu. Tak więc telefon zadzwonił, a ja, tłustymi od kremu łapskami, które bezmyślnie próbowałam wytrzeć w jeansy, upaćkałam ekran. I oczywiście jeansy…
— Halo — rzuciłam niezbyt subtelnie do słuchawki.
— Cześć, kochana. — Po drugiej stronie usłyszałam radosny świergot Julii, siostry Michała. — Możesz gadać?
— A, cześć! — W końcu rozstałam się z nim, a nie z jego siostrą. — Jasne, że mogę. Co tam słychać?
— Och, dopinamy ostatnie sprawy przed ślubem. Dzwonię, żeby ci powiedzieć, że nie ma takiej wymówki, którą mogłabyś mi sprzedać, żeby się wywinąć i nie przyjść… — Julia zawiesiła głos, lecz po chwili mojego milczenia podjęła temat. — Słuchaj, ja wiem, że rozstaliście się z Michałem, że to jest sytuacja kompletnie do dupy i niefajna, i jest mi bardzo przykro z tego powodu, ale to nie oznacza, że możesz nie przyjść na mój ślub. Bardzo mi zależy na tym, żebyś była…
— Dziękuję — powiedziałam kompletnie rozbrojona. To było szalenie miłe z jej strony, tym bardziej że miała teraz na głowie zupełnie inne rzeczy niż perypetie miłosne swojego brata i niedoszłej bratowej. — Oczywiście, że przyjdę, Julka, nawet nie zamierzałam się migać!
— Wolałam mieć pewność… — Julia zaniosła się tym swoim perlistym śmiechem. — Nieważne, czy z Michałem u boku, czy bez — i tak będziesz zawsze moją przyjaciółką.
— Cieszę się, że rozumiesz — powiedziałam zupełnie poważnie.
Julia też spoważniała. Gdy odezwała się ponownie, wyobraziłam sobie, jak marszczy ciemne brwi, a na jej smagłej buzi maluje się wyraz skupienia.
— Rozumiem. Najchętniej wyciągnęłabym cię na kawę, ale mam urwanie głowy z tym weselem. A jeszcze w robocie mi dołożyli do pieca i nie wiem, w co mam ręce włożyć…
— Cóż, widocznie nie jest mi pisane spotkać się z panną Kalinowską — westchnęłam ciężko. — Będę więc zmuszona pójść na kawę ze stateczną mężatką Markowską…
Gdy skończyłyśmy rozmowę, byłam w doskonałym nastroju. Diabeł mnie podkusił i wykręciłam numer Michała.
— Tak, słucham? — rzucił oficjalnie w słuchawkę. Cóż za entuzjastyczne powitanie, ho, ho! Czyżby wykasował już mój numer?
— Cześć! — Nie będę się przecież przedstawiała facetowi, z którym sypiałam przez pięć lat! — Właśnie rozmawiałam z twoją siostrą. Upewniała się, czy przyjdę na wesele…
— A dlaczego miałabyś nie przyjść? — spytał zdziwiony.
— Pewnie uznała, że mogłabym nie chcieć oglądać takiego potwora, jakim jest jej brat — odpaliłam radośnie. — Albo że obawiam się zamachu ze strony twojej rodziny.
— Znając moją siostrę, to prawdopodobna wersja wydarzeń — zgodził się ochoczo Michał. — Co tam słychać?
— Po staremu. Dużo pracy, ciągle w biegu… A u ciebie wszystko okej?
— Tak, jak najbardziej. Właśnie wróciłem z Warszawy. Nie zdążyłem jeszcze rozpakować walizek… W ogóle jeszcze nie zdążyłem się rozpakować… No, ale to już jest MÓJ problem.
Jasne, że TWÓJ, pomyślałam zgryźliwie. Bo już na pewno nie MÓJ.
— Michał, właściwie to dzwonię w konkretnej sprawie. Chciałam cię zapytać, czy na wesele Julki przychodzimy sami, czy z partnerami. — Nie wiem, kiedy to zdanie urodziło się w mojej głowie, nie wiem nawet, czy w ogóle miało okazję urodzić się w mojej głowie, zanim wypadło z moich ust. Co więcej, nie miałam absolutnie żadnego pomysłu, skąd niby miałabym sobie skombinować partnera na to całe wesele…
W słuchawce zapadła cisza.
— Zrób, jak uważasz — powiedział Michał beznamiętnym tonem.
— Tu nie chodzi o to, co ja uważam. Chodzi o to, że nie chciałabym się znaleźć w niezręcznej sytuacji.
Pomijając kwestię, że nie zapytałam Julii, czy mogę kogokolwiek ze sobą przyprowadzić, i pomijając fakt, że wparowanie z nowym mężczyzną u boku na rodzinną uroczystość mojego byłego mężczyzny po prostu nie mogło być szczytem wyrafinowania i ogłady towarzyskiej…
— Marta, jesteśmy wolnymi ludźmi… — zaczął powoli z tą irytującą nutą w głosie. Aż mną zatrzęsło.
— Michał, ja doskonale wiem, że jesteśmy wolnymi ludźmi, więc nie miej wrażenia, w dodatku błędnego, że robię do ciebie podchody! — wysyczałam do słuchawki. Już żałowałam, że do niego zadzwoniłam. Kretyn, co on sobie w ogóle wyobraża?! — Ja się tylko pytam, co zastanę na miejscu.
— Nie unoś się…
Szlag mnie trafi za moment, do jasnej cholery, SZLAG MNIE TRAFI!!!
— Nie unoszę się, nie posiadłam jeszcze umiejętności lewitowania. Pytam po prostu, czy idziesz z kimś, czy sam.
— Idę sam — odpowiedział po chwili.
— Okej, to właśnie chciałam wiedzieć. Dzięki.
— Słuchaj, może kiedyś się spotkamy na kawie, jak emocje opadną, oswoimy się z tą sytuacją… — zaczął, ale szybko mu przerwałam.
— Z pewnością. Najbliższy termin to wesele twojej siostry. Muszę kończyć. Trzymaj się.
— Cześć.
Miałam ochotę cisnąć telefonem, ale — pamiętając, co stało się z kremem — spokojnie odłożyłam go na stół. Tupnęłam z całej siły, ale to nie pomogło. Rozpłakałam się jak dziecko i poszłam zapalić.
— Jadę na szkolenie — grobowym głosem oznajmiłam rodzicom swoje plany weekendowe. — Do Pogorzelicy.
— To świetnie! — ucieszyła się mama i podebrała mi z paczki papierosa. Siedzieliśmy na tarasie, wygrzewając się w ostatnich promieniach zachodzącego słońca. Tata rozpalił grilla, w moje nozdrza wgryzł się zapach podpałki. — Odpoczniesz trochę, pobawisz się…
— Zapomnisz o tym gołodupcu — życzliwie wtrąciła babcia, sadowiąc się wygodnie na wiklinowym fotelu.
Spojrzałam na nią z rozbawieniem i parsknęłam.
— A ja to niby majętna dziedziczka?
Babcia wzruszyła ramionami i mimochodem poczęstowała się papierosem z mojej paczki.
— Nigdy go nie lubiłam — powiedziała po chwili, wydmuchując dym.
To prawda, nigdy go nie lubiła. I nigdy szczególnie się z tym nie kryła, choć też nie pluła w jego stronę jadem. Litościwie ograniczała się do drobnych złośliwostek tudzież bojkotowania jego obecności.
— Ale to nie ty z nim byłaś, tylko ja — przypomniałam, choć kto jak kto, ale moja babcia z pewnością nie była sklerotyczką.
— E! — Babcia machnęła ręką. — Tobie jest potrzebny prawdziwy mężczyzna, a nie taki tam… chłystek! Ja się z tego waszego rozstania cieszę! Więcej, chyba dam za to na mszę!
— Przecież ty nie chodzisz do kościoła — zdziwiłam się.
— Widzisz więc, jak wielka jest moja radość! — odparowała, wyraźnie z siebie zadowolona.
— Mamo, chyba trochę przesadzasz… — zaoponowała moja mama, przeczuwając zbliżającą się awanturę. — Andrzej, zaczadzisz nas tymi oparami naftowymi!
— Nie zaczadzę, co najwyżej uwędzę — odparł ze stoickim spokojem ojciec i mrugnął do mnie. — Co tam, córuś, babcia już ci wyłożyła teorię na temat idealnego kandydata do twojej ręki?
Zaczęłam się śmiać, a babcia żywo się obruszyła. Zerwałam się z krzesła i ucałowałam ją mocno. Cóż, w końcu chciała tylko mojego szczęścia i za to nie zamierzałam jej winić.
— Tato, ja zawsze myślałam, że to ty będziesz odgrywał zaszczytną rolę cerbera, broniącego czci i godności swego dziecka. Niestety, babcia zdecydowanie cię wygryzła…
— Babcia mnie nie wygryzła, tylko udziela wsparcia… Nawet gdy nikt jej o to nie prosi — powiedział ojciec i zaczął układać mięso na ruszcie.
— Babcia wie, co dla ciebie najlepsze! — wtrąciła się nestorka naszego rodu z miną pełną wyższości i bezczelnie podwędziła mi następnego papierosa. — Powinnaś z kimś pojechać na wakacje. Ale z jakimś fajnym facetem!
— Proszę cię bardzo, możesz urządzić casting na towarzysza podróży dla mnie — zgodziłam się skwapliwie. To w zasadzie nie byłoby takie głupie, gdyby mogła odwalić za mnie czarną robotę. Przez chwilę siedziałyśmy w milczeniu. — Pamiętaj tylko, że musi być starszy ode mnie, wysoki, żebym mogła chodzić przy nim na szpilkach, szatańsko przystojny, najlepiej brunet albo ciemny szatyn.
— Ciemnych to ty sobie podaruj, jeden ciemny ci wystarczy — odgryzła się babcia. — Ja tobie dołożę do tych wakacji.
— Babciu, ja mam prawie trzydzieści lat…
— Co to jest trzydzieści lat! — zaczęły jednocześnie mama i babcia, ale nie pozwoliłam im rozwinąć wątku.
— Trzydzieści lat to wiek, w którym nie przyjmuje się już datków na wakacje! Jakbyście nie pamiętały, to przypominam, że od dłuższego czasu jestem w pełni samodzielna i niezależna finansowo. Rozstanie z Michałem nie oznacza dla mnie ruiny finansowej, chociaż ten głodupiec, jak uprzejmie raczyłaś go przed chwilą nazwać, babciu, zarabiał kilkakrotnie więcej ode mnie. To jest ruina zupełnie innego rodzaju…
Zamilkłam. Uderzyła mnie prawdziwość tego melodramatycznego stwierdzenia, które niespodziewanie sama wypowiedziałam. Nagle z przerażeniem uświadomiłam sobie, że moje doskonale poukładane i zaplanowane życie naprawdę legło w gruzach w momencie, gdy Michał zatrzasnął za sobą drzwi. Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu i przez chwilę miałam ochotę skoczyć bab ci do gardła za to, że w ogóle zaczęła tę głupią dyskusję. Bo to przecież ona, jak zwykle, musiała wbić mi szpilę i rozdrapać ranę. Babcia w ogóle była mistrzynią wbijania szpil na czas i do celu…
Na szczęście tata nadciągnął z odsieczą, czyli z kiełbaskami i karkówką. Odezwał się mój instynkt samozachowawczy. Dziki głód wyparł żal, więc ochoczo wyciągnęłam widelec w stronę mięsiwa.
— Ty się nie obżeraj! — wyskoczyła nagle babcia.
Rodzice spojrzeli na nią z zaskoczeniem, a ja rozdziawiłam buzię, jakbym chciała w nią nałapać całe stado much.
— Co ty mówisz, przecież ona jest chuda jak śmierć! — oburzyła się mama. No tak, moja kochana Matka Polka Karmicielka, pomyślałam z czułością.
— Chuda nie chuda, teraz niech dba o linię. Jak pojedzie z nim na wakacje, to ją odkarmi! — twardo powiedziała babcia i nałożyła sobie największy kawałek karkówki.
SMS do Szymona:
Hej! Jedziesz na szkolenie?
SMS od Szymona:
Jak mógłbym to przegapić? ;))
SMS do Szymona:
Czyli widzimy się w weekend. Ciao!
SMS od Szymona:
Grrr… już się nie mogę doczekać! ;) Trzymaj się, mała!