Moje maski, moje twarze. Wybrane przekłady poetyckie - ebook
Moje maski, moje twarze. Wybrane przekłady poetyckie - ebook
Prezentowany w niniejszej książce wybór tłumaczeń poetyckich z wielu języków i epok stanowi niewątpliwie znaczący wkład w dorobek translatorski Leszka Engelkinga. Prezentowani przezeń poeci to wybitni twórcy wzbogacający kulturę literacką (m.in.: Dante, Gumilow, Garcia Lorca, Yeats, Lowell) swoich narodów, będący jednocześnie niekwestionowanym dziedzictwem literatury światowej. Najstarszy tłumaczony w proponowanej książce tekst to hiszpański anonimowy utwór średniowieczny, wiersze najnowsze zaś to przekłady utworów z drugiej połowy wieku dwudziestego. Oryginały prezentowanych dzieł pochodzą z różnych okresów historii, wielu rozmaitych literatur. Oryginalne teksty sytuują się w czasach współczesnych, choć zarazem przekładane utwory nie kryją swej historycznej proweniencji i faktu, że jednym z ich założeń translatorskich jest tu stworzenie słownych artefaktów uzupełniających literaturę docelową, między innymi o dzieła wcześniej w Polsce nieznane. Nie brak również w prezentowanej antologii przekładów konkurencyjnych wobec translacji już istniejących, wpisujących się w szeregi tłumaczeniowe i uzupełniających rozmaite sekwencje translatorskie, stanowiących różne propozycje, które ukazują rozmaite teksty, zderzające się ze sobą w jednej książce w sposoby nieoczekiwane, pobudzające wyobraźnię i często osobliwe.
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66511-49-1 |
Rozmiar pliku: | 932 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1265–1321, poeta włoski
KANCONA I
Wy, którzy trzecie niebo w ruch wprawiacie,
Słuchajcie mowy, co wprost z serca bucha!
Bo nie dla innych moje dziwne słowa
W niebie, co waszych mocy pilnie słucha
(Istoty cudne i w cudownej szacie),
Zdecydowana mych losów osnowa.
Jednakże owa o mym losie mowa
Ku wam wysłana przecie niedaremnie.
Niech w was mym słowom nic dzisiaj nie przeczy,
Bo serce moje dziwne mówi rzeczy
O tym, że dusza łka żałośnie we mnie,
I że duch jakiś z nią dysputy wodzi,
Co po promieniach waszej gwiazdy schodzi.
Ulgą smutnego serca często była
Pewna myśl słodka, która wiele razy
Drogę do Pana stóp odnajdywała
I tam widziała niewiastę bez skazy.
A powieść o niej tak się zdała miła,
Że dusza moja do lotu już wzdycha,
Lecz na nic – ktoś ją przegania, odpycha,
Ten ktoś mnie chwyta, wtrąca do więzienia
I serce moje wprawia w dygotanie.
On każe spojrzeć – wielkie to zadanie –
Mówi: „Ten ujrzy rozkosze zbawienia,
Kto w oczy damy tej spojrzy wbrew lękom,
Przed westchnieniami i ich wielką męką”.
Ta myśl pokorna, która do mnie gada
Wciąż o aniele w niebiańskiej koronie,
Wroga spotkała, co sieje zniszczenie.
I mówi dusza, a w smutku już tonie:
„Och, litościwa znikła, biada, biada!
Gdzież teraz znajdę jakie pocieszenie?”
I oczom moim objawia strapienie:
„Dlaczego kiedyście na nią patrzały,
Nie pomyślałyście o troskach duszy,
Przecież mówiłem: jej oko poruszy
Moc, co mnie równych na śmierć skazywała.
Lecz próżne słowa, próżne wszelkie próby,
Muszę w nie patrzeć, w przyczyny mej zguby!”
„Nie jesteś martwa, tylko przerażona,
Duszo, poniechaj niepotrzebnych jęków” –
Duszek miłości na to się odzywa –
„Ta bowiem dama, wszelkich pełna wdzięków,
Takiej przemiany w twym życiu dokona
Że już cię bierze trwoga osobliwa,
Lecz ona skromna jest i litościwa
Mądra, łagodna, grzeczna w swej wielkości!
Spójrz, poznaj, zwij ją swą panią prawdziwą
A jeśli umysł zbierze wzroku żniwo,
To ujrzysz takie wielkie wspaniałości,
Że wołać będziesz: „Miłości, królowo
Jam twoja służka, rzeknij tylko słowo!”
Kancono, myślę, że się tu zgromadzi
Niewielu takich, co treść twą wybada,
Bo mowa twoja trudna i splątana,
Lecz jeśli taka ci dola przypada,
Że przed umysły twa droga prowadzi,
Dla których treść twa ma zostać nieznana,
Witaj je, pieśni ma umiłowana,
I mów im, w słowach tych znajdziesz osłodę:
„Zważcie przynajmniej na moją urodę!”.HENRY VAUGHAN
1622–1695, poeta angielski
Odeszli wszytcy do świata światłości!
A ja zostałem tu dalej samotny;
Lecz ich wspomnienie promieniem jasności,
Wlewa się w myśli moich bieg markotny.
Ono połyska w piersi mojej chmurze
Jak gwiazdy wzeszłe ponad ciemne gaje
Albo poświata, co okrywa wzgórze,
Gdy słońce zgasło i noc już nastaje.
Widzę jak kroczą przyodziani w chwałę
Depcząc obecne dni mojego życia,
Te dni przyćmione, mdłe i oszroniałe,
Będące łupem próchnienia i gnicia.
Nadziejo święta! O, pokoro wzniosła,
Wzniosła jak niebios przestwory nad głową!
Tyś mi dróg swoich obrazy przyniosła,
Aby rozpalić miłość mą lodową,
Cudowna śmierci, ty prawych klejnocie,
Świecący tylko w najczarniejszym cieniu,
Jakich tajemnic proch twój kryje krocie,
Co niedostępne ludzkiemu spojrzeniu!
Kto znalazł gniazdo, ten łatwie dostrzega,
Że ptak odleciał, ale w jakim borze
Teraz śpiew jego dźwięczny się rozlega ‒
Tego odgadnąć człek owy nie może.
Lecz jak anioły niekiedy człowieczą
Duszę wzywają w snach jasnych do siebie,
Tak myśl ucieka czasem marnym rzeczom
I widzi chwały prawej blask na niebie.
Kiedy się gwiazdę zamknie w ciasnym grobie,
Jej płomień musi znosić to więzienie,
Lecz wróć jej przestrzeń, a w tej samej dobie
Rozjaśni niebios szerokie sklepienie.
Ojcze żywota wiecznego i wszego,
Co ma na sobie piętno chwały żywej,
Z obierzy świata prowadź ducha Swego
W jasną krainę wolności prawdziwej.
Albo mgły rozprosz, co się ciężko wloką
Przed mą lunetą, kryjąc widok nieba,
Albo mnie przenieś na górę wysoką,
Gdzie już szkieł żadnych nie będzie mi trzeba.JOHN WILMOT, HRABIA ROCHESTER
1647–1680, poeta angielski
RÉGIME DE VIVRE
O jedenastej wstaję, o drugiej zjeść lubię,
Przed siódmą nieodmiennie mam już dobrze w czubie.
Posyłam po swą dziwkę, bojąc się rzeżączki,
Spuszczam jej się do jednej albo drugiej rączki,
Na jej łono zaś rzygam, potem drzemy koty,
Tak długo, aż zasypiam, a rączka niecnoty
Skrada się do kieszeni mojej, potem suka
Wymyka się ode mnie, zemsty bowiem szuka
Za afront, a że nie zna, ścierwo, żadnej miary,
Zarazem mnie pozbawia złota i swej szpary.
Wściekam się, wrzeszczę, ryczę, stekiem obelg bucham
I, tęskniąc za kurewką, swego pazia rucham.
Zaczem walcząc z pochmielem, sztorcuję swych ludzi,
Ziewam, aż jedenasta znów krew w żyłach zbudzi.