Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Moja wina - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
29 czerwca 2022
Ebook
44,99 zł
Audiobook
44,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Moja wina - ebook

Mercedes Ron

Trylogia winnych

Tom 1 Moja wina

75 milionów czytelników na Wattpadzie!

Ich związek nie będzie łatwy. Są przeciwieństwami: wodą i ogniem, cukrem i solą... A kiedy zbliżają się do siebie, lecą iskry...

Świat siedemnastoletniej Noah właśnie wywraca się do góry nogami. Zostaje zmuszona do przeprowadzki z Kanady do Los Angeles. Ma zamieszkać z nowym mężem matki, milionerem, i jego dorosłym synem Nicholasem. Wygląd Nicka zwala z nóg – chłopak jest wysoki, dobrze zbudowany, ma najbardziej niebieskie oczy na świecie i włosy czarne jak noc... Brzmi świetnie, prawda? Cóż, nie bardzo. Przyrodni brat reprezentuje bowiem wszystko, przed czym Noah ucieka, odkąd pamięta. Między nią a Nicholasem, który w tajemnicy przed ojcem prowadzi podwójne życie, od razu rodzą się skrajne uczucia. Dokąd ich to zaprowadzi?

Trylogię Mercedes Ron przeczytało 75 milionów czytelników Wattpada. Film już na ekranach!

Mercedes Ron

Urodziła się w Buenos Aires. Ukończyła Wydział Komunikacji Audiowizualnej na Uniwersytecie w Sewilli i tam dzisiaj mieszka. W połowie 2015 roku zaczęła pisać na platformie Wattpad pierwszą część trylogii Moja wina, która trafiła do sprzedaży w marcu 2017 roku. Kilka miesięcy później ukazała się jej druga część – Twoja wina, a w lipcu kolejnego roku – Nasza wina. Trylogia winnych okazała się wielkim sukcesem autorki.

Fragment

Spojrzała na mnie i zobaczyłem w jej oczach coś mrocznego i strasznego, co przede mną ukrywała. Jednak po chwili uśmiechnęła się serdecznie.

– Przecież to twój świat, Nicholas – powiedziała spokojnie. – Po prostu żyję tak jak ty, zaprzyjaźniam się z twoimi znajomymi i cieszę się beztroską. Ty tak robisz i podobno ja teraz też mam tak żyć – oświadczyła i odsunęła się ode mnie o krok.

Nie mogłem uwierzyć własnym uszom.

– Zupełnie straciłaś kontrolę – powiedziałem nieco ciszej. Nie podobało mi się to, co widziałem, nie podobało mi się, w kogo zmieniała się dziewczyna, w której, jak sądziłem, byłem zakochany. Ale gdy się nad tym zastanowić... To, co robiła i jak to robiła – dokładnie tak samo zachowywałem się, zanim ją poznałem. Ja ją wciągnąłem w to wszystko, to moja wina. To z mojej winy robiła sobie krzywdę.

W pewien sposób zamieniliśmy się rolami. Pojawiła się i wyciągnęła mnie z ciemnej dziury, w której siedziałem, ale ostatecznie wylądowała na moim miejscu.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67217-09-5
Rozmiar pliku: 2,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Pro­log

– Daj mi spo­kój! – Noah pró­bo­wała mnie wymi­nąć i wyjść z pokoju. Zła­pa­łem ją za ramiona i zmu­si­łem, żeby na mnie spoj­rzała.

– Możesz mi wyja­śnić, co się z tobą, do dia­bła, dzieje? – spy­ta­łem wście­kły.

Spoj­rzała na mnie i zoba­czy­łem w jej oczach coś mrocz­nego i strasz­nego, co przede mną ukry­wała. Jed­nak po chwili uśmiech­nęła się ser­decz­nie.

– Prze­cież to twój świat, Nicho­las – powie­działa spo­koj­nie. – Po pro­stu żyję tak jak ty, zaprzy­jaź­niam się z two­imi zna­jo­mymi i cie­szę się bez­tro­ską. Ty tak robisz i podobno ja teraz też mam tak żyć – oświad­czyła i odsu­nęła się ode mnie o krok.

Nie mogłem uwie­rzyć wła­snym uszom.

– Zupeł­nie stra­ci­łaś kon­trolę – powie­dzia­łem nieco ciszej. Nie podo­bało mi się to, co widzia­łem, nie podo­bało mi się, w kogo zmie­niała się dziew­czyna, w któ­rej, jak sądzi­łem, byłem zako­chany. Ale gdy się nad tym zasta­no­wić… To, co robiła i jak to robiła – dokład­nie tak samo zacho­wy­wa­łem się, zanim ją pozna­łem. Ja ją wcią­gną­łem w to wszystko, to moja wina. To z mojej winy robiła sobie krzywdę.

W pewien spo­sób zamie­ni­li­śmy się rolami. Poja­wiła się i wycią­gnęła mnie z ciem­nej dziury, w któ­rej sie­dzia­łem, ale osta­tecz­nie wylą­do­wała na moim miej­scu.ROZDZIAŁ 1

1

Noah

Pod­no­si­łam i opusz­cza­łam szybę w nowym samo­cho­dzie matki i nie mogłam prze­stać myśleć o tym, co miało mnie spo­tkać w tym pie­kiel­nym roku, który był przede mną. Nie­mal bez prze­rwy zadrę­cza­łam się pyta­niem, jak to się stało, że zna­la­zły­śmy się w tej sytu­acji – czemu opusz­czamy nasz dom, aby prze­je­chać pół kon­ty­nentu i zna­leźć się w Kali­for­nii. Minęły trzy mie­siące, odkąd usły­sza­łam kosz­marną wia­do­mość, która zupeł­nie zmie­niła całe moje życie, przez którą chciało mi się pła­kać w nocy, przez którą roz­kle­ja­łam się i wpa­da­łam w histe­rię jak jede­na­sto­let­nia dziew­czynka, a nie sie­dem­na­sto­latka.

Ale co mogłam zro­bić? Byłam nie­peł­no­let­nia, bra­ko­wało mi jede­na­stu mie­sięcy, trzech tygo­dni i dwóch dni, żeby skoń­czyć osiem­na­ście lat i móc wyje­chać na stu­dia – z dala od matki, która myśli tylko o sobie, z dala od tych obcych, z któ­rymi mam zamiesz­kać. Mia­łam bowiem od teraz miesz­kać z dwójką zupeł­nie obcych ludzi, do tego face­tów.

– Możesz prze­stać? Dener­wuje mnie to – popro­siła matka, wkła­da­jąc klu­czyki do sta­cyjki i odpa­la­jąc samo­chód.

– Mnie też dener­wuje wiele rze­czy, które robisz, a muszę je zno­sić – odpo­wie­dzia­łam opry­skli­wie. Gło­śne wes­tchnie­nie, które nastą­piło potem, było w reper­tu­arze matki czymś tak czę­stym, że nawet mnie nie zasko­czyło.

Jak mogła mnie do tego zmu­szać? Czy w ogóle nie obcho­dziły jej moje uczu­cia? „Ależ oczy­wi­ście, że tak”, powta­rzała, a tym­cza­sem opusz­cza­ły­śmy moje uko­chane mia­sto. Minęło już sześć lat, odkąd moi rodzice się roz­wie­dli. I to nie w przy­jemny czy cywi­li­zo­wany spo­sób. To było naprawdę trau­ma­tyczne roz­sta­nie, ale osta­tecz­nie jakoś sobie z tym pora­dzi­łam… A przy­naj­mniej wciąż się sta­ra­łam.

Bar­dzo trudno było mi przy­zwy­cza­jać się do zmian, prze­ra­żała mnie wizja prze­by­wa­nia z nie­zna­jo­mymi. Nie należę do osób prze­sad­nie nie­śmia­łych, ale jestem raczej skryta, jeśli cho­dzi o moje pry­watne życie. Wizja dzie­le­nia prze­strzeni z dwiema oso­bami, które ledwo zna­łam, przez dwa­dzie­ścia cztery godziny na dobę wywo­ły­wała we mnie taki lęk, że mia­łam ochotę wysiąść z auta i zwy­mio­to­wać.

– Nie rozu­miem, dla­czego nie możesz pozwo­lić mi zostać – po raz tysięczny pró­bo­wa­łam ją prze­ko­nać. – Nie jestem dziec­kiem, potra­fię o sie­bie zadbać… Poza tym za rok i tak wyjadę na uni­wer­sy­tet i zamiesz­kam sama. Prze­cież to żadna róż­nica – tłu­ma­czy­łam z nadzieją, że w końcu to zro­zu­mie, i pew­no­ścią, że mam abso­lutną rację.

– Nie zamie­rzam prze­ga­pić two­jego ostat­niego roku w szkole. Chcę nacie­szyć się córką, zanim wyje­dzie na stu­dia. Noah, mówi­łam ci to już tysiąc razy: chcę, żebyś była czę­ścią naszej nowej rodziny, jesteś moim dziec­kiem… Na miłość boską, czy ty naprawdę sądzisz, że mogę pozwo­lić ci miesz­kać w innym kraju bez żad­nej opieki, tak daleko ode mnie? – odpo­wie­działa, nie odry­wa­jąc wzroku od drogi i wyma­chu­jąc prawą ręką.

Matka nie rozu­miała, jakie to było dla mnie trudne. Ona zaczy­nała nowe życie z mężem, który praw­do­po­dob­nie ją kochał. A ja?

– Nic nie rozu­miesz, mamo. Czy pomy­śla­łaś przez chwilę, że dla mnie to też jest ostatni rok szkoły? Że tutaj mam przy­ja­ciółki, chło­paka, pracę, dru­żynę…? Tu jest całe moje życie! – wykrzy­cza­łam, z tru­dem powstrzy­mu­jąc łzy. Sytu­acja mnie prze­ra­stała, to na pewno. Ja ni­gdy, pod­kre­ślam: ni­gdy nie pła­ka­łam przy kimś. Płacz jest dla sła­bych, dla tych, któ­rzy nie potra­fią kon­tro­lo­wać emo­cji. Niektó­rzy, tak jak ja, prze­pła­kali w życiu tyle, że posta­no­wili nie uro­nić już ani jed­nej łzy.

Nagle przy­po­mniało mi się, od czego zaczęło się to całe sza­leń­stwo. Bez prze­rwy sobie wyrzu­ca­łam, że nie poje­cha­łam wtedy z matką na ten prze­klęty rejs po wyspach Fidżi. Bo to wła­śnie tam, na statku dry­fu­ją­cym po Oce­anie Spo­koj­nym poznała nie­zwy­kłego i tajem­ni­czego Wil­liama Leistera.

Gdy­bym mogła cof­nąć czas, nie zasta­na­wia­ła­bym się nawet sekundy, tylko od razu bym się zgo­dziła, gdy w poło­wie kwiet­nia moja matka zja­wiła się z dwoma bile­tami i pro­po­zy­cją wyjazdu na waka­cje. Dostała je od naj­lep­szej przy­ja­ciółki. Bie­daczka miała wypa­dek samo­cho­dowy i zła­mała nogę, rękę i dwa żebra. Z oczy­wi­stych wzglę­dów nie mogła więc poje­chać z mężem na te wyspy i poda­ro­wała bilety mojej matce. No ale zaraz… połowa kwiet­nia? W tym cza­sie mia­łam na gło­wie egza­miny koń­cowe i byłam w środku sezonu siat­kar­skiego. Moja dru­żyna zna­la­zła się na czele listy, choć zawsze była druga, od kiedy się­gam pamię­cią. Z nie­wielu rze­czy w życiu tak się cie­szy­łam. Jed­nak teraz, gdy już wie­dzia­łam, jakie kon­se­kwen­cje miała moja nie­obec­ność na tym rej­sie, odda­ła­bym puchar, porzu­ciła dru­żynę i bez żalu oblała histo­rię i hisz­pań­ski, gdy­bym tylko mogła nie dopu­ścić do tego ślubu.

Pobie­rać się na statku! Mojej matce cał­kiem odbiło! Co gor­sza, nic mi nie powie­działa, dowie­dzia­łam się po jej powro­cie, a do tego zako­mu­ni­ko­wała mi to tak spo­koj­nie, jakby bra­nie ślubu z milio­ne­rem na środku oce­anu było naj­zwy­klej­szą rze­czą na świe­cie… Cała ta sytu­acja była kom­plet­nie nie­re­alna. Na domiar złego matka posta­no­wiła prze­pro­wa­dzić się do jego posia­dło­ści w Kali­for­nii, w Sta­nach Zjed­no­czo­nych. To jest w innym kraju! Uro­dzi­łam się w Kana­dzie, cho­ciaż moja matka pocho­dziła z Tek­sasu, a ojciec z Kolo­rado. Bar­dzo lubi­łam Stany, ale kiedy się dowie­dzia­łam…

– Noah, prze­cież wiesz, że chcę dla cie­bie jak naj­le­piej – powie­działa matka, przy­wo­łu­jąc mnie do rze­czy­wi­sto­ści. – Wiesz, przez co prze­szłam, przez co prze­szły­śmy, i naresz­cie spo­tka­łam porząd­nego męż­czy­znę, który mnie kocha i sza­nuje… Od wie­ków nie byłam taka szczę­śliwa… Muszę to zro­bić i wiem, że z cza­sem go poko­chasz. Poza tym on może zapew­nić ci przy­szłość, o jakiej ni­gdy nie mogły­śmy nawet marzyć. Będziesz mogła stu­dio­wać, gdzie tylko zechcesz, Noah.

– Ale ja nie chcę iść na jedną z tych uczelni, mamo, i na pewno nie chcę, żeby jakiś obcy facet za to pła­cił – odpo­wie­dzia­łam i prze­szedł mnie dreszcz na myśl, że już za mie­siąc pójdę do pre­sti­żo­wej szkoły dla boga­tych dzie­cia­ków.

– To nie jest obcy czło­wiek, to jest mój mąż, więc zacznij przy­zwy­cza­jać się do tego pomy­słu – dodała matka bar­dziej sta­now­czym tonem.

– Nie zamie­rzam przy­zwy­czaić się do tego pomy­słu – odcię­łam się i prze­nio­słam spoj­rze­nie z jej twa­rzy na drogę.

Matka wes­tchnęła, a ja chcia­łam, żeby ta roz­mowa już się skoń­czyła, nie mia­łam ochoty wię­cej gadać.

– Rozu­miem, że będziesz tęsk­nić za swo­imi kole­gami i za Danem, Noah, ale spójrz na dobre strony: będziesz miała brata! – wykrzyk­nęła rado­śnie.

Spoj­rza­łam na nią zmę­czo­nym wzro­kiem.

– Nie pró­buj mi tego wci­skać w ten spo­sób.

– Ależ będziesz zachwy­cona. Nick jest prze­uro­czy! – zapew­niła mnie, uśmie­cha­jąc się do auto­strady. – To doj­rzały i odpo­wie­dzialny chło­pak i na pewno z przy­jem­no­ścią pozna cię ze wszyst­kimi swo­imi zna­jo­mymi i pokaże ci mia­sto. Zawsze, gdy ich odwie­dza­łam, sie­dział w swoim pokoju, uczył się albo czy­tał. Może okaże się, że lubi­cie te same książki.

– Tak, na pewno… Na pewno uwiel­bia Jane Austin – prze­wró­ci­łam oczami. – Mówi­łaś, że ile on ma lat? – oczy­wi­ście wie­dzia­łam to, matka opo­wia­dała mi o nim i o Wil­lia­mie od mie­sięcy, a jed­nak, co wyda­wało mi się bar­dzo zna­czące, ten cały Nick nie zna­lazł oka­zji, żeby przy­je­chać do nas i mnie poznać. Zmu­sza­nie mnie do zamiesz­ka­nia z nową rodziną, któ­rej człon­ków nawet nie zna­łam, to była jed­nak prze­sada.

– Jest tro­chę od cie­bie star­szy, ale ty jesteś bar­dzo doj­rzała jak na swój wiek. Na pewno świet­nie się doga­da­cie.

No teraz to pró­bo­wała mnie podejść… „Doj­rzała”… Po pierw­sze, nie mia­łam pew­no­ści, czy to słowo fak­tycz­nie mnie defi­niuje, a po dru­gie, powąt­pie­wa­łam, czy nie­za­leż­nie od wszyst­kiego jakiś pra­wie dwu­dzie­sto­dwu­letni chło­pak będzie miał ochotę poka­zy­wać mi mia­sto i przed­sta­wiać mi przy­ja­ciół. Oczy­wi­ście gdy­bym ja w ogóle chciała, żeby to robił, to przede wszyst­kim.

– Jeste­śmy na miej­scu – zako­mu­ni­ko­wała w pew­nym momen­cie matka.

Rozej­rza­łam się i zoba­czy­łam wyso­kie palmy i monu­men­talne rezy­den­cje pood­dzie­lane od sie­bie sze­ro­kimi uli­cami. Każdy dom zaj­mo­wał co naj­mniej pół prze­cznicy. Były tam domy w stylu angiel­skim, wik­to­riań­skim, a także wiele nowo­cze­snych budyn­ków ze szkla­nymi ścia­nami i roz­le­głymi ogro­dami. Zaczy­na­łam bać się coraz bar­dziej, gdy zda­łam sobie sprawę, że im dłu­żej jecha­ły­śmy tą ulicą, tym domy sta­wały się więk­sze.

W końcu doje­cha­ły­śmy do wiel­kiej, wyso­kiej na trzy metry bramy i, jakby ni­gdy nic, matka wycią­gnęła ze schowka pilota i naci­snęła guzik, a brama zaczęła się otwie­rać. Ponow­nie ruszy­ły­śmy. Zje­cha­ły­śmy w dół drogą oto­czoną przez wyso­kie sosny, które roz­ta­czały przy­jemny zapach waka­cji i morza.

– Nasz dom stoi niżej niż reszta zabu­do­wań, dla­tego mamy naj­lep­szy widok na plażę – powie­działa z sze­ro­kim uśmie­chem. Odwró­ci­łam się w jej stronę i mia­łam wra­że­nie, że patrzę na obcą osobę. Czy naprawdę nie zda­wała sobie sprawy z tego, gdzie się zna­la­zły­śmy? Nie rozu­miała, że to wszystko jest dla nas zbyt duże?

Nie mia­łam czasu, żeby wypo­wie­dzieć te pyta­nia na głos, bo w końcu doje­cha­ły­śmy do domu. Byłam w sta­nie wydu­sić tylko dwa słowa.

– O matko!

Dom był cały biały, z wyso­kim dachem pokry­tym pia­sko­wo­żółtą dachówką. Miał przy­naj­mniej trzy poziomy, ale nie mogłam tego dokład­nie osza­co­wać, bo wszę­dzie było pełno bal­ko­nów, okien i tego typu rze­czy. Przed nami wzno­sił się impo­nu­jący ganek, na któ­rym, ponie­waż było już po dzie­więt­na­stej, paliły się świa­tła, co spra­wiało, że budy­nek wyglą­dał jak ze snu. Słońce miało wkrótce zajść i na nie­bie malo­wały się osza­ła­mia­jące kolory, które kon­tra­sto­wały z nie­ska­laną bielą ścian budowli.

Matka obje­chała fon­tannę i zapar­ko­wała samo­chód na wprost scho­dów, które pro­wa­dziły do głów­nych drzwi. Gdy wysia­dłam, mia­łam wra­że­nie, że dotar­łam do naj­bar­dziej luk­su­so­wego hotelu w całej Kali­for­nii. Tylko że to nie był hotel, to był dom… Podobno miał to być mój dom… A przy­naj­mniej to sta­rała mi się wmó­wić matka.

Gdy tylko wysia­dłam z auta, Wil­liam Leister sta­nął w drzwiach domu. Za nim stało trzech męż­czyzn prze­bra­nych za pin­gwiny.

Mąż mojej matki ubrany był ina­czej niż wtedy, kiedy kilka razy dostą­pi­łam zaszczytu prze­by­wa­nia w jego towa­rzy­stwie. Zamiast dro­giego gar­ni­turu i mar­ko­wej kami­zelki miał na sobie białe ber­mudy i jasno­nie­bie­ską koszulkę polo. Na nogi zało­żył pla­żowe klapki, a ciemne włosy, zwy­kle zacze­sane do tyłu, teraz były zmierz­wione. Musia­łam przy­znać, że można było zro­zu­mieć, co moja matka w nim widzi: był bar­dzo atrak­cyjny. Wysoki, znacz­nie wyż­szy niż ona, i świet­nie się trzy­mał. Miał har­mo­nijne rysy twa­rzy, cho­ciaż oczy­wi­ście było na niej widać oznaki wieku – zmarszczki mimiczne i pomarsz­czone czoło – a w jego czar­nych wło­sach poły­ski­wały siwe nitki, które nada­wały mu doj­rzały i inte­re­su­jący wygląd.

Matka pobie­gła go uści­skać jak jakaś nasto­latka. Ja się nie spie­szy­łam, zamknę­łam drzwi samo­chodu i pode­szłam do bagaż­nika, żeby wziąć swoje rze­czy.

Nagle zni­kąd poja­wiły się jakieś ręce w ręka­wicz­kach. Cof­nę­łam się prze­stra­szona.

– Wezmę rze­czy panienki – powie­dział jeden z męż­czyzn prze­bra­nych za pin­gwina.

– Dam radę sama, dzię­kuję – odpo­wie­dzia­łam. Byłam naprawdę zmie­szana.

Męż­czy­zna spoj­rzał na mnie, jak­bym postra­dała zmy­sły.

– Niech Mar­tin ci pomoże, Noah – usły­sza­łam za ple­cami głos Wil­liama Leistera.

Nie­chęt­nie wypu­ści­łam z rąk walizkę.

– Bar­dzo miło mi cię widzieć, Noah – oświad­czył mąż matki i uśmiech­nął się ser­decz­nie. Sto­jąca obok matka poka­zy­wała mi na migi, żebym się zacho­wy­wała, uśmiech­nęła czy coś.

– Nie mogę powie­dzieć tego samego – powie­dzia­łam i wycią­gnę­łam rękę, żeby mógł nią potrzą­snąć. Mia­łam świa­do­mość, że zacho­wuję się bar­dzo nie­wła­ści­wie, ale w tam­tym momen­cie uzna­łam za sto­sowne powie­dzieć prawdę.

Chcia­łam, żeby było jasne, jaki jest mój sto­su­nek do nastę­pu­ją­cej wła­śnie zmiany w naszym życiu.

Wil­liam nie wyglą­dał na obra­żo­nego. Przy­trzy­mał moją dłoń dłu­żej, niż nale­żało, i od razu zro­biło mi się nie­przy­jem­nie.

– Wiem, że to dla cie­bie gwał­towna zmiana, Noah, ale chciał­bym, żebyś się tu poczuła jak w domu, żebyś korzy­stała ze wszyst­kiego, co mogę ci dać, ale przede wszyst­kim, żebyś uznała mnie za członka rodziny… Kie­dyś – dodał, widząc moje nie­do­wie­rza­jące spoj­rze­nie. Matka stała obok i strze­lała we mnie pio­ru­nami z nie­bie­skich oczu.

Byłam w sta­nie jedy­nie ski­nąć głową i cof­nąć się, żeby w końcu puścił moją rękę. Nie czu­łam się swo­bod­nie pod­czas oka­zy­wa­nia uczuć, zwłasz­cza przez obcych. Matka wyszła za mąż – wszyst­kiego naj­lep­szego – ale dla mnie ten czło­wiek ni­gdy nie będzie ani ojcem, ani ojczy­mem, ani co tam się mu jesz­cze może wyda­wać. Mia­łam już jed­nego ojca i naprawdę wystar­czy.

– Może opro­wa­dzimy cię po domu – zapro­po­no­wał z sze­ro­kim uśmie­chem, nie zwra­ca­jąc uwagi na moją ozię­błość i humory.

– Chodźmy, Noah – matka wzięła mnie pod ramię tak, że nie pozo­stało mi nic innego, jak powlec się za nią.

Świa­tła w całym domu były zapa­lone, więc mogłam zoba­czyć wszyst­kie szcze­góły posia­dło­ści zbyt dużej nawet dla dwu­dzie­sto­oso­bo­wej rodziny, nie wspo­mi­na­jąc o czte­rech oso­bach. Dom miał wyso­kie sufity z drew­nia­nymi bel­kami i wiel­kie okna wycho­dzące na ogród. Na środku salonu były masywne schody, które roz­wi­dlały się na dwie strony i pro­wa­dziły na pię­tro. Matka i jej mąż opro­wa­dzili mnie po całym domu, po ogrom­nym salo­nie i wiel­kiej kuchni, w któ­rej domi­no­wała masywna wyspa – matka na pewno była nią zachwy­cona. W tym domu było wszystko: siłow­nia, kryty basen, sala przy­jęć i wielka biblio­teka, która zro­biła na mnie naj­więk­sze wra­że­nie.

– Twoja mama mówiła, że lubisz czy­tać i pisać – stwier­dził Wil­liam, czym wyrwał mnie z mojego oszo­ło­mie­nia.

– Tak jak tysiące ludzi – zga­si­łam go. Dener­wo­wało mnie, że zwra­cał się do mnie z taką ser­decz­no­ścią, nie chcia­łam, żeby się do mnie odzy­wał po pro­stu.

– Noah – skar­ciła mnie matka, wbi­ja­jąc we mnie wzrok. Wie­dzia­łam, że nie jestem zbyt miła, ale Wil­liam musiał to jakoś znieść. Mnie cze­kał nie­zbyt miły rok i nic z tym nie mogłam zro­bić.

Wil­liam zda­wał się nie zauwa­żać naszej wymiany spoj­rzeń i uśmie­chał się przez cały czas.

Wes­tchnę­łam z fru­stra­cji i zakło­po­ta­nia. To było dla mnie za dużo – wszystko takie inne, eks­tra­wa­ganc­kie… Nie wie­dzia­łam, czy uda mi się przy­zwy­czaić do miesz­ka­nia w takim miej­scu.

Nagle zapra­gnę­łam zostać sama. Potrze­bo­wa­łam czasu, żeby prze­tra­wić to wszystko.

– Jestem zmę­czona. Czy mogę pójść do pokoju, w któ­rym mam zamiesz­kać? – zapy­ta­łam mniej wro­gim tonem.

– Oczy­wi­ście, w pra­wym skrzy­dle na pierw­szym pię­trze są pokoje twoje i Nicho­lasa. Możesz zapra­szać do sie­bie gości, Nic­kowi nie będzie to prze­szka­dzało. Dodat­kowo od teraz będzie­cie dzie­lić pokój gier.

_Pokój gier? Serio?_ Uśmiech­nę­łam się na tyle, na ile star­czyło mi sił, i usi­ło­wa­łam nie myśleć o tym, że będę musiała miesz­kać także z synem Wil­liama. Wie­dzia­łam o nim tylko tyle, ile powie­działa mi matka, czyli że ma dwa­dzie­ścia jeden lat, stu­diuje na Uni­wer­sy­te­cie Kali­for­nij­skim i jest nie­zno­śnym sno­bem. No dobrze, to ostat­nie to były moje wła­sne wnio­ski, ale na pewno słuszne.

Gdy wcho­dzi­li­śmy po scho­dach, nie mogłam prze­stać myśleć o tym, że od teraz będę miesz­kała z dwoma obcymi face­tami. Minęło sześć lat, odkąd jakiś męż­czy­zna – mój ojciec – prze­by­wał w moim domu. Przy­zwy­cza­iłam się, że zawsze są same dziew­czyny, tylko my dwie. Moje życie ni­gdy nie było usłane różami, zwłasz­cza przez pierw­sze jede­na­ście lat. Pro­blemy z ojcem odbiły się na moim życiu tak samo jak na życiu matki.

Po roz­wo­dzie mama i ja musia­ły­śmy sobie jakoś radzić i pomału udało nam się uło­żyć sobie nor­malne życie. Z cza­sem, gdy dora­sta­łam, mama stała się jedną z moich naj­lep­szych przy­ja­ció­łek. Dawała mi swo­bodę, któ­rej potrze­bo­wa­łam, a to dla­tego, że wza­jem­nie sobie ufa­ły­śmy… Przy­naj­mniej do momentu, kiedy posta­no­wiła wywa­lić wszystko za burtę.

– To jest twój pokój – wska­zała matka, sta­jąc przed drzwiami z ciem­nego drewna.

Popa­trzy­łam na nią i Wil­liama. Wyraź­nie na coś cze­kali.

– Mogę wejść? – spy­ta­łam iro­nicz­nie, bo nie odsu­wali się od drzwi.

– Ten pokój to mój spe­cjalny pre­zent dla cie­bie, Noah – oczy matki błysz­czały wycze­ku­jąco.

Spoj­rza­łam na nią nie­uf­nie, a kiedy się odsu­nęła, otwo­rzy­łam ostroż­nie drzwi, nie­pewna, co mogę zna­leźć za nimi.

Naj­pierw do moich zmy­słów dotarł roz­koszny zapach rumianku i morza. Spoj­rza­łam na ścianę naprze­ciwko wej­ścia, która była cał­ko­wi­cie prze­szklona. Widok był tak osza­ła­mia­jący, że na początku mnie zamu­ro­wało. Z miej­sca, w któ­rym sta­łam, widać było ocean w całej oka­za­ło­ści. Dom musiał stać na samym kli­fie, bo widzia­łam tylko wodę i spek­ta­ku­larny zachód słońca, które wła­śnie kryło się w oce­anie. Coś nie­sa­mo­wi­tego.

– O matko! – jak widać, ostat­nio był to mój ulu­biony zwrot. Wędro­wa­łam wzro­kiem po pokoju. Był ogromny. Po lewej stro­nie stało łóżko z bal­da­chi­mem i mnó­stwem bia­łych podu­szek, które kon­tra­sto­wały ze ścia­nami poma­lo­wa­nymi na przy­jemny, jasno­nie­bie­ski kolor. Meble – wśród któ­rych wyróż­niały się wiel­kie biurko i sto­jący na nim olbrzymi iMac, ele­gancka kanapa, toa­letka z lustrem oraz wielki regał, na któ­rym stały wszyst­kie moje książki – były białe i nie­bie­skie. Te barwy w połą­cze­niu z osza­ła­mia­ją­cym wido­kiem za oknem to było naj­pięk­niej­sze, co widzia­łam w życiu.

Poczu­łam się przy­tło­czona. To wszystko dla mnie?

– Podoba ci się? – spy­tała matka zza moich ple­ców.

– To nie­sa­mo­wite… Dzię­kuję – powie­dzia­łam, czu­jąc wdzięcz­ność, ale rów­no­cze­śnie zmie­sza­nie. Nie chcia­łam dać się kupić za pomocą rze­czy, nie potrze­bo­wa­łam ich.

– Pra­co­wa­łam z deko­ra­torką wnętrz przez pra­wie dwa tygo­dnie. Chcia­łam, żebyś miała wszystko, o czym kie­dy­kol­wiek marzy­łaś, a ja nie mogłam ci tego dać – powie­działa roz­e­mo­cjo­no­wana. Patrzy­łam na nią przez chwilę i wie­dzia­łam, że nie wolno mi narze­kać. Taki pokój był marze­niem każ­dej nasto­latki, ale też każ­dej matki.

Pode­szłam do niej i przy­tu­li­łam się. Od trzech mie­sięcy nie mia­łam z matką żad­nego kon­taktu fizycz­nego, a wie­dzia­łam, że to dla niej ważne.

– Dzię­kuję – wyszep­tała mi do ucha, tak że tylko ja mogłam usły­szeć. – Obie­cuję ci, że zro­bię wszystko, żeby­śmy obie były szczę­śliwe.

– Dam sobie radę, mamo – powie­dzia­łam ze świa­do­mo­ścią, że to, co mi obie­cuje, nie zależy od niej.

Matka mnie puściła, otarła łzę, która spły­wała jej po policzku, i sta­nęła obok nowego męża.

– Zosta­wimy cię samą, żebyś mogła się roz­go­ścić – powie­dział Wil­liam przy­mil­nie.

Przy­tak­nę­łam, ale za nic mu nie podzię­ko­wa­łam. Nie wło­żył żad­nego wysiłku w przy­go­to­wa­nie cze­go­kol­wiek w tym pokoju – wyło­żył tylko pie­nią­dze.

Zamknę­łam drzwi i zauwa­ży­łam, że nie mają zasuwki. Pod­łoga była z drewna i leżał na niej biały dywan, tak gruby, że można by na nim spać. Łazienka była wiel­ko­ści mojego poprzed­niego pokoju i były w niej prysz­nic z hydro­ma­sa­żem, wanna i dwie oddzielne umy­walki. Pode­szłam do okna i zanie­mó­wi­łam. Wycho­dziło na dzie­dzi­niec za domem, ogromny basen i ogród z kwia­tami oraz pal­mami.

Wyszłam z łazienki i zda­łam sobie sprawę, że na prze­ciw­le­głej ścia­nie jest wąska futryna pozba­wiona drzwi. O mój Boże!

Prze­bie­głam przez pokój i odkry­łam to, o czym marzy każda kobieta, nasto­latka i dziew­czynka: gar­de­roba, i to nie pusta, ale wypeł­niona po brzegi nowiut­kimi ubra­niami. Wypu­ści­łam całe powie­trze z płuc i zaczę­łam prze­bie­gać pal­cami po tych prze­pięk­nych rze­czach. Wszyst­kie miały metki i wystar­czył rzut oka na jedną z nich, żeby się zorien­to­wać, jak bar­dzo były dro­gie. Matka musiała zwa­rio­wać; ona albo ktoś, kto prze­ko­nał ją, żeby wydała tyle pie­nię­dzy.

Nie mogłam pozbyć się wra­że­nia, że to wszystko ułuda i że zaraz obu­dzę się w moim sta­rym pokoju, w zwy­kłych ubra­niach i na poje­dyn­czym łóżku. A naj­gor­sze było to, że z całych sił pra­gnę­łam się obu­dzić, bo to nie było moje życie, wcale tego nie chcia­łam… Naj­bar­dziej na świe­cie pra­gnę­łam wró­cić do domu. Poczu­łam taki ucisk w żołądku i ogar­nął mnie taki lęk, że opa­dłam na pod­łogę, opar­łam głowę na kola­nach i zaczę­łam głę­boko oddy­chać. Sie­dzia­łam w tej pozy­cji tak długo, aż prze­szła mi ochota na płacz.

Dokład­nie wtedy, jakby czy­ta­jąc mi w myślach, napi­sała do mnie moja przy­ja­ciółka Beth.

_Doje­cha­łaś? Wszystko w porządku? Już za Tobą tęsk­nię._

Uśmiech­nę­łam się i wysła­łam jej zdję­cie mojej gar­de­roby. Sekundę póź­niej dosta­łam pięć emo­tek z roz­dzia­wio­nymi ustami.

_Nie­na­wi­dzę Cię! Wiesz o tym?_

Zaśmia­łam się i napi­sa­łam do niej wia­do­mość.

_Gdy­bym mogła, odda­ła­bym Ci to wszystko. Odda­ła­bym cokol­wiek, żeby móc być teraz z Wami, oglą­dać film u Dana albo po pro­stu nudzić się na wyświ­nio­nej kana­pie w Twoim pokoju._

_Cho­lera, nie bądź taką pesy­mistką. Korzy­staj! Jesteś teraz bogata!_

Ja nie byłam bogata. Wil­liam był.

Zosta­wi­łam tele­fon na pod­ło­dze i pode­szłam do wali­zek. Wycią­gnę­łam z jed­nej z nich krót­kie spodenki i pro­stą koszulkę. Nie zamie­rza­łam zmie­niać stylu i ubie­rać się w mar­kowe ciu­chy.

Weszłam pod prysz­nic, żeby zmyć z sie­bie brud i zmę­cze­nie długą podróżą. Cie­szy­łam się, że nie należę do tych dziew­czyn, które muszą godzi­nami ukła­dać włosy. Na szczę­ście odzie­dzi­czy­łam po mamie lek­kie fale i wystar­czyło wysu­szyć włosy, żeby same się w nie uło­żyły. Zało­ży­łam na sie­bie to, co wcze­śniej wybra­łam, i posta­no­wi­łam zro­bić małą wycieczkę po domu, a przy oka­zji poszu­kać cze­goś do prze­gry­zie­nia.

Dziw­nie było cho­dzić po tym domu samot­nie. Czu­łam się jak intruz. Dużo czasu minie, zanim przy­zwy­czaję się do miesz­ka­nia tutaj, a przede wszyst­kim zanim przy­wyknę do luk­su­sów i roz­mia­rów tego miej­sca. W naszym sta­rym miesz­ka­niu wystar­czyło lekko pod­nieść głos, żeby­śmy się wza­jem­nie sły­szały. Tutaj było to zupeł­nie nie­moż­liwe.

Skie­ro­wa­łam się do kuchni z nadzieją, że nie zgu­bię się po dro­dze. Umie­ra­łam z głodu, musia­łam pil­nie dostar­czyć orga­ni­zmowi jakie­goś śmie­cio­wego jedze­nia.

Gdy weszłam do kuchni, nie­stety, nie byłam w niej sama.

Ktoś buszo­wał w lodówce. Widzia­łam jedy­nie pokryty ciem­nymi wło­sami czu­bek głowy tej osoby. W chwili gdy mia­łam się ode­zwać, roz­le­gło się ogłu­sza­jące szcze­ka­nie i tak mnie prze­stra­szyło, że zaczę­łam pisz­czeć jak mała dziew­czynka. Pod­sko­czy­łam ze stra­chu, a głowa z lodówki wysu­nęła się ponad drzwiami, żeby zoba­czyć, kto się tak wydziera.

Ale to nie jej wła­ści­ciel tak mnie wystra­szył – na środku kuchni sie­dział czarny pies, wpraw­dzie piękny, ale patrzył na mnie tak, jakby chciał mnie pożreć. Wyda­wało mi się, że to labra­dor, ale nie byłam pewna. Po chwili sta­nął obok niego wła­ści­ciel ciem­no­wło­sej głowy.

Spoj­rza­łam z zacie­ka­wie­niem, jak rów­nież z uzna­niem na chło­paka, który musiał być synem Wil­liama – Nicho­la­sem Leiste­rem. Pierw­sze, co przy­szło mi do głowy, gdy go zoba­czy­łam, to: _Ale oczy!_ Były w kolo­rze nieba, tak jasne jak ściany w moim pokoju i kon­tra­sto­wały rady­kal­nie z kru­czo­czar­nymi wło­sami, zmierz­wio­nymi i mokrymi od potu. Naj­wy­raź­niej tre­no­wał, bo był w getrach i obci­słej koszulce bez ręka­wów. Rety, był bar­dzo przy­stojny, musia­łam to przy­znać, ale te myśli nie przy­sła­niały mi faktu, z kim mam do czy­nie­nia: oto mój przy­szy­wany brat, z któ­rym przyj­dzie mi miesz­kać przez cały naj­bliż­szy rok, co, jak podej­rze­wa­łam, będzie potworną tor­turą… Jego pies powar­ki­wał, jakby czy­tał mi w myślach.

– Ty jesteś Nicho­las, prawda? – spy­ta­łam, usi­łu­jąc zapa­no­wać nad stra­chem przed dia­bel­skim zwie­rzę­ciem, które nie prze­sta­wało na mnie war­czeć. Zasko­czyło mnie i zde­ner­wo­wało, że Nicho­las spoj­rzał na psa i uśmiech­nął się tylko.

– We wła­snej oso­bie – potwier­dził, prze­no­sząc wzrok znów na mnie. – A ty musisz być córką nowej kobiety mojego ojca – nie mogłam uwie­rzyć, że wypo­wiada te słowa tak ozię­ble.

Nicho­las zmarsz­czył brwi.

– Masz na imię…? – spy­tał, a ja otwo­rzy­łam sze­roko oczy ze zdu­mie­nia i nie­do­wie­rza­nia.

Nie znał mojego imie­nia? Nasi rodzice się pobrali, matka i ja prze­pro­wa­dzi­ły­śmy się do ich domu, a on nie wie­dział, jak mam na imię?ROZDZIAŁ 2

2

Nick

– Noah – odpo­wie­działa mi krótko. – Mam na imię Noah.

Roz­ba­wiło mnie, jak pró­bo­wała mnie zmro­zić wzro­kiem. Moja przy­brana sio­strzyczka wyda­wała się ura­żona fak­tem, że mam w dupie, jak nazy­wają się ona i jej matka, cho­ciaż muszę przy­znać, że imię matki pamię­ta­łem. Jak mógł­bym zapo­mnieć? Przez trzy ostat­nie mie­siące spę­dziła w tym domu wię­cej czasu niż ja. Raf­fa­ella Mor­gan wpa­ko­wała się w moje życie i w dodatku przy­pro­wa­dziła kogoś ze sobą.

– To nie jest męskie imię? – zapy­ta­łem ze świa­do­mo­ścią, że spra­wię jej przy­krość. – Bez urazy – doda­łem, obser­wu­jąc, jak jej jasno­brą­zowe oczy roz­sze­rzają się z nie­do­wie­rza­niem.

– Może być też dam­skie – odpo­wie­działa po chwili. Zoba­czy­łem, że prze­nosi wzrok na Thora, mojego psa, i nie mogłem powstrzy­mać uśmie­chu. – Pew­nie w twoim ogra­ni­czo­nym słow­niku nie ist­nieje poję­cie „uni­sex” – dodała, tym razem na mnie nie patrząc. Thor wciąż na nią war­czał i poka­zy­wał zęby. To nie była jego wina, wytre­no­wa­li­śmy go tak, żeby nie ufał obcym. Wystar­czyło jedno moje słowo, żeby zamie­nił się w przy­mil­nego psiaka, któ­rym zwy­kle był… Ale prze­ra­że­nie na twa­rzy nowej sio­strzyczki za bar­dzo mnie bawiło.

– Nic się nie martw, moje słow­nic­two jest wystar­cza­jąco bogate – odpar­łem, zamkną­łem lodówkę i sta­ną­łem twa­rzą w twarz z tą dziew­czyną. – Znam na przy­kład takie słowo, które bar­dzo podoba się mojemu psu. Zaczyna się od „bi”, potem jest „erz”, a na końcu „ją” – na jej twa­rzy poja­wiło się prze­ra­że­nie, a ja musia­łem powstrzy­my­wać śmiech.

Była wysoka, na pewno metr sześć­dzie­siąt osiem, może metr sie­dem­dzie­siąt, trudno powie­dzieć. Była też szczu­pła i niczego jej nie bra­ko­wało, musia­łem to przy­znać, ale twarz miała tak dzie­cięcą, że nie mogła wywo­ły­wać żad­nych nie­grzecz­nych sko­ja­rzeń. Jeśli dobrze pamię­ta­łem, to nie skoń­czyła jesz­cze szkoły, co potwier­dzały jej krót­kie spodenki, biała koszulka i czarne conversy. Bra­ko­wało jej tylko spię­tych w kucyk wło­sów, żeby wyglą­dała jak jedna z tych nasto­la­tek, które stoją w dłu­gich kolej­kach i nie­cier­pli­wie cze­kają na otwar­cie gale­rii, żeby zdo­być naj­now­szy krą­żek jakie­goś pio­sen­ka­rza, do któ­rego wzdy­chają wszyst­kie pięt­nastki. Szcze­rze mówiąc, naj­bar­dziej zacie­ka­wiły mnie wła­śnie jej włosy. Miały bar­dzo dziwny kolor, coś pomię­dzy ciem­nym blond a rudym.

– Bar­dzo zabawne – powie­działa sar­ka­stycz­nie, ale wciąż śmier­tel­nie prze­ra­żona. – Zabierz go stąd, wygląda, jakby miał się zaraz na mnie rzu­cić – popro­siła i cof­nęła się o krok. W tym samym momen­cie Thor zro­bił krok w przód.

_Dobry pie­sek_, pomy­śla­łem. Nie zaszko­dzi dać sio­strzyczce małą nauczkę, spe­cjal­nie ją powi­tać, by roz­wiać wszel­kie wąt­pli­wo­ści co do tego, czyj to dom, i poka­zać, jak nie­mile jest w nim widziana.

– Thor, naprzód – zde­cy­do­wa­nie roz­ka­za­łem psu. Noah spoj­rzała naj­pierw na niego, a potem na mnie i wyco­fała się jesz­cze tro­chę, aż wpa­dła na ścianę.

Thor pod­szedł do niej powoli, szcze­rząc zęby i powar­ku­jąc. Wyglą­dało to dość prze­ra­ża­jąco, ale wie­dzia­łem, że nic jej nie zrobi… Przy­naj­mniej dopóki nie wydam mu pole­ce­nia.

– Co ty wypra­wiasz? – spy­tała, patrząc mi pro­sto w oczy. – To nie jest zabawne.

Och, było bar­dzo zabawne.

– Mój pies jest zazwy­czaj miły dla wszyst­kich, to bar­dzo dziwne, że teraz pró­buje cię zaata­ko­wać… – widzia­łem, że Noah usi­łuje opa­no­wać strach, i bar­dzo mnie to bawiło.

– Zamie­rzasz coś zro­bić? – wyce­dziła przez zęby, wpa­tru­jąc się we mnie.

_Coś zro­bić? Na przy­kład powie­dzieć ci, żebyś wra­cała tam, skąd przy­szłaś?_

– Jesteś tu od… Ilu? Pię­ciu minut? I już wyda­jesz pole­ce­nia? – pod­sze­dłem do zlewu i nala­łem sobie szklankę wody. W tym cza­sie mój pies wciąż powar­ki­wał. – Chyba muszę cię tu na chwilę zosta­wić, żebyś oswo­iła się z sytu­acją.

– Ile razy upa­dłeś na głowę jako dziecko, debilu? Zabierz ode mnie tego psa!

Jej bez­czel­ność nieco mnie zasko­czyła. Czyżby odwa­żyła się mnie obra­zić?

Chyba nawet Thor musiał to zro­zu­mieć, bo zro­bił kolejny krok w jej stronę i już cał­kiem przy­parł ją do ściany. Wtedy Noah, zanim zdą­ży­łem ją powstrzy­mać, wywi­nęła się i chwy­ciła pierw­szą z brzegu rzecz leżącą na bla­cie – tra­fiło aku­rat na patel­nię. Zanim jed­nak udało jej się ude­rzyć biedne zwie­rzę, pod­sze­dłem i odcią­gną­łem Thora za obrożę, drugą ręką blo­ku­jąc ramię Noah.

– Co ty wypra­wiasz? – wyrwa­łem jej patel­nię z ręki i odło­ży­łem na blat. Thor zaczął się rzu­cać, a Noah wydała z sie­bie zdu­szony krzyk i przy­warła do mojej piersi.

Zasko­czyło mnie, że szu­kała u mnie ratunku, cho­ciaż to ja ją stra­szy­łem.

– Thor, siad! – pies uspo­koił się natych­miast, usiadł i zaczął rado­śnie mer­dać ogo­nem.

Spoj­rza­łem na Noah, która obiema rękami kur­czowo trzy­mała się mojej koszuli, i uśmiech­ną­łem się. Po chwili dotarło do niej, co robi: wtedy puściła mnie i ode­pchnęła.

– Pogrzało cię czy co?

– Po pierw­sze, ostatni raz pod­nio­słaś rękę na mojego psa, a po dru­gie – ostrze­głem ją, wpa­tru­jąc się w jej oczy; jakaś część mózgu zauwa­żyła drobne piegi na jej nosie i policz­kach i zafik­so­wała się na nich – ni­gdy wię­cej mnie nie obra­żaj, bo naprawdę będziemy mieli pro­blem.

Zacho­wy­wała się jakoś dziw­nie. Naj­pierw popa­trzyła mi w oczy, a potem prze­nio­sła wzrok na mój tors, bo chyba nie była w sta­nie wytrzy­mać mojego spoj­rze­nia.

Zro­bi­łem dwa kroki w tył. Poczu­łem swój przy­spie­szony oddech, dia­bli wie­dzą czemu. Mia­łem już dość tej dziew­czyny jak na jeden dzień, cho­ciaż prze­cież pozna­li­śmy się pięć minut temu.

– Lepiej, żeby­śmy zaczęli się doga­dy­wać, sio­strzyczko – odwró­ci­łem się do niej ple­cami, wzią­łem z blatu kanapkę i ruszy­łem w stronę wyj­ścia.

– Nie nazy­waj mnie tak. Nie jestem twoją sio­strą ani nikim podob­nym – odparła. W jej tonie było tyle nie­na­wi­ści i bez­czel­no­ści, że aż się odwró­ci­łem, żeby znów na nią spoj­rzeć. Oczy błysz­czały jej prze­ko­na­niem co do słusz­no­ści tego, co powie­działa, i wtedy zro­zu­mia­łem, że mał­żeń­stwo naszych rodzi­ców ucie­szyło ją tak samo jak mnie.

– Co do tego się zga­dzamy… sio­stru­niu – zmru­ży­łem oczy i z roz­ba­wie­niem obser­wo­wa­łem, jak jej małe rączki zaci­skają się w pię­ści.

Nagle usły­sza­łem za ple­cami jakiś hałas. Odwró­ci­łem się i zoba­czy­łem mojego ojca… i jego żonę.

– Widzę, że już się pozna­li­ście – ojciec wszedł do kuchni uśmiech­nięty od ucha do ucha. Od bar­dzo dawna nie widzia­łem, żeby tak się uśmie­chał, i w głębi duszy cie­szy­łem się, że jest szczę­śliwy i że uło­żył sobie życie na nowo. Nawet jeśli po dro­dze kogoś porzu­cił: mnie.

Raf­fa­ella uśmiech­nęła się do mnie ser­decz­nie od drzwi, co mnie także zmu­siło do wykrzy­wie­nia twa­rzy w spo­sób, który przy­po­mi­nałby uśmiech – to był szczyt uprzej­mo­ści, na jaki mogłem się zdo­być wobec tej kobiety. W grun­cie rze­czy nie mia­łem nic prze­ciwko niej.

Cho­ciaż nie łączyła mnie z ojcem cudowna, głę­boka rela­cja, byłem bar­dzo zado­wo­lony, że stwo­rzył wysoki mur, który oddzie­lał nas od reszty świata. To, co stało się z moją matką, nazna­czyło nas obu, ale to ja byłem dziec­kiem, które musiało patrzeć, jak odcho­dzi, nie oglą­da­jąc się za sie­bie.

Od tam­tej pory nie ufa­łem kobie­tom, nie chcia­łem mieć z nimi nic wspól­nego, chyba że cho­dziło o pój­ście do łóżka albo prze­lotny flirt na impre­zie. Po co komu coś wię­cej?

– Noah, widzia­łaś Thora? – Raf­fa­ella zwró­ciła się do córki, która opie­rała się o blat i nie mogła ukryć wzbu­rze­nia.

I wtedy Noah zro­biła coś, co mnie zasko­czyło: pode­szła krok w przód, pochy­liła się i zaczęła wołać psa.

– Thor, chodź tu, chodź pie­sku… – zawo­łała deli­kat­nie i przy­mil­nie. Musia­łem przy­znać, że przy­naj­mniej była odważna. Przed momen­tem drżała ze stra­chu przed tym samym zwie­rzę­ciem.

Zdzi­wi­łem się, że z miej­sca nie poskar­żyła się matce.

Pies zwró­cił się do niej i ener­gicz­nie zama­chał ogo­nem. Obró­cił głowę w moją stronę, a potem znowu spoj­rzał na nią i z pew­no­ścią wyczuł, że coś jest nie tak. Mia­łem tak zaciętą minę, że nawet on się zorien­to­wał.

Z pod­wi­nię­tym ogo­nem zbli­żył się do mnie i usiadł przy mojej nodze. Przy­brana sio­stra spe­szyła się.

– Dobry pies – pochwa­li­łem go z sze­ro­kim uśmie­chem.

Noah wypro­sto­wała się, rzu­ciła mi wyzy­wa­jące spoj­rze­nie obra­mo­wa­nych gęstymi rzę­sami oczu i zwró­ciła się do matki:

– Idę się poło­żyć – oświad­czyła zde­cy­do­wa­nie.

Ja posta­no­wi­łem zro­bić to samo, tylko zupeł­nie odwrot­nie, bo tego dnia była impreza na plaży i powi­nie­nem się tam zja­wić.

– Ja dzi­siaj wycho­dzę, nie cze­kaj­cie na mnie – bar­dzo dziw­nie czu­łem się, uży­wa­jąc liczby mno­giej.

Już mia­łem wyjść z kuchni, ale ojciec zatrzy­mał nas, mnie i moją sio­strzyczkę.

– Dziś idziemy w czwórkę na kola­cję – stwier­dził, patrząc przede wszyst­kim na mnie.

_Jasny szlag!_

– Tato, prze­pra­szam, ale już się umó­wi­łem i…

– Ja jestem bar­dzo zmę­czona podróżą, muszę…

– To nasza pierw­sza rodzinna kola­cja i życzę sobie, żeby­ście oboje na niej byli – ojciec prze­rwał nam obojgu. Obok mnie Noah gwał­tow­nie wypu­ściła z sie­bie całe powie­trze.

– Nie możemy pójść jutro? – pró­bo­wała nego­cjo­wać.

– Przy­kro mi, sło­neczko, ale jutro mamy fir­mowe przy­ję­cie – odpo­wie­dział ojciec.

To było bar­dzo dziwne, że tak się do niej zwra­cał… Prze­cież pra­wie jej nie znał! Ja już stu­dio­wa­łem, robi­łem, co mi się podoba – innymi słowy, byłem już doro­sły. Ale Noah? Mieć na gło­wie nasto­latkę to prze­cież kosz­mar dla nowo­żeń­ców.

– Noah, jedziemy razem na kola­cję i koniec dys­ku­sji – ucięła sprawę Raf­fa­ella i wbiła jasne oczy w córkę.

Stwier­dzi­łem, że tym razem lepiej będzie ustą­pić. Zjem z nimi kola­cję, potem pójdę do Anny, mojej… kole­żanki, a potem poje­dziemy na imprezę.

Noah wymam­ro­tała coś nie­zro­zu­mia­łego, wymi­nęła naszych „rodzi­ców” i skie­ro­wała się w stronę scho­dów.

– Daj­cie mi pół godziny na prysz­nic – wska­za­łem na prze­po­cone ciu­chy.

Ojciec przy­tak­nął z zado­wo­le­niem, jego żona uśmiech­nęła się do mnie i już było wia­domo, kto tu jest doj­rza­łym i odpo­wie­dzial­nym potom­kiem… A przy­naj­mniej kaza­łem im w to wie­rzyć.ROZDZIAŁ 4

4

Nick

Gdy zorien­to­wała się, że szklanka jest pusta, na jej twa­rzy poja­wiła się cała złość, którą, odkąd usie­dli­śmy przy stole, sta­rała się jakoś ukry­wać.

Ta dziew­czyna była kom­plet­nie nie­obli­czalna. Zaska­ki­wało mnie, jak łatwo tra­ciła pano­wa­nie nad sobą, i bawiło mnie, że za pomocą kilku pro­stych słów mogłem dopro­wa­dzić ją do takiego stanu.

Jej nakra­piane drob­nymi pie­gami policzki poczer­wie­niały, gdy zdała sobie sprawę, jak się wygłu­piła. Jej wzrok powę­dro­wał ze szklanki na mnie, a potem na boki, jakby chciała spraw­dzić, czy nikt nie widział jej absur­dal­nej kom­pro­mi­ta­cji.

Pomi­ja­jąc zabawny aspekt całej sceny – to naprawdę było bar­dzo śmieszne – nie mogłem pozwo­lić, żeby tak się wobec mnie zacho­wy­wała. A gdyby szklanka była pełna? Nie zamie­rza­łem pozwo­lić, żeby jakaś sie­dem­na­sto­let­nia smar­kula myślała sobie, że wolno jej oble­wać mnie wodą… Ta głu­pia cizia powinna się jak naj­szyb­ciej dowie­dzieć, z jakim to star­szym bra­tem przy­szło jej zamiesz­kać. Sama wkrótce zro­zu­mie, co ją czeka, jeśli spró­buje jesz­cze raz wyciąć mi taki numer.

Opar­łem się o sto­lik z naj­ser­decz­niej­szym uśmie­chem. Otwo­rzyła sze­roko oczy i przy­glą­dała mi się uważ­nie, a ja napa­wa­łem się tym stra­chem, skry­wa­nym pod dłu­gimi rzę­sami.

– Nie rób tego wię­cej – dora­dzi­łem jej spo­koj­nie.

Patrzyła na mnie jesz­cze przez chwilę, po czym jakby ni­gdy nic odwró­ciła się i zaczęła roz­ma­wiać z matką.

Od tej pory kola­cja prze­bie­gała spo­koj­nie. Noah nie powie­działa już do mnie ani słowa, nawet na mnie nie patrzyła, co dener­wo­wało mnie i cie­szyło jed­no­cze­śnie. Gdy odpo­wia­dała na pyta­nia mojego ojca i nie­chęt­nie roz­ma­wiała z matką, mogłem się jej spo­koj­nie przyj­rzeć.

Była naj­zwy­klej­szą dziew­czyną, ale czu­łem, że jesz­cze będę miał przez nią kło­poty. Robiła zabawne miny, gdy pró­bo­wała róż­nych owo­ców morza, które nam zaser­wo­wano. Wzięła tylko kilka kęsów z tego, co stało na stole. Zwró­ci­łem uwagę na to, jak szczu­pło wygląda w tej czar­nej sukience. Gdy zoba­czy­łem ją wtedy wycho­dzącą z pokoju, zro­biła na mnie wra­że­nie. W myślach przy­wo­ła­łem dokładny obraz jej dłu­gich nóg, wąskiej talii i jej piersi. Były cał­kiem nie­złe, bio­rąc pod uwagę, że nie miała ope­ra­cji, jak więk­szość dziew­czyn w Kali­for­nii.

Musia­łem przy­znać, że jest ład­niej­sza, niż mi się z początku wyda­wało. To spo­strze­że­nie i moje poprzed­nie myśli spra­wiły, że spo­chmur­nia­łem. Nie mogłem pozwo­lić sobie na takie roz­pro­sze­nia, zwłasz­cza jeśli mie­li­śmy miesz­kać pod jed­nym dachem.

Znów spoj­rza­łem na jej twarz: zero maki­jażu. To było dziwne… Wszyst­kie dziew­czyny, które zna­łem, spę­dzały przy­naj­mniej godzinę wyłącz­nie na nakła­da­niu pod­kładu, także te, które były dzie­sięć tysięcy razy ład­niej­sze od Noah. A ona przy­cho­dzi sobie bez naj­mniej­szych opo­rów do ele­ganc­kiej restau­ra­cji, nie malu­jąc nawet ust. Nie mówię, żeby tego potrze­bo­wała: miała gładką, ładną cerę bez żad­nych nie­do­sko­na­ło­ści, jeśli nie liczyć pie­gów, które nada­wały jej dzie­cinny wygląd i przy­po­mi­nały, że jesz­cze nie skoń­czyła szkoły.

Gdy na moment stra­ci­łem czuj­ność, odwró­ciła się roz­złosz­czona i przy­ła­pała mnie na wni­kli­wej obser­wa­cji.

– Mam ci dać zdję­cie? – zapy­tała tym swoim kwa­śnym tonem.

– Oczy­wi­ście, byle bez ubrań – odpo­wie­dzia­łem, uśmie­cha­jąc się na widok lek­kiego rumieńca, który wypły­nął na jej policzki. Jej oczy bły­snęły gnie­wem i odwró­ciła się z powro­tem do rodzi­ców, któ­rzy nawet nie zda­wali sobie sprawy z tych małych utar­czek, które odby­wały się zale­d­wie pół metra od nich.

Pod­nio­słem kie­li­szek do ust i spo­tka­łem się wzro­kiem z kel­nerką, która obser­wo­wała mnie zza baru. Kątem oka spoj­rza­łem na ojca i wsta­łem od sto­lika, tłu­ma­cząc się koniecz­no­ścią pój­ścia do łazienki. Noah znów zaczęła się mi przy­glą­dać, ale nie zwra­ca­łem na nią uwagi. Mia­łem coś waż­nego do zała­twie­nia.

Zde­cy­do­wa­nie pod­sze­dłem do baru i usia­dłem na stołku naprze­ciw Clau­dii, kel­nerki, z którą od czasu do czasu sypia­łem. Mia­łem też pewien skom­pli­ko­wany, ale korzystny układ z jej kuzy­nem.

Clau­dia popa­trzyła na mnie z ner­wo­wym uśmie­chem i oparła się o bar, tak że mogłem zoba­czyć nie­wielki frag­ment jej piersi, które wyma­gane tutaj uni­formy dość sku­tecz­nie zakry­wały.

– Widzę, że już zna­la­złeś sobie jakąś nową dziew­czynę do towa­rzy­stwa – powie­działa, mając na myśli Noah.

Roz­ba­wiło mnie to.

– To moja przy­szy­wana sio­stra – wyja­śni­łem jej, rów­no­cze­śnie patrząc na zega­rek. Za czter­dzie­ści minut byłem umó­wiony z Anną. Prze­nio­słem wzrok na ciem­no­włosą dziew­czynę, która stała po dru­giej stro­nie baru i wpa­try­wała się we mnie jak urze­czona. – Nie wiem, czemu cię to obcho­dzi – doda­łem, wsta­jąc z krze­sła. – Powiedz Ron­niemu, że cze­kam na niego dzi­siaj w dokach, na impre­zie u Kyle’a.

Clau­dia zaci­snęła zęby, z pew­no­ścią zła na to, że nie oka­za­łem jej wystar­cza­jąco dużo zain­te­re­so­wa­nia. Nie rozu­mia­łem, czemu kobiety ocze­kują poważ­nego związku od kogoś takiego jak ja. Prze­cież zawsze mówię im od początku, że nie inte­re­sują mnie żadne zobo­wią­za­nia. Czyżby nie widziały, że cho­dzę do łóżka, z kim tylko przyj­dzie mi ochota? Dla­czego wyobra­żają sobie, że jest w nich coś, co mogłoby mnie zmie­nić?

Prze­sta­łem sypiać z Clau­dią wła­śnie z tego powodu i ona wciąż nie mogła mi tego wyba­czyć.

– Idziesz na imprezę? – spy­tała z odro­biną nadziei w oczach.

– Oczy­wi­ście – odpo­wie­dzia­łem. – Idę z Anną… A, jesz­cze jedno – doda­łem, zanim wró­ci­łem do sto­lika – spró­buj lepiej ukry­wać, że się znamy, moja sio­strzyczka już się zorien­to­wała, że z tobą spa­łem, a nie chciał­bym, żeby ojciec doszedł do tego samego wnio­sku.

Gdy wró­ci­łem do sto­lika, wła­śnie przy­nie­śli deser. Po dzie­się­ciu minu­tach, pod­czas któ­rych roz­mowa krą­żyła nie­mal wyłącz­nie wokół ojca i jego nowej żony, uzna­łem, że wystar­czy już odgry­wa­nia dobrego synka jak na jeden dzień.

– Przy­kro mi, ale muszę już iść – wyja­śni­łem, patrząc na ojca, który zmarsz­czył lekko czoło.

– Jedziesz do Milesa? – spy­tał, a ja przy­tak­ną­łem, usi­łu­jąc nie patrzeć na zega­rek. – Jak idzie sprawa?

Powstrzy­ma­łem się przed wes­tchnię­ciem z rezy­gna­cją i nakła­ma­łem naj­le­piej, jak umia­łem.

– Jego ojciec zwa­lił na nas przy­go­to­wa­nie wszyst­kich doku­men­tów. Podej­rze­wam, że zanim dosta­niemy jakąś praw­dziwą sprawę, którą będziemy mogli zająć się samo­dziel­nie, miną całe lata… – zauwa­ży­łem, że Noah przy­gląda mi się wni­kli­wie i z zain­te­re­so­wa­niem.

– Co stu­diu­jesz? – spy­tała, a w jej spoj­rze­niu zoba­czy­łem dez­orien­ta­cję. Zasko­czy­łem ją.

– Prawo – odpo­wie­dzia­łem i przez chwilę roz­ko­szo­wa­łem się tym, jakie to zro­biło na niej wra­że­nie. – Zasko­czona? – naj­wy­raź­niej cał­kiem stra­ciła rezon i bawiło mnie to.

Zmie­niła tak­tykę i spoj­rzała na mnie wynio­śle.

– Muszę przy­znać, że tak – oświad­czyła pro­sto z mostu. – Sądzi­łam, że na tym kie­runku trzeba mieć coś w gło­wie.

– Noah! – wrza­snęła jej matka ze swo­jego miej­sca.

Ta gów­niara zaczy­nała mnie iry­to­wać.

Zanim zdą­ży­łem coś powie­dzieć, ojciec się wtrą­cił.

– Wy dwoje nie zaczę­li­ście naj­le­piej – stwier­dził, patrząc na mnie groź­nie.

Powstrzy­ma­łem ochotę, żeby wstać i wyjść bez słowa. Dość już tego przed­sta­wie­nia o szczę­śli­wej rodzince. Musia­łem jak naj­szyb­ciej wyjść i prze­stać uda­wać, że jak­kol­wiek obcho­dzi mnie cały ten cyrk.

– Przy­kro mi, ale muszę iść – wsta­łem i poło­ży­łem ser­wetkę na stole. Nie mia­łem zamiaru tra­cić opa­no­wa­nia w obec­no­ści ojca.

Wtedy Noah także wstała, tylko w mniej ele­gancki spo­sób, i osten­ta­cyj­nie rzu­ciła ser­wetkę na stół.

– Jeśli on wycho­dzi, to ja też – spoj­rzała wyzy­wa­jąco na matkę, która z zakło­po­ta­niem zaczęła roz­glą­dać się na boki.

– Natych­miast sia­daj! – wyce­dziła Raf­fa­ella przez zęby.

Do cho­lery, nie mia­łem czasu na te bzdury. Musia­łem już iść.

– Wezmę ją – powie­dzia­łem ku zasko­cze­niu wszyst­kich, a naj­bar­dziej Noah.

Patrzyła na mnie podejrz­li­wie i uważ­nie, jak­bym miał coś ukry­wać. Tak naprawdę chcia­łem się jej jak naj­szyb­ciej pozbyć z pola widze­nia, więc jeśli szybko odwiozę ją do domu, będę miał je obie z głowy, a więc nie może być lepiej.

– Ja z tobą nie pojadę nawet do naj­bliż­szego skrzy­żo­wa­nia – powie­działa wynio­śle, cedząc każde słowo.

Zanim kto­kol­wiek odpo­wie­dział, chwy­ci­łem kurtkę i zakła­da­jąc ją, zwró­ci­łem się do wszyst­kich obec­nych:

– Nie mam czasu na te szkolne fochy, do jutra.

– Zacze­kaj, Nicho­las – głos ojca zmu­sił mnie do powrotu do sto­lika. – Noah, jedź z nim do domu i odpocz­nij, my nie­długo wró­cimy.

Wbi­łem wzrok w sio­strę, która zda­wała się ana­li­zo­wać, co jest gor­sze: dzie­lić ze mną przez chwilę prze­strzeń czy wysie­dzieć dłu­żej przy tym stole.

Rozej­rzała się dookoła, wes­tchnęła, po czym wbiła we mnie zimne spoj­rze­nie.

– W porządku, pojadę z tobą.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: