Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Moja Ola i ja. Przyjaźń na wieki - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
1 czerwca 2025
20,19
2019 pkt
punktów Virtualo

Moja Ola i ja. Przyjaźń na wieki - ebook

„Moja Ola i ja. Przyjaźń na wieki” to poruszająca opowieść o dwóch kobietach, które połączyła niezwykła więź. W świecie pełnym przemocy, niespełnionych marzeń i ciężkich doświadczeń Milena odnajduje w Oli nie tylko przyjaciółkę, ale bratnią duszę — czułą, wierną, niezłomną. To historia o tym, jak przyjaźń potrafi ocalić, kiedy wszystko inne zawodzi. O miłości, która nie zna granic. I o odejściu, które nie kończy bliskości — tylko ją przemienia.Czy jedna relacja może odmienić całe życie?
Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8414-582-1
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział II

Minęło kilka tygodni od tamtego pamiętnego weekendu. Emocje powoli opadały, a życie wracało do ustalonego rytmu, choć z cieniem niepokoju w tle. Nina coraz śmielej biegała po przedszkolnych korytarzach, a ja z każdym dniem coraz wyraźniej odczuwałam potrzebę zmian.

— Miłego dnia, skarbie! Baw się dobrze! Kocham cię! — pożegnałam córeczkę przy wejściu do przedszkola. Cieszyłam się, że tak dobrze się zaadaptowała. Obawiałam się łez, tęsknoty, trudnych poranków, ale moje dziecko zaskoczyło mnie pogodą ducha i otwartością. Była towarzyska, kontaktowa, szybko zaprzyjaźniła się z innymi. Ja natomiast musiałam nauczyć się oddychać samotnością. Początkowo czułam się, jakby ktoś wyciął mi część duszy. Nigdy wcześniej nie rozstawałam się z Niną na dłużej niż na czas zakupów czy wizyty u lekarza — wtedy zostawała z Adamem albo z Olą. To właśnie Ola była ostatnio moją największą podporą. Mój mąż coraz częściej tłumaczył się zmęczeniem i nawałem pracy. Choć między nami jakby się poprawiło, to czułam, że wspólne chwile nie sprawiają mu już żadnej radości. Z Olą natomiast mogłam wszystko — kino, basen, wycieczki, place zabaw, bawialnie, parki rozrywki. Byłyśmy jak jedno — zgrane, z tą samą energią i potrzebą działania. W przeciwieństwie do naszych mężów, którzy woleli telewizor i piwo. Oni stali się jak dwaj zrzędliwi starcy. Patrzenie na ich bierność potrafiło boleć. Na szczęście miałyśmy siebie. I zawsze miałyśmy plan. Telefon zadzwonił zaraz po tym, jak opuściłam przedszkole.

— Hej, co robisz? Odstawiłaś już małą? — Ola brzmiała jak zawsze radośnie.

— Jasne. Masz już jakiś pomysł?

— No to dawaj, przyjeżdżaj na kawę! A potem coś relaksującego!

— Tylko nie mów, że znowu chcesz coś sadzić w ogródku?

— Pomożesz mi wyplewić warzywa! — zaśmiała się.

— Ty chyba zwariowałaś! Grządki jako relaks?! — parsknęłam. — Jedziemy do fitnessu. Potem sauna, jacuzzi i trochę masażu. A pielenie zostaw na kiedy indziej.

— No nie wiem, miałam to dziś ogarnąć…

— Ola, błagam cię! Prawdziwa przyjemność, nie łopata i grabie! — zakończyłam rozmowę i ruszyłam po nią samochodem. Gadałyśmy jak dwie przekupki, dopóki nie padłyśmy na leżaki po intensywnej sesji wellness.

— Co tak zamilkłaś? — zapytała Ola, odwracając głowę w moją stronę.

— Bo myślę — mruknęłam, nie otwierając oczu.

— No, coś nowego! — parsknęła śmiechem.

— Świnia jesteś! — rzuciłam, szturchając ją w ramię z uśmiechem.

— To o czym tak rozmyślasz?

— O tym, że Nina już chodzi do przedszkola, a ja mam wreszcie kilka godzin wolnego. I chciałabym coś z tym zrobić. Może wrócić do pracy.

Spojrzała na mnie z lekkim zdziwieniem.

— A źle ci się ze mną spędza czas?

— Nie, wprost przeciwnie! Najchętniej bym się z tobą nie rozstawała — uśmiechnęłam się — ale chciałabym czuć, że coś wnoszę. Adam wciąż narzeka, że pracuje za dwoje, że jest przemęczony… Chciałabym mieć swoje pieniądze. Nie chcę żyć na jego łasce.

— Rozumiem — kiwnęła głową. — Jeśli będziesz się z tym lepiej czuła, to działaj. A z Niną ci pomogę, przecież wiesz.

— Wiem. Dziękuję ci. Kocham cię! — przytuliłam ją mocno i ucałowałam w policzek.

Naprawdę chciałam wyrwać się z domu i choć na kilka godzin dziennie podjąć pracę. Mierziła mnie myśl, że całe życie miałabym być na łasce Adama i słuchać jego wiecznych wypominek. Czułam się już wystarczająco silna, by pogodzić pracę z macierzyństwem. Nina była rozsądną dziewczynką, nie sprawiała większych problemów wychowawczych. Potrafiła zająć się sobą — bawiła się lalkami przed telewizorem, gdy ja w tym czasie mogłam wysprzątać mieszkanie, zrobić pranie, ugotować obiad. Jedyne, co potrafiło ją oderwać od zabawy, to moment, kiedy wyciągałam stolnicę. Wtedy była przy mnie na zawołanie. Obowiązkowo zakładała swój fartuszek z muchomorkiem i pomagała mi w kuchni — obojętnie, czy lepiłam pierogi, robiłam makaron czy ciastka. Zazwyczaj kończyło się to oblepieniem ciastem połowy szafek kuchennych i obsypaniem mąką wszystkiego w okolicy. Ona sama wyglądała zawsze przy tym jakby wróciła prosto z młyna, bo biały proszek był na każdej części jej ciała, nawet tej niewidocznej. Moja mała kuchareczka po każdej zabawie w gotowanie maszerowała do łazienki, zostawiając białe ślady stópek na podłodze. Koniecznie musiała wziąć kąpiel z pianą — „bo inaczej mąka nie zejdzie i ciasteczkowy potwór mnie zje w nocy” — tłumaczyła z powagą. Ola lubiła się nią zajmować. Jej chłopcy byli żywiołowi, rozrabiali, a Nina działała na nich uspokajająco. Starszy o sześć lat Maciek i o ponad rok Jarek zaskakująco chętnie brali udział w jej zabawach. Śmiesznie wyglądało, gdy dyrygowała nimi jak mała generałowa. Nasze dzieci potrafiły się dogadać, tak samo jak my z Olą. Ta świadomość dodała mi odwagi. Pomyślałam, że to odpowiedni moment, żeby wrócić do aktywności zawodowej. Nie chciałam, żeby lata nauki poszły na marne. Kosztowało mnie to wiele — każda złotówka na czesne była okupiona ciężką pracą. Kochałam Adama i marzyłam o dzieciach, ale potrzebowałam też niezależności. Bieda, której zasmakowałam w młodości, nauczyła mnie, że poczucie bezpieczeństwa to także własne pieniądze. Teraz był ten czas. Chciałam w końcu realizować się także jako kobieta pracująca.

— Nie ma mowy! — mój mąż był innego zdania. — Żona powinna zajmować się domem i dziećmi!

— W jakiej ty epoce żyjesz? — miałam wrażenie, że rozmawiałam z jaskiniowcem, kiedy to mężczyźni szli na polowanie, a kobiety czekały przy ogniu. — Ciągle narzekasz, że jesteś przemęczony, bo za dużo pracujesz. Wypominasz, że za dużo twoich pieniędzy wydaję, a ja chciałabym w końcu mieć swoje!

— A co będzie, jak dziecko się rozchoruje? Ja nie będę brał wolnego w pracy! — nie ustępował.

— Olę poproszę, żeby się zajęła małą! — trzymałam się swojego.

— A domem kto się zajmie?

— A co z nim nie tak? Wymaga jakiejś specjalnej opieki?

— Ktoś musi sprzątać, prać i gotować! Ja nie zamierzam tego robić! — jego ton wyraźnie się podniósł.

— No chyba sobie żartujesz! Dlaczego ja mam to całe życie robić?! Jestem twoją żoną czy służącą?! — już nie ukrywałam wściekłości. Chciałam czegoś więcej niż ciągłego usługiwania. Przecież nie po to zdawałam maturę i kończyłam studia, by zadowalać wiecznie niezadowolonego mężczyznę.

Nie wiem, gdzie i w którym momencie zniknął jego urok, w którym się zakochałam. Szarmancki, wesoły i pełen werwy zamieniał się w coraz bardziej zrzędliwego, złośliwego i nieustępliwego samoluba. Czy zawsze taki był, a ja byłam zaślepiona? Czy może to ja go zepsułam ciągłym ustępowaniem? Tak czy inaczej — miałam dość.

— Słuchaj, ja nie pytam się ciebie o to czy mogę pracować, bo nie mam piętnastu lat a ty nie jesteś moim rodzicem, tylko jestem dorosłą wolną kobietą, która sama potrafi za siebie decydować i tylko informuję cię jako swojego męża o swoich planach, które skupiają się w tej chwili na znalezieniu pracy — starałam się tłumaczyć jak najspokojniej potrafiłam.

— Kobietą to może i jesteś, ale czy wolną — to bym polemizował. Jestem twoim mężem i wymagam posłuszeństwa! — walnął pięścią w stół.

— Posłuchaj siebie! Co ty wygadujesz?! — nie wytrzymałam. — Jesteś moim mężem, a nie właścicielem! Nie będę się przed tobą kłaniać! Zadecydowałam i koniec! — wstałam od stołu i trzasnęłam drzwiami wychodząc do sypialni. Położyłam się na łóżku i złapałam za głowę. „Co on sobie uroił? Że mam być jego służką? Nigdy w życiu! A miało być tak pięknie. Gdzie się podział mój czuły mąż? A może nigdy taki nie był, tylko udawał?” — myśli krążyły po głowie jak szalone. Po chwili usłyszałam trzask drzwi. Wyjrzałam z sypialni. Adama nie było. Na stole leżała złożona kartka. „Jeżeli tak stawiasz sprawy, to ja też będę robił to, co mi się podoba. Zobaczymy, kto lepiej na tym wyjdzie. Idę i nie wiem, kiedy wrócę i czy w ogóle będę miał na to ochotę.” Nie wierzyłam w to co widziałam. „No dzieciak! Rozwydrzony gówniarz, który strzelił focha, bo mama chciała raz coś zrobić po swojemu. Szkoda, że nie natupał wcześniej nogami! Ech…” — pomyślałam. Zgniotłam kartkę i wyrzuciłam ostentacyjnie do śmietnika. Choć nikt tego nie widział, poczułam się silniejsza.

Kolejnego dnia miałam rozmowę w jednym z kilku hoteli, do których złożyłam aplikację jako pomocnik menedżera, i miałam nadzieję, że wszystko pójdzie po mojej myśli. Nie zamierzałam dłużej deliberować nad rozkapryszonym Adamem — chciałam wreszcie wziąć się w garść i podążać za swoimi marzeniami. Nieco poddenerwowana położyłam się do łóżka, z trudem zasypiając. Już zaczęłam śnić koszmar, oczywiście z Adamem i jego zakazami w roli głównej, gdy obudził mnie telefon.

— Milenka, przepraszam, że tak późno dzwonię… Nie ma przypadkiem u was Zbyszka?

— Nie, nie ma. A co się stało? — zapytałam zaspana, zerkając jednym okiem na zegarek. Rzeczywiście było już po północy — niezbyt odpowiednia pora na rozmowy telefoniczne. Oczywiście przyjaciółce mogłam wybaczyć pobudkę, bo sama wiedziałam, że i ja mogłabym zadzwonić do niej o każdej porze bez pretensji z jej strony.

— Przyjechał Adam, chwilę porozmawiali, a potem wyszli bez słowa. Myślałam, że może są u ciebie…

— Nie ma, ale nie denerwuj się, nic mu nie będzie. Pokłóciłam się z Adamem o pracę, wyszedł z domu i pewnie szukał wsparcia u Zbyszka, żeby się pożalić, jaka to niby jestem bez serca — próbowałam ją uspokoić. — Idź spać, pewnie wrócą do rana. Jutro się odezwę, teraz padam z nóg, wybacz.

— Oby było tak, jak mówisz. W takim razie dobranoc… i daj znać, jak ci poszło z pracą.

— Nie ma sprawy. Miłej nocki ci życzę — rozłączyłam się i wtuliłam głowę w poduszkę. Ostatnią myślą, która przemknęła mi przez głowę, było: „Znów te dwa cymbały coś knują”. Potem już nie analizowałam nic więcej — skupiłam się na sobie. Spałam zaskakująco spokojnie, jak na to, co się działo. Obudził mnie dopiero budzik nastawiony na punkt siódma. Wstałam rześka i wypoczęta jak rzadko kiedy. „Chyba sprzyjają mi kłótnie na lepszy wypoczynek” — pomyślałam i uśmiechnęłam się do siebie. Adama oczywiście nie było. Nie zamierzałam się tym specjalnie przejmować. „Skoro postanowił robić, co chce — niech robi.” Zaprowadziłam małą do przedszkola, a sama udałam się na rozmowę w sprawie pracy. Przywitał mnie krępy, siwowłosy mężczyzna w wieku około pięćdziesięciu lat.

— Dzień dobry, proszę, niech pani siada — wskazał mi miejsce w swoim gabinecie. — Poszukujemy pracownika na stanowisko pomocnika menedżera w naszym nowo otwartym hotelu. Aktualnie oba obiekty prowadzi pani Gosia, którą później pani przedstawię. Niestety, obowiązków jest tyle, że przydałoby się ją odciążyć. Z dokumentów widzę, że ma pani odpowiednie kwalifikacje i doświadczenie stażowe, ale… — zawiesił głos, przeglądając papiery — …nie znalazłem informacji o ostatnim miejscu pracy.

— Rzeczywiście, ponieważ byłam na urlopie macierzyńskim. Moja córeczka ma cztery lata i właśnie zaczęła chodzić do przedszkola. Dlatego chętnie wracam na rynek pracy — odpowiedziałam nieco nieśmiało, ale z determinacją.

— A co się stanie, jeśli dziecko zachoruje? Kto się nim zajmie? — zapytał, zadając to typowe pytanie rekrutacyjne, na które byłam przygotowana.

— Mam męża i wspaniałą przyjaciółkę, którzy wspierają mnie w takich sytuacjach — odparłam pewnym głosem. Mężczyzna podrapał się po głowie, pochrząkał i w końcu podjął decyzję:

— W porządku. Zatrudnię panią na trzymiesięczny okres próbny, a potem ocenimy, co dalej. Zgadza się pani?

— Oczywiście! — ucieszyłam się tak bardzo, że niemal podskoczyłam na krześle.

— W takim razie zapraszam w poniedziałek o ósmej rano — powiedział, wyciągając rękę. Uścisnęłam ją z entuzjazmem, z trudem kryjąc euforię. Wybiegłam z budynku jak na skrzydłach — unosiła mnie radość. Pierwszy raz od dawna ktoś dostrzegł mnie nie jako żonę czy matkę, ale jako wartościowego pracownika. Postanowiłam uczcić ten sukces — w końcu był dopiero piątek, a cały weekend należał do mnie. Natychmiast zadzwoniłam do Oli, by podzielić się wiadomością.

— A o chłopakach coś wiadomo? — zapytała Ola, marszcząc brwi. — Nie mogę się do Zbyszka dodzwonić.

— Serio? Znowu zaczynasz z tymi twoimi czarnymi myślami? — westchnęłam. — Daj spokój, w końcu wrócą. Muszą przecież zamanifestować swoje „męskie ego”, nie?

— Łatwo ci mówić… Ja się naprawdę martwię — mruknęła, przygryzając wargę.

— Dobra, wieczorem wpadam. Zrobimy kolację, odpalimy jakiś film… będzie dobrze — rzuciłam z entuzjazmem.

— Nie wiem… jakoś nie mam głowy do spokojnego siedzenia przed telewizorem.

— No to tańce i drinki! — zaśmiałam się. — Rozładujemy napięcie w inny sposób!

— A dzieci?

— Położymy spać i hulaj dusza — zdecydowałam. — Będę o siedemnastej. Buziaki! — rozłączyłam się szybko, zanim zdążyła zaprotestować. Miałam świadomość, że siedziała sama z dziećmi i przeżywała każdy brak wiadomości od Zbyszka. Nie mogłam jej zostawić z tym samej. Mój Adam też gdzieś się zawieruszył, a jakoś nie płakałam z tego powodu. W tym się różniłyśmy — ona wciąż zakochana jak nastolatka, a ja… wypalona. Jego „przepraszam” i „zmienię się” już dawno przestały robić na mnie wrażenie.

— Mam chyba wszystko! — zawołałam, wpadając do jej mieszkania z siatkami pełnymi zakupów. — Ja kupowałam, ty gotujesz!

— Nie wiem, czy mam ochotę jeść… — jęknęła spod koca.

— Oj nie marudź! — podeszłam i wyciągnęłam ją na nogi. — Nie ma spania, nie ma doła! Zabawa czeka! Myślisz, że tylko faceci mogą się rozerwać?

— Muszę?

— Tak! Musisz! A wiesz, dlaczego? A dlatego, że dzieci są głodne, ja jestem głodna i ty powinnaś też coś zjeść! Ale zaczniemy od nawodnienia się! — zaśmiałam się i już szperałam po torbie. — Proszę bardzo: napój ratunkowy. Blue Margarita. Pomoże na twoje smutki.

— Coś ty wzięła, że masz taki humor? Podziel się, chcę też! — uśmiechnęła się w końcu i podniosła do góry szklankę.

— Pij szybciej, bo jak patrzę na tę twoją smętną minę, to zaraz sama się rozkleję — rzuciłam żartem i wręczyłam jej drinka — Obierasz czy kroisz? Ty obieraj, ja kroję. Ale bez marudzenia! — zarządziłam z kuchenną werwą. Zrobiłyśmy szybki chłopski garnek. Dzieci zjadły, pobawiły się jeszcze chwilę i bez problemu dały się ułożyć do snu. Gdy nadszedł nasz moment — godzina dwudziesta pierwsza, z drinkiem w dłoni i przytulone do kanapy — świat wydawał się choć przez chwilę prostszy.

— Jak myślisz, gdzie Zbyszek i Adam teraz są?

— O matko! Czy ty naprawdę nie potrafisz o niczym innym myśleć? — Ola znów wróciła do swoich natrętnych zmartwień. Miałam ochotę jej powiedzieć, że pewnie są znowu w jakimś „hotelu” z panienkami, ale ugryzłam się w język — Ciesz się chwilą, bądź tu i teraz! Jesteśmy najedzone, dzieci też, mamy dach nad głową, jest nawet pod nim ciepło i wiesz co nam jedynie brakuje do szczęścia?

— Pewnie zaraz się dowiem — odpowiedziała zrezygnowana.

— Muzyki! — włączyłam radio, gdzie leciała akurat jakaś lista przebojów — Chodź! Potańczymy! — wyciągnęłam ją za rękę na środek pokoju.

— Tylko cicho, bo dzieci się obudzą!

— Jesteśmy cicho, tylko nasze ruchy są głośne! — roześmiałam się i nareszcie zobaczyłam porządny uśmiech na twarzy mojej przyjaciółki. Wygłupiałyśmy się do utraty tchu starając się robić to jak najciszej. Regularnie nawilżałyśmy gardło niebieskim napojem, który był dla nas niemal jak nektar bogów. Zabawa była przednia dopóty, dopóki melodia nie zwolniła i zrobiło się nieco smętniej. Tańczyłyśmy wtulone w siebie, ale Oli nagle zaczął alkohol wypływać oczami.

— Co się stało? — zapytałam zdziwiona, chociaż sama nie wiem czemu, bo z jakiego innego powodu mogłaby płakać jak nie Zbyszka.

— Myślisz, że on mnie jeszcze kocha? — zacisnęłam usta. Najchętniej odpowiedziałabym szczerze. Ale ona nie była gotowa na prawdę

— Ta znowu swoje, nie myślę i nie wiem… może po swojemu– nie wiedziałam, jak ją pocieszyć.

— Czemu on jest taki? Staram się, żeby miał wszystko to co chce, a on znowu gdzieś uciekł! — łzy zaczęły jej lecieć jak groch.

— Nie jest sam — strzeliłam.

— No właśnie, to wszystko przez ciebie i twoją głupią pracę, tak byłby tu przy mnie i teraz do niego bym się przytulała! — zaczęła mi ryczeć jak bóbr w ramię.

— Tak, na pewno! Biedny i nieszczęśliwy Zbysiu ściągnięty siłą na złą drogę! — palnęłam, co wywołało u Oli jeszcze większy potok łez.

— Dlaczego taka jesteś? Dlaczego tak mówisz? Przecież ja go kocham!

— Cicho, bo dzieci obudzisz! — starałam się ją nieco uspokoić.

— Tak, uciszasz mnie, bo ty mnie nie rozumiesz, ja go tak bardzo kocham! Życia sobie bez niego nie wyobrażam! A co będzie, jak mnie zostawił i nie wróci? — nowa fala łez zalała mój lewy rękaw.

— Oj wróci, wróci, gdzie by znalazł taką drugą głupią co by chciała takiego cymbała! — zaczęłam być już zła sama na siebie, że nie potrafiłam pohamować swoich myśli.

— To uważasz, że jestem głupia, bo go kocham? — spojrzała na mnie z żalem.

— Nie to miałam na myśli. Chodź położymy cię, bo już pora żebyś zasnęła! — starałam się ją ułożyć na kanapie.

— Ale ja nie chcę! — zaczęła protestować.

— A co chcesz? — starałam się ją podtrzymać, bo wyraźnie nie umiała już sama utrzymać się na nogach.

— Chcę, żeby Zbyszek wrócił, bo ja go tak bardzo kocham! — i nowy ryk. Już mi się suchość koszulki na ramieniu kończyła, taka była zmoczona łzami i wyciekiem z nosa.

— Dobra, chodź położymy się razem, może wtedy poczujesz się lepiej — nie odlepiając się od siebie walnęłyśmy się na kanapę. Wtulona we mnie wciąż łkająca Ola w końcu zasnęła. A ja, głaszcząc ją po włosach, patrzyłam w sufit, modląc się w ciszy o coś, czego już nawet nie umiałam nazwać. Obudził mnie pulsujący ból głowy, jakby ktoś uderzył mnie łopatą. Ramię miałam kompletnie zdrętwiałe. Ola wciąż spała wtulona we mnie, zaciśnięta jak bluszcz. Próbowałam delikatnie się wyswobodzić, nie chcąc jej zbudzić, ale nie było to łatwe. „To się zabawiłyśmy…” — przemknęło mi przez myśl, gdy w końcu udało mi się zsunąć z łóżka.

— Gdzie idziesz? — wymamrotała, ledwie otwierając oczy. Jej głos był zachrypnięty, rozmiękczony snem i alkoholem. — Nie zostawiaj mnie…

— Nie zostawię. Idę tylko do łazienki. Zaraz wrócę, obiecuję — pogłaskałam ją po głowie i delikatnie pocałowałam w czoło. W łazience napiłam się łapczywie wody z kranu i przeszukałam szafkę w poszukiwaniu czegokolwiek przeciwbólowego. Znalazłam dwie tabletki, połknęłam je, po czym z mokrym okładem na czole wróciłam do pokoju. Przykryłam nas kocem i znów się położyłam.

— Jesteś? — wyszeptała, wtulając się we mnie jeszcze mocniej. Jej dłonie powędrowały do mojej szyi, a usta złożyły ciepły, nieco nieporadny pocałunek tuż pod uchem. Zamarłam.

— Ola… Wiesz, że ja nie jestem Zbyszek?

— Wiem. Ale też cię kocham — odpowiedziała cicho i pocałowała mnie w policzek. Otuliła mnie ramionami, jakby chciała zamknąć mnie w bezpiecznej klatce. I zasnęła. Leżałam nieruchomo, patrząc w sufit, z sercem bijącym jak oszalałe. „Też cię kocham…” — szepnęłam w przestrzeń, nie wiedząc, czy mówiłam do niej, czy do samej siebie. W tej jednej chwili zrozumiałam, że coś we mnie pękło — a może się uwolniło. Przez całe życie budowałam wokół siebie mur. Obiecywałam sobie, że nikogo już tak blisko nie dopuszczę. Że nie pozwolę się zranić. Ale Ola… była inna. Bliskość z nią nie bolała. Nie krzywdziła. Leczyła. Z Adamem byłam coraz bardziej obok — bez słów, bez spojrzeń, bez czułości. Czasem miałam wrażenie, że nawet nie zauważał, jak bardzo się oddalamy. A z Olą? Z nią wszystko było inne. Czułam się widziana. Słyszana. Potrzebna. Nie wiedziałam, co przyniesie jutro. Ale tego wieczoru, tej nocy — zrozumiałam, że istnieje miłość czystsza niż ta, którą kiedykolwiek znałam. Miłość, która nie musi mieć imienia. Wystarczyła obecność. Tylko tyle — i aż tyle. Spałyśmy wtulone w siebie, oddychając jednym rytmem. I po raz pierwszy od bardzo dawna zasnęłam spokojna. Obudził mnie nagły ruch i odgłos kroków. Ola poderwała się gwałtownie z kanapy i niemal w panice pobiegła do łazienki. Po chwili usłyszałam znajome, bolesne dźwięki — szarpane wymioty, które wydzierały się z jej ciała, jakby próbowała wyrzucić z siebie nie tylko alkohol, ale i wszystko, co bolało ją od środka. W tej chwili nie była już dorosłą kobietą, tylko skrzywdzoną dziewczynką, która nie wiedziała, co zrobić z cierpieniem.

Usiadłam wolno, masując skronie. Pulsowały, jakby ktoś uderzał mi w głowę młotkiem. Ale ból fizyczny nie był niczym w porównaniu z tym, co czułam w sercu. Wczorajsze emocje wciąż unosiły się w powietrzu — czułość, potrzeba bliskości, ten jeden pocałunek pełen zrozumienia i niemego: „jestem”. Zrobiłam śniadanie dzieciom, potem wstawiłam rosół — z cichą nadzieją, że może rozgrzeje i ciało, i duszę. Kiedy Ola wróciła, blada i roztrzęsiona, podałam jej kubek z ciepłym rumiankiem. Jej dłonie drżały.

— Lepiej ci? — zapytałam cicho, jakby za głośne słowa mogły ją rozsypać.

— Nie wiem… Może trochę. Ale czuję, jakby moje wnętrzności zostały w muszli — wymamrotała, owijając się kocem jak zbroją przeciwko światu. Nie komentowałam. Usiadłam obok. Telewizor brzęczał w tle, ale żadna z nas nie zwracała na niego uwagi. Czas stanął w miejscu. Połyskiwały tylko krople deszczu na szybie — jakby niebo płakało razem z nami. Spojrzałam na nią. Spała z półotwartymi oczami, wciąż drżąc. Zrozumiałam, że ten kac to nie tylko efekt alkoholu. To ból bycia odrzuconą, niekochaną, niezauważoną. Taki ból, który odkłada się w ciele, w sercu, i czasem wybucha — jak dzisiejszy poranek. Pomyślałam o Adamie. O jego chłodzie, lekceważeniu. O tym, jak bardzo był daleko, mimo że mieszkał ze mną pod jednym dachem. Nie tęskniłam. Nie martwiłam się. Przerażało mnie tylko to, że coraz mniej czułam. Jakby moje serce powoli pokrywało się lodem. Ale obok mnie była Ola. Wciąż. I to jej obecność przynosiła ciepło. Jej ramiona, jej oddech, jej spojrzenie pełne emocji. Czasem jedno „jestem” znaczy więcej niż tysiąc obietnic. Z kuchni dobiegał zapach gotującego się rosołu. Cichy, znajomy, kojący.

— Gotowy już ten rosół? — wyrwał mnie z zamyślenia głos Oli, wychylającej się spod koca.

— A co, głodna się zrobiłaś?

— Tak ładnie pachnie, że mam ochotę chociaż trochę się go napić. Może żołądek zacznie mi wreszcie normalnie pracować.

Zaglądnęłam do garnka. Wywar był klarowny, pachnący, pyrkał już wystarczająco długo.

— Dobra, zasiadamy! — zadecydowałam i nakryłam do stołu. Dzieci rzuciły się na jedzenie z takim apetytem, że rozmowy zupełnie ucichły. Tylko stukot łyżek o talerze rozbrzmiewał w kuchni, jakby każdy z nas szukał ukojenia w gorącej zupie. Po obiedzie podałam im czekoladowe ciasto i kakao, a one, rozleniwione i najedzone, rozłożyły się pomiędzy mną a Olą na kanapie. Puściłyśmy bajkę o smoku, ale nikt już jej za bardzo nie śledził. Każdy znalazł dla siebie wygodną pozycję i odpłynął — czy to w krótką drzemkę, czy w bezpieczne ciepło bliskości. Deszcz uderzał rytmicznie w okna. Niebo było stalowe, ciężkie. Miało się wrażenie, że dzień w ogóle się nie rozkręcił. Nie chciałam nigdzie wychodzić, nie miałam ochoty na świat zewnętrzny. Było dobrze tak, jak było. W miarę upływu godzin czułyśmy się z Olą coraz lepiej. Ona nawet zebrała się na tyle w sobie, że przygotowała kolację.

— Zostaniesz dziś ze mną? — zapytała cicho, stawiając kanapki na stole.

— A mam zostać?

— Byłoby mi miło. Przynajmniej nie siedziałabym sama i nie nakręcała się tym wszystkim…

— Odzywał się? — spojrzałam na nią.

— Nie. A Adam?

W odpowiedzi tylko spojrzałam znacząco. Wiedziała.

Zjadłyśmy kolację z dziećmi, znów śmiejąc się i wygłupiając, jakby nic złego się nie działo. To była nasza forma terapii. Potem herbata, dwa seanse filmowe i dzieci, które w końcu padły bez kąpieli — pozwoliłyśmy im na ten luz, same też go potrzebowałyśmy.

— Idę do sypialni. Ta kanapa mnie dziś połamała — przeciągnęła się Ola. — Przyjdziesz?

— Do sypialni? Mam z tobą spać? — spojrzałam zaskoczona.

— No a co? Masz ochotę spać na podłodze? Tam jest duże łóżko. A do tego mam tam telewizor — mrugnęła.

— No dobra. Ale najpierw prysznic, bo czuję się jak lepka galaretka.

— Idź, idź, ja ogarnę kuchnię i też się wykąpię. Czuję się jak żywa margerita — roześmiała się.

— Ale dziś nie będziesz płakać?

— A płakałam?

— Jak bóbr! Cały rękaw miałam mokry.

— Nie wypominaj!

— Nie wypominam, tylko przypominam. Alkohol ci wychodził oczami!

— Przy tobie przynajmniej mogę się rozkleić, bez wstydu — powiedziała cicho.

— I właśnie za to cię lubię — rzuciłam i zniknęłam w łazience. Kiedy wróciłam, dzieci spały, a ja wskoczyłam do łóżka i zaczęłam przeglądać filmowe propozycje. Ola dołączyła chwilę później, zimna jak lód.

— Zimno mi, zagrzej mnie! — wtuliła się we mnie z lodowatymi stopami.

— Ty byłaś w tej samej łazience co ja? — zaśmiałam się przez zęby, ale objęłam ją mocno i przykryłam szczelnie.

— Nie gadaj, tylko włącz grzanie — wyszeptała, wtulając się jeszcze mocniej. Puściłam jakąś komedię, ale nie pamiętam nawet tytułu. Czułam jej oddech na szyi, jej rękę na moim brzuchu. Spokój. Ciepło. Pewność, że jesteśmy dla siebie. Że to wszystko, co złe, zostało gdzieś na zewnątrz. Zasnęłyśmy razem. Jak dwa misie, które wreszcie znalazły bezpieczną norę.

Z hibernacji wybudziły nas o świcie głosy dzieci.

— O matko, ale mi się zasnęło… nawet nie wiem, kiedy. A tobie? — przeciągnęłam się leniwie, czując jeszcze ciepło łóżka.

— A ja bym jeszcze pospała — mruknęła Ola, przewracając się na drugi bok.

— To śpij, a ja zrobię śniadanie! — zaproponowałam.

— No co ty, wstanę. Nie przeleżę kolejnego dnia, trzeba coś zrobić! — usiadła na łóżku i przeciągnęła się z ziewnięciem.

— Co chcesz robić, jak pogoda dalej pod psem? — spojrzałam przez okno na szarobury krajobraz.

— Może zbierzemy Ninę, Maćka i Jarka i pojedziemy do jakiejś bawialni? W końcu alkohol z nas już wyparował, możemy prowadzić — zaproponowała z entuzjazmem.

— No, zawsze to jakaś alternatywa dla siedzenia przed telewizorem — uśmiechnęłam się i zaczęłyśmy szykować dzieci. Już miałyśmy wychodzić, kiedy w drzwiach niespodziewanie pojawił się Zbyszek. W jednej chwili wiedziałam, że z naszej wycieczki nic nie będzie. Jedno spojrzenie wystarczyło.

— Gdzie Adam? Nie ma go z tobą? — zapytałam, zaglądając za jego plecy.

— Odwiózł mnie i pojechał dalej.

— Jak to „dalej”? Dokąd? — zmarszczyłam brwi, zaskoczona.

— Chyba do domu. Nie spowiadał mi się przecież — rzucił oschle.

Zacisnęłam zęby. Miałam ochotę mu powiedzieć coś ostrego, ale ugryzłam się w język. Pożegnałam się z Olą i chłopcami, wsiadłam z Niną do auta i odjechałam. Powoli i z niepokojem przekroczyłam próg mieszkania. Z łazienki dobiegał szum wody — Adam był w kąpieli. Zaparzyłam sobie herbatę, znalazłam w kuchennej szufladzie jakąś krzyżówkę i zaczęłam ją rozwiązywać, udając, że jestem zajęta, choć tak naprawdę czekałam na konfrontację. Na cokolwiek. Po chwili wyszedł. W spodniach dresowych, boso. Bez słowa podszedł do lodówki i nalał sobie soku.

— Gdzie byłeś? — zapytałam spokojnie, nie odrywając wzroku od gazetki.

— W pracy — odparł i wypił duszkiem.

— W jakiej pracy? — ciągnęłam, nieco zbyt spokojnie.

— Nie interesuj się — rzucił, odstawiając szklankę. Wyszedł do sypialni i zamknął za sobą drzwi. „I to by było na tyle” — pomyślałam i zajęłam się Niną. Do końca dnia już się nie pojawił. Tej nocy spałam z córką. Rano, jak zwykle, nie było go. Wieczorem wrócił o normalnej porze, ale nie odezwał się ani słowem. Kara milczenia. Miałam jej dość. Po kilku dniach nie wytrzymałam.

— Długo jeszcze będziesz się do mnie nie odzywał? — zapytałam, gdy siedział na kanapie z gazetą.

— Tyle, ile trzeba — odpowiedział bez emocji.

— A może mi powiesz, o co ci tak naprawdę chodzi?

— Przecież wiesz.

— Nie, właśnie nie wiem. Ale jeśli to o pracę, to…

— Jak tam w pracy? — przerwał mi.

— Dobrze. I nie zrezygnuję z niej — dodałam stanowczo.

— Jak chcesz — powiedział tylko i nadal nie spojrzał.

— Adam, odpuść trochę, proszę cię. Naprawdę nic złego się nie dzieje. Przecież powinniśmy się cieszyć — Ninka sobie świetnie radzi w przedszkolu, mamy więcej przestrzeni, ja wracam do ludzi… I będziemy mieć więcej pieniędzy. Tylko się cieszyć, a nie kłócić — Usiadłam obok niego i pocałowałam w policzek — Pomyśl o tym — nie zareagował. Ani jednym słowem, ani gestem. Siedział w ciszy, wciąż zapatrzony w gazetę. Ale nie odepchnął mnie. Nie powiedział nic gorzkiego. Może to coś znaczyło. Może…

W nocy przyszedł do mnie do łóżka.

— Śpisz? — spytał cicho, gładząc mnie po ramieniu.

— Mhm — mruknęłam, półprzytomna.

— Wiesz… masz rację. Nie powinniśmy się o to kłócić. Zachowałem się jak dupek. Przepraszam. — Zaczął mnie całować. Wiedziałam, czego chce. Nie miałam siły, ale nie chciałam znów kolejnej wojny.

— Masz gumkę?

— Co?

— Wiesz, o co pytam.

— Nie ufasz mi?

— Nie. Nie wiem, gdzie byłeś i co robiłeś. Nie chcę wiedzieć. Chcę tylko zabezpieczenia — nie protestował. W sekundę znalazł to, o co go prosiłam. Kochaliśmy się tej nocy intensywnie. Ja — trochę z potrzeby czułości, on — z potrzeby kontroli? Nie wiem. Ale przez chwilę było mi dobrze. Przytuliłam się do niego. Poczułam ciepło jego torsu. Zapomniałam o wszystkim. To była jedna z nielicznych chwil, gdy znów poczułam się jego żoną. Jego ukochaną. Nie wrogiem. Nie przedmiotem. Zasnęłam w jego objęciach z naiwnością dziecka, które wierzy, że zło już minęło. Że będzie tylko lepiej. Jak w bajce — „żyli długo i szczęśliwie”. Ale przecież znałam zakończenia swoich bajek. Mydlana bańka zawsze pęka, a książę to tylko przebrany oprawca.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij