Moja misja trwa - ebook
Moja misja trwa - ebook
Moja misja trwa
Jezu, Ty się tym zajmij! część 2
Kontynuacja bestsellerowej książki „Jezu, Ty się tym zajmij!”
Joanna Bątkiewicz-Brożek, autorka bestsellerowej biografii Jezu, Ty się tym zajmij!, wicepostulatorka procesu beatyfikacyjnego ks. Dolindo Ruotolo, kontynuuje podróż śladami niezwykłego kapłana z Neapolu. Odkrywa pozostawione przez niego dziedzictwo i proroctwa, a także ukazuje jego heroiczną drogę krzyża. Dlaczego był wyszydzany i odrzucony przez Kościół, któremu pozostał posłuszny do końca? Kto chciał go zniszczyć i czemu toczył zażartą walkę z dziełami mistyka z Neapolu? Jak o. Dolindo widział rolę kobiety w Kościele? Co mówi w przesłaniu z zaświatów i swoim duchowym testamencie?
Ta porywająca opowieść o skromnym kapłanie z Neapolu będzie dla wielu czytelników ogromnym zaskoczeniem.
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66859-61-6 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Droga siostro,
dziękuję Ci za list z 19 czerwca, wraz z którym zechciałaś przekazać mi w darze swoją książkę Jezu, Ty się tym zajmij!.
Dziękuję Ci za Twoją pracę badawczą, która już pozwoliła i pozwoli wielu osobom poznać i docenić postać ks. Dolindo Ruotolo, pokornego i gorliwego kapłana neapolitańskiego. Akt zawierzenia Jezu, Ty się tym zajmij! jest lekiem dla wszystkich, gdyż wyraża pełne zaufanie w Opatrzność Boga Ojca.
Pokładaj zawsze ufność w miłosierdziu Boga, który nigdy nie męczy się wybaczaniem nam i tuleniem w swoich ramionach, czym powołuje nas do nowego życia. Bóg jest zawsze wierny swojemu miłosierdziu, bo Bóg jest miłosierdziem.
Przyzywając opieki Najświętszej Maryi Panny i Świętego Józefa, z serca przekazuję Ci moje Błogosławieństwo, którego udzielam Twojej rodzinie i drogim Ci osobom.
Proszę, módl się za mnie nadal. Ja będę modlił się za Ciebie.
Z braterskim pozdrowieniem,
FranciszekMoja misja nadal trwa. Będę towarzyszyć wszystkim duszom, które były mi bliskie. Będę czuwał nad tymi, które są niestałe w Wierze. Będę z wami tak długo, jak zdecyduje Wola Boża. Przywołujcie mnie w waszych obolałych myślach i w trudach na tym poszarpanym łez padole: pomogę każdemu.
A wszystkich was, te tysiące osób, które nie zważając na trudności i poświęcenia, przyjechały do mnie, pytam: czy zmieniliście wasze życie? Jakie owoce uzyskaliście po spotkaniu z ubogim sługą Bożym?
o. Dolindo Ruotolo, dwadzieścia trzy lata po… śmierciDOLINDO, ODBUDUJ MÓJ KOŚCIÓŁ!
Z radością przyjąłem wiadomość, że Joanna Bątkiewicz-Brożek pracuje nad nową książką o ks. Dolindo. Że w tym celu przesiaduje w archiwach watykańskich i wincentyjskich, gromadzi nowe dokumenty, ustala nieznane szczegóły biograficzne i wydobywa dotąd ukryte przejawy jego nadprzyrodzonej zażyłości z Bogiem. Cieszyłem się, że wróciła do swego charyzmatu dziennikarstwa śledczego. Książka Joanny wciąga jak wir wodny. Drogi Czytelniku, jeśli zamierzasz po nią sięgnąć, licz się z tym, że zarwiesz kilka nocy, zawalisz parę ważnych spraw i nie dopełnisz sporej liczby podjętych zobowiązań. W zamian za to poznasz wiele faktów i okoliczności z życia świętego kapłana z Neapolu; lektura poruszy Twoje serce i skłoni Cię do przemyśleń, a co najważniejsze, pozwoli Ci przez pewien czas oddychać nadprzyrodzonością. Joanna ma talent do opowiadania, a jeszcze większy do wyszukiwania miejsc oraz osób na pozór całkowicie niedostępnych – cecha to szczególnie przydatna w przypadku tego Włocha, którego jakby świadomie ktoś zamierzał pogrzebać w niepamięci. Autorka sięga po nowych świadków, wydobywa z rumowisk nieznane dokumenty, otwiera zaryglowane drzwi. Gdzie diabeł nie może…
Bezcenne ziarno
Ta imponująca i treściwa książka jest odpowiedzią na prośbę ks. Ruotolo wyrażoną przed stu laty, gdy kapłan zdawał się pogrążony w sytuacji beznadziejnej i bez wyjścia, uwięziony i przygnieciony nieuzasadnionymi oskarżeniami. Pisał: „Proszę was, nie pozwólcie upaść w jałową ziemię temu bezcennemu ziarnu”¹. Prośba ta wówczas wydawała się wołaniem w próżnię. Nikt nie brał go w obronę. Tylko Maryja Dziewica rozgrzewała mu serce dyktowanymi w intymności słowami pełnymi otuchy i miłości. W tym momencie, po pięćdziesięciu latach od jego śmierci, wszystko wskazuje na to, że odkrywamy potężne światło, jakie Bóg zechciał rzucić na współczesnych poprzez tego skromnego kapłana z Neapolu, jednego z największych świętych i mistyków Kościoła XX wieku. Czyżby sprawdzały się przewidywania włoskiej stygmatyczki św. Gemmy Galgani, że ratunek dla sponiewieranego kryzysami i „cichą apostazją” Kościoła nadejdzie w przyszłości wraz z nieznanym skromnym księdzem? Piszę to z tym większym wzruszeniem, że wielu spragnionych Boga i udręczonych narastającym w Kościele chaosem ludzi wyczekuje pojawienia się kogoś w rodzaju nowego św. Franciszka. Świadczą o tym głosy, które wybrzmiewały już podczas synodu poświęconego Europie w 1991 roku, imię przyjęte przez obecnego papieża, narastająca tęsknota za Kościołem ubogim i ewangelicznym i wreszcie moda na nazywanie w ten sposób chłopców przychodzących na świat.
Słynny biograf Biedaczyny z Asyżu Tomasz z Celano pisał:
Franciszek, tuż po doświadczeniu głębokiego nawrócenia, a jeszcze przed przemianą swojego ciała, wszedł do opuszczonego kościoła św. Damiana, który popadał w ruinę. Prowadzony przez Ducha Świętego uklęknął i modlił się przed krucyfiksem. Po wyjściu z kościoła, wstrząśnięty nadzwyczajnym doświadczeniem, odkrył, że jest inny, niż gdy do niego wchodził. W tym momencie wydarzyło się coś, o czym nigdy wcześniej nie słyszano. Ustami malowidła Chrystus Ukrzyżowany przemówił do niego: Franciszku, idź, odbuduj mój kościół, gdyż popada w ruinę. Franciszek był więcej niż oszołomiony, drżał i jąkał się jak człowiek pozbawiony zmysłów. Postanowił być posłuszny wezwaniu i zebrał się w sobie, aby wykonać powierzone mu zadanie. Czuł przedziwną przemianę, której nie potrafił opisać. Od tego czasu współodczuwanie z Ukrzyżowanym głęboko wryło się w jego świętą duszę².
Na ile uzasadniona może być tego typu analogia? Czy przedziwna droga przez mękę neapolitańskiego kapłana może wiązać się z podobnym Bożym wezwaniem? Ksiądz Dolindo do głębi zdawał sobie sprawę ze stanu Kościoła. Pisał do swych duchowych dzieci:
Rzeczywiście, diabeł uciska świat z każdej strony, ponieważ z każdej strony droga dla niego jest otwarta! Świat jest pełen nieczystości, kłamstwa, grzechu, tak że zły duch pomiata wami jak właściciel, bo ludzie oddają mu się dobrowolnie… Moje córki, świat jest jałowy, Kościół jest jałowy, rodziny zakonne są jałowe, ludzie obojętnieją! Nie wznosi się do Boga głos przebłagania, ale senny, leniwy głos nudy, który brzmi, jakby miał nie przetrwać tysiąca lat!³.
W innym miejscu przestrzegał:
Również dzisiaj Kościół jest udręczony i walka staje się coraz bardziej gorzka… Również dzisiaj trwa Męka Jezusa, a On sam jest wykpiony, wyszydzony, poraniony, skazany, ukrzyżowany, bo wszyscy Jego bliscy uciekają od Niego i zostawiają Go wydanego na pastwę ludzkiej niesprawiedliwości… Kościół jest spustoszony, nieznany, bo ci, którzy go tworzą, uciekają przed walką, pokładają nadzieję w ludzkich rozwiązaniach i grzebią w polu kosztowne klejnoty. Kościół wypełnił się w ten sposób stworzeniami miernymi, umarłymi dla Boga, pochłoniętymi przez biedy życiowe⁴.
„Mój Salvatore – pisał ks. Dolindo do swego ukochanego duchowego syna z watykańskiego więzienia – tu nabieram przekonania, w jak opłakanym stanie znajduje się duchowieństwo. Kościół jest doprawdy spustoszony i całkowicie poraniony przez swych synów”⁵.
Opór wobec świętych
Ksiądz Dolindo wielokrotnie, pod różnymi postaciami słyszał w sobie Chrystusowe wezwanie: „Odbuduj mój Kościół!”. I doskonale zdawał sobie sprawę, z czym to się będzie wiązało. Opisał to w liście do Teresy Aviani, nadając swym przemyśleniom gorzką proroczą nutę:
Jest niemalże regułą, iż wszystko to, co pochodzi od Boga, jest zwalczane przez ludzi, natomiast co pochodzi od ludzi, ginie z wiatrem na rufie. Pokażcie mi choć jeden nadprzyrodzony fakt, który byłby dobrze przyjęty przez ludzi, chociaż jeden. Wystarczy przypomnieć, że Summa św. Tomasza była skazana na wrzucenie do ognia, a Teologia moralna św. Alfonsa spotkała się z taką niechęcią, iż Pius VI powiedział: „Wielebny De Liguori ma szczęście, że jest sędziwy, inaczej posmakowałby naszej surowości”. Pius VI słono zapłacił za sprzeciwianie się św. Alfonsowi, bo Bóg nie posyła świętych na ziemię z nudów. Tymczasem jego opór zapłodnił dzieło św. Alfonsa.
I przy tej okazji neapolitański kapłan zapewnił:
Warto, byś wiedziała, moja córko, że Pan pozwala mi żyć w doskonałej uległości względem Kościoła, nawet gdy jakiś jego reprezentant przekracza Boże zamysły albo wręcz sprzeciwia się im… Nawet gdyby któryś z jego organów coś wypaczył bądź zgoła pobłądził, co też wielokrotnie się zdarzało, zwłaszcza Świętemu Oficjum, które potępiało wielu świętych jeszcze za ich życia, to nawet i w takim przypadku Bóg miałby do mnie dostęp przez instytucje kościelne. Gdyby tylko te instytucje, Święte Oficjum albo sam Papież, zechcieli mi pobłogosławić i powierzyć formalne zadanie pisania dla Kościoła, jestem przekonany, że – jak powiedział Jezus – potoki niebiańskiej mądrości płynęłyby z mego biednego serca. Gdyby tylko zdołali pojąć, gdyby zechcieli zrozumieć, że została mi powierzona misja uwielbiania Kościoła , z pewnością przywróciliby mnie do życia… Tymczasem trwam w uległości, wyczekując Bożej pomocy.
I dodał na zakończenie:
Módlcie się o to, by w Kościele i ze względu na Kościół w pełni ukazało się Królestwo Boże. Obawiam się, że jak za czasów Piusa VI i Piusa VII (dwóch następujących po sobie Piusów, jak dziś Pius XI oraz Pius XII), niebawem nadciągnie straszna oczyszczająca nawałnica z powodu darów zmarnowanych przez to pokolenie. Wojna i rewolucja stoją u bram⁶.
Piszę te słowa w chwili, gdy docierają pierwsze wiadomości z frontu rozpoczętej w Kościele drogi synodalnej, zaplanowanej na lata 2021–2023. I choć sama instytucja synodu nie jest niczym nadzwyczajnym w dziejach Kościoła – od początku uczniowie Chrystusa konsolidowali siły w chwilach zagrożenia kościelnej jedności bądź zawartości depozytu wiary – obecnie wiązane z synodem nadzieje mogą napawać obawami. Słyszymy wyrażane ustami niektórych przedstawicieli hierarchii oczekiwania, iż „po synodzie nic już nie będzie jak wcześniej”⁷ albo że wręcz „potrzeba wymyślić Kościół na nowo”⁸. Tymczasem w dniach 5–12 września tego roku odbyło się w Bristolu zgromadzenie synodalne Kościoła Anglii i Walii, a następnie od 30 września do 2 października obradowali we Frankfurcie nad Menem reprezentanci synodu Kościoła w Niemczech. W dokumentach końcowych obu tych zebrań pojawiły się propozycje przeprowadzenia radykalnych zmian w naszym katolickim świecie. Poza postulatami większej władzy dla świeckich, docenienia roli kobiety, uznania znamion „prawdy” i „świętości” we wszystkich postaciach życia seksualnego, w tym w związkach homoseksualnych, wybrzmiało żądanie „powolnego wygaszenia kapłaństwa sakramentalnego”. W uzasadnieniu padła sugestia, że nie ma już potrzeby „osobnego kapłaństwa”, skoro „każdy dorosły katolik ma prawo kandydować do każdej posługi w Kościele”⁹. Amerykański dziennikarz katolicki Nick Donnelly zaobserwował w tych synodalnych zmaganiach „przedsmak pandemonium, które właśnie ma pochwycić Kościół”. Polega ono na „promowaniu heretyckich zmian w apostolskiej wierze”¹⁰.
Myślę, że nasze pokolenie, oprócz duchowości całkowitego zaufania względem Boga wyrażanego wezwaniem „Jezu, Ty się tym zajmij”, jak tlenu potrzebuje w nadchodzących czasach prawdziwej ikony katolickiego kapłana. To tłumaczy, czemu dzisiaj oczy i serca wielu ludzi spontanicznie zwracają się do figury ks. Dolindo Ruotolo. Zmagania o jego szybką kanonizację w Kościele nabierają tutaj dodatkowego sensu. Być może wielu zniechęconych klerykalizmem, skandalicznymi grzechami, jakich dopuszczali się niektórzy duchowni, czy też brakiem powołań jest skłonnych myśleć: trzeba znieść sakramentalne kapłaństwo, bo jego formuła już się wyczerpała. Tymczasem jest to pora nie, by je znieść, ale by odzyskać autentyczną postać i sens Chrystusowego kapłaństwa w ludzie Bożym. Ksiądz Dolindo jest w tym względzie słowem Boga, proroctwem i nadzieją. Projektem wyrastającym poza synodalne mrzonki. Bo wskazanym przez samego Boga.
Kapłan na trudne czasy
„Kiedy pytają mnie – zwierzał się przed śmiercią znany ojciec duchowny z Münster, ks. Johannes Bours – jaki problem najgłębiej mnie w ciągu tych lat poruszał i nurtował, tak odpowiadam: Dla mnie nie była to epoka nazizmu ani wojna, lecz gwałtowne i całkowite niemal załamanie się wiary w ostatnich dwudziestu latach. Przeżywamy regres i rozpad pewnego kształtu Kościoła”¹¹. W tym kontekście temat kapłaństwa stał się potężną ścianą płaczu, o którą kaleczy sobie głowy wielu księży i bezradnych wiernych świeckich. Odczuwamy brak kapłanów powodowany zanikiem gotowości młodych do poświęcenia się temu powołaniu. W niektórych starszych duchownych rodzi się obawa, że ich styl życia – wraz z przyjętym celibatem, wiążącą się z nim samotnością, obowiązkiem brewiarza i stroju duchownego – zostanie uznany za przestarzały.
Coraz częściej padają pytania o charakter społecznych oczekiwań wobec kapłana: czy ma on być sługą ołtarza i sakramentów, czy też liderem organizującym ludziom wolny czas, kumplem młodzieży, pociągającym ją do walki przeciw niszczeniu planety i zmianom klimatu, duchowym guru dla najbardziej zagubionych i nieodpornych przedstawicieli naszego zapędzonego do gonitwy i rywalizacji społeczeństwa. W tle poszukiwań tych nowych formuł kryje się negatywny stosunek niektórych środowisk do powołania kapłańskiego i obawa ze strony samych zainteresowanych o stanie się „śmieciem tego świata i odrazą dla wszystkich” (1 Kor 4, 13). Sakralne czynności kapłana i jego sposób życia tracą na atrakcyjności w oczach ludzi szukających duchowej strawy z dala od świata kościelno-sakramentalnego. Kościelne czynności kultowe dla wielu, zwłaszcza młodych, nie są pociągające. Kapłan częściej jest poszukiwany jako pracownik socjalny, menadżer parafii i religijna instytucja usługowa niż jako sacerdos, sługa i pośrednik Boga. Gdy pragnie zaproponować ludziom tradycyjny model posługiwania, nieraz czuje się jak sprzedawca towaru, którego nikt nie chce. Niejeden kryzys kapłański jest kryzysem tożsamości. Tak dla wielu księży, ale i dla świeckich, nie jest jasne, co właściwie stanowi istotę i centrum specyficznego posłannictwa i zadań kapłana. Wszystko się chwieje. Gdzie jest punkt tożsamości bycia księdzem?
Kapłan musi być przede wszystkim człowiekiem wierzącym. Jeśli tego zabraknie, już nic nie jest prawdziwe. Może działać na zasadzie religijnej czy zawodowej rutyny, lecz z jego winy Kościół będzie się stawał w oczach ludzi organizacją bezpłodną, a więc zbędną i łatwą do zamiany na coś innego. Ludziom potrzeba kapłana wierzącego, modlącego się i żyjącego błogosławieństwami Kazania na górze. Dziś jest moda na „odmienność życia”. Poszukuje się alternatywnych form ekspresji i działania. W kontekście ponowoczesnego i zlaicyzowanego świata największą odmiennością może się okazać życie prawdziwie chrześcijańskie. Kapłan szczerze oddany Chrystusowi przestaje być kojarzony z tym, co zazwyczaj uchodzi za normalne. Nie będzie przesiadywał na salonach jako funkcjonariusz religii państwowej, lecz stanie się proroczym głosem wołającym na pustyni. Nic więc dziwnego, że ludzie szukają w prezbiterze przede wszystkim człowieka wierzącego. W nim jak w lustrze chcieliby znaleźć dla siebie odbicie miłości Boga, który potrafi kochać intensywnie i aż do śmierci. Albert Camus, mimo że sam był ze wszech miar antyklerykalny, mawiał: „Nie znoszę księży antyklerykalnych”¹². Szukał ludzi zintegrowanych, a nie takich, którzy głoszą, a następnie sprowadzają do minimum treść swego przesłania. Tylko kapłan zdobywający się na odwagę życia oddanego Bogu będzie dla innych alternatywą, którą z założenia winien reprezentować. W tym względzie znaczenia nabiera jego rozpoznawalność – także gdy chodzi o strój i maniery.
Kto występuje w imieniu Chrystusa, posługując się Jego „ja” – „ja ciebie chrzczę”, „ja odpuszczam ci grzechy”, „ja cię namaszczam” – powinien jednocześnie w Jego „ja” wierzyć. Kto zaś wierzy, modli się. A kto się modli, daje świadectwo. Kto zaś daje świadectwo, żyje w zgodzie z tym świadectwem. Ludzie szukają dziś pasterza, nie stypendysty. Stypendysta kalkuluje, ile czasu ma dla siebie i na własne potrzeby: postępuje jak ten, dla którego praca jest jednym z wielu zajęć. Bycie kapłanem nie jest profesją budowaną na obrzeżach życia. Jest samym życiem. Kapłan nie ma większego zadania do spełnienia niż bycie sakramentalnym świadkiem Chrystusa, jedynego Kapłana Boga, który z miłości oddał za nas życie, niszcząc zło, grzech i śmierć. On jedyny z odkupionej ludzkiej egzystencji potrafi uczynić nieustanną liturgię świętości, którą sprawując, człowiek tym więcej oddaje chwałę Bogu, im piękniej rozwija swe człowieczeństwo.
Kapłaństwo jest największym przewodzeniem duchowym na ziemi. „Bowiem – jak uczył św. Jan Chryzostom – zamieszkując ziemię i żyjąc na niej, otrzymali oni pozwolenie na zarządzanie sprawami niebieskimi i posługiwanie się mocą, jakiej Bóg nie udzielił ani aniołom, ani archaniołom”¹³. W dzisiejszym zsekularyzowanym świecie kapłan zdoła ocalić swą owczarnię od zagrożeń etycznych i heretycznych, o ile wierzy w swe boskie powołanie: „Wargi kapłana bowiem powinny strzec wiedzy, a wtedy pouczenia będą szukali u niego, bo jest on wysłannikiem Pana Zastępów” (Ml 2, 7); „Albowiem to Bóg jest w was sprawcą i chcenia, i działania zgodnie z Jego wolą” (Flp 2, 13). Gdy kapłan postępuje w ten sposób, pozostaje jedno z Chrystusem, w efekcie czego jego owczarnia żyje w Chrystusie i Chrystus żyje w niej.
Dolindowa rewolucja
Ksiądz Dolindo pociąga dziś wielu kapłanów, nawet tych, którzy się od swego powołania oddalili. Niejednokrotnie bywałem proszony, by podczas spotkań czy też rekolekcji kapłańskich mówić o nim do pasterzy. Znam też biskupów, którzy swych dotkniętych kryzysem albo wypalonych prezbiterów wysyłają do Neapolu na modlitwę przy grobie świętego mistyka. Sam zastanawiałem się już tysiąc razy, czemu trafiłem na ks. Dolindo i czemu zawładnął on moim umysłem i moją wyobraźnią. Czemu Grazia, bratanica ks. Ruotolo, powiedziała mi kiedyś: „On sobie ciebie wybrał”? Może nadal jestem kapłanem i nadal czuję radość z głoszenia Chrystusa właśnie dzięki temu spotkaniu? Choć boli mnie i złości, że nawet po śmierci ten Boży atleta ma pod górkę. Ile razy słyszałem „nie” od ludzi, którzy dzierżą prawa do jego dzieł i zapisków? Ile razy próbowano mnie zniechęcić zimnymi jak lód pismami przestrzegającymi przed wykroczeniem poza absurdalne zakazy? Ile razy zostałem upokorzony posądzeniem o obsesję na punkcie ks. Ruotolo? „Czemu nie skupisz się na jakimś powszechnie cenionym teologu?” „Po co ci narażać akademicką reputację na zajmowanie się duchownym, który zadarł ze Świętym Oficjum?” „Czy zasługuje na uwagę ktoś, kogo sytuacja kanoniczna jest wciąż nieuregulowana?”
Wielu ludzi żywo reaguje na cierpienia i przeciwności, jakie mężnie i ufnie znosił ks. Dolindo. Intuicyjnie wyczuwają, że ten odrzucany i gnębiony człowiek jest prorokiem, że jego życie jest ewangelią. Nie ukrywał swego bólu; łączył go umiejętnie z niezwykłą Bożą inteligencją i rozbrajającym poczuciem humoru.
Odczuwałem urok Kościoła, który jest zawsze piękny, nawet Święte Oficjum… Jeśli w posłuszeństwie dostrzega się Wolę Bożą, człowiek wyrzeka się wszelkiego osądu w przekonaniu, że Bóg poradzi sobie nawet z głupotą przełożonych, i pozostawia Panu dbałość o sprawy¹⁴.
Dolindo idzie pod prąd nie tylko gotowych projektów zarozumiałych uczonych w Piśmie i ich skostniałych instytucji. Idzie też pod prąd powszechnie podzielanej katolickiej łapczywości na osobiste cuda, duszpasterskie sukcesy i eklezjalne docenienie. Odnalazł szyfr do Chrystusowego zwycięstwa w zgodzie na klęskę i przegraną.
Na Kalwarii możemy zrozumieć, że zwycięstwo Boga rozbłyska najbardziej wtedy, gdy wydaje się porażką . Bóg uwielbia dawać się zwyciężać, żeby zwyciężyć, i wybiera ścieżki pokory, uniżenia i bólu, bo tylko przez nie duch pokonuje materię. On umieszcza szatana naprzeciw całkowitej słabości umocnionej dzięki łasce i poprzez tę słabość go pokonuje, bo tylko ona jest prawdziwą i nadnaturalną siłą¹⁵.
Z taką właśnie siłą przetacza się przez Kościół Dolindowa rewolucja. On sam zresztą prosi, byśmy to dostrzegli: „Zwróćcie uwagę na to, że wszędzie wnoszę rewolucję”¹⁶. Pozostaje mi jedynie wyrazić wdzięczność Joannie Bątkiewicz-Brożek i Wydawnictwu Esprit z Krakowa za przyczynianie się do propagowania tej wyjątkowej Dolindowej rewolucji.
ks. Robert SkrzypczakOD AUTORKI
„Czy nie widzisz, że Bóg poprowadził cię do Neapolu, byś odnalazła tam życie? Czyż nie jest to znak Jego dobroci? w imieniu Jezusa będę do ciebie pisał i tym samym będę twoim przewodnikiem duchowym” – te słowa ks. Dolindo skierowane do Eleny Montelli przeczytałam tuż po zapięciu pasów w samolocie. Maszyna podrywała się z płyty lotniska Fiumicino w Rzymie po raz może setny ze mną na pokładzie tamtego roku. Nałożyłam ciemne okulary, żeby ukryć łzy uporczywie zalewające moje oczy. Byłam na granicy fizycznej wytrzymałości z powodu licznych podróży i psychicznie wyczerpana wciąż słyszanymi słowami: „Sprawa Ruotolo jest zbyt skomplikowana” lub: „Po co się pani w to wtrąca. To jest sprawa dla poważnych osób!”. Gratulowano mi nieraz „odwagi”: „Staje pani przecież po stronie księdza, który był zawieszony na dziewiętnaście lat i siedział w więzieniu dla kapłanów… Proszę się zastanowić…”. Albo też wreszcie: „Mamy tylu polskich świętych, a pani zajęła się jakimś tam z Neapolu. Kto pani to zlecił?”. „Bóg!” – raz nie wytrzymałam. „Oooo… – odparł pewien starszy duchowny, poprawiając okulary. – To będę się do Niego modlił, żeby się pani przestała tym Dolindo zajmować”.
Świadectwo życia ks. Ruotolo wywołuje agresywną reakcję ciemności. Walka w sferze ducha toczyła się i toczy na moich oczach od samego początku: już kilka tygodni po ukazaniu się mojej pierwszej książki Jezu, Ty się tym zajmij! o. Dolindo Ruotolo. Życie i cuda na moją skrzynkę mailową przyszły trzy anonimowe listy w języku włoskim. Oprócz absurdalnych zarzutów i brzydkich określeń pod moim adresem ich wydźwięk sprowadzał się do jednego, wyrażonego także expressis verbis: zostaw Dolindo!
Potem, gdy coraz bardziej zagłębiałam się w tę sprawę, gdy pojawiały się iskry nadziei dotyczące procesu beatyfikacyjnego i druku komentarzy do Pisma Świętego ks. Ruotolo, wtedy na przykład moje dzieci spadały ze schodów lub dostawały wysokiej gorączki. Pamiętam, jak po jednym z ważnych pobytów w Rzymie, jeszcze wracając taksówką z lotniska w Pyrzowicach, odebrałam telefon od męża: „Z Wojtkiem coś się dzieje!”. Dwie godziny wcześniej rozmawialiśmy, nic nie zwiastowało takiego zwrotu akcji. Wpadłam do domu, synek leżał prawie nieprzytomny na kanapie. Wysoka gorączka, brak reakcji. Nie przyjmował płynów. Natychmiast zadzwoniłam do kilku księży. Połączyłam się też z jedną z córek duchowych mistyka z Neapolu: „Ooo! Padre Dolindo! – krzyknęła do słuchawki. – Dzieci nie pozwól ruszyć!”. Modlitwa trwała kilka godzin, choć przyznam, że mój małżonek naciskał (to delikatne określenie), by jechać do szpitala – uparłam się jednak straszliwie, by zostać w domu. Ksiądz Robert napisał mi wtedy: „To atak demona, trzeba się modlić!”, a kilka minut po północy przyszedł esemes od ks. Michała: „Skończyłem Różaniec, odprawię Mszę teraz”. Po pół godziny Wojtuś otwarł oczy, po gorączce nie było śladu… „Mamo, nie jadłem kolacji” – powiedział. Dopiero wtedy zdjęłam z siebie marynarkę z podróży. I rozpłakałam się jak dziecko. Innym razem – dokładnie w dniu, kiedy wsiadałam do samolotu, udając się na studia w Rzymie (ich jedynym w zasadzie celem był proces ks. Dolindo) – moja mama została na sygnale odwieziona do szpitala. Kiedy jedną nogą stałam już na pokładzie maszyny, w słuchawce usłyszałam od męża: „Mama może nie przeżyć”.
Choć brzmi to wszystko nieprawdopodobnie, a w moim najbliższym otoczeniu są osoby dość twardo stąpające po ziemi, to wszyscy te często trudne i niewytłumaczalne zdarzenia za każdym razem łączyliśmy z konkretnymi wydarzeniami w tak zwanej sprawie Ruotolo.
Podobne rzeczy działy się też zawsze przed rekolekcjami, zwłaszcza tymi dla kapłanów. Pewnego dnia omal wszyscy nie zginęliśmy, jadąc samochodem na ważne „dolindiańskie” spotkanie. W ostatniej chwili coś zmusiło mnie, by mocno wcisnąć hamulec – w zasadzie bez powodu, bo droga była pusta – i milimetry przed maską odbił się od jezdni potężny bażant. Jak wystrzelona kula wylądował martwy po drugiej stronie drogi. Wstrzymaliśmy oddech.
Potem pojawiła się cała lawina innych sytuacji, w których zło działało bardziej przebiegle. Tworzyły się podziały, wokół ewidentnie tańczył ojciec kłamstwa, pewna osoba napisała mi, że „mnie zniszczy”. Wpatrywałam się w wizerunek o. Dolindo i zaciskałam zęby: nie broń się, nie odzywaj, przyjmij. Modlitwa przed Najświętszym Sakramentem była jedynym ukojeniem. Nie dałabym też rady bez Eucharystii. Tylko tam udawało mi się wybaczyć…
Wspierało i wspiera mnie wiele osób: modlą się, poszczą, leżą krzyżem; w mojej intencji odprawiane są Msze Święte. Dziękuję Wam wszystkim, Czcigodni Kapłani, Siostry, Czytelnicy, grupy modlitewne. Dziękuję mojej Mamie i Mężowi oraz córkom i synowi, którzy są balsamem i potężnym wzmocnieniem. Sama nie dałabym rady. Jesteście częścią tej historii, Wasz wkład, choć z pozoru niewidoczny, jest nieoceniony!
Dziękuję też tutaj ks. prof. Robertowi Skrzypczakowi. Przede wszystkim za czas, jaki poświęcił na kilkukrotną lekturę tej książki, i uwagi, którymi wzbogacił moją pracę. Ksiądz Robert napisał mocny wstęp do pierwszej części biografii ks. Dolindo – był zresztą jej cenzorem – a potem do kolejnych moich książek o duchowości Dolindowej. Bez tego nie udałoby się przełamać wielu tak zwanych kościelnych lodów. Poważany w Kościele (mój biskup pomocniczy zawsze mi powtarza: „Przecież masz ks. Roberta!”) teolog i dogmatyk – mówiąc wprost – wystawił się na ostrzał. Z perspektywy czasu widzę, że tu wypełnia się Dolindowy zmysł łączenia misji kapłanów z „kapłańską misją kobiet” w Kościele, o którą tak walczył. Oboje z ks. Robertem staliśmy się niespodziewanie „rzecznikami” ks. Dolindo i przez to też przeżywamy (chętnie!) różne trudności (mogłaby pewnie na ten temat powstać osobna książka, z wątkiem sensacyjno-kryminalnym). Dziękuję Ci, padre Robercie, także za Twoje pokłady cierpliwości do mnie (sic!).
Od jednego z ojców duchownych usłyszałam kiedyś: „To, co przeżywasz i widzisz, to kolejny dowód w sprawie Dolindo. A reakcja ciemności na potężną świętość, której stałaś się adwokatem, jest tylko potwierdzeniem, że trzeba iść dalej. Piekło ma cię na celowniku. Ale przede wszystkim działa Bóg”.
Zatem choć często widać mnie w nienagannym makijażu i jaskrawoczerwonych marynarkach, to proszę mi wierzyć: zamiast pudru o wiele częściej na policzkach mam łzy. Ksiądz Ruotolo nauczył mnie za nie dziękować. Padre Dolindo, dziękuję Ci. W tym wszystkim chodzi przecież nie o mnie, a o Twoją misję i świętość.
Wielokrotnie słyszałam pytanie, czy na pewno chcę iść dalej. Nieraz krzyczałam: „Jezu, po co to wszystko?!!!”. I Bóg stawiał wtedy przede mną albo kleryków, którzy właśnie wstąpili do seminarium, bo ich porwał o. Dolindo, albo ludzi, którzy z ateistów stali się katolikami, albo osoby, które po dwudziestu latach po raz pierwszy poszły do spowiedzi, czy wreszcie takich, którzy wisieli już po drugiej stronie balkonu i historia opisana w mojej książce ich zatrzymała. Szybko się zbierałam. Pewnego dnia, kiedy siedziałam w pustym kościele ks. Ruotolo, po mojej lewej, w drugim rzędzie ławek modlił się starszy, przyprószony już siwizną kapłan. Co jakiś czas zerkał w moją stronę. Wreszcie wstał, podszedł, usiadł obok mnie i łamiącym się głosem powiedział: „Dzięki o. Dolindo po dwudziestu latach wróciłem do zgromadzenia Świętego Wincentego a Paulo”…
Będziesz chciała to rzucić
Dotykając historii ks. Ruotolo przed sześciu laty, nie miałam pojęcia, z czym się to wiąże. Pamiętam, że kiedy po raz pierwszy wspinałam się Via Santa Teresa degli Scalzi do dawnego Apostolato Stampa o. Dolindo na spotkanie z zakonnicą, która wtedy opiekowała się archiwum po mistyku, na środku ulicy dwukrotnie rozwalił mi się laptop. Padał rzęsisty deszcz, a ja byłam przerażona widokiem wtedy dla mnie obskurnego miasta.
Pierwsze moje spotkanie z tą zakonnicą¹⁷ trwało osiem godzin. Poruszyły mnie jej słowa: „Nikt przed tobą, od śmierci o. Dolindo, nie wchodził do tego archiwum”. Jak się okazało, po mnie już też nikt tam nie wszedł. Kolejnego dnia, gdy wracałyśmy pieszo z domu ks. Ruotolo, siostra zatrzymała mnie na Via Santa Teresa degli Scalzi. Stałyśmy pod kościołem, gdzie o. Dolindo odprawił pierwszą po ponad szesnastu latach zawieszenia Mszę Świętą. Zakonnica spojrzała mi w oczy i powiedziała: „Joanno, przyjdzie moment, kiedy będziesz chciała to wszystko rzucić. Proszę cię, żebyś wtedy zamknęła oczy i z serca krzyknęła: «Jezu, Ty się tym zajmij!»”.
„Wszyscy go szukają”
Znacznie trudniej jest pisać drugą część jakiejś książki. Zwłaszcza kiedy pierwsza wywoła zupełnie niespodziewaną reakcję w postaci zrywu serc, które nie bacząc na ograniczenia i przeszkody, dystans czy kondycję fizyczną, wyruszą na spotkanie z jej głównym, dotąd niemal nikomu nieznanym bohaterem. Czasem za ostatnie pieniądze wykupią ciasny fotel w samolocie Ryanaira czy Wizz Aira albo miejsce w autokarze, by potem, często z trudem łapiąc oddech, wspiąć się w skwarze śródziemnomorskiego słońca stromą i wąską Via Salvatore Tommasi i zatrzymać się przed schodami ukrytego między kamienicami pod numerem 21 kościoła San Giuseppe dei Vecchi e Immacolata di Lourdes. I nieraz z zakładką utkniętą jeszcze w dwóch trzecich tekstu, z książką pod pachą dotrzeć do prawej nawy świątyni, uklęknąć przy czarnej płycie nagrobka i przeczytać przytwierdzoną tu od pół wieku tabliczkę: „Kiedy przyjdziesz do mojego grobu, zapukaj. Ja nawet z zaświatów odpowiem ci: ufaj Bogu! Ks. Dolindo Ruotolo”.
Czemu z Polski ruszyła tak wielka lawina pielgrzymów do miasta camorry i świętych? Czemu tysiące osób przylepia mokre od łez twarze do czarnej, marmurowej, trzęsącej się już od ciągłego pukania płyty nagrobka o. Dolindo? (Teraz, po rocznej przerwie „covidowej”, fala ruszyła ponownie!) W życiu tego kapłana skumulowały się setki tysięcy ludzkich historii. Dlatego „wszyscy go szukają”. Stał się odpowiedzią i balsamem, świadkiem i wsparciem. Lekarstwem. Ostatnią i jedyną deską ratunku. Także moją.
Jak mówił w czasie ceremonii pogrzebowych mistyka z Neapolu ks. Vincenzo Cuomo, o. Dolindo za życia „przyjmował każdego dnia ludzi, mnóstwo ludzi. W kościele, w domu”, a „ubodzy i chorzy wołali tylko o niego” – tak jest i po jego śmierci. Sam metropolita Neapolu, kard. Alessio Ascalesi, kiedy ciężko zachorował, przez ostatnie trzy miesiące życia nie chciał przy swoim łóżku ani swojego kapelana, ani nikogo innego, tylko ks. Ruotolo.
Na głębię
W sprawie o. Dolindo nie zrobiłam ani kroku z własnej woli i po swojej myśli. Ani jednego. Zrywałam się i jechałam wszędzie tam, skąd był telefon. Potem jak po łańcuszku szłam od drzwi do drzwi. Wiele razy uśmiechałam się w duchu, czekając przed drzwiami na korytarzach różnych watykańskich kongregacji: co ja tu robię? I co chwila Bóg dawał mi dowody na to, że wszystko, co się dzieje, nie jest moim scenariuszem¹⁸. Spontanicznie zbierał się też nowy materiał na tę książkę – jej także nie planowałam.
Powstawała ona przez cztery lata ciągłych podróży i zmagań. Sama docierałam do różnych archiwów, świadków, miejsc. Każda informacja i scena będzie tu udokumentowana. Nie kierowałam się chronologią życia o. Dolindo. Linię czasu wyznaczają wydarzenia, których byłam świadkiem od momentu ukończenia pierwszej części biografii mistyka z Neapolu.
Prowadzić więc nas będą nieopisane dotąd sceny i postaci oraz nowi świadkowie¹⁹.
Tym razem niczym łódź podwodna zanurzymy się w historii ks. Ruotolo dużo głębiej. Postaram się rzucić światło na ukryte w niej i powierzchownie dotąd dotknięte wydarzenia, takie jak proces beatyfikacyjny („Status kanoniczny tego kapłana jest niejasny” – usłyszałam nieraz z nutą podejrzliwości w głosie rozmówców wielu ludzi Kościoła) czy tak bardzo rozpalająca emocje kwestia wpisu na Indeks, a potem tajemniczej tamy w sprawie druku komentarzy do Pisma Świętego autorstwa o. Dolindo.
Czytelnicy znajdą tu także sporą dawkę pięknej mistyki – w postaci dialogów z Jezusem (pojawi się tu m.in. przepiękny list do Piusa X, który Jezus dyktował przez ks. Dolindo; to tak naprawdę list miłosny do kapłanów… Papież po jego lekturze kazał natychmiast wezwać do siebie ks. Dolindo) – i jeszcze nieodkryte proroctwa. Dolindo przewidział między innymi okres „dwóch papieży”…
W książce tej pojawi się również przepiękna i dotąd konsekwentnie wycinana z każdej wersji autobiografii historia relacji ks. Ruotolo z niejaką Armidą Passaro, widzącą z Agropoli. Objawienia z Agropoli są prawdopodobnie jedynym takim wydarzeniem w skali historii Maryjnych nawiedzeń ziemi²⁰, ponieważ wielu uczestniczących w nich ludzi widziało Matkę Bożą. Reakcje uwiecznione na fotografiach są wstrząsające.
Ojciec Dolindo był duchowym kierownikiem Armidy i prowadził z nią obszerną korespondencję. Udało mi się dotrzeć do córki i wnuczki widzącej. „Przypadkiem” i w zasadzie w ostatniej chwili pisania tej książki…
„Przyjąłem twoją ofiarę”
Na kolejnych stronach będziemy świadkami walki, jaką z kapłanem z Neapolu toczyły „żywe organy Kościoła”. Zderzą się tu zatem dwie rzeczywistości: ducha i ludzkiej słabości. Mistyk, odbierając cios, za każdym razem wyznawał bezgraniczną miłość do Kościoła i jego członków, którzy go ewidentnie krzywdzili. Najpierw bowiem Zgromadzenie Świętego Wincentego a Paulo, w którym o. Dolindo przyjął święcenia kapłańskie, wyrzuciło go na bruk. W prywatnych rozmowach ze mną niektórzy księża misjonarze zdradzali nutę żalu, że przedstawiam ich zgromadzenie w złym świetle, mówiąc o „wyrzuceniu” ks. Ruotolo z ich wspólnoty. Postulator zgromadzenia zaś nie chce słyszeć o procesie beatyfikacyjnym o. Dolindo, gdyż w jego przekonaniu „Ruotolo był nieposłuszny”, a „przełożeni nie mieli wyjścia”, bo „kapłan się im stawiał”. O co w tym wszystkim chodzi? Udało mi się dotrzeć do nigdzie niepublikowanych listów mistyka do przełożonych (nie było ich dotąd nawet w dokumentacji procesowej) oraz do przechowywanych w tajnym archiwum Watykanu listów wincentyjskiego wizytatora ks. Dolindo. To ważny wątek, który rzucił cień na całe życie kapłana. Wymaga on nowych badań – które zresztą już ruszyły – bowiem może się okazać, że wydalenie ks. Ruotolo ze zgromadzenia było i jest… nieprawomocne. A to może wpłynąć na proces…
Ojciec Dolindo oddał się jako ofiara za Kościół. Jezus odpowiedział mu wprost pewnego dnia: „Przyjąłem twoją ofiarę”. Mistyk pragnął męczeństwa na wzór św. Jana Gabriela Perboyre’a. Postanowiłam z bliska pokazać ten kadr z jego życia. Drastyczny opis tortur św. Gabriela uzmysławia, na co był gotowy ks. Ruotolo. Chciał umierać z miłości do Chrystusa jak jego wincentyjski współbrat. I umierał. Opuszczony, pod lawiną procesów, kłamstw, oszczerstw i szyderstw. „Poprosiłem Jezusa o dar cierpienia. Każdego ranka prosiłem Go o dar miłości, cierpienia, pokory, wiary, łagodności, wielkoduszności, cierpliwości”²¹ – wyznaje kapłan.
Zniszczyć Dolindo
W tajnym archiwum Kongregacji Nauki Wiary jego dossier ma kilkanaście tysięcy stron, a samo oskarżenie – ponad dziewięćset… Była Inkwizycja nadała mu miano „niebezpiecznego fałszerza wiary”. „Nigdy się nie broniłem. Pragnąłem ze wszystkich sił cierpienia i ofiary oraz dziękowałem Bogu za wszystkie te przeciwności, ufając jedynie Jemu”²² – wyznaje w testamencie ks. Ruotolo.
Wielu z zazdrości chciało go zniszczyć. Wpisu dzieł na Indeks osobiście dopilnował o. Alberto Vaccari, jezuita, jedna z czołowych postaci Papieskiego Instytutu Biblijnego, przyjaciel kardynałów Tisseranta, Bei i o. Gemellego, który z kolei od lat podsycał walkę z o. Pio. W jednym z listów Vaccari pisze do jednego z egzegetów: „Obiecuję ci szybką karierę i promocję pracy, jeśli pomożesz mi zniszczyć ks. Dolindo Ruotolo”²³. Natomiast ci biskupi, którzy udzielali swojego imprimatur komentarzom do Pisma Świętego o. Dolindo, byli we Włoszech prześladowani, a jeden musiał nawet opuścić szeregi episkopatu²⁴. Walka o Dolindowe komentarze była zaciekła i trwa do dzisiaj… Dlaczego?
„Moja misja trwa”
Tymczasem o. Dolindo krzyczy całą swoją historią: nie gorszcie się grzechami ludzi Kościoła, bo bramy piekielne i tak go nie przemogą! Kościół to Jezus! Bądźcie synami Kościoła!
W przesłaniu z zaświatów, które wraz z tą książką po raz pierwszy ujrzy światło dzienne, ks. Ruotolo mówi: „Moja misja trwa”. Te kilkanaście stron tekstu – sam przekład wlał w moje serce balsam pokoju – Sługa Boży przekazał pewnej prostej kobiecie spod Neapolu. Opieczętowany przez pierwszego wicepostulatora procesu beatyfikacyjnego o. Dolindo rękopis „sam” wpadł w moje ręce, „przypadkiem”. Prosty, a zarazem mocny przekaz: co działo się z duszą ks. Ruotolo po śmierci, jak wyglądał jego czyściec i czemu musiał go przeżyć? To wstrząsający tekst. Przez ręce Agostiny Romano kapłan zostawia też receptę, „przepis” na życie wieczne… oraz odpowiada na pytanie, co wydarzy się na świecie.
Z perspektywy czasu widzę, że jestem częścią historii, którą Ktoś pisze i konsekwentnie prowadzi. Zacytowany przeze mnie na początku fragment listu o. Dolindo do Eleny Montelli postawił mnie wtedy w samolocie do pionu. Zdjęłam okulary, wyprostowałam się, poprawiłam szminkę i wróciłam myślą do tego, co skrzętnie przechowuję w sercu, do wydarzenia, które pozwala mi uchwycić sens ostatnich czterdziestu lat mojego życia – do początku mojej drogi z o. Dolindo. Odnalezienie tego początku, jak się okazało tak bardzo odległego, w mojej własnej historii – nigdy jeszcze dotąd nieopowiedzianej, choć niemal przy każdym spotkaniu czy wywiadzie jestem o to pytana – okazało się odkryciem ważnym, a zarazem wstrząsającym… O tym nieco później.
Ze scenami z życia ks. Ruotolo, w nieco większym stopniu niż w pierwszej części jego biografii Jezu, Ty się tym zajmij!, będzie się tu splatać moja własna podróż. Nie jestem już tylko stojącym z boku, przyglądającym się tej historii i opisującym ją dziennikarzem. Kapłan z Neapolu stał się częścią mojego życia i serca. Został w nie wszczepiony. A za tym idzie cała lawina konsekwencji… To także moja droga – jak ufam – do Nieba. I jeśli tam trafię, to dzięki temu, że „ubogi, nic nieznaczący” kapłan z Neapolu pewnego dnia pociągnął mnie za rękę. To dzięki niemu zostałam w Kościele.
Joanna Bątkiewicz-Brożek
27 września 2021 roku, w uroczystość św. Wincentego a Paulo------------------------------------------------------------------------
¹ D. Ruotolo, Tak widziałem Niepokalaną, tłum. Siostry Franciszkanki Niepokalanej z Warszawy, Kraków 2020, s. 93.
² Second Life of Francis of Assisi: Early Documents, vol. 2: The Founder, New City Press, s. 249.
³ D. Ruotolo, Tak widziałem Niepokalaną, dz. cyt., s. 300–301.
⁴ Tamże, s. 76–77.
⁵ List do ks. Salvatore La Rovere, Rzym, 1 września 1921 roku, w: Epistolario, vol. 4, Apostolato Stampa, Napoli 1992, s. 109.
⁶ List do Teresy Aviani w Rzymie, Neapol, 11 listopada 1947 roku, w: Epistolario, vol. 2, Apostolato Stampa, Napoli 1992, s. 612–614.
⁷ Wypowiedź bp. Franza-Josefa Overbecka z Essen; zob. Obispo alemán: „Después del Sínodo sobre la Amazonia nada será como antes”, „Es.News”, 3 maja 2019; Pro-LGBT German bishop: ‘Nothing will be the same’ in Church after Amazon Synod, „LifeSiteNews”, 3 maja 2019.
⁸ Opinia Leonardo Boffa, południowoamerykańskiego teologa, twórcy teologii wyzwolenia; zob. Leonardo Boff: El Sínodo para la Amazonia, posibilidad única de cambio en la Iglesia, „SurySur”, 3 października 2019.
⁹ Cyt. za: Frankfurt nad Menem: Droga synodalna chce dyskutować o sakramentach, https://opoka.news/frankfurt-nad-menem-droga-synodalna-chce-dyskutowac-o-sakramentach oraz https://www.rootandbranchsynod.org/synod-scripts.
¹⁰ J. Gomes, Synod Demands Doctrine by Democratic Vote, https://www.churchmilitant.com/news/article/synod-demands-doctrine-by-democratic-vote.
¹¹ J. Bours, Nehmt Gottes Melodie in euch auf: Worte für die Seele, Freiburg 2005, s. 11.
¹² J. Ratzinger, Opera Omnia, vol. XII: Annunciatori della Parola e servitori della vostra gioia, LEV, Città del Vaticano 2013, s. 597.
¹³ Św. Jan Chryzostom, De sacerdotio, 3, 5: SC 272, 148 (PG 48, 643); por. KKK 983.
¹⁴ Amore, Dolindo, Dolore. Pagine autobiografiche del sacerdote Dolindo Ruotolo, Casa Mariana Editrice, Napoli 2001, s. 153, 158.
¹⁵ D. Ruotolo, San Giovanni. L’Apocalisse, Apostolato Stampa, Napoli 2013, s. 354.
¹⁶ Amore, Dolindo, Dolore, dz. cyt., s. 153.
¹⁷ Od początku osobiście prosiła mnie o zachowanie anonimowości, choć ujawnienie jej danych nie byłoby bez znaczenia; przychylam się do jej prośby, bo niestety po tym, jak ukazała się moja pierwsza książka, zakonnicę tę odsunięto od kontaktu ze mną.
¹⁸ Pamiętam, jak pewnego dnia międzynarodową ekipą czekaliśmy na korytarzu Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych na naszego kierownika studium. Miał nas wprowadzić do archiwum tej dykasterii. Mijały minuty, jego nie było. Wreszcie po prawie pół godziny spóźnienia wypadł z pokoju prefekta Kongregacji, mówiąc: „Przepraszam, nigdy się mi nie zdarzyło takie opóźnienie”. Niby nic wielkiego. Tyle że gdyby nie ten poślizg, nie wpadłabym na tym samym korytarzu na jednego z teologów z Neapolu. Krótka wymiana zdań rzuciła mi małe światełko na jeden z niuansów historii o. Dolindo.
¹⁹ Niestety jeden z ważniejszych świadków, dawno zapowiadany w dwóch poprzednich książkach: Jezu, ratuj! oraz Jezus do duszy, w ostatniej chwili się wycofał. Nie zdążyłam też dotrzeć do kilku świadków z rodziny Ruotolo. Jak się okazuje, żyje jeszcze kilku z nich.
²⁰ Objawienia nie zostały jeszcze uznane przez Kościół. Z racji ich zbieżności ze schematem objawień, których w 1858 roku doświadczyła Bernadetta Soubirous we francuskich Pirenejach, spowiednik Armidy Passaro ks. Giacomo Selvi oraz bp Palatucci nazwali je „drugim Lourdes”. Armida podobnie jak Bernadetta nie potrafiła pisać i czytać, obie wizjonerki były wieśniaczkami, Matka Boża przyszła do przyszłej francuskiej świętej piętnaście razy, tak jak do Armidy. Zbieżny jest także przekaz Maryjnych orędzi z Lourdes i Agropoli. Więcej na ten temat w osobnym rozdziale, w dalszej części tej książki.
²¹ Sac. D. Ruotolo, Fui chiamato Dolindo, che significa dolore… pagine d’autobiografia, terza edizione, Apostolato Stampa, Sessa Aurunca–Napoli–Riano 1973, s. 46. Z uwagi na to, że do dzisiaj ukazało się kilka różnych wersji autobiografii ks. Dolindo Ruotolo, a w każdej opuszczane lub dodane są różne fragmenty z jego rękopisów i żadne wydanie nie jest kompletne, cytując jego autobiografię, za każdym razem będę przywoływać różne jej wydania. Jak się bowiem okazuje, ks. Ruotolo spisał całe swoje życie, a nie – jak dotąd byłam utwierdzana – jedynie jego fragmenty. Nigdy nie wydano całości. We wszystkich wydaniach konsekwentnie pomijane są lata pięćdziesiąte. Czemu? Udało mi się częściowo odkryć powód, o czym w dalszej części książki. Niestety najbardziej okrojone są współczesne wydania, mimo że ich duża (ale tylko pozornie!) objętość na pierwszy rzut oka sugeruje coś innego.
²² Kopia testamentu w archiwum prywatnym w Watykanie oraz w archiwum procesu beatyfikacyjnego i archiwum autorki.
²³ Lettera del Sac D. Natale Bussi a proposito delle intenzioni del P. Vaccari riguardo all’Opera „La Sacra Scrittura ecc” del Sac. Dain Cohenel z 24 grudnia 1939 roku.
²⁴ Informacja pisemna z mojej korespondencji z jedną z franciszkanek Niepokalanej z 2017 roku. Wtedy osoba ta opiekowała się nieistniejącym już dziś archiwum o. Dolindo w Neapolu.
²⁵ V. Cuomo, Sofferenza-Preghiera-Apostolato, „Il Faro” dicembre 1970, n. 12 (108), s. 307.
²⁶ Zob. https://www.napolidavivere.it/2020/11/29/i-due-grandi-murales-di-maradona-che-si-trovano-a-napoli-street-art-a-napoli/ .
²⁷ Zob. M. Perillo, Misteri e segreti dei quartieri di Napoli, Newton Compton Editori, Roma 2017, s. 302. Emocje na meczach w Neapolu sięgają zenitu. W otaczających stadion San Paolo domach w 2014 i 2016 roku ustawiono sejsmografy. W chwilach, kiedy podnosił się krzyk po celnych strzałach, szpilki urządzeń szkicowały coraz to wyższe wykresy. Ziemia pod San Paolo autentycznie się trzęsła. Mówi się też, że w podziemiach stadionu na przełomie XIX i XX wieku odprawiano… czarne msze. Neapolitańczycy wierzą, że mieszkają tam demony.
²⁸ Zob. https://www.napolidavivere.it .
²⁹ „Il Mattino” 21 novembre 1970, s. 2. Paweł VI wyrusza wtedy na „pierwszą w historii papiestwa tak długą podróż do Azji i Australii, z przerwą na Teheran, Manilę i pobytem w Sydney, Hongkongu i Colombo”; Paweł VI był pierwszym następcą św. Piotra, który udał się w tak dalekie podróże poza Watykan, odwiedzając przedtem także Ziemię Świętą, Indie, Amerykę Północną, Portugalię, Turcję, Amerykę Łacińską, Szwajcarię i Afrykę.
³⁰ Chodzi o wspólnotę Taddeide z Riano. To tej wspólnocie ks. Ruotolo przekazał swoje dzieła w testamencie. To ciekawy wątek, z którym wiąże się wiele pytań i niewiadomych – wrócę do nich w dalszej części książki.
³¹ „Il Mattino” 20 novembre 1970, s. 15.
³² Rozmowa autorki ze świadkami.
³³ Nazwisko do wiadomości autorki.
³⁴ Ks. D. Ruotolo, W twej duszy jest niebo. Konferencje i świadectwa, tłum. ks. prof. R. Skrzypczak, Wydawnictwo Esprit, Kraków 2018, s. 82 oraz J. Bątkiewicz-Brożek, Jezu, Ty się tym zajmij. o. Dolindo Ruotolo. Życie i cuda, Wydawnictwo Esprit, Kraków 2017, s. 327–328.
³⁵ Relacja między innymi Anny i Paola Fattore.
³⁶ Określenie używane przez samego o. Dolindo w autobiografii pisanej na polecenie spowiednika.
³⁷ Na podstawie nieopublikowanych fragmentów autobiografii.
³⁸ D. Ruotolo, Pagine di autobiografia, vol. 1, Apostolato Stampa, Napoli–Benevento–Riano 1989, s. 14.
³⁹ Neapolitańskie urwisy .
⁴⁰ Ilia Corsaro urodziła się 4 października 1897 roku w Resinie należącej do prowincji Neapolu. Zmarła 23 marca 1977 roku w Neapolu.
⁴¹ Z wiarygodnego źródła w Watykanie otrzymałam informację, że chociaż faza diecezjalna procesu beatyfikacyjnego matki Ilii Corsaro jest zakończona, to na etapie rzymskim proces został wstrzymany. Ojciec Dolindo nie był jedyną „ofiarą” zakonnicy. Pisała do Rzymu listy oczerniające także innych kapłanów.
⁹¹ „Jesteś kapłanem na zawsze” – tytuł rozważań nad wielkością i zadaniami kapłanów, które stanowią pierwszą część medytacji dla kapłanów autorstwa ks. Dolindo Ruotolo.