Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Moreyba - Pieśń Klątwy - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
27 maja 2025
30,00
3000 pkt
punktów Virtualo

Moreyba - Pieśń Klątwy - ebook

Główna bohaterka: Moreyba, 34-letnia wiedźma z pogranicza Krwawych Bagien. Znana z bezwzględności i ciemnej magii. Jej serce dawno zostało zamknięte po zdradzie, która niemal ją zabiła. Od tamtej pory nie ufa nikomu, a jej magia karmiona jest gniewem i rozpaczą.

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
Rozmiar pliku: 466 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział I — Głos z bagien

Noc w Velvarn nie znała ciszy. Z mroku sączyły się szepty — mokre, tłuste jak szlam, który oblepiał korzenie drzew. W Krwawych Bagnach każde drżenie powietrza mogło być klątwą, a każdy krok — wyrokiem.

Moreyba kroczyła boso po czarnej wodzie, której powierzchnia nie drżała pod jej stopami. Jej sukienka, poszarpana jak pajęcza sieć, unosiła się lekko w rytm zaklęć, które szeptała w martwym języku Veyar. W dłoni trzymała czaszkę sowy, wewnątrz której tliło się złote światło — jej ogień dusz.

Na grobli z kości leżało ciało. Młody mężczyzna, ranny, związany runami, których nie dało się zetrzeć. Oczy miał zamknięte, ale oddech był płytki, szybki — jak u kogoś, kto jeszcze walczy, choć już przegrał.

— Inkwizytor — mruknęła z odrazą. — Pies Światła. A jednak twoja krew pachnie ciemnością. Kłamiesz lepiej niż moi bracia.

Elion. Tak miał na imię. Przyszedł ją zabić, a teraz leżał u jej stóp — nie jako bohater, lecz ofiara.

Moreyba klęknęła przy nim. Jej palce musnęły jego skroń, a iskra przebiegła po jego skórze. W wizji zobaczyła jego wspomnienia: ogień stosów, płacz kobiet, rozkazy wypowiadane bez zająknięcia. Ale także: nocne modlitwy, wahanie przed ciosem, smutek ukryty głęboko pod zbroją fanatyzmu.

— Czyste serce, zdradzone przez własny kodeks... — uśmiechnęła się krzywo. — Jesteś dokładnie tym, czego potrzebuję.

Z bagien uniósł się śpiew. Kobiecy, złowieszczy, rozciągnięty jak cień. To duchy reagowały na rytuał. Zbliżał się czas ofiary.

Moreyba wstała, odrzucając włosy z twarzy. Jej oczy płonęły purpurą.

— Klątwa nie zna litości, Elionie. Ale może... zna pragnienie.

Gdy wypowiadała te słowa, księżyc rozdarł się na niebie jak otwarte oko. A cienie w wodzie zatańczyły wokół ich dwójki, niosąc ze sobą pierwszy szept ciemnego przeznaczenia.

Rozdział II — Ziarno gniewu

Elion ocknął się z bólem, jakby jego skronie pękały pod naporem cudzych myśli. Nie znał tego miejsca — cuchnącego zgnilizną, zasnutego mgłą, która przesiąkała skórę jak trucizna. Zdał sobie sprawę, że nie może poruszyć rękami. Runy. Poczuł ich pulsujące ciepło na nadgarstkach i klatce piersiowej.

Był więźniem czarownicy.

— Obudziłeś się szybciej, niż przewidziałam — rozległ się głos, miodowy i groźny zarazem. — To dobrze. Nie lubię, gdy zabawki są nieprzytomne.

Elion uniósł głowę. Stała nad nim, bosa, z włosami jak cień rzucany przez zgasły ogień. Oczy miała nieludzkie — czerwone jak rozżarzony węgiel, ale nie płonęły gniewem. One płonęły sensem. Celem.

— Zabij mnie, jeśli musisz. Ale nie będę twoim pionkiem — warknął.

— Gdybym chciała cię zabić, Elionie, rozpadłbyś się w pył, zanim wypowiedziałbyś moje imię — powiedziała z uśmiechem. — A tymczasem oddychasz, mówisz i... drżysz. Czy to lęk, czy ciekawość?

Elion milczał. Jej obecność mieszała mu w umyśle. Wszystko w niej było sprzeczne: piękno i potworność, urok i śmierć. Magia sączyła się z niej jak dym z ogniska — zmysłowa, dusząca, nieunikniona.

— Dlaczego mnie zostawiłaś przy życiu? — spytał w końcu.

Moreyba odwróciła się i podeszła do misy z wodą, w której odbijały się nie gwiazdy, lecz cudze twarze.

— Jesteś kluczem. Nie do wybawienia — do zagłady. Ironiczne, prawda? Taki oddany sprawiedliwości, a wystarczy jeden szept, jedno dotknięcie, byś stał się narzędziem w moich dłoniach.

— Nigdy ci nie pomogę.

— Już pomagasz — odparła cicho. — Twoja obecność tu... jest początkiem końca tego świata.

Elion poczuł, że coś się w nim ruszyło. Nie strach. Coś gorszego.

Zwątpienie.

Moreyba wróciła i pochyliła się nad nim, tak blisko, że jej oddech musnął jego szyję.

— Jutro nadejdzie Pełnia Krwi. Wtedy rozpocznę Pieśń. Ale jeśli... jeśli do tej pory mi się sprzeciwisz, Elionie... pozwolę ci odejść.

Zamilkła.

— O ile to, co wyjdzie z twojego wnętrza, wciąż będzie człowiekiem.

Rozdział III — Popiół i światło

Była noc, a niebo przypominało wypaloną pergaminową mapę. Elion miał wtedy zaledwie dziewiętnaście lat, a jego ręce wciąż drżały, gdy unosił miecz.

Stał pośród zgliszcz. Wioska płonęła — nie jak w bajkach, gdzie zło zostaje ukarane, lecz jak w koszmarach, gdzie wszystko płonie bez powodu.

— Czarownica żyła tu od dziesięciu lat — mówił jego przełożony, mistrz Varek, wysoki mężczyzna z oczami jak ostrza. — Karmiła ich trucizną wiary. Spaliliśmy herezję. To było konieczne.

Elion wpatrywał się w spalone ciało kobiety, która wcześniej uśmiechała się do dzieci. Uczyła ich mieszać zioła, pieśni o deszczu i śmierci. Czy to naprawdę była magia? Czy tylko to, co nie mieściło się w kodeksie?

— Mistrzu, to była położna… — wyszeptał wtedy.

— To była czarownica, Elionie. Jeśli nie nauczysz się różnicy między tym, co miękkie, a tym, co słuszne, nie przetrwasz.

Tego wieczoru, pierwszy raz, Elion modlił się nie do bogów Światła, lecz do samego siebie, by kiedyś znalazł odpowiedź na pytanie, które go paliło od środka: CZY ZŁO MOŻNA POPEŁNIĆ W IMIĘ DOBRA?

------------------------------------------------------------------------

Obudził się gwałtownie. Moreyba siedziała obok, z zamkniętymi oczami. W jej dłoniach wirował dym, w którym widział własne wspomnienia — każdy płomień, każdą krzywdę, każdy rozkaz.

— Szukałaś w mojej głowie? — zapytał chłodno.

— Nie. Tylko słuchałam, gdy sam krzyczałeś — odparła cicho. — Twoje sumienie to najgłośniejszy demon, Elionie. Nie muszę grzebać. Wystarczy, że jesteś.

Przez chwilę panowała cisza. Mgła za oknem chaty poruszała się jakby z niepokojem.

— Wiesz, czym jest klątwa, prawda? — powiedziała. — To nie tylko czary. To echo bólu. Większość z nich rodzi się z ran, które nigdy się nie zagoiły.

Elion uniósł głowę. W jej oczach, choć pełnych ciemności, była chwila zrozumienia. Jakby przez ułamek sekundy… byli tacy sami.

— I ty też ją nosisz — powiedział powoli.

Moreyba nie odpowiedziała. Ale jej palce drgnęły, jakby chciała coś powiedzieć, a nie potrafiła wybrać języka.

Rozdział IV — Kiedy jeszcze miała imię

Dawno temu nie nazywała się Moreyba.

Jej imię było lekkie, pachnące dymem ziołowym i śmiechem przy ognisku. Mówiono na nią MIRA. Żyła na obrzeżach Arvelis, miasta, które jeszcze wtedy nie paliło wiedźm, a przyjmowało je na targach jako uzdrowicielki i zielarki.

Mira miała osiemnaście lat, kiedy zakochała się w TARENIE, synu lorda, który potajemnie przychodził do niej po napary na bezsenność i opowieści o gwiazdach. Ich miłość była jak cień w południe — krótka, ale intensywna. Obiecał, że ją poślubi. Obiecał, że będzie ją chronił.

Ale gdy jego ojciec odkrył, że Mira zna pieśni zakazane w świętych księgach Światła, nie było już miłości. Taren publicznie się jej wyrzekł.

Na oczach tłumu nazwał ją wiedźmą.

— Nie znałem jej natury. Uwiodła mnie. Karmiła mrokiem.

Była biczowana, a potem skazana na spalenie. Ale tej nocy coś się stało.

W chwili, gdy płomienie dotknęły jej ciała, wybuchła magia. Nie kontrolowana, nie wyuczona — DZIEDZICZNA, DZIKA, PIERWOTNA. Ogień nie pochłonął jej. Ogień jej posłużył.

Uciekła. A jej imię — Mira — umarło razem z tamtą dziewczyną.

Od tego dnia przyjęła nowe imię. Moreyba. Znaczyło ono w staromowie: _ta, która powstała z ognia i zdrady_.

------------------------------------------------------------------------

Teraz, siedząc samotnie przy rytualnym kręgu, wpatrywała się w ogień i szeptała:

— Zdradziłeś mnie, Tarenie. Złamałeś obietnicę. Ale to nie ty poniesiesz karę. To twoja krew. Twoja linia. Twój ród.

Cienie zatańczyły w płomieniach. Jeden z nich przypominał mężczyznę o jasnych włosach — tak bardzo podobnego do Eliona.

— Ciekawe, czy to przypadek... — mruknęła. — Czy ironia losu?

Za jej plecami Elion patrzył z oddali, nie wiedząc jeszcze, że jego ród i przeszłość Moreyby związane są czymś więcej niż tylko magią i przeznaczeniem.

Rozdział V — Pieśń, która nie wybacza

Pełnia wisiała nad bagnami jak krwawe oko. Czerwone, nienaturalne światło spływało po drzewach niczym krew z otwartej rany nieba. Woda w bagnach kipiała, duchy jęczały nisko pod powierzchnią, a runy wokół chaty Moreyby pulsowały w rytmie starożytnego serca.

Nadszedł czas.

Moreyba stała w środku rytualnego kręgu, naga poza ciemną peleryną z wplecionymi włosami zmarłych wiedźm. Jej ciało pokrywały malunki z popiołu i krwi. W dłoniach trzymała miecz, nie z metalu, lecz z czystego cierpienia — wykuty w sferze między życiem a śmiercią.

Elion patrzył na nią z drugiego końca kręgu. Nie był już tylko więźniem. Złamała jego runy. Mógł odejść. Ale nie odszedł.

— Czemu nie uciekłeś? — zapytała, bez gniewu. — Mogłeś być już za rzeką. Tam, gdzie twoje światło wciąż wierzy, że mnie zniszczy.

— Nie wiem — odparł szczerze. — Może chcę zobaczyć, czy to, co robisz… ma sens. Może chcę cię powstrzymać. A może — i tego boję się najbardziej — chcę, żebyś to zrobiła.

Moreyba spojrzała mu w oczy. Było w tym coś niewyobrażalnie bolesnego — jakby dwoje ludzi patrzyło na swoje odbicia sprzed upadku.

— Kiedy wypowiem Pieśń, królestwo zacznie się rozpadać — powiedziała cicho. — Czas pęknie. Lód wejdzie do serc, a wspomnienia staną się trucizną.

— A ty? Przetrwasz?

— Nie. Ta magia mnie pochłonie.

Elion zacisnął pięści. Była wiedźmą. Potworem. Klątwą.

Ale była też kobietą, którą zdradzono. Spaloną żywcem. Kochanką sprzed lat, której nie pozwolono kochać. I teraz, choć nikt nie miał jej już ocalić, stał tu on — syn tego samego rodu, który ją skazał.

— Moreybo — powiedział nagle, pierwszy raz świadomie używając jej imienia. — Jeśli to zrobisz, nie będzie powrotu. Ale jeśli nie zrobisz tego… może ja będę twoją klątwą.

Zamarła. Pieśń już tętniła w jej gardle. Ogień rósł, powietrze pękało od magii. A jednak…

Spojrzała na niego.

— Złożyłam przysięgę.

— A ja cię całuję — powiedział cicho. — Przeciwko wszystkim przysięgom.

Zrobił krok. Ona zrobiła drugi. A potem ich usta się spotkały — i wszystko, co miało się wydarzyć, zawisło w czasie.

Pieśń zatrzymała się. Na chwilę.

Ale pieśni nie zapomina się tak łatwo.

Rozdział VI — Gdy pocałunek nie wystarczy

Mgła zadrżała. Czas przestał płynąć. W ułamku sekundy, który był wiecznością, usta Moreyby dotykały ust Eliona — a świat zapomniał, że są wrogami.

Ale Pieśń... NIE ZAPOMINAŁA.

Moreyba poczuła, jak rytuał wyrywa się spod jej kontroli. Magia, której miała być panią, teraz pulsowała poza nią, domagając się ofiary, spełnienia, końca.

— Nie… — jęknęła, odsuwając się od Eliona. — Za późno…
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij