Morderstwo w trzech aktach - ebook
Teatr jest światem, a aktorzy tylko ludźmi. Czasem martwymi.
Na scenie pogrążonego w ciszy teatru rozgrywa się tragedia. Śmierć przychodzi znienacka i przerywa najważniejszą próbę. Kto jest winien, skoro żaden ze świadków nie mógł popełnić tej zbrodni?
Cała obsada spektaklu Umrzeć ze śmiechu jest w kręgu podejrzanych, a sprawa wzbudza zainteresowanie mediów, publiczności i policji. Żeby rozwiązać tę zagadkę, komisarz January Cynk będzie zmuszony poszukać wsparcia. Filip Marlot i Janina Rampel znów przeprowadzą prywatne dochodzenie, którego wyniki będą zaskakujące dla wszystkich. Oprócz cudownej Janeczki, rzecz jasna.
W brawurowej kontynuacji powieści Morderstwo odbyło się Małgorzata Starosta zaprasza do odkrywania sekretów kryjących się za kulisami teatru. I rozwiązania najtrudniejszego śledztwa w karierze Filipa Marlota i jego ciotki.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Kryminał |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-842-5798-2 |
| Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
AKTORZY:
WIKTOR SOLSKI – doświadczony i utytułowany aktor, kobieciarz i rozpustnik, ale uroczy
LENA BOCHEŃSKA – primadonna, gra główną rolę żeńską w _Umrzeć ze śmiechu_. Kobieta piękna, acz odrobinę zadufana w sobie
TEODOR BRZOZOWSKI – młody, ambitny aktor po szkole filmowej, przystojny i dobrze sytuowany
ADRIANNA LEMAŃSKA – aktorka drugoplanowa, zawsze w cieniu, choć ma ambicję, by się wybić
IGOR CIEŚLAK – aktor charakterystyczny, grał lokaja, ale marzy mu się główna rola, najlepiej w hollywoodzkich produkcjach
FRANEK SZYMA – syn technika, aspirujący aktor
POZOSTAŁE OSOBY DRAMATU
KSAWERY MIŁEK – reżyser sztuki _Umrzeć ze śmiechu_
ELWIRA RÓG – charakteryzatorka, ma kompleksy z powodu swojej tuszy
MARIANNA BEK – inspicjentka z doświadczeniem, charakterna i pewna siebie
KALINA SOLSKA – żona Wiktora, była baletnica, kobieta o olśniewającej urodzie jak na gwiazdę przystało
HENRYK DUDZIŃSKI – dyrektor teatru, raczej mało wyględny, ale dbający o swoich aktorów
BOŻENA RZEPECKA – starsza garderobiana, mająca uszy i oczy dookoła głowy
LEON KALETA – barman z teatralnego foyer, typowa zetka
Śledczy
FILIP MARLOT – emerytowany policjant marzący o świętym spokoju, siostrzeniec Janiny Rampel, z którą mieszka w jej domu
JANINA RAMPEL – siedemdziesięciojednoletnia nauczycielka emisji głosu, nazywana przez podopiecznych „cudowną Janeczką”. Filip niekoniecznie zgadza się z ową cudownością
ALICJA MIKULSKA – sąsiadka Janiny Rampel, pięćdziesięcioletnia reporterka śledcza uwielbiająca kwiaty
JANUARY CYNK – policjant w stopniu komisarza, dawny partner Filipa Marlota. Bystry, inteligentny, cierpliwy i uparty jak osiołPROLOG
_Teatr Maskarada. Ostatnia próba techniczna przed premierą spektaklu_ Umrzeć ze śmiechu _w reżyserii Ksawerego Miłka_
Jest coś nieuchwytnie magicznego w atmosferze teatru. Zapach. Cisza. Reflektory. Kurtyna. Kiedy siadasz na widowni, a przed tobą rozpościera się panorama wyznaczana kulisami, czujesz się jak w innym świecie. Nie znasz jeszcze panujących w nim zasad, wiesz jednak, że przyjmiesz je bez zastrzeżeń. Na kilka chwil teatr stanie się cudownym nowym światem…
– Filipie?!
Syk wściekłej żmii przywrócił mnie do rzeczywistości. Wzdrygnąłem się, zupełnie nieprzygotowany na ten atak.
– Słucham, ciociu?
– Nawet nie wiesz, jak się cieszę, chłopcze, że zgodziłeś się ze mną przyjść.
– Nie żebym miał cokolwiek do powiedzenia…
– Brakowało mi teatru, tej atmosfery, zapachu, skrzypienia krzeseł! To jest zupełnie inny świat, drogi Filipie, niezwykły w sposób niedający się ująć w słowa.
– Wydawało mi się, że nie dalej jak dwa tygodnie temu była ciocia w teatrze z Alicją… Jakim więc cudem zdążyła ciocia tak się stęsknić? – Starałem się powstrzymać złośliwość, ale zadanie okazało się wyjątkowo trudne.
– Nie bądź małostkowy, chłopcze… – żachnęła się ciotka, ale nie zdołała dokończyć reprymendy.
– Ciii!
Syczące upomnienie doleciało do nas z lewej strony. Razem ze mną i ciotką Janiną w pierwszym rzędzie siedziało kilkoro ludzi; dzieliło nas od nich jednak kilkanaście miejsc, a w dodatku było zbyt ciemno, żebym mógł ustalić, kto odważył się uciszać cudowną Janeczkę.
– Spójrz, Filipie, zaczyna się! Słyszałam, że ostatni akt to prawdziwe arcydzieło. Teodor całe życie czekał na tę rolę.
Z głośników popłynęła melodia kojarząca się z sielskim latem na wsi. Światła, dotychczas przygaszone, powoli zaczęły rozjaśniać scenę, ukazując naszym oczom interesującą scenografię. Bez wątpienia mieliśmy uwierzyć, że znajdujemy się w kuchni, której centralny punkt stanowi stół. Przy nim zaś siedziało czworo ludzi, piąta osoba właśnie wkraczała na scenę z butelką wina w dłoni. Zgodnie z moją wiedzą była to cała obsada sztuki.
Muzyka stopniowo cichła i zapadła całkowita cisza, którą kilka sekund później przerwał donośny głos jednego z aktorów:
– A więc do tego już doszło, co? Przysięgaliśmy sobie szczerość i wierność, a ty… ty po prostu postanowiłaś, że należy ci się od życia więcej niż stary poczciwy mąż.
– Kiedy tak to przedstawiasz, wychodzę na bezduszną sukę.
– Raczej wychodzi szydło z worka – rzuciła młoda aktorka i głośno się roześmiała.
– Nie wtrącaj się! To sprawa między mną a moim mężem!
– Chyba już nie, skoro tak ochoczo zrobiłaś z niego rogacza.
– Drogie panie, uspokójcie się, błagam! – Tym razem głos zabrał odtwórca drugiej roli męskiej, doskonale mi znany podopieczny ciotki Janiny.
– A ty co? Myślisz, że nie wiedziałem o twoim udziale? Nie jestem ślepy! Ani tak głupi, za jakiego mnie uważacie.
– Wiedziałeś, że miałam romans z Robertem?
– Zdziwiona? Nigdy mnie nie doceniałaś. Ale jak byś mogła, z takim ego…
– STOP! STOP, do cholery, co to w ogóle ma być?! Co się z wami dzieje?!
Głos, niewątpliwie męski, zabrzmiał niemal histerycznie i zwielokrotnionym echem odbił się od ścian pogrążonej w ciemności sali. Odwróciłem głowę i wytężyłem wzrok, żeby przyjrzeć się źródłu zamieszania. Widownia była skąpana w mroku, ale moje przywykłe do ciemności oczy dostrzegły sylwetkę odcinającą się na tle rzędów pustych foteli.
– To reżyser. Ksawery Miłek, a przynajmniej tak się przedstawia, choć wątpię, że to są jego prawdziwe personalia. Wydaje się niemal wykluczone, by nazwisko tak idealnie zaprzeczało charakterowi i osobowości.
W ściszonym do scenicznego szeptu głosie ciotki wyczułem pogardę, od której zwykle stroni, dlatego też przeniosłem na nią wzrok i zaciekawiony, zapytałem:
– Chce ciocia powiedzieć, że ten jowialnie wyglądający jegomość jest niesympatyczny?
– Niesympatyczny? Dobre sobie! W życiu nie poznałam gorszej kreatury. Jest bezczelny, zadufany w sobie, przekonany o swojej wyjątkowości, która istnieje wyłącznie w jego umyśle. To okropny, pozbawiony talentu, zakochany w sobie buc.
– Co znowu, Ksawery? – Ze sceny dobiegł aksamitny głos Wiktora Solskiego, jednego z najwybitniejszych aktorów współczesnej sceny teatralnej.
– Nic poza tym, że czuję, jakbym pracował ze zgrają amatorów. To ma być gra aktorska?! Kto wam w ogóle dał dyplomy? Ludzie z łapanki lepiej by to zagrali!
– Trzeba więc było zatrudnić ludzi z łapanki, _darling_.
Te słowa wypowiedziała aktorka grająca niewierną żonę. Z tego, co było mi wiadomo, przed laty w rzeczywistości była niewierna Wiktorowi, a obecnie miała status „byłej żony”.
– Nie bądź bezczelna, Leno. Przypominam, że błagałaś mnie o tę rolę.
– Ja błagałam ciebie? _Oh, please…_ – Głośne parsknięcie poniosło się po widowni. – Czy ty przypadkiem nie bierzesz za dużo narkotyków? A może znów przyszedłeś do teatru na bani?!
– Nawet na ciężkiej bani zagrałbym o niebo lepiej niż wy. – Reżyser był zupełnie niewzruszony atakiem aktorki. – Zgraja przereklamowanych ignorantów i nieudaczników! Zaczynajcie od nowa.
Światła na powrót zgasły, dźwięki ucichły, reżyser usiadł. Widziałem kątem oka, że szeptał coś do ucha siedzącej obok niego kobiecie, zapewne asystentce. Dwie minuty później – sprawdziłem na zegarku – próba znów się rozpoczęła i wydawało się, że wszystko idzie gładko. Trzeci akt rzeczywiście robił wrażenie, a gra aktorska wypadła wyśmienicie. Wiktor zagrał własną śmierć jak natchniony, pozostali w niczym mu nie ustępowali, a podopieczny Janeczki, Teodor Brzozowski, zachwycił publikę rozrywającym serce monologiem nad trupem przyjaciela. Moim zdaniem zakończenie było nieco przerysowane, może nawet pretensjonalne i ckliwe, ale ciotka Janina wyglądała na zachwyconą. Cóż, o gustach się nie dyskutuje, a już na pewno nie z cudowną Janeczką.
– Mam złe przeczucie – powiedziała staruszka, gdy opuszczaliśmy teatr.
– Co też ciocia? Przecież szło im już całkiem dobrze.
– Może dla niewprawnych oczu, drogi chłopcze. Zapamiętaj moje słowa: tu się szykuje jakaś tragedia. I niech mnie piorun trzaśnie, jeśli się mylę.
Odruchowo spojrzałem w niebo. Nad Warszawą zbierała się burza. Błyskawice raz za razem przeszywały granatową kołdrę z chmur, ale ani jedna z nich nie trzasnęła cudownej Janeczki.SCENA I
_Dwa tygodnie później. Dom Janiny Rampel i Filipa Marlota na warszawskiej Sadybie_
Mieszkanie w wielkim domu na Sadybie ma wiele zalet. Ma także – niestety – jedną wadę, w dodatku trudną do zaakceptowania, o przeoczeniu nie wspominając. Owa wada ma nawet imię i nazwisko, a do tego charakter, o którym nigdy nie pozwala zapomnieć. Chociaż, wszechświat mi świadkiem, staram się ze wszystkich sił, nie tracąc nadziei.
Przekroczywszy próg salonu o metrażu dwukrotnie przewyższającym wielkość mojej kawalerki – obecnie wynajmowanej parze sympatycznych studentów – zauważam rozłożoną gazetę. Kto, na bogów, czyta jeszcze papierowe dzienniki? Rugam się w myślach za to pytanie. Ciotka Janina prawdopodobnie nawet po śmierci zamówi prenumeratę „Wieści ze Świata” do swojego luksusowego lokum w niebie, gdzie bez wątpienia trafi. Za każde wypowiedziane przez nią „Beatyfikują mnie za życia za wyprowadzenie tych osłów na ludzi” powinna lada chwila zostać świętą i ze złotym biletem przekroczyć bramy raju.
Musiała usłyszeć moje kroki, jednak nie reaguje. Zaskakuje mnie ten brak manier zupełnie nielicujący z kindersztubą Janiny Rampel. Natychmiast dochodzę do wniosku, że coś musiało zburzyć jej spokój.
– Dzień dobry, droga ciociu. Ciocia przed herbatką czy już po?
– O, jesteś, Filipie! – Gwałtownym ruchem składa gazetę i patrzy na mnie z mieszaniną zaskoczenia i… zaniepokojenia?
– Nie da się ukryć, droga ciociu, jestem. Czy coś się stało?
– Ach…
I tyle. Janina Rampel, kobieta nieuznająca lakonicznych wypowiedzi, nienawidząca deklaratywizmu, frazesów, skrótowców i niechlujności, odpowiedziała „ach”. To nie może oznaczać niczego dobrego.
Siadam obok niej, chwytam pomarszczoną dłoń, unoszę ją do ust, po czym składam na niej czuły pocałunek.
– Widzę przecież, że coś ciocię męczy.
– Doprawdy? Aż tak to widać?
Nie odpowiadam na to pytanie. Z całą pewnością popełniłbym jakąś niewybaczalną gafę, a na to w żadnym wypadku nie mogę sobie pozwolić. Czekam więc cierpliwie, aż Janina przestanie wzdychać.
– Pamiętasz, Filipie, co ci powiedziałam, kiedy wychodziliśmy z teatru po próbie _Umrzeć ze śmiechu_?
– Oczywiście, że pamiętam, najdroższa ciociu.
Bzdura. Nie pamiętam, ale zaraz zostanie mi przypomniane.
Ciotka znów teatralnie wzdycha i sięga po gazetę. Szelest papieru brzmi dziwnie złowieszczo. Rozłożywszy pismo, Janina odchrząka, co oznacza, że zamierza przeczytać coś na głos, po czym oblizuje usta i zaczyna:
– _Tragedia na deskach_, autor: Tomasz Olek. „Takie rzeczy nie śniły się najlepszym hollywoodzkim scenarzystom. W trakcie premiery spektaklu _Umrzeć ze śmiechu_ deski sceniczne stały się… sceną zbrodni. Początkowo nikt się nie zorientował, że grający Teofila Muszyńskiego genialny Wiktor Solski aż za dobrze wszedł w rolę, a jego śmierć nie była li tylko udawana. O tym, że aktor nie żyje, poinformował publiczność reżyser, krzycząc przesyconym paniką dyszkantem: »Ktoś zamordował Wiktora!«. Dreszcz przerażenia przeszył dwieście pięćdziesiąt osób, a na scenie rozpętało się piekło. Obecna na spektaklu żona Solskiego (była primabalerina – red.) zemdlała i trzeba było ją cucić, a dyrektor teatru wpadł w spazmatyczny chichot, który zakończył dopiero zastrzyk zaaplikowany przez przybyłych na miejsce medyków. Wezwana natychmiast policja musiała zapanować nad rozhisteryzowaną publicznością i pandemonium rozgrywającym się na scenie. Na polecenie prokuratury teatr został zamknięty do odwołania”.
Ciotka odkłada gazetę i wlepia we mnie spojrzenie. „A nie mówiłam?”, zdaje się pytać i oczekuje potwierdzenia.
– Wiktor Solski został zamordowany? – To jedyne, co udaje mi się wydusić.
– Na to wychodzi.
– Policja ustaliła już narzędzie?
– Z pewnością, nie podali tego jednak do wiadomości publicznej.