-
W empik go
Moja szalona podróż dookoła świata. Hiszpania - ebook
Moja szalona podróż dookoła świata. Hiszpania - ebook
Moja szalona podróż dookoła świata: Hiszpania - Przez słońce, kulturę i smaki” to barwna i wciągająca opowieść o odkrywaniu hiszpańskiego świata pełnego kontrastów i pasji. Zabieram czytelników w podróż poprzez słoneczne wybrzeża, tętniące życiem miasta, historyczne miejsca i kulinarne skarby, które definiują ten niezwykły kraj.
W książce można znaleźć opisy wizyt w takich miejscach jak energetyczna Barcelona, królewski Madryt, secesyjna Sewilla czy mistyczna Granada. Nie tylko przedstawiam zabytki i tłumacze ich znaczenie, ale również delektuje się różnorodnością smaków hiszpańskiej kuchni.
Każdy rozdział pełen jest osobistych refleksji i przygód, które ukazują piękno i unikalność Hiszpanii. Dodatkowe wskazówki podróżnicze czynią tę książkę nie tylko inspirującą opowieścią, ale również praktycznym przewodnikiem dla każdego, kto pragnie poczuć prawdziwego ducha Hiszpanii i zanurzyć się w jej kulturowym bogactwie. To idealna lektura dla miłośników podróży, historii i dobrej kuchni.
| Kategoria: | Podróże |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-974826-5-4 |
| Rozmiar pliku: | 14 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Barcelona! Miasto, które powitało mnie nie tylko spektakularną architekturą Gaudíego, ale także ulicznym zgiełkiem i energią, która była niemal namacalna. Spacerując po słynnej Las Ramblas, uległam pokusie zakupu kolorowego wachlarza od ulicznego sprzedawcy. Wyobrażając sobie, że jestem prawdziwą Hiszpanką, chciałam z wdziękiem otworzyć wachlarz. Widocznie jednak moja technika wymagała dopracowania.
Z teatralnym gestem i uśmiechem na twarzy, które miały przywodzić na myśl sceny z hiszpańskich filmów, wykonałam zamach, aby otworzyć wachlarz. Niestety, zamiast eleganckiego rozłożenia, wachlarz wystrzelił w powietrze niczym mały bumerang i zdołałam uderzyć się nim prosto w czoło. Dźwięk przypominał bardziej trzask zamykanych drzwi niż subtelne szelesty wachlarza.
Śmiech, który wybuchł wokół mnie, był zaraźliwy. Uliczny sprzedawca, młody mężczyzna z wąsikiem a la Salvador Dalí, śmiał się najgłośniej. Z uśmiechem zaproponował mi dodatkowy wachlarz, mówiąc, że przyda mi się do nauki, jak otwierać go z wdziękiem, a nie z hukiem. „Może ten drugi będzie bardziej posłuszny,” zażartował, wręczając mi wachlarz w kolorze błękitnym, który miał pasować do moich siniejących już od uderzenia czoła.
Chwilę później, dołączyła do nas grupa turystów, którzy byli świadkami mojego małego występu. Jeden z nich, starszy pan z Niemiec, powiedział, że powinienem być w cyrku, a nie na ulicy. „To był najlepszy pokaz dnia!” – mówił, ściskając mnie za ramię. Jego żona, próbując być pocieszającą, dodała, że Gaudí pewnie byłby dumny z takich spontanicznych aktów sztuki na swoich ulicach.
Pod wpływem chwili, sprzedawca postanowił dać mi szybką lekcję stylowego otwierania wachlarza. Z gracją, której mogłam jedynie pozazdrościć, pokazał mi, jak jednym płynnym ruchem rozłożyć wachlarz. Próbując powtórzyć jego ruch, udało mi się nie tylko nie uderzyć w czoło, ale nawet uzyskać kilka delikatnych oklasków od przechodniów. Moje samopoczucie zdecydowanie się poprawiło, a ja poczułam, że to była świetna inauguracja mojej barcelońskiej przygody.
Choć mój debiut z wachlarzem nie poszedł zgodnie z planem, stał się początkiem serii zabawnych i serdecznych interakcji z mieszkańcami Barcelony oraz turystami. To niesamowite, jak jedna mała, niezdarna chwila może przekształcić się w tak wiele śmiechu i życzliwości. Barcelona przywitała mnie z otwartymi ramionami, a ja byłam gotowa na kolejne przygody.NOWI PRZYJACIELE NA LAS RAMBLAS – FIESTA I LUDZKIE WIEŻE
Podczas dalszego spaceru po Las Ramblas, po mojej nieudanej przygodzie z wachlarzem, zauważyłam grupę młodych ludzi, którzy z entuzjazmem grali na gitarach i śpiewali hiszpańskie piosenki. Ich energia była zaraźliwa, więc bez zastanowienia przyłączyłam się do ich małej fiesty. Klaskałam w rytm muzyki i próbowałam śpiewać, mimo że mój hiszpański był, delikatnie mówiąc, ograniczony do kilku uniwersalnych słów, takich jak „hola” i „gracias”.
Jeden z chłopaków, Carlos, dostrzegł moje próby śpiewania i z szerokim uśmiechem postanowił pomóc mi nadążyć za tekstem. „Nie martw się i tak nikt z nas nie zna wszystkich słów,” zażartował, co natychmiast rozładowało napięcie i wywołało u mnie śmiech. Wkrótce dołączył do nas starszy mężczyzna z kastanietami, który ze śmiertelną powagą próbował nauczyć mnie podstaw flamenco. Każda moja próba kończyła się bardziej przypominając taniec pingwina niż cokolwiek związanego z Hiszpanią, ale śmiech i oklaski tylko dodawały mi odwagi.
Po kilku piosenkach, Carlos postanowił zostać moim przewodnikiem po katalońskiej kulturze. Z pasją opowiadał o tradycji castells, budowli z ludzi, które są zarówno fascynujące, jak i przerażające. „Wyobraź sobie wieżę złożoną z kilkudziesięciu osób, a na jej szczycie stoi małe dziecko,” powiedział, gestykulując jak prawdziwy showman.
Zapytałam, czy kiedykolwiek próbował być częścią takiej wieży. Carlos roześmiał się i odpowiedział, że preferuje bardziej stabilne pozycje, czyli stanie na ziemi i kibicowanie. „Mam lęk wysokości, a poza tym, kto by chciał ryzykować fryzurą na szczycie takiej wieży?” – dodał, poprawiając swoje włosy w żartobliwym geście.
Nasza mała grupa szybko przyciągnęła uwagę innych przechodniów, którzy także zaczęli się przyłączać. Wkrótce Las Ramblas zamieniła się w prawdziwą uliczną fiestę, gdzie muzyka, śmiech i taniec wypełniały powietrze. Starsza pani przechodząca obok postanowiła nauczyć nas tradycyjnego katalońskiego tańca sardany. Jej elegancja i wdzięk były inspirujące, choć nasze ruchy bardziej przypominały niezdarne podskoki niż taniec. „Nie martw się, wszyscy zaczynaliśmy jako żółtodzioby,” pocieszała nas, śmiejąc się serdecznie.
Spotkanie z Carlosem i jego przyjaciółmi było jednym z tych nieplanowanych momentów, które stają się najcenniejszymi wspomnieniami z podróży. Dzięki nim odkryłam nie tylko muzykę i tańce Barcelony, ale również otwartość i życzliwość jej mieszkańców. Byłam gotowa na dalsze przygody, z nowymi przyjaciółmi u boku i wachlarzem, który w końcu zaczynał być posłuszny.SMAKI KATALONII – KULINARNE WYCZYNY W TAPAS BARZE
Po muzyczno-tanecznych ekscesach na Las Ramblas, Carlos zaproponował, byśmy spróbowali lokalnych przysmaków w pobliskim tapas barze. Z radością zgodziłam się, czując, że po intensywnych emocjach trochę kulinarnej przygody będzie idealnym dopełnieniem dnia.
Tapas bar, do którego weszliśmy, był małym, przytulnym miejscem, wypełnionym zapachami czosnku, oliwy i świeżych ziół. Na ścianach wisiały zdjęcia Barcelony, a w kącie stał stary gramofon, z którego sączyła się delikatna muzyka flamenco. Atmosfera była idealna do odkrywania katalońskich smaków.
Carlos postanowił nauczyć mnie, jak przygotować pan de tomàquet, czyli tradycyjny kataloński chleb z pomidorem. Na początku wyglądało to prosto: bierzesz kromkę chleba, nacierasz ją przeciętym na pół pomidorem, a następnie skrapiasz oliwą i posypujesz solą. Łatwizna, prawda?
No cóż, okazało się, że nawet taka prosta czynność może stać się komedią omyłek. Gdy próbowałam naśladować sposób, w jaki Carlos nacierał pomidorem chleb, jeden z pomidorów nieoczekiwanie wyślizgnął mi się z rąk i wylądował prosto na podłodze, rozpryskując się w spektakularny sposób. Sok z pomidora trafił na moje buty, a nawet na pobliski stolik, co wywołało salwę śmiechu w całym barze.
„To jest twoja wersja ekspresyjnego gotowania!” zażartował Carlos, podając mi nowy pomidor z uśmiechem. „Może powinniśmy opatentować ten styl!” dodał, udając, że rozważa otwarcie restauracji opartej na mojej nowej technice. Wkrótce dołączyła do nas kelnerka, która z humorem przyniosła mi fartuch, żebym mogła kontynuować kulinarne wyczyny bez ryzyka kolejnych „pomidorowych eksplozji”.
Po opanowaniu techniki i z pomocą Carlosa, udało mi się w końcu przygotować idealne pan de tomàquet. Smak był niebiański – prosty, a jednocześnie pełen aromatów. Carlos podniósł toast kieliszkiem lokalnego wina, mówiąc: „Za nowe doświadczenia i niespodziewane przygody!” Wszyscy w barze dołączyli do toastu, a ja poczułam się jak część tej małej społeczności, która przyjęła mnie z otwartymi ramionami.
Spotkanie z katalońską kuchnią było nie tylko pyszną przygodą, ale także kolejną okazją do śmiechu i nawiązania nowych znajomości. Każda pomidorowa anegdota i chwila spędzona z Carlosem i jego przyjaciółmi dodała mojemu pobytowi w Barcelonie niezapomnianego smaku. Czułam, że to dopiero początek mojej kulinarnej podróży po tej fascynującej krainie.OCZAROWANA W SAGRADZIE FAMÍLII – SPOTKANIE Z KALEJDOSKOPEM
Następnego dnia, pełna energii i oczekiwań, postanowiłam odwiedzić Sagradę Famílię, słynną bazylikę projektu Gaudíego. To miejsce, które niemal każdy turysta ma na swojej liście marzeń do zobaczenia w Barcelonie. Już z zewnątrz budowla robiła ogromne wrażenie, ale prawdziwa magia miała dopiero nadejść.
Po przekroczeniu progu Sagrady Famílii poczułam się, jakbym weszła do zupełnie innego świata. Wnętrze było majestatyczne, a światło przechodzące przez witraże tworzyło niesamowity kalejdoskop kolorów, które tańczyły na ścianach i podłodze. Barwy falowały, zmieniając się od głębokiego błękitu po jaskrawą czerwień, niczym żywiołowa symfonia barw.
Zachwycona tym spektaklem, postanowiłam przyjrzeć się bliżej sklepieniu. Uniosłam głowę, próbując ogarnąć wzrokiem wszystkie detale. Gaudí stworzył prawdziwe arcydzieło, w którym każda kolumna i każdy szczegół miały swoje znaczenie. Wpatrywałam się tak intensywnie, że poczułam się jak małe dziecko, które po raz pierwszy widzi magiczne sztuczki.
W pewnym momencie, zapatrzona na sklepienie, zaczęłam poruszać się do przodu, zupełnie nie zwracając uwagi na otoczenie. I tak, jak to bywa w filmach komediowych, niemal wpadłam na inną turystkę, która również była pochłonięta pięknem bazyliki. Nasze zderzenie było delikatne, ale wystarczająco zaskakujące, by obie wybuchnąć śmiechem.
Owa turystka, sympatyczna pani z Japonii, była równie oczarowana jak ja. „To miejsce jest jak sen, prawda?” powiedziała z uśmiechem, spoglądając na mnie. „Zdecydowanie! Myślę, że Gaudí chciałby, żebyśmy chodzili z głowami w chmurach,” odpowiedziałam, wskazując na bogato zdobione sklepienie.
Nasze spotkanie stało się początkiem krótkiej, ale serdecznej rozmowy o Barcelonie i jej cudach. Obie zgodziłyśmy się, że Sagrada Famíla to miejsce, które sprawia, że człowiek zapomina o całym świecie i zanurza się w magii chwili.
Po naszej rozmowie, wróciłam do podziwiania bazyliki, tym razem z większą uwagą na to, co przede mną. Czułam, że każde spojrzenie odkrywa przede mną nową tajemnicę Gaudíego, a każdy krok przynosi nowe zrozumienie jego wizji.
Wizyta w Sagradzie Famílii była jak podróż do innego wymiaru – pełnego barw, światła i niesamowitej architektury. Ta chwila zapomnienia, kiedy niemal zderzyłam się z inną turystką, przypomniała mi, jak potrafią nas oczarować takie miejsca. To była kolejna niezapomniana część mojej barcelońskiej przygody, w której każdy dzień przynosił nowe, zabawne i wzruszające doświadczenia.