- W empik go
Monika - ebook
Monika - ebook
Monika, utalentowana tancerka i choreografka musicali, ma wszystko – sławę, pozycję i w miarę ustabilizowane życie. W miarę, bo kiedy na jej drodze staje dwóch mężczyzn z przeszłości, dotąd zakorzenione wartości, takie jak uczciwość, szacunek i prawda, tracą na znaczeniu. Lawirowanie pomiędzy spokojnym i wyrozumiałym Markiem a bawidamkiem Maciejem, nastawionym na spełnianie własnych zachcianek, doprowadzi bohaterkę do wielu życiowych zakrętów, z których z trudnością będzie musiała wrócić na właściwe tory.
Wszystko się zmienia, gdy Monika wpada w zastawione przez przeznaczenie sidła – jeden z mężczyzn ulega wypadkowi i zostaje w jego wyniku oszpecony, a drugi nie chce słyszeć o założeniu rodziny. Na kogo będzie mogła liczyć, kiedy i ją dotknie osobista tragedia? Który z nich pomoże jej w walce z depresją? Kogo pokocha na tyle, by odmienić swój los?
To opowieść o niekoniecznie słusznych wyborach. O pragnieniu życia jak w bajce z zakończeniem „długo i szczęśliwie”, jeśli takowe w ogóle jest możliwe. O walce pomiędzy tym, co właściwe, a tym, co pożądane.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8293-042-9 |
Rozmiar pliku: | 693 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wracając jednak do Moniki — ta samotna młoda kobieta nigdy nie potrafiła zagrzać miejsca w dłuższym związku. Wciąż coś jej nie pasowało w partnerach, kaprysiła ponad miarę i ku rozpaczy płci przeciwnej. Poza tym dysponowała pewną niebywałą, wyniszczającą skłonnością do zakochiwania się w mężczyznach na chwilę. Do momentu zdobycia, ekspresowego przejścia etapu wielkiego zauroczenia, a potem zrzucenia maski i poszukiwania wszelkich możliwych, trudnych do zaakceptowania wad, skłaniających, oczywiście, do jak najszybszego zerwania relacji.
Wiodła więc spokojne życie singielki, oddając swą pasję do codzienności w każdym tanecznym kroku podczas licznych, organizowanych przez siebie i teatr spektakli.
Filigranowa niebieskooka blondynka posiadała wyjątkowy dar przyciągania wzroku publiczności. Była ładna, nie piękna, za to bardzo życzliwie nastawiona, zarówno do swoich podopiecznych, jak i nierzadko do dorównującej jej konkurencji w grupie tanecznej, co tylko powiększało grono jej oddanych znajomych. Uwielbiała podróżować, przebywać w miejscach odwiedzanych przez miliony, dotykać budowli powstałych tysiące lat temu, czuć atmosferę historii, a nie oglądać ją tylko na fotografiach. Chociaż na następny urlopowy wyjazd musiała, niestety, poczekać. Przez ostatnie pół roku pochłaniały ją przygotowania do kolejnej muzycznej premiery, a klimat Bollywood, przy którym spędzała każdą minutę swojego zawodowego życia, idealnie harmonizował z planowanym w maju wyjazdem do Indii. Ta wyprawa czekała na moment, kiedy wszystkie zaplanowane przedstawienia zostaną zrealizowane, a wysoka w związku z tym gaża pozwoli sfinansować najskrytsze marzenie. Kolejne z wielu czekających w kolejce.
Marek Trybun — trzydziestopięcioletni intelektualista na zakręcie życiowym. Choć nie do końca intelektualista w pełnym tego słowa znaczeniu, bo kiedy w pracy trzeba było wykorzystać siłę fizyczną, nie odżegnywał się od tego. Wysoki szatyn w okularach wzbudzał zaufanie, a jego nieograniczone pokłady cierpliwości wywoływały podziw przełożonych i współpracowników. Typ faceta, na którego można liczyć o każdej porze dnia i nocy. Spokojny, wyważony i opiekuńczy, dobry materiał na męża, jednakże, jak się z czasem okazało, nie przez każdą ceniony, a już najmniej przez swoją żonę.
Trzy lata temu odszedł z teatru, by znaleźć pracę, która umożliwiłaby mu zdobycie przede wszystkim lepszego wynagrodzenia, ale też i dałaby więcej czasu na odpoczynek oraz zwyczajne bycie z rodziną. W rezultacie czasu wcale mu nie przybyło, bo praca w urzędzie gminy pochłonęła go bez reszty, a nadszarpniętych relacji małżeńskich i tak nie udało się uratować. Pół roku temu pożegnał zatem intratny etat w gminie i podjął decyzję o rozwodzie. Teraz otrzymał kolejną szansę pracy w teatrze, tym razem w promocji, a nie jak wcześniej w pionie technicznym. Nie omieszkał z niej skorzystać, potwierdzając to podpisaniem umowy, na dwa dni przed premierą spektaklu Moniki.
Maciej Szolarski — trzydziestopięcioletni „biznesmen” średniego wzrostu, ciemno-włosy, o zawsze zadbanej fryzurze. Nie bez powodu określenie „biznesmen” zostało ujęte w cudzysłów, bowiem nasz bohater imał się w życiu wielu zajęć, jednak z różnym skutkiem. Rozpieszczony przez rodziców, ponieważ finanse na rozkręcenie swoich interesów otrzymywał od nich w prezencie. Gotówka na start — na to nie każdy mógł liczyć. Maciej należał do tej uprzywilejowanej grupy.
Najmłodsze dziecko, długo wyczekiwany syn matki, która urodziła go w wieku czterdziestu lat. Wychuchany, chroniony przez starsze siostry i nadopiekuńczą rodzicielkę, chowany na spadkobiercę odrobinę większego niż przeciętny majątku.
On, w przeciwieństwie do Marka, za młodu nie musiał się martwić, co włożyć do garnka, bo ten zawsze był pełen u mamusi, ani o podejmowanie ryzyka swoich licznych inwestycji, ponieważ dostęp do konta rodziców miał nieograniczony.
Maciej próbował w swoim życiu odnaleźć się w wielu sferach, ale od najmłodszych lat najbliższą jego sercu dziedziną była muzyka, a raczej firma nagłośnieniowo-oświetleniowa, którą sam stworzył. Z czasem wpadł na pomysł organizacji „dyskotek pod chmurką”, cieszących się dużą popularnością, szczególnie w okresie letnim. Miał wielu przyjaciół z branży, z którymi uwielbiał wyjeżdżać w ciepłe kraje i wylegiwać się na plaży. Polskie morze niezbyt go interesowało. On zawsze mierzył wyżej, miał więcej i korzystał z każdego dnia życia, hołdując zasadzie „tu i teraz”. Na przyszłość wpływu nie miał, więc nie zaprzątał sobie nią głowy. Tym bardziej że, jak sam często powtarzał, „człowiek nie zna dnia ani godziny”.
To dlatego nie przewidział, że pewnego dnia przyjdzie mu zmierzyć się ze zdradą żony. Jemu! On, bożyszcze tłumów, o bardzo miłej dla oka aparycji, nie mógł zrozumieć, że tyle lat żył pod jednym dachem z kobietą, która wywinęła mu taki numer. Stanął więc przed dylematem — wybaczyć i udawać, że nic się nie stało, czy doprowadzić do rozstania. W tym samym czasie, dziwnym zbiegiem okoliczności, dopadł go jeszcze jeden problem. Choć firma do niedawna dobrze prosperowała, realizując liczne imprezy w różnych miastach, z jakiegoś powodu otrzymywała coraz mniej zleceń. Dlatego pomyślał o stałej pracy, gwarantującej przynajmniej miesięczne dochody, pozwalające na codzienną egzystencję, bo przecież nie na ekstrawagancję, jak dotychczas.
Taką propozycję dostał bardzo szybko. Etat w teatrze, możliwość negocjacji wypłaty, no i ostatnie utyskiwania rodziców na trwonienie ciężko zdobytego przez nich majątku, zmobilizowały Macieja do akceptacji przedstawionych mu warunków. A że jeszcze robił to, co lubił, czyli pracował jako fachowiec od dźwięku, było dodatkową korzyścią.
Tych troje bohaterów znało się od prawie dziesięciu lat. Każde stanęło sobie na drodze z mniej lub bardziej pozytywnymi wspomnieniami. I choć nie utrzymywali regularnego kontaktu, to ta znajomość wywarła wpływ na życie jednej kobiety i dwóch mężczyzn. Trzech osób, które los postanowił ponownie ze sobą połączyć.DWA DNI PRZED PREMIERĄ — LUTY
— Kochani, bardzo dobra robota! Jak zwykle próby to jeden wielki chaos, doprowadzający do wielu wątpliwości, ale generalna dowiodła, że jesteśmy przygotowani do premiery! — Monika z dumą patrzyła na swój prawie trzydziestoosobowy zespół tancerzy. — Dziękuję za wytrwałość i słuchanie uwag. Przepraszam za wieczne poprawianie, ale dzięki temu mogę śmiało powiedzieć, że w perfekcji przybliżamy się do ideału.
— Przybliżamy? My jesteśmy idealni! — Sonia Selewska, najbliższa przyjaciółka Moniki i jedna z najlepszych tancerek, wykonała teatralny ukłon, a reszta grupy nagrodziła ten występ brawami.
— Oczywiście, oczywiście… — Szybko przyjęła luźny ton, unikając charakterystycznego dla choreografów zadęcia. — Po prostu jestem wam ogromnie wdzięczna. Te miesiące pracy czekają w końcu na należne uznanie. Mam nadzieję, że po premierze każdy wyjdzie z teatru z wielkim bukietem kwiatów.
— No oby, oby, kochana, bo nie na darmo wylewaliśmy tu pot, łzy i opatrywaliśmy rany. — Śmiech Soni udzielił się pozostałym.
— Co niektórym utrzemy nosa. — Monika uniosła wysoko głowę. — Szczególnie że sceptyków jak zwykle nie brakuje, kiedy sięgamy po coś nowego. Stąd powtórzę jeszcze raz, bardzo wam wszystkim dziękuję. Odpocznijcie przed premierą. No i… — Powstrzymała na chwilę odchodzącą grupę. — …błagam, już nie powtarzajcie choreografii. Podejdźcie do pierwszego spektaklu z odświeżonym umysłem.
Przygotowania do przeniesionej na deski teatru ekranizacji hinduskiego przeboju Czasem słońce, czasem deszcz dały się wszystkim we znaki. Począwszy od okrojonego scenariusza, poprzez oparte na drobiazgach choreografie taneczne, po kolorową, wręcz baśniową scenografię. Zaadaptowanie trzygodzinnej opowieści filmowej w dwugodzinną, w tym z przerwą, inscenizację musicalową, było nie lada wyzwaniem dla reżysera. Mało tego, egzotyczne stroje zmusiły krawcowe do szukania lekkich materiałów, które na scenie miały powalić swoim wizualnym przepychem.
Próba generalna z pełną oprawą oświetleniową zaskoczyła swoim pozytywnym efektem. Teraz wystarczyło poczekać na gorące przyjęcie przez publiczność, bo nikt nie miał wątpliwości, że ta sztuka odniesienie frekwencyjny sukces. Wkład Moniki był w tej kwestii nie do podważenia. Przeniesione przez nią z ekranu układy taneczne na początku nastręczały wielu problemów, gdyż polskim tancerkom brakowało tej charakterystycznej dla Hindusek lekkości, momentów wykonywania ruchów pomiędzy dźwiękami, ale od czego były próby?
Mozolna praca nad każdą ósemką udowodniła, że człowiek, jeśli chce, potrafi nauczyć się wszystkiego. Aktorki, tancerki, solistki, chór i orkiestra także zrobili swoje, zamykając całość na dość przyzwoitym poziomie. Teraz to od Marka i jego pracy zależała reszt — liczba zakontraktowanych przedstawień, ich częstotliwość i długość obecności na afiszu, jeśli wciąż znajdą się chętni do jego obejrzenia.
Pierwszy dzień pracy Marka w teatrze należał do bardzo intensywnych, tym bardziej że natychmiast został rzucony przez dyrekcję na głęboką wodę. Jego doświadczenie i bogate CV pozwalało na takie działanie. Gdyby należał do nowicjuszy w branży, pewnie dano by mu czas na aklimatyzację, ale wcześniejsza praca z zespołem zwalniała Marka z okresu próbnego. Obejrzał spektakl w pełnym skupieniu i jeszcze długo po jego zakończeniu nie mógł wyjść z podziwu. Dopiero kiedy wszyscy opuścili scenę, wyszedł z mroku widowni i podszedł do Moniki.
— No, Monika, przyznaję, widać podniesioną poprzeczkę i ciężką pracę! Naprawdę! Nie spodziewałem się, że teatr przez trzy lata tak rozkwitnie. Nowe pomysły, nowe wyzwania. — Z niedowierzaniem pokręcił głową. — Należą ci się brawa. — Zaklaskał nawet kilka razy dla wzmocnienia efektu.
— Marek?! — Monika nie kryła zaskoczenia, bo nie wiedziała o jego powrocie, skupiona na pracy z tancerzami. — Co ty tu robisz?
— A wróciłem na stare śmieci. — Zaśmiał się serdecznie. — Znudziła mnie dotychczasowa praca i postanowiłem jeszcze raz stanąć w szranki z wyzwaniami w teatrze. No, może na innym stanowisku…
— To o tobie od tygodnia wszyscy mówią! A ja, głupia, nie skojarzyłam, że to ty jesteś tym specem od PR. — Klepnęła się w czoło.
— Tak właśnie. To mnie przypadła w udziale promocja twojego dzieła. A jest czego gratulować, naprawdę. Niech cię uściskam. — Mocno ją przytulił i dość długo nie wypuszczał z objęć.
— Marek…? — rzuciła po chwili zdumiona Monika, której nie było źle w objęciach mężczyzny, jednakże długość przytulania nieznacznie wykraczała poza sferę zwykłej znajomości, do jakiej przywykli, zanim odszedł z teatru. Wtedy nie pozwalali sobie na żadne poufałości, po pierwsze z uwagi na stan cywilny Marka, a po drugie, Monika raczej stroniła w pracy od męskiego towarzystwa.
— Zawsze chciałem to zrobić — wymruczał jej do ucha, a zrobił to tak cicho i niespodziewanie, jakby słowa wymknęły się z jego ust zupełnie przypadkowo.
— Monia! — Sonia wybiegła zza kulis i stanęła zdezorientowana. — O, bardzo przepraszam… nie wiedziałam, że…
— Spokojnie, już wam ją oddaję. Pewnie zespół ma do ciebie jeszcze sporo pytań. — Unikał patrzenia na Monikę.
Marek, zaskoczony swoim spontanicznym i nieprzemyślanym wyznaniem, zaczął się wycofywać, jakby uciekał z miejsca zbrodni. Co też strzeliło mu do głowy, by mówić takie rzeczy? Ich spotkanie po latach powinno raczej skłaniać ku wspomnieniom. Niedługo zostanie rozwodnikiem, to prawda, ale przy okazji złożył sobie obietnicę, że nie wejdzie zbyt szybko w nowy związek, jeśli w ogóle kiedyś znowu najdzie go ochota na randkowanie.
***
— Marek? — ponowiła pytanie Monika, patrząc na odwróconego do niej plecami mężczyznę, ignorując obecność Soni. — Dlaczego teraz? — Po takim pytaniu przyjaciółka dyskretnie się oddaliła.
— Bo dopiero teraz mogę sobie pozwolić na swobodne wyrażanie uczuć. — Tym jednym zdaniem najwyraźniej próbował nie powiedzieć za dużo, a jednak ujawnił niemal wszystko.
— Ja do ciebie też zawsze miałam słabość.
„Szczerość za szczerość — pomyślała. — Może i wszystko działo się spontanicznie i za szybko, ale za stara jestem na ciągłe analizowanie swojego zachowania”.
— Czy możesz to zrobić jeszcze raz? — zapytała.
— A gdybym chciał zrobić coś więcej? — odparł, wykonując jednocześnie powolny obrót w jej stronę.
— No wiesz… — Wzruszyła ramionami. — Zawsze możesz próbować. Jednego możesz być pewny, nie powalę cię na deski, z uwagi na różnicę wagową między nami. Co najwyżej stanę na palcach, zamachnę się na ciebie ręką i może wceluję w policzek. — Uśmiechnęła się.
Ujął delikatnie twarz Moniki w swoje dłonie i złożył na ustach kobiety delikatny pocałunek. Ba, trudno było to nawet nazwać pocałunkiem, raczej muśnięciem, nader ostrożnym, pozostawiającym dużo do życzenia, ale i wiele obiecującym na później.
Monika lubiła Marka, mieli ze sobą bardzo pozytywne, jednakże wyłącznie służbowe relacje, niewykraczające poza ustalone zasady. Zresztą Marek nigdy nie musiał wspominać, jak ważna jest dla niego żona i rodzina, bo akcentował to na każdym kroku swoim zachowaniem i podkreślał uczestnictwem w teatralnych imprezach zawsze w towarzystwie najbliższej sobie wówczas osoby. To było małżeństwo na zewnątrz wręcz idealne, po którym nikt nie spodziewał się rozpadu.
Monika nie do końca wiedziała, na co może sobie pozwolić. Marek nigdy nie okazywał jej jawnej antypatii. Wiedziała, że ją lubił i, co najważniejsze, nie stronił od jej towarzystwa, ale mimo wszystko utrzymywał dystans. Wtedy. Teraz jego wyznanie ośmieliło ją i zmotywowało do działania, a że niejednokrotnie ryzyko podejmowane w jej ponadtrzydziestoletnim życiu przynosiło wymierne korzyści, i tym razem postanowiła postawić wszystko na jedną kartę.
— Mamy dziś wieczorem czas na relaks przed premierą, pójdziesz z nami na piwo? Drinka? — zaproponowała nieśmiało.
— Bardzo chętnie — odpowiedział bez zastanowienia. — To doskonała okazja również do odkurzenia starych znajomości i nawiązania nowych. — Marek puścił oczko i zamknął Monikę w ramionach.
— Skoro do twoich obowiązków należy reklama, będzie lepiej, jeśli to od nas usłyszysz o zaletach przedstawienia. — Wybuchnęła śmiechem. — A poza tym, nowi pracownicy teatru są ciebie bardzo ciekawi. Ciągle szeptali po kątach, więc niech osobiście poznają nowego speca od promocji — podkreśliła.
— Speca! — prychnął z udawanym oburzeniem. — Wolałbym, byśmy zaliczyli naszą pierwszą randkę.
— No wiesz… — Zmarszczyła nos i wydęła usta. — Może na pierwszą randkę to pójdziemy gdzieś sami, a nie z teatralnym tłumem — odparowała.
***
Członkowie grupy Moniki, nieprzyzwyczajeni do widoku szefowej w towarzystwie mężczyzny, przyjęli Marka dość sceptycznie i rozmawiali z nim bardzo ostrożnie. Ta niezależna kobieta co prawda miała przyklejoną łatkę atrakcyjnej partii, ale raczej tej, która nie utrzyma przy sobie partnera na długo. Po jej perypetiach ta opinia nie należała do krzywdzących, szczególnie jeśli wziąć pod uwagę fakt, że na różne spotkania przychodziła przeważnie sama, sporadycznie z kimś płci przeciwnej, niemniej za każdym razem u boku innego partnera. Tak jakby długotrwały związek wcale jej nie interesował. Ona zawsze na pierwszym miejscu stawiała pracę, potem upragnione podróże, a na szarym końcu przyjemności. Gdy podczas jakiejkolwiek rozmowy padały pytania o dzieci i rodzinę, skrzętnie je omijała, pozostawiając bez żadnego komentarza lub udając, że w ogóle ich nie słyszy.
Stąd obecność Marka na imprezie wzbudziła więcej zainteresowania nim jako nowym pracownikiem teatru, niż osobą towarzyszącą choreografki. Jeśli liczyła na zaskoczenie, to w tym punkcie ewidentnie doznała rozczarowania. Jeśli zamierzała wywołać sensację, to na pewno nie w kategorii „przedstawię wam swojego chłopaka”. Podlegający jej tancerze wiedzieli, że nie mogą jawnie sobie pożartować z Moni, ale za plecami, czemu by nie? Tam nie szczędzili, może nie słów krytyki, bo sami musieliby postępować tylko i wyłącznie słusznie, ale komentarzy, czy jeszcze kiedyś zobaczą ich razem. Bacznie obserwowali Marka i przetestowali go na wszelkie możliwe sposoby.
A tymczasem Marek i Monika raczej siedzieli bardziej obok siebie niż ze sobą, niepewni i podobnie zaskoczeni swoją żywiołową reakcją niż oszołomieni uczuciem. Choć staż znajomości mieli dość długi, to przecież tak naprawdę wcale się nie znali, więc najpierw sondowali swoje zachowania. Małymi krokami kierowali się ku sobie i poznawali nawzajem na razie nikłe potrzeby, skupione wokół wyboru alkoholu i rozmówców. Marek nadrabiał zaległości i brylował w towarzystwie, stawiając na swobodę. Monika też nie osaczała Marka. Każde z nich, niezależnie od drugiego, potrzebowało innego partnera do dyskusji, oczywiście nie zapominając o ukradkowo rzucanych spojrzeniach czy spontanicznych gestach, przekazywanych dotykiem dłoni, kiedy wreszcie stawali czy siadali obok siebie. Na bardziej intymne reakcje czy wielką wylewność nie pozwalały ani zachowawczość Moniki, ani spokojne usposobienie Marka.
Stawiali raczej na poznawanie swoich przyzwyczajeń i pragnień, powoli i bez nacisku, a już na pewno nie na pierwszym spotkaniu. Marek z niczym się nie spieszył, Monika, wbrew wcześniejszemu doświadczeniu niecierpliwca, wyjątkowo nie nalegała. Bardziej czytali w swoich myślach niż wyrażali potrzeby na głos, postanawiając dać sobie szansę. Nie werbalnie, ale pocałunkiem na rozstanie składając sobie obietnicę kontynuacji tej niezaplanowanej relacji i spontanicznego związku.