Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość

Mojra - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
10 stycznia 2025
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
49,90

Mojra - ebook

Każda wojna ma swojego pana

Pożary trawiące stolicę Ratrii po ataku zjednoczonych wojsk księcia Samira jeszcze nie ugasły, gdy runa teleportacji jednej z Mojr wyrzuciła Aidena i Rayn na Ziemiach Niczyich - bezpańskim terenie chronionym barierą, enklawy banitów. Kapłanka, aby przetrwać na obcej ziemi, zostaje zmuszona do wzięcia udziału w walkach podziemia - do czasu, gdy poznaje Kavrasa, lokalnego czempiona, który oferuje jej sojusz i ratunek kosztem porzucenia Aidena. Tymczasem w twierdzy Namiri Samir walczy o utrzymanie władzy, Aurora planuje odbudowę Inayari, a Elys buntuje się w imię miłości, która może mieć fundamentalne znaczenie w konflikcie z Mojrami… Czy Rayn zaryzykuje i stanie po stronie Aidena, aby wraz z nim wyjść naprzeciw mściwym bogom gotowym zabić ich za wszelką cenę?

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8203-373-1
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ I

Bitwa o Namiri.

Walka Tiernana z Mearą.

Szaleństwo Morgan.

Śmierć króla Kiriana…

No i moja, pomyślała Rayn zaraz po tym, jak otworzyła oczy.

Zadrżała. Właśnie po raz pierwszy od wielu lat odczuła zimno.

Z mocno bijącym ze strachu sercem poderwała się do siadu. Przypomniała sobie, gdzie trafiła, a okalająca ją pustynia czarnego piachu natychmiast dołączyła do znienawidzonych przez nią lokacji pod tytułem: „Wyrzuciła mnie tutaj czyjaś runa teleportacji, pomocy, niech mnie ktoś stąd zabierze”.

Pierwszy szok powoli opuszczał jej ciało, które po wskrzeszeniu goiło się zadziwiająco sprawnie. Nie dziwiło jej to jednak zbytnio — w przypadku Aidena, kiedy zwróciła mu życie w Inayari, było przecież dokładnie tak samo.

Aiden.

Kapłanka rozejrzała się, ale nie musiała szukać daleko. Runiczny leżał tuż obok niej. Metalowe elementy jego zbroi odbijały światło księżyca nieśmiało wychylającego się zza chmur. Sam książę zresztą znajdował się w dokładnie tym samym miejscu, w którym Rayn zostawiła go, zanim pochłonęła ją nicość będąca konsekwencją powrotu ze świata zmarłych.

Przez otwartą, upiorną przestrzeń przetoczył się zimny podmuch powietrza. Rayn znów zadrżała, zupełnie nieprzyzwyczajona do tego odczucia. Niespodziewany chłód całkowicie ją zdezorientował, dlatego od razu sięgnęła po swoją energię, aby stworzyć kulę ognia, lecz moc nie odpowiedziała na jej wezwanie.

Dziewczyna zdusiła w ustach przekleństwo i spróbowała ponownie.

Również bez rezultatu.

Wzięła głęboki oddech, starając się nie poddać panice. W końcu nie miała tylko dostępu do mocy na zupełnie obcej ziemi i była kompletnie sama pośrodku niczego. Nieprzytomnego i rannego Aidena nie brała pod uwagę w kwestii potencjalnego towarzystwa. Postrzegała go raczej jako balast — z tym że dość wyjątkowy.

Coś jest nie tak, przeszło jej przez głowę, gdy uświadomiła sobie, że ostatni raz zmarzła, kiedy była jeszcze dzieckiem i nie władała runami ani żywiołem.

— Nienawidzę pustkowi — mruknęła pod nosem i już miała odwrócić się przodem do chłopaka, kiedy dotarł do niej kolejny powód dziwnego samopoczucia. — N-nie czuję jego emocji…

Spojrzała na swoje dłonie. Pierwszy raz od dłuższego czasu została sama ze sobą. Bez obecności obcej duszy na granicy świadomości. Nie wyczuwała bowiem żywotności Aidena. Na dobrą sprawę nie odczuwała nic prócz zimna i kiełkującej w niej niepewności, czy po tym wszystkim, co zrobił jej książę, w ogóle powinna mu teraz pomagać.

Nagły skurcz zawiązał jej żołądek w supeł.

Co z Elys? Co z Sanderem? Aurorą? Co jeśli coś im się stało i nie wyszli cało z Namiri?

Wzięła kilka głębokich oddechów.

Muszę zachować spokój, muszę zachować spokój.

Potarła palcami skronie i z ciężkim sercem zwróciła się w stronę Aidena.

To wszystko twoja wina.

Sfrustrowana, zacisnęła pięść i uderzyła nią w czarny piach tuż przy głowie poturbowanego chłopaka. Choć rana na jego boku przestała krwawić, noga najmłodszego dziedzica tronu Ratrii wciąż znajdowała się w opłakanym stanie.

Bez dostępu do mocy nie poskładam go tutaj, nawet jakbym chciała.

Oparła ręce na udach i zastygła, gdy przed oczami ujrzała przebłysk rozmowy z Aidenem, którą odbyli, zanim zemdlała. Kapłanka zapamiętała tylko, że się kłócili, a ona niedługo później padła z wycieńczenia na ziemię.

Otrzeźwił ją dopiero kolejny nieprzyjemny dreszcz.

Dobra, muszę zacząć coś robić, bo oszaleję. Cel, muszę mieć cel. Zrobić coś, jakoś wrócić do domu.

Jej wzrok znów mimowolnie osiadł na Aidenie.

A może ja cię tu tak po prostu zostawię?

Po tym, jak zorientowała się, że była jedynie trybikiem w machinie stworzonej przez Mojry, nie miała pewności, czy kiedykolwiek jeszcze komuś zaufa. Jakby tego było mało, właśnie odżyły w niej wspomnienia skradzione w przeszłości przez Mearę i Morgan, w których to Aiden był powodem większości jej problemów.

Rozpaliło ją to do czerwoności.

— Zabiłeś mi przybraną matkę — szeptała do siebie rozedrgana, schylając się nad nieprzytomnym księciem — co było bestialskie, nawet jeśli faktycznie przyjęła do Inayari klejnot Tiernana w pełni świadomie. Koniec końców i tak zrobiła to, żeby król cię usynowił, choć jesteś bękartem, dupku… — sapnęła i zdjęła z niego pas z przymocowanym krótkim mieczem, po czym założyła go sobie na biodra. — Zniszczyłeś mój dom, mówiąc, że robisz to, aby mnie ratować…

Co niestety miało w sobie cząstkę prawdy…

Bezsilna, usiadła na piętach. Wspomnienia atakowały ją raz za razem i w prawie każdym to Aiden był czarnym charakterem.

Nie wiedziała, jak powinna się z tym czuć.

— A w Arras… — mówiła dalej, próbując opanować drżenie rąk. Jedynie dzięki słuchaniu własnego głosu pozostała jeszcze przy zdrowych zmysłach. — Doprowadziłeś, choć podobno nieumyślnie, do śmierci Odmieńców i tłumaczyłeś się potem, że walczyłeś w imieniu ojca z rebeliantami… — Westchnęła i sięgnęła po leżący na czarnym piachu sztylet, którym Aiden zadał jej śmiertelny cios jeszcze w Namiri. — I to wszystko po to, żeby mnie na końcu zabić! A potem wskrzesić i jęczeć: „Rayn, nie chciałem, Rayn, nie chciałem”. Ugh!

Wczepiła palce we włosy i dopiero po chwili zorientowała się, że ciągle dzierżyła w ręce ostrze. Jej wzrok natychmiast podążył w stronę odsłoniętego gardła Aidena.

Jedno sprawne cięcie. Jedno. A nigdy więcej się nie spotkamy.

Znieruchomiała.

Ech, kogo ja oszukuję…

Chociaż podświadomie próbowała obrócić całą tę sytuację w żart, a Aidena wybielić, w głębi serca wiedziała, że nie potrafiłaby go celowo skrzywdzić.

Tylko… przecież nie muszę go zabijać, aby cierpiał i swoim bólem odpokutował ten, który sprawił mnie.

— Dobra, Rayn — szepnęła do siebie i schowała broń do wolnej pochwy przy pasie. Wstała ostrożnie, aby rozprostować obolałe kości i stanęła prosto nad Thierem.

Skup się.

Trąciła runicznego butem. Nawet nie jęknął.

Jeśli go podniosę i zarzucę na plecy, rana na boku się otworzy. A zakładając, że się obudzi, i tak nie będzie mógł sam iść. Jest przykuty do tego miejsca, a ja nie zamierzam tu umrzeć…

Śmierć Mirii.

Spalone ciała Odmieńców.

Zmasakrowane Arras.

Aby odsunąć od siebie te wspomnienia, wzięła oddech tak głęboki, że aż zabolały ją płuca.

— Martwym nie pomogę — skwitowała. — A jeśli chcę przeżyć, muszę coś zrobić.

Choć… Czy ja w ogóle chcę przeżyć?

Sięgnęła po ostatnią deskę ratunku — spróbowała skontaktować się z Ferrisem. Na darmo. Przywołaniec nie pojawił się obok niej, tym samym potwierdzając, że w tym upiornym miejscu nie miała kontroli nad żadną mocą.

— Ale coś muszę zrobić. Inaczej umrę z pragnienia — mruknęła i zirytowana kopnęła w czarny piach. Ten wzbił się w powietrze, gdzie został porwany przez wiatr, natychmiast wtapiając się w tło martwej pustyni, na której tylko gdzieniegdzie sterczały kikuty wysuszonych drzew.

Rayn z ciężkim sercem kucnęła przy Aidenie.

Twarz księcia wydała się jej teraz wyjątkowo poważna i dojrzała. Jakby ostatni czas i na nim odcisnął piętno, którego nie widać było wcześniej na pierwszy rzut oka. Ten widok nie pomógł jej zdecydować, czy powinna szukać wody, czy może pozostać, licząc na to, że zapach krwi przyciągnie jakieś zwierzę.

Parsknęła.

Przecież nawet gdybym coś upolowała, nie miałabym pojęcia, jak to oporządzić. Jeśli tu zostanę, umrę. Znowu.

— Dobra, koniec tego dobrego.

Działając w silnym stresie okraszonym nutką paniki, wstała i spojrzała na Aidena po raz ostatni. I to z bardzo mieszanymi uczuciami. Właśnie miała zamiar zostawić na środku pustyni człowieka, z którym przez ostatnie miesiące była bliżej niż z kimkolwiek innym.

Mimowolnie jej wzrok skupił się na małej bliźnie na policzku chłopaka. Tej, która była pokłosiem tortur, jakie spotkały ją w lochach Inayari, i jedną z wielu, jakie książę z nią dzielił.

— Może nasza historia musiała się tak skończyć? — powiedziała głucho i nie bez trudu postawiła pierwszy krok w kierunku księżyca.

Właśnie porzucała swoją kotwicę.

Ostatnią ostoję świata, który znała.

***

Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że Aiden, choć nieprzytomny, próbuje ją przy sobie zatrzymać. Wydawało jej się nawet, że słyszy w głowie jego głos. Tak bardzo była przyzwyczajona do jego uczuć, snów, a czasem i myśli, że teraz, zostawszy zupełnie sama, czuła się wytrącona z równowagi. Niekompletna.

A co, jeśli ja już po prostu nie potrafię istnieć sama?

Jej samopoczucia nie poprawiał fakt, że nie widziała wokół żadnej roślinności. Jedynie zeschłe drzewa i czarny piach, w którym grzęzła i grzęzła, bez końca.

Przecież raz już umarłam, co gorszego może się stać?

Przyspieszyła, dopiero widząc w oddali światło.

Jak się okaże, że to zwidy, to tak jak stoję, położę się i nie wstanę. Słowo honoru.

Im dalej szła, tym bardziej była przekonana, że zbliża się do jakiejś ściany. Kilkanaście minut później blask, w którego stronę się kierowała, okazał się pochodnią przy drewnianej budce strażniczej, stojącej przy bramie w wysokiej na co najmniej trzy metry, ostro zakończonej palisadzie.

Cóż. Przynajmniej wiem już, co tubylcy zrobili ze zdrowymi drzewami, pomyślała Rayn, ciągle próbując odsuwać od siebie nękające ją wspomnienie wyrzuconego przez Aidena sztyletu, który odebrał jej życie na dziedzińcu Twierdzy Namiri.

Wkroczyła na ubitą, szeroką drogę. Skierowała się prosto do budki. Będąc już blisko, ujrzała w jej brudnym oknie ruch.

Westchnęła na samą myśl o tym, jak wygląda i jak mogą ją odebrać inni.

Co mam powiedzieć? „Wybaczcie moją aparycję. Dopiero co zmartwychwstałam i nie miałam czasu na takie przyziemne rzeczy jak niezakrwawione ubrania”?

Kiedy podeszła bliżej, drzwi otworzyły się, a w przejściu stanęło dwóch wysokich mężczyzn. Obaj nosili ciemnozielone mundury z trzema rzędami dużych, metalowych guzików oraz grube czapki. Bardziej postawny ze strażników podszedł do Rayn i zachrypniętym głosem zadał jej pytanie, którego zupełnie nie zrozumiała.

— Mam pokojowe zamiary, przysięgam — odparła, grając na zwłokę. — Nazywam się…

— Ratrija — przerwał jej wojskowy. Machnął dłonią na towarzysza, który wciąż nie opuścił budki, po czym z powrotem skoncentrował się na kapłance. — Nie chcemy ciebie. Ty do Ratriji.

— Tak, tak. Do Ratrii. — Rayn skinęła głową, choć nie do końca rozumiała, co się właśnie działo.

— Tu Naeh.

Drewniana brama zaczęła się otwierać. Runiczna rozejrzała się czujnie, ale drugi żołnierz tylko podszedł do niej z pochodnią w ręce i podał jej jakąś kartkę. Spojrzała na nią i zmarszczyła brwi.

„Isna Hers” — przeczytała słowa, które zostały zapisane na papierze.

— Co to jest? — zapytała mężczyzny, który zbliżył się do niej jako pierwszy. Ten jednak zignorował ją, patrząc, jak jego towarzysz podchodzi do uchylonej bramy i wyprowadza zza niej konia. — Mam to komuś dać?

— Dać, dać. Ratrija tam.

Rayn spojrzała w kierunku wskazanym przez żołnierza. Miała przed sobą ubitą drogę, na którą wcześniej wyszła spomiędzy suchych drzew. Pomyślała o Aidenie. Sfrustrowana swoją postawą i niemożnością zostawienia chłopaka na pastwę losu, zapytała:

— Mogę to też? Proszę. — Pokazała na małą furmankę, którą drugi mundurowy właśnie odpinał od końskiej uprzęży.

— To?

— Tak, proszę.

Żołnierz machnął ręką, aby poszła za nim do budki. Chwilę później zniknął w środku. Rayn potarła dłońmi uda. Chłód coraz bardziej jej dokuczał. Przez lata zapomniała, jak potrafił być nieprzyjemny. Tylko dzięki temu, że go nie czuła, życie w Inayari było dla niej znośne.

Rozejrzała się ukradniem.

Gdzie ja trafiłam, do jasnej cholery? Przywitano mnie prawie z otwartymi ramionami i ofiarowano pomoc. Po-dej-rza-ne.

Kapłanka stanęła w progu ubogiej budki i uważnie zlustrowała żołnierza, który bez zbędnych uprzejmości podsunął jej pod nos grubą księgę i pióro.

— Wpisać się? — mruknęła.

Wskazał na nią palcem.

— Ty. — Spojrzał znacząco na księgę. — Tu.

— D-dobrze.

Szybko wpisała swoje imię. Zawahała się dopiero przy nazwisku. Na myśl, że słowa Morgan były prawdziwe, a w jej żyłach płynęła krew Venronów, przeszły ją ciarki. Postanowiła więc wpisać fałszywe nazwisko Elys. Od teraz figurowała w księdze strażnika jako Rayn Vorissa i miała szczerą nadzieję, że nie przysporzy jej to kłopotów.

Żołnierz sięgnął po coś do leciwej szafy. Wyciągnął z niej mały tobołek związany sznurkiem i wcisnął go runicznej w zmarznięte ręce.

— Koni, jedzenie. Ty, Ratrija — powiedział, po czym mało elegancko wypchnął ją na zewnątrz.

Rayn ponownie zderzyła się z zimnym powietrzem nocy. Nie czekając, aż mężczyźni się rozmyślą, niezdarnie wsiadła na konia i spojrzała za siebie — na dwóch żołnierzy i majaczącą za nimi palisadę, znad której wystawały dachy pojedynczych domostw.

— Dziękuję — powiedziała.

Ten, który kazał jej wpisać się do księgi, skinął sztywno głową.

— Ratrija.

— Tak, Ratria — odparła dziewczyna i spróbowała zmusić konia, aby ruszył. Zwierzę protestowało przez chwilę, ale w końcu postawiło pierwsze kroki.

Jeśli to wszystko mi się wydaje, to są to zwidy stulecia. Jeśli nie… to trafiłam co najmniej do innego świata.

***

Rayn nie miała zbytniego doświadczenia w jeździe konnej, dlatego też, kiedy tylko zniknęła wartownikom z oczu, zeszła z konia i poprowadziła go dalej za uzdę — a jej myśli, czy tego chciała czy nie, ciągle krążyły wokół rannego, ratryjskiego księcia.

Czemu nie potrafię go tak po prostu zostawić na pastwę losu…

Zaklęła pod nosem i zboczyła z ubitej drogi z powrotem w pustynię. Przed sobą miała tylko bezkresne pustkowie przetykane pozbawionymi liści, wyschniętymi drzewami, wśród których wypatrywała Aidena. Koła furmanki grzęzły w czarnym piachu, przez co poruszała się dość powoli, wracając po swoich śladach — jeszcze niezatartych przez chłodny, lekki wiatr wkradający jej się pod odzienie.

W końcu dojrzała księcia i, choć najchętniej by temu zaprzeczyła, ulżyło jej na jego widok. Przyspieszyła i przystanęła dopiero nad nieprzytomnym chłopakiem, do którego ran dostało się już trochę brudu.

Że też naprawdę po ciebie wróciłam…

Ukucnęła i przytknęła palec do tętnicy szyjnej Thiera. Wyczuwając pod skórą słaby puls, zacisnęła pięść i odwróciła wzrok od bladej twarzy runicznego, który, mogła to już śmiało powiedzieć, może i był jej przeznaczeniem, ale też przekleństwem.

„Cokolwiek się stanie, cokolwiek sobie przypomnisz, pamiętaj, że nigdy nie chciałem cię skrzywdzić. I że przepraszam”. Westchnęła na wspomnienie słów, które skierował do niej jeszcze w Szepczącym Lesie.

Wszystko już sobie przypomniałam, pomyślała, ścierając kciukiem ciemną smugę z jego policzka. Objęła wzrokiem martwą okolicę.

Tylko jakie to ma teraz znaczenie?

Zdjęła z księcia zbroję, aby nie musieć jej dźwigać, kiedy wciągała go na wóz. Ułożywszy runicznego na deskach, otarła wierzchem dłoni pot z czoła i przytrzymała Aidena, który nie do końca świadomy, spróbował się podnieść.

Wtedy dotarło do niej, że mimo wszystkiego, co się stało, nie chciała, aby umarł.

Wniosek był z tego jeden — nie mogła sobie ufać. Nie wiedziała przecież, ile zmieniła w niej łącząca ich jeszcze niedawno więź. To, że teraz jej nie czuła, nie znaczyło przecież, że zniknęła na zawsze…

Potrząsnęła głową, złapała konia za uzdę i poprowadziła go w stronę głównej drogi. Mozolnie ruszyła z powrotem w akompaniamencie prychania ogiera, czarnego jak piach pod jego kopytami.

Kiedy w końcu dotarli do traktu, na który wcześniej wskazywał strażnik, Rayn, spocona i zmachana, stanęła przed zwierzęciem i spojrzała mu w oczy.

— Ja wsiadam, ty idziesz, dobra? Zero kłusów, galopów i innych szaleństw.

Koń poruszył niespokojnie chrapami, a dziewczyna usadowiła się w siodle i złapała za lejce. Uderzyła lekko piętami w boki zwierzęcia. Ten zadreptał w miejscu, lecz nie ruszył. Spróbowała raz jeszcze, tylko tym razem uniosła się dodatkowo w siodle. Pisnęła, gdy rumak zaczął iść przed siebie. Uspokoiła się dopiero po kilkunastu minutach, a po godzinie przyzwyczaiła się do nowych ruchów, choć jazda nadal wychodziła jej koślawo.

Pierwsze promienie słońca w końcu zaczęły wyłaniać się zza horyzontu. Rayn nie zaliczała się do znawców przyrody i jedynie jako dziecko interesowała się światem poza Inayari, ale zdążyła wtedy naczytać się o ciepłych piaskowych pustyniach, górach i morzach bez śniegu. Nigdy jednak nie natknęła się na krainę o czarnym piachu, momentami tak drobnym, że przypominał pył.

***

Runiczna zatrzymała konia i zeskoczyła na ziemię. Z jękiem wyprostowała plecy i nogi. Musiała zrobić sobie chwilę przerwy. Niemiłosiernie bolał ją krzyż i szyja. Martwiło ją też, że przez tyle czasu nie spotkała nikogo po drodze.

Coraz bardziej się bała, że celowo wysłano ją w złą stronę na powolną śmierć.

Skontrolowała pobieżnie stan Aidena. Ku jej uldze nie pogorszył się on w ostatnich godzinach. Nie była już w stanie utrzymać się w siodle, złapała więc konia za uzdę i ruszyła w dalszą wędrówkę pieszo. Na pocieszenie raz na jakiś czas zagryzała zrezygnowanie i zmęczenie czerstwą bułką, którą dostała w tobołku od strażników z Naeh.

Dopiero kiedy słońce powoli chyliło się ku zachodowi, zobaczyła w oddali coś, co wybijało się ponad monotonny krajobraz. Niedługo później dojrzała mur obronny, zupełnie inny od drewnianej palisady z poprzedniej wioski.

Odruchowo przyspieszyła na widok oświetlonej pochodniami, wysokiej bramy.

Cóż. Albo mi pomogą, albo mnie zabiją…

Zatrzymała się przy wieży, którą wzięła za odpowiednik poprzedniej budki strażniczej. Konstrukcja wznosiła się na dwa piętra, a wejścia do niej pilnowały ciężkie, obite stalą drzwi. Wieńczyło ją sklepienie łączące ściany poddasza i czterospadowy, kamienny dach.

Kapłanka zadarła głowę, czekając, aż ktoś do niej wyjdzie, jak w przypadku Naeh, lecz nic takiego się nie stało. Drgnęła na dźwięk dochodzącego zza głównej bramy kobiecego śmiechu.

— Weź nie żartuj!

Rozpoznawszy ojczysty język, czym prędzej podeszła do okna wieży. Przez cienką zasłonkę udało się jej dojrzeć w środku sylwetki trzech osób.

Raz kozie śmierć…

Zapukała do drzwi. Cofnęła się, kiedy usłyszała zza nich ciężkie kroki. Z przyzwyczajenia ustawiła się lewym bokiem w pozycji do walki i objęła dłonią rękojeść sztyletu przymocowanego do pasa.

W przejściu stanął kilka lat od niej starszy, zamroczony alkoholem mężczyzna, a ona szybko sobie uświadomiła, że nie takiego ratunku pragnęła. Nosił koszulę wiązaną przy szyi, a do pasa miał przytroczoną lnianą sakiewkę.

Na pierwszy rzut oka — zupełnie pustą.

— Te, p-panowie! — krzyknął w głąb pomieszczenia, choć nie oderwał od niej pijanego wzroku. — Nie uwierzycie, co z-znalazłem!

— Nawet nie wstaję z krzesła, Kzar! Nie dam się znowu nabrać! — odpowiedział inny głos z wnętrza wieży.

Stojący przed kapłanką, podchmielony strażnik podrapał się po karku i przekrzywił głowę.

— Jes-stem aż tak pijany, że s-sobie ciebie uroiłem? — zapytał bełkotliwie.

— Nie wyglądam zbyt wyjściowo, ale jestem prawdziwa…

— Ty. Słyszałeś to? — dobiegło znów ze środka wieży. — Bo ja jestem trzeźwy i słyszałem. — Runiczna spojrzała za ramię pijanego Kzara. — Mamy Nową!

Z pomieszczenia wyłonił się drugi mężczyzna. Troszkę niższy i szczuplejszy, również w szarej koszuli wiązanej troczkiem przy szyi. Oparty ramieniem o Kzara, przyglądał się runicznej przez okrągłe okulary.

— Witaj.

— Dzień dobry? — mruknęła, patrząc to na jednego strażnika, to na drugiego.

— I co? Mówiłem, że jest prawdziwa — burknął Kzar i stanął obok kapłanki, by zrobić miejsce koledze, który podał Rayn dłoń na przywitanie.

— Nazywam się Lorthen — odparł okularnik. — Ten pijany to Kzar, a ten trzeci w środku to Slyth. — Lorthen odwrócił się i zawołał: — Jest prawdziwa, Slyth! Możesz przyjść!

Kzar tymczasem wskazał palcem na coraz bardziej zniecierpliwionego ogiera.

— O, m-masz konia. To musisz mieć też kartkę. Bez niej lepiej n-nie podróżować po Ziemiach N-niczyich.

Ziemiach Niczyich?

— Tak, mam — odpowiedziała, wkładając rękę do kieszeni.

Kiedy nie wyczuła tam papieru, po plecach przebiegł jej dreszcz.

— Skąd cię tu przysłali? — dopytał Lorthen.

— Z Naeh.

Podeszła do wozu. Aidenowi coś się śniło, bo poruszał się niespokojnie. Przyłożyła dłoń do jego czoła. Czując pod palcami rozpaloną skórę chłopaka, zmobilizowała się do działania jeszcze bardziej niż do tej pory. Przecież skoro chciała się na nim zemścić za życia, to nie mógł jeszcze umrzeć.

Zamyślona, sięgnęła po leżący obok niego tobołek, aby poszukać w nim kartki.

— Zgubiłaś ją, nie? — Kzar czknął i oparł się o futrynę.

— Nie. — Rayn w końcu zacisnęła palce na upragnionym kawałku papieru, który schował się w worku, i podeszła do strażników. — Tutaj jest.

Kzar odebrał od niej świstek. Kapłanka, choć było to trochę niegrzeczne, zdziwiła się, że potrafił czytać.

— Ech, Isna ją wysłał — mruknął. — Ten b-bęcwał.

— Cicho, zachowuj się — uciszył go Lorthen. — Dawno nie mieliśmy Nowej.

— Teraz mamy aż dwoje — odpowiedział trzeci mężczyzna, wyższy i potężniejszy niż koledzy.

Stanął w progu, zajmując sobą praktycznie całe przejście. Był barczysty i łysy. Patrzył na Rayn co najmniej nieprzychylnie, nie poddając się choćby odrobinę entuzjazmowi towarzyszy.

— Co, jak to dwoje? — Kzar czknął, po czym wskazał brodą w kierunku kapłanki. — W-widzę podwójnie, ale wiem, że j-jest jedna.

— Na furmance jest chłopak. — Slyth minął Rayn bez słowa i zatrzymał się przy koniu. Zmierzył rannego wzrokiem i bez wahania orzekł: — Do tego nieprzytomny, może i chory. — Podniósł dłoń Aidena i puścił, a ta od razu opadła na deski. — Nie możemy ich wpuścić.

— Po co od razu tak niemiło? — Lorthen przystanął przy dziewczynie i trącił ją lekko łokciem, aby się odezwała. — Nawet nie wiemy, jak mają na imię.

— Nazywam się Rayn, a to jest Aiden. — Runiczna podeszła do Slytha i ostrożnie podwinęła materiał na brzuchu księcia. — Ma tylko dużą ranę na boku i złamaną nogę, nic poza tym. Nie jesteśmy na nic chorzy.

— On ma gorączkę — skontrował Slyth.

— Stracił dużo krwi i ma zainfekowaną ranę — odparła Rayn, wskazując na otwarte złamanie Aidena. — Jeśli dostarczycie mi odpowiednie przyrządy i leki, uratuję nie tylko jego nogę, ale i życie.

— Widzisz? Umie leczyć. Przyda się — rzucił Lorthen, lecz Slyth pokręcił głową.

— Nie wezmę za nich odpowiedzialności. — Mężczyzna założył ręce na piersi, co musiało być niełatwe przy rozmiarze jego bicepsów. — Niech czekają na zmianę warty, może następni ich wpuszczą. — Spojrzał na niepocieszonego Lorthena i ten widok najwyraźniej zachęcił go do dalszego mówienia. — To tylko jakaś dziewucha i nieprzytomny chłopak. W niczym nie przydadzą mi się w Klatce, sam to przecież wiesz. On nie chodzi, a ja mam dość sprzątaczek i kucharek.

— Co to jest Klatka? — zapytała szybko Rayn.

Lorthen spojrzał kontrolnie na Slytha, który odezwał się dopiero po chwili.

— To miejsce, gdzie odbywają się obstawiane walki. Niektórzy prowadzą karczmy, inni kuźnie, ja prowadzę Klatkę.

Nagle koń parsknął i uderzył kopytem o ziemię, co otrzeźwiło Rayn.

— Mogę dla ciebie walczyć, gdy wydobrzeję.

— Ty? — Slyth uniósł kpiąco brew, przystając niepokojąco blisko kapłanki, która od razu poczuła bijący od niego zapach piwa i tytoniu. — Ten chłopak ze złamaną nogą zrobi mi większą krzywdę niż jakaś baba.

— Powiedziałam, że będę dla ciebie walczyć. Nie cofam swoich słów.

Mężczyzna przyglądał jej się w milczeniu. Rayn nie chciała się od razu odsłaniać, ale perspektywa pracy w Klatce wydawała się jej kusząca.

Potrafię tylko walczyć, leczyć i operować runami, więc…

Slyth niespodziewanie zamachnął się, chcąc trafić ją pięścią w twarz. Kapłanka uchyliła się w ostatnim momencie. Natychmiast przeskoczyła do przodu i odruchowo sięgnęła po sztylet, chociaż ból sforsowanych pleców i ud od razu dał jej się we znaki.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: