Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Moja przyjaciółka Cukrzyca. Część 2 - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
29 lipca 2025
28,35
2835 pkt
punktów Virtualo

Moja przyjaciółka Cukrzyca. Część 2 - ebook

Autentyczna historia, która porusza serca

„Moja przyjaciółka Cukrzyca 2” to kontynuacja poruszającej opowieści autorstwa Teresy Nowak – kobiety, która od najmłodszych lat zmaga się z cukrzycą typu 1, ale nie pozwala jej przejąć kontroli nad własnym życiem. To nie jest książka medyczna – to intymny dziennik emocji, młodzieńczej burzy hormonów, miłości, depresji i siły, jaką daje samoakceptacja oraz prawdziwe relacje.

Ten tytuł to must-read dla osób żyjących z cukrzycą, ich rodzin, nastolatków w okresie buntu, ale też dla każdego, kto szuka autentycznych historii walki o siebie.

Książka o cukrzycy, ale nie tylko – o dorastaniu, depresji i potrzebie bliskości

Teresa Nowak w swojej książce nie unika trudnych tematów – pisze o dorastaniu z cukrzycą, rozchwianych emocjach, poczuciu niezrozumienia, samotności i walce z depresją. Autorka z odwagą i szczerością dzieli się doświadczeniami, które dla wielu młodych ludzi są codziennością. Opisuje jak choroba przewlekła może przenikać życie nastolatka – wpływać na jego wybory, relacje i samoocenę.

Ale ta książka to coś więcej. To intymna podróż przez kobiecą psychikę, cielesność, seksualność i zagubienie. To także poszukiwanie przyjaźni – zarówno tej prawdziwej, ludzkiej, jak i tej z chorobą, którą trzeba zaakceptować.

Dlaczego warto przeczytać tę książkę?

  • Unikalna perspektywa – relacja z życia z cukrzycą przedstawiona w formie emocjonalnego pamiętnika.
  • Szczerość i bezkompromisowość – autorka nie boi się mówić o depresji, samotności, stracie i poczuciu niespełnienia.
  • Wzruszające refleksje o dorastaniu, ciele i seksualności – w kontekście choroby, ale i bez tabu.
  • Wartość edukacyjna – choć nie jest to poradnik medyczny, książka daje bezcenną wiedzę o realiach życia z cukrzycą typu 1.
  • Motywacja do działania – historia Teresy to inspiracja dla tych, którzy czują się uwięzieni w „złotej klatce”.

Dla kogo jest ta książka?

  • Dla osób chorych na cukrzycę, które szukają zrozumienia i wsparcia.
  • Dla rodziców nastolatków zmagających się z chorobami przewlekłymi – aby lepiej zrozumieć ich świat.
  • Dla młodzieży w okresie dojrzewania – by wiedzieli, że nie są sami w swoich emocjach.
  • Dla psychologów i terapeutów, którzy pracują z młodzieżą i osobami przewlekle chorymi.
  • Dla czytelników literatury autobiograficznej i inspirujących historii prawdziwego życia.

Cukrzyca – wróg czy przyjaciółka?

Autorka z odwagą przedstawia cukrzycę jako „przyjaciółkę” – nie dlatego, że ją lubi, ale dlatego, że musiała się z nią nauczyć żyć. Ten zabieg literacki daje książce wyjątkowy ton – cukrzyca ma tu głos, uczucia, potrzeby i prawo do bycia traktowaną poważnie.

W narracji pojawia się też inna „przyjaciółka” – Depresja, która z czasem staje się groźniejsza niż sama choroba fizyczna. To zestawienie ukazuje, jak ważne jest wsparcie emocjonalne i psychiczne w leczeniu każdego aspektu zdrowia.

Cukrzyca a seksualność – temat tabu, który trzeba przełamać

Jednym z najmocniejszych wątków w książce jest relacja między chorobą a seksualnością. Teresa Nowak łamie tabu, pisząc o tym, jak trudne może być planowanie intymności, kiedy trzeba liczyć się z poziomem cukru, insuliną i ryzykiem hipoglikemii.

To ważny przekaz dla każdej młodej osoby zmagającej się z przewlekłą chorobą – seksualność i bliskość nie są tematem zakazanym, ale wymagają otwartości, edukacji i rozmowy.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Zdrowie i uroda
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67898-09-6
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

DOROSŁOŚĆ NAS DOPADŁA

Nic nie rozumiem. Inaczej wyglądasz, mówisz i zachowujesz się! Nie poznaję cię! Stałaś się całkiem inną osobą. Gdzie się podziała moja dawna przyjaciółka? Już nie używasz słowa my, tylko ja i ty. Nie, właściwie to odwrotnie TY i ja. Czuję się taka mała, szara, zapomniana i niechciana.

Wkroczyłam w dorosłość. Tak mówi mój dowód osobisty, ale jak jest naprawdę?

Zmieniłam się. Może wtedy jeszcze nie tak bardzo jak teraz, ale rozpoczął się proces, który miał się toczyć jak lawina i powodować tak samo drastyczne zmiany, nie tylko w moim wyglądzie, ale przede wszystkim w moim zachowaniu oraz sposobie myślenia.

Zapytacie: „Co takiego drastycznego mogło się wydarzyć?”

Już mówię.

Po pierwsze: Wygląd.

Nigdy nie byłam brzydka, ale też nie nazywano mnie ładną, raczej słyszałam urocza od osób starszych, a od rówieśników przeciętna. To oznaczało: fajna kumpelka, ale nie materiał na dziewczynę. I właśnie to chciałam zmienić. Tęsknota za tym, żeby być podziwiana jak inne dziewczyny. Popularna i lubiana, ale nie tylko, najbardziej chciałam być seksowna i pożądana.

Powiecie: „Już w tak młodym wieku?”

Wychowywałam się w Nowym Yorku, The Big Apple. Tam życie toczy się o wiele szybciej, zresztą w Polsce teraz też. Dlatego potrafię dzisiejszą polską młodzież zrozumieć. Ich pragnienia i marzenia nie różnią się zbytnio od moich gdy miałam naście lat. Tak naście gdy zaczęłam się malować, wybłagałam od mamy pierwsze buty na centymetrowym obcasie i zaczęłam rozmyślać o chłopakach.

Jest to strasznie trudny wiek. Chcemy przypodobać się rówieśnikom, a jednocześnie odnaleźć siebie. Swoje własne ja, własny styl oraz własne poglądy na życie. Równocześnie łącząc to wszystko z „cool” poglądami swego pokolenia.

Dążąc do tego wszystkiego, zapomniałam o mojej przyjaciółce – Cukrzycy. Nie. To złe określenie. Ja nie zapomniałam. Ja specjalnie i z namysłem ją odtrąciłam.

„Dlaczego?” – zapytacie. „Przecież już było tak dobrze. Okres dziecięcego buntu się zakończył.” „Zaprzyjaźniłyście się i tak dobrze już się rozumiałyście. I znów mówimy o jakimś buncie?”.

Nie. Tym razem nie był to bunt. Nie walczyłam z cukrzycą. Zaznajomiłam się z nią na tyle dobrze, że po prostu stała się codziennością.

„Co to znaczy?” – Zapytacie.

To znaczy, że wpadłam w rutynę, jak to dorośli zwykle robią. Wstawałam, podawałam insulinę, jadłam śniadanie, szłam do szkoły, wracałam, jeśli czułam, że coś nie tak z cukrem to mierzyłam, jeśli nie to nie, znów jadłam i podawałam insulinę na obiadokolację, odrabiałam lekcje i spotykałam się z chłopakiem. Oczywiście o tym ostatnim myślałam najbardziej. Jeśli nic drastycznego nie działo się z cukrami, to nie mierzyłam ich. Szkoda było mi czasu i moich palców. Wolałam dopracować fryzurę, makijaż oraz zastanowić się, w czym będę wyglądała atrakcyjnie gdy nadejdzie wieczór.

Życie tak szybko potoczyło się, że nagle (jak dla mnie) ze zwykłego szarego kaczątka, stałam się pięknym, seksownym łabędziem. Tak sobie myślę, że jeszcze większym zaskoczeniem było to dla innych.

Moja przyjaźń z Cukrzycą odegrała dużą rolę w tej przemianie, chociaż geny na pewno też ☺.

„W jaki sposób?” – Dopytujecie.

W poprzedniej książce Moja przyjaciółka Cukrzyca opisałam jak „nawróciłam się” i przestałam zajadać się słodyczami, a zaczęłam pilnować diety, zgodnie z wymogami Cukrzycy. Taka dieta zdziałała cuda dla mojej figury. A piękna figura dodała mi pewności siebie na wielu płaszczyznach.

Tak oto doszliśmy do drugiego punktu: wyobraźnia.

Od najmłodszych lat moja wyobraźnia była dość bujna. Uwielbiałam kolory, kształty i różnorodność. Dlatego jak w szkole pojawiła się gazetka zachęcająca do kupna książek, to musiałam, choć kilka kupić co miesiąc.

„Dlaczego?” – Ponownie zapytacie.

Właśnie dlatego, że książki przedstawione w tej gazetce nie wydawały się nudne. Były kolorowe, o różnej tematyce i nawet w różnych kształtach, a do nich dodawane były darmowe dodatki, takie, jakie obecnie znajdziemy w kolorowych czasopismach. Rodzice zawsze potrafili znaleźć pieniądze na książki, przecież to było coś pożytecznego. Ja kupowałam je i oglądałam godzinami. Bawiłam się dodatkami, a później książki lądowały na półce „Nieprzeczytane”. W końcu już nie było gdzie ich układać, a mnie się żal ich zrobiło. Chciałam więcej, ale tych, co miałam, nie mogłam się pozbyć, nie przeczytawszy ich wpierw. I tak rozpoczęła się moja przygoda z czytaniem. A jak z czytaniem to i z pisaniem. Nie miałam problemu, żeby wymyślać różne historyjki i chociaż większość pozostawała w mojej głowie, ponieważ nie chciałam, żeby nikt do nich dotarł, to moja wyobraźnia podsuwała mi coraz to nowsze i bardziej ekscytujące scenariusze życia.

Wiem. Ciekawi Was, jakie one były?

Muszę Was rozczarować. Były zbyt pikantne, żeby tu opisywać. ;-) Natomiast moja uroda, książki i rosnąca wyobraźnia rozbudziły we mnie poczucie własnej seksualności.

„Poczucie własnej seksualności?” – I znów pytacie – „Co to znaczy?”

To znaczy, że wraz z wiekiem przyszedł czas na hormony.

Oj! Jakżeż one szalały. O niczym innym wtedy nie potrafiłam myśleć. Na pewno nie o Cukrzycy. Strasznie mnie wtedy denerwowało jeśli przerywała mi dobrą zabawę.

Oczami wyobraźni już słyszę wasze pytanie – „Co Cukrzyca miała wspólnego z twoimi hormonami i dobrą zabawą?”

W naszym społeczeństwie seks jest raczej tematem tabu. W mojej rodzinie też tak było. Rodzice mieli dość konserwatywne poglądy na wychowanie potomstwa. Nie wolno mi było oglądać filmów, gdzie choćby się całowali, nie wspominając o czymś więcej. Jeśli coś takiego miało mieć miejsce, zaraz kanał był przełączany lub musiałam wyjść z pokoju. W domu nie mieliśmy radia, więc tam też nie mogłam nic na ten temat usłyszeć. Internet czy nawet komputery nie były jeszcze powszechne, a nawet moi rodzice w stosunku do siebie zachowywali się całkiem powściągliwie przy mnie. Nigdy nie widziałam, jak się całują, flirtują czy nawet przytulają.

Jednak pomimo tego ja i tak znalazłam sposób, żeby się dowiedzieć coś na ten temat. Natura zawsze znajdzie sposób, ponieważ nie da się jej całkiem okiełznać.

Jak?

Miałam przyjaciółkę, której rodzice nie zachowywali się aż tak dyskretnie jak moi. Koleżanka miała dostęp do radia i słuchawek ☺. Myślę, że resztę możecie dopowiedzieć sobie sami. Wszystko mi opowiadała i miałam później mnóstwo czasu, żeby nad tym wszystkim rozmyślać.

A jak ukazał się film Dirty dancing, to po prostu musiałam go zobaczyć. Wiedziałam, że rodzice mi nie pozwolą, dlatego znalazłam sposób, żeby to obejść. Nagrałam go na kasetę VHS i włączałam podczas ich nieobecności

Taniec od zawsze był moją pasją. Ten film miał nie tylko taniec, ale pasję, cielesny pociąg i romans. To było fantastyczne. Nie mogłam oderwać oczu od ekranu, ani myśli od seksu. Nie byłam w tym wieku jeszcze gotowa do podjęcia inicjacji seksualnej, ale całowanie, dotykanie i seks oralny nie były mi obce.

No i tu zaczęła przeszkadzać mi moja ukochana przyjaciółka. Cukrzyca nie lubiła tak długich zabaw. Często przerywała mi dobrą zabawę. Musiałam wtedy zaniechać to co robiłam i dosładzać jej. Jeśli chciałam być sprytniejsza i wyprzedzić ją to znowu była niezadowolona i zbyt wysoki cukier nie pozwalał mi na skuteczne zadowolenie siebie, czyli osiągnięcie orgazmu.

Seks potrafi być fantastycznym doświadczeniem, jeśli jest oczywiście spontaniczny, ale z odwieczną przyjaciółką nie zawsze taki może być. I oczywiście nie mówię o jakimś trójkącie ;) Osoby chorujące na Cukrzycę muszą myśleć o niej również angażując się w igraszki z drugą osobą. Może to być dość uciążliwe, zwłaszcza że seks sam w sobie w młodym wieku jest stresujący, a jeszcze tłumaczenie partnerowi, że trzeba zbadać poziomu cukru lub trzeba przerwać stosunek, ponieważ potrzebujemy wypić coś słodkiego, bo inaczej grozi nam utrata przytomności, nie jest najbardziej wymarzoną scenerią, nie mówiąc już, że odbiera cały romantyzm i spontaniczność danej sytuacji.

I oto w taki sposób ja rozkwitałam, a Cukrzyca zostawała w moim cieniu. Nie chciałam myśleć już o niej w ogóle. Starałam się utrzymać rutynę. Dopasowywałam się do niej, ale nie bardzo dbałam o nią. Nie chciało mi się mierzyć cukru jeśli dobrze się czułam, podawałam codziennie tyle samo insuliny i jadłam stałe posiłki, żeby nie musieć tego robić. Sporadycznie, kiedy czułam, że mam wysoki cukier, to mierzyłam go i podawałam korektę. A jeśli miałam niski, to nawet nie zawracałam sobie tym głowy. Jedząc kilka małych posiłków dziennie, przy braku słodyczy, nawet nie musiałam ćwiczyć, żeby utrzymać świetną kondycję. Ale nie na próżno mówią, że pocałunki spalają kalorie ☺.

Dlatego pamiętajmy, że jeśli mamy Cukrzycę od dziecięcych lat i wkraczamy razem z nią w nowy etap naszego życia, jakim jest bycie nastolatkiem, to ważne jest szczerze porozmawiać z lekarzem o zmianach, jakie zachodzą w naszym życiu. Są to trudne tematy i na pewno krępujące dla młodych osób, ale ważne jest, żeby móc z kimś porozmawiać. Jeśli nie z rodzicem, to co najmniej z lekarzem. Sam fakt, że rośniemy i potrzebujemy więcej kalorii, wpływa na zmianę dawek insuliny. Jeżeli dochodzą do tego hormony i pierwsza miłość, to musimy zachować ostrożność przy zwiększaniu bazy lub dawek przeliczników na spożywane posiłki. Konieczne jest, żeby pamiętać, tak samo jak przed dłuższym spacerem, o zmniejszeniu dawki insuliny jeżeli przypuszczamy, że za godzinę lub dwie będziemy mieli randkę, która zakończy się czymś więcej niż tylko pocałunkiem na dobranoc.

DEPRESJA

Nie wierzę! Kto to taki? Tyle lat spędzonych razem i co?! Tak po prostu chcesz mnie zamienić na lepszy model? Za dużo kłopotów Ci sprawiałam? Byłam zbyt trudna? Zbyt natarczywa? Czy zbyt egoistyczna? Powiedz, co mam zrobić, żebyś nie tylko dbała o mnie, ale znów się ze mną bawiła i uśmiechała.

Dopóki tak dobrze się bawiłam i miałam urozmaicone życie: chłopak, przyjaciele, szkoła i dom to w miarę dobrze się czułam. To znaczy, nie było żadnych większych incydentów z utratą przytomności. No, ale jak zawsze, to co dobre kiedyś musi się skończyć. Dla mnie wręcz za szybko, bo już około 20 roku życia wszystko po kolei zaczęło się rozpadać.

Zawsze lubiłam wyzwanie. Jeśli ktoś mówił, że nie mogę czegoś, to ja robiłam wszystko, żeby udowodnić, że jednak mogę i nie tylko to zrobię, ale zrobię to tak perfekcyjnie, że wszystkim szczęka opadnie. Ta moja ambicja nie jednokrotnie doprowadzała mnie do osiągnięcia sukcesów, ale również było wiele upadków po drodze. W taki oto sposób postanowiłam studiować dwa kierunki równocześnie – na dziennych studiach i na zaocznych.

Jak byłam mała, marzyłam o byciu lekarzem, konkretnie diabetologiem i pomaganiu innym takim jak ja. Jednak po czterech latach w polskim liceum, gdzie chemia, fizyka i nawet biologia stały się dla mnie czarną magią, postanowiłam zrezygnować z tych marzeń. Za to nie wiedziałam kompletnie, co innego chciałabym robić. Wszyscy oczywiście namawiali mnie na anglistykę, dlatego że prawie perfekcyjnie mówiłam po angielsku. Dla mnie to jednak nie był powód, żeby iść w tym kierunku. W ogóle nie czułam pasji do tego. Natomiast zaczął pociągać mnie business. Rodzice otworzyli sklep i od razu poczułam się jak ryba w wodzie. To właśnie chciałam studiować!

„I co? Studiowałaś?” – Zapytacie.

Tak i nie.

„No, jak to? Przecież albo tak, albo nie.”

Niestety jednak odpowiedź nie jest taka prosta. Tak samo jak życie nie bywa proste.

Byłam dorosła, ale rodzice nie chcieli odciąć pępowiny, a ja nauczona od zawsze posłuszeństwa oraz brak własnej kasy musiałam im się podporządkować. Zrezygnowałam z moich marzeń o wyjeździe na studia dwujęzyczne w Warszawie i postanowiłam iść na filologię angielską, gdzieś blisko domu. Uważałam, że poradzę sobie bez większego wysiłku, więc dodatkowo stwierdziłam, że chociaż zapiszę się do zaocznego studium ekonomicznego, które też funkcjonowało w tej samej miejscowości.

No i cóż. Właśnie tak straciłam dawnych przyjaciół, którzy rozjechali się w różnych kierunkach oraz chłopaka, który też wyjechał na studia. Zostałam sama wtrącona w nową rzeczywistość, która okazała się daleka od moich marzeń i wyobraźni. Czułam się osamotniona, zestresowana i znudzona jednocześnie. Zaczęłam coraz częściej przesiadywać w sklepie rodziców, mniej uczyć się i więcej jeść!.

„Jeść?” – Zapytacie. „O co chodzi z tym jedzeniem? Co ono w ogóle ma tu wspólnego?” – Dopytacie.

Tak naprawdę samo w sobie nic. Ale połączone z siedzeniem i nudzeniem się, to jak tykająca bomba zegarowa, która w każdej chwili może wybuchnąć. I tak było. W handlu są dni, gdy jesteś non-stop na nogach, ponieważ drzwi się nie zamykają, a nieraz całymi dniami siedzisz i nic nie robisz, czekając na choćby jednego klienta. Wiadomo, Cukrzyca nie bardzo lubi taki siedzący tryb życia, a gdy jesteśmy znudzeni, to szukamy jakiegoś zajęcia i najczęściej wybieramy jedzenie. Jeśli mamy coś pożywnego, to z pewnością niezbyt odbije się na naszym zdrowiu. Ale jeśli postanowimy zaopatrzyć się w słodycze, w myśl zasady „a co będzie jeśli spadnie mi cukier, a ja nie będę przygotowana”, to wtedy możemy fatalnie na tym wyjść. Wszystko jeszcze zależy od tego, jak bardzo silną mamy wolę. Okazało się, że nagle z nudów moja silna wola gdzieś zniknęła. Znów powróciła dawna mała dziewczynka, która wręcz pożerała słodycze głodnym wzrokiem. Tak sobie ładnie leżały na półce poniżej bufetu i jakby wołały „zjedz mnie”, „zjedz mnie”… „przecież wiesz, że chcesz mnie zjeść”.

Z drugiej zaś strony była moja przyjaciółka, która cichutkim głosem mówiła: „przecież nie potrzebujemy tego, schowaj to do torby, to nie będzie cię kusiło”.

Nie miała racji.

Kusiło jeszcze bardziej.

Chodziłam wokół sklepu, oglądałam towar, wyglądałam przez okno i wszystko na nic. Słodycze miały moc przyciągania jak magnes, a ich szepty stawały się coraz głośniejsze.

„Zjedz nas, zjedz nas, ZJEDZ NAS!” „Przecież wiesz, że nas pragniesz zjeść!” „Jesteśmy takie kolorowe i słodziutkie, a jak weźmiesz nas do ust, to tak cudownie się rozpływamy. Każdy kęs to istna rozkosz dla podniebienia. Przecież kilka małych cukiereczków Ci nie zaszkodzi”.

Kto by oparł się takiemu wołaniu. Rzeczywiście pomyślałam: „przecież to tylko kilka cukierków” i siup – już zjedzone. Później mierzenie cukru, insulina i znów siedzenie i czekanie.

I czekanie,

I czekanie

I czekanie, aż ktoś przyjdzie.

Aż tu nagle…

„Co? Ktoś w końcu przyszedł i rozruszałaś się?” – zapytacie.

Marzyciele z Was! (śmiech)

Nie!

Aż tu nagle niedocukrzenie.

„I co wtedy zrobiłaś?” – spytacie.

Jak to co? Odpowiedź jest prosta.

Znów cukiereczki ;)

Właśnie tak biegło moje życie przez kilka miesięcy. Uczyć mi się nie chciało. Nie miałam ani przyjaciół, z którymi mogłabym wyjść, ani chłopaka, z którym mogłabym robić… no wiecie… inne rzeczy (śmiech), żeby spalić te dodatkowe kalorie.

Moja przyjaciółka Cukrzyca rozhisteryzowała się, rozszalała się, a co więcej nie pozwoliła mi, żebym dalej funkcjonowała w takiej rzeczywistości. Postanowiłam zrezygnować ze studiów zaocznych, a jednocześnie z mojego upragnionego kierunku studiów i zostać przy tym, który uważałam za łatwiejszy. Jednak poprawy nie było, a moja Depresja z każdym dniem tylko się powiększała.

„Chwileczkę. Depresja? Co ty wygadujesz? Przejęzyczyłaś się?” – Dopytacie.

Nie. Trzeba nazwać sytuację po imieniu.

Choć nikt wtedy może tego nie widział, to ja gdzieś w głębi o tym dobrze wiedziałam.

Czułam się jak w klatce.

Na pewno każdy z was kiedyś w życiu miał takie wrażenie, ale czy kiedykolwiek tak naprawdę próbowaliście wyobrazić sobie, co to tak naprawdę znaczy i co się wtedy tak naprawdę czuje.

Ja, jak i moje dzieci uwielbiamy zwierzątka, więc mamy ich całkiem sporo w domu. Wyobraźcie sobie takie małe zwierzątko, które zwykle trzyma się w klatce. Przecież to zwierzątko tak naprawdę ma wszystko potrzebne do życia. Nie musi samodzielnie troszczyć się o nic. Można by sobie pomyśleć: „chciałabym być na jego miejscu”. Pracować nie musi. Jedzenie ma dostarczane codziennie pod nos. Picie też. Dzieci jak i dorośli bawią się z nim, przytulają i głaszczą, więc jest kochane. Może nawet wypuszczacie je, żeby pobiegało po pokoju lub ma zabawki dla rozrywki. „Czego mogłoby więcej chcieć?” – Zadajemy sobie pytanie.

No właśnie. Czego mogłoby więcej chcieć?

A może powinnyśmy zapytać: „Czego ono pragnie?”, „Czy z perspektywy tego zwierzaczka świat wygląda tak kolorowo jak z naszej?”

Pomyślmy. A może ono tam z dołu widzi świat w innych barwach, niż my tu z góry widzimy. Może to tylko nasza egoistyczna wyobraźnia tak działa, ponieważ myślimy, że ciężko pracujemy na wszystko, co mamy i wolelibyśmy mieć takie życie jak to zwierzę.

Zastanówmy się chwilę. Co może myśleć takie zwierzę? A cóż jeśli ono myśli tak samo jak my?

Na pewno pojawił się uśmiech na waszej twarzy. Myślicie: no przecież, że myśli tak samo. Dlaczego miałoby myśleć inaczej? Nie mówisz nam nic, czego już nie wiemy.

A ja wam odpowiem. Mówię coś całkiem innego, tylko źle słuchacie!

Mówiąc, że to zwierzątko myśli tak samo oznacza, że ono również użala się nad swoim losem i właśnie marzy, żeby mieć takie życie jakie, Wy macie.

„Co? Niemożliwe!” – Oburzacie się.

Tu właśnie nadchodzi czas „wcielenia się w pazurki tego zwierzątka”.

A więc wyobraźcie sobie, że jesteście taką małą świnką morską. (Wybrałam to zwierzę, ponieważ mam taką słodką Karmelkę w domu i często zastanawiałam się, jak to jest być nią. Czy ona tak naprawdę jest szczęśliwa ze swojej sytuacji i czy czasami nie marzy o innym życiu? Jednak to samo nieraz myślałam o papugach czy króliku. Więc nieważne, które zwierzę wyobrazicie sobie, wszystkie doświadczają tego samego losu).

Jesteśmy taką kilkunastocentymetrową świnką morską i mieszkamy w około cztery razy większej klatce od nas (oczywiście jeśli mamy szczęście, bo równie dobrze może być mniejsza). Mamy miseczkę z suchym, sklepowym jedzeniem i wodopój z czystą wodą. A pod nami pelety, trociny czy sianko do jedzenia. I tak sobie cały dzień: a to siedzimy, a to coś skubniemy, a to znów leżymy i po jakimś czasie znów przegryziemy, a to może kilka łyków wody się napijemy i… i co? Dobre pytanie? Możemy trochę porozmyślać, trochę pomarzymy. Tylko o czym tu marzyć, o czym rozmyślać? No, to może wypróżnimy się i zdrzemniemy. Tylko gdzie tu znaleźć wygodne miejsce? Tu już mokro, tam śmierdzi, wyjścia nie ma. O przyszedł właściciel! Jak mogę dać znać, że mi tu jest niewygodnie, jedzenie nie smakuje, a co najgorsze nie wiem, co ze sobą zrobić, ponieważ okropnie się nudzę. Już wiem, zapiszczę i pogryzę kraty, to może zrozumie, o co mi chodzi. Przecież to taki jakiś dziwak, że nic nie rozumie, co do niego mówię! Do czynu, ale co to, zamiast mnie wypuścić, to trochę mnie pogłaskał (no prawda trochę tam mnie swędziało i nie mogłam dosięgnąć, więc miło było) i znów zamknął klatkę i jestem sama jak palec. Nie mam wyjścia, obiegłam klatkę dookoła, próbowałam wygryźć dziurę w każdym pręcie, lecz nic nie wskórałam. Muszę powrócić do moich rozmyślań. Kilka godzin później z drzemki, w, którą zapadłam, wybudza mnie mój młody pan. Bierze mnie na ręce, głaszczę, uśmiecha się i cmoka. Nie wiem tylko, po co to robi. Czy to jakiś specjalny język, którego nie znam? Ale miło móc pobiegać po miękkim, pachnącym łóżku, wtulić się w mojego pana i pooglądać to pudełko z obrazkami. Wygodnie mi i to bardzo, ale przecież leżałam cały dzień. Chcę trochę pobiegać, może wyjść na świeże powietrze i spotkać kogoś mojego pokroju do towarzystwa. Co to? Zaczęłam się wiercić i mój pan wygląda na niezadowolonego. Bierze mnie znów na ręce i idziemy. Może mnie weźmie na dwór albo chociaż chwilę puści na podłogę. Marzenia. Tak, właśnie o tym marzę, ale nie. Znów mnie zamyka w tym pudełku i idzie sobie, żebym po raz kolejny rozmyślała o wolności i marzyła co bym robiła gdybym mogła pracować i spotykać się z innymi zwierzątkami.

Tak oto właśnie czułam się w tamtym momencie. Choć od zawsze miałam takie poczucie, to jednak teraz czułam, że ta klatka jakby kurczy się z dnia na dzień. Robi się coraz mniejsza i mniejsza, i mniejsza. Z całą pewnością wiedziałam, że jeśli czegoś szybko nie wymyślę, to moja Depresja przerodzi się w jeszcze gorszą przyjaciółkę.

Depresja.

Jest to dość niezrozumiane pojęcie.

Ja chodziłam, rozmawiałam z innymi, a nawet się uśmiechałam. Jednak w środku czułam nieogarniętą pustkę, niezrozumienie, żal i straszne osamotnienie. Nie miałam z kim wyjść, żeby oderwać myśli od tych dręczących emocji i mojej jakże roztargnionej duszy. Tak siedząc w mym 5 metrów na 5 metrów pokoju, patrzyłam przez okno na ogromny balkon, który otaczał prawie cały dom wokoło i myślałam:

Może tak skoczyć z tego balkonu? Może wtedy moja dusza znajdzie spokój? Nie. Ani dusza, ani tym bardziej ciało. Nic tym nie wskóram. Tylko połamię się i będę cierpieć jeszcze bardziej nie tylko na duszy, ale też na ciele.

Takie oto myśli nachodziły mnie. Nie mogłam skoncentrować się na niczym innym. Postanowiłam zrezygnować również z dziennych studiów. Po prostu nie przynosiły mi żadnej satysfakcji. Było tam gorzej niż w liceum. Przecież byliśmy dorosłymi ludźmi, a nadal traktowano nas, jakbyśmy nie mieli nic do powiedzenia. Ach, ta polska rzeczywistość! Jakże daleko jej do amerykańskiej. Chociaż może to dlatego, że postanowiłam zostać w tej małej dziurze, zamiast wyjechać do dużego miasta? Miałam coraz więcej czasu na zastanowienie się, na prowadzenie dogłębnych rozmyślań na ten temat, i nie tylko ten.

Postanowiłam, że to miejsce działa źle na mnie i na moją nową przyjaciółkę Depresję. Chciałam uciec jak najdalej, ale coś mnie powstrzymywało. Teraz jak o tym myślę, to wiem, że to był jakiś irracjonalny lęk oraz niewytłumaczalne przywiązanie do rodziców. Miałam przecież 21 lat, a nadal czułam się jak dziecko. Non-stop myślałam, że nie mogę przecież sprzeciwić się ich woli. Co gorsze myślałam, że jedynym sposobem, jakim uwolnię się od nich to jeśli wyjdę za mąż. Moja ukochana mama wpoiła mi, że ze względu na Cukrzycę mogę nie mieć dzieci lub mieć problemy z zajściem w ciążę. Doskonale wiedziała, gdzie ugodzić, gdzie będzie bolało najbardziej. Właśnie o tym marzyłam całe życie. O dzieciach.

Tak, dobrze słyszeliście.

Liczba mnoga. Nie tylko dziecko. Jedno, jedyne. Jak ja. Ale dzieci, Dwójka lub więcej.

Jestem jedynaczką. To zawsze stanowiło odwieczne utrapienie dla mnie. Nigdy nie miałam z kim porozmawiać, podroczyć się czy powygłupiać. Nie chciałam takiego losu dla mojego dziecka. Musiało mieć rodzeństwo. Innej opcji nie widziałam.☺

Postanowiłam działać i namówić mojego chłopaka na ślub. Tak, wiem. Głupia ze mnie. Śmiejcie się do woli.

On już nie był tak głupi. Niby zaręczyliśmy się, ale chyba tylko zrobił to, żeby mnie nie stracić. Tak naprawdę to on chciał czegoś innego i nie było to tożsame z tym, co ja chciałam. Jednak czy oby nie miał trochę racji. Na pewno. I nie tylko trochę!

To on chciał mnie z tej sytuacji wyrwać. Chciał, żebym wyjechała z nim na studia. A ja co? Przecież chłopak podawał mi rozwiązanie mych problemów, klucz do mojej złotej klatki. A ja postanowiłam odrzucić wolność tylko dlatego, że nie chciał ożenić się ze mną.

No, ale tak to jest jak się ma konserwatywnych rodziców i wbijają przez całe życie, że to grzech nie mieć męża i z kimś mieszkać bez ślubu. Byłam uwiązana niewidzialnymi łańcuchami. Nie mogłam lub nie chciałam uwolnić się od nich.

A jednak… może… tak myślę…

Przeznaczenie.

Mówi Wam to coś?

Nie wiem, jak dalece wierzycie, a w jakim stopniu nie.

Uważam, że każdy ma prawo wierzyć w to co chce lub w kogo chce. Tak właśnie wygląda wolna wola, którą daje człowiekowi Bóg. Więc ja wierzę w przeznaczenie i chociaż również wierzę, że sami je kreujemy, to jednak jest ta zewnętrzna siła, która popycha nas bardziej lub mniej w jakąś stronę życia.

Tak więc coś powstrzymywało mnie przed popędzeniem za ukochanym i przytrzymało mnie w miejscu, którym byłam.

Może to była wina mojej nowej przyjaciółki Depresji a może wola Najwyższego. Tego nie wiem. Wiem, że pozwoliłam mojej pierwszej miłości odejść i zostałam sama. Zupełnie sama.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij