Morderca kochanka - ebook
Morderca kochanka - ebook
Jurek i Kryśka nie są idealnym małżeństwem. Kiedy kochanek żony, nazywany Rasputinem, tragicznie kończy życie, kobieta nakazuje mężowi, który jest dziennikarzem śledczym w lokalnej gazecie, odnaleźć morderców. Okazuje się, że nieżyjący był nie tylko miłośnikiem kobiecych wdzięków, ale prawdopodobnie strażnikiem złota, które zatopiono w jeziorze. W którym? W okolicy jest niejedno. Plotka głosi, że w wodzie znajduje się także odlany z cennego kruszcu posąg Józefa Piłsudskiego. Poszukiwaczy skarbów nie brakuje, a ich mocodawcy są nie tylko w Polsce. I bacznie obserwują. Jurek na studiach był kujonem. Jednak nie zawsze się uczył. Trafił do łóżka Krystyny, która korzystała z życia i nie zamierzała wracać do domu w niewielkiej mieścinie bez męża. Przez lata był wierny żonie. Gdy został zdradzony, postanowił nie odrzucać nadarzających się okazji. Jednak nadal kocha Krystynę. Opowieść o miłości, seksie i złocie kończy się w sposób zaskakujący…
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8290-544-1 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Prolog
Tajemnice żony
Kotka na niego czekała
Miasto pamięta Zdzicha
Koledzy Bonda w redakcji
Chodzą koło Jurka
Skromna „Pinka”
Wrócił do Konina
Pogrzebać w życiorysie
Uwieść policjanta
Żona musi wiedzieć wszystko
Kogo kocha Viola?
Jaki Piłsudski?
Łącznik szpiega
Płacząca matka
Przyjaciółki trzy
Benek, Kwiatek, Benito
Popiołek w akcji
Jedziemy na spacer
Wysłanniczka
Policja nic nie wie?
Oj, Bogna
W drodze do redakcji
Niezwykły poranek
W domu bezpiecznie
Nad jeziorem
Daleko do domu
Do Ślesina
Gdzie jest Natka?
Co z Bogną?
Viola bez tajemnic
W nocy w domu…
Okazałeś się facetem…
Sylwia płakała
Strażnicy jeziora
Zośka przemówiła
Agresor
Viola nie zrozumiała
Za godzinę u mnie
Grzybuś i Woronin
Szybko do Poznania
Jan, syn Benita
SpowiedźProlog
Siedzieli w fotelach przy okrągłym stoliku, przed telewizorem. Jak wczoraj, przedwczoraj, jak zawsze. Rozmowa się nie kleiła, w telewizji nie było nic ciekawego, o czym można byłoby pogadać.
– Dlaczego patrzysz na mnie jak na lafiryndę? – odezwała się Kryśka, zerkając kątem oka na Jerzego, który od dłuższego czasu się w nią wpatrywał.
– Skąd wiesz, jak patrzę na lafiryndy?
– Ja już swoje wiem. – Zdawała sobie sprawę, że zabrnęła w ślepy zaułek.
Cały czas patrzył na żonę.
– Wlepiasz we mnie ślepia, jakbym ci rogi przyprawiła – znów zaatakowała.
Poprawił się w fotelu, tylko w ten sposób zareagował.
– Chcę, żebyś wiedział, że tak było. Masz rogi aż do sufitu.
Kryśka z Jerzym kłócili się często. Powody znajdowali nawet w stukaniu łyżką w talerz. To ona. W nieumytych naczyniach po obiedzie. Też ona. Albo porozrzucanych po mieszkaniu ciuchach. To on. Ale, żeby przyprawianie rogów?
Nie wierzył w to, co usłyszał. Sądził, że opowiada mu jakiś film. A ona przyłożyła jeszcze mocniej:
– Z tym twoim kumplem, Zdzichem, starym kawalerem i Rasputinem, puszczam się od pół roku. Też w tym fotelu, w którym teraz siedzisz.
Gdyby Jerzy miał pod ręką pistolet, którego przecież nie miał, może by się zastrzelił, wymierzyć do Krystyny nie byłby w stanie. Ze ściśniętego gardła wyrwało mu się bez kontroli:
– Jak to?
– Srak to! – krzyknęła. – Całymi dniami jesteś w pracy, tak cię niby ta twoja robota rajcuje, że już nawet mojej wydepilowanej cipki nie zauważyłeś. A Zdzichu zobaczył i mu się spodobała. – Uśmiechnęła się, pokazując język.
Wstał z fotela. Wiedział, że musi coś zrobić, a jednak niczego więcej nie wymyślił. Zakręcił się, aż nogi mu się zaplątały.
– Tylko mi tutaj nie mdlej, ja cię cucić nie będę – przestrzegła.
Mdleć nie miał ochoty, choć może to byłoby jakieś wyjście. Ale skoro nie dostał pozwolenia… Poszedł do kuchni. Włączył czajnik.
– Mnie też zrób herbatę, tylko niczego nie dosypuj – zawołała.
Zrezygnował z herbaty. W przedpokoju wsunął nogi w rozczłapane półbuty. Wychodząc, zawył:
– Zabiję chuja!
Drzwi zamknął jednak delikatnie.
***
Przed blokiem oddalonym może o kilometr od tego, w którym mieszkali Jerzy z Kryśką, zatrzymał się policyjny radiowóz. Pospiesznie wyszli z niego dwaj funkcjonariusze i otworzyli niedomknięte drzwi klatki schodowej. Sierżanci Jan Goleń i Leszek Miłek nie zapalili światła. Od razu więc zauważyli, że drzwi do mieszkania na pierwszym piętrze są uchylone. Goleń sięgnął do kabury po pistolet. Miłek go powstrzymał.
Najpierw zapukali, a gdy nikt nie odpowiadał, weszli do środka. W korytarzu na urządzeniu do ćwiczeń gimnastycznych, przymocowanym do sufitu, wisiał z pętlą na szyi mężczyzna. Drugi, z rozbitą głową i krwią spływającą po twarzy, siedział oparty o ścianę. Gdy się pojawili, ten na podłodze otworzył oczy, jakby się przebudził.
– Pan redaktor Maciąg? – Sierżant Miłek przykucnął przy rannym.
Jerzy nie odpowiedział. W tym samym czasie sierżant Goleń stanął na taborecie i tępym nożem znalezionym w kuchni starał się przeciąć linkę z wisielcem. Kiedy mu się udało, ciało rosłego mężczyzny runęło na ziemię, przygniatając tego pod ścianą.
– Jestem Jerzy Maciąg z „Wiadomości Lokalnych”, co się stało? – Mężczyzna z rozbitą głową z trudem wymawiał poszczególne słowa.
Policjanci przewrócili wisielca na plecy, by sprawdzić, czy żyje. Choć ciało było jeszcze ciepłe, wybałuszone oczy i mokre w kroczu spodnie, rozwiewały nadzieję. Jednak rozpoczęli reanimację.
Goleń zadzwonił po pogotowie.
Maciąg próbował wstać. Kiedy mu się udało, chwycił się za głowę. Zaskoczył go widok krwi na rękach. Zaczął szukać w kieszeni chusteczki. Widząc to, sierżant Miłek zmoczył pod kranem kuchenną ściereczkę i podał rannemu.
– Dostaliśmy sygnał, że mąż poszedł rozprawić się z kochankiem żony. Zadzwoniła do nas ta żona. Nie skojarzyliśmy, panie redaktorze, że to pańska żona – Goleń mówił powoli i obserwował, jak Jerzy zareaguje.
– To wszystko prawda, ale nie ma się czym chwalić – przyznał redaktor, przyciskając ściereczkę do głowy. – Przyszedłem do mojego kumpla – tutaj Maciąg głośno przełknął ślinę – aby się z nim rozmówić. Drzwi były otwarte. Jakiś dryblas w kapturze na głowie wyskoczył z kuchni, rzucił mną o ścianę i dopiero gdy przyszliście, zauważyłem, że Zdzichu wisi.
Lekarz stwierdził zgon. A zaraz po nim w mieszkaniu pojawili się policyjni technicy i komisarz Ziemowit Popiołek, którego Jerzy Maciąg dobrze znał. Nieraz byli na piwie. Popiołek lubi opowiadać także o dochodzeniach prowadzonych przez kolegów, a Maciąg chętnie słuchał. Nigdy nie napisał, od kogo otrzymał informacje. Zawsze w artykule wspominał jednak, że sprawa na pewno zostanie wyjaśniona, bo zajmuje się nią miejscowy Sherlock Holmes. Co Popiołkowi chyba wystarczało.
– Juruś, nigdy nie mówiłeś, że masz taką francę żonę – próbował pocieszyć kolegę komisarz. – Ja bym swoją zabił – szepnął redaktorowi do ucha. – Ty temu wisielcowi chyba nic nie zrobiłeś? – Policjant starał się spojrzeć Maciągowi w oczy.
– Ziemek, czy cię pojebało? Dostał chuj za swoje, ale to nie ja.
– Uspokój się, musiałem zapytać – tłumaczył się funkcjonariusz. – Opisz mi tego, który ci łeb rozbił i może powiesił tego twojego kumpla. – Tutaj komisarz się uśmiechnął i dodał: – Już byłego kumpla.
– Wielki. Jak mnie chwycił łapą za szyję, to myślałem, że mi kości połamie. I tyle, kurwa, pamiętam. – Redaktor rozłożył ręce.
– Jeśli zrobiliście wszystko, wołajcie karawaniarzy – zdecydował komisarz Popiołek. – Ten wisielec miał jakąś rodzinę, wiesz może, Juruś? – uprzejmie zapytał policjant.
– Wiele lat temu rodzice mu zmarli, rodzeństwa nie miał. Tak mówił. Żony też. – Dziennikarz nie odważył się spojrzeć na policjanta. – Przyjechał tutaj z Podlasia. Za jakąś dupą, która znalazła sobie lepszego. I żył sam… – Maciąg, wypowiadając ostanie słowa, wiedział, że się zapędził.
Zauważył to komisarz, ale zapytał tylko: – Gdzie pracował?
– Na poczcie. Nazywał się Zdzisław Pomysł.
Komisarzowi Popiołkowi od razu do głowy przyszły dowcipy o listonoszu, który odwiedza cudze żony, gdy mężowie idą do pracy, ale nie odważył się opowiedzieć ani jednego.
Prokurator Ewa Gęsicka weszła do mieszkania tylko na chwilę. Ręką zasłoniła usta i nos, mówiąc, że nie może wąchać zaszczanych i osranych facetów. Kazała policjantom robić swoje.
– Juruś, możesz już iść do swojej żony. – Popiołek westchnął. – Chyba nic o tym do gazety nie napiszesz? – zapytał jeszcze na wszelki wypadek.
Redaktor spojrzał na kolegę z wyrzutem.
***
W domu na Jerzego czekała podenerwowana Kryśka. Nie przejęła się rozbitą głową męża, kazała mu wszystko opowiedzieć.
– Co nagadałeś o nas policji? – dopytywała.
– Nic więcej, o czym ty sama nie powiedziałaś – burknął.
– Popatrz na mnie! – krzyknęła. – Ale ty go chyba nie zabiłeś?
Spojrzał na nią, a ona cały czas nie spuszczała go z oka.
– Jesteś za wątły i za miękki – sama sobie odpowiedziała. – A to był taki dorodny chłop! – Uśmiechnęła się. – Kto mógł go zabić i za co?
Miał ochotę coś powiedzieć, gdy żona uniosła wskazujący palec i mierząc nim w męża jak pistoletem, zdecydowała:
– Ty musisz znaleźć mordercę, a ja ci pomogę. Jesteś przecież dziennikarzem śledczym.
***
Przed dziesiątą Kryśka poszła do roboty. Do pożal się Boże agencji reklamowej, w której większość zleceń właścicielka, Viola Bywalec, załatwiała przez łóżko. Teraz Jerzy zastanawiał się, jak bardzo w tym procederze pomagała jego żona.
Podjechał pod komendę policji niemytym, nie pamiętał od jak dawna, granatowym oplem corsa.
W drzwiach machnął ręką na powitanie sierżantowi Miłkowi, który dzisiaj siedział w dyżurce i wbiegł po schodach na piętro. Nie chciał się zatrzymywać. Co miałby powiedzieć: – Z żoną już wszystko ok? Poszliśmy razem do łóżka? Kryśka nie dawała mi zasnąć, a ja się zastanawiałem, czy tak się za mną stęskniła, czy brała, co było pod ręką, gdy kochanek zesztywniał inaczej?
Komisarz Popiołek nie wstał od biurka, ale wyciągnął rękę na powitanie.
– Dałeś jej w pysk? – zapytał.
Nie czekał na odpowiedź, znał przecież Jerzego. Spojrzał na opatrunek na głowie kolegi.
– Żona mi przykleiła – szepnął Jerzy.
– Nawet ładnie – skomentował oficer. I dodał: – Z sekcji zwłok wynika, że nikt mu raczej nie pomagał. Tylko po cholerę zjawił się ten gość w kapturze, który łeb ci rozwalił? Może złodziej wszedł, gdy tamten już wisiał, a zachęciły go uchylone drzwi? – sam sobie odpowiedział. – Sąsiadka z parteru widziała przez okno, że ktoś wybiegał z klatki, ale to pijaczka i nie wiem, czy jej wierzyć. Poza tym dupa.
Policjant wymamrotał jeszcze:
– Może chuja ruszyło sumienie i sam sobie pętlę założył? – Chciał pocieszyć Jerzego. – Usiądź. – Dopiero teraz zaproponował gościowi. – Tutaj. – Wskazał krzesło przy sąsiednim biurku. – Zenek Śmigus zdycha na COVID.
Jerzy już chwycił ręką za poręcz krzesła, szybko ją jednak zabrał i nawet wytarł o spodnie.
– Pójdę. Na piwo nie dasz się wyciągnąć? – zapytał Popiołka. Wiedział, że odmówi.
Komisarz się uśmiechnął, pokręcił głową. Pożegnali się.
***
Musiał się napić. Wybrał więc największą spelunę w mieście, znajdującą się przy jednej z głównych ulic. Tam można było przyjść samemu i dopiero na miejscu poszukać kumpli.
Przy obdrapanych bordowych stolikach klientów nie brakowało, pomimo że do dwunastej zostało jeszcze sporo czasu.
Barman Bolo strzepnął kurz z blatu baru nie pierwszej świeżości ścierką i zaprosił Jerzego.
– Słyszałem o tym wisielcu i pańskiej żonie, redaktorze. – Spojrzał w oczy gościowi, udając psychologa.
Już w internecie napisali, czy, kurwa, co?, pomyślał Jerzy.
– Widzi pan, tutaj różni przychodzą i gadają, że nie tylko z tym listonoszem żona panu rogi przyprawiała. Mówię to z życzliwości, a nie żeby się wyśmiewać – powiedział poważnie Bolo. – Gdyby panu zależało, aby komuś mordę obić, niech da pan znać, za kilka piw znajdą się chętni – mówiąc to, wskazał klientów baru.
I od razu przed Jerzym postawił dwie setki wódki.
– Lek, aby zadziałał, musi być podany w odpowiedniej dawce – zarekomendował swoją propozycję. – Czysta najlepsza, głowa niby powinna mniej boleć, chociaż mnie zawsze boli. – Barman się skrzywił. – Może to już choroba zawodowa? – Teraz się uśmiechnął i poszedł obsługiwać innych klientów.
Do Jerzego przykołysał się rosły mężczyzna z ogoloną głową i blizną na czole.
– Rychu jestem, redaktorze – zakomunikował i wyciągnął rękę. – W tej świątyni alkoholu dawno pana nie widziałem. Kiedyś dałem panu namiar na Pękałę, który sprzedawał dzieciakom narkotyki, a temu jestem przeciwny i w podzięce pan mi postawił pół litra! – Wyszczerzył brudne zęby.
– Co teraz masz? – zapytał odruchowo.
– Mogę coś, za przeproszeniem, opowiedzieć o żonie. – Beknął. – Pana żonie. Moja franca uciekła. Od takiego przyzwoitego gościa. – Wskazał siebie palcem.
Jerzy pokręcił głową.
Kiedy wyszedł z baru, słońce tego dnia znalazło się chyba w najwyższym punkcie. Zmrużył oczy, aby odszukać samochód. Nie miał zamiaru nim jechać. Pomyślał, czy chwilę się nie przespać. Żeby po tym, co usłyszał, nie oszaleć. Nie miał ochoty iść do domu. Na ławce nie chciał siadać, by ktoś nie uznał go za pijaka.
– Cześć, kotku. – Usłyszał za plecami. – Widzę, że żona cię nie rozumie albo rogi ci przyprawiła. Na to i na to najlepsza jest Brygida. Czyli ja! – Szybkim krokiem zbliżała się do niego ładna, nieco po trzydziestce, blondynka.
I gdyby nie jej przerysowany makijaż, biust prawie na wierzchu, niczego nie zakrywająca tiulowa spódnica i rajstopy kabaretki, mógłby pomyśleć, że wzbudził zainteresowanie atrakcyjnej kobiety.
– Napracowałam się już od rana. Idę do domu. Może mnie odprowadzisz? – Zauważył, że kobieta uśmiech też ma śliczny. – Wynajmuję niedaleko. – Chwyciła Maciąga pod rękę.
Poczuł, że też jest pijana. Chociaż mniej niż on.
Ja miałem poważny powód. A w jej przypadku to styl pracy, pomyślał.
– Mógłbyś się redaktorku porządniej ubierać, lepiej od ciebie wygląda nawet łajza. Żona nie dba? – niby pytała, a wyglądało jakby znała odpowiedź.
Buty rozklapane, dżinsy nie pierwszej świeżości, T-shirt nadający się już do szorowania podłogi i zielona kurtka z milionem przydatnych kieszeni, poprzecierana na łokciach – widział siebie jak w lustrze. Tak ubrany chodził od lat.
Brygida, choć zmęczona, nie zbyła Jurka byle czym. Były wstępne igraszki z powolnym zdejmowaniem tego, co miała na sobie, a potem erotyczny taniec odsłaniający wszystkie urokliwe tajemnice.
Usiadł na brzegu dużego łóżka, na którym można było się położyć wzdłuż i wszerz. Zanim ściągnęła narzutę, kazała redaktorowi pójść do łazienki.
– Kutasika umyj tym płynem po lewej stronie umywalki. Ma taki przyjemny zapach i smak. Nie każ mi za długo czekać… Ten poranny to był ogier – mówiąc, to ziewnęła i na środku łóżka ułożyła, jedna na drugiej, kilka poduszek.
Wyciągnęła korek z karafki. Nalała do kieliszków czerwonego wina, nie więcej niż po dwa łyki. Zapach uniósł się po pokoju.
– Wychodź, redaktorku! – zawołała niecierpliwie.
Zza drzwi łazienki wyjrzał Maciąg. Brygida zarzuciła mu na głowę zawiązany w supeł czerwony krawat i pociągnęła za sobą do łóżka.
Chyba jednak zdała sobie sprawę z niezręczności, jaką popełniła.
Jurek przecież niedawno widział wisielca z pętlą na szyi. Krawat wrzuciła szybko pod łóżko.
Starała się, aby Maciąg o tej jej niefortunnej zachęcie w drodze do łóżka szybko zapomniał.
Nie był zadowolony z siebie, że poszedł z Brygidą. Znał ją jak większość miejskiego półświatka. Ona dotąd jakoś nim się nie interesowała. Może teraz zlitowała się? O pieniądzach nawet nie wspomniała.
Do tej pory nie zdradzał żony, choć takie myśli mu nieraz po głowie krążyły. Jak każdemu facetowi. Teraz przez zdradę małżonki poczuł się usprawiedliwiony.
***
Redakcja była niedaleko. Niekiedy przychodził pijany – wszyscy wtedy życzliwie się uśmiechali, doceniali poświęcenie kolegi w podpatrywaniu brudnego życia w mieście. Tak przynajmniej wyrozumiałość koleżanek i kolegów sobie tłumaczył.
Teraz, gdy otworzył przeszklone drzwi, wyglądało, że nikt go nie zauważył. Wiedział, że przed chwilą rozmawiali nie o nim, a o jego żonie. Może się zawstydzili?
Wpatrzył się w podłogę i podążył do biurka, które na szczęście stało prawie na początku redakcyjnej kiszki. Kiedy usiadł na krześle, podszedł do niego Michał Glanc i poklepał po ramieniu. Jerzy nawet nie uniósł głowy. Ale, gdy tak samo zrobiła Ania Wąs, spojrzał na nią. Mrugnęła. Nie wiedział, co to mogło oznaczać. Migdalą się z Glancem nawet w schowku na szczotki, a potem idą do domów i udają przykładnych małżonków.
Na Anię to Jurek zawsze miał ochotę. Dziewczynę o kruczych włosach, związanych w koński ogon. Śniadej cerze, jakby ciągle była na wakacjach. Ubraną w obcisłe bluzeczki i kuse spódniczki. Która poruszała się jak na wybiegu dla modelek. Stawiając nogę za nogą, jakby chodziła po równoważni. Jej ciało wtedy falowało, a najbardziej pośladki.
Wchodzącego Maciąga musiała dostrzec szefowa, Bogna Kot. Z jej pokoju na redakcję wychodziło nieduże okno. Najczęściej przesłonięte żaluzją. Teraz była podciągnięta. Dzisiaj wszystko chciała widzieć. Jerzy domyślał się, że jest głównym bohaterem jej obserwacji.
Zapukała w okno. Na to czekał. Żeby nie miał wątpliwości, wskazała na niego palcem. Koleżanki i koledzy popatrzyli na niego jak na skazańca.
Wiedział, że źle się ubiera. W tej chwili nie był w stanie już nic zrobić.
Bogna do jego stroju na pewno się przyzwyczaiła, podobnie jak pozostali. Jednak dzisiaj chciałby wyglądać lepiej. Chociaż tak jak na pogrzebie, pomyślał.
Naczelna jak zwykle była wypindrzona. Tak najkrócej charakteryzowali ją podwładni. Pomimo pięćdziesiątki nigdy nie nosiła sukienek za kolano. Do tego wysokie szpilki, które podkreślały, jak jest zgrabna. Potrafiła usiąść w fotelu naprzeciwko pracownika, skrzyżować nogi i nie zwracać uwagi na to, co gość mógł widzieć.
Bez słowa usadziła Maciąga w fotelu i zajęła miejsce po drugiej stronie prostokątnego stolika. Jerzy wiedział, co zaraz zrobi z nogami. I tak się stało.
– Przyszedłeś do pracy pijany, ale z uwagi na okoliczności przymknę oko – zaczęła. – Jednak ubrany jesteś jakbyś wyszedł z rynsztoka.
Poprawił kurtkę. Nic to nie dało. Przecież dać nie mogło.
– Ogarnij się, chłopie! – Uśmiechnęła się. – Puszczalska żona to nie jest coś najgorszego na świecie.
Wbił wzrok w stary, czerwony dywan. I przypomniał sobie, że szefowa też puściła męża kantem z dostawcą pizzy, który potem nie chciał się od niej odczepić. A ona już zasmakowała w kimś innym. Śmiało się pół miasta. Pokątnie. Przecież zaglądać komuś do łóżka należy dyskretnie.
– O tym powieszonym nie pisz, zanim nie wywęszy czegoś policja – poleciła. – Przyglądaj się sprawie. Żeby ci było łatwiej, weź do pomocy Zośkę Raźną. Tę rudą.
Tylko nie ją, chciał krzyknąć.
Z Zośką nikt nie chciał pracować, bo ruda, czyli pechowa. Także dlatego, że siusiumajtka, dopiero po studiach. A poza tym wysoka prawie na dwa metry.
Nie odezwał się jednak.
Bogna sprawnie wstała z fotela. Jej sukienka uniosła się jeszcze bardziej. O szefowej, takich myśli jak o Ani o kruczych włosach i śniadej cerze nigdy nie miał, chociaż na pewno podobała się mężczyznom. Bał się jak inni, aby Kotka nie podrapała, a potrafiła – tak o naczelnej mówili bardziej odważni.