Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Moralność nie istnieje - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
25 czerwca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
32,90

Moralność nie istnieje - ebook

Wystarczy iskra, żeby cały świat rodziny Hamiltonów zapłonął.

W rodzinnej korporacji trwa walka o przejęcie kontroli i władzy. Kiedy wszystko kręci się wokół własnych korzyści, to nawet więzy krwi nie są w stanie stłumić prawdziwej ludzkiej natury. Szantaż, kłamstwa, seks, zdrada tajemnic - wszystkie chwyty są dozwolone.

Czy ujawnienie rodzinnej tajemnicy zniszczy codzienny porządek i idyllę budowaną latami? Czy pożądanie i namiętność okażą się silniejsze niż rodzinne relacje? Czy żądza władzy wygra z uczuciami?

 

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788381039772
Rozmiar pliku: 577 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Tę historię można uznać za serię niefortunnych zdarzeń. Można też określić ją mianem przypadku. A czy tak było naprawdę?

Sta­łam przed ma­syw­ny­mi drew­nia­ny­mi drzwia­mi i za­sta­na­wia­łam się, czy po­win­nam za­pu­kać, czy też może we­jść do środ­ka bez uprze­dze­nia. W ko­ńcu ten bu­dy­nek na­le­żał częścio­wo rów­nież do mnie.

Wy­bra­łam tę dru­gą opcję i bar­dzo szyb­ko tego po­ża­ło­wa­łam. Przed mo­imi ocza­mi po­ja­wił się ob­raz, któ­re­go nie dało się już po­tem wy­ma­zać z pa­mi­ęci.

– Gra­ce, ile razy mam po­wta­rzać, żeby pu­kać przed we­jściem do mo­je­go biu­ra? – za­py­tał mój oj­ciec, wci­ąga­jąc spodnie.

– W tej sy­tu­acji cze­piasz się tego, że nie po­in­for­mo­wa­łam ja­śnie pana o swo­im przy­by­ciu? – Par­sk­nęłam śmie­chem. – A to pew­nie ta two­ja nowa se­kre­tar­ka. – Rzu­ci­łam mor­der­cze spoj­rze­nie mło­dej ko­bie­cie.

Pod­nio­sła się z podło­gi, na któ­rej klęcza­ła i po­de­szła do mnie. Wy­ci­ągnęła rękę w moim kie­run­ku, jak­by chcia­ła się ze mną przy­wi­tać.

– Al­li­son – rzu­ci­ła z głu­pim uśmiesz­kiem.

– O Boże. – Prze­wró­ci­łam ocza­mi. – Idź naj­pierw umyj zęby, a pó­źniej naj­le­piej nie wra­caj – do­da­łam.

Na twa­rzy ojca do­strze­głam za­że­no­wa­nie, więc po­sta­no­wi­łam sko­rzy­stać z oka­zji. Po­de­szłam po­wo­li do biur­ka i usia­dłam na jego fo­te­lu.

– Mor­gan Ha­mil­ton, CEO Ha­mil­ton Inc., wda­je się w ro­mans z świe­żo za­trud­nio­ną se­kre­tar­ką – po­wie­dzia­łam.

– Nie mu­sisz mó­wić tego na głos, do­sko­na­le wiem, co zro­bi­łem – od­po­wie­dział.

– Wła­ści­wie mu­szę. Chcia­łam ci zwi­zu­ali­zo­wać, jak będą wy­gląda­ły na­głów­ki ju­trzej­szej ga­ze­ty. – Uśmiech­nęłam się. – Dro­gi ta­tu­siu, do­sko­na­le wiem, że te­raz ro­man­se biu­ro­we są w mo­dzie, ale stać cię na wi­ęcej niż pu­ka­nie se­kre­tar­ki, któ­ra wy­gląda, jak­byś wy­ci­ągnął ją pro­sto z naj­bar­dziej ob­skur­ne­go bur­de­lu w mie­ście.

– Sły­sza­łam to – do­bie­gł do mnie głos z dru­gie­go po­miesz­cze­nia.

– Nie­da­le­ko pada ja­błko od ja­bło­ni – rzu­cił oj­ciec. – Cze­go chcesz?

– W ży­ciu pra­gnę je­dy­nie two­je­go szczęścia – iro­ni­zo­wa­łam.

– Gra­ce, nie przedłu­żaj! – Oj­ciec pod­nió­sł głos. – Roz­po­znam szan­taż na ki­lo­metr. Mów, jaka jest cena two­je­go mil­cze­nia.

– Wi­dzę, że na­wet w roz­mo­wie nie znasz zna­cze­nia słów „gra wstęp­na”. – Wspa­rłam się łok­cia­mi o biur­ko. – Do­brze wiesz cze­go – rzu­ci­łam.

– Nie ma mowy! – krzyk­nął.

Wy­jęłam te­le­fon i za­częłam prze­glądać kon­tak­ty.

– „L.A. Ti­mes” po­wi­nien być za­in­te­re­so­wa­ny ta­kim skan­da­lem…

Oj­ciec pod­bie­gł i wy­rwał mi te­le­fon z ręki.

– Chy­ba jed­nak się my­li­łem. – Za­śmiał się. – Prze­cież bez do­wo­dów nikt nie kupi ta­kiej hi­sto­rii.

Wi­dzia­łam, że za­czy­na się roz­lu­źniać.

W du­chu cie­szy­łam się, że wci­ąż my­ślał o mo­jej wi­zy­cie jak o przy­pad­ku. A prze­cież to on mnie na­uczył, że w tym świe­cie nic się nie dzie­je przy­pad­ko­wo.

– Emma, mo­żesz już wy­jść! – krzyk­nęłam.

– Emma? – za­py­tał zdzi­wio­ny.

– Po­znaj­cie się! – Wska­za­łam na jego se­kre­tar­kę. – A nie, prze­pra­szam, mia­łeś oka­zję po­znać Emmę do­syć, ekhm, do­głęb­nie. – Zo­ba­czy­łam, jak na jego twa­rzy ry­su­je się zwąt­pie­nie. – Już wy­ja­śniam, a wła­ści­wie przy­po­mi­nam, bo to ty by­łeś oso­bą, któ­ra mnie tego na­uczy­ła. – Wsta­łam z fo­te­la. – Wi­dzisz tat­ku, ta oto ko­bie­ta nie jest żad­ną se­kre­tar­ką, ani tym bar­dziej two­ją pra­cow­ni­cą. Od sa­me­go po­cząt­ku pra­co­wa­ła dla mnie i ura­bia­ła cię tak, że­byś wpa­dł ze swo­imi eks­ce­sa­mi. – Po­de­szłam do Emmy. – Two­je wy­na­gro­dze­nie. – Po­da­łam jej ko­per­tę z pie­ni­ędz­mi.

– Wszyst­kie na­gra­nia są za­pi­sa­ne na tym pen­dri­vie. – Po­da­ła mi urządze­nie.

– Wi­dzisz, tat­ku, sta­łeś się nie­roz­sąd­ny w swo­ich dzia­ła­niach i całe szczęście, że to two­ja cór­ka zła­pa­ła cię na go­rącym uczyn­ku – po­wie­dzia­łam, czu­jąc dumę. – A te­raz przej­dźmy do rze­czy. Zor­ga­ni­zu­jesz dla mnie miej­sce w ra­dzie nad­zor­czej, a ja za­pom­nę o wszyst­kim, co wi­dzia­łam.

– Ro­zu­miem. – Za­śmiał się.

– Dla­cze­go się śmie­jesz? – za­py­ta­łam za­kło­po­ta­na.

– Bo całe ży­cie my­śla­łem, że nie znaj­dę god­ne­go na­stęp­cy – od­po­wie­dział i usia­dł na krze­śle. – Do­sta­niesz miej­sce przy sto­le dla do­ro­słych.

Od­wró­ci­łam się, by ukryć za­do­wo­le­nie i ru­szy­łam w kie­run­ku wy­jścia.

– Za­po­mnia­łaś o czy­mś – po­wie­dział sta­now­czo. – Pen­dri­ve.

Po­de­szłam do biur­ka i po­ło­ży­łam go na nim. Zła­pał mnie moc­no za nad­garst­ki i spoj­rzał mi pro­sto w oczy.

– Obyś nie była już dziec­kiem, bo to nie jest za­ba­wa! – po­wie­dział gło­śno.RODZEŃSTWO DO PARY

Grace

Po roz­mo­wie z oj­cem wy­bra­łam się w dro­gę po­wrot­ną do po­sia­dło­ści. Je­cha­łam dłu­gą i krętą uli­cą pro­wa­dzącą do domu, mi­ja­jąc ko­lej­ne re­zy­den­cje. By­li­śmy pró­żni, ale jesz­cze żad­ne­mu Ha­mil­to­no­wi ten stan rze­czy nie prze­szka­dzał.

Mie­li­śmy naj­wi­ęk­szą dzia­łkę w oko­li­cy. Na sa­mym szczy­cie wzgó­rza znaj­do­wa­ła się na­sza po­se­sja ogro­dzo­na wy­so­kim mu­rem. Ni­g­dy na­wet się nie za­sta­na­wia­łam, jak wiel­ki był to te­ren, ale pew­nie był ogrom­ny.

Prze­je­cha­łam przez au­to­ma­tycz­ną bra­mę i dro­gą uło­żo­ną z gra­ni­to­wej kost­ki ru­szy­łam w kie­run­ku domu. Na pod­je­ździe za­wsze bra­ko­wa­ło miej­sca. Za­par­ko­wa­łam auto, za­sta­wia­jąc tym sa­mym sa­mo­chód Mi­cha­ela.

– Chy­ba so­bie żar­tu­jesz! – Brat sta­nął w drzwiach.

– Trze­ba było roz­sąd­niej wy­bie­rać miej­sce do par­ko­wa­nia – od­pa­rłam z uśmie­chem na twa­rzy.

Nie zwa­ża­jąc na jego re­ak­cję, ru­szy­łam do drzwi, jed­nak kie­dy go mi­ja­łam, chwy­cił mnie moc­no za rękę.

– G, wró­cisz do sa­mo­cho­du i od­je­dziesz! – krzyk­nął.

Wy­rwa­łam się z jego uści­sku i we­szłam do domu.

– Je­śli tak bar­dzo ci na tym za­le­ży, masz jesz­cze parę se­kund, żeby od­pa­lić sil­nik, póki je­stem w po­bli­żu, i od­blo­ko­wać so­bie wy­jazd – rzu­ci­łam do nie­go i kątem oka zo­ba­czy­łam, jak bie­gnie do mo­je­go esca­la­de’a.

Do­sko­na­le wie­dzia­łam, że ten sa­mo­chód nie jest ty­po­wym wy­bo­rem ko­bie­ty w moim wie­ku, a wła­ści­wie w żad­nym wie­ku. Po­trze­bo­wa­łam cze­goś du­że­go, w czym mo­żna by prze­wie­źć zwło­ki i z kla­są wpa­ro­wać na naj­wi­ęk­szą im­pre­zę w ca­łym L.A.

Zna­la­złam się w holu. Wi­ęk­szo­ść słu­żby sta­ra­ła się być dla nas nie­wi­docz­na, je­dy­nie Ra­qu­el była ci­ągle w za­si­ęgu wzro­ku. Kim była i co dla nas ro­bi­ła, to od­wiecz­na ta­jem­ni­ca. Słu­żącą? Opie­kun­ką domu? Jed­no­cze­śnie zaj­mo­wa­ła się do­mem i często sprząta­ła bru­dy, któ­re zo­sta­wi­li­śmy po so­bie przy­pad­kiem. Tak na­praw­dę była z nami od za­wsze.

Po­de­szła do mnie i mia­ła za­miar coś po­wie­dzieć, ale mach­nęłam jej ręką przed twa­rzą, sta­ra­jąc się ją uci­szyć. Mia­łam wa­żniej­sze rze­czy na gło­wie niż roz­mo­wa ze słu­żącą.

We­szłam po scho­dach na pi­ętro i otwo­rzy­łam drzwi mo­jej kom­na­ty god­nej ksi­ężnicz­ki, gdzie zo­ba­czy­łam Nate’a le­żące­go na moim łó­żku. Ad­op­to­wał go mój oj­ciec, uży­wa­jąc tego wy­da­rze­nia jako przy­kryw­ki jed­ne­go z wy­stęp­ków.

– Cze­ść sio­strzycz­ko – rzu­cił do mnie, nie wsta­jąc z po­ście­li.

– Nie po­wi­nie­neś tu być, prze­cież o tym roz­ma­wia­li­śmy – od­pa­rłam.

Sły­sząc to, wstał z łó­żka i pod­sze­dł do mnie. Prze­je­chał ręką po mo­jej ta­lii. Po­czu­łam, jak prze­cho­dzi mnie dreszcz. Nie mo­głam się mu oprzeć, był nie­ziem­sko przy­stoj­ny, a do tego do­cho­dzi­ło ry­zy­ko, że zo­sta­nie­my przy­ła­pa­ni, co za ka­żdym ra­zem po­tęgo­wa­ło pod­nie­ce­nie.

– Już so­bie idę – po­wie­dział i za­brał dłoń.

Zła­pa­łam go za rękę i po­ło­ży­łam ją na mo­jej pra­wej pier­si.

– Tyl­ko szyb­ko – szep­nęłam mu do ucha.

Ści­snęłam jego gar­dło i po­pchnęłam na łó­żko. Nate roz­pi­ął szyb­ko spodnie i opu­ścił je do ko­stek. We­szłam na nie­go i usia­dłam okra­kiem. Wie­dzia­łam, że nie za­mknęłam drzwi na klucz i w ka­żdej chwi­li ktoś może we­jść do po­ko­ju. Czu­łam, że tam na dole robi mi się przy­jem­nie.

Nate wsu­nął mi dłoń pod spód­ni­cę i od­gar­nął na bok majt­ki. Wie­dzia­łam, że jest pod­nie­cony tak bar­dzo jak ja lub na­wet bar­dziej. Kie­dy wsze­dł we mnie, jęk­nęłam gło­śno, być może in­ten­cjo­nal­nie. Sły­sząc to, za­tkał moje usta dło­nią, po czym obie­ma ręka­mi zła­pał mnie moc­no za ty­łek.

Uje­żdża­łam go jak naj­lep­sze­go ko­nia wy­ści­go­we­go, w górę i w dół, czu­jąc w so­bie ka­żdy cal jego męsko­ści. Po­wstrzy­my­wa­łam jęki roz­ko­szy, a tak bar­dzo chcia­łam krzy­czeć. Osi­ągnęłam szczyt już po chwi­li, choć nie była to pew­nie za­słu­ga Nate’a, tyl­ko wy­gra­nej bi­twy z oj­cem.

Usa­tys­fak­cjo­no­wa­na ze­szłam z nie­go. Czu­łam, że na mo­ich po­licz­kach po­ja­wił się róż. Od­gar­nęłam wło­sy z twa­rzy i zer­k­nęłam na Nate’a: pa­trzył na mnie jak zbi­ty pies.

– A co ze mną? – za­py­tał.

– Nie wiem. – Prze­wró­ci­łam ocza­mi. – Idź do to­a­le­ty i ulżyj so­bie – do­da­łam, wska­zu­jąc drzwi do ła­zien­ki.

Mo­men­tal­nie wstał z łó­żka, wci­ągnął spodnie i za­pi­ął pa­sek. Ru­szył w kie­run­ku drzwi, rzu­ca­jąc mi mor­der­cze spoj­rze­nie. Nie zwa­ża­łam na nie­go. Był mi po­trzeb­ny, wy­ko­nał swo­je za­da­nie i tym sa­mym prze­stał być przy­dat­ny.

Po­ło­ży­łam się na chwi­lę na łó­żku, cho­ciaż wie­dzia­łam, że to nie ko­niec wra­żeń. Po­trze­bo­wa­łam chwi­li, żeby prze­my­śleć dal­sze kro­ki i prze­ana­li­zo­wać to, co się do tej pory wy­da­rzy­ło.

Oj­ciec my­ślał, że chcę być częścią jego im­pe­rium, ale ja za­mie­rza­łam zbu­do­wać wła­sne na zglisz­czach jego daw­nej wiel­ko­ści. Wie­dzia­łam, że do­sko­na­ło­ść two­rzy się przez znisz­cze­nie nie­do­sko­na­ło­ści.

Z ma­rzeń wy­rwa­ło mnie pu­ka­nie do drzwi.

– We­jść! – krzyk­nęłam.

To była Ra­qu­el.

– Cze­go?! – wark­nęłam.

Zbli­ży­ła się do mnie. Wi­dzia­łam w jej oczach czy­stą zło­ść. Wła­ści­wie to na­wet się jej nie dzi­wi­łam. Spoj­rza­ła mi w oczy i ude­rzy­ła mnie otwar­tą ręką w po­li­czek, któ­ry mo­men­tal­nie stał się jesz­cze bar­dziej ró­żo­wy.

– Po­słu­chaj mnie, gów­nia­ro, nie je­stem two­ją mat­ką, że­byś od­no­si­ła się do mnie w ten spo­sób…

– Je­steś zwol­nio­na – prze­rwa­łam jej, a ona za­śmia­ła mi się w twarz.

– Pa­nien­ko Gra­ce, czy uwa­żasz, że przez ćwie­rć wie­ku pra­cy dla wiel­kie­go rodu Ha­mil­to­nów ni­cze­go się nie na­uczy­łam? – za­py­ta­ła, ale nie cze­ka­ła na od­po­wie­dź. – Po pierw­sze, zwol­nić mnie może tyl­ko twój oj­ciec, ale ni­g­dy tego nie zro­bi, po dru­gie, wiem o to­bie wi­ęcej, niż ci się wy­da­je.

– Chcesz mi coś po­wie­dzieć? – Chcia­łam się do­wie­dzieć, czy cho­dzi­ło jej o Nate’a.

– Mó­wie­nie jest do­me­ną Ha­mil­to­nów, a moje na­zwi­sko nie za­czy­na się na­wet na H, jak sama do­brze wiesz. Gdy­byś nie była roz­pusz­czo­ną gów­nia­rą, to wy­słu­cha­ła­byś mnie od razu i oszczędzi­ła­byś so­bie bólu i upo­ko­rze­nia. Two­ja mat­ka pro­si­ła, że­byś do niej zaj­rza­ła, jak tyl­ko wró­cisz z fir­my. Tyl­ko tyle chcia­łam po­wie­dzieć. – Ukło­ni­ła się i za­mie­rza­ła ode­jść.

– Jest u sie­bie?

– Pani Ha­mil­ton prze­by­wa obec­nie nad ba­se­nem – od­pa­rła, zło­ży­ła ręce za ple­ca­mi i wy­szła z po­ko­ju.

Mat­ka na pew­no ocze­ki­wa­ła ode mnie re­zul­ta­tów. W ro­dzi­nie była trak­to­wa­na jesz­cze go­rzej niż ja, bo nie dość, że była ko­bie­tą, to nie pły­nęła w niej krew Ha­mil­to­nów. Mia­ła naj­mniej do po­wie­dze­nia z nas wszyst­kich, jed­nak po­mi­mo bra­ku po­kre­wie­ństwa z przod­ka­mi ojca była bar­dziej prze­bie­gła niż wi­ęk­szo­ść z nich.KRÓLOWA DIANA

Diana

Obu­dzi­łam się w swo­im łożu god­nym kró­lo­wej. Prze­ci­ągnęłam się i ro­zej­rza­łam w po­szu­ki­wa­niu Mor­ga­na. Drzwi gar­de­ro­by były otwar­te na oścież. Stał na środ­ku i ni­cze­go nie­świa­do­my wy­bie­rał kra­wat, któ­ry za­ło­ży dzi­siaj do pra­cy.

Uczu­cie mi­ędzy nami wy­pa­li­ło się lata temu. On zdra­dzał mnie, a ja jego. By­li­śmy je­dy­nie na tyle dys­kret­ni, że ni­g­dy nie da­wa­li­śmy się przy­ła­pać na go­rącym uczyn­ku, cho­ciaż ka­żde z nas zna­ło praw­dę o tej dru­giej oso­bie. Łączy­ły nas je­dy­nie dzie­ci i do­bro fir­my.

Kor­po­ra­cja tak na­praw­dę w wi­ęk­szo­ści na­le­ża­ła do Mor­ga­na, na­sze dzie­ci po­sia­da­ły częścio­wy pa­kiet udzia­łów, a ja nie mia­łam nic. Wie­dzia­łam, że je­śli nie we­zmę spraw w swo­je ręce, w ko­ńcu wy­lądu­ję na bru­ku. Wy­obra­źcie to so­bie, kró­lo­wa na zim­nym i brud­nym chod­ni­ku jed­nej z ulic Los An­ge­les… Abs­trak­cja po­dob­na do tej uwiecz­nio­nej na ob­ra­zach Pi­cas­sa.

– Ten czy ten? – za­py­tał Mor­gan, przy­kła­da­jąc na zmia­nę kra­wa­ty do ko­szu­li.

– Lewy – od­pa­rłam, nie zwra­ca­jąc na nie uwa­gi.

– Na­wet nie spoj­rza­łaś – po­wie­dział.

– Moja opi­nia i tak się dla cie­bie nie li­czy. – Od­wró­ci­łam się ple­ca­mi do męża.

Czu­łam, jak cie­pły ka­li­for­nij­ski wiatr prze­la­tu­je po moim na­gim cie­le. Usły­sza­łam kro­ki Mor­ga­na. Po­ło­żył rękę na mo­ich ple­cach i za­czął ją prze­su­wać po­wo­li w dół.

Ze­rwa­łam się z łó­żka i sta­nęłam kom­plet­nie naga przed mężem.

– Z tego, co pa­mi­ętam, spie­szysz się do fir­my – wark­nęłam wy­mow­nie.

– Znaj­dę kil­ka mi­nut – od­pa­rł i za­czął dziw­nie mru­żyć oczy.

– Z na­ci­skiem na kil­ka. – Uśmiech­nęłam się dys­kret­nie i chwy­ci­łam szla­frok wi­szący na wie­sza­ku. – Może do tego wró­ci­my po pra­cy. – Po­ca­ło­wa­łam go de­li­kat­nie w po­li­czek, prze­ły­ka­jąc przy tym żółć, któ­rą po­czu­łam w ustach.

Wi­dzia­łam, że się za­go­to­wał, ale na szczęście nie miał cza­su na awan­tu­rę. Chwy­cił tecz­kę i wy­sze­dł z po­ko­ju.

Nie po­cho­dzi­łam z za­mo­żnej ro­dzi­ny. Nie by­łam na­wet oby­wa­tel­ką kra­ju, w któ­rym się zna­la­złam. Moje ko­rze­nie si­ęga­ły Eu­ro­py, a kon­kret­niej Ro­sji. By­łam ma­ło­la­tą da­le­ko od domu, któ­ra nie cof­nie się przed ni­czym, żeby nie mu­sieć wra­cać do oj­czy­zny. Do wszyst­kie­go, co mam, do­szłam sama z po­mo­cą mo­je­go in­te­lek­tu i wdzi­ęków odzie­dzi­czo­nych po mat­ce. Na po­cząt­ku mo­jej zna­jo­mo­ści z Ha­mil­to­na­mi nie po­tra­fi­łam się przy­sto­so­wać, ale czas dzia­ła na wszyst­kich i wszyst­ko wo­kół.

Mor­gan od za­wsze mu­siał mieć wszyst­ko, co naj­lep­sze i naj­dro­ższe. Nie za­do­wa­lał się pó­łśrod­ka­mi i tak oto po­znał mnie. Fir­ma jego ojca spon­so­ro­wa­ła je­den z po­ka­zów mody, w któ­rym by­łam głów­ną mo­del­ką. By­li­śmy wte­dy jesz­cze na­sto­lat­ka­mi, ale jak tyl­ko go zo­ba­czy­łam, jego spo­sób by­cia i cha­ry­zmę, któ­rą ema­no­wał, to wie­dzia­łam, że mu­szę go zdo­być.

By­łam pew­na, że mnie za­uwa­żył. Moje dłu­gie nogi wi­dać było z ostat­nich rzędów, a na­tu­ral­ny blond przy­ci­ągał uwa­gę ka­żde­go mężczy­zny na sali. Choć wi­ęk­szo­ść z nich była w wie­ku mo­je­go ojca, nie prze­szka­dza­ło mi to. Cie­szy­ło mnie po­żąda­nie wy­pi­sa­ne na ich twa­rzach.

Pa­mi­ętam, że tam­te­go dnia wy­cho­dzi­łam z bu­dyn­ku, w któ­rym od­by­wał się event, a on cze­kał na mnie przy jed­nym z sa­mo­cho­dów ojca z naj­wi­ęk­szym bu­kie­tem róż, jaki w ży­ciu wi­dzia­łam. Mia­łam pi­ęt­na­ście lat, a on, jak się pó­źniej do­wie­dzia­łam, był ode mnie rok star­szy.

Pech chciał, a może to było szczęście, że tak samo szyb­ko, jak się po­zna­li­śmy, tra­fi­li­śmy do łó­żka, a dzie­wi­ęć mie­si­ęcy pó­źniej na świat przy­sze­dł Mi­cha­el. Już wte­dy wie­dzia­łam, że Mor­gan nie bie­rze od­po­wie­dzial­no­ści za co­kol­wiek na swo­je bar­ki. Na­ma­wiał mnie, że­bym usu­nęła ci­ążę, ale się na to nie zgo­dzi­łam. Mia­łam po­par­cie w jego ojcu – Wil­lia­mie, zresz­tą do dziś jest mi bar­dzo przy­chyl­ny.

Jed­no jest pew­ne, dzi­ęki mo­jej kon­se­kwen­cji i kil­ku dziur­kom w pre­zer­wa­ty­wie dzi­siaj nikt nie może o mnie po­wie­dzieć, że je­stem sta­rą i bied­ną mat­ką. Le­d­wie prze­kro­czy­łam czter­dziest­kę, więc tak na­praw­dę lep­sza po­ło­wa ży­cia jesz­cze przede mną.

Wy­szłam na bal­kon, by wresz­cie za­pa­lić dłu­go wy­cze­ki­wa­ne­go pa­pie­ro­sa. Nie chcia­łam słu­chać bia­do­le­nia na te­mat tego, jaki wpływ pa­le­nie ma na cerę i jak szyb­ko się przez ten na­łóg ze­sta­rze­ję i umrę. Dla mnie była to przy­jem­no­ść, z któ­rej nie mia­łam za­mia­ru ni­g­dy zre­zy­gno­wać.

Sto­jąc na prze­stron­nym ta­ra­sie, zo­ba­czy­łam w od­da­li sa­mo­chód zbli­ża­jący się do po­sia­dło­ści. Zdu­si­łam swo­ją roz­kosz w po­piel­nicz­ce i po­szłam do gar­de­ro­by. Plu­sem by­cia kimś ta­kim jak ja była ilo­ść kre­acji na ka­żdy dzień, a mi­nu­sem zbyt duży wy­bór. Za­ło­ży­łam ob­ci­słą ko­ron­ko­wą bluz­kę, oczy­wi­ście nie za­kła­da­jąc pod spód sta­ni­ka, i czar­ne do­pa­so­wa­ne spodnie. Do tego chu­s­ta na gło­wę i oku­la­ry prze­ciw­sło­necz­ne.

Moje pier­si były dużo młod­sze ode mnie. Ich sztucz­no­ść prze­ciw­dzia­ła­ła pra­wu gra­wi­ta­cji, dzi­ęki cze­mu wie­dzia­łam, że jesz­cze przez dłu­gie lata sta­nik nie będzie dla mnie przy­mu­sem, a je­dy­nie wy­bo­rem.

Kie­dy scho­dzi­łam po scho­dach, mi­nęłam się z Gra­ce. Była ist­ną mie­szan­ką wy­bu­cho­wą. Odzie­dzi­czy­ła uro­dę po mnie i in­te­lekt po ojcu. Do­dat­ko­wo była tak samo prze­bie­gła jak ja, ale jed­no­cze­śnie prag­ma­tycz­na jak Mor­gan. Wie­dzia­łam, że na­wet bez na­zwi­ska by­ła­by w sta­nie za­jść bar­dzo da­le­ko.

Jed­ną z nie­do­god­no­ści w by­ciu pa­nią Ha­mil­ton było to, że wszy­scy na mnie pa­trzy­li. Wsia­dłam do mo­je­go czar­ne­go ran­ge ro­ve­ra ve­la­ra i ru­szy­łam w kie­run­ku bra­my.

Wy­je­cha­łam na dro­gę i spoj­rza­łam w lu­ster­ko. Sa­mo­chód, któ­ry pod­je­chał wcze­śniej pod po­sia­dło­ść, te­raz je­chał za mną. Pędzi­łam, aż nie wy­je­cha­łam z hrab­stwa. Kil­ka­na­ście ki­lo­me­trów za jego gra­ni­ca­mi znaj­do­wał się Mo­on­li­ght Mo­tel, w któ­rym nikt się nie spo­dzie­wał mnie spo­tkać.

Za­par­ko­wa­łam za bu­dyn­kiem, tak żeby ukryć sa­mo­chód. Wy­sia­dłam i uda­łam się od razu do po­ko­ju. Opła­ci­łam po­byt w tym miej­scu za cały mie­si­ąc z góry, po­słu­gu­jąc się przy tym fa­łszy­wy­mi do­ku­men­ta­mi. Nic nie mo­gło wy­jść na jaw.

Usia­dłam w fo­te­lu w przy oknie i cze­ka­łam. Po chwi­li usły­sza­łam pu­ka­nie do drzwi. Od­su­nęłam de­li­kat­nie za­sło­nę i upew­ni­łam się co do to­żsa­mo­ści mo­je­go go­ścia. Wsta­łam i na­ci­snęłam klam­kę.

W pro­gu stał mój do­bry zna­jo­my, a może na­wet ktoś wi­ęcej. Mężczy­zna młod­szy ode mnie, nie­wie­le star­szy od mo­je­go pier­wo­rod­ne­go.

Ide­al­ne rysy twa­rzy Car­la spra­wia­ły, że aż trzęsły mi się nogi. Miał za­wsze nie­na­gan­ną fry­zu­rę i ide­al­nie przy­strzy­żo­ny za­rost. Ciem­ny ko­smyk wło­sów opa­dał mu na czo­ło, a on co chwi­lę go od­gar­niał. Był pew­ny sie­bie, ale w moim to­wa­rzy­stwie tra­cił grunt pod no­ga­mi.

Od pro­gu rzu­ci­łam się do jego ust, a on upu­ścił na zie­mię ak­tów­kę, któ­rą trzy­mał w ręce.

– Nie tyl­ko ja nie mo­głem się do­cze­kać spo­tka­nia – wy­szep­tał mi­ędzy po­ca­łun­ka­mi.

Jak tyl­ko usły­sza­łam jego au­stra­lij­ski ak­cent, zro­bi­ło mi się go­rąco.

Czu­łam wiel­ką żądzę, któ­rą mu­sia­łam za­spo­ko­ić. Po­de­szli­śmy do łó­żka, po­zba­wia­jąc się na­wza­jem ko­lej­nych części gar­de­ro­by. Po chwi­li Carl stał przede mną zu­pe­łnie nagi. Za­częłam ca­ło­wać jego wy­ra­źne mi­ęśnie brzu­cha i po­wo­li scho­dzi­łam ni­żej, jed­nak nie chcia­łam dać mu zbyt szyb­ko roz­ko­szy, na któ­rą sama dłu­go cze­ka­łam. Prze­rwa­łam i po­pchnęłam go na łó­żko. W ko­ńcu to ja by­łam star­sza i do­sko­na­le wie­dzia­łam, cze­go chcę.

On miał być tu dla mnie, nie na od­wrót. Le­żał na ple­cach na łó­żku. Spoj­rza­łam mu w oczy i wy­czu­łam chwi­lo­we zwąt­pie­nie.

– Mów! Wiesz, ja­kie są za­sa­dy – po­wie­dzia­łam.

– Nie chcę psuć chwi­li – od­pa­rł.

– Już to zro­bi­łeś. – Wes­tchnęłam gło­śno i po­ło­ży­łam się obok nie­go.

Wie­dzia­łem, że za­raz za­cznie ga­dać o tym, jak bar­dzo chcia­łby być ze mną, ukry­wać się po mo­te­lach ni­czym ko­chan­ko­wie, któ­ry­mi prze­cież by­li­śmy.

– Kie­dy od nie­go odej­dziesz? – za­py­tał.

– Wiesz, że to nie jest ta­kie pro­ste – od­po­wie­dzia­łam.

– Wszyst­ko za­le­ży od chęci. – Spoj­rzał na mnie prze­szy­wa­jąco. – A może ty tak na­praw­dę nie chcesz ode­jść od Mor­ga­na? – za­py­tał.

– Roz­ma­wia­li­śmy o tym set­ki razy. Mia­łeś mi w tym po­móc i na czym sta­nęło!? – wy­krzy­cza­łam.

– Na tym, że przy­je­cha­łem dzi­siaj do cie­bie, spe­łnia­jąc two­ją pro­śbę, z my­ślą o tym, żeby za­spo­ko­ić rów­nież two­je pra­gnie­nia – od­po­wie­dział.

Wstał z łó­żka i pod­nió­sł z zie­mi ak­tów­kę. Po­dał mi ją.

– Uda­ło ci się? – za­py­ta­łam.

– Nie wiem, czy to wy­star­czy. Sama mu­sisz oce­nić.

Rzu­ci­łam mu się na szy­ję.

– Wiesz co, prze­szła mi ocho­ta – po­wie­dział, zrzu­ca­jąc mnie z sie­bie.

– Chy­ba żar­tu­jesz! – krzyk­nęłam. – Będziesz się te­raz ob­ra­żał jak dziec­ko? – za­py­ta­łam.

Nie usły­sza­łam od­po­wie­dzi, więc za­częłam rzu­cać w nie­go ubra­nia­mi le­żący­mi na zie­mi. Wi­dząc moją zło­ść, Carl ubrał się szyb­ko i cof­nął w stro­nę drzwi.

– Wróć, jak do­ro­śniesz, bo póki co za­cho­wu­jesz się jak mały chło­piec – po­wie­dzia­łam i wska­za­łam mu pal­cem drzwi.

Wi­dzia­łam, że po­smut­niał, ale zro­bił, co ka­za­łam. Nie mia­łam wy­rzu­tów su­mie­nia. Mężczy­zna za­cho­wu­jący się w ten spo­sób mógł być dla mnie tyl­ko ci­ęża­rem. Wy­cho­wa­łam dwóch sy­nów i trze­ci nie był mi po­trzeb­ny. Chcia­łam fa­ce­ta z krwi i ko­ści.

My­śla­łam, że nie zdo­będzie tego, na czym mi za­le­ża­ło, i że je­dy­ne, cze­go mogę od nie­go ocze­ki­wać, to seks jak z naj­lep­szych fan­ta­zji. Oka­za­ło się ina­czej i by­łam mu za to wdzi­ęcz­na, ale… No wła­śnie, za­wsze było ja­kieś ale.

Carl był fi­nan­si­stą, wiel­kim mó­zgiem kom­pu­te­ro­wym i pre­ze­sem fir­my zaj­mu­jącej się za­bez­pie­cze­nia­mi sie­cio­wy­mi. Być może nie był tak bo­ga­ty jak mój mąż, ale by­wa­li na tych sa­mych im­pre­zach, a w tym świe­cie to zna­czy­ło wi­ęcej niż gru­bo­ść port­fe­la.

Tym ra­zem nie cho­dzi­ło mi o pie­ni­ądze, a o za­pew­nie­nie so­bie spo­koj­nej sta­ro­ści bez zmar­twień. Nie chcia­łam być dłu­żej za­le­żna od ni­ko­go. Carl był dla mnie tyl­ko przy­stan­kiem w dro­dze do celu.

Nie mia­łam po­wo­du, aby dłu­żej tkwić w mo­te­lo­wym po­ko­ju, więc ubra­łam się i wy­szłam na par­king. Po­szłam w stro­nę sa­mo­cho­du, a kie­dy by­łam już przy drzwiach, za­trzy­mał mnie od­głos dzwo­ni­ące­go te­le­fo­nu.

– Gra­ce nas wy­prze­dzi­ła – usły­sza­łam.

– Mo­żesz ja­śniej? – za­py­ta­łam.

– Za­ła­twi­ła so­bie miej­sce przy sto­le dla do­ro­słych. Nic wi­ęcej nie wiem, oprócz tego, że od­kąd wy­szła z fir­my, Mor­gan jest strasz­nie wkur­wio­ny.

– Za­ła­twię to – po­wie­dzia­łam i roz­łączy­łam się.

Wsia­dłam do sa­mo­cho­du i ru­szy­łam w dro­gę po­wrot­ną do domu. W holu spo­tka­łam Ra­qu­el.

– Jak prze­ja­żdżka? – za­py­ta­ła.

– Bar­dzo owoc­nie – od­pa­rłam, po­da­jąc jej ak­tów­kę.

Uśmiech­nęłam się, a ona zro­bi­ła to samo.

– Prze­każ pro­szę Gra­ce, żeby przy­szła do mnie, jak tyl­ko wró­ci do domu. Będę cze­ka­ła przy ba­se­nie.

Po­szłam do sy­pial­ni, we­szłam do gar­de­ro­by i zrzu­ci­łam z sie­bie ubra­nie. Pod­nio­słam bluz­kę i przy­ło­ży­łam ją do nosa. Na­dal czu­łam na niej za­pach Car­la, ale wie­dzia­łam, że nie mogę o nim my­śleć w tych ka­te­go­riach.

Spoj­rza­łam w lu­stro i po­czu­łam praw­dzi­wy za­chwyt. Mimo upły­wu lat na­dal wy­gląda­łam jak mo­del­ka. Z po­wo­dze­niem mo­gła­bym wró­cić na wy­bieg, ale po­rzu­ci­łam swo­je ma­rze­nie daw­no temu i nie chcia­łam do nie­go wra­cać.

Wy­bra­łam błękit­ne bi­ki­ni, za­ło­ży­łam je i wró­ci­łam do sy­pial­ni. Za­rzu­ci­łam na sie­bie szla­frok, a na nogi wsu­nęłam klap­ki. Wy­szłam z po­ko­ju i uda­łam się nad ba­sen.

Nie wie­dzia­łam, jaki do­kład­nie plan zro­dził się w gło­wie mo­jej cór­ki, ale by­łam pew­na, że mu­szę prze­szko­dzić jej w jego re­ali­za­cji. Gra­ce, mimo że była mie­szan­ką na­szej dwój­ki, za­wsze ci­ągnęło w kie­run­ku ojca. Chcia­ła zy­skać jego uzna­nie i ak­cep­ta­cję, a ja by­łam dla niej na­miast­ką przy­ja­ció­łki.

Zże­ra­ła mnie za­zdro­ść, jak tyl­ko my­śla­łam o ich re­la­cji. Nikt w tej ro­dzi­nie nie trak­to­wał mnie po­wa­żnie, ale to uła­twia­ło mi spi­sko­wa­nie prze­ciw­ko wszyst­kim. Przy­naj­mniej nie spo­dzie­wa­li się ata­ku z mo­jej stro­ny.SYN MARNOTRAWNY

Michael

Ide­al­nie ode­gra­łem scen­kę pa­ni­ki na pod­je­ździe. Gra­ce była tak na­iw­na, że mu­sia­łem po­wstrzy­my­wać śmiech, żeby nie zdra­dzić mo­ich praw­dzi­wych in­ten­cji. Czy G na­praw­dę my­śla­ła, że za­sta­wie­nie mo­je­go sa­mo­cho­du przy­pra­wi­ło mnie o hi­ste­rię?

By­łem przy­go­to­wa­ny na na­sze spo­tka­nie. Oj­ciec po­in­for­mo­wał mnie o po­wro­cie ko­cha­nej sio­strzycz­ki chwi­lę wcze­śniej. Zdąży­łem prze­par­ko­wać sa­mo­chód pod same drzwi we­jścio­we i dać jej po­zor­ne po­czu­cie wła­dzy, któ­re­go tak pra­gnęła. Gra­ce my­śla­ła, że jest mądrzej­sza od wszyst­kich i zdo­ła prze­jąć fir­mę w poje­dyn­kę. Naj­wi­docz­niej nie zro­zu­mia­ła żad­nej z lek­cji, któ­re da­wał nam oj­ciec. Naj­wa­żniej­sze były so­ju­sze, a ona tyl­ko pa­li­ła za sobą mo­sty.

Do­je­cha­łem do cen­trum L.A. i wje­cha­łem do pod­ziem­ne­go par­kin­gu jed­ne­go z naj­wy­ższych bu­dyn­ków w mie­ście. By­li­śmy naj­wi­ęk­szym de­we­lo­pe­rem na Za­chod­nim Wy­brze­żu. Dzia­dek za­czy­nał jako pro­du­cent wy­ro­bów drew­nia­nych, ale nic nie trwa wiecz­nie, dla­te­go gdy przy­sze­dł kry­zys, mu­siał pod­jąć kro­ki, by prze­trwać. To krach na Wall Stre­et i jego umie­jęt­no­ść in­we­sto­wa­nia na gie­łdzie spo­wo­do­wa­ły suk­ces Ha­mil­ton Inc.

Wi­ęk­szo­ść lu­dzi pew­nie uwa­ża, że oj­ciec do­stał bar­dzo szczo­dry pre­zent od dziad­ka, ale praw­da wy­gląda zu­pe­łnie ina­czej. Od cza­su prze­ka­za­nia fir­my jej war­to­ść wzro­sła pra­wie dzie­si­ęcio­krot­nie, co czy­ni­ło nas jed­ną z naj­bo­gat­szych ro­dzin nie tyl­ko na za­cho­dzie, ale i w ca­łym kra­ju.

Ka­żdy chciał za­gar­nąć jak naj­wi­ęcej dla sie­bie, ale ja wie­dzia­łem, że nie wy­gram z oj­cem. Gra­ce praw­do­po­dob­nie po­my­śla­ła, że czas jego świet­no­ści już mi­nął, stał się bar­dziej prze­wi­dy­wal­ny i mniej bez­względ­ny, ale my­li­ła się, na­wet nie była świa­do­ma jak bar­dzo.

Wy­sia­dłem z win­dy w lob­by. Mia­łem je­chać od razu do ojca, ale po dro­dze mu­sia­łem jesz­cze coś za­ła­twić na par­te­rze. Przy re­cep­cyj­nej la­dzie sie­dzia­ła naj­pi­ęk­niej­sza ko­bie­ta, jaką w ży­ciu wi­dzia­łem – Lana. Pra­co­wa­ła dla na­szej fir­my od kil­ku lat, a ja, od­kąd ją zo­ba­czy­łem, nie po­tra­fi­łem prze­jść obok niej obo­jęt­nie.

Pod­sze­dłem do niej.

– Kogo my tu mamy, Mi­cha­el Ha­mil­ton – ode­zwa­ła się pierw­sza.

– We wła­snej oso­bie – od­pa­rłem au­to­ma­tycz­nie, a ona się za­śmia­ła.

– Pro­szę. – Wy­ci­ągnąłem różę zza ple­ców i po­da­łem jej.

Wzi­ęła kwia­tek i wsa­dzi­ła go do wa­zo­nu po­mi­ędzy kil­ka­dzie­si­ąt in­nych.

– Dzi­ęku­ję – po­wie­dzia­ła, prze­wra­ca­jąc ocza­mi.

Im bar­dziej wy­da­wa­ła się nie­do­stęp­na, tym bar­dziej mnie do niej ci­ągnęło. Wy­gląda­ła na taką, któ­ra gar­dzi lu­dźmi z mo­ich sfer, czy­taj: ze­psu­tymi bo­ga­cza­mi. By­łem pew­ny, że je­śli mia­łbym ją uwie­ść, mu­sia­łbym uda­wać ko­goś, kim nie je­stem.

– Do zo­ba­cze­nia – po­wie­dzia­łem na od­chod­ne. Usły­sza­łem jesz­cze, jak mówi pod no­sem:

– Ni­g­dy.

Wsze­dłem do win­dy i wy­bra­łem naj­wy­ższe pi­ętro. Oj­ciec uwiel­biał pa­trzeć na Los An­ge­les z góry. Naj­za­baw­niej­sze było to, że po­ziom, na któ­rym znaj­do­wa­ło się jego biu­ro, pier­wot­nie w ogó­le miał nie ist­nieć. Sie­dzi­ba Ha­mil­ton Inc. mia­ła być naj­wy­ższym bu­dyn­kiem w oko­li­cy, ale w trak­cie bu­do­wy za­częto pra­ce nad sąsied­nim wie­żow­cem, któ­ry oka­zał się wy­ższy. Oj­ciec wte­dy zmie­nił pro­jekt, dla­te­go te­raz mógł pa­trzeć na mia­sto z naj­wi­ęk­szej wy­so­ko­ści.

Otwo­rzy­ły się drzwi win­dy. Sze­dłem po­wo­li ko­ry­ta­rzem, mi­ja­jąc po dro­dze naj­wa­żniej­sze oso­by w fir­mie. Na sa­mym jego ko­ńcu znaj­do­wa­ło się biu­ro ojca. Sta­nąłem przed drzwia­mi, wzi­ąłem głębo­ki od­dech i za­pu­ka­łem.

– We­jść – usły­sza­łem jego głos.

Przy jego biur­ku sie­dzia­ła blon­dyn­ka, zda­je się jego se­kre­tar­ka. Nie wie­dzia­łem tyl­ko, dla­cze­go zaj­mu­je to miej­sce, a nie sie­dzi we wła­snym po­ko­ju.

– Po­znaj­cie się, to Emma, ak­tor­ka, któ­rą wy­na­jęła two­ja sio­stra – po­wie­dział oj­ciec.

– Ak­tor­ka? – za­py­ta­łem.

– Wła­śnie tak. Gra­ce po­my­śla­ła, że pod­sta­wi ko­goś, kto mnie uwie­dzie, a ona tym sa­mym zdo­będzie ma­te­ria­ły, któ­ry­mi będzie mnie szan­ta­żo­wać. – Za­śmiał się. – Nie prze­wi­dzia­ła jed­nak tego, że nie dam się na­brać na taki nu­mer. Przej­rza­łem jej pod­stęp od razu, jak tyl­ko Emma we­szła do bu­dyn­ku.

– Cze­kaj… Gra­ce my­śla­ła, że nie spraw­dzisz se­kre­tar­ki, za­nim wpu­ścisz ją do biu­ra? – za­py­ta­łem, pró­bu­jąc opa­no­wać śmiech.

– Tak – od­pa­rł. – Ża­łuj, że nie wi­dzia­łeś, jaka była dum­na, gdy przy­ła­pa­ła mnie z Emmą.

– Ża­łu­ję, cho­ciaż pew­nie zo­ba­czę jej minę ju­tro przy sto­le dla do­ro­słych. – Usia­dłem w fo­te­lu.

Oj­ciec wstał i pod­sze­dł do bar­ku. Wy­jął z nie­go szklan­ki i bu­tel­kę ja­kie­jś sta­rej whi­sky, któ­rą trzy­mał na spe­cjal­ne oka­zje. Na­pe­łnił je i jed­ną mi po­dał.

– Jest coś jesz­cze – za­cząłem. – Tak jak mó­wi­łeś, D wy­szła chwi­lę po to­bie.

– Cie­ka­we, co ta ko­bie­ta knu­je. To pew­nie ko­lej­ny ro­mans, ale na szczęście ja nie po­zo­sta­je jej dłu­żny. – Uśmiech­nął się. – Praw­da, Emma? – rzu­cił.

– Praw­da – od­pa­rła za­kło­po­ta­na dziew­czy­na.

– No to sko­ro so­bie już wszyst­ko wy­ja­śni­li­śmy, to zo­staw nas sa­mych – po­wie­dział do se­kre­tar­ki. – Aha, pie­ni­ądze prze­ka­że ci Lana w re­cep­cji – do­dał.

Od­pro­wa­dzi­li­śmy wzro­kiem Emmę do drzwi. Nie chcia­łem wtrącać się w re­la­cję ro­dzi­ców, ale była co naj­mniej pa­to­lo­gicz­na. Bra­ko­wa­ło tyl­ko, żeby skądś wy­sko­czy­ło nie­ślub­ne dziec­ko albo oka­za­ło się, że któ­ryś z nas sy­pia z Gra­ce… W tej ro­dzi­nie wła­ści­wie wszyst­ko było mo­żli­we.

– Je­steś go­to­wy na ju­tro? – za­py­tał oj­ciec.

– Szy­ku­jesz mnie na to od lat, to chy­ba ja­sne – od­pa­rłem.

– Gdy­by było ja­sne, to­bym cię o to nie py­tał! – Aż po­czer­wie­niał na twa­rzy. – A sko­ro py­tam, to ocze­ku­ję od­po­wie­dzi.

– Je­stem go­to­wy, jak na nic in­ne­go – od­po­wie­dzia­łem.

– Pa­mi­ętaj, że to do­pie­ro po­czątek i two­ja sio­stra na pew­no będzie chcia­ła po­krzy­żo­wać nam pla­ny. Mu­si­my trzy­mać się ra­zem, ina­czej na­zwi­sko Ha­mil­ton odej­dzie w za­po­mnie­nie, a na to nie mogę po­zwo­lić.

Na­gle usły­sze­li­śmy pu­ka­nie do drzwi.

– Kogo to nie­sie? – rzu­cił zdzi­wio­ny oj­ciec, po czym wstał i otwo­rzył drzwi.

– Chy­ba nie mu­szę się za­po­wia­dać – usły­sza­łem zna­jo­my głos.

Pod­nio­słem gło­wę i zo­ba­czy­łem mo­je­go dziad­ka – Wil­lia­ma Ha­mil­to­na, w ca­łej oka­za­ło­ści. Od lat nie by­wał w fir­mie, za­tem na­sze spo­tka­nie w biu­rze ojca nie mo­gło być przy­pad­ko­we. Czu­łem, że jego wi­zy­ta to ko­lej­ne pro­ble­my.

– Zo­staw nas sa­mych – po­wie­dział oj­ciec.

Prze­sze­dłem koło dziad­ka, ale na­wet się ze mną nie przy­wi­tał. Wy­glądał, jak­by nie do ko­ńca wie­dział, kim je­stem. Zresz­tą w ży­ciu wi­dzia­łem go może kil­ka razy. Nie mie­li­śmy kon­tak­tu.

– Roz­ma­wia­li­śmy o tym, Bill. Nie ma naj­mniej­szej szan­sy, że­bym się na to zgo­dził. – Za­nim wy­sze­dłem, usły­sza­łem głos ojca.

Nie zje­cha­łem od razu na par­king. Chcia­łem jesz­cze raz zo­ba­czyć Lanę, więc po­sta­no­wi­łem prze­jść obok jej biur­ka.

– Zno­wu ty. – Gło­śno wes­tchnęła.

– Jaki masz ze mną pro­blem?! – Nie wy­trzy­ma­łem. – Je­stem dla cie­bie miły, przy­no­szę ci kwia­ty, kom­ple­men­tu­ję, a ty mnie trak­tu­jesz w ten spo­sób.

– Wi­dać, że nie ro­zu­miesz ko­biet. – Za­ru­mie­ni­ła się.

– Zde­cy­do­wa­nie. – Po­dra­pa­łem się po gło­wie.

– Za­pro­sisz mnie wresz­cie gdzieś czy za­mie­rzasz tyl­ko ro­bić ma­śla­ne oczy, przy­no­sić kwia­ty i za­ga­dy­wać?

– Co? – za­py­ta­łem zdzi­wio­ny. – Ja­sne!

– Daj te­le­fon – po­wie­dzia­ła.

Po­da­łem jej ko­mór­kę, a ona za­częła coś wy­stu­ki­wać na kla­wia­tu­rze. Po chwi­li mi go od­da­ła.

– To mój ad­res i nu­mer te­le­fo­nu. Przy­je­dź po mnie o ósmej, ani mi­nu­ty spó­źnie­nia.

– Do wie­czo­ra – po­wie­dzia­łem i ru­szy­łem w stro­nę win­dy.

Czy­li oka­za­ło się, że mój dzień jed­nak będzie przy­jem­niej­szy niż my­śla­łem. Mu­sia­łem wró­cić do domu. Wie­dzia­łem, że G nie może się ni­cze­go do­my­ślić, więc za­mie­rza­łem być bar­dzo ostro­żny. Sio­strzycz­ka do­brze od­czy­ty­wa­ła ludz­kie in­ten­cje, ale ja by­łem zna­ko­mi­tym ak­to­rem.

Wró­ci­łem do po­sia­dło­ści, wsze­dłem do domu i roz­sia­dłem się na so­fie w sa­lo­nie. Przez okno wi­dzia­łem, że Gra­ce roz­ma­wia z Dia­ną. Mia­łem wra­że­nie, że nie są w do­brym na­stro­ju.MATKA Z CÓRKĄ

Grace

Wy­szłam na ze­wnątrz, po­de­szłam do ba­se­nu i zo­ba­czy­łam mat­kę w skąpym bi­ki­ni. Ta ko­bie­ta chy­ba nie zda­wa­ła so­bie spra­wy, że lata jej świet­no­ści daw­no mi­nęły i poza jędr­ny­mi sztucz­ny­mi cyc­ka­mi pew­ne rze­czy po­win­na ukryć pod war­stwą ma­te­ria­łu.

Zła­pa­łam ręcz­nik i w nią rzu­ci­łam.

– Za­słoń się, nie wszy­scy mu­szą to wi­dzieć – po­wie­dzia­łam.

– Dziec­ko, mimo czter­dziest­ki na kar­ku na­dal wy­glądam le­piej od cie­bie – od­pa­ro­wa­ła, a kąci­ki jej ust po­wędro­wa­ły do góry.

– Ciesz się, że ojca stać na ope­ra­cje pla­stycz­ne i inne za­bie­gi, cho­ciaż tyle tego już zro­bi­łaś, że nie wia­do­mo, czy za­raz coś ci nie od­pad­nie – po­wie­dzia­łam i za­chi­cho­ta­łam.

– Po pro­stu mi za­zdro­ścisz. – Uśmiech­nęła się jesz­cze sze­rzej. – W ko­ńcu wy­gląd odzie­dzi­czy­łaś po ojcu.

Zde­cy­do­wa­nie mia­ła ra­cję. Ona wy­gląda­ła jak ta­nia ru­ska pro­sty­tut­ka, a mnie z wy­glądu było bli­żej do su­per­mo­del­ki z wy­brze­ża Mo­rza Śró­dziem­ne­go. Gru­be, ciem­ne wło­sy odzie­dzi­czy­łam rze­czy­wi­ście po ojcu, ale fi­gu­rę naj­wi­docz­niej po bab­ce ze stro­ny mat­ki. Moje wy­mia­ry były ide­al­ne, dla­te­go nie mu­sia­łam wspo­ma­gać się me­dy­cy­ną es­te­tycz­ną.

– Do rze­czy – rzu­ci­łam. – Chy­ba cze­goś ode mnie chcia­łaś.

– By­łaś rano u ojca… – za­częła i prze­rwa­ła na chwi­lę, spraw­dza­jąc moją re­ak­cję. – Po co? – do­da­ła.

– Czy ty mi się spo­wia­dasz ze swo­ich scha­dzek z Car­lem? – za­py­ta­łam i zo­ba­czy­łam zdzi­wie­nie na jej twa­rzy. – My­ślisz, że o nim nie wiem? Chło­pak jest prak­tycz­nie w moim wie­ku, a to nie świad­czy o to­bie do­brze.

Mat­ka wsta­ła z le­ża­ka i po­de­szła do mnie.

– Co za­mie­rzasz? – za­py­ta­ła.

– Mu­sisz pre­cy­zyj­niej for­mu­ło­wać py­ta­nia, bo w tej chwi­li nie wiem, czy cho­dzi ci o moje za­mia­ry wo­bec cie­bie, czy ojca. Ale od­po­wiem na oba py­ta­nia. Wo­bec ojca, nie two­ja spra­wa, wo­bec cie­bie, nie two­ja spra­wa. – Wi­dzia­łam, że jest w szo­ku. – To wszyst­ko? – za­py­ta­łam, ale nie cze­ka­łam na od­po­wie­dź. – W ta­kim ra­zie dzi­ęku­ję za miłą roz­mo­wę. Do zo­ba­cze­nia ni­g­dy – rzu­ci­łam i od­wró­ci­łam się na pi­ęcie.

Zła­pa­ła mnie moc­no za rękę. Wi­dać, że do­bra­li się z oj­cem pod względem tem­pe­ra­men­tu, tak samo ła­two było wy­pro­wa­dzić ich z rów­no­wa­gi.

– Za­cze­kaj, gów­nia­ro! – po­wie­dzia­ła pod­nie­sio­nym to­nem. – To ja znisz­czy­łam swo­je ide­al­ne cia­ło, żeby cię uro­dzić, a ty mi się w ten spo­sób od­wdzi­ęczasz?

– Za te znisz­cze­nia za­pła­cił oj­ciec, tak że je­ste­śmy kwi­ta, a poza tym z tego, co mi wia­do­mo, to on cię za­płod­nił, więc pre­ten­sje mo­żesz mieć tyl­ko do nie­go, no i do sie­bie. Pa­trząc z in­nej stro­ny, to po­win­naś mi dzi­ęko­wać, bo gdy­by nie ja i Mi­cha­el, praw­do­po­dob­nie daw­no zo­sta­wi­łby cię dla któ­re­jś ze swo­ich ko­cha­nek – wy­ja­śni­łam.

– Mor­gan? – Za­śmia­ła się. – Ni­g­dy by mnie nie zo­sta­wił. Nie­wa­żne z kim sy­piasz, ale z kim za­sy­piasz.

– Ty chy­ba wiesz o tym naj­le­piej – Uśmiech­nęłam się sze­ro­ko.

– Ka­żdy z nas ma tru­py w sza­fie, po­cze­kaj, aż two­je za­czną wy­pa­dać – po­wie­dzia­ła i mnie pu­ści­ła.

Po­szłam w swo­ją stro­nę, cho­ciaż wie­dzia­łam, że to nie ko­niec atrak­cji. Cze­ka­ła nas jesz­cze ro­dzin­na ko­la­cja, jak co wie­czór. Wy­da­rze­nie to przy­po­mi­na­ło nie­jed­no­krot­nie ko­me­dię roku, choć cza­sa­mi prze­ra­dza­ło się w dra­mat. By­łam cie­ka­wa, jak tym ra­zem się po­to­czy wspól­ny ro­dzin­ny po­si­łek.

Po­szłam do swo­je­go po­ko­ju, po­ło­ży­łam się na łó­żku i na chwi­lę za­po­mnia­łam, kim je­stem i jaki mam cel. Było mi przy­jem­nie, ale to trwa­ło do­słow­nie uła­mek se­kun­dy. Nie mo­głam za­po­mi­nać o na­gro­dzie, któ­ra cze­ka­ła na mnie pod ko­niec tej gry. Oj­ciec zwy­kł ma­wiać, że Ha­mil­to­no­wie ni­g­dy nie prze­gry­wa­ją. Tym ra­zem miał ra­cję, gdyż wal­czy­ło ze sobą dwo­je lu­dzi o tym sa­mym na­zwi­sku.

Za­częłam przy­go­to­wa­nia do ko­la­cji. W tym domu nic nie mo­gło od­by­wać się w nor­mal­ny spo­sób. Ka­żda czyn­no­ść mu­sia­ła być w pew­nym stop­niu eks­tra­wa­ganc­ka. Na ko­la­cję ka­żde z nas stro­iło się jak na naj­lep­szy ban­kiet, jak­by­śmy mie­li usi­ąść do sto­łu i roz­ma­wiać o in­we­sty­cjach war­tych mi­lio­ny. Prze­cież to był zwy­kły po­si­łek w gro­nie lu­dzi, któ­rzy wza­jem­nie się nie­na­wi­dzą. To uczu­cie było je­dy­ną ce­chą tej ro­dzi­ny.

Na­gle otwo­rzy­ły się drzwi po­ko­ju. Kie­dy zo­ba­czy­łam Nate’a, wy­mow­nie prze­wró­ci­łam ocza­mi. Mia­łam na­dzie­ję, że nie li­czył na dru­gą run­dę, bo obec­nie nie by­łam w na­stro­ju. Pod­sze­dł do łó­żka i usia­dł.

– Co­kol­wiek wy­my­śli­łaś, chcę mieć w tym udział. Nie spła­wisz mnie tak jak wcze­śniej. Do­brze wiem, że coś knu­jesz prze­ciw­ko ojcu.

Od­wró­ci­łam się na bok.

– Na­wet je­śli, to cze­mu mia­łbyś mieć w tym swój udział? – za­py­ta­łam.

– Bo mogę oka­zać się przy­dat­ny – od­pa­rł.

– Przy­dat­ny? – Za­śmia­łam się. – Cie­ka­we, jak sie­ro­ta mia­ła­by być przy­dat­na? – do­da­łam.

– Wła­śnie przez to, że ka­żdy trak­tu­je mnie jak sie­ro­tę, któ­ra jest wdzi­ęcz­na za dach nad gło­wą i ro­dzi­nę, je­stem naj­bar­dziej nie­bez­piecz­ny z was wszyst­kich. Za­uważ, że oprócz cie­bie nikt mnie w tym domu nie za­uwa­ża. Je­stem jak cień – wy­ja­śnił.

Wła­ści­wie to jego po­my­sł mi się po­do­bał. Mo­głam wzi­ąć go do spó­łki, a na sam ko­niec zo­sta­wić z ni­czym, do­kład­nie jak pod­czas na­sze­go ostat­nie­go spo­tka­nia.

– Wiesz co? – po­wie­dzia­łam z uśmie­chem. – Masz ra­cję.

– Po­wiedz mi tyl­ko, jaki jest plan, a ja po­sta­ram się po­móc.

– Wszyst­kie­go ci nie po­wiem, ale wiem o ojcu kil­ka rze­czy, któ­re mo­gły­by mu za­szko­dzić…

– Ko­chan­ki? – prze­rwał mi.

– Tak, skąd wiesz? – za­py­ta­łam.

– Prze­cież on się z tym na­wet nie kry­je. Zresz­tą to samo robi mat­ka – od­pa­rł. – To za mało, chcesz praw­dzi­wej sen­sa­cji? – za­py­tał.

– Chcę – rzu­ci­łam.

– Mu­sisz mi naj­pierw obie­cać miej­sce obok cie­bie w fir­mie.

Skrzy­wi­łam się na te sło­wa.

– Do­brze, obie­cu­ję – po­wie­dzia­łam nie­chęt­nie.

– Ko­ja­rzysz Do­uble Peak Park? – za­py­tał.

– Oczy­wi­ście. Oj­ciec od lat pró­bu­je ku­pić tę zie­mię…

– Ku­pić? – Za­śmiał się. – On już daw­no jest wła­ści­cie­lem tego te­re­nu. Co wi­ęcej, uda­ło mu się wręczyć ła­pów­kę se­na­to­ro­wi i otrzy­ma wszel­kie mo­żli­we po­zwo­le­nia na bu­do­wę.

– Prze­cież to re­zer­wat przy­ro­dy – od­pa­rłam zdzi­wio­na.

– No wła­śnie, więc zda­jesz so­bie spra­wę, co będzie, je­śli udo­stęp­nisz wszyst­kie do­ku­men­ty ra­zem z po­twier­dze­nia­mi prze­le­wów na Kaj­ma­ny i pla­nem za­go­spo­da­ro­wa­nia te­re­nu? – za­py­tał.

– Nie mów mi, że masz coś ta­kie­go – po­wie­dzia­łam i nie­świa­do­mie zbli­ży­łam się do nie­go.

– Prze­cież wła­śnie to po­wie­dzia­łem.

Rzu­ci­łam się mu na szy­ję i za­częłam go ca­ło­wać. Ze­pchnął mnie szyb­ko z ko­lan, spoj­rzał mi w oczy i rzu­cił:

– Nie pró­buj mnie oszu­kać. Mamy umo­wę, tak?

– Do­trzy­mu­ję sło­wa, wiesz o tym – od­po­wie­dzia­łam.

– Wiem.

Po­czu­łam, jak mo­men­tal­nie na­ra­sta we mnie ocho­ta na coś, cze­go nie zro­bi­łam wcze­śniej. Ze­szłam z łó­żka i uklękłam przed Na­tem. Prze­je­cha­łam dło­nią po jego kro­czu i spoj­rza­łam w górę, szu­ka­jąc jego wzro­ku i apro­ba­ty. Wi­dzia­łam w jego oczach, że ma ocho­tę na moje usta tak bar­dzo, jak bar­dzo ja pra­gnęłam po­czuć jego.

Roz­pi­ęłam mu spodnie i ści­ągnęłam ra­zem z bok­ser­ka­mi do ko­stek. Do­ty­ka­łam go naj­pierw dło­nią. Je­ździ­łam nią w górę i w dół, aż zro­bił się twar­dy. Do­pie­ro wte­dy wzi­ęłam go do buzi. Czu­łam, że Nate nie mógł się tego do­cze­kać. Po­ło­żył rękę na mo­jej gło­wie i naj­pierw ba­wił się wło­sa­mi, a pó­źniej za­czął nada­wać tem­po.

Był de­li­kat­ny i to mi często w nim prze­szka­dza­ło. Chwi­la­mi chcia­łam, żeby ktoś zła­pał mnie za gar­dło, przy­pa­rł do ścia­ny i ze­rżnął jak zwy­kłą dziw­kę, ale to nie było w jego sty­lu. Nate był ty­pem mężczy­zny, któ­ry ko­cha się w dwóch, może trzech ulu­bio­nych po­zy­cjach i za­wsze pyta o po­zwo­le­nie.

Pa­trzy­łam mu cały czas w oczy. Czu­łam, że za­czy­na uno­sić bio­dra z roz­ko­szy. Wie­dzia­łam, że jest bli­sko spe­łnie­nia, więc za­częłam mu po­ma­gać ręką. Zwi­nął się cały, kie­dy szczy­to­wał, a ja za­spo­ko­iłam po raz ko­lej­ny swo­je żądze. Wsta­łam z podło­gi i wy­ta­rłam kąci­ki ust chu­s­tecz­ką. Nate po­sze­dł na chwi­lę do ła­zien­ki, by się umyć.

– A ty? – za­py­tał, wy­cho­dząc.

– Ja mam inne rze­czy do ro­bo­ty – od­pa­rłam.

– Ro­zu­miem, że mam so­bie pó­jść?

– Szyb­ko się uczysz, bra­cisz­ku – po­wie­dzia­łam.

Wy­sze­dł z po­ko­ju, tym ra­zem usa­tys­fak­cjo­no­wa­ny, a ja wresz­cie mia­łam czas, by od­po­cząć przed ko­la­cją.CIEŃ

Nate

Opu­ści­łem po­kój Gra­ce. Czu­łem się tak, jak­by ka­żdy w tym domu za­uwa­żał mnie tyl­ko wte­dy, kie­dy by­łem aku­rat po­trzeb­ny. Nie po­do­ba­ło mi się to od dnia, kie­dy tu tra­fi­łem. Wie­dzia­łem, że je­stem tyl­ko pi­ęk­nym na­głów­kiem w ga­ze­cie, ma­jącym za za­da­nie przy­kryć ko­lej­ną afe­rę z udzia­łem Mor­ga­na Ha­mil­to­na. Jed­nak to była ni­ska cena za luk­sus, któ­ry sze­dł w pa­rze z ad­op­cją.

Moje uczu­cia nie były dla mnie naj­wa­żniej­sze. Ka­żdy w tym domu miał po­dob­ny cel, i mimo nie­wiel­kich ró­żnic mi­ędzy nami w tej ma­te­rii, by­łem w grun­cie rze­czy taki sam jak Ha­mil­to­no­wie. Chcia­łem wła­dzy, bo pie­ni­ądze na tym po­zio­mie za­mo­żno­ści były tyl­ko do­dat­kiem. Bar­dzo przy­jem­nym, ale na­dal do­dat­kiem.

Opu­ści­łem głów­ną re­zy­den­cję i po­sze­dłem do swo­je­go domu. Moja sy­pial­nia była w osob­nym bu­dyn­ku. Pa­mi­ętam, jak pierw­sze­go dnia po moim przy­by­ciu, Dia­na szep­ta­ła Mor­ga­no­wi coś o kra­dzie­żach i stra­chu. By­łem tyl­ko dziec­kiem, nie po­wi­nie­nem był sły­szeć ta­kich rze­czy o so­bie.

Żal, któ­ry po­ja­wił się wte­dy we mnie, za­pu­ścił moc­ne ko­rze­nie i zo­stał ze mną do te­raz. Uni­ka­łem Dia­ny, jak mo­głem. Nie po­tra­fi­łem znie­ść jej po­gar­dli­we­go spoj­rze­nia. Wy­wo­ły­wa­ła we mnie same ne­ga­tyw­ne emo­cje. Naj­le­piej by­ło­by, gdy­by znik­nęła, cho­ciaż nie po­wi­nie­nem tego w ogó­le roz­wa­żać.

Mor­gan ró­żnił się od niej i wzi­ął na sie­bie cały ci­ężar od­po­wie­dzial­no­ści. Ni­g­dy nie trak­to­wał mnie go­rzej od Gra­ce i Mi­cha­ela. By­łem mu za to wdzi­ęcz­ny. Nie zmie­nia­ło to jed­nak fak­tu, że je­śli chcia­łem za­słu­żyć na na­zwi­sko, mu­sia­łem się wy­ka­zać, a w tej ro­dzi­nie wszel­kie chwy­ty były do­zwo­lo­ne.

Je­dy­nie sła­bo­ść do Gra­ce cza­sa­mi przy­ćmie­wa­ła mój osąd. Wie­dzia­łem, że któ­re­goś dnia będę mu­siał od­wró­cić się od niej lub od Mor­ga­na. Ka­żdy z nas w ko­ńcu będzie mu­siał wy­brać stro­nę, bo w po­je­dyn­kę nie mo­żna uzy­skać ocze­ki­wa­ne­go efek­tu.

Usły­sza­łem, jak ja­kiś sa­mo­chód wje­żdża na pod­jazd re­zy­den­cji. Zo­ba­czy­łem wy­sia­da­jące­go Mor­ga­na. Zwy­kle wcho­dził od razu do re­zy­den­cji, ale dzi­siaj zro­bił ina­czej. Wi­dzia­łem, że idzie w kie­run­ku mo­je­go domu, ale by­łem zdzi­wio­ny, gdy usły­sza­łem pu­ka­nie. Pod­eks­cy­to­wa­ny ru­szy­łem w kie­run­ku drzwi i otwo­rzy­łem je.

– Cho­dź – rzu­cił.

Nie py­ta­łem, o co cho­dzi. Po­sze­dłem za nim, zresz­tą war­to było mieć go na oku, tak jak ka­żde­go Ha­mil­to­na. We­szli­śmy do re­zy­den­cji i…

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: