Moja martwa dziewczyna - ebook
Moja martwa dziewczyna - ebook
Historia o miłości, która jest silniejsza niż śmierć, i morderstwie, które przeraziło nieumarłych.
Piotr i Jutka mogliby wyglądać na zwykłą parę, gdyby nie to, że Jutka jest zombie, a miejscem ich randek jest rozległy cmentarz zamieszkały przez nieumarłych i duchy. Sytuację jeszcze bardziej komplikuje fakt, że Jutka ma dziewczynę – Kasię, która nie żyje już od kilkuset lat i wcale nie jest zachwycona nowym adoratorem swojej kochanki.
Spokojną egzystencję zjaw, topielic, ghuli i innych mieszkańców nekropolii zakłóca tajemnicze morderstwo bezpośrednio związane z przeszłością Jutki. Znalezienie trupa na cmentarzu uruchamia lawinę zdarzeń, która zagrozi pokojowemu współistnieniu ludzi, nieumarłych i
duchów.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8335-060-8 |
Rozmiar pliku: | 740 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozszalała zombie biegła prosto na mnie.
Była nadludzko szybka, ale z racji tego, że odwiedzałem cmentarz od jakiegoś czasu, udało mi się zauważyć kilka szczegółów, zanim wpadła na mnie z impetem. Gorejące, zielone oczy. Spięte z tyłu, fioletowe włosy. Czarny eyeliner. Srebrny kolczyk w nosie, założony na przekór teorii, że nieumarli boją się tego kruszcu bardziej niż prawdziwej śmierci.
Nic więcej. Zombie uderzyła we mnie z mocą pociągu towarowego i upadłem na ziemię. Nie zdążyłem nawet odruchowo zasłonić się rękami, jej zęby w ułamku sekundy znalazły się przy mojej twarzy.
Jasna cholera.
Ostre pazury popełzły po moim ciele, jak na razie nie raniąc mnie w żaden sposób. Szarpnąłem się lekko, ale dziewczyna nie odpuściła; leżała na mnie całym swoim ciężarem. Oplotła udami moje biodra, pilnując, bym nie mógł się wyrwać. Kiedy już nacieszyła się biciem serca, próbującego uciec z klatki piersiowej, wstała i złapała mnie za kark. Uderzyłem plecami o drzewo i poczułem silne palce owinięte wokół mojej szyi. Pomyślałem, że to koniec.
Uśmiechnęła się. Bielutkie, proste zęby błysnęły w świetle latarni, co zadawało kłam twierdzeniu, że zombie kryją za ustami kilka rzędów kłów, jak niektóre drapieżniki.
Nie zdążyłem pomyśleć niczego więcej, bo dziewczyna zacisnęła palce i zaczęła mnie dusić.
Czułem, jak miażdży mi krtań, trzymając dłoń tuż nad jabłkiem Adama. Moja twarz musiała nabrzmieć i poczerwienieć od krwi. Powietrze już wcześniej uleciało z płuc, więc nie martwiłem się o wydech. Przed oczami zobaczyłem mroczki. Mimowolnie szarpnąłem się, ciało postanowiło walczyć z pierwszymi objawami niedotlenienia. Żyły i tętnice pod bladą dłonią pulsowały z siłą trzęsienia ziemi, ale zombie nie odpuściła.
I bardzo dobrze.
Przyjemność rozlewała się po moim ciele jak gorąca czekolada z koniakiem. Wnikała w mięśnie i rozchodziła się po skórze. W tym momencie nic nie mogło ukryć mojego podniecenia, a zombie stała blisko, bardzo blisko i na pewno zauważyła, jak się sprawy mają.
Zielone oczy otworzyły się szerzej, kiedy poczuła mój entuzjazm. Na moment ucisk zelżał i byłem pewien, że już po wszystkim. Płuca dostały zastrzyk świeżego powietrza, aż niemal westchnąłem. Wtedy palce ponownie zaczęły mi miażdżyć szyję, a dziewczyna zaczęła rozpinać mój pasek.
— Spóźniłeś się — szepnęła zmysłowo. Poczułem jej usta na uchu, a napór na krtań jeszcze się wzmocnił.
Nawet nie próbowałem odpowiadać. Spodnie spadły na ziemię. Zombie strzeliła mnie w mordę, a po twarzy rozeszły mi się iskierki rozkosznego bólu. Nie przestawała uciskać szyi, ale robiła to umiejętnie i sprawnie. Za każdym razem, kiedy byłem na granicy utraty przytomności, pozwalała na zaczerpnięcie powietrza, tylko tyle, żebym zachował zmysły. Jej przyjemnie ciepła dłoń błądziła po moim ciele. Na moment zatrzymała się przy wybrzuszeniu w bokserkach.
— Morderstwo! — krzyknął ktoś nagle.
Zombie przewróciła oczami i ponownie zajęła się przerwaną czynnością, co przyjąłem z entuzjastycznym jękiem. Kiedy byłem bliski spełnienia, dziewczyna puściła mnie nagle. Zaryłem tyłkiem o ziemię i spojrzałem zdziwiony.
— Jutka? — zapytałem niepewnie.
— Spóźniłeś się. Na kolana.
— Co?
— Na kolana. — Zieleń oczu błysnęła niebezpiecznie. — Już!
Wciągnąłem spodnie, opadłem na ziemię i powoli podszedłem, spoglądając na jej ciało. Złapałem ją za łydki, a potem moje palce wędrowały coraz wyżej i wyżej, na biodra i brzuch. Dziewczyna zdjęła szorty, szarpnęła mnie za włosy i poprowadziła głowę między uda, poznaczone kilkoma poprzecznymi, bladymi bliznami.
— A może zdejmiesz… — zacząłem, patrząc na jej bieliznę.
Niemal usłyszałem, jak przewróciła oczami.
— Nie masz piętnastu lat. Poradzisz sobie.
Co mogę powiedzieć? Poradziłem sobie.
Smakowała korzennymi przyprawami. Cynamonem, imbirem, goździkami. Przywodziła mi na myśl święta, piernik, ciasteczka. Chociaż muszę przyznać, że pod choinkę dawaliśmy sobie z rodziną nieco bardziej konwencjonalne prezenty.
Moja dłoń niepostrzeżenie zeszła z jej biodra; niczym w transie zacząłem dotykać się przez twardy materiał dżinsów. Po chwili poczułem, że to za mało. Szczęknęła klamra paska, a potem zombie złapała mnie za kark żelaznym uściskiem, odciągnęła od swoich ud i trzasnęła w twarz. Na tyle mocno, że naprawdę zabolało, ale nie tak, żeby zrobić mi realną krzywdę. Policzek zapłonął jak ognisko, a ja rozpłynąłem się od promieniującej z bólu przyjemności.
— Nie — powiedziała cicho — potem się tobą zajmę. Może. Teraz masz dotykać tylko mnie. I nic nie mów. Zrozumiałeś?
Kiwnąłem głową.
— Lepiej się postaraj.
Wróciłem do zadowalania jej z ofiarnością pielęgniarki w szpitalu polowym. Zamierzałem poświęcić całe swoje życie, wszystkie siły i całą uwagę, żeby sprawiać rozkosz. No, przynajmniej kilka kolejnych minut. Wykorzystałem całe moje dotychczasowe doświadczenie, wspomogłem język palcami i po jakimś czasie usłyszałem mocno przyspieszony, świszczący oddech, a potem ciche mruczenie i w końcu narastający skowyt.
— Jeśli teraz przestaniesz… zabiję cię… naprawdę…
Nie zamierzałem przestać. Czułem, jak ściska mi głowę. Wiedziałem, że jest już blisko… bardzo blisko… i jeszcze chwila…
— Morderstwo! — krzyknął ktoś ponownie.
— Nie przerywaj! — warknęła zombie.
Nie zamierzałem, ale krzyki w oddali narastały. Powtarzało się w nich jedno słowo: morderstwo.
Klimat bezpowrotnie uleciał. Starałem się, jak mogłem, ale czułem, że w zombie narasta gniew. W końcu odepchnęła mnie brutalnie i syknęła głośno.
— Ja pierdolę, ileż można! Trupa na cmentarzu nie widzieli?
Zostałem na kolanach, niepewny, czego ode mnie oczekuje.
— Chodź — złapała mnie za ramiona i podniosła — pójdziemy zobaczyć, o co chodzi. I kto tak drze mordę. To niebywałe i niedopuszczalne. Nawet po śmierci nie można zaznać chwili spokoju.
Przez moje ciało przeszedł dreszcz, spowodowany raczej chłodem wieczoru niż strachem przed Jutką. Dziewczyna, spostrzegawcza jak mało kto, zauważyła to.
— A ty co, bez kurtki? Ja wiem, że wiosna, ale noce nadal są zimne. Co z tobą dzisiaj? Spóźniasz się, przychodzisz w samej bluzie… kogo będę męczyć, jak się przeziębisz?
— Kaśkę — mruknąłem cicho, ale wiedziałem, że usłyszała.
— Dobrze wiesz, że Kaśka jest… dostępna… w dość ograniczonym wymiarze czasowym. Co pozostawia miejsce dla ciebie.
Westchnąłem smutno. Zombie wsunęła szorty i zobaczyła wyraz mojej twarzy.
— Bądź facetem, Piotr.
Odeszła kilka kroków, ale nie poszedłem za nią. Byłem zajęty użalaniem się nad sobą.
Odwróciła się, podeszła bliżej i objęła mnie.
— Nie utrudniaj. Wiesz, jaka jest sytuacja. Może z czasem coś się zmieni. A teraz… możemy iść i zobaczyć, o co chodzi? Im szybciej to zrobimy, tym prędzej będziemy mogli wrócić pod drzewo.
Pocałowałem ją. Nie opierała się, ale kiedy moje dłonie zleciały na jej tyłek, odepchnęła mnie lekko.
— Zachowuj się. Idziemy.
Lekki uśmieszek wystający spod groźnego grymasu zdradził jednak jej prawdziwe nastawienie. Mimo przerwanej zabawy dobry humor wciąż jej dopisywał. Nie miała nic wspólnego ze stereotypowym obrazem zombie, tak mocno zakorzenionym w popkulturze, książkach, filmach i grach. Przede wszystkim grach. Była śliczną dziewczyną, a gdyby nie wyróżniające ją z tłumu fioletowe włosy i oczy, które nieco świeciły, kiedy się złościła, nic nie odróżniałoby jej od żywych kobiet. Wbrew temu, co przedstawiali ludziści i fanatycy, upierając się przy wizerunku nieumarłych jako krwiożerczych potworów bez duszy i mózgu.
ROZDZIAŁ 2
— Jasna cholera — wymruczała Jutka — tego się nie spodziewałam.
Tłum wciąż rósł, czemu towarzyszyły spory gwar i dużo rozmów. Zebrało się mnóstwo barwnych postaci, prawie jak na Woodstocku. Tuż przede mną przemknął nieduży poroniec i pobiegł gdzieś w głąb cmentarza. Kilka wiedergängerów tępo wyciągało głowy, ale z uwagi na niewielki wzrost nie mogło niczego dojrzeć. Trafił się nawet czarny kot, który przysiadł na jakimś nagrobku i czujnie obserwował sytuację. Jutka bezpardonowo przepchała się przez tłum. Pociągnęła mnie za sobą, żebym mógł wszystko zobaczyć.
Ciało leżało w jednej z bocznych alei cmentarza, na kilku niezagospodarowanych miejscach. Nawet dla mnie, a przecież nie wiedziałem o śmierci więcej niż przeciętny śmiertelnik, wyglądało na dość świeże.
I bardzo, ale to bardzo groteskowe.
Odwiedzałem cmentarz dobre pół roku, może nieco dłużej. Przyzwyczaiłem się już do specyficznego wyglądu jego mieszkańców: do wielkich, galaretowatych topielic, naznaczonych licznymi ranami ghuli, czy do mojej zombie, która zawsze wyglądała nieskazitelnie. Rozumiałem różnice między duchami i nieumarłymi, a przynajmniej niektóre, bo obie te wiecznie skonfliktowane grupy obrażały się na śmierć i życie, jeśli ktoś pomylił upiora z szëmichem. Raz widziałem, jak wspomniane ghule gotują zupę z ludzkich stóp, jak rozcięta od bioder po mostek topielica wylewa z siebie cuchnący wodorostami i zgnilizną kisiel.
Słowem, ogarniałem temat. Na cmentarzu zdążyłem zobaczyć niejedno.
Ale nic nie przygotowało mnie na to.
Mieszkańcy cmentarza skupili się wokół sporego kręgu o średnicy kilku metrów. Był cholernie dziwny i pulsował przytłumionym, ciemnoczerwonym blaskiem. Z jego granic unosił się bardzo gęsty, czarny jak smoła dym, który znikał na wysokości kilkunastu centymetrów. Wewnątrz kręgu namalowano obowiązkowy pentagram, którego linie świeciły nieco jaśniej, jednak wciąż na czerwono. Na samym środku pentagramu leżał trup. Ciało miało wyłupione oczy i długą, siwą brodę, obecnie zabarwioną na ostry karmin.
— Poderżnięte gardło — rzuciła Jutka.
— Widzisz cokolwiek z tej odległości? — zapytałem.
— Bez problemu.
— A broda nie zasłania?
Jutka prychnęła.
— Uwierz, potrafię rozpoznać poderżnięte gardło.
Chciałem wzruszyć ramionami, ale zrobiło mi się nieswojo.
— Dziwny ten trup — rzuciłem, żeby podtrzymać jakoś rozmowę.
— Nawet nie masz pojęcia — odparła Jutka.
— Co masz na myśli?
— Nic nie czuję.
— Co?
— Zombie mają bardzo czuły węch. Jak psy. Albo inne ścierwojady — powiedział ktoś z tyłu.
Odwróciliśmy się. Potężna budowa ciała, powyciągany dres i arogancka mina — to musiał być ghul. Nie musiałem nawet przyglądać się olbrzymiej ranie deformującej twarz, charakterystycznej, bo nie do końca zasklepionej. Na ghulach po śmierci zostawały widoczne ślady, które zdradzały, jak zginęli ich właściciele. Wolałem nie myśleć, co mu się stało, zanim powrócił jako nieumarły.
Jutka syknęła.
— Spierdalaj stąd!
— A co, źle powiedziałem? — Ghul się uśmiechnął.
Zombie stanęła w rozkroku. Tłum wokół nas, do tej pory ignorujący zajście, rozstąpił się momentalnie.
— Przyszedłem zobaczyć trupa. Dobrze wiedzieć, co dzieje się na cmentarzu — dodał ghul z ironicznym uśmieszkiem.
— To oglądaj go sobie, ale z dala od nas. Spieprzaj!
— Gdyby tylko było ze mną kilku chłopaków… — wyszeptał ghul, ale cofnął się o kilka kroków.
— To wyrwałabym nogi z dupy wszystkim. Wypad, bo tracę cierpliwość!
Ghul na widok miny Jutki stracił ironiczny uśmieszek. Jego twarz wyrażała wściekłość, ale nie udało mu się zamaskować strachu.
— O co chodziło? — zapytałem, kiedy dziewczyna odwróciła się ponownie do ciała. Zauważyłem, że chociaż chwilę temu wokół nas było jeszcze sporo wolnego miejsca, to znowu staliśmy w ścisku. Obok mnie jedna z topielic żaliła się koleżance na czyjąś złośliwość. Pachniała koszmarnie, ale zacisnąłem zęby.
— Ghule to straszne dupki. I niebezpieczne. Szczególnie dla ludzi, choć nie tylko. Nie szanują nikogo poza sobą. Uważaj na nich, mogą ci zrobić krzywdę tylko po to, żeby mi dowalić.
— W sensie, że obić? — chciałem doprecyzować.
Jutka parsknęła.
— W sensie zabić i zeżreć.
— Co? Spędzam tu tyle czasu i o tym nie wiem?
Zombie wzruszyła ramionami.
— Przecież przychodzisz tu po to, żeby się ze mną przespać i trochę pogadać. Nic dziwnego, że nie wiesz za dużo o tym, jak tu wszystko działa. Może widziałeś trochę nieumarłych, ale to co innego niż poznać faktyczne wzajemne stosunki na cmentarzu.
Dotknęła mnie ta uwaga, ale wolałem nie drażnić Jutki. Nasze relacje były wciąż nieco… nieokreślone.
— Ale to prawda, co mówił? — zapytałem, żeby zmienić temat.
Jutka zachmurzyła się.
— Właściwie to tak. Zombie faktycznie mają niezły węch, o wiele lepszy niż ludzie czy pozostali nieumarli. Ale ja tu nic nie czuję. Kompletnie nic! Zaraz dostanę cholery, tak mnie to frustruje.
— Dlaczego?
— Bo normalnie dałabym radę od razu powiedzieć, kto zabił tego gościa.
Spojrzeliśmy ponownie na trupa. Wiatr poruszył nieco jego brodą, dzięki czemu udało mi się dostrzec kolejny szczegół: szeroki, upiorny uśmiech.
Przeszedł mnie dreszcz.
— Dlaczego on się tak uśmiecha? — zapytałem.
— Właściwie… — odparła Jutka i spojrzała na ciało. — Właściwie to bardzo dobre pytanie. Przecież od poderżnięcia gardła nie umiera się w ułamku sekundy, musiał czuć ból, krwawienie, uciekające życie… Ktokolwiek go zabił, raczej nie ustawiał mu mięśni w ten sposób. Ale wokół tego trupa wszystko jest specyficzne. Ten krąg, uśmiech, poderżnięte gardło, brak zapachu…
— Może ktoś widział, co się stało — zasugerowałem.
— To kolejna nietypowa sprawa. — Jutka rozejrzała się. — Może to nie najbardziej uczęszczana okolica. Może duchy śpią, no, z pewnymi wyjątkami. Może nikt tu nie wtrąca się w to, co robią inni. Ale jakoś nie słyszę, żeby ktoś opowiadał, że coś widział. Normalnie zawsze ktoś patrzy…
— Zawsze?
— No, zazwyczaj. To spory cmentarz, nie? Mam nadzieję, że znajdzie się ktoś, kto cokolwiek zauważył. Jakąś postać uciekającą z tego miejsca. Oby jak najszybciej, nie podoba mi się to. Taki rytuał na pewno zajął trochę czasu. Tam leży jednak człowiek, nie nieumarły. Ktoś z zewnątrz. Mogą być z tego kłopoty. I to spore.
Kiwnąłem głową. Faktycznie, wyglądało to nieciekawie.
Trup na cmentarzu wydawał się czymś zupełnie naturalnym, ale tu mieliśmy do czynienia z morderstwem. Poderżnięte gardło mogło oznaczać, że — chociaż to wydawało się zupełnie nieprawdopodobne — zabił inny człowiek. A to mogło wciągnąć w sprawę policję.
Przy delikatnej równowadze między normalnym, ludzkim światem a cmentarzami — enklawami nieumarłych i duchów — ciężko oczekiwać, że wszystko poszłoby łatwo. Najprawdopodobniej istniejący od dawna konflikt, zażegnany cudem poprzez wydzielenie terytoriów, na których ludzie mieli być tylko gośćmi, mógł ponownie wybuchnąć.
Nagle tłum rozstąpił się po raz drugi. Rozmowy i szepty ustały. Niezbyt przyjemna woń topielicy, która stała tuż przy mnie, mocno zelżała. W oddali zobaczyłem kilka ghuli, które szły w naszym kierunku. Wyglądało na to, że wieczór, który zapowiadał się całkiem miło, będzie jednak kompletnie zepsuty.
ROZDZIAŁ 3
— Jutka? Widział ktoś Jutkę?
Zanim ghule zdążyły podejść bliżej, w tłumie zapanowało kolejne zamieszanie. Ktoś torował sobie drogę przez nieumarłych. Wszyscy odsunęli się, robiąc przejście, tym razem nie tyle ze strachem, ile raczej z szacunkiem. Po chwili podeszła do nas siwowłosa kobieta niosąca na barku łopatę. Miała na sobie długi, szary płaszcz i złote okulary.
— O, dobry wieczór, pani Teresko. — Jutka się wyszczerzyła. Pojawienie się staruszki uspokoiło wszystkich, a rozmowy wróciły na swój tor.
— Dobry, dobry. Czy też nie do końca, jak pewnie sama zauważyłaś. A kto to?
Pani Tereska zmierzyła mnie bystrym wzrokiem.
— To jest Piotr. — Zombie dokonała prezentacji.
— O — zdziwiła się pani Tereska. — Kawaler? A co z Kasią?
— Żaden kawaler — ucięła Jutka. — Bardziej… gach. No, taki przyjaciel, z którym sypiam. Wie pani, o co mi chodzi?
— Dziecko, ja mam osiemdziesiąt sześć lat, a nie osiem. — Pani Tereska się skrzywiła. — Myślisz, że skoro jestem stara, to już nic nie pamiętam? Mój mąż, jak jeszcze żył, to dużo pracował. Bardzo dużo. Też miałam pewnych… przyjaciół. Z którymi miło spędzałam czas, żeby się nie nudzić. Razem jeździliśmy do sanatorium albo do Ustki…
— To miło — dorzuciła Jutka.
— Ale mąż o wszystkim wiedział. Inaczej byłoby trochę nieuczciwie, nie uważasz?
— Kaśka wie. — Jutka przewróciła oczami.
— A, to przepraszam. Chodziło mi tylko o bezpieczeństwo tego młodzieńca. Bez urazy, kawalerze.
— Bez urazy — mruknąłem.
Jutka tymczasem nakręciła się lekko.
— Pani Teresko — zaczęła z uśmiechem, chociaż w jej oczach zagościł chłód. — Zna mnie pani nie od dziś. Mam wrażenie, że sugeruje pani, że nie dałabym rady obronić Piotra przed duchem. Szczerze mówiąc, nieco mnie ta sugestia… obraża.
Przez chwilę panowało milczenie. Usłyszałem, jak topielica obok przeszła do obgadywania wędkarzy, którzy czasem zarzucali wędki niebezpiecznie blisko cmentarza.
— Z jednym duchem na pewno — powiedziała w końcu pani Tereska. — Z dwoma pewnie też. Znam cię, Jutka, nie od dziś. Ale wolę uniknąć konfliktów, szczególnie jeśli miałyby dotyczyć i nieumarłych, i duchów, i jeszcze ludzi na dodatek. Różnie bywa. Rozumiesz?
— Rozumiem — odparła zombie. — A ja wolałabym uniknąć wtrącania się w moje życie prywatne. Przez kogokolwiek. Nawet panią. Ufam, że pani też to rozumie. Nie, proszę nie potwierdzać.
Zanim pani Tereska zdążyła odpowiedzieć, podeszło do nas kilka ghuli. Obecność staruszki spowodowała jednak, że tłum nie przejął się tym tak bardzo, jak wcześniej.
— Obraziłaś mnie wcześniej, łazęgo — wypalił ten z rozległą raną na twarzy, a reszta pokiwała głowami.
— Poczekajcie na swoją kolej, chłopcy — rzuciła zombie zimno. — Właśnie rozmawiam z panią Tereską.
Ghule przeniosły wzrok na staruszkę. Część z nich wyraźnie się stropiła.
Pani Tereska westchnęła przeciągle.
— Adaś — powiedziała cicho — weź swoich kolegów i wracajcie do siebie. Mamy tu poważniejszy problem niż wasze przepychanki. Zresztą, jak rozumiem, Jutka nawet cię nie dotknęła… więc po prostu odpuść. Idź sobie.
— Tak po prostu? — zapytał ghul, przenosząc ciężar z nogi na nogę.
— Tak po prostu. Proszę.
Ghule zaszemrały. Adam rzucił Jutce nienawistne spojrzenie, po czym nieco się rozpromienił.
— No tak, morderstwo. A pani pewnie chce, żeby zombie wyniuchała, co tu tak naprawdę zaszło? Tym swoim ścierwojadzkim węchem?
Jutka syknęła ze złością.
— Cóż, kim jestem, żeby przeszkadzać pani zwierzakowi w zabawie… może potem przyniesie też patyk? Nauczy warować? Bo kłaść się już potrafi. Najlepiej pod tym ludzkim ścierwem. Albo pierdolonym widmem.
Złapałem zombie za dłoń, a ona popatrzyła na mnie zdezorientowana, ale nie zareagowała na zaczepki. Nie wyrwała ręki, więc mocniej zacisnąłem palce.
— Pogadałeś już, pokazałeś, jaki jesteś chojrak — powiedziała pani Tereska. — Przy zarządcy, który musiałby zareagować na atak, i w grupie swoich. Bardzo odważnie. A teraz idźcie już sobie.
Adam nadal stał w miejscu.
— To nie była prośba, Adaś — dodała pani Tereska o wiele potężniejszym, donośniejszym głosem, którego nie spodziewałem się po staruszce. Zauważyłem, że tłum wokół rozpłynął się niczym kostka lodu na pustyni. Mógłbym przysiąc, że w powietrzu wyczułem strach i szacunek.
Ghul patrzył jeszcze przez moment na Jutkę, po czym odwrócił się bez słowa i odszedł eskortowany przez swoich kolegów.
— Nie daj mu się sprowokować — powiedziała cicho pani Tereska do Jutki, już normalnym głosem. — I sama go nie prowokuj. Mamy tu dość problemów, rozumiesz?
— Dobrze, mamo — odparła zombie ironicznie, po czym przeciągnęła się drapieżnie. — Coś jeszcze?
— Właściwie to tak. Przyszłam tu, żeby cię o coś poprosić.
Jutka przez chwilę myślała w milczeniu.
— Nie da rady — odparła w końcu.
— Dlaczego? — zapytała pani Tereska.
Uznałem, że to moment, żeby się odezwać.
— Nie chciałbym się wtrącać, ale…
— Właśnie to robisz — powiedziała Jutka.
— No, niby tak, ale… właściwie o co chodzi?
— Pani Tereska chciała mnie prosić, żebym pomogła jej znaleźć mordercę. — Zombie machnęła dłonią w stronę trupa.
ROZDZIAŁ 4
— Ciebie? Dlaczego? Z powodu węchu? — zapytałem.
Jutka parsknęła.
— Co wy z tym węchem?
— Nie tylko — ucięła pani Tereska. — Jutka jest inteligentna, cwana i orientuje się w tym, co dzieje się na cmentarzu.
— I może wypytać Kaśkę o duchy, które zwykle nie chcą współpracować — mruknęła zombie.
— To też — przytaknęła pani Tereska.
— One gówno widziały. Ten trup jest świeży, ledwie zmierzcha, więc podczas morderstwa wszystkie były w tej swojej krainie.
— No widzisz, Jutka? Od razu oszczędziłaś mi chodzenia i wyciągania z nich informacji.
— Bierze mnie pani pod włos. Sama się pani domyśliła, że duchy nic nie mogły widzieć. Ale nie, przykro mi, nie pomogę. Nie chcę się w to mieszać.
— Jutka, zastanów się chociaż. Dam ci trochę czasu. Do rana?
— Nie wiem, co by się musiało stać, żebym zmieniła zdanie — odparła zombie.
— No to najwyżej rano mi powiesz, że nie. Trudno. Uszanuję to, choć samej będzie mi ciężej.
— Taka praca — rzuciła dziewczyna twardo. Pani Tereska westchnęła.
— Nie wiem, jak to się skończy, jeśli w sprawę wmiesza się policja. Wolałabym mieć dla nich mordercę, człowieka lub nie.
— Do cholery… hej! — krzyknęła nagle Jutka. Tłum, nadal stojący wokół miejsca zbrodni, odwrócił się w jej stronę. — Skoro tylu was tu jest, to coś powiem, okej? Wszyscy znacie panią Tereskę, wiecie, że zawsze o nas dbała. Dzięki niej mamy tu swobodę. Niektórzy pewnie pamiętają — powiodła wzrokiem po nieumarłych — co się działo wcześniej. Krótko przypomnę: chaos i prześladowania, więc chujnia i ogółem niezbyt miło. Pani Tereska jest po naszej stronie. Jeśli coś widzieliście, coś was zaniepokoiło, słyszeliście podejrzane dźwięki, to możecie do niej pójść. Jeśli się boicie, to ona was ochroni. Ręczę za nią, tak? Nawet jeśli to jakiś wasz kolega. Albo znajomy. To mógł być wasz dziadek albo ojciec — wskazała na trupa. — To człowiek, więc mogą być z tego problemy. Dlatego jeśli coś wiecie, idźcie do pani Tereski. A jeśli ktoś jej nadal nie ufa, to może przyjść do mnie. Wszystko przekażę. Anonimowo. Tyle chciałam powiedzieć. Miłego wieczoru. Aha, i nie łaźcie pod stare drzewo przy moim grobie, to moja miejscówka.
— Dziękuję, Jutka — powiedziała pani Tereska.
— No już, wystarczy. Trochę mnie poniosło, ale niech stracę. Ale to tyle, tak? Resztę musi pani odwalić sama.
— Mówiłam ci, przemyśl to. Czas do rana. A tymczasem… spróbuję zobaczyć, czy dam radę jakoś przejść przez ten krąg.
Wraz ze wciąż sporym tłumem z ciekawością oglądaliśmy, jak pani Tereska ciska w stronę dymiących linii garść liści, a potem kamień. Wszystko spalało się przy zetknięciu z granicą. Wyglądało na to, że nad kręgiem stała niewidzialna bariera. Topielica obok syknęła oburzona, kiedy zbłąkana iskra poleciała w jej stronę.
— Jasna cholera, szlag — skomentowała pani Tereska. A potem dojrzeliśmy w oddali, jak po głównej ścieżce idzie kilkoro policjantów.
Jutka szturchnęła mnie pod żebra.
— Dobra, wystarczy. Chodźmy stąd. — Złapała mnie za rękę i odciągnęła w stronę drzewa.
— Dlaczego? — zapytałem.
— Bo pokłady mojej cierpliwości są ograniczone. Przyjdą ci kretyni i zaczną zadawać idiotyczne pytania, prowokować, a ja w końcu nie wytrzymam i coś odpowiem. I będzie problem. Wolę nie stawiać pani Tereski w takiej sytuacji, bo to jednak poczciwa kobieta, która zawsze jest w porządku, nawet jeśli czasem nieco nadgorliwa. Szczerze mówiąc, ciebie też wolę nie stawiać w trudnej sytuacji.
— Mnie?
— Tak. Nie chcę, żebyś musiał wybierać.
— Chyba nie rozumiem, co masz na myśli — przyznałem.
— Gdyby zrobiło się poważnie, musiałbyś wybrać stronę — doprecyzowała Jutka.
— I? Skąd pomysł, że miałbym jakieś wątpliwości?
— Czyli co, poparłbyś ludzi, niezależnie od wszystkiego? — zapytała zombie zimno.
— Wręcz przeciwnie — odparłem urażony. — Poparłbym ciebie.
Zapadło milczenie.
— Interesujący z ciebie człowiek — powiedziała w końcu Jutka.
— Może. Wystarczy nieco bliżej mnie poznać — odparłem.
Zombie zaśmiała się perliście.
— Bawi cię to? — zapytałem zszokowany.
— Ty mnie bawisz. Trochę.
Zmarszczyłem twarz, ale Jutka skoczyła na mnie i zaczęła całować, zanim uderzyliśmy o ziemię.
— Daj już spokój — powiedziała w końcu. Jej zielone oczy intensywnie błyszczały. — Wiesz, że nie lubię rozmawiać o uczuciach. Ale w tej chwili nie chciałabym cię zamienić na nikogo innego.
— Nawet na… — zacząłem, ale zombie przerwała mi brutalnie, a potem nie miałem już czasu na pytania.
INTERLUDIUM I
Chociaż cmentarz i wszystko to, co się na nim działo, obserwowało zawsze wiele oczu, to dwie pary z nich były o wiele uważniejsze niż inne.
Licho i upiór mieli ulubioną ławeczkę, która często zmieniała miejsce. Czasem stała tuż przy głównej bramie, czasem pod murem, a czasem pojawiała się w powietrzu, nad ścieżkami. Wszystko zależało od tego, jaki akurat kaprys miało licho.
Również teraz siedzieli na ławeczce. Potężny niczym głaz upiór i o wiele drobniejsze licho. Przez bardzo bladą, prawie całkowicie przezroczystą skórę prześwitywały narządy wewnętrzne, tylko z grubsza przypominające ludzkie.
— Jak myślisz, zeżre go? — zapytał upiór. Wskazał w kierunku Piotra i Jutki, którzy byli mocno zajęci sobą.
— Ona? Nie, nie sądzę, Władziu. Nie jej styl — odparło licho, machając wesoło nogami.
— Nu, a ten poprzedni?
— To było co innego. I dawno. Pamiętasz to jeszcze? Ostatnio jesteś jakiś… przymulony. Za wcześnie wstałeś w tym roku.
— Może. Nie wiem. Faktycznie jest dziwnie — poskarżył się upiór. — Nu, globalne ocieplenie, a potem dwanaście stopni w lutym i wygląda na wiosnę. Wstaję normalnie, a tu się okazuje, że nadal zima i powinienem spać dłużej dobre półtora miesiąca.
Licho pokiwało głową w zamyśleniu.
— Niełatwo. Zresztą, dlaczego jesteś jedynym upiorem na tym cmentarzu?
— Nu, tak wyszło. Długa historia.
— Inne upiory żyją w większych grupach — dodało licho.
— Skąd wiesz? — zapytał podejrzliwie Władziu.
— A co mam robić, kiedy śpisz? Czasem zwiedzam inne miejsca. Inne cmentarze.
— Ale… przecież zjawy nie mogą opuszczać cmentarzy!
— Nie jestem zjawą.
— Ludzie o tym nie wiedzą.
Licho westchnęło.
— Źle z tobą, stary. Naprawdę za wcześnie wstałeś. Ja mogę wszystko, zapomniałeś?
— Nu, ale co z innymi…
— Ich problem — przerwało licho. — Mi nic nie będzie, a co z resztą, to już nie moja sprawa. Ja nie wierzę w te ograniczenia, mogę udawać, że ich przestrzegam, ale nikt mi nie będzie mówił, jak mam żyć. Poza tym inni też zmieniają czasem cmentarze.
Obaj przyjaciele siedzieli przez chwilę w milczeniu. Śledzili zombie i człowieka, dziwną parę, która przeniosła się ze świeżego powietrza pod ziemię, do grobu.
— Jak myślisz, co tam teraz robią? — zapytał Władziu.
— Pewnie oglądają książkę z obrazkami.
— Książkę? Jaką książkę?
— A bo ja wiem? — Długie, powykręcane ręce podrapały skrytą pod kapturem głowę. — Może mitologię słowiańską. Jutka pokazuje znajomych.
— To by było dziwne. Może jednak coś innego czytają? Nie wiem, Sapkowskiego?
— Władziu, ja cię przepraszam, ale co ty pierdolisz?
— Nie ja zacząłem.
— Dobra, dobra.
— Nu, a co z tym morderstwem? — zapytał Władziu.
— No, co z nim?
— Myślisz, że rozwiążą sprawę na czas?
Licho milczało przez moment.
— To wszystko zależy, Władziu.
— Od czego?
— Pomyśl chwilę.
Upiór wytężył umysł.
— Od tego, czy pani Tereska przekona jakoś policję, żeby pozwoliła jej znaleźć mordercę?
— Brawo. Coś jeszcze?
— Od tego, ile dostanie czasu?
— Rozgrzewasz się, Władziu.
— Nu, i od tego, czy zombie jej pomoże?
— Jak nie pomoże, to czarno to widzę. W każdym razie zapowiada się niezły spektakl w najbliższym czasie. Koniec z nudą, Władziu! Ledwie wstałeś, no, może nie tak niedawno, ale coś się dzieje, będzie ciekawie! Ale jest jeszcze jedna kwestia…
— Nu, to gadaj, a nie każesz dopytywać!
— Co zrobi Jutka, kiedy dowie się, że ten trup to jej ojciec?
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki