Morderstwo to nie wypadek - ebook
Morderstwo to nie wypadek - ebook
Nastolatka Maggie Greene przekracza progi starej, opustoszałej wiktoriańskiej rezydencji, by w okazałym pokoju na wieży samotnie pisać pamiętnik. Wie, że jeśli ktoś ją tam najdzie, będzie to oznaczać kłopoty, chowa się więc, gdy w budynku pojawia się pośredniczka sprzedaży nieruchomości. Jednak w domu jest ktoś jeszcze. Ktoś, kto nawet bardziej niż ona obawia się tego, że zostanie przyłapany.
Kiedy Maggie znajduje przy schodach ciało agentki, a po drugiej osobie nie ma śladu, do akcji wkracza zastępca szeryfa, Michael Keane. Początkowo przypuszcza, że śmierć kobiety jest nieszczęśliwym wypadkiem, jednak wkrótce w rezydencji zostaje znalezione kolejne ciało. Życie Maggie również jest zagrożone, a policjant musi schwytać mordercę, zanim zginie następna osoba.
Miłośnicy kryminałów z pewnością polubią kolejną powieść Ann H. Gabhart, która wie, jak ukazać uroczą, sentymentalną, ale i zdolną do zbrodni amerykańską prowincję.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66297-41-8 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kiedy Maggie Greene usłyszała hałasy na dolnej kondygnacji, wstrzymała oddech. Nie będzie dobrze, jeśli ktoś przyłapie ją w pokoju w wieży w wielkim, starym domu pani Fondy. Nie powinno jej tu być.
Nie miało znaczenia, że kobieta wyraziła zgodę na to, aby dziewczyna przychodziła tu, kiedy zechce. Twarz staruszki rozjaśniła się, gdy przypominała sobie, jak sama chowała się w wieży, by pisać pamiętnik, kiedy miała piętnaście lat, podobnie jak Maggie.
Pokój w wieży doskonale nadawał się do pisania. Jednak matka dziewczyny uważała, że nie mogą wchodzić do domu kobiety, o ile tam nie sprzątają. Dlatego Maggie utrzymywała te wyprawy w sekrecie.
Po tym, jak pani Fonda przeniosła się do domu opieki, matka Maggie pozwalała, aby dziewczyna chodziła tam karmić szylkretową kotkę właścicielki, Pannę Marmurek, która zamieszkiwała szopę w ogrodzie. Jednak kot nie byłby żadną wymówką, jeśli ktoś nakryłby ją wewnątrz domu. Miałaby wówczas kłopoty.
Chodziło więc o to, by nie dać się złapać. Siedziała zatem cichutko i uważnie nasłuchiwała tego, co ją zaniepokoiło. Lub co wydawało jej się, że usłyszała. Teraz nie dochodziły do niej żadne dźwięki. Stare budynki potrafiły skrzypieć i jęczeć bez powodu.
Maggie zakradła się do okna i poczuła się lepiej, gdy zobaczyła, że okrągły podjazd na dole był pusty. Potarła koniuszkiem swetra szybę, aby zrobić sobie miejsce do obserwacji. Trudno stwierdzić, kiedy ostatnio te okna były myte. Wieloletnie zabrudzenie sprawiało, że nie wpadało przez nie zbyt wiele październikowego słońca.
Dziewczyna poczuła dreszcz i mocniej otuliła się swetrem. Jednak nie był to dreszcz spowodowany zimnem. Raczej drżenie, które się pojawiało znienacka i o którym starsi ludzie, tacy jak pani Fonda, mawiali, że „ktoś stanął nad własnym grobem”.
Gdy Maggie zaczęła się odwracać od okna, na podjeździe zatrzymał się samochód. Dziewczyna odsunęła się, ale i tak zdążyła dostrzec na drzwiach pojazdu czerwono-biały znak w kształcie domu. Wiedziała, kto nim jeździł. Geraldine Harper.
Wszyscy w Hidden Springs znali agentkę nieruchomości. Mówiono o niej, że potrafiłaby przekonać buldoga do sprzedania swojej budy. Maggie słyszała zachęcające argumenty tej kobiety, gdy jej rodzice mieli nadzieję na to, że wyprowadzą się w końcu z osiedla przyczep kempingowych i kupią dom. Działo się to jednak, zanim ojciec dziewczyny stracił pracę. Od tamtej pory nie było już żadnych rozmów na temat nowego domu, jedynie zamartwianie się opłatami za obecne mieszkanie.
Nie przeszkadzało to pani Harper, aby dzwonić od czasu do czasu w sprawie tego czy tamtego lokalu. Były to rozmowy, które niemal zawsze prowadziły do kłótni między rodzicami Maggie. Kilka tygodni temu agentka zatrzymała się przy ich przyczepie, a ojciec dziewczyny powiedział jej w mocnych słowach, aby przestała zawracać im głowę domami. Kobieta nie pozostała mu dłużna, po czym potraktowała kopniakiem ich pieska, który podszedł do niej, merdając przyjaźnie ogonem.
Pewnie kopnęłaby też i Pannę Marmurek, gdyby tylko ją zobaczyła. Jednak kotka raczej wolała się ukrywać. Podobnie jak Maggie. Jeśli agentka nakryłaby ją w domu pani Fondy, mogłoby się to źle skończyć. Bardzo źle. Ale pani Harper na pewno nie będzie się wspinać na wieżę, nawet jeśliby sprawdzała pozostałe pomieszczenia. Miała na sobie spódnicę i buty na niewielkim obcasie. „Ubiór kobiety jest jej drogą do sukcesu” – powiedziała w klasie Maggie, kiedy odwiedziła ich w szkole z okazji Dnia Kariery. Jednak z pewnością jej strój nie był odpowiedni do wspinania się po chwiejnych szczeblach wiodących do pokoiku w wieży.
Maggie musiała być cicho. Bardzo cicho. I mieć nadzieję, że pośredniczka wkrótce stąd pójdzie. Dziewczyna wolała dotrzeć do domu, zanim jej matka wróci z pracy w barze szybkiej obsługi. „Odrabiałam lekcje w bibliotece” to kiepska wymówka po godzinach zamknięcia.
Kobieta wyjęła z samochodu aktówkę i torebkę i udała się w stronę głównego wejścia. Musiała mieć klucz. Maggie nie mogła uwierzyć, że pani Fonda chce sprzedać ten dom. Uwielbiała go. Zawsze, kiedy dziewczyna ją odwiedzała, staruszka chciała tu wrócić.
Maggie nie była w stanie widzieć pani Harper po tym, jak kobieta weszła na ganek. Nie mogła jej również słyszeć. Pokój w wieżyczce znajdował się daleko od głównych drzwi. Co jednak z tylnym wejściem? Tak przecież się tu dostała. Jeśli agentka zauważy, że nie są zamknięte na klucz, może oskarżyć matkę dziewczyny. Powie, że jest niedbała. Mogliby ją wtedy zwolnić z pracy.
Serce Maggie biło już bardzo mocno, gdy usłyszała, jak ktoś wchodzi na drugie piętro. Zbyt wcześnie, żeby mogła to być pani Harper. Ona dotarłaby dopiero do holu, skąd główne schody prowadzą na pierwsze piętro. Jednak ktoś był w korytarzu piętro niżej. W pomieszczeniu wiodącym do wieżyczki skrzypnęła deska. Maggie zawsze ją omijała, ale osoba, która tam teraz była, nie zrobiła tego.
Pani Harper musiała też usłyszeć ten odgłos. Ze schodów dobiegło wołanie:
– Kto tam?
Nikt nie odpowiedział. Ani Maggie, ani ten ktoś, kto właśnie nadepnął na trzeszczącą deskę. Dziewczyna nie byłaby w stanie się odezwać, nawet gdyby chciała. Miała zbyt ściśnięte gardło.
Drzwi pomieszczenia znajdującego się pod Maggie otworzyły się i coś z hukiem upadło na podłogę. Prawdopodobnie lampa, która zwykle stała na stoliku przy drzwiach. Zabrzmiało to jak bomba wybuchająca w przepełnionym ciszą domu.
– Kto tam? – Na schodach słychać było kroki agentki.
Maggie miała nadzieję, że ktokolwiek tam był, nie zechce się ukryć w wieżyczce. Jej serce mocno waliło. Zakryła ręką usta, aby jej oddech nie był zbyt głośny.
Odczuła ulgę, gdy zaskrzypiały otwierane drzwi, a potem ponownie odezwała się deska. Kroki, które najpierw wydawały się skradać, teraz przyspieszyły. Obcasy pani Harper zastukały na drewnianych schodach wiodących na drugie piętro. Te stopnie były wąskie i strome, inne niż szerokie, pełne rozmachu wejście z parteru na pierwsze piętro.
Maggie ośmieliła się przesunąć w stronę klapy wejściowej do wieżyczki i delikatnie ją unieść. Nie wiedziała dlaczego. Nie była w stanie nic zobaczyć, ale być może uda się jej coś usłyszeć.
– Co tu robisz? – Głos pani Harper zabrzmiał ostro.
Ta druga osoba widocznie nie zdążyła się ukryć. Ktokolwiek to był, wymamrotał coś, jednak Maggie nie zrozumiała ani słowa.
– To raczej wygląda na kradzież – powiedziała gniewnie agentka. – Nie pozwolę, aby ci to uszło na sucho!
Maggie usłyszała tę drugą osobę. Spanikowaną. Być może kobiecy głos. Może nie.
– Mogę to wyjaśnić.
– Możesz to wyjaśnić szeryfowi.
– Zaczekaj!
Pani Harper nie czekała. Jej obcasy mocno stukały na parkiecie. Druga osoba pobiegła za nią.
Krzyk. Uderzenia. Całe piętro wydawało się trząść, a hałasy nie ustawały. Potem zapadła cisza. Było zbyt cicho.
Maggie opuściła klapę i odsunęła się. Zaczekała. Drzwi na dole otworzyły się i zamknęły. Nie na drugim piętrze. Te na parterze. Ktoś wyszedł z domu. Maggie powoli policzyła do stu. Raz. Drugi. Nadal cisza. Dziewczyna wyjrzała przez okno. Samochód pani Harper wciąż stał na podjeździe.
Co, jeśli tej kobiecie stało się coś złego? Może upadła. Coś przecież zabrzmiało w ten sposób. Maggie nie mogła pozostać w ukryciu i nie pomóc jej. Nieważne, czy lubiła panią Harper, czy nie.
Wzięła głęboki oddech i zacisnęła ręce w pięści, aby palce przestały jej się trząść. Oddychała zbyt głośno.
„Masz piętnaście lat, Maggie. Przestań się zachowywać jak wystraszona trzylatka”.
Klapa zaskrzypiała, kiedy dziewczyna ją uniosła. Maggie zamarła na kilka sekund, ale nikt się nie odezwał. Postawiła stopę na pierwszym szczeblu drabiny, jednak cofnęła się, aby ukryć swój notatnik. Do tej pory się tym nie przejmowała, ale nigdy wcześniej nikt nie wszedł do tego domu, gdy ona tu była.
Zauważyła szczelinę między deskami w ścianie i włożyła tam notes. Kiedy go wypuściła z ręki, przestał być widoczny. Dobra skrytka. Zaczerpnęła mocno powietrza dla odwagi, po czym zeszła na dół. Stanęła nieruchomo w pokoju. Słyszała jedynie własny oddech.
Odsunęła stopą rozbitą lampę i weszła do holu. Ominęła ostrożnie skrzypiącą deskę.
Cisza rozbrzmiewała w jej uszach. Nigdy wcześniej nie bała się w tym domu, choć ponoć tu straszy. Umarli tu ludzie. Pani Fonda jej o tym powiedziała, ale przecież to nie znaczy, że oni tu teraz byli. Maggie nie wierzyła w duchy. Jednak w tym momencie zachowanie tej pewności sprawiało jej trudność.
– Pani Harper, czy wszystko w porządku? – Głos, który był niewiele mocniejszy od szeptu, w jej uszach zabrzmiał potężnie. Może nie powinna nic mówić. Jeśli agentka wyszła na zewnątrz za tą drugą osobą, Maggie uda się niepostrzeżenie wymknąć.
Niewielka nadzieja zaświtała, kiedy dziewczyna znalazła się przy schodach. Jednak to uczucie zniknęło tak szybko, jak się pojawiło.
Pani Harper leżała na plecach u podnóża schodów. Nie ruszała się. Zupełnie. Maggie chwyciła poręcz i częściowo potykając się, a częściowo ześlizgując, dotarła na dół.
– Pani Harper? – Ponownie jej głos był ledwo słyszalny, jednak nie miało to znaczenia. Wzrok kobiety był nieruchomy.
Maggie nigdy wcześniej nie widziała martwego człowieka. Chciała krzyczeć, ale to w niczym nie pomagało. Nic nie było w stanie pomóc.
Powinna komuś powiedzieć, tylko jak to zrobić? Nie miała komórki. Jej rodzinie ledwo starczało na zakupy spożywcze. Może ta druga osoba miała telefon. Ta, która pobiegła za agentką, aby powstrzymać ją przed poinformowaniem szeryfa.
Ale ten ktoś musiał minąć panią Harper i wyjść, nic nie robiąc. Może ta osoba, podobnie jak Maggie, obawiała się kłopotów. I podobnie jak ona, bała się.
Maggie stanęła prosto. Przecież nie mogła w żaden sposób pomóc pani Harper. Ta kobieta nie żyła. Dziewczynę przeszedł dreszcz. Potarła dłońmi ramiona. Mogłaby sobie pójść i nikt o niczym by się nie dowiedział.
Gdy schodziła na dół, nie opuszczało jej uczucie strachu, a stopy z każdym krokiem stawały się coraz cięższe. Niezależnie od tego, czy wplącze się w kłopoty, nie może wyjść, nie mówiąc o tym nikomu. Kiedy zauważyła białą komórkę w zewnętrznej kieszonce torebki pani Harper, leżącej przy wejściu, wydało jej się to idealnym rozwiązaniem. Nie musiała nawet niczego rozpinać. Ostrożnie wyjęła telefon i wystukała numer alarmowy. Piszczące sygnały wydawały się ogłuszające w ciszy starego domu.
– Operator sto dwanaście, w czym mogę pomóc?
Głos kobiety sprawił, że Maggie podskoczyła. Musiała chyba nacisnąć jakiś przycisk. Nie chciała nic mówić. Myślała, że jeśli wykręci się numer alarmowy, służby po prostu przyjeżdżają.
Osoba po drugiej stronie linii ponownie się odezwała:
– Proszę odpowiedzieć.
Maggie trzymała telefon blisko ust.
– Ona nie może. Nie żyje.
– Kto mówi? Gdzie pani jest? – Dyspozytorka brzmiała bardzo rzeczowo, jakby codziennie wysłuchiwała historii o śmierci.
Maggie nie odpowiedziała. Wyłączyła telefon, aby nie musieć odpowiadać na więcej pytań. Zaczęła go odkładać, ale potem przypomniała sobie różne programy policyjne z telewizji. Chwyciła komórkę przez rozciągnięty rękaw swetra i wytarła ją koszulką. Jej odciski palców były rozsiane po całym domu, ale nikt nie będzie niczego podejrzewał, ponieważ pomagała matce tam sprzątać. Głos z telefonu alarmowego nie musiał wiedzieć, kim jest Maggie. To nie pomogłoby pani Harper.
Dziewczyna oparła telefon o torebkę agentki. Policja będzie miała numer rozmówcy. Bez trudu znajdą kobietę. Przecież jej samochód stoi przed domem. Jednak Maggie nie chciała, aby przy okazji znaleziono i ją.
Wymknęła się z domu. Ręce trzęsły się jej tak mocno, że trzy razy próbowała trafić kluczem do dziurki, zanim udało jej się zamknąć tylne drzwi.
Kiedy się odwróciła i rozejrzała dokoła, nie spostrzegła nikogo. Nawet Panny Marmurek. Przebiegła przez ogród i przecisnęła się przez dziurę w żywopłocie.
Nie zastanawiała się, czy ktokolwiek ją zauważył.2
Michael Keane nie wiedział, czy się smucić, czy cieszyć, że stare okno w biurze szeryfa jest zbyt brudne, by przepuszczać promienie październikowego słońca. Myśl o pogodnym dniu nad jeziorem nieopodal swojego drewnianego domu sprawiła, że pożałował, iż właśnie nie łowi ryb, zamiast tkwić przy biurku i papierkowej robocie.
Siedząca po drugiej stronie pokoju Betty Jean Atkins zerknęła na niego zza monitora.
– Jeśli nauczyłbyś się posługiwać komputerem, mógłbyś to wszystko robić szybciej.
– Wiem, jak używać komputera.
– Tak. Dlatego masz taką zakurzoną klawiaturę. – Kobieta spojrzała na swój ekran i pisała, głośno stukając i nawet nie spoglądając na klawisze. – Technologia nie gryzie, wiesz?
– Ktoś musi utrzymywać fabryki wiecznych piór. Ostatnio słyszałem, że ludzie nie wypisują już czeków. – Mike popatrzył na formularz leżący przed nim. – Ale jeśli byłoby to prawdą, nie mielibyśmy tylu raportów o fałszywkach.
– Niezamożni ludzie dalej wypisują czeki. Karta może się zablokować, jeżeli nie masz pieniędzy na rachunku. – Przerzuciła jakieś papiery na biurku. – Tej zimy powinieneś się zapisać na kurs komputerowy. Pogadam z wujkiem Alem, żeby ci go opłacił. Ktoś poza mną powinien się znać na komputerach.
Szeryf Potter był wujem Betty Jean, ale bez względu na to, że była z nim spokrewniona, bez wątpienia zasługiwała na wynagrodzenie, ponieważ pilnowała wszystkiego w biurze.
Michael nie wysilił się na odpowiedź. Rzucił wzrokiem na biurko znajdujące się z tyłu pomieszczenia.
– Gdzie jest szeryf? Nie widziałem go przez cały dzień.
– Na urlopie, nie pamiętasz? On i ciotka Edna popłynęli w rejs, żeby świętować swoją rocznicę. Chyba trzydziestą piątą. A może trzydziestą szóstą. Trzydziestą którąś tam.
– Myślałem, że miał wyjechać w poniedziałek. – Michael zmarszczył brwi, spoglądając na kalendarz.
– Jak jesteś szefem, możesz zaczynać urlop w piątek. – Betty Jean wzruszyła ramionami. – Mam nadzieję, że to nie psuje ci żadnych planów randkowych na dziś wieczór. Jeśli tak, miłość musi zaczekać. – Uśmiechnęła się do niego.
Betty Jean zawsze próbowała wejść w jakiś związek, jednak bez powodzenia. Była ładną kobietą. Miała jasnobrązowe oczy i kręcone włosy, które usiłowała powstrzymać przed zwijaniem się. Nie była szczupłej budowy, ale też trudno było powiedzieć, że jest gruba. Pasowało do niej określenie „pulchna”, choć Michael nigdy nie użyłby takiego słowa, by ją opisać. Ciągle stosowała jakąś dietę, ale to nie dodatkowe kilogramy utrudniały jej znalezienie partnera.
Była zbyt wybredna, jednak kiedy Keane jej to powiedział, dała mu wyraźnie znać, że nie zamierza się związać z byle jakim Tomem, Dickiem czy Harrym. Czekała na swojego księcia, podobnie jak bohaterki romansów, w których się zaczytywała.
Michael wrzucił wypełniony raport do teczki.
– Jedyna randka, na jaką się wybieram, to ta z dżdżownicami i kilkoma nieświadomymi niczego rybami.
Kobieta uniosła brwi.
– Lepiej bądź po takiej stronie jeziora, gdzie złapiesz sygnał radiowy. W razie gdyby coś się stało.
– Nic się nie stanie. To przecież Hidden Springs. W weekendy samo się sobą opiekuje.
– Chciałbyś.
Miała rację. Mimo że w ich miasteczku nie zawsze panował spokój, Michael tego właśnie pragnął. Dorastał tu. Jeden z jego przodków był założycielem miejscowości. Teraz jego ciotka, Malinda Keane, stała na straży Hidden Springs.
Kobieta powiadała, że to miasteczko nie potrzebuje znanych sieci handlowych. Lepsze były małe firmy i ludzie, którzy dbali o siebie nawzajem. Jak na razie Malinda wygrywała. Na Main Street znajdowało się nadal kilka sklepów, kancelarie prawnicze, redakcja Hidden Springs Gazette oraz knajpa Grill. We wrześniu parę nowo przybyłych do miasta osób otworzyło przy głównej ulicy swoje sklepiki w nadziei, że przyciągną turystów przyjeżdżających nad pobliskie Eagle Lake. Mike nie wiedział, jak te nowe miejsca sobie poradzą, gdy zacznie padać śnieg, a turyści wrócą do domów.
Betty Jean, jakby czytając w jego myślach, spytała:
– Zaglądałeś do tej nowej herbaciarni? Waverly – Herbata i Książki.
– Byłem w zeszłym tygodniu, aby poznać właścicielkę. To miejsce to nie do końca coś, czego można się spodziewać w Hidden Springs.
Lana Waverly, kobieta o smukłej sylwetce i wyszukanym guście, sprawiała wrażenie osoby z wielkiego miasta. Nie kogoś, kto chciałby tu zamieszkać.
– Cindy z Grilla nie jest zbyt zadowolona z pojawienia się tego nowego lokalu. To na pewno. – Betty Jean zastukała w klawiaturę, a drukarka stojąca naprzeciwko jej biurka zaczęła buczeć. – Mówiła mi, że przecież u niej można się napić herbaty. Bezkofeinowej i zwykłej. Na Main Street nie trzeba żadnych luksusowych herbaciarni.
– Cindy nie ma się czym martwić. Ludzie i tak zawsze będą do niej przychodzić na kawę i ciasto.
– Może tak. Ale Lana Waverly serwuje do herbaty babeczki. Takie, które podaje się na talerzyku, na koronkowej serwetce. A talerze u niej nie są papierowe ani nawet plastikowe. To zabytkowa chińska porcelana.
– Ozdobne serwetki? Myślałem, że moda na takie rzeczy skończyła się w latach czterdziestych.
– Nie masz racji. – Betty Jean spojrzała w jego stronę, gdy wyciągała pismo z drukarki. – Kobiety lubią muffinki serwowane na szydełkowych serwetkach. Jedzenie takich rzeczy daje wrażenie luksusu. Nie tuczy. Poza tym Lana jest pisarką. Dlatego oprócz herbaty proponuje też książki.
– O czym pisze?
– Na razie nic jeszcze nie wydała, ale chce pisać kryminały. Jak Agatha Christie.
– Wygląda na to, że ma wygórowane ambicje. – Michael odłożył do szuflady swoje archaiczne pióra. Może powinien był spytać tę panią Waverly, czy posługuje się wiecznym piórem, podobnie jak Agatha Christie, choć widział kiedyś zdjęcie pisarki z maszyną do pisania. Możliwe więc, że już nawet wówczas zrezygnowała z atramentu.
– Co jest złego w wygórowanych ambicjach?
Kobieta nie oczekiwała odpowiedzi, a on jej nie udzielił. Pracował z nią już od trzech lat i wiedział, kiedy się odzywać, a kiedy słuchać. Betty Jean lubiła, gdy ją słuchano.
– Jeśli marzyć, to dlaczego nie o czymś wielkim? – Przejrzała pismo, po czym ciągnęła dalej: – Zamierza zapraszać autorów na spotkania i podpisywanie książek. Może też założyć klub czytelników albo grupę teatralną. Wnieść trochę kultury do Hidden Springs.
– To by nie zaszkodziło. – Wątpił, że Lana Waverly wytrzyma w tym mieście przez zimę, żeby poszukiwać tu urodzajnej gleby pod rozprzestrzenianie kultury. Inny nowy sklepik miał więcej szans. Dawne Skarby oferowały antyki, jednak dla Michaela niektóre z towarów wyglądały jak stare graty. Właściciel, Vernon Trent, twierdził, że ludzie czuli się u niego, w tym nieco nieuporządkowanym miejscu, jak poszukiwacze diamentów.
Ten człowiek próbował namówić ciotkę Lindy, by sprzedała część swoich pamiątek rodzinnych, jednak trafił pod zły adres. Kobieta zamierzała przekazać całe dziedzictwo Michaelowi, gdy ten tylko się ożeni i zapoczątkuje kolejną generację Keane’ów.
Myśl o oczekiwaniach Malindy od razu przywołała skojarzenie z Alex Sheridan. Mike i ona, niczym w tańcu, to zbliżali się do siebie, to oddalali, jednakże jak do tej pory nie udało im się dobrać właściwej piosenki, która odpowiadałaby obojgu. Alexandria była wysoko postawioną prawniczką w Waszyngtonie. On natomiast pracował jako zastępca szeryfa w Hidden Springs. Żadnemu z nich nie udało się znaleźć punktu w połowie drogi. W ostatnim czasie mieli okazję do kilku bliskich spotkań, ale to nie wystarczało. Ona była nadal w Waszyngtonie, a on tu, w małym miasteczku.
Aby przestać myśleć o tym, co niemożliwe, zaczął się droczyć z Betty Jean. Vernon Trent był kawalerem. Nie wyglądał źle, według Michaela miał jedynie zbyt wiele ze sprzedawcy, Szczególnie gotowość, by uśmiechać się z byle powodu. Jednak mieścił się w odpowiednim przedziale wiekowym.
– Widziałem, że wczoraj weszłaś do Dawnych Skarbów. Znalazłaś coś ciekawego? – Keane rozsiadł się w swoim fotelu i uśmiechnął.
– Szukałam maselniczki. Rozbiłam swoją. – Kobieta odłożyła pismo na biurko, chwyciła kubek i nalała kawy ze stojącego za nią ekspresu.
Michaela zaskoczył kolor, jaki pojawił się na jej policzkach, jeszcze zanim się odwróciła. Wyglądało na to, że sprzedawca antyków nie był byle Tomem, Dickiem czy Harrym.
– Polecił ci coś? Hank twierdzi, że Vernon Trent potrafiłby wcisnąć grzebień łysemu. – Hank Leland, wydawca lokalnej gazety, napisał już nawet artykuł o nowym sklepiku ze starociami.
– Co on tam wie. – Głos Betty był nieco spięty.
– Dlaczego odnoszę wrażenie, że nie chcesz rozmawiać o panu Trencie?
– Nie mam pojęcia, o co ci chodzi. – Betty Jean, wciąż plecami do Mike’a, mieszała dopiero co posłodzoną kawę, po czym otworzyła kolejną paczuszkę słodzika i wsypała jej zawartość do kubka.
– Myślałem, że lubisz czarną. Bez cukru.
– Od czasu do czasu warto spróbować czegoś nowego.
– Jak na przykład kupowania maselniczki w sklepie z antykami?
– Tak. – Kobieta odwróciła się i spojrzała na niego. Jej policzki były nadal zaróżowione. – Jak na przykład robienie czegoś innego niż tylko łowienie ryb przez cały weekend.
– Lubię wędkować – odparł Michael.
– A ja lubię oglądać zabytkową porcelanę.
– A może kogoś, kto taką sprzedaje? – Mężczyzna uniósł brwi i popatrzył na koleżankę.
Zadzwonił telefon i kobieta chwyciła słuchawkę jak linę ratunkową. Najwyraźniej nowy sprzedawca antyków przykuł jej uwagę. Może Michael powinien sprawdzić Vernona Trenta. Przekonać się, czy ten facet jest porządny, zanim Betty Jean za bardzo się zaangażuje.
– Biuro szeryfa. – Betty Jean słuchała przez chwilę, po czym odezwała się spokojnym głosem, zerkając na mężczyznę. – Tak, rozumiem, pani Gibson. Proszę się nie martwić. Michael ją znajdzie.
– Pani Fonda znowu uciekła? – Policjant wstał.
– Znowu. – Kobieta odłożyła telefon. – Biedna staruszka. Ona po prostu chce wrócić do domu. Pani Gibson mówiła, że zostawiła ją przed telewizorem i poszła nastawić pranie. Jedna z pań miała dać znać, jeśli pani Fonda udawałaby się w stronę drzwi, ale gdy opiekunka wróciła, pani Stamper spała, a pani Fondy nie było.
– Przynajmniej nie pada, tak jak poprzednim razem. – Michael przygładził swoje jasnobrązowe włosy, zanim nałożył czapkę.
– Pewnego dnia może zapomnieć drogę do swojego domu i nie wiadomo, gdzie wyląduje. Pani Gibson mówiła, że z jej pamięcią jest coraz gorzej.
Zazwyczaj pani Fonda dobrze się czuła pod opieką pani Gibson, jednak od czasu do czasu postanawiała wybrać się do poprzedniego lokum. Do tej pory staruszka bez problemu na piechotę pokonywała trasę między domem opieki a swoim dawnym mieszkaniem. Unikała jezdni, więc może z jej pamięcią nie było aż tak źle. Zwykle wybierała skrót przez cmentarz mieszczący się między własnością pani Gibson a rezydencją Chandlerów.
Wyprawa do rodzinnego domu sprawiała, że staruszka żwawiej się poruszała, jakby nie zdawała sobie sprawy z dolegającego jej artretyzmu, podobnie jak z faktu, ile ma lat. Jak na razie demencja nie odebrała jej dawnych wspomnień, więc pani Fonda pamiętała, jak to jest być swoją młodszą wersją. Nie wiedziała już natomiast, jak być starą kobietą.
Najbliższą rodziną, jaką miała, była żona brata jej nieżyjącego męża. Ellen Elwood, choć sama też była starszą wdową, zajmowała się sprawami pani Fondy. Ellen miała wprawdzie syna, jednak na nic się nie przydawał w kwestiach dotyczących staruszki. Zazwyczaj więc to Mike sam poszukiwał kobiety.
Starsza pani nigdy nie sprawiała problemów, o ile tylko Michael pozwalał jej podejść do rezydencji i spróbować otworzyć drzwi. Następnie, kiedy nie mogła znaleźć kluczy w swojej kieszeni, zgadzała się wsiąść do wozu patrolowego i wrócić w ich poszukiwaniu do pani Gibson.
Mike nie wiedział, co by zrobił, gdyby staruszka rozsiadła się na krześle na werandzie i chciała czekać na swoich rodziców. Jednego razu, gdy jechała z nim radiowozem, pamięć jej nieco wróciła i zanim dotarli do domu opieki, kobieta skojarzyła, że tam mieszka. Całe szczęście, że pani Gibson jak zawsze miała dla niej szklankę herbaty i coś słodkiego. Po kilku minutach staruszka nie pamiętała już, że uciekła.
Jednak mogło dojść do sytuacji, że potknęłaby się na wystającym korzeniu lub kamiennym nagrobku. Albo, jak mówiła Betty Jean, nie mogłaby sobie przypomnieć drogi i dojść nie wiadomo dokąd. Może nawet wpakować się w jakieś kłopoty.
Michael minął dom opieki, a następnie skręcił w stronę cmentarza. Zazwyczaj zauważał kobietę, zanim zdążył dotrzeć do drugiej bramki, jednak tym razem było inaczej. Pani Fonda musiała zniknąć wcześniej lub tym razem poszła inną drogą. Keane zawrócił na główną ulicę.
Rezydencja Chandlerów mieściła się na wielkiej działce leżącej przy cmentarzu. Nic więc dziwnego, że pani Fonda mawiała, iż ma spokojnych sąsiadów. Mike dostrzegł zza drzew pokój w wieży, który wznosił się ponad dachem starego domu i nadawał mu charakteru.
Chandlerowie zyskali fortunę na produkcji alkoholu, zanim prohibicja przyczyniła się do zamknięcia ich działalności w latach trzydziestych. Dom zbudowano dużo wcześniej. Mimo iż utracili znaczną część majątku w czasie wielkiego kryzysu, w jakiś sposób udało się im utrzymać rezydencję. Może dzięki sprzedaży jakichś skarbów, które podobno ukrył w budynku ich dawny przodek.
Pani Fonda śmiała się z tych opowieści. Zawsze powtarzała, że największym skarbem Chandlerów był po prostu ich dom.
Policjant wjechał na podjazd. Stał już tam jakiś samochód. Geraldine Harper. To nie znaczyło nic dobrego. Sonny Elwood musiał przekonać matkę, aby wystawiła dom na sprzedaż. Jeśli pani Fonda by się o tym dowiedziała, załamałaby się.
Policyjne radio zaskrzeczało, kiedy mężczyzna wchodził na szeroki ganek. Włączył odbiornik.
Betty Jean nie szczędziła słów.
– Dzwoniła dyspozytorka. Dostali coś, co mogło być żartem. Z telefonu Geraldine Harper. Ktoś powiedział, że jakaś osoba nie żyje. Musisz znaleźć Geraldine i zobaczyć, co się dzieje, ale po tym, jak odwieziesz tę staruszkę.
– To nie będzie trudne. Jej samochód jest tu, pod domem pani Fondy.
– Co ona tam robi?
– A co robi Geraldine? Sprzedaje nieruchomości.
– Tylko nie dom pani Fondy! – W głosie Betty Jean słychać było zatroskanie. – Nie możesz jej na to pozwolić.
– To nie jest sprawa policji – odpowiedział Michael, chociaż w głębi duszy czuł podobnie.
– Chyba masz rację. Ale skradziona komórka to już sprawa policji. Sprawdź, czy Geraldine nie zgubiła telefonu.
Drzwi wejściowe nie były zamknięte. Kiedy mężczyzna w nie zastukał, otwarły się ze skrzypieniem. Nikogo nie było widać, ale na podłodze przy ozdobnych schodach leżała torebka i aktówka. O torebkę oparty był biały telefon komórkowy.
– Michael, jesteś tam? – Głos Betty Jean trzeszczał w radiu.
– Coś tu jest nie tak – odpowiedział policjant.
– Z pewnością. Jeśli Geraldine sprzedaje dom pani Fondy, to na pewno jest nie w porządku.
– Zaczekaj. – Mike wyłączył radio. Chciał posłuchać.
Zawołał panią Fondę. Nie było odpowiedzi. Potem spróbował wołać Geraldine. Nadal nic. Szybkim krokiem przeszedł się po parterze. Wszystko wyglądało tak, jak staruszka to zostawiła w dniu, kiedy Ellen wyprawiła ją do domu opieki. Ostatnia gazeta leżała wciąż na stole śniadaniowym. Nikogo nie było.
Mężczyzna podszedł do szerokich schodów. Patrząc na nie, mógł sobie wyobrazić poruszające się z gracją kobiety w pięknych sukniach, które schodząc, skupiały na sobie uwagę.
– Pani Fondo, jest tu pani?
Tym razem usłyszał żałosny głos. Geraldine Harper nie mogła być tak okrutna, by powiedzieć staruszce, że zamierza sprzedać jej dom.
– Geraldine? – zawołał.
Jęk stał się głośniejszy. Michael popędził na górę, stając na co drugim stopniu.
Na końcu korytarza zobaczył panią Fondę. Kucała przy czymś. Nie przy czymś. Przy kimś. To ona wołała. Ta druga osoba nie wydawała żadnych dźwięków.
Geraldine Harper leżała na plecach u podstawy wąskich schodów wiodących na drugie piętro. Nie miała jednego buta, a jej oczy nieruchomo wpatrywały się w nicość. Pani Fonda trzymała dłoń kobiety przy policzku, kołysała się i płakała.
– Pani Fonda. – Mike dotknął ramienia staruszki.
Kobieta w końcu go usłyszała. Jęczenie ustało. Spojrzała na policjanta smutnym wzrokiem.
– To on. Przez niego ona nie żyje.3
– Kto? – Michael spojrzał na strome schody. Nikogo tam nie było.
– Bradley. – Głos staruszki drżał. – I niech mi pan nie mówi, że nie mam racji.
Policjant pochylił się, by wyjąć dłoń Geraldine z rąk pani Fondy. Była martwa od niedawna. Mimo iż agentka nieruchomości nie należała do jego ulubionych osób, posmutniał, widząc ją w takim stanie.
– Wszyscy wciąż mówili, że miała tyle szczęścia, bo wyszła za Bradleya, a niech pan popatrzy. – Pogłaskała rękę Geraldine. – Biedna Audrey. Nie powinnaś była wychodzić za niego za mąż. Nigdy.
– Audrey? – Michael zmarszczył brwi, po czym uświadomił sobie, że umysł pani Fondy powędrował do innych czasów. Musiał zabrać ją jak najdalej od tych zwłok i jej złych wspomnień. Położył rękę na drżącym ramieniu kobiety. – Chodźmy.
– Nie mogę jej tu zostawić. – Pani Fonda spojrzała na niego niepewnie.
Policjant zastanawiał się, za kogo staruszka go uważała. Miał jedynie nadzieję, że nie za Bradleya, którego winiła za śmierć Audrey.
– Musimy komuś o tym powiedzieć. – Zawahał się, jednak czasem było lepiej podążać za staruszką, gdy demencja zaburzała jej myślenie. – O Audrey.
– Jeśli naprawdę musimy. Powinniśmy znaleźć małego Brada. Upewnić się, że tego nie zobaczy. – Kobieta próbowała wstać. Na jej twarzy pojawił się wyraz zaskoczenia. – Chyba nie mogę się podnieść.
– Proszę pozwolić mi sobie pomóc. – Michael podniósł ją bez trudu. Pod grubym swetrem pani Fondy kryło się szczupłe ciało.
Objął ją ramieniem i odwrócił od zwłok. Oddech staruszki brzmiał ciężko, gdy schodzili po schodach. Przynajmniej już nie płakała. Kiedy znaleźli się na dole, odważył się na pytanie:
– Kim jest Audrey?
Kobieta potrząsnęła lekko jego ręką.
– Co się z panem dzieje? Zna pan przecież Audrey, moją siostrę. – Podkreśliła mocno dwa ostatnie słowa. Smutek pogłębił zmarszczki na jej twarzy.
– Ach, tak, Audrey. – Pani Fonda najwyraźniej myślała, że był on kimś, kto znał ją z czasów, w które przeniósł się jej umysł. – Napijmy się czegoś. Na pewno jest pani spragniona po takim spacerze.
Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
– Chce mi się pić, ale nie pamiętam żadnego spaceru. Powinnam?
Michael uniknął odpowiedzi.
– Chodźmy po coś do picia. A potem muszę wykonać parę telefonów. – Pokierował kobietę z dala od torebki i aktówki Geraldine Harper leżących u stóp schodów i zaprowadził ją do kuchni.
– Telefony – parsknęła z pogardą pani Fonda. – Dobrze, że są, ale nie powinno się spędzać całych dni z uchem przy słuchawce, jak Audrey. Wielkie nieba, gdyby tyle uwagi poświęcała małemu Bradowi, nie musiałby cały czas być pod moją opieką. Nie żeby mi przeszkadzał. Skąd. Kocham go jak własnego syna. – Ponownie się zasmuciła. – Jestem niemal pewna, że muszę mu coś powiedzieć, ale nie pamiętam co. Wie pan może?
– Zastanowimy się po tym, jak pani chwilę odpocznie – rzekł Michael, odsuwając od stołu krzesło z ozdobnym oparciem.
– Jestem zmęczona, ale nie wiem dlaczego. Nic nie robiłam przez cały dzień. – Staruszka usiadła. Wzięła łyk wody, którą podał jej policjant. Na jej twarzy pojawił się uśmiech. – Mały Brad jest takim uroczym dzieckiem. W przeciwieństwie do swojego ojca. I Audrey, jeśli o to chodzi. Bardziej jak mój ojciec. Pogodny. Zainteresowany wszystkim. Ten chłopak zadaje sto pytań na minutę. – Pani Fonda się zaśmiała. – Mówię mu, że może kiedyś zostanie prezydentem.
– Ile ma lat?
– Dziewięć. – Rozejrzała się. – Nie wiem, gdzie teraz może być.
– Dziś jest dzień szkolny, pani Fondo. – Szkoła już prawie się kończyła, ale dla kobiety nie miało to żadnego znaczenia.
– Oczywiście. – Zaśmiała się. – Jak mogłam nie pomyśleć.
Wydawało się, że zapomniała o zwłokach leżących na górze. To dobrze. Jednak Michael nie mógł o tym zapomnieć. Kolejna niespodziewana śmierć w Hidden Springs. Wyczulił słuch na wszelkie odgłosy, które mogłyby wskazywać na to, że w domu jeszcze ktoś jest. Nie wierzył tak do końca w to, co pani Fonda powiedziała o jakimś człowieku, ponieważ nie miała nawet pojęcia, kim była Geraldine. Ale agentka nieruchomości spadła ze schodów. Poza staruszką wiedział o tym ktoś jeszcze. Ktoś, kto zadzwonił na numer alarmowy z telefonu pani Harper.
Mike musiał się upewnić, że tej osoby, ani nikogo innego, nie było teraz w domu, jednak nie mógł opuścić pani Fondy i pozwolić, by została sama. Mogłaby odejść. Nie mógł również zostawić ciała bez nadzoru, kiedy odwoziłby staruszkę do domu opieki.
Przeszedł za siedzącą kobietą i wystukał numer do biura.
W słuchawce, niczym eksplozja, odezwał się głos Betty Jean:
– Nie rozłączaj się ze mną, zanim nie powiesz mi, co się dzieje, Michaelu Keane. Prawie wcisnęłam przycisk alarmowy.
– Przecież nie masz takiego. – Mężczyzna przycisnął telefon mocniej do ucha i mówił cicho. Pani Fonda wydawała się go nie słyszeć. Właściwie to głowa staruszki opadła, jakby kobieta właśnie drzemała.
– Biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia, sporo się zmienia. – Betty Jean wzięła głośny oddech i wydmuchała powietrze prosto do słuchawki. – Więc co się dzieje?
– To nie był żart. Ona nie żyje.
– Kto? Pani Fonda?
– Nie. Geraldine Harper. Wygląda na to, że spadła ze schodów.
– Duchy z rezydencji Chandlerów musiały zobaczyć logo jej agencji nieruchomości i ją zepchnęły. – Kobieta szybko się zreflektowała: – To okropne. Nie powinnam tak mówić. Naprawdę nie żyje?
– Wygląda na to, że złamała kark.
– W takim razie kto dzwonił?
– Nie wiem. Nie ma tu śladów nikogo poza panią Fondą. A telefon Geraldine leży równo ułożony przy jej torebce obok drzwi wejściowych.
– Jakby ktoś go tam specjalnie zostawił?
– Tak.
– Lepiej się porozglądaj.
– Masz rację. – Michael prawie ukrył sarkazm w głosie. – Tyle że muszę pilnować pani Fondy.
– Wszystko z nią w porządku?
– Nie do końca. – Mężczyzna zerknął, aby się upewnić, że staruszka nadal śpi. – Znalazła ciało i myślała, że Geraldine to jej siostra. Była zrozpaczona, ale wydaje się, że już o tym zapomniała.
– To chyba dobrze. Zabawne, co demencja robi z ludźmi. Pozwala im przypominać sobie rzeczy, które miały miejsce nie wiadomo jak dawno temu, a równocześnie uniemożliwia zakodowanie w głowie tego, co się dzieje teraz. Tak było z ciocią Sadie, zanim zmarła.
– Myślisz, że pani Fonda może pamiętać coś, co się naprawdę wydarzyło?
– Może. – W głosie Betty Jean dało się słyszeć troskę. – Moja mama opowiadała kiedyś o wypadku, jaki wydarzył się w tym domu dawno temu.
– Później możemy odgrzebać tę historię. – Mike wyjrzał przez okno kuchenne, skąd było widać szylkretową kotkę przechadzającą się po ogrodzie. – Teraz lepiej się skupić na Geraldine.
– Co ci jest potrzebne? – Głos kobiety zmienił się, gdy przeszła do konkretów.
– Justin. – To był koroner. – Ellen, aby przyjechała po panią Fondę.
Betty Jean wtrąciła się.
– Ellen jest w Phoenix u córki.
Mężczyzna westchnął.
– W takim razie zadzwoń do Sonny’ego.
To nie spodoba się pani Fondzie, jednak co innego można zrobić? Drugi zastępca szeryfa mógłby być jakąś opcją, ale właśnie kończyły się zajęcia w szkole. Jedynie jakiś kataklizm byłby w stanie sprawić, że Lester Stucker opuściłby swoje stanowisko pracy przy przejściu dla pieszych obok szkoły podstawowej w Hidden Springs.
– Czy chcesz, żebym go poprosiła, aby przysłał Felicię Peterson? Ona się czasami opiekuje panią Fondą, a słyszałam też, że spotyka się z Sonnym.
– Byłaby lepsza niż on. Może. – Felicia Peterson to jedna z osób, które wydawały się nigdzie nie pasować. Cindy zatrudniła ją w Grillu, ale zwolniła niedługo później, gdy zwątpiła w to, że kobieta będzie w stanie przyjąć poprawnie chociaż jedno zamówienie. Kobieta pracowała potem w aptece aż do dnia, kiedy okazało się, że zniknęły jakieś tabletki. Nie było dowodu na to, że to ona za tym stała, ale po jej odejściu nic więcej nie zginęło. Felicia sprawiała wrażenie, że szła, potykając się przez życie, choć ani razu nie upadła na ziemię.
Ona i Sonny Elwood pasowaliby do siebie. Ale Mike nie mógł się teraz tym zajmować.
– Wezwij kogokolwiek. Jeśli nie zlokalizujesz Sonny’ego ani Felicii, zadzwoń po panią Gibson. Jest odpowiedzialna za panią Fondę.
– Zaraz kogoś przyślę – odrzekła Betty Jean. – Coś jeszcze?
– Tak – odparł. – Pewnie dobrze by było powiadomić rodzinę Geraldine.
– Nie znam nikogo poza jej synem. – W głosie kobiety zabrzmiała niepewność. – Przeprowadził się już dawno temu na Florydę.
– Żadnych bratanków czy siostrzenic? Czy nie jest tak, że w Hidden Springs każdy ma jakąś rodzinę?
– Nie wiem o nikim. Przeprowadziła się tu z Tennessee po tym, jak zmarł jej mąż. Jej syn chodził ze mną do szkoły i był parę klas wyżej. Był uroczy, na jakiś kujoński sposób.
– Sprawdź, czy możesz znaleźć jego numer, a ja później się z nim skontaktuję. I zdobądź to nagranie z rozmowy z dyspozytorką, żebyśmy mogli je odsłuchać. Może rozpoznamy głos.
– W porządku, ale nie mogę dziś dłużej zostać. Jest piątek i mam już plany.
– Randka?
– Zajmuj się swoimi sprawami, a ja się zajmę moimi.
Betty Jean rozłączyła się, zanim Michael zdążył zapytać, czy jej sprawy mają coś wspólnego z antykami. To było bez znaczenia. Miał pełne ręce roboty, nawet nie interesując się Vernonem Trentem i swoją koleżanką z pracy.
Pani Fonda zamrugała powiekami i uśmiechnęła się. Nie w sposób niepokojący i rozdrażniony, ale uśmiechem pogodnej staruszki. Była tu i teraz, przynajmniej chwilowo.
– Michael, co pan tu robi?
Mężczyzna też się uśmiechnął.
– Przyjechałem tu z panią odwiedzić pani dawny dom. Sprawdzić, czy wszystko jest w porządku.
Rozejrzała się.
– I jest?
– Na to wygląda, nieprawdaż?
– Chyba tak – rzekła i potarła ręką blat stołu. – Tyle że ten dom wydaje się taki pusty. Jakby wszyscy stąd wyjechali i zapomnieli mi powiedzieć dokąd. – Westchnęła. – A teraz muszę czekać. Ale przecież nie każą mi czekać tutaj?
– Pani Gibson oczekuje pani na kolacji. – Michael odsunął drugie krzesło i usiadł naprzeciw staruszki.
– Naprawdę? – Pani Fonda ponownie westchnęła, ale po chwili jej twarz się rozjaśniła. – Myśli pan, że będzie miała ciasto?
– Raczej tak. Na pewno coś słodkiego.
– Lubię słodycze. Audrey mówi, że będę gruba. Ona je jak wróbelek. Tak się martwi o swoją figurę. – Na twarzy kobiety ponownie zagościło zdziwienie. – Gdzie ona jest? Nie było jej tutaj?
– Nie teraz. – Michael się uśmiechnął.
– Zapewne jest w Eagleton na jakimś spotkaniu. Ta dziewczyna zawsze gdzieś jeździ. Ja też lepiej już pójdę. – Odepchnęła się od stołu, by wstać.
Mike nie próbował jej zatrzymywać. Zanim wyjdą na zewnątrz, ktoś już się pewnie po nią zjawi. Wziął kobietę pod ramię.
– Proszę pozwolić sobie pomóc.
– Dziękuję. – Poklepała go po ręce. – Taki miły z pana młody człowiek.
Otworzyły się drzwi wejściowe, a stojący w nich Sonny Elwood krzyknął:
– Co się tu dzieje?
Pani Fonda zadrżała.
– O jejku. Chyba jest zły. Nie spodoba mu się, że tu jestem. Nigdy nie był z tego zadowolony.