- nowość
- promocja
Monster High. Raz ugryzione, podwójnie zgładzone - ebook
Monster High. Raz ugryzione, podwójnie zgładzone - ebook
Osadzona w świecie Monster High oryginalna powieść YA z Draculaurą w roli głównej
Społeczność Monster High musi zmierzyć się z wielką stratą i opanować ogarniający szkołę chaos. Każdy szuka własnych dróg wychodzenia z tego kryzysu.
Cleo i jej rodzina szukają w tym zamieszaniu nowych szans dla siebie. Z kolei Draculaura, najbardziej poszkodowana, szczególnie mocno doświadcza burzliwych zmian. Z dnia na dzień jest coraz bardziej wyczerpana, ratuje się przeglądaniem starych dzienników swojej mamy i ucieczkami na cmentarz. Tam poznaje przystojnego Poe'ego, który zmaga się z własnym bólem. Wkrótce Draculaura wikła się w sieć kłamstw. Jeśli jej straszyciółki dowiedzą się, że zakochała się w normiku, będą przerażone. A jeżeli Poe odkryje, że Draculaura jest wampirem… przecież jego ojciec poluje na potwory!
Tymczasem na korytarzach Monster High mnożą się niebezpieczne wydarzenia. Kiedy magiczne zabezpieczenia wokół granic szkoły słabną, a grupa normików wdziera się na kampus, duchniowie i duchennice postanawiają wkroczyć do akcji, zanim Monster High stanie się Monster Die.
Draculaura skrywa tajemnicę, o której do tej pory nie wiedział nikt, nawet ona sama. Kiedy wraz z Ghoulią odnajdują źródła jej tożsamości, Draculaura jest zmuszona dokonać niemożliwego wyboru.
Czy jej lojalność wobec Monster High wpłynie na losy całego monstrowersum? A może Draculaura ulegnie niebezpiecznej pasji, dzięki której poczuje się bardziej... żywa niż kiedykolwiek wcześniej?
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8074-714-2 |
Rozmiar pliku: | 2,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Prolog
Strachastycznie łazić po Monster High, kiedy nikogo innego tu nie ma. Nie uważasz? – Draculaura nie była pewna, dlaczego jej ojciec Dracula poprosił, by mu towarzyszyła podczas tej wyprawy. Ani w ogóle dlaczego się tu wybrał. Ale w Monster High latem panowała niesamowita atmosfera.
Puste korytarze gęściej niż zazwyczaj zasnuwały pajęczyny. W drodze do gabinetu ojca – przeznaczonego dla przewodniczącego rady szkoły Monster High – wampirka wpakowała się w co najmniej trzy. Stukot jej obcasów odbijał się donośnym echem po pustych pasażach, podczas gdy jej tata jak zwykle sunął obok niej bezgłośnie. Od szkoły biła woń wilgoci, jakby w basenie znów wykwitły toksyczne algi albo kraken uprawiał w środku bodysurfing.
Brakowało jej rozmaitych zapachów duchczyn: pikantnych, kardamonowo-cynamonowych perfum Cleo i żelu do włosów Clawdeen z nutką sosny i księżycowej poświaty, chloru, który bił od skóry oraz włosów Lagoony, chemikaliów z laboratorium Ghoulii, zalatującego formaldehydem aromatu Frankie.
Cisza – żadnych jęków, stęków ani plotek. Nie pikały powiadomienia stresemesów na iKryptach, nie trzaskały szafki, nie spadały książki. Po marmurowej posadzce nie stukały inne obcasy, a palce nie bębniły w biurko, gdy czekała, aż tata skończy wyjmować książki z regałów za biurkiem i odrzucać je, nim wreszcie jej odpowie. Wciąż słychać było odległe echa niewiadomego chaosu i zgrozy, które rozgrywały się w katakumbach, lecz różniły się one diametralnie od bałaganu, który obsesyjnie pedantyczny ojciec robił we własnym gabinecie.
Dracula rzadko zaglądał do Monster High latem. Wolał wpadać w trakcie roku szkolnego i robić jej niespodziankę, wyłaniając się z cieni w samym środku lekcji parafizyki. Poprzednim razem aż wrzasnęła i przewróciła swój palnik Bunsena. Nie miała wątpliwości, że pan Siepacz kazałby jej zostać po lekcjach za karę, że podpaliła całą stertę szkolnych zeszytów… Tyle że jej kolega z klasy Heath Burns, żywiołak ognia, więcej zniszczeń robił na co dzień, a zresztą jej ojciec budził w istotach z Monster High tak nabożny podziw i szacunek, że to pan Siepacz przeprosił wówczas Draculaurę.
– Tato? – ponagliła.
– Hm? – Dracula mruknął z roztargnieniem, skończywszy przeszukiwanie regałów wzdłuż ścian i przerzuciwszy się na szuflady biurka. Zauważyła, że na moment przymknął oczy i pomasował sobie skronie.
Coś go wytrąciło z równowagi. Dracula nie znosił gubić rzeczy. Na pewno mu to dopiekło – i to dosłownie. Draculaurze się zdawało, że widzi, jak spod wicherka na jego czole kapie pot. Nie wiedziała nawet, że jej adopcyjny ojciec może się pocić.
– Pomóc ci szukać? – zaproponowała. – Świetnie mi wychodzi namierzanie zagubionych rzeczy. Mam ogromną wprawę dzięki Frankie, ona ciągle traci głowę, ręce, a jednego razu jej mały palec u stopy zaginął na wiele godzin, ale w końcu wypatrzyłam go przy drzwiach do stypówki.
– Powinna tu być – wycedził Dracula, a potem trzasnął ostatnią szufladą biurka. Na ogół po takim uderzeniu mebel rozpadłby się w drzazgi, więc wampir najwyraźniej powściągnął swoją siłę, bo biurko ledwie drgnęło. – Widocznie przeoczyłem.
Przymrużyła powieki. Czy on oszczędzał prawą rękę? Tak, prawie na pewno – przyciskał ją do piersi i posykiwał, gdy nią poruszał.
W drodze do szkoły Dracula był dziwnie milczący. Zdecydował się na jazdę samochodem – przypuszczalnie dlatego że ona nie potrafiła przemienić się w nietoperza i pofrunąć – ale tym razem nie prosił nawet, by spróbowała, ani się nie upierał, że jeśli tylko Draculaura się skoncentruje, to na pewno jej się uda. Może w końcu złożył broń? Pojął, że córka rozwinie wampirze umiejętności we własnym tempie, a ciągłe naciski jej w tym nie pomogą?
Chociaż właściwie jej to nie przeszkadzało. A przynajmniej na ogół. A kiedy zabrakło jej pewności siebie, grożynki zawsze dodawały jej otuchy, przekonując, że jest trupastyczna właśnie dzięki swoim osobliwym niedoskonałościom. Być normikiem i człowiekiem to pewnie okropne nudy. Wiedziała, że oficjalną przyczyną ukrywania za sprawą magii świata potworów przed oczyma ludzi jest obawa przed dyskryminacją antymonstrualną i atakami, ale może też ludzie byliby zazdrośni, gdyby się dowiedzieli, że potwory istnieją naprawdę i mają tak niezwykłe umiejętności? Hmm. Może Ghoulia coś o tym wie.
– Draculauro? – Dracula odkaszlnął, a ona odniosła wrażenie, że odzywa się do niej nie pierwszy raz. Ojciec miał bladą twarz… Cóż, jeszcze bledszą niż zwykle. – Słuchasz mnie?
Zrezygnował z poszukiwań i rozparł się na skórzanym fotelu przy biurku. Od potu zamókł lekko kołnierzyk zawsze nieskazitelnej koszuli i ściemniały włosy na skroniach ojca. Zawsze miał kilka siwych kosmyków – nie sposób przeżyć tysiąclecia, nie dorobiwszy się paru pamiątek – lecz nagle jakby się postarzał.
Wyglądał wręcz staro.
Draculaurę przeszył dreszcz.
– Denaturalnie, tato. – Wskoczyła na skraj biurka i zaczęła mu przestawiać przybory do pisania. Układał je sobie rodzajami: długopis, pióro wieczne, pióro gęsie, ale ona wolała, gdy były uporządkowane kolorystycznie. A właściwie to wolała sobie popatrzeć, jak tatę to drażni. Dracula prawie zawsze zachowywał powagę – a dzisiaj jeszcze bardziej – ale na ogół potrafiła tak się z nim podroczyć, by się uśmiechnął i błysnął kłem.
– Musisz mnie wysłuchać – rzekł, przyciskając lewą rękę do piersi, po czym ponownie odkaszlnął. – Na wypadek gdyby mnie kiedyś zabrakło…
– O czym ty opowiadasz? – roześmiała się Draculaura, przemycając zakreślacz i ołówek do grupki wiecznych piór. – Przecież jesteś nieśmiertelny.
Ignorując jej słowa, ciągnął:
– I na wypadek gdyby mnie nie było, jest kilka kwestii…
– Wybierasz się na wycieczkę? – Draculaura upuściła przybory do pisania i z zaskoczeniem zauważyła, że tata ani drgnął, gdy rozsypały się bezładnie na blacie biurka. – Mogę z tobą? Chyba nie odchodzisz z rady szkoły, prawda? Monster High cię potrzebuje.
– Draculauro, to ważne. – Dracula wyprostował się na krześle, ściągając brwi tak, że na ten widok każdy oprócz jego córki zsiusiałby się w majtusie. – Pamiętasz przyjęcie na zakończenie roku u Steinów?
Machnęła w jego stronę gęsim piórem.
– Denaturalnie. – Nie była jednak pewna, jak przystają do siebie dwie części jego wypowiedzi. Jej zdaniem imprezy były ważne, ale on rzadko podzielał ten pogląd. W dodatku impreza, która odbyła się tydzień temu? – Coś się tam stało?
– Pamiętasz, jak doznałem oparzeń słonecznych?
– Tak. – Przewróciła oczami. Czyżby czekało ją jednak jakieś rodzicielskie kazanie? – A jeżeli ty pamiętasz, to mówiłam, żebyś się posmarował blokerem. I chodziłam za tobą z butelką kremu z filtrem SPF tysiąc, ale za każdym razem, gdy próbowałam ci ją podać, jakiś potwór wciągał cię w rozmowę.
Tata nie przepadał za przyjęciami, ale wszyscy inni członkowie potwornej społeczności ogromnie cieszyli się ze spotkania z nim. Monstra praktycznie ustawiły się do niego w kolejce, żeby się przywitać, zapytać o zdanie, choć na chwilę zaskarbić sobie jego uwagę i uznanie. Większość potworów nie wytrzymałaby zresztą dłużej niż chwilkę, bo Dracula dokumentnie je zastraszał.
Taki był jej tata: sławny, onieśmielający, fascynujący. Obserwowała oczarowana, jak Dracula stara się złagodzić srogie oblicze, gdy jej zmoraciółka Clawdeen przedstawiała mu najnowszego członka rodzinnej watahy albo gdy tata Frankie, doktor Stein, próbował wzbudzić w nim podziw dla swojego najnowszego eksperymentu w dziedzinie tworzenia prądu.
Mniej ją urzekły bąble po oparzeniach słonecznych, które widziała na skórze taty późnym wieczorem. Powinna była się wtrącić, uprzeć, by posmarował się grubą warstwą kremu ochronnego z filtrem albo chociaż wziął od niej parasolkę przeciwsłoneczną. Może nie prezentowało się to zbyt szykownie, ale się sprawdzało.
– Ekhm. – Dracula znów odkaszlnął, a potem z jego piersi dobył się bolesny, dudniący odgłos: Draculaura dopiero po chwili uprzytomniła sobie, że to kaszel. Jej tata kaszlał? Zanim dotarł do niej ten niezgrozopodobny fakt, Dracula złapał oddech i nakazał: – Wymień trzy sposoby, na które wampir może umrzeć.
– Umrzeć? Nic ci nie jest? – pisnęła, ale kiedy uniósł brew, dodała pospiesznie: – Słońce, srebro, kołek. Ale tato, nie umrzesz przecież od poparzeń słonecznych. – Głos załamał się jej niepewnie. – Trzeba przebywać na zewnątrz tak długo, aż dosłownie stanie się w płomieniach. A poza tym ty… to ty.
– Nie chodzi o poparzenia. – Wstał i odpiął spinkę w prawym mankiecie, starannie podwinął czarny materiał raz, potem drugi, tak by odsłonić przedramię aż do łokcia.
Draculaura lekko się pochyliła, po czym zadygotała na całym ciele i zsunęła się z biurka, by znaleźć się jak najdalej od tego, co zobaczyła. Jego skóra wyglądała jak cieniutki papier ryżowy – była popękana, przeźroczysta, łuszczyła się. Żyły odznaczały się wyraziście, jednak prezentowały się zupełnie nie tak, jak trzeba: pulsowały, były czarne i zainfekowane. Z licznych obtarć wydzielało się coś w kolorze smoły… Wtedy właśnie się zorientowała, że koszula jest mokra, nie tylko na tym ramieniu, choć tam niewątpliwie było najgorzej, lecz także na drugim rękawie i kołnierzyku. Czarne plamy wtapiały się w czarną tkaninę, ale skoro już je wypatrzyła…
– Co się dzieje? – szepnęła.
– Poszedłem do lekarza z tymi poparzeniami. Słusznie zauważyłaś, że nie groziły one śmiercią, stanowiły zaledwie nieprzyjemną bolączkę. Jednak jako przewodniczący rady szkoły musiałem następnego dnia pojawić się na ceremonii zakończenia roku w Monster High pod gołym niebem, więc chciałem mieć coś, co zapobiegnie dalszemu uszczerbkowi.
Draculaura potaknęła. Jak dotąd wszystko było dla niej zrozumiałe, lecz nie wyjaśniało, dlaczego prawe ramię ojca znalazło się w tak przerażająco fatalnym stanie.
– W aptece doszło do niefortunnej pomyłki. – Dracula zawiesił głos, a jego córka wyczuła, że nie kieruje nim wyczucie dramatyzmu, lecz ojciec po prostu zbiera siły. – Nowy aptekarz przegapił ostrzeżenie. Każdy lek należy sprawdzić pod kątem przynależności gatunkowej potwora. Maść na oparzenia nie zaszkodziłaby twojej przyjaciółce morskiej potworzycy Lagoonie czy Frankie Stein, a nawet mumiom z rodu de Nile. Ale jako wampiry i wilkołaki nie możemy wchodzić w styczność…
– Ze srebrem – wykrztusiła. Wiedziała, że metal ten dla przywołanych gatunków potworów był trujący.
– Tak. Pożałowania godzien składnik w leku na poparzenia. Srebro ma działanie antybakteryjne, lecz także śmiercionośne.
– To przez srebro? – Odwróciła głowę, a potem skinęła w stronę jego ręki. – Jak to wyleczyć?
– Och, dziewczę drogie, z przykrością stwierdzam, że niewiele można wskórać. Ja nie… – Zawahał się, a po chwili zebrał myśli. – Za przyczynę bólu uznałem poparzenia, a nie reakcję na lekarstwo. Nim się zorientowałem i zwróciłem o pomoc lekarską, było już za późno. Srebro dostało się do mojej krwi. A skoro znalazło się we krwi…
– Proszę, przestań powtarzać to słowo, wiesz przecież, że kręci mi się od niego w głowie. – A w połączeniu z widokiem jego ramienia i wizją tego, co opisywał, wzrok już się jej mącił. Dlaczego krew musiała być taka… taka… czerwona? I lepka. Nie bez powodu rzadko jadali z tatą wspólne posiłki. I właśnie dlatego nalegała, by używał nieprzeźroczystych szklanek i słomek. Na samą myśl… Cóż, teraz ona też zaczęła się pocić. Pokój zawirował.
– Draculauro, skup się. Nie chcę cię denerwować, ale mam ci tyle do powiedzenia, zanim… – Dracula westchnął i pchnął w jej stronę wolne krzesło. – Spuść głowę między nogi, jeśli trzeba, ale musimy porozmawiać o tym, co się stało. Dostawszy się do krwi, srebro dotarło do serca…
Już wcześniej ćmiło się jej przed oczami, teraz zaś jej wzrok zasnuła czerń, tak ciemna jak żyły na jego ramieniu, tak zatruta jak płynąca w nich krew. Gdy Draculaura zemdlała, nie poczuła miękkiego włosia dywanu. Nie widziała zatroskanego wyrazu nienaturalnie bladej twarzy ojca. Nie słyszała, jak Dracula z trudem łapie oddech ani jak wydusza: „Może źle się do tego zabrałem. Porozmawiamy o tym później, dziewczę drogie”.
Ale owo „później” nie nastało.
O północy, gdy Draculaura odzyskała przytomność, Dracula już nie żył. Tym razem na dobre.ROZDZIAŁ 1
Rozdział 1
Trzy miesiące później
Korytarze Monster High nie ziały już pustką. Teraz tętniły od szeptów.
Ścigały one Draculaurę, gdy zmuszała się, by maszerować przez szkołę, stawiając czoła spojrzeniom pełnym litości. Jej obcasy stukały nierówno, a ona nie odrywała oczu od szafki w kształcie trumny i przeciskała się wśród kolegów, którzy przerywali pogaduchy typowe dla pierwszego dnia w szkole po przerwie i gapili się, ściszając głosy, gdy przechodziła.
– Dasz wiarę, że Dracula nie żyje?
– Podobno Draculaura przy tym była.
– Podobno zemdlała, a kiedy się ocknęła, została po nim kupka prochu.
– Dasz wiarę, że załatwiło go poparzenie słoneczne?
Poparzenie. Jak gdyby w istocie było to tak proste. Jak gdyby nie wchodziła w grę seria katastrof. Za dużo słońca, zła recepta, farmaceuta niedojda, uparte zwlekanie z prośbą o pomoc. Który z czynników zawinił?
I czy miało to w ogóle znaczenie, skoro nadal dręczyły ją koszmary o tym, jak budzi się jako sierota obok kupki prochu, w którą parę chwil wcześniej przeistoczył się jej ukochany ojciec?
Potrafiła myśleć tylko o jednym – wtedy, teraz, już na zawsze: gdyby przerwała którąś z jego rozmów na przyjęciu, to dziś byłby nadal żywy.
No, nieumarły.
Lecz czy to oznaczało, że to na niej spoczywa brzemię winy?
Tata, który przygarnął jej ciężarną matkę, gdy jej mąż (biologiczny ojciec Draculaury) poległ w bitwie…
Tata, który uratował jej życie, zmieniając ją w wampirkę, nim zmarła na tę samą zarazę co matka…
Tata, który trwał przy niej tysiąc sześćset lat: wspierał ją z powagą, burkliwie się z nią przekomarzał, stoicko zachęcał, by dołożyła większych starań i opanowała wampirze umiejętności, przychodzące jemu samemu z taką łatwością…
Jej nieśmiertelny tata…
Odszedł.
Draculaura została sama. Była sierotą.
Miała całe lato, by przetrawić ten fakt, lecz mimo to ciążył on jej na żołądku jak niedogotowana rzepa. Snuła się po rezydencji przez trzy miesiące, miotając się między potrzebą towarzystwa (innego niż ukochana gospodyni, a obecnie opiekunka prawna – pani Torsja) a unikaniem odwiedzin przyjaciół i innych życzliwych – tak bardzo się starali ją rozweselić, a potem biło od nich dojmujące rozczarowanie, że się im to nie udało.
Draculaura sądziła wcześniej, że dzisiaj będzie lepiej. Że przebieg dnia odwróci jej uwagę. Ale wszyscy inni prezentowali się w nowych ciuchach zajebójczo. Opowiadali sobie rozemocjonowani o wakajkach-strachajkach… A przynajmniej tak było do chwili, gdy zauważali, że ona się zbliża, kiedy to zapadała martwa cisza – jak gdyby ich radość miała ją w jakiś sposób urazić.
Kiedy minotaur Manny i pogrążony w chaosie żywiołak ognia Heath Burns jednocześnie odwrócili wzrok i upuścili piłkę, gdy obok nich przechodziła, westchnęła i mruknęła:
– Nie musicie mnie pytać o pozwolenie, czy wolno wam się uśmiechnąć.
Mimo że jej samej nie było stać na uśmiech, zwłaszcza że tuż przed chwilą minęła aranżację dekoracyjną ku czci jej ojca, rozstawioną przed jego pustym gabinetem przewodniczącego rady szkolnej. Kaskada krwistoczerwonych kwiatów układała się na czarnym materiale, którym ktoś spowił zamknięte drzwi. Pod oprawnym w ramkę zdjęciem ciemnego garnituru umieszczono plakietkę z napisem _In memoriam_. Denaturalnie, twarz Draculi nie była widoczna, wszak wampiry nie ukazywały się na zdjęciach – ale na widok fotografii wspomnienia o ich wspólnej tradycji związanej z pierwszym dniem szkoły walnęły ją jak obuchem. Tata nie ustawiał jej rano w zacienionym zakątku schodów przed ich domem i nie zachęcał, by się uśmiechnęła i „pokazała kły”, podczas gdy sam cykał ze sto fotek unoszącego się w powietrzu plecaka, kokardy, kolczyków w kształcie agrafek przynoszących jej szczęście oraz starannie przemyślanej, różowo-czarnej kreacji na rozpoczęcie roku szkolnego, po którą trzeba było po wielokroć nawiedzać galery handlowe.
Draculaura od trzech miesięcy nie zajrzała do galery handlowej, nie pamiętała, co na chybił trafił wzięła z szafy ani czy chociaż się rano uczesała.
Pani Torsja dołożyła starań, by poranek miał odświętny przebieg. Przyrządziła wspaniałą roślinną ucztę na śniadanie. Ale Draculaura zdołała przełknąć zaledwie parę kęsów.
Nie przystanęła, by odczytać napis na plakietce – wokół zebrało się już za wiele zapłakanych potworów.
Doktor Sangwin, terrorpeuta, do którego zaczęła latem uczęszczać, poradził Draculaurze, żeby, gdy sytuacja staje się bolesna lub przytłaczająca, skupiła się na teraźniejszości. Nieśmiertelność zdawała się teraz taka… długa i samotna. Draculaura powinna mierzyć się z życiem dzień po dniu. Godzina po godzinie. Chwila po chwili.
A w tej chwili musiała otworzyć szafkę i zorientować się w planie lekcji. Zrobiła głęboki wdech. Pójdzie gładko jak rozpłatka.
– Tu jesteś! Wszędzie cię szukamy.
Draculaura podskoczyła, gdy Cleo de Nile wypadła zza rogu. Złote pasemka w jej włosach zajaśniały w blasku żyrandoli na korytarzu, układając się na jej smagłych ramionach i trupastycznym turkusowym kombinezonie. Strachłopak Cleo, Deuce Gorgon, i reszta ich najbliższych przyjaciół deptali jej po piętach: Frankie Stein, Clawdeen Wolf i Lagoona Blue. W ich oczach malowały się litość i inne śmiertelnie poważne emocje.
Przynajmniej to właśnie zauważyła, gdy popatrzyli jej w oczy. Przeważnie odwracali wzrok prędko, a potem wbijali go w podłogę, ścianę, sufit. Całe lato tak było: ogromnie niezręcznie i ponuro.
– Tu jestem – potwierdziła Draculaura, siląc się na entuzjazm, a potem spowił ją grupowy uścisk.
Na ogół Draculaura przepadała za przytulasami – brakowało jej ich. Nikt by nie posądził Draculi, że jest on milusi, ale przytulał córkę codziennie – jego uścisk był krótki i miażdżył kości. Pragnęła właśnie tego… a nie takiego objęcia… To teraz było zbyt delikatnie, zbyt przeciągnięte, zbyt… energetyczne.
Straszyciele rozstąpili się szybko, gdy bolce w szyi Frankie popieściły wszystkich prądem.
– Sorki! – zawołała, ale oni wszyscy przywykli już, że emocje bestiaciółki są dosłownie porażające. Cleo przeglądała się już w lustrzankach na nosie Deuce’a, by sprawdzić, czy ładunek elektryczny nie uszkodził jej fryzury.
– Jak się czujesz? – zapytała Lagoona cicho. Woda z jej długich blond fal ściekała na sinoniebieskie łuski. Ewidentnie przyszła prosto z basenu, a Draculaura wolałaby wysłuchać ekstremalnie detalicznej relacji z treningu pływackiego, niż skupiać na sobie baczne spojrzenia wszystkich.
Wzruszyła ramionami sztywno.
– Och, sama wiesz. W porządku.
– Czy rzeczywiście? – Frankie zmierzyła ją sceptycznie spojrzeniem różnobarwnych oczu: jednego niebieskiego, drugiego zielonego. – Bo wolno ci czuć się źle. Dlatego cały tydzień do ciebie wydzwaniam: żebyś na pewno wiedziała, że jestem. Powrót do szkoły zawsze wiąże się ze stresem, a bez Drac…
– Przepraszam, że nie odbierałam, ale wszystko w porządku – wtrąciła Draculaura stanowczym tonem. – Słowo horroru, wszystko w porządku.
– Straszencjo, kocham cię, ale kłamać ci nie będę. Mówisz, że wszystko gra, ale wyglądasz trochę… przerażająco. Patrzyłaś ostatnio w lustro? – Clawdeen odsunęła pukiel włosów Draculaury, żeby dopiąć koleżance sukienkę.
– Niby jak? – zaśmiała się Draculaura ze znużeniem, wyjmując z szafki byle jakie ołówki i podręczniki do rozkładu pierwiastkowego. – Nie mam odbicia, pamiętasz?
– Nigdy wcześniej nie przeszkadzało ci to prezentować się bombowo-wybuchowo. – Cleo postukała palcem w złotą szminkę i przekrzywiła głowę. – Zawsze sądziłam, że udziela ci się moje wyczucie stylu. Potrzebujesz mnie. Popatrz tylko na swoje pasemka… a właściwie to na nie nie patrz, bo wypłowiały i z fuksji przeszły w kompletną nijakość.
Zarówno Clawdeen, jak i Cleo były fashionistkami – wyrażały miłość, organizując potworom metamorfozy. O ile jednak Clawdeen marzyła, by stworzyć nową, wybitną, wilkołaczą markę modową – chciała projektować zajestraszne ubrania – o tyle Cleo chciała się w nich po prostu pokazywać.
– Czego ci trzeba? – zapytała Frankie, która już zaczęła grzebać w torebce i kolejno podawać wyjmowane przedmioty Lagoonie. – Szminki? Apaszki? Jest tu chyba gdzieś opaska do włosów. Na strach procent mam tu szczotkę do włosów…
I szczotki Draculaurze nie odpuściła, więc może wampirka rzeczywiście zapomniała dziś rano o tym podstawowym elemencie higieny? Ale przynajmniej kły chyba umyła…
„Muszę się przespać. Muszę pobyć sama”, pomyślała Draculaura, lecz na głos rzekła:
– Dzięki, grożynki, ale w tej chwili muszę po prostu iść na zajęcia.
– Hm. – Clawdeen zastrzygła wilczymi uszami, jakby wyczulonym słuchem wyłapała sekretne myśli Draculaury. – Poczekaj chwilkę, to wezmę książki i się z tobą przejdę. Masz lekcję porachunków z Lagooną i ze mną, prawda?
– My też na to chodzimy, skarbie – poinformowała Deuce’a Cleo.
Jej strachłopak wyszczerzył się tylko w uśmiechu i chwycił ją za rękę.
– Skoro tak twierdzisz. Ja po prostu za tobą łażę.
– Och, ja też mam porachunki! – Frankie tak energicznie uniosła rękę, że szwy przytraczające ją do ramienia się zerwały. Na szczęście Deuce złapał kończynę w locie, nim zdążyła oddalić się korytarzem. Cisnął ją do Frankie, by sobie z powrotem przyczepiła.
Uśmiech Draculaury strzępił się równie szybko jak szwy Frankie, lecz wydusiła z siebie:
– Trupastycznie. – Potem uniosła szczotkę straszyciółki. – Skoczę do łazienki i spotkamy się na miejscu.
– Poczekamy tu na ciebie – zapowiedziała Frankie. – Chyba że masz ochotę na towarzystwo?
– Nie! – Draculaura nie chciała, by to słowo zabrzmiało tak ostro. – Nie potrzebuję pomocy. Zaraz wracam. – Nie traciła nawet czasu, by udać się do toalety: po prostu przystanęła za winklem, wsparła głowę o ścianę, zrobiła głęboki wdech i po cichu uległa panice.
Jednakże choć zniknęła z pola widzenia, nadal znajdowała się w zasięgu głosu, więc jasno i wyraźnie usłyszała, co mówiła Lagoona:
– Naprawdę sądzicie, że nic jej nie jest?
– No raczej, że nie – oświadczyła Cleo, nawet nie siląc się, by ściszyć głos. – Będziemy musiały coś w tej sprawie zrobić.
Draculaura się skrzywiła. Będzie musiała poprosić terrorpeutę o wskazówki, jak sobie z tym radzić. Kochała swoje zmoraciółki, ale nie zamierzała stać się ich najnowszym projektem. Widziała, na co jest gotowa Frankie, gdy zacznie planować, a zupełnie jej nie interesowały ani bannery na zatrwożenie, ani stosy konfetti, ani rola głównego obiektu działań na jednej z list zadań ułożonych, a następnie sprawnie rozdysponowanych przez Cleo.
– Czy Monster High bez Draculi to w ogóle ta sama szkoła? Niesamowicie jest wiedzieć, że już nigdy się znienacka nie zmaterializuje – szepnęła Frankie. No, poniekąd. Szeptanie nigdy jej nie wychodziło.
Clawdeen szło z tym jeszcze gorzej.
– Co nie? I biedna Draculaura. Wygląda… – Clawdeen zawiesiła głos, dobierając słowa z namysłem – na zagubioną.
Cóż, rację miały. Draculaura tak się czuła. Powinna znać Monster High jak wierzchołek własnego kła, lecz czuła się tu obco. Nie potrafiła tego wyjaśnić, ale odnosiła wrażenie, jakby budynek wstrzymywał oddech i czekał. Z posadzek i pradawnych kamieni budujących ściany emanował niepokój. W zimnym powietrzu korytarzy dygotało zdenerwowanie.
Ktoś, pewnie Deuce, z trzaskiem zamknął szafkę. Słyszała, jak krzyczy na powitanie do któregoś z przyjaciół.
Wypuściła oddech.
A może… ze szkołą nie działo się nic złego, tylko to ona po prostu rzutuje na nią swoje emocje? Szybko przeczesała szczotką włosy i wróciła do straszyciółek.
– Proszę bardzo. Już lepiej.
Miny miały sceptyczne, ale zachęcająco pokiwały głowami.
Frankie ujęła Draculaurę pod ramię i ruszyły korytarzem na lekcje porachunków. Ciepło miętowozielonej skóry zmoraciółki przegnało gęsią skórkę znaczącą jej własne bladoróżowe ramię.
Gdyby tylko równie łatwo było rozgromić wszystkie jej wątpliwości i pytania. Podobnie jak Frankie nie umiała sobie wyobrazić Monster High bez Draculi… ale, co było jeszcze straszniejsze, nie wiedziała, kim ona sama bez niego jest.ROZDZIAŁ 2
Rozdział 2
Grożynki – i Deuce – rozstawiły się przed Draculaurą przy wtórze kakofonii wysokich obcasów na marmurowych posadzkach i dreptały na lekcje, formując się w potworzastą tarczę zasłaniającą ją przed ciekawskimi oczami uczniów. Tyły ich głów układały się w tęczę farbowanych włosów: złoto-brązowa Cleo, czarno-biała Frankie, blond-błękitna Lagoona, brązowo-karmelowa Clawdeen. Dołączyły do nich Ghoulia Yelps i Abbey Abominacja, dodając do palety błękitny melanż i biało-różową grzywę z fioletowymi refleksami. Rzecz jasna, nie dało się też przeoczyć niebotycznej zielonej koafiury Deuce’a, złożonej z węży.
Nie żeby konkretnie Draculaura miała dobry punkt widokowy na te wszystkie cuda. Podejrzewała, że mimo naboru nowego rocznika świeżaków i tak była najniższą potworzycą w szkole.
Wszystkie jej bestiaciółki emanowały siłą – szły czujne z wyprostowanymi plecami i uniesionymi głowami – gotowe ją chronić. Draculaura kochała te grożynki (i Deuce’a!) z całego serca…
Tylko że… oddałaby niemal wszystko, aby zamiast kroczyć ochronnym szpalerem przed nią, szły z nią razem, tak by nie czuła się tak osamotniona. Jak to możliwe, że na żadnych z rozlicznych szkolnych zajęć nie nauczyli się zmagać z żałobą – ani o niej rozmawiać? Draculaura zapisała sobie w pamięci, by zaraz po powrocie do domu zadzwonić do doktora Sangwina. Przyda się jej w tym tygodniu dodatkowa sesja terrorapii.
Liczyła, że niebawem sytuacja zbliży się do normy, przynajmniej jeśli chodzi o relacje z duchczynami. Brakowało jej śmiechu, metamorfoz, wypraw do galery, wypadów na koszmacino i chichrania się, aż wyrzucą je z kawiarni „Pod Trupkiem” za przeszkadzanie innym zmorom. Cała ta opiekuńczość musi się kiedyś skończyć, prawda? Cleo zbyt długo nie wytrzyma, nie będąc w centrum uwagi – i niech sobie w nim będzie! Draculaura z miłą chęcią wycofa się znów w cień, tak by inna osoba ściągała oczy wszystkich.
Jak na dany znak Cleo stężała i wzgardliwie pociągnęła nosem. Draculaura nie widziała, co się dzieje, bo zasłaniały jej barki wyższych bestiaciółek, ale zauważyła, że Frankie szturcha Cleo łokciem i mówi:
– Idzie tu. Bądź miła.
Cleo się żachnęła i pomasowała sobie bok.
– Zaklinam się na Ra, Frankie, z roku na rok masz coraz bardziej szpiczaste łokcie. Poza tym ja przecież zawsze jestem miła. Chociaż nie widzę powodu, by się specjalnie starać. Niby kiedy ona była miła dla mnie?
Draculaura domyślała się, kto się zbliża: Toralei Stripes.
Jej przewidywania potwierdziło wymruczane „Cześć” – chociaż znad barków Clawdeen widziała jedynie pomarańczowe końcówki uszu kotołaczki.
Czasami niski wzrost to naprawdę mogiła!
– Hejka – odezwała się Clawdeen. – Czyli wybrałaś niebieską kurtkę. Zajebójczy wybór. – Grożynki nieco się rozsunęły i Draculaura spostrzegła na twarzy Toralei nieznany jej wcześniej łagodny uśmiech.
– Dzięki. To dzięki zajestrasznej sugestii – powiedziała Toralei delikatnie, a potem zmierzyła pozostałe duchczyny spojrzeniem zza przymrużonych powiek. Rzuciła Clawdeen ostry uśmieszek. – My pogadamy później.
– Pewka. – Clawdeen skierowała grupkę w prawy korytarz, a Toralei i pozostałe kotołaczki, bliźniaczki Miaulodia i Mrunhilda, skręciły w lewo.
Lagoona z impetem wypuściła powietrze.
– Toralei? Nie będzie się łatwo przyzwyczaić.
Ale Clawdeen nie zwróciła uwagi, bo oglądała się za siebie. Draculaura w ogonie grupy widziała wszystko, również identyczne spojrzenie przez ramię, jakim Toralei obrzucała wilkołaczkę. Później zapyta, co się stało, i będzie gderać, że nie dowiedziała się wcześniej, ale teraz chciała po prostu poznać wszystkie słodkie, upiorne szczególiki.
– Heeej, Clawdeen. – Siliła się na lekki, żartobliwy ton, a do tego puściła oko, ale grożynki się obróciły i zatrważająco jednomyślnie wyjęły chusteczki.
– Nie płacz! – rzuciła Frankie. – Albo zaraz! Płacz, jeśli chcesz. Czuj swoje emocje! Wspieramy cię.
Tylko że jedynym uczuciem, w którym ją wspierały albo które w ogóle zauważały, był smutek.
– Nie płaczę… Nie chciałam… Ja puściłam oczko – wykrztusiła Draculaura, gdy wchodziły na lekcje porachunków, ale grożynki jej nie usłyszały. Cleo zaabsorowało komenderowanie innymi uczniami, by zwolnili najlepsze miejsca w pierwszych ławkach. Clawdeen pouczała potworzyciela, pana Mumię, że ma nie pytać Draculaury, a Frankie przejęła podręcznik do rozkładu pierwiastkowego.
– Nie przejmuj się notatkami ani zadaniem. Zrobię za ciebie.
Draculaura westchnęła. Straszyciółki miały złote intencje, ale niewykluczone, że zagłaskają ją na śmierć.
Nim upiornie wolno przypełzła przerwa na lunch, Draculaura przestała się zastanawiać, czy bestiaciółki przypadkiem nie zagłaszczą jej na śmierć. Nie miała cienia wątpliwości, że tak właśnie będzie. Zwłaszcza Frankie wręcz nie dawała jej odetchnąć.
– Trzymasz się jakoś? – zapytała, usiłując nieść książki Draculaury, własne, a jednocześnie otworzyć drzwi stypówki. Co nietrudno było przewidzieć, Frankie odczepiła się ręka, a w rezultacie runęła lawina przyborów szkolnych.
„Cóż, gdybym kiedyś była ciekawa, jak to jest rzucać cień, to teraz tajemnica się rozwiała”. Ale Draculaura nie wypowiedziała na głos swoich myśli. Zapewniła tylko:
– Wszystko w najlepszym, najprawdziwszym porządku.
– Hm. – Frankie wytężyła wzrok, jakby jej nie dowierzała. – Co chcesz na lunch? Usiądź gdzieś, a ja tam przyjdę w mgnieniu gałki ocznej.
Draculaura pokręciła głową.
– Dzięki, Frankie, to bardzo miłe z twojej strony, ale sama sobie wezmę jedzenie. – Nim potworzyca zdążyła zaoponować, wzięła tacę i pomknęła w stronę pani ze stypówki.
Niewykluczone, że ociągała się nieco przy barze sałatkowym, dobierając zmarchewki jedną po drugiej i analizując wszystkie opcje oparte na białku roślinnym, nim wreszcie zdecydowała się na porcję ścięcierzycy. Kiedy podeszła do stolika, wszyscy skoncentrowali się już na Lagoonie.
A właściwie wszyscy oprócz Clawdeen i Toralei. Te dwie były we własnym świecie. Z ich zielonych i bursztynowych oczu wręcz biły emokwikony, gdy pochylały się ku sobie, stykały ramionami i śmiały wspólnie z poufałych żartów.
Pozostałe grożynki patrzyły na Lagoonę, która mówiła, wymachując czipsem z listownicy:
– Po prostu myślę… Nie żeby Gil był jak kotwica… Ale że już mnie nie ogranicza. – Oczy Lagoony iskrzyły się w świetle wpadającym przez pajęczyny szyb jak błękitne fale jej rodzinnego domu, czyli Wielkiej Rafy Koszmarowej. – Uwielbiam być singielką. A już szczególnie mi się podoba to, jak status singielki wpływa na moje wyniki w eliminacjach. Ghoulimpiado, szykuj się.
– Zaraz. Że co? – Taca prawie wyleciała Draculaurze z rąk. – Zerwałaś z Gilem Weberem? – Nowina grubego kalibru! Draculaura znała tylko jedną parę z dłuższym stażem niż Lagoona i Gil: Deuce’a i Cleo. Mimo to inne grożynki spokojnie jadły posiłek, jakby Lagoona nie wypaliła właśnie z grubej rury na samym środku stypówki.
– Ano. – Lagoona wsunęła czipsa do ust i wzruszyła ramionami. – Wieki temu. Jakoś chyba końcem czerwca? Na początku było mi smutno, ale teraz jestem dużo bardziej zadowolona. I poprawiłam statystyki w pływaniu. Trener mówi, że mam płetwastyczne szanse, by zmiażdżyć konkurencję w eliminacjach do ghoulimpiady. – Niebieskie policzki Lagoony lekko się zaróżowiły. – Ale dość już o tym. Jak się czujesz? Blada jakaś jesteś. Siadaj. Jedz.
Draculaura osunęła się na krzesło między Cleo a Ghoulią, bezmyślnie pochłaniając zmarchewki. Końcem czerwca… ona sama planowała pogrzeb, a jej zmoraciółka radziła sobie z rozstaniem. No i kto wie, kiedy zaczął się flirt Clawdeen i Toralei. Normalnie Clawdeen z miejsca zadzwoniłaby właśnie do Draculaury…
Co jeszcze ją ominęło? O czym jeszcze jej nie powiedziały? Na logikę wnioskowała, że ich życie się nie zatrzymało tylko dlatego, że cały jej świat zastygł, ale nie zastanawiała się, co mogło je spotkać w ciągu trzech miesięcy, odkąd ostatnio siedziały razem w tym budynku na tych krzesłach.
Przełknęła kęs zmarchewki i wtrąciła się do rozmowy:
– Ghoulimpiada? Strasznie fajnie. A dobrze się czujesz? W kontekście Gila? Czy to dlatego nie widziałyśmy go cały ranek?
Lagoona zbyła pytanie machnięciem ręki.
– Nie ma tu nic akwastycznie ciekawego, dużo wody upłynęło. Historia podobna jak z tobą i Clawdem, kiedy zerwaliście. To porządny gość, ale wiecie, oddaliliśmy się od siebie. Zresztą on się zapisał do innej szkoły. Niewiele rozmawialiśmy, szanujemy swoją potrzebę dystansu. – Zmarszczyła czoło, patrząc na prawie pełny talerz Draculaury. – Trener mówi, że lunch to najważniejszy posiłek dnia. Dobrze się czujesz, szprotko?
Gwoli prawdy nie czuła się dobrze. Ale z równowagi wytrąciło ją co innego, nie wzmianka o byłym strachłopaku – to była już przecież zamierzchła przeszłość. Dracularę dopadały niekiedy zawroty głowy i widzenie lunetowe, którym towarzyszyły czasem mdłości albo zatrważające znużenie. Doktor Sangwin wyjaśnił, że żałoba odciska piętno na ciele, i zachęcał, by poświęciła więcej czasu na troskę o siebie: spała, jadła, a skoro nie piła krwi, to by codziennie zażywała zalecane suplementy żelaza.
Nic to nie dawało, ale Draculaura nic przecież nie zyska, jeśli zrelacjonuje swoje przypadłości Lagoonie i grożynkom. Dałaby im tylko kolejny powód, by nad nią wydziwiały – i by nie informowały jej o ważnych wydarzeniach ze swojego życia.
– Wszystko w porządku – powtórzyła osiemsetny raz.
Może jeśli będzie to powtarzać, sama w to uwierzy.
Cleo zacisnęła wargi, jakby słowa protestu cisnęły się jej na usta, lecz jej uwagę przykuło coś za plecami Draculaury.
– Tatko? – zachłysnęła się. – Nefera? Co wy tu robicie?
Odwróciwszy się, Draculaura zobaczyła, jak ojciec i starsza siostra Cleo maszerują przez stypówkę w stronę ich stolika. Mumia jak zawsze onieśmielał – na tle prehistorycznych bandaży odznaczały się jego wyniosłe spojrzenie i zadufany uśmiech. Wampirka unikała Ramzesa de Nile, jak się dało, a Neferze ufała tyle co rozsierdzonej żmii. Jej nieufność jeszcze pogłębiło to, że charakterystyczna turkusowa szminka Nefery wydęła się w uśmiechu.
Ale… z drugiej strony gotowa była wiele zaakceptować – nawet którąś z natrętnych intryg Nefery – jeżeli miałoby to oznaczać, że uwaga otoczenia na pewien czas skupi się gdzie indziej.
– Córko – zagrzmiał Ramzes. Nie było w tym nic dziwnego, operował głosem wyłącznie donośnie. – Jak ci poszło pierwszego dnia w szkole?
– O mój Ra, przybyłeś sprawdzić, co u mnie? – Gdyby identyczne słowa padły z ust któregokolwiek z potworów zgromadzonych na stypówce, zdradzałyby one focha, ale Cleo była zachwycona! Przycisnęła dłoń do serca, czy raczej do pokaźnego złotego naszyjnika, który je zasłaniał. – Nie przypuszczałabym, że po tylu latach nadal emocjonujesz się pierwszymi dniami i tym podobnymi.
– Tak, tak – odparł Ramzes. – Dlaczego nie miałbym zajrzeć do swojej księżniczki?
Cleo nastroszyła piórka, zadowolona z jego uwagi – zarzuciła włosami i uśmiechnęła się, jakby pozowała podczas sesji zdjęciowej.
– Och, tatku.
– Lecz skoro już cię ujrzałem, musicie obie z Draculaurą pójść ze mną. – Strzelił palcami, wzniecając obłoczek piasku, który posypał się na sałatkę Draculaury. – Natychmiast.
Cleo zerwała się błyskawicznie, porzucając niedojedzony lunch. Draculaura zmarszczyła czoło i ociągała się z odpowiedzią na zaproszenie.
– Jestem wam potrzebna? – Nie przepadała za ojcem Cleo. Czy może raczej trafniej byłoby stwierdzić, że nie przepadała za cechami, które rozbudza on w jej straszyciółce, kiedy próbuje wciągnąć ją w swoje ambicjonalne rozgrywki.
Deuce, jak zauważyła, trzymał się daleko na uboczu i skulił się na krześle, otoczony grupką pantworów. Nie dziwiła mu się. Ramzes nieustannie powtarzał Cleo, że syn Medusy Gorgon nie dorasta do pięt potomkini egipskiego monarchy.
Na miejscu Deuce’a… Cóż, Draculaura nie zarzekała się, że na strach procent zdjęłaby okulary przeciwsłoneczne i przemieniła tatę Cleo w kamień… ale poważnie by się nad tym zastanowiła.
– Tak, ty. – Ramzes postukał mokasynem niecierpliwie w posadzkę stypówki. – Jeszcze za tej dynastii, jeśli łaska.
– Klnę się na Ra, piramidy szybciej stawialiśmy – narzekała Nefera.
Draculaura nie była pewna, czy siostra Cleo ma na myśli kamienne budowle, czy wieże kirliderek, ale tak czy owak, zniewagi jej tempa nie poprawią. Wgryzła się znów w zmarchewkę.
– Panie de Nile – zagaiła Frankie piskliwym nagle głosem. – Draculaura dopiero co straciła ojca i…
– Jestem tego świadom – przerwał Ramzes. – Minęły już trzy miesiące, a całe monstrowersum o niczym innym nie rozmawia.
Draculaura uniosła brwi. Cóż, przynajmniej znalazł się ktoś, kto nie obchodził się z nią jak z jajkiem.
Toralei się odwróciła, jakby dopiero teraz zaczęła się przysłuchiwać rozmowie. Uśmiechnęła się do taty Cleo, ale gdy zabrała głos, wymruczała ostro, błyskając zębami:
– Co za śmieszny sposób wyrażenia kondolencji.
Clawdeen posłała Toralei promienny uśmiech i złapała ją za rękę, a potem dodała:
– No. Moja straszencja chce powiedzieć, że tam gdzie ona, tam i my.
Nefera ściągnęła brwi, a z gardła Ramzesa dobył się odgłos łączący warczenie z przesypywaniem piasku. Kły zaświerzbiły Draculaurę, więc prędko wstała.
– Dzięki, grożynki, ale wszystko gra. Chętnie pomogę panu de Nile’owi.
Bandaże na jego twarzy rozstąpiły się, odsłaniając uśmiech, i Ramzes, odwróciwszy się, ruszył dumnym krokiem w stronę wyjścia ze stypówki.
– Miałem nadzieję, że to powiesz.
Draculaura nie mówiła szczerze, zapewniając, że „chętnie pomoże”, ale nurtowała ją ciekawość. Była też wdzięczna, że grożynki postanowiły jednak iść z nimi. Zwłaszcza gdy skręcili za róg i uświadomiła sobie, dokąd Ramzes prowadzi.
Potknęła się.
– To gabinet mojego taty.
– Poprawka – zastrzegł Ramzes, zmierzając w stronę drzwi. – To gabinet przewodniczącego rady szkoły. Na stanowisku jest wakat. Pomieszczenie także należy zwolnić.
Nogi się pod Draculaurą uginały, gdy zbliżali się do gabinetu. Pierwszy raz tego dnia była zadowolona, że Frankie nie odstępuje jej na krok jak przysłowiowy nieistniejący cień, bo dzięki temu była tuż obok i wampirka mogła się na niej wesprzeć. No, jeżeli tylko nie naprze na nią zbyt mocno i nie porwie szwów straszyciółki.
– Mam cię, zjawusiu. – Frankie, iskrząc bolcami, mocniej złapała Draculaurę za ramię.
Górę kwiatów piętrzących się przed wejściem odsunięto na bok. Czarny materiał zdjęto, drzwi otwarto. Draculaura zupełnie nie była przygotowana na zalew wspomnień, jaki wystąpił z brzegów tuż za progiem.
Weszła do środka, nastawiona, że przybory do pisania, które rozrzuciła na biurku, nadal na nim leżą. Że na krześle ojca zobaczy zwęgloną kupkę popiołu. Zastała jednak pudła. Regały wzdłuż ściany w głębi zostały już opróżnione. Po dywanie, na którym leżała nieprzytomna, gdy jej ojciec konał, walały się sterty rozrzuconych rzeczy.
– To… to jest dziennik mojej matki. – Odsunęła się od Frankie i przemknęła przez pokój, a następnie podniosła sfatygowaną książeczkę ze stosu w rogu. Zatknięto ją pod ceramiczną trumnę, którą zrobiła na zajęciach z horroplastyki, gdy miała raptem kilkaset lat, tuż obok zdjęcia przedstawiającego latawiec unoszący się między dwoma pustymi strojami ; fotografię wykonano w pewną księżycową noc, kiedy to tata obudził ją i zaprosił na zaimprowizowaną przygodę. Ostrożnie odłożyła drobiazgi na bok. – Co dziennik mojej mamy robi na podłodze?
– Znajdował się w jednej z szuflad. – Ramzes skinął w stronę biurka. Szuflady były odsunięte. I puściutkie.
Wstała, przyciskając do piersi stary, bezcenny tom.
– Co robisz z rzeczami mojego ojca?
– Zleciłem spakowanie rzeczy osobistych Draculi. Jeden z moich uszebti dostarczy je do waszego domu. – Skinął w stronę jednego z szakalogłowych służących, czekającego milcząco w kącie.
Clawdeen wystąpiła naprzód, prężąc pazury i warcząc:
– Kto ci pozwolił wejść do gabinetu Draculi?
Toralei także zrobiła krok do przodu.
– Przerażka. Niech chociaż ciało wystygnie, nim zaczniesz znaczyć teren, jakbyś wbijał kołki. – Zawiesiła głos i przekrzywiła głowę. – Chwileczkę, źle się wyraziłam z tymi „kołkami”, a zresztą wampiry chyba i tak są zimne. Ale mimo wszystko.
Clawdeen zadarła brew i odwróciła się do swojej… straszencji – sama takim słowem określiła Toralei na stypówce, więc Draculaura też zamierzała stosować ten termin. I dokuczać w związku z tym przyjaciółce. Chciała zgłębić wszystkie ponure szczegóły… ale później.
Bo w tej chwili czuła się skonsternowana i niespokojna.
– Kotku, rozmawiałyśmy o tym – przypomniała Clawdeen. – Głowa, łapa, a dopiero potem pazur. Pamiętasz?
Toralei przewróciła oczami.
– Wszyscy są tacy jacyś wrażliwi.
– Nie podoba się, to się zabieraj – wtrąciła Cleo. – To i tak raczej spotkanie w gronie rodzinnym.
– Reszta rodziny już wie – naskoczyła na nią Nefera. Ostentacyjnie, ze znudzoną miną obejrzała swój manikiur. – Jak zwykle czekamy tylko, aż się zorientujesz, co się dzieje.
Draculaura puściła swary sióstr de Nile mimo uszu i przyjrzała się innym przedmiotom leżącym na podłodze. Jeden z szakalogłowych sumiennie pakował je do pudeł. Szczęśliwy nietoperek jej taty, piłeczka antystresowa w kształcie główki czosnku, którą dała mu dla hecy na Aprilis Terribilis.
Kiedy uszebti przyniosą pudła do jej domu, każe pani Torsji wstawić je do gabinetu albo sypialni Draculi. Doprawdy nie miało to znaczenia. Nie zamierzała ich otwierać. Podobnie jak nie otwierała drzwi do żadnego z tych pokoi. Jeżeli będą one stale zamknięte, będzie mogła udawać, że tata pracuje i jest zajęty. Ma spotkanie. Ucina sobie drzemkę. Albo wybrał się na wycieczkę.
Złudzenie trwało tak długo, na ile starczało wymówek. Gdyby miała kieł w kieł zmierzyć się z jego nieobecnością, iluzja ległaby w grobach.
Draculaura odwróciła się od drobiazgów należących do taty, od długopisów, za pomocą których tamtej nocy mu dokuczała – lądowały właśnie w pudłach. Wyszła z gabinetu. Nie musiała tego oglądać, nie chciała wiedzieć, czym Nefera drażni Cleo.
Ramzes wyszedł za nią na korytarz. Uśmiechnął się z aprobatą, widząc zgromadzony tłum, przyciągnięty podniesionymi głosami i zadatkami na skandalik. Spectra Vondergeist unosiła się w samym środeczku z iKryptą wymierzoną w ich stronę – nagrywanie było już włączone. Fioletowłosa duchennica prowadziła „Kuriera Koszmarnego” – plotkarski blog stanowiący główne źródło informacji dla uczniów i większości świata potworów.
Ramzes odwrócił się do Spectry i odchrząknął.
– Niektórym potworom pisane jest przywództwo… dla dobra potworzej społeczności ochoczo dźwigam ten ciężar. Odkąd pisane są dzieje, de Nile’owie zajmowali wpływowe pozycje. Dziś okazuje się, że jest nowa rola, nowy obowiązek, które wymagają moich umiejętności: stanę na czele rady szkoły Monster High.
Draculaura wyszeptała:
– Co? – Lecz jej głos zgubił się w powszechnym rwetesie.
Mumia zawiesił głos, by odczekać, aż poruszenie ucichnie. Jeżeli spodziewał się zapartego tchu czy owacji, zapewne się rozczarował, bo reakcje rozciągały się od „Czym się w ogóle zajmuje rada szkoły?” po „Czy nas powinno to obchodzić?”.
Jeszcze jedna potworzyca w tym tłumie zareagowała osobiście. Cleo się zapowietrzyła i kurczowo chwyciła naszyjnik. Nie żeby Ramzes to spostrzegł. Za bardzo pochłonęło go popisywanie się i perorowanie, że owszem, uczniów powinno to obchodzić.
– To stanowisko ważne i potężne. Będę decydował o zasadach, zgodnie z którymi funkcjonuje wasza szkoła.
– Och, czyli na przykład żeby na stypówce było lepsze żarcie – zasugerował Manny. Minotaur pokiwał głową powoli.
– Nie, nie o…
De Nile podjął kolejną tyradę, ignorując albo nie zauważając, że Cleo szarpie go za rękaw marynarki i pyta:
– Czyli nie przyjechałeś tu, żeby się ze mną zobaczyć? W ogóle nie chodziło o mój pierwszy dzień szkoły?
Deuce objął ją ramieniem.
– Przykro mi, skarbie. Dno jak głaz.
– Ale dlaczego? – zapytała ojca Cleo. – Po co ci praca?
– Cała Cleo – żachnęła się Nefera. – Trzeba jej tłumaczyć, że władza to władza. Niby czemu mielibyśmy jej nie chcieć? – Stanęła między Cleo a kamerą Spectry, jak zawsze zadbała o to, by znaleźć się w samym centrum uwagi.
Draculaura próbowała się wycofać i zniknąć z pola widzenia. I tak nie będzie jej widać na nagraniu z iKrypty, ale nie chciała mieć z tym wszystkim nic wspólnego. Nie miało to nic wspólnego z nią.
Dwóch szakalogłowych służących pojawiło się znikąd i zablokowało jej przejście. Nim zdążyła się obrócić i znaleźć drogę ucieczki, de Nile przemaszerował przez tłum i stanął przy niej, po czym odezwał się głosem wręcz ociekającym słodyczą:
– Wiem, że jako przywódca Dracula cieszył się powszechną miłością… Zapewnił tej szkole bezpieczeństwo na setki lat. – Ramzes przesunął się naprzód, wypychając Draculaurę przed siebie. – Lecz ród de Nile jest jeszcze starszy i potężniejszy od niego. Korzenie naszej rodziny giną w piaskach czasu. A w tak niepewnych dniach musimy czerpać z tradycji, mądrości, doświadczenia.
– Nie-niepewnych czasach? – zapytał Jackson Jekyll. Była to ostrożna, ludzka persona hybrydowego potwora. Sensem życia Holta Hyde’a, jego monstrualnego alter ego, było wzniecanie chaosu. Podczas gdy Holt by wiwatował, Jackson wyglądał, jakby chciał się skryć w najbliższej szafce.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki