- W empik go
Morderstwo w piątek trzynastego - ebook
Morderstwo w piątek trzynastego - ebook
Prawda jest tylko dla tych, którzy nie boją się zapłacić za nią życiem.
Trzynastego września Anna Claire, córka policyjnego psychologa, wchodzi do miejskiej biblioteki, gdzie ma spotkać się z przyjaciółką. W jednej z sal odkrywa zwłoki zamordowanego gubernatora. Dziewczyna krzyczy, ale nikt nie przychodzi jej z pomocą. W panice zabiera leżącą obok zwłok encyklopedię trucizn i uświadamia sobie, że właśnie ukradła z miejsca zbrodni jeden z dowodów. Dla policji staje się główną podejrzaną w tej zagadkowej sprawie. Wkrótce Anna jest świadkiem kolejnej niewyjaśnionej śmierci. Postanawia rozpocząć własne śledztwo i wraz z grupą przyjaciół namierzyć mordercę. Wszystko wskazuje na to, że ofiary miały związek z niedawną katastrofą morską, w której zginęło kilkaset osób. Dzień po dniu dziewczyna odkrywa kolejne mroczne fakty z historii miasta i bliskich jej osób… Czy Anna zdąży rozwiązać tajemnice przeszłości, zanim morderca zaatakuje ponownie?
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8313-698-1 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
13 września, piątek
Mocno wbiłam długopis w zeszyt, dziurawiąc kilkanaście kartek. Nie wiedziałam, czy będę w stanie wytrzymać kolejną lekcję z głośnym śmiechem Rose wwiercającym się w moje myśli – dziewczyna raczyła podzielić się z nami fascynującą historią o tym, jak jej tatuś, gubernator, załatwił jej spotkanie z kolejnym absolwentem Yale albo jakimś członkiem komisji. Minęły dopiero dwa tygodnie od rozpoczęcia roku szkolnego ósmej klasy, a ja już wpatrywałam się w ścienny zegar, obserwując, jak jego wskazówki powoli zmierzają do upragnionego celu, i szkicując coś nieuważnie w zeszycie.
Na kolejnej lekcji, ostatniej, zupełnie nie mogłam zebrać myśli, więc przełożyłam słuchawki przez bluzę i przykryłam je włosami, słuchając kolejnego odcinka kryminalnego podcastu. Kątem oka widziałam, jak Rose patrzy w moją stronę i uśmiecha się słodko – zbyt słodko jak na mój gust. Pewnie nadal pamiętała początek końca naszej relacji w trzeciej klasie, gdy uśmierciła jedną z roślinek hodowanych przez naszą klasę – tę moją. Nadal też nie zapomniała mojej… nieco przesadzonej reakcji na ten czyn.
Wreszcie lekcja skończyła się, a ja mocno odepchnęłam krzesło i jako pierwsza wyszłam ze szkoły. Chłodne wrześniowe powietrze uderzyło mnie w twarz, przynosząc wraz ze sobą kilka ulotek. Jedna z nich informowała o zamiarze gubernatora Michelsona – ojca Rose – dotyczącym podjęcia walki z rosnącymi cenami. Rozpoznałam ją od razu, z daleka widziałam na ulotce uśmiechniętą twarz starszego mężczyzny z krótko przyciętymi jasnobrązowymi włosami. Wyciągnęłam rękę i chwyciłam przelatującą broszurkę, zabrudzoną w rogu. Choć twarz Michelsona, nieco pokryta pierwszymi zmarszczkami, sprawiała wrażenie dobrej, ja wpatrując się w jego oczy, wydrukowane na śliskim papierze, nie mogłam zapomnieć wydarzeń sprzed kilku lat.
Otrząsnęłam się z tych myśli i ruszyłam w stronę mojego czarnego roweru przywiązanego do słupka niedaleko szkoły, zostawiając ulotkę i gubernatora daleko w tyle. Odjechałam w kierunku umówionego miejsca spotkania, pobliskiego supermarketu. Podążając dobrze znaną mi drogą do domu, już z daleka widziałam moją przyjaciółkę – wysoką i szczupłą blondynkę, która prawie zawsze się uśmiechała.
– Christina! – wykrzyknęłam, zeskakując z roweru, i padłam w jej objęcia.
– Anna! – powitała mnie z uśmiechem moja młodsza o rok przyjaciółka. – Ciągle zapominam, że jesteś taka stara i kończysz dopiero o piętnastej.
– A ja ciągle zapominam, że jesteś takim bachorem i masz cały dzień wolny – odparłam.
Weszłyśmy do sklepu i zaczęłam uzbrajać się w zapasy na kolejne kilka dni, co chwilę zerkając na listę, którą dał mi tata.
– Jak tam w szkole? – spytała Chris.
– Tego się nawet nie da opisać – odpowiedziałam, wkładając cztery opakowania czarnych herbat do koszyka. – Tragedia.
– U mnie tak samo – pocieszyła mnie Christina, ale ja spojrzałam na nią z powątpiewaniem. – A nasze lektury to w ogóle porażka.
– A właśnie, skończyłaś już książkę, którą ci pożyczyłam?
Moja przyjaciółka skrzywiła się.
– Nie mam czasu… – Obie wiedziałyśmy, że to kłamstwo.
– Zgubiłaś ją?
– Tak.
Westchnęłam ciężko. Christina była niezwykle roztargniona, ale miała w sobie urok, któremu nikt nie był w stanie się oprzeć.
– Wiesz, że ja ją wypożyczyłam z biblioteki? Będę musiała podjechać tam po południu i się wytłumaczyć – oznajmiłam, udając złość, choć tak naprawdę cieszyłam się, że mam pretekst, aby odwiedzić moje ulubione miejsce na świecie.
– Pojadę z tobą – zaproponowała Christina.
– Pani Joan mnie chyba zabije. Już wielokrotnie wzywała mnie do siebie na dywanik. Ona wspaniale by się odnalazła w roli niewyżytej dyrektorki elitarnej szkoły.
– Nawet mi o niej nie mów – jęknęła moja przyjaciółka. – Zawsze, kiedy ją widzę, spinam się i sztywnieję. Niby jest miła, ale w rzeczywistości… już chyba wolałabym powtarzać całą naukę od początku niż spędzić z nią sam na sam dwie godziny w zamkniętym pomieszczeniu, musząc słuchać tego, co ma do powiedzenia, i patrzeć w jej złowrogie oczy.
Podeszłam do kasy samoobsługowej i zaczęłam wypakowywać zakupy z koszyka.
– Dobra, pójdźmy do niej razem, wsparcie zawsze mile widziane. Ale mogę dopiero wieczorem, bo obiecałam tacie, że pomogę mu ogarnąć akta i dokumenty.
– Ale pośpiesz się. Ja naprawdę nie wiem, co ty widzisz w tych papierach zapisanych tak małym druczkiem, że aż oczy łzawią. To jak, spotkamy się przy bibliotece koło osiemnastej?
Potwierdziłam i wyszłyśmy ze sklepu. Z trudem wcisnęłam zakupy do plecaka, pożegnałam się z przyjaciółką, która jechała w inną stronę, i ruszyłam do domu.
Gdybym wtedy miała jakiekolwiek przeczucie tego, co się wkrótce wydarzy, nie przejmowałabym się zgubioną książką z biblioteki.
Ruszyłam na rowerze w stronę mojego bloku. Mieszkałam w nim, w tej samej klatce co Christina, odkąd pamiętam. Moje mieszkanie było nieduże. Tata po śmierci mamy nie korzystał z ich wspólnej sypialni i od kilku lat spał na kanapie. Wchodząc, poczułam znajomy, zatęchły zapach starego budynku, weszłam na szorstki, skrzypiący parkiet i wyjrzałam na podwórko przez brudne okna. Znałam każdą smugę na beżowych ścianach, każdą rysę na owalnym lustrze naprzeciw wejścia i odchodzący od sufitu tynk, wszystko dużo wyraźniejsze, od kiedy jej z nami nie było.
– Jestem, tato! – oznajmiłam.
Szybkim ruchem ściągnęłam buty i bluzę, rzucając ją byle gdzie, i weszłam do dużego pokoju. Zastałam tatę pochylonego nad stosami papierów leżących na stole otoczonym kartonami.
Wyglądam jak młodsza wersja mojego ojca – oboje jesteśmy średniego wzrostu, mamy zadarte nosy, czarne włosy i migdałowe oczy. Oboje nie grzeszymy wdziękiem ani urodą, oboje jesteśmy krótkowidzami i mamy bardzo podobne złote, druciane okulary.
– Jak w szkole? – spytał z roztargnieniem tata. Przyzwyczaiłam się już do sposobu, w jaki radził sobie z przeszłością. Często ironiczny, pochłonięty pracą, nie skupiał się na codzienności.
Bez słów podeszłam do niego i przytuliłam, a następnie wzięliśmy się do roboty. Przez ostatnie trzy lata trudno było nam rozmawiać, więc teraz zagaiłam i wdaliśmy się w kolejną bezsensowną i bezcelową konwersację.
Mój tata był psychologiem kryminalnym i pracował w policji. Bardzo często, nim umarła mama, opowiadał mi o ciekawych przypadkach, nie szczędząc drastycznych szczegółów. Uwielbiałam to.
– Potem przykleimy na te pudła naklejki z datami – powiedział – zaniesiemy do mojego biura i ułożymy na regałach.
Kiwnęłam głową. Mój ojciec nie chciał się pozbywać dokumentów, gdyż często, gdy był smutny, zaglądał do starych nierozwiązanych spraw. Pozwalało mu to nie myśleć o mamie.
– Podoba ci się w ósmej klasie? – Tata był dzisiaj wyjątkowo rozmowny.
– Jest okej. Nic się nie zmieniło.
– Masz jakieś koleżanki?
– Nie. – Nie było sensu owijać sprawy w bawełnę. – Potem spotykam się z Christiną w bibliotece.
Zapadła cisza. Z frustracją zamknęłam jeden z kartonów tak mocno, że prawie się rozleciał. Napisałam na kartce rok: 2010, i krzywo przykleiłam taśmę, musiałam ją potem poprawić. Opisaliśmy pozostałe pudła i szybko, w milczeniu wynieśliśmy je do biura taty. Nie żegnając się z nim, zarzuciłam plecak na plecy, wyszłam z mieszkania i wsiadłam na rower, zerkając przedtem na zegarek. Była szesnasta czterdzieści. Będę na miejscu za wcześnie. Zadowolona z dodatkowego czasu wśród ukochanych tomów, o siedemnastej stanęłam przed ceglanym gmachem biblioteki.
Pchnęłam dobrze znane mi szklane drzwi i głęboko odetchnęłam. Uwielbiałam zapach starych i nowych książek, drukowanego papieru. Uwielbiałam długie korytarze wyłożone czerwoną wykładziną, masywne regały, aksamitne fotele oraz ciężkie stoły. Rozglądając się po wnętrzu biblioteki, odnotowałam, że nic się nie zmieniło przez ostatnie trzy tygodnie. Zerknęłam za ladę i westchnęłam, stała za nią pani Joan, która z całego serca mnie nienawidziła, bo pewnego razu potknęłam się o fotel, skaleczyłam się i zakrwawiłam dywan. Nawet bombonierka, którą jej wręczyłam po owym tragicznym dniu, nie pomogła. Spojrzała na mnie spod czerwonych okularów, a ja się uśmiechnęłam.
– Dobry wieczór – zaczęłam moim najbardziej przymilnym tonem, w którym jednak mimo woli pobrzmiewała złość. – Jak pani mija dzień?
– Dobrze – odparła zdawkowo. – Dzisiaj nikt się nie przewrócił w bibliotece.
Uniosłam kąciki ust w sztucznym uśmiechu i nie zmieniając wyrazu twarzy, zniknęłam za regałem. Stały na nim kryminały w kolejności alfabetycznej, uwielbiam je. Przeczytałam chyba wszystkie napisane przez Agathę Christie. Teraz przejrzałam książki, wodząc palcem po ich grzbietach. Najcudowniejsze uczucie na świecie.
Ruszyłam dalej, do miejsca, gdzie w centrum biblioteki znajdował się długi lakierowany stół. Dzisiaj nikt przy nim nie czytał, więc odsunęłam krzesło obite skórą i wygodnie się rozsiadłam. Cały budynek zdawał się opuszczony, nie widziałam żadnej żywej duszy, nie licząc pani Joan.
Byłam dziwnie rozkojarzona, nie mogłam się skoncentrować na czytaniu. Zrobiłam pracę domową, co zajęło mi może dziesięć minut, i zaczęłam spacerować między regałami, mając plecak ze sobą. W kieszeni trzymałam telefon, na wypadek gdyby Christina coś pisała. Przeglądałam książki, nadal nie napotykając nikogo. W bibliotece panowała całkowita cisza, nie było słychać przewracania kartek ani szurania krzeseł. Jedynym dźwiękiem było głuche stukanie moich podniszczonych butów, tłumione przez wykładzinę.
Zanim otworzyłam drzwi do mojej i Christiny ulubionej sali Gwiezdnej, napisałam przyjaciółce, że już jestem na miejscu. Sufit w pomieszczeniu pomalowany był na granatowo i usiany srebrnymi gwiazdami. Uwielbiałam leżeć tam na pufach i czytać książki, wyobrażając sobie, że jestem na Księżycu. W tym pokoju znajdowały się głównie regały z książkami edukacyjnymi i starodrukami – były tu atlasy, książki o gwiazdozbiorach, encyklopedie i podręczniki szkolne. Na ścianach, w gablotach, wisiały różne repliki średniowiecznych mieczy oraz sztyletów. Atmosfera w sali kojarzyła się z muzeum, opuszczonym, skrywającym wiele mrocznych sekretów zapomnianych przez żywych, przechowywanych jedynie w sercach zmarłych.
Przez chwilę stałam z głową zadartą do góry, nie wiedząc, co ze sobą zrobić, a potem znowu ruszyłam spacerem wśród regałów. Coś sprawiło, że zerknęłam na drzwi przeciwpożarowe, położone naprzeciw wejścia do sali, których nikt chyba nie używał od kilkudziesięciu lat. Weszłam w wąską alejkę między encyklopediami, których tytuły zaczynały się od litery „a” do litery „l”. Na jej końcu zauważyłam jakiś mroczny kształt. Pomyślałam sobie, że pewnie dzieci zaciągnęły tutaj pufa, aby posiedzieć w zacienionym kącie.
Chcąc przypodobać się pani Joan, postanowiłam zanieść mebel z powrotem na miejsce. Bałam się ją o cokolwiek spytać, więc podeszłam bliżej do zacienionego kształtu, decydując, że później poinformuję bibliotekarkę o moim niezwykle szlachetnym czynie. W tym momencie napisała do mnie Christina – stojąca przed wejściem do biblioteki. Mimowolnie odnotowałam godzinę. Była siedemnasta trzydzieści osiem. Zostało mi trzy procent baterii, jak zawsze roztargniona, zapomniałam ją naładować, dlatego zgasiłam ekran telefonu.
I wtedy to zobaczyłam w słabym świetle żółtych sufitowych żarówek – czerwona wykładzina była pokryta plamami krwi dookoła owego kształtu, który okazał się najstraszliwszym widokiem w moim życiu. Na podłodze leżał mężczyzna, twarzą do góry, z rękami wyciągniętymi wzdłuż ciała, a nogami krzywo podwiniętymi pod siebie. Jego biała koszula i jasna marynarka nasiąkły krwią w miejscu, gdzie prawdopodobnie znajdowało się serce. Nie widziałam nigdzie narzędzia zbrodni, ale nie miałam wątpliwości, że został zamordowany.
Nie wiedziałam, że potrafię tak głośno krzyczeć. Często wyobrażałam sobie, że – tak jak tata – rozwiązuję różne zagadki kryminalne, ale nigdy nie widziałam ofiary zbrodni na własne oczy. Byłam roztrzęsiona. Nie wiedziałam, czy ktokolwiek zareaguje na mój krzyk. Nagle zdałam sobie sprawę, że morderca może nadal znajdować się w pokoju, i natychmiast drżącymi rękoma wybrałam numer dziewięćset jedenaście.
Rozglądając się niespokojnie dookoła, wszędzie widziałam cienie nieprzyjaciół. Regały górowały nade mną, jakby miały mnie pogrzebać razem z zamordowanym pod swoim ciężarem. Trzy sygnały, które odczekałam, aż połączenie zostanie odebrane, dłużyły się w nieskończoność.
– Numer alarmowy dziewięćset jedenaście, słucham zgłoszenia.
– Dzień… dobry. – Kultury nigdy nie za wiele, pomyślałam. – Jestem w miejskiej bibliotece na Livingston Ave. – Co miałam dalej mówić? – W jednej z sal znalazłam… ciało.
– Czy oprócz ciebie jest ktoś jeszcze w pomieszczeniu? – Irytował mnie spokojny głos operatora.
– Nie.
– Mam do ciebie prośbę. Już wysłałem pogotowie i policję, a teraz postępuj dokładnie według moich instrukcji. Nie dotykaj niczego, nie ruszaj niczego. Opisz, proszę, co widzisz.
Co niby miałam powiedzieć? Oczywiście w tamtym momencie mój telefon się rozładował. Nim zdążyłam pomyśleć, rzuciłam go o przeciwległą ścianę i usłyszałam dźwięk tłuczonego szkła.
Mimo woli podeszłam do zamordowanego. Wtedy, przyglądając się jego charakterystycznej szczęce, rozpoznałam ofiarę. Był to gubernator, ojciec Rose. Michelson we własnej osobie leżał na zakurzonej wykładzinie w miejskiej bibliotece, z twarzą, z której odpłynęła krew, z otwartymi oczami wpatrującymi się w pustą przestrzeń. Te oczy… Miałam wrażenie, że gubernator zaraz przeniesie je na mnie, przeszywając spojrzeniem, ale nie. Już nigdy nie skieruje na nikogo swojego wzroku.
Super, pomyślałam. Jak Rose się o tym dowie, to ja będę kolejnym ciałem.
Zaczęłam niespokojnie krążyć, czekając na Christinę. Nie wiedziałam, którym wejściem wejdzie, więc bałam się opuścić to pomieszczenie, a jak widać, nikt nie usłyszał mojego krzyku. Nie byłam w stanie zdzierać sobie gardła ponownie. Z czystej ciekawości podeszłam jeszcze bliżej ciała. Bałam się sama siebie, tego chorego odruchu, że ludzkie zwłoki mnie interesowały. Na początku zachowałam się zupełnie irracjonalnie, wstydziłam się swojej reakcji, więc zaczęłam myśleć klarowniej. Podeszłam bliżej, aby przyjrzeć się zwłokom z naukowego punktu widzenia. Wydawało mi się, że rana nie była jakaś rozległa, miałam nadzieję, że gubernator chociaż szybko umarł.
Mój mózg jednak nadal nie chciał mnie w pełni słuchać i machinalnie podniosłam książkę leżącą na podłodze obok zamordowanego. Prawdopodobnie spadła, na przykład podczas jakiejś walki wręcz, do której być może doszło. Wcześniej jej nie zauważyłam i teraz z zainteresowaniem uniosłam ją do góry. Dopiero wtedy dotarło do mnie, co zrobiłam.
Nie dotykaj niczego, nie ruszaj niczego.
Zaklęłam głośno. A potem zrobiłam coś jeszcze bardziej idiotycznego, co miało mnie dręczyć przez wiele, wiele dni. Schowałam książkę do plecaka, nie patrząc na jej tytuł. Przecież nie mogłam się przyznać, że jej dotykałam. Naruszyłam miejsce zbrodni. Nie dość, że operator linii dziewięćset jedenaście pomyślał, że się rozłączyłam, to jeszcze ukradłam dowód. Jeszcze raz rzuciłam okiem na martwe ciało i ruszyłam w kierunku drzwi do sali Gwiezdnej, aby poinformować panią Joan o zbrodni, gdy czyjaś ręka złapała mnie za ramię. Wrzasnęłam głośno i odwróciłam się, aby zobaczyć uśmiechniętą Christinę.
– Spokojnie, Anno – zaśmiała się.
– Christina! Ogarnij się! Tam leży martwy gubernator!
Przyjaciółka wybałuszyła oczy i zaklęła.
– Nie chcę tego widzieć. Proszę, nie! Nie!
– Oprzyj się o ścianę, żebyś nie zemdlała – doradziłam jej i odprowadziłam jeszcze dalej od ciała.
Moja koleżanka powiedziała coś cicho pod nosem, czego nie byłam w stanie rozszyfrować.
– Musimy zadzwonić na policję! Co? Jak? Gdzie? – mówiła chaotycznie.
Interesujące, przemknęło mi przez głowę. Interesujące, jak ludzie sobie źle radzą w panice i stresujących sytuacjach. Tak refleksyjne właśnie były moje myśli w tamtym momencie, mój mózg jeszcze nie był w stanie poradzić sobie z faktem, że natknęłam się na morderstwo. Ja, zwyczajna nastolatka. Morderstwa zdarzały się tylko w książkach i aktach taty, ale zawsze za bezpiecznymi znakami wypisanymi atramentem i zdjęciami. Zdjęciami nieznanych mi osób w obcych miejscach. Biblioteka była moja, zbyt moja, aby stać się sceną zbrodni.
– Już zadzwoniłam na dziewięćset jedenaście. – Objęłam moją przyjaciółkę z ulgą. – Teraz musimy tutaj czekać. – Przez chwilę rozważałam przyznanie się, że wzięłam książkę z miejsca zbrodni, ale stwierdziłam, że na to będzie jeszcze czas.
– O matko! Przecież takie rzeczy dzieją się tylko na filmach! Co za zbieg okoliczności, że akurat dzisiaj, w tym miejscu i o tej godzinie.
– Tak. Przecież to musi być przypadek – stwierdziłam, choć niepewność wkradła się do mojego serca.
– Będzie dobrze. Będzie dobrze. Będzie… – Miałam wrażenie, że Christina próbuje siebie o tym przekonać, nie mnie. – A co, jak…
Zapowietrzyła się, ale ja wiedziałam, o co jej chodziło. Rozejrzałyśmy się niespokojnie po pomieszczeniu, przyglądając się podejrzliwie wszystkim cieniom i zakamarkom.
– Kiedy będzie ta policja?! – spytałam drżącym głosem.
– Za chwilkę. Musi być za chwilkę. Może powinnyśmy pobiec po panią Joan albo kogoś dorosłego?
– Nie! Nie możemy się rozdzielić – oponowałam.
– Ale policja nie będzie wiedziała, gdzie ma nas szukać. – To był racjonalny argument.
– To chodźmy razem. Nie mam zamiaru zostawać tutaj sama.
Pobiegłyśmy w stronę wejścia do biblioteki, gdzie rezydowała pani Joan. Książka w moim plecaku boleśnie obijała mi się o plecy, przypominając o naruszeniu miejsca zbrodni. Gdy dotarłyśmy za ladę, stało tam już trzech policjantów, uzbrojonych po zęby, i dwóch ratowników medycznych. Przyjrzałam się ich twarzom, zbyt spokojnym. Rozglądali się po bibliotece niemal znudzonym wzrokiem.
– Dzień dobry! – wysapałam. – To ja dzwoniłam do państwa w sprawie morderstwa.
Pani Joan zerknęła na mnie zza okularów podejrzliwie, jakbym sobie to wszystko wymyśliła.
– Prowadź! – rozkazał jeden z policjantów.
I to zrobiłam. Ruszyłam w stronę sali Gwiezdnej, czując skurcz w żołądku. To na pewno był jakiś koszmarny sen, z którego się obudzę. Przecież takie rzeczy nie dzieją się w prawdziwym życiu. Słyszałam za sobą ciężkie sapanie jednego z policjantów, spokojne kroki innego, przełykanie śliny ratownika medycznego. Wszystko to napawało mnie niewytłumaczalnym obrzydzeniem.
Gdy dotarliśmy do alejki encyklopedii od „a” do „l”, zamarłam. Podczas drogi policjanci pytali mnie o różne rzeczy, lecz ja nie odpowiadałam, zbyt skonsternowana, by cokolwiek opuściło moje usta. Jednak nie to mnie zadziwiło.
Ciała nie było.ROZDZIAŁ 2
13 września, piątek
– Mówiłam panom, że dziewczynki chciały nam zrobić głupi kawał. – Pani Joan wyglądała tak, jakby chciała powyrywać nam wszystkie kończyny.
Pokręciłam głową.
– Nie. Nie, nie, nie! – Padłam na kolana, patrząc błagalnie na przyjaciółkę.
– Wiecie, młode panie, że takie żarty są bardzo szkodliwe? Mogą wam grozić całkiem poważne konsekwencje. – Policjanci również ewidentnie nam nie wierzyli.
– Proszę tutaj poświecić. – Wskazałam palcem miejsce na wykładzinie.
Jeden z policjantów z westchnieniem skierował wąski snop światła latarki na dywan. Tam, niemal niezauważalne, znajdowały się plamy krwi. Odetchnęłam z ulgą, bo już zaczęłam się bać, że miałam jakieś przywidzenia. Choć i to byłoby lepsze niż fakt, że ktoś stracił w brutalny sposób życie, to cieszyłam się, że mogłam ufać moim zmysłom.
– Prosiłbym was o zadzwonienie po waszych opiekunów bądź opiekuna prawnego. Pojedziecie wtedy z nimi i z nami na komisariat i tam złożycie zeznania – rzekł łagodnie policjant. – A teraz tylko jedno szybkie pytanie: czy rozpoznałyście zamordowanego?
Przez chwilę miałam ochotę odpowiedzieć: „Nie udzielam odpowiedzi bez obecności mojego prawnika”, ale stwierdziłam, że nie miałoby to najmniejszego sensu.
– Wydaje mi się, że to był gubernator – odparłam powoli. – Michelson.
Christina tylko pokiwała głową.
– Wasze nazwiska?
– Anna Claire.
– Christina Montreal.
Policjanci zanotowali to uważnie w swoich zeszytach, a następnie jeden z nich wyciągnął swoje walkie-talkie i odszedł na kilka kroków, a drugi, którego w myślach nazwałam Wąsem, ze względu na jego odrażający zarost, wręczył nam swój telefon. Najpierw Christina zadzwoniła do swojej mamy: jej tata, tak jak moja mama, nie żył od prawie sześciu lat, co było _de facto_ głównym powodem, dla którego się poznałyśmy i tak zbliżyłyśmy do siebie. Rok temu próbowałyśmy bezskutecznie umawiać naszych rodziców na randki, co doprowadziło do ich wzajemnej niechęci. Gdy moja przyjaciółka skończyła rozmowę, dała mi telefon, a ja bezwiednie wybrałam numer taty na tłustym ekranie, czując, jak moje palce ślizgają się po foliowej szybce.
– Słucham?
– Cześć, tato, tutaj Anna – powiedziałam na wypadek, gdyby się nie zorientował. – Nic złego mi się nie przytrafiło, ale zdarzyło się coś i policja prosi, abyś przyjechał do biblioteki. Znalazłam… ciało gubernatora.
Lekko skrzywiłam się, gdy dotarły do mnie niezrozumiałe dźwięki troski i niepokoju.
– Nie martw się, jest ze mną Christina.
– Będę za siedem minut na miejscu. – Tata się rozłączył.
Oddałam tłusty telefon Wąsowi i odwróciłam się do niego tyłem, aby spojrzeć na Christinę. Miała zaciśnięte wargi oraz pięści i widać było, że jest na skraju wytrzymałości. Ja sama, skonsternowana, zauważyłam, że przez ostatnich kilka minut wbijałam paznokcie lewej ręki w prawą i dojrzałam na skórze czerwone pręgi.
– Jak myślisz, co to może oznaczać? – spytałam Christinę, ignorując badawcze spojrzenie Wąsa.
– Ale co?
– No jak to co? To, że zabrali ciało. Jak myślisz, w jakim celu morderca to zrobił?
– Skąd mam wiedzieć? Może żeby ukryć jakiś ślad?
– Tak, ale dlaczego dopiero teraz? – drążyłam. – Chyba że ja weszłam do tego pomieszczenia, gdy zbrodnia jeszcze się dokonywała! Morderca schował się za regałem albo pufem i gdy tylko opuściłyśmy pokój, zabrał się do roboty.
– Jest taka opcja. Szkoda, że się nie przemogłam i nawet nie zerknęłam na ciało – jęknęła Chris. – Mogłyśmy się chociaż rozejrzeć po pomieszczeniu.
– Zachciało się panienkom bawić w detektywów? – Nienawidziłam gardłowego głosu Wąsa i przechodziły mnie ciarki, gdy cokolwiek mówił, mlaskając językiem. – Niech panienki lepiej zostawią tę sprawę w spokoju i tylko złożą zeznanie, to może być niebezpieczne.
Miałam ochotę mu przywalić, ale zdałam sobie sprawę, że to mogłoby mi tylko zaszkodzić. Przełknęłam więc ripostę, którą miałam na końcu języka, i przymilnie przytaknęłam policjantowi. Postanowiłam wykorzystać rozmowność Wąsa i zadałam mu kilka pytań. Zaczęłam od tych głupich, żeby policjant zlekceważył „panienki” i stracił czujność.
– A, proszę pana, czemu ktoś miałby mordować? Przecież to takie straszne. – Moją wypowiedź okrasiłam serią „achów” i „ochów”.
– Nie wiem. Może miał jakiś motyw.
– A co, jeżeli on wkradnie się w nocy do naszych domów? – Musiałam się pilnować, aby nie wybuchnąć śmiechem, choć wystarczyło sobie przypomnieć skulone, zakrwawione ciało.
– Nie wkradnie się, nie popełni takiego wykroczenia.
– Ja się boję – wyznałam.
– Niech się panienka nie boi, to była raczej zaplanowana zbrodnia. Dzisiaj o osiemnastej gubernator miasta miał w planach ważne biznesowe spotkanie i mało prawdopodobne, żeby sam tutaj przyszedł w celu oglądania książek, gdy czas go gonił.
Aha! – pomyślałam z satysfakcją. Więc policja myśli, że gubernator był z kimś umówiony. Jest to całkiem prawdopodobne.
– Wystarczy, że panienki powiedzą nam wszystko, co wiedzą, i niczego nie zatają, a nic złego się nie stanie.
– Oczywiście! – Tym razem wyręczyła mnie Christina.
Poczułam ciężar książki w moim plecaku, więc pod wpływem impulsu rzekłam:
– Proszę pana, bo jest taka sprawa… Ja muszę skorzystać… z toalety – dodałam na wszelki wypadek. – Kobiece sprawy. Bardzo pilne.
Wąs zmieszał się bardzo i pozwolił mi odejść.
Rzuciłam jeszcze ostatni raz wzrokiem na czynności policjantów. Jeden z nich właśnie wchodził przez drzwi, taszcząc cały sprzęt przyniesiony z radiowozu. Fotografowali podłogę pod każdym możliwym kątem, ze szczególnym uwzględnieniem plam krwi na wykładzinie. Później zaczęli okrążać salę Gwiezdną. Nie miałam jednak zbyt wiele czasu na przyglądanie się ich poczynaniom. Ciężar książki na moich plecach był niemal bolesny, więc musiałam działać szybko. Starając się nie przykuwać uwagi do mojego plecaka, ruszyłam w stronę WC. W toalecie była tylko jedna kabina. Szybko zatrzasnęłam drzwi i zajrzałam do zardzewiałej szafki pod umywalką. Było tam wystarczająco dużo miejsca, aby za stosem papierów toaletowych ukryć książkę. W rogu zauważyłam klucz, wzięłam go więc i zamknęłam schowek na moje znalezisko. Na wszelki wypadek spuściłam wodę i umyłam ręce, a następnie opuściłam toaletę. Jak przewidywałam, Wąs stał pod drzwiami i podsłuchiwał, czy na pewno nie uciekam przez okno.
– Dziękuję, że pan pozwolił mi wyjść – rzekłam słodko.
W samą porę ukryłam książkę. Policjanci właśnie stwierdzili, że powinni przeszukać mnie i Christinę. Schyliłam się, aby zawiązać but, i przy okazji ukryłam w nim klucz do szafki. Tylko na wszelki wypadek.
Wąs grzebał mi prawie pięć minut w plecaku, ale niczego nie znalazł. Potem wszedł do łazienki, a ja go obserwowałam – siłował się z drzwiami szafki, jednak w końcu się poddał. Pewnie stwierdził, że skoro on nie potrafi ich wyłamać, to ja również nie mogłam tam nic schować. Przez głowę mu nawet nie przemknęło, że w łazience mógł znajdować się klucz.
Wtedy przyjechał tata z bardzo zaniepokojoną miną. Podszedł do mnie, a ja się do niego przytuliłam, z trudem powstrzymując łzy. W takich sytuacjach najbardziej tęskniłam za mamą, jednak musiałam zachować spokój, aby zupełnie się nie rozsypać. Chwilę później przyjechała mama Christiny i ona również uścisnęła córkę.
– Dzień dobry, panie Claire.
– Dzień dobry, pani Montreal – przywitał się tata chłodno z mamą mojej przyjaciółki.
Swatanie rodziców zawsze wychodzi na złe.
Wąs zaprowadził nas wszystkich do policyjnego wozu i kazał nam wcisnąć się do tyłu. Sam usiadł z przodu razem ze swoim towarzyszem, którego nazwałam Sos, gdyż jego mundur ubrudzony był keczupem. Jechaliśmy w milczeniu, bo policjanci dawno zrezygnowali z zadawania nam pytań. Pierwszy ciszę przerwał tata.
– Jaki jest dalej protokół?
Wąs zmierzył go złowrogim spojrzeniem.
– Zawieziemy panienki… – zaczął, a ja od razu pomyślałam: „Czemu, ach, czemu nie mogę mu nagadać?!” – …na komisariat, aby spisać ich zeznania. Potem będziemy się z państwem komunikować, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Wiem, co tata myślał. Pewnie zastanawiał się, czy trafi na tę sprawę. Prawdopodobnie tak, bo był najlepszy w swoim fachu w okolicy. W moim mniemaniu to, że świadek był jego córką, tak naprawdę tylko mu pomagało, bo był w stanie lepiej zrozumieć mnie i moje słowa.
Po chwili wysiedliśmy i weszliśmy całą grupką do komisariatu. Ależ ten budynek różnił się od biblioteki! Zewsząd otaczał mnie hałas, zapach metalu i strachu, odgłosy krzyczących ludzi. Byłam niezwykle spięta, gdy drukowano plakietki z naszymi imionami, bez słów założyłam moją na szyję. Wszystko działo się tak szybko. Ruszyliśmy dalej, mijając wiele pomieszczeń, aż w końcu dotarliśmy do sali przesłuchań. Była dokładnie taka jak na filmach: obskurny stół z metalowymi krzesłami oraz lustro weneckie na całej długości ściany. Próbowałam sobie wyobrazić, kto może stać za szybą, lecz mój mózg nie był w stanie ogarnąć całej sytuacji, a tym bardziej zacząć zastanawiać się nad czymś, czego nie widziałam. Naprzeciwko mnie i taty usiadł Wąs oraz ktoś, kto wyglądał bardziej profesjonalnie. Chris i jej mama zostały przejęte wcześniej przez dwóch innych policjantów i teraz siedziały przed salą przesłuchań na metalowych ławkach.
– Rozmowa będzie nagrywana. Proszę wyrazić zgodę na dokumentowanie tej konwersacji.
Po wielu kolejnych formalnościach kazano nam się przedstawić pełnymi imionami i nazwiskami, a następnie zadano kilka pytań.
– Jak panna Claire natrafiła na ciało?
– Weszłam do biblioteki, gdzie byłam umówiona z Christiną – powiedziałam. – Przyszłam przed czasem, więc pospacerowałam sobie po budynku.
– Czyli pani przypadkowo trafiła do sali, w której leżał zamordowany?
– To jest nasze ulubione pomieszczenie i często tam spędzamy czas.
Przyjaciel Wąsa zanotował to uważnie w swoim zeszyciku.
– Czy pani od razu zauważyła ciało?
– Nie. Najpierw pomyślałam, że… ym… ktoś tam zaciągnął jakiś mebel jako głupi dowcip.
– Interesujące. W jakiej pozycji leżał zabity? I czy ma panienka pewność, że był on już martwy?
Ciekawe spostrzeżenie. Przecież nie zbadałam mu pulsu ani oddechu.
– Właściwie to nie. Leżał na plecach. – Zamknęłam oczy, aby sobie lepiej przypomnieć, ale natychmiast tego pożałowałam i się wzdrygnęłam.
– Przepraszam – przerwał mój tata. – Myślę, że dziewczyny są w szoku i dobrze by im zrobiło kilka dni lub chociaż godzin odpoczynku.
Policjant spojrzał na mnie z twarzą wypraną z emocji, chłodno kalkulując propozycję taty. Wolał pewnie, żebyśmy złożyły pełne zeznania, nim zdążymy wszystko przedyskutować z rodzicami, lecz jako że mieliśmy znajomości, powoli kiwnął głową.
– Proszę więc stawić się jutro o godzinie czternastej – rzekł w końcu.
Tata wyprowadził mnie oszołomioną z komisariatu, a ja w milczeniu uścisnęłam na pożegnanie Christinę, która wciąż siedziała z mamą na metalowych krzesłach, po czym Wąs zabrał je do sali przesłuchań.
W milczeniu jechaliśmy autem i muszę przyznać, że jeszcze nigdy nie czułam tak napiętej atmosfery, szczególnie z tatą. Gdy dojechaliśmy do domu i spokojnie wysiedliśmy, tacie przypomniało się, że ma pewien obowiązek jako rodzic, i zagadał:
– Jak się czujesz?
– Świetnie – odparłam. – Oprócz tego, że właśnie znalazłam ciało w bibliotece, to super.
– Chcesz o tym pogadać?
– Nie. – Po chwili milczenia ulitowałam się jednak nad ojcem i dalej mówiłam: – Prawda, że to wszystko tylko sen? Przecież takie rzeczy nie dzieją się w rzeczywistości!
Tata powoli pokiwał głową.
– Może ci się tak wydawać, ale życie to koszmar, z którego nie da się obudzić.
Super, pomyślałam. Dziękuję za radosne pocieszenie.
W milczeniu pomaszerowałam do mojego pokoju. To w nim spędzałam większość czasu od śmierci mamy, siedząc w kącie wyłożonym różnymi poduszkami z książką w ręku, uciekając do innych światów i żyjąc przygodami bohaterów zamiast swoim życiem. Miałam piętrowe łóżko, pod którym znajdowało się białe biurko zawalone różnymi niepotrzebnymi rzeczami.
Zgasiłam światło i zwinęłam się w kłębek w najdalszym kącie pomieszczenia. Po chwili wszedł do mnie tata, lecz ja udałam, że go nie widzę, więc po cichu wyszedł. Potrzebowałam czasu, aby w spokoju pomyśleć. Znalazłam ciało. W bibliotece. Czy istnieje coś bardziej nierealnego niż ta sytuacja?
Miałam wielką ochotę pogadać z Christiną o całej tej sprawie, lecz mój zepsuty telefon został na miejscu zbrodni. Dopiero teraz sobie o nim przypomniałam. Wyobraziłam sobie, jak ubrani w mundury policjanci wkładają go do foliowego woreczka przez rękawiczki i opatrują naklejką z napisem „DOWÓD”.
***
Budzik obudził mnie o szóstej trzydzieści następnego dnia, bo zapomniałam go wyłączyć, choć była sobota. Spałam w ubraniu, zwinięta w kulkę na podłodze, więc moje plecy bolały mnie po całej nocy. Z trudem zmusiłam się, aby wstać. Poddałam się rutynowym czynnościom, aby jak najmniej czasu spędzić ze swoimi myślami.
Chociaż nie, wytknęłam sobie. Może to lepiej, jeśli będę myślała o tej sprawie. Może coś ważnego mi się przypomni.
Szybko naciągnęłam na siebie pierwsze lepsze dresy i włożyłam obszerną bluzę, zaciągając kaptur na głowę. Wyszłam z mojego pokoju, biorąc ze sobą plecak, rzuciłam go przy drzwiach wejściowych i poszłam do łazienki. Gdy z niej wyszłam, zobaczyłam, że tata przygotował mi śniadanie – naleśniki z nutellą. Nie robił mi ich od czasu, gdy mama umarła, co wprawiło mnie tylko w gorszy nastrój.
– Jak się czujesz? – Stwierdziłam, że mój tata powinien się nauczyć nowych słów.
– Bywało lepiej.
– Mam nadzieję, że będziemy w stanie szybko zapomnieć o tej sprawie. Jesteś gotowa na przesłuchanie na komisariacie? Bądźmy na miejscu za dwadzieścia druga, aby się nie spóźnić.
Czy miałam inny wybór?
– Czy nie mogłabym pojechać z mamą Christiny? Tak byłoby łatwiej.
– Nie – odparł tata. – Chcę być z tobą. Może to być stresująca rozmowa. Poza tym mam taki obowiązek jako twój opiekun prawny.
– Dobra. Wrócę do domu o pierwszej.
Podczas tej rozmowy nie tknęłam moich naleśników i teraz wstałam od stołu, nawet nie poruszywszy sztućcami. Zignorowałam zranione spojrzenie taty, wzięłam plecak i klucze do domu i wsiadłam na rower. Była dopiero ósma. Nie chciało mi się mówić mu, dokąd się wybieram. Dojechałam do parku znajdującego się niedaleko naszego bloku. Usiadłam na ławce, wyciągnęłam z plecaka szkicownik i ołówek i zabrałam się do roboty.
Rysowanie od zawsze mnie uspokajało, choć może nie miałam jakiegoś wielkiego talentu. Potrafiłam wtedy o niczym nie myśleć i tak było właśnie teraz, kiedy szkicowałam pierwszą rzecz, która mi wpadła na myśl. Była to oczywiście biblioteka, a dokładniej miejsce, gdzie znalazłam ciało.
I wtedy doznałam olśnienia. Przecież w toalecie zostawiłam książkę, która wcześniej leżała na miejscu zbrodni!
Pomknęłam w stronę biblioteki. Jak podejrzewałam, panował tutaj tłok, w większości byli to policjanci i prasa. Sala, w której znalazłam zamordowanego, była otoczona taśmą, aby nikt nieupoważniony nie wszedł.
– Głupia jesteś, Anno – wymamrotałam do siebie.
Poszłam szybko do łazienki, wyciągnęłam klucz z buta i otworzyłam szafkę. Usiadłam na podłodze i ostrożnie wyciągnęłam książkę. Była niepozorna, oprawiona w brązową skórę. Nie miała żadnego tytułu, więc otworzyłam ją z rosnącą ciekawością. Pierwszą rzeczą, jaką zobaczyłam, była karteczka niewielkich rozmiarów. Na niej, napisane ręcznie metodycznym pismem, widniały dwa słowa, choć nie wiem nawet, czy można je tak nazwać: „pt. 13”.
Pierwszym, co mi przyszło na myśl, był piątek trzynastego. Przecież to właśnie ta pechowa data była wczoraj, co uświadomiłam sobie z pewną ironią. Nasz wszechświat działa w zabawny sposób.
Ostrożnie schowałam świstek papieru do tajemniczej książki i przystąpiłam do dalszych oględzin. Na pierwszej stronie znajdował się tytuł. Była to encyklopedia trucizn. Przemknęło mi przez myśl, że jest to odpowiedni typ książki, zważywszy na sytuację.
Pytanie tylko brzmiało: czemu zamordowany miał do czynienia akurat z tą książką, kiedy umierał? Przecież trucizny są na literę „t”, a nie mieści się ona w przedziale od „a” do „l”. To oznaczało, że nie mogła ona ot tak sobie spaść z półki. Czy poprzez tę kartkę zamordowany chciał policji coś przekazać? Jedyną sensowną rzeczą, która mogłaby wynikać z tego szyfru, czy cokolwiek to było, była tożsamość mordercy.
Teraz zaczęłam analizować styl pisma. Ładne, dokładne. Niemal wykaligrafowane. Nie dałoby się napisać tych słów, czy cokolwiek to było, na stojąco. Piszący musiał siedzieć i być rozluźniony. Czy napisał to gubernator, ojciec Rose, czy też ktoś zupełnie inny?
Tyle pytań, na które nie wiedziałam, czy kiedykolwiek znajdę odpowiedzi. Czułam się jak w klatce, siedząc tutaj, w bibliotece, czy gdziekolwiek poza domem. Wydawało mi się, że za każdym rogiem może się kryć morderca, więc zdecydowałam się na powrót do siebie i spokojną analizę znaleziska w pokoju. Poza tym nie wiedziałam, czy pani Joan nie wejdzie do łazienki lub przynajmniej nie zapuka. Dlatego szybkim krokiem opuściłam budynek biblioteki.
Właściwie to nie mam żadnego wytłumaczenia, czemu wchodząc do domu, zamiast głośno powiadomić tatę o moim przybyciu, podkradłam się do jego niewielkiego biura. Rozmawiał z kimś na głośniku, prawdopodobnie z szefem komisariatu. Moje serce waliło jak rzadko kiedy, bałam się, że tata mnie zobaczy. Jeszcze nigdy go nie podsłuchiwałam.
– Przykro mi, Sam, ale musimy cię ściągnąć z tej sprawy – tłumaczył spokojnym głosem rozmówca.
– Ale uważam, że aspekt psychologiczny tego morderstwa może nas daleko zaprowadzić! Nie macie nikogo lepszego ode mnie na miejscu.
– Musimy poradzić sobie bez ciebie. – Szef taty ewidentnie stawał się coraz bardziej wkurzony.
– Niby dlaczego? To, co robicie, zakrawa na nielegalne postępowanie, a o etyce już nie wspomnę.
– A co cię ta sprawa tak interesuje? – drążył rozmówca.
Tata podszedł do drzwi i serce zamarło mi w piersi, ale po chwili jego kroki ucichły.
– Dawno nie mieliśmy nic równie ciekawego – wytłumaczył. – Powiedzcie mi chociaż, dlaczego mnie ściągacie.
– Dobrze wiesz dlaczego. Mamy mocne podstawy, aby sądzić, że twoje zaangażowanie w tę sprawę może przeszkodzić racjonalnej ocenie i nie możemy ufać twoim wnioskom.
– Jakie niby zaangażowanie? Myślę tak klarownie jak nigdy w moim życiu. Potrzebuję tego, aby uratować karierę!
– Twoja córka jest główną podejrzaną, Sam – oznajmił miękko głos. – Dobrze wiesz, że nie mamy innego wyjścia. Do zobaczenia dzisiaj na komisariacie o czternastej.
Tata coś odpowiedział, ale ja już nie słuchałam. Wybiegłam z domu. Wiedziałam, co teraz powinnam zrobić. Czułam się samotna jak nigdy. Nie mogłam nic tacie powiedzieć. (W retrospekcji była to jedna z gorszych decyzji w moim życiu. Gdyby narysować wykres moich tragicznych wyborów od czasu znalezienia ciała, widać byłoby znaczny wzrost). Musiałam pójść do jedynej osoby, której ufałam. Podbiegłam do drzwi Christiny i zapukałam w nie raptownie.
Moja przyjaciółka mieszkała na ostatnim piętrze naszego bloku. Jej mieszkanie często nazywałam strychem. Było w nim bardzo dużo skośnych ścian, ale plus był taki, że Christina miała piękny wielki balkon.
Ku mojemu niezadowoleniu drzwi otworzyła mama mojej przyjaciółki, patrząc na mnie z uniesioną brwią.
– Dzień dobry, pani Montreal.
– Witaj, Anno. Dokąd ci się tak spieszy?
Zaklęłam w myślach. Co miałam jej odpowiedzieć?
– Właśnie przypomniało mi się, że pojutrze, w poniedziałek, mam sprawdzian z… historii. – Był to przedmiot, z którego miałam najgorsze oceny, więc Chris często pomagała mi się do niego przygotować, mimo że była ode mnie młodsza o prawie dwa lata. – Obie o nim zapomniałyśmy, a jest on straszliwie ważny, dlatego bardzo chciałabym się razem pouczyć. Christina jest wspaniałą nauczycielką.
Aby uwiarygodnić moje słowa, podniosłam do góry plecak, w którym miałam, nie licząc encyklopedii trucizn, kilka książek ze szkoły. Nie chciało mi się ich wypakowywać.
– Wchodź! – Westchnęłam z ulgą na te słowa.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_