Moje głupie pomysły - ebook
Moje głupie pomysły - ebook
Nagroda Campiello. Powieść, która podbiła serca 80 tysięcy czytelników.
Życie.
W rodzinie, która cię nie chce.
W świecie, którym rządzą silniejsi.
W rozdarciu między instynktem a wiedzą i wiarą.
W tęsknocie za bliskością i w oczekiwaniu na jutro.
Przejmująca powieść o pragnieniu poznawania świata, odwiecznych prawach natury i ucieczce przed samotnością.
Archy jest kuną urodzoną w lesie w środku zimy. Ma pecha, bo przez kontuzję łapy własna matka oddaje go staremu lisowi Solomonowi. Ten wyjawia mu swój sekret: zdobył Biblię, dzięki której nauczył się czytać i pisać. Przed Archym otwierają się nowe światy: zaczyna rozumieć słowa, chce mocno kochać, ale też zabijać z zimną krwią. Wciągnięty w wir życia, wciąż szuka swojego miejsca na ziemi. A w świecie Archy’ego ludzie przeglądają się jak w lustrze.
„Ta powieść ma w sobie całe piękno kuny – jest przebiegła, zgrabna, ciepłokrwista i dzika. Bernardo Zannoni realizuje swoją śmiałą wizję z sercem i humorem. Wstrząsający debiut”. Nathaniel Rich
„Archy z całą swoją dziwnością i wrażliwością kuny dorównuje najlepszym klasycznym bohaterom”. „Kirkus Reviews”
„Bez żadnych zbędnych słów, żadnej nudy, żadnego banału”. Francesca Rossi
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-08-07891-4 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ZIMA, NASZA MATKA
Ojciec umarł, bo był złodziejem. Zakradał się trzykrotnie na Pole Zò, żeby rabować, za czwartym razem człowiek go schwytał. Strzelił mu w brzuch, wyrwał kurę z pyska i przywiązał go do palika w ogrodzeniu, ku przestrodze. Ojciec zostawił swoją towarzyszkę, z sześciorgiem młodych na głowie, w środku śnieżnej zimy.
Tej burzliwej nocy patrzyliśmy wszyscy z wielkiego łóżka, jak matka rozpacza w poświacie lampy pod niskim sklepieniem naszej nory.
– Przeklęty Davis, przeklęty! – łkała. – Co ja teraz zrobię? Głupia kuna!
Patrzyliśmy na nią bez słowa, tuląc się do siebie z zimna. Po prawej miałem Leroya, mojego brata, po lewej Giosuégo, którego nigdy nie poznałem. Musiał umrzeć wkrótce po urodzeniu, być może pod ciężarem ciała naszej matki, kiedy położyła się, by odpocząć.
– A to drań, a to drań! – lamentowała. – I kto teraz zadba o te niczyje dzieci?
W pierwszych dniach życie było pełne wspaniałych wrażeń. Oddychało się cicho pod kołdrą, wślizgując do krainy żywiołowych snów. Oczekując w ukryciu, oczekując na wyjście w świat, było się zarazem kruchym i silnym.
– Kto o nie zadba? Kto o nie zadba? – powtarzała matka.
Podchodziła do łóżka i kładła się, podsuwając nam brzuch. Kiedy tylko zaczynałem czuć jej bliskość, przysysałem się ze wszystkich sił. Moje rodzeństwo od razu rozpoczynało bójkę. Leroy był największy, napierał ze stanowczością, siostrzyczki, Cara i Louise, grały w jednej drużynie. Najmniejszy, Otis, często musiał obchodzić się smakiem.
– Kto o nie zadba? Kto o nie zadba? – nie przestawała pytać.
Czasem czułem, jak wzdryga się z bólu, kiedy któreś z młodych zbyt mocno ją ugryzło. Giosuè sterczał nieruchomo spod jej futra.
Nocą zostawiała nas i szła szukać pożywienia, za dnia spała przez kilka godzin. Czasem, kiedy znalazła jakąś cenną zdobycz, wychodziła z nory, gdy słońce stało wysoko, i wymieniała się z lichwiarzem Solomonem. Była chuda, a brzuch zwisał jej do ziemi. Gdy tak ciągnęła go w śniegu, zapewne bardzo cierpiała z zimna.
– Cicho, dzieci – upominała nas, jeśli ją zbudziliśmy. Upominała nas nawet wtedy, gdy nie spała: – Cicho, cicho.
Zaczynaliśmy mówić. I się ruszać. Pewnego ranka Leroy spadł z łóżka i zaczął chodzić w kółko, nie umiejąc wspiąć się z powrotem. Byłby umarł z zimna, gdyby matka w porę nie wróciła. Pamiętam, że zanim odłożyła go na górę, przez chwilę się zawahała, co było dla mnie niezrozumiałe. Gdyby któreś z nas znalazło się na jego miejscu, pewnie by je zostawiła. Leroy był największy i najsilniejszy.
Śnieg padał bardzo często, nawet przez kilka dni z rzędu. Pewnego razu całkiem odciął wejście do nory, mama całymi godzinami próbowała się przekopać na zewnątrz.
– Cicho, cicho! – krzyczała, kiedy ktoś biadolił z głodu.
Czasem widywałem, jak siada w kuchni i patrzy w pustkę. Gładziła wtedy wąsy i wzdychała bez słowa, jakby z kimś rozmawiała. Kiedy tak robiła, zwykłem się jej przyglądać. Czułem, że nie jest z nią dobrze, że coś się w niej rozpada, i to budziło strach. Zanim się spostrzegłem, oczy mi się zamykały, a kiedy je otwierałem, jej już nie było.
– Macie nie chorować, nie stać mnie na doktora – przykazała, kiedy zaczęliśmy się poruszać po norze.
Wszyscy wzięliśmy sobie do serca ten nakaz i rzeczywiście nigdy nie zapuszczaliśmy się na dwór, nawet nie zbliżaliśmy się do okna. Otis jako jedyny nigdy nie zszedł z łóżka, siostrzyczki się z niego naśmiewały.
– Jesteś taki mały, Otis. Skręciłbyś sobie kark – drwiły.
Leroy dotykał wszystkiego, co napotykał na swojej drodze, a ja szedłem w jego ślady. Nie rozmawialiśmy wiele; chwytał jakąś rzecz, oglądał ją, potem odkładał na miejsce, a ja robiłem to samo. Pospiesznie badałem, co wpadło mi w łapki, bo uwagę brata natychmiast przykuwało coś innego, ja zaś nie chciałem pozostawać w tyle.
Matka spychała nas z drogi, kiedy gdzieś szła. Jakby nie było nas w izbie. W porze karmienia wskakiwaliśmy na łóżko, gdzie bezustannie leżał Otis, więc na swoje szczęście miał okazję coś wyssać.
– Boli – syczała rozwścieczona matka, kiedy któreś wykazywało zbyt dużo zapału. Zazwyczaj to wystarczało, żeby nas uspokoić, ale zdarzało jej się zdzielić nas łapą, jednak bez drapania, i ciągle nam złorzeczyła.
Prawie zawsze byliśmy głodni i zmarznięci. W niektóre dni wcale nie schodziliśmy z łóżka i walczyliśmy ze skurczami żołądka pod kołdrą, stłoczeni obok siebie. Pewnego razu Leroy obudził mnie pytaniem:
– Zimno ci?
– Jestem głodny – odparłem.
– Ja też. Moglibyśmy zjeść Otisa – zaproponował. – Jest mały i słaby.
Ani przez chwilę nie pomyślałem, że żartuje. Pomacałem językiem zęby, które rosły mi w pyszczku. Nie odezwałem się ani słowem.
– No i?
– Chyba bardziej jest mi zimno, niż jestem głodny.
Matka weszła do nory, zanim Leroy zdążył coś odpowiedzieć. W pewnej mierze mogłem go urazić swoim tchórzostwem i przez jakiś czas, nawet po jedzeniu, nie mogłem zasnąć. Odtąd zacząłem rozumieć, że między mną a Leroyem istnieje lekka, acz przerażająca różnica: był bardziej zwierzęcy niż ja. Myśl, że i on zdaje sobie z tego sprawę, wprawiała mnie w nie lada niepokój. Tak czy inaczej, żaden z nas nie zjadł Otisa. Leroy nie zjadł też mnie.
Pewnej nocy matka wróciła z przedziwnym przedmiotem. Położyła go na stole i nakazała:
– Nie dotykajcie tego. Dzięki temu przez jakiś czas będziemy mieli co jeść.
Zaczekaliśmy, aż pójdzie spać, żeby zobaczyć co to.
– To klejnot jakiejś damy – powiedziała Cara. – Mały ludzki skarb.
Okrągłe świecidełko połyskiwało w świetle, piękne i zielone. Gdy tak leżało na stole, zdawało się przemawiać do każdego z osobna tajemnym językiem. Leroy ośmielił się i dotknął go łapką.
– Zimne – powiedział. – Jak powietrze na dworze.
Ja też miałem ochotę go dotknąć. Ale matka wyraziła się jasno i bałem się, że się obudzi. Tego rodzaju nieposłuszeństwo rodziło we mnie potworne fantazje, zwłaszcza że dotychczas nie zaznałem żadnych konsekwencji swoich czynów. Louise wskoczyła na stół i podniosła ozdobę, przyglądając się jej niewinnie, następnie wsunęła ją na łapkę niczym bransoletkę.
– Tak się nie robi, Louise! Przecież mama nie pozwala! – szepnęła Cara.
– Jestem najpiękniejsza – stwierdziła tamta, nie zważając na jej słowa.
– To nieprawda!
Cara także wskoczyła na stół i rzuciła się na Louise.
– Mama zakazała!
Próbowała ściągnąć jej błyskotkę, ale Louise wykręcała się i gryzła.
– Przestań! Zostaw mnie!
Obaj z Leroyem prędko zrozumieliśmy powagę sytuacji. Momentalnie czmychnęliśmy od stołu w przeciwny kąt izby.
– To nie twoje!
– Zostaw mnie!
Skarb spadł na ziemię. Rozbił się na cztery kawałki, wydając głuchy dźwięk. Matka patrzyła na to wszystko z łóżka. Siostry zostały na miejscu, a ona wstała, by zobaczyć, co się uratowało. Pozbierała skorupy i przyjrzała im się.
– Mamo – szepnęła Cara.
Odpowiedź nadeszła szybko i była konkretna. Matka strzeliła naszą siostrę w pyszczek, aż ta spadła ze stołu. Louise zadygotała i zaczęła drżeć, nie odzywając się ani słowem. Serce mocno mi biło. Leroy poczuł na futerku coś miękkiego i wziął to do łapki.
Cara płakała, a my oglądaliśmy tę dziwną biało-czerwoną grudkę, po chwili zdając sobie sprawę, że to kawałek oka. Nasza siostra przyciskała łapkę do głowy, żeby stłumić ból, pyszczek miała umazany krwią. Leroy upuścił ów kawałek oka na ziemię. Przez chwilę pomyślałem, że gotów był go zjeść.
Matka rzuciła skorupy na stół, obok Louise, która teraz kuliła się, jak mogła, żeby się osłonić.
– Parszywce – powiedziała, nie patrząc na żadne z nas, po czym wyszła w mroźną noc.
Następnego ranka usłyszałem, jak wraca. Usiadła w kuchni i patrzyła w pustkę. W świetle dnia wydawała się jeszcze chudsza. Cicho opuściłem łóżko, pozostali byli pogrążeni we śnie.
– Mamo?
Odwróciła się. Powoli, być może już wcześniej mnie usłyszała. Zdawało się, że spogląda gdzieś daleko za mnie.
– Cierpisz przez tatę? – zapytałem.
Nie odpowiedziała. Nigdy.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------