- W empik go
Most pomiędzy słowami - ebook
Most pomiędzy słowami - ebook
W surowej rzeczywistości Polski Ludowej można mówić tylko o tym, co wygodne dla partii, ale zupełnie nieistotne dla szarego obywatela. Codzienność przypomina jeden wielki pochód pierwszomajowy, w czasie którego sztuczne uśmiechy obywateli i entuzjastyczne propagandowe hasła maskują strach, rozczarowanie i nakarmione nowymi obawami koszmary z przeszłości. Nieugięte zasady Michaliny i Piotra sprawiają, że żyje im się coraz trudniej. Michał natomiast z zapałem angażuje się w budowanie socjalistycznej ojczyzny, działając w ZMP. Wyjeżdża na studia do Warszawy, gdzie poznaje Ninę, która nieodwracalnie odmieni jego los. Również Marysia zdaje się przedkładać korzyści płynące ze wspierania nowej władzy nad ideały.
Dlaczego niedopowiedzenia sprawią, że szczęście rodzinne bohaterów zawiśnie na włosku? Kim jest tajemnicza kobieta ze zdjęcia, którym Urząd Bezpieczeństwa szantażuje Piotra? Jaki słony rachunek przyjdzie zapłacić Reichmanom za życie w państwie wspieranym przez „bratnią pomoc” obcego rządu? Kto pozna słodko-gorzki smak miłości, a kto będzie gotów poświęcić wszystko, żeby ocalić ukochaną osobę?
Powieść Małgorzaty Garkowskiej udowadnia, że w zrujnowanym przez wojnę kraju można odbudować wszystko oprócz wolności. Wtedy świat się kurczy do indywidualnych dramatów, a jedynie szczera rozmowa i wsparcie bliskich pomagają nie zatracić się w zwątpieniu. Wyruszcie mostem pomiędzy słowami w drogę do bolesnych czasów, które paradoksalnie potrafiły wydobyć z człowieka to, co jest w nim najpiękniejsze.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67402-21-7 |
Rozmiar pliku: | 759 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Warszawa, 1946
Szanowna Pani Reichman!
Mam nadzieję, że mój list zastał Panią w zdrowiu. My z Ewunią dzięki Bogu żyjemy. Wszystkich moich wywieźli do Bełżca, nikt nie wrócił. Nie myślę o tym, nie ma co. Co to zmieni?
U Wróblów dalej mieszkać nie mogłam, z miejscem krucho, bo jej siostra z dziećmi się sprowadziła. Zresztą Wróblowa orzekła, że Pani jeno za wojnę jej pieniądze dała, a i tak mnie trzymała dłużej, a że życie narażała, to nikt jej za to nie zwróci. Pani Reichman, niech tylko Pani sobie nie myśli, że ja jakaś niewdzięczna jestem! Pani dobrze wie, że darmo u nich nie siedziałam i tak jak się umawiałyśmy, Wróblowa miała ze mnie dobrą pomoc w domu. No ale kiedy ogłosili koniec wojny – musiałyśmy się od niej wynieść.
Myślałam, że dam radę, robotna jestem i pracy się nie boję. Tyle że w Krakowie nijak mieszkania nie znalazłam, z pracą też krucho. Za to na szczęście spotkałam Pani sąsiadkę, ubłagałam ją, Pani się nie gniewa, i dała mi adres do Pani, do tej Szwajcarii. Mówiła też, że pan Piotr teraz w Płocku w szpitalu pracuje, ale niech Pani się nie martwi: pamiętam, co obiecałam i wstydzić się nie mam zamiaru.
No i w końcu los mnie rzucił do stolicy. Jeden z synów Wróblowej jechał na odbudowę, pomyślałam, że się z nim zabiorę. Ale i tu ciężko. Gdyby Pani widziała te gruzy, te zniszczenia! Lat trzeba, żeby to wszystko wznieść na nowo. Kamień na kamieniu. Ale co miałam robić, zostałam, tu przynajmniej wynajmuję pokój i zarobić zawsze coś mogę. Dzięki temu mamy na czynsz i obiad, ale nic więcej, bo do pracy nie zawsze iść mogę – Ewunia bardzo chorowita jest i strach, żeby sama w domu siedziała. Miejsca by nie starczyło, żeby wymienić te różne zajęcia, których muszę się imać. Gdybym miała więcej gotówki, załatwiłabym Ewie miejsce w sanatorium, może by ją to wzmocniło.
Pani Reichman, proszę to wziąć pod rozwagę. Wiem, żeśmy się inaczej umawiały, ale czasy są, jakie są i pieniędzy ciągle brakuje. Też chciałabym, żeby to inaczej było.
Podaję mój nowy adres, niechże Pani okaże serce i coś nam prześle.
Sara ŁozowskaROZDZIAŁ I
1950 rok
Mamo, no kiedy ten pociąg przyjedzie? No powiedz, mamo…
Julia niecierpliwie pociągnęła Michalinę za rękaw. Stały na peronie płockiego dworca na Radziwiu, oczekując na przyjazd kolejki z Kutna, a właściwie na Marysię, która miała przybyć z córeczką na Święta Wielkanocne. Właśnie kolejny raz zapowiedziano opóźnienie i Michalina westchnęła, sama już zezłoszczona tym oczekiwaniem. Z głośnika co jakiś czas dobiegały niewyraźne komunikaty, za każdym razem wywołując szmer niezadowolenia wśród podróżnych.
– Słyszałaś, co pani mówiła, będzie później.
– Ale nie powiedziała, jak bardzo później.
– Może sama nie wie i jej przykro, że nie da nam dokładnej informacji? – zasugerowała z nadzieją, że wrażliwa na potrzeby innych córka da jej spokój.
– A tata gdzie jest? – Dziewczynka zmieniła temat, rozglądając się.
– Przecież poszedł kupić oranżadę. Zapomniałaś, jak bardzo chce ci się pić? – Michalina z trudem tłumiła rosnącą irytację. – I zapomniałaś, że wolałaś poczekać tutaj?
– Nie zapomniałam, ale dlaczego tak długo? Na wszystko tylko trzeba czekać i czekać.
– Pewnie jest kolejka.
– Ciągle te kolejki. – Julia teatralnie pokręciła głową, wysoko unosząc podbródek i krzyżując ręce na piersi.
Na peronie panował ścisk, oczekujący na bliskich lub chcący wyruszyć dalej równie niecierpliwie wyglądali pociągu. Tego jednak jak nie było, tak nie było. Ludzie głośno wymieniali uwagi, ktoś narzekał, że przed wojną to zawsze przyjeżdżały o czasie, inny został gniewnie uciszony za uwagę o rzekomo punktualnej kolei za okupacji. Tuż przed Wielkanocą należało oczekiwać większego ruchu, ale aż takiego tłoku Michalina nie przewidziała. Trzymała mocno córkę za rękę, żeby mała nie zginęła w tłumie, co sześciolatce zdecydowanie nie przypadło do gustu. Wolałaby spacerować pomiędzy ludźmi, zawsze ciekawa, o czym rozmawiają dorośli. Teraz też uważnie nasłuchiwała przypadkowej wymiany zdań pomiędzy nieznajomymi.
– O, tata idzie! – zawołała nagle Julia tak głośno, że aż kilka głów odruchowo skierowało się w ich stronę.
– Julcia, nie krzycz, tyle ci powtarzam…
– A jak się będzie paliło? – rezolutnie spytała dziewczynka.
– To wtedy będziesz. Na razie nie widzę tu żadnego pożaru. – Rozbawiona Michalina pogłaskała córkę po jasnych włosach.
– Oranżada dla pań. – Piotr Reichman sprawnie zdjął kapsle.
Michalina z wdzięcznością spojrzała na męża i z ulgą wypiła kilka łyków z podanej butelki. Choć napój był zbyt słodki, to dobrze nagazowany i bąbelki przyjemnie drażniły gardło.
– Dziękuję. – Uśmiechnęła się.
– Pytałem po drodze konduktora, prawdopodobnie jakieś niewielkie uszkodzenie trakcji zaraz za Kutnem i musieli na godzinę zatrzymać ruch.
– Tato! – Julka skończyła pić i tym razem pociągnęła za rękaw Piotra.
Michalina z trudem stłumiła chichot na myśl, że to nie ona została wybrana na kolejną ofiarę. Dociekliwość przybranej córki bywała niekiedy męcząca, ale równocześnie otwartość i niepohamowana ciekawość świata dziewczynki niezmiernie ją cieszyły. I nadal z rozczuleniem przyjmowała fakt, że nazywała Piotra tatą. Nie zawsze tak się zachowywała, a Michalina nie chciała niczego na Julii wymuszać. Nigdy nie ukrywała przed nią faktu, że biologiczny ojciec Julki był żołnierzem i zginął. Taka wiedza miała jej wystarczyć, bo przecież słyszała o podobnych przypadkach niemal codziennie. Mała, choć pamiętała głównie czas po wyzwoleniu, była – jak większość jej rówieśników – oswojona ze słowem „wojna”, przed którym nie dało się jeszcze uciec. Ból tamtych okrutnych dni pozostawał zbyt świeży, jak jątrząca się rana, i dorośli mimowolnie przestali chronić dzieci przed wspominaniem okrucieństwa, którego sami doświadczyli. Pragnienie zachowania pamięci o tym, czego byli świadkami, okazywało się silniejsze.
Michalina usiłowała patrzeć w przyszłość i nie obarczać córeczki obrazami z lat okupacji, może dlatego zdecydowała, że Julii niepotrzebna jest wiedza o losach jej prawdziwej matki. „Może kiedyś jej to opowiem, ale teraz jeszcze za wcześnie. Sama pamiętam ten szok, kiedy ja się dowiedziałam, że jestem adoptowana” – mówiła do męża. „A może nawet nie powinnam nic wspominać, nikt o tym nie wie…” – dodawała, zamyślając się. Dzieliła z przybraną córką wspólne doświadczenie i wielokrotnie się zastanawiała, na ile słusznie rodzice – Janina i Antoni – tak dążyli do ujawnienia prawdy o jej pochodzeniu. Długo nie umiała tego zrozumieć, wręcz miała wrażenie, że coś utraciła, jakby nagle straciła poczucie bezpieczeństwa. Dlatego wygodnie było odkładać moment rozmowy z Juleczką i czekać z decyzją. Wiedziała, że musi minąć jeszcze kilkanaście lat, zanim obie będą gotowe na tę opowieść. Ryzyko, że Julia dowie się tego od kogoś obcego, praktycznie nie istniało – Michalina wróciła do Płocka z dwuletnią dziewczynką, którą podała za swoje dziecko, i nikt nie przypuszczał, że może być inaczej.
Po ślubie Michaliny z Piotrem Reichmanem Julia długo jeszcze nazywała go wujkiem, mimo że formalnie została zapisana w urzędzie jako jego córka. Dopiero kiedy się dowiedziała, że urodzi się jej braciszek, zaczęła wypytywać i gdy chłopiec pojawił się na świecie, stwierdziła, że też by chciała nazywać Piotra tatą, tak jak mały Antoś. „Bo wtedy ja będę pierwsza, zanim on nauczy się mówić” – wyjaśniła rezolutnie.
– No co tam, córeczko? – Piotr wykazywał zazwyczaj wyjątkową cierpliwość do wszelkich pytań małej, ale tego, które padło, zupełnie się nie spodziewał.
– Tato, a co to jest opium?
– Taki narkotyk – odpowiedział odruchowo, ale po minie Julii szybko się zorientował, że zbytnio się pospieszył.
– A co to narkotyk? – drążyła dziewczynka.
– Nooo… to taka substancja odurzająca. Zmieniająca świadomość – dodał, drapiąc się po głowie.
Michalina przysłuchiwała się tej wymianie zdań, zaciekawiona, jak Piotr wybrnie z opresji i zastanawiając się, gdzie córka mogła usłyszeć lub przeczytać to słowo. W aptece lub szpitalu? Możliwe.
– Nie rozumiem – poskarżyła się Julka.
Piotr po raz kolejny doszedł do wniosku, że wczesna nauka czytania niekoniecznie zmniejsza liczbę zagadnień, które będzie zmuszony wyjaśniać.
– To po kolei… Które słowa mam ci wytłumaczyć? – spytał łagodnie, przeczuwając, jaka będzie odpowiedź.
– Wszystkie.
– Julka, a gdzie ty przeczytałaś o opium? – wtrąciła się Michalina.
– W tej gazecie, z której Michał wycina rekordy do szkolnej kroniki, napisali, że religia to opium dla mas – wyrecytowała dziewczynka. – A przecież ksiądz w kościele żadnego opium nie daje.
– Juleczko, może ja ci to wszystko wytłumaczę w domu, dobrze? Teraz w końcu słychać pociąg – oznajmił Reichman z pewną ulgą i wziął córkę na ręce, słusznie przewidując, że za moment wokół zapanuje chaos.
Poza tym głośne rozmowy na podobne tematy nie były wskazane. Wprawdzie formalnie nie zabraniano nikomu uczestniczyć w nabożeństwach, ale nie stanowiło tajemnicy, że nowe władze Polski nie znoszą konkurencji dla swojej ideologii.
Rzeczywiście zaraz do coraz głośniejszego stukotu kół na torach dołączyło przeciągłe trąbienie i na peron w kłębach pary wjechała ciągnąca pasażerskie wagony lokomotywa, skutecznie odwracając uwagę Julii od propagandowych haseł.
Ledwo skład się zatrzymał, na stacji wzmógł się ruch. Ludzie wyskakiwali z wagonów, przenosili swoje bagaże, wypatrywali oczekujących ich rodzin, a w tym samym czasie wśród nawoływań i okrzyków chętni na podróż usiłowali się dostać do pociągu, żeby zająć jak najlepsze miejsca.
– Jak ją wypatrzeć w tym tłumie? – martwiła się Michalina, bo nigdzie nie mogła dostrzec Marysi. – Mam nadzieję, że przyjechała.
– Nie denerwuj się, kochanie, zaraz ją zobaczysz – uspokajał mąż.
Michalina miała coraz więcej obaw przed tym spotkaniem, choć radość i tęsknota dominowały w gamie uczuć, których doświadczała, szykując się do wizyty Marysi z córką. Choć regularnie pisały do siebie, to nie widziała przyjaciółki od czasu, kiedy ta wyjechała do Wrocławia jako świeżo upieczona małżonka Izaaka Szluma. Wprawdzie Maria miała świadkować na ślubie Reichmanów, ale odwołała wtedy przyjazd ze względu na grypę, która niespodziewanie dopadła nie tylko Esterkę, ale i męża Marysi. Zawiedziona Michalina długo nie mogła się pogodzić z sytuacją i nawet rozważała przełożenie ceremonii, przeciwko czemu w końcu zaprotestował najpierw Piotr, a później jego przyszła teściowa, oznajmiając, że nie ma zamiaru za kilka tygodni przerabiać sukienki. Ostatecznie obowiązki świadków pełnili przyjaciel Reichmana, Mariusz Leszczyński, z żoną.
– Są w końcu!
Marysia pojawiła się w drzwiach wagonu znajdującego się bezpośrednio za lokomotywą, jako jedna z ostatnich wysiadających pasażerek. Konduktor pomagał jej wystawić na peron walizkę, a ona sama ostrożnie stawiała stopy na schodkach, niosąc wybudzoną ze snu trzylatkę i przewieszoną przez ramię skórzaną torbę podróżną. Piotr zaraz doskoczył, pomógł przy zejściu, a potem przejął bagaże.
– Tak się cieszę, że cię widzę. – Michalina ostrożnie objęła przyjaciółkę i serdecznie wycałowała. – Zmęczone pewnie jesteście?
Dopiero teraz uważniej przyjrzała się Marii. Przyjaciółka zmieniła się przez te trzy lata, spoważniała, czego nie oddawały zupełnie przysyłane od czasu do czasu fotografie. Za to kostium, który miała na sobie, nie dość, że wyróżniał się najmodniejszym w tym sezonie, podkreślającym talię krojem, to jeszcze uszyty był z wyjątkowo dobrej jakości materiału. Michalina bez trudu domyśliła się, że został sprowadzony z zagranicy. Krytycznie zerknęła na własny żakiet, który matka przerobiła jej ze zdobytego okazyjnie męskiego wiosennego palta, udatnie wzorując fason na zamieszczanych w „Przyjaciółce” rysunkach i fotografiach. Nie dało się ukryć, że ich stroje mocno się różniły. „Nic to – pomyślała zaraz. – To świetnie, że się im powodzi”. Równocześnie dostrzegła w postawie Marysi niepodobną do niej wyniosłość, ale i tę myśl szybko od siebie odepchnęła, zwłaszcza że przyjaciółka zaraz roześmiała się jak dawniej i przytuliła Michalinę wolną ręką.
– Jak dobrze, że już koniec tej podróży – westchnęła. – Wyobraź sobie, że po przesiadce w Kutnie nie mogłam znaleźć miejsca siedzącego, były tylko nienumerowane, bez pierwszej klasy, a ścisk jak w kościele na sumie. Dobrze, że konduktor wpuścił nas do swojego przedziału, bobym nie usiadła. I jeszcze to opóźnienie… – Z niesmakiem pokręciła głową.
– Potrzymam Esterkę. Julcia, weź ciocię za rękę i idziemy na statek. Piotr się umówił i trzymają dla nas miejsce, a potem do samochodu – zarządziła Michalina. – Mama już się pewnie niecierpliwi, z kolacją czeka. Tak jak ci pisałam, u niej teraz nieco więcej miejsca i tam wam pokój przygotowałam.
– Marzę o herbacie!
– Będzie i herbata – ze śmiechem zapewnił Reichman. – Jeszcze trochę cierpliwości. Będziemy się przeprawiać do Płocka, to popatrzysz, jak most odbudowują. Już w czerwcu tego roku ma być gotowy.
Marysia pokiwała głową. Kiedy wyjeżdżała z Płocka, z wysadzonego przez wycofujące się wojska niemieckie mostu pozostały jedynie dwa przęsła, a budowa nowego jeszcze się na dobre nie rozpoczęła. Dla Julki przepłynięcie przez Wisłę statkiem było nie lada atrakcją i głównie dlatego chciała wybrać się z rodzicami na powitanie cioci.
Niewiele rozmawiali w trakcie przeprawy, nie sprzyjały temu tłok i gwar. Tyle dobrego, że Esterka zasnęła, wtulając się w ramię Michaliny, więc znużona podróżą Maria mogła nieco odpocząć. Na szczęście zaraz za przystanią czekał na nich zaparkowany fiat Reichmanów i Mania mogła mieć nadzieję, że podróż nie potrwa już długo. Piotr usłużnie otworzył przed paniami drzwi auta.
– Może Michasia usiądzie z Julką i Tesią z tyłu? – zaproponował. – Marysia pewnie znużona po podróży, a na pierwszym siedzeniu wygodniej.
– Póki Tesia jest spokojna… – zaczęła Maria, ale przerwała, bo w tym momencie jej córeczka wykrzywiła usta, jakby zaraz miała się rozpłakać i natychmiast wyciągnęła rączki do mamy.
– To ja siądę z przodu. Malutka się musi oswoić. – Michalina ostrożnie pogłaskała loczki Esterki.
Po drodze chaotycznie wymieniali się wiadomościami. Marysia zachwycała się, jak Juleczka pięknie wyrosła, i zapewniała, że nie może się doczekać, by zobaczyć Antosia. Michalina i Piotr dopytywali, jak minęła podróż, Tesia sennie śledziła sunący za szybą krajobraz, a Julia – jak to ona – do wszystkiego wtrącała swoje trzy grosze. Potem, gdy dojechali na miejsce, nastąpiły gwarne powitania z Janiną i Michałem, a także z ciotkami Marysi, Stefą i Haliną, które zaproszono na kolację. Z tego wszystkiego Estera zaczęła płakać i zaraz dołączył do niej Antoś, ale na szczęście szybko się uspokoił w objęciach Michaliny.
– Chodź, pokażę ci wasz pokój. – Skinęła na przyjaciółkę.
Maria z córką miały nocować u Janiny, bo zarówno u jej ciotek, jak i u Reichmanów nie było wystarczająco miejsca, a tutaj mimo wyprowadzki Michaliny z Julką udało się zachować dwa pokoje. Na co dzień w niewielkiej sypialni stała maszyna do szycia, a na tapczanie leżały rozłożone wykroje. Przed przyjazdem gości wszystkie materiały zostały schowane, a Piotr przyniósł nawet dziecięce łóżeczko dla Esterki. Oddzielona drzwiami od rozgardiaszu dziewczynka szybko się uspokoiła i z ciekawością rozglądała się po pomieszczeniu.
– Jaki Antoś duży, już prawie jest od mojej córci większy! – zachwycała się Marysia, sprawnie rozbierając małą z płaszczyka.
– W Piotra tak wyrósł. – Michalina się roześmiała, tuląc synka. Chłopczyk swoim zwyczajem chwycił mamę za ucho i zasypiał. – Ale wy pewnie głodne jesteście?
– Spokojnie, Miśka. Przebiorę ją, wejdę do łazienki i pójdziemy na kolację. Wiem, że ciotki chciały koniecznie nas zobaczyć, ale po tej podróży to najchętniej poszłabym spać. Jeszcze z Wrocławia do Poznania i potem do Kutna było nawet wygodnie, bo miałyśmy wykupione miejsce w przedziale, ale potem ten ścisk i jeszcze ta awaria! To nas umęczyło okrutnie – powtórzyła to, na co skarżyła się na dworcu. – Szkoda, że Izaak nie mógł nas przywieźć ani nawet wysłać samochodu.
– Nie chciał ze względu na Wielkanoc? – Michalina z trudem ukryła zaniepokojenie, podejrzewając, że przyjaciółce źle się układa w małżeństwie. Dziwną uwagę o samochodzie postanowiła na razie pominąć.
– No skąd! – Maria przewróciła oczami. – Jemu daleko od religii. W pracy był niezbędny, wiesz, jak to jest, wszyscy organizują bicie rekordów przed świętem 1 Maja. A jemu powierzono nadzór nad realizacją, nie mógł odmówić. I musiał wziąć auto, bo jakby to wyglądało, że pan dyrektor… sama rozumiesz.
– Rozumiem – przytaknęła Michalina, choć do końca nie rozumiała.
Od pewnego czasu miała wrażenie, że wokół jest coraz więcej udawania, coraz więcej kłamstw podawanych na siłę w prasie i w radiu. Trudniej odróżnić prawdziwy zapał od tego na pokaz, tego z obowiązku stworzonego na potrzeby partyjnej propagandy. Jej brat, wyraźnie zachwycony rywalizacją, do której przystępowały kolejne zakłady pracy, gorliwie wycinał z gazet wszystkie wzmianki dotyczące bicia rekordów w produkcji czy wyrabiania coraz to wyższych procentów normy, a Michalina nie umiała pojąć przypisywanego tym wydarzeniom entuzjazmu. Szczytem absurdu wydała się jej przeczytana pewnego dnia informacja, że w warszawskim szpitalu, w którym brakowało personelu, po dostawieniu łóżek pielęgniarki również pochwaliły się nadmiarowymi wynikami w pracy. „Może jeszcze niech ludzie więcej chorują i dwa razy szybciej zdrowieją” – myślała ironicznie.
Próbowała tłumaczyć Michałowi, że to wszystko jest na pokaz i trzeba budować i tworzyć rzetelnie, a nie szybko, ale brat nie przyjmował do wiadomości, że może być inaczej niż mówiono mu na lekcjach. Jeszcze gdy chodził do szkoły w Borowiczkach, niechętnie brał udział w wymuszonych uroczystościach, ale kiedy przenieśli się do Płocka, zmienił się i przekaz serwowany w prasie i w radiu, a nauczyciele widać gorliwiej przekazywali młodemu pokoleniu nowe wartości. Matka Michaliny i Michała zdawała się nie zwracać uwagi na zmianę, która zaszła u jej syna. Cieszyła się jego talentem plastycznym, zachęcała do udziału w kolejnych konkursach, które często wygrywał, i właściwie jedynie to miało dla niej znaczenie.
W listach Marysi też czasem przebijały się dziwne dla Miśki pochwały nowej, socjalistycznej rzeczywistości, co prawda jedynie w przebłyskach, jakby sama pisząca powstrzymywała swoje pióro, ale zauważalnie. A może tylko tak się Michalinie wydawało, może nawet jej spojrzenie skaziła wszechobecna propaganda? Albo Marysia po prostu bała się kontroli korespondencji, co nie było tajemnicą? Teraz, kiedy miała przyjaciółkę tuż obok, na pewno będzie łatwiej się porozumieć niż za pomocą wysyłanych co kilka tygodni listów.
– Koniecznie musimy porozmawiać bez tego całego rozgardiaszu – dodała. – Stęskniłam się za tobą. Może dadzą nam jutro albo pojutrze trochę spokoju.
– Myślisz, że to możliwe? Byłoby cudownie. – Marysia skończyła przebierać córkę. – Tesia, zostaniesz z ciocią, dobrze? – zwróciła się do małej. – A ja pójdę do łazienki.
Dziewczynka ufnie złapała wyciągniętą do niej rękę i na pytanie, czy chce poszukać czegoś dobrego do jedzenia, gorliwie pokiwała głową.
– A mas jabłusko? – zapytała, śmiesznie mrużąc niebieskie oczka.
– Znajdziemy – obiecała.
„Te jej oczęta zupełnie nie pasują do imienia” – pomyślała Michalina przelotnie. Wiedziała, że mała dostała imię na pamiątkę zmarłej w Oświęcimiu pierwszej żony męża Marysi. Przyjaciółka pisała o tym, wyjaśniając, że chciała w ten sposób podziękować Izaakowi, bo przecież związał się z nią, wiedząc, że jest w ciąży. Drugie imię dla córki – Anna – wybrała ona, po swojej mamie.
Potem, podczas kolacji, nie miała już czasu na rozważania ani na rozmowy. Słuchała opowiadań Marysi o Wrocławiu, o planach posłania Tesi do przedszkola, bo wtedy ona sama miałaby szansę na powrót do zawodu i pracę w miejskim szpitalu, a także o tym, że jej mąż spędzał dużo czasu w drukarni. Równocześnie pomagała matce podawać do stołu, zajmowała się dziećmi i mitygowała Antosia i Julię, żeby zbytnio nie wtrącali się w rozmowy dorosłych.
Kiedy Piotr odwiózł na Cholerkę zadowolone ze spotkania z bratanicą ciotki Marysi, a Esterka zasnęła, Reichmanowie pomogli Janinie posprzątać po kolacji i mogli wracać do siebie. Ze Stalina na ulicę Tumską bez problemu doszliby piechotą, ale Julia i Antoś byli tak zmęczeni, że zasnęli na tylnym siedzeniu, niemal od razu po tym, jak wsiedli do samochodu.
Zamyślona Michalina trzymała dłoń na kolanie męża i bezwiednie, za to coraz mocniej ją zaciskając, próbowała zrozumieć, dlaczego miała wrażenie, że przyjaciółka wydaje jej się jeszcze bardziej obca niż wtedy, gdy czytała zapisane gęsto kartki jej listów. Może sprawiły to subtelne zmiany w zachowaniu i wyglądzie Marysi, a może fakt, że nie miały jeszcze okazji spokojnie porozmawiać? Tego nie wiedziała.
– Kochanie, co się dzieje?
Piotr zwolnił prędkość auta i przykrył swoją ręką palce żony, delikatnie je masując. On również zauważył, że przyjaciółka Michaliny jest inną osobą niż zagubiona pielęgniarka, potajemnie wsuwająca do kieszeni kromki chleba, której świadkował podczas jej ślubu w urzędzie. Teraz wyglądało na to, że kobieta zapomniała o koszmarnej przeszłości, i cieszyła go ta zmiana. Chciał, żeby ludzie nie pamiętali o wojennych traumach i patrzyli w przyszłość, żeby mieli choć trochę nadziei na zmianę swojego losu. Jego niepokoiło bardziej milczenie Michaliny i jej zmarszczone w trosce czoło.
– Nic – odparła, nie patrząc na niego. – Zmęczona jestem.
– I dlatego robisz mi siniaka na udzie? – Zaśmiał się łagodnie, bez wymówki.
– Przepraszam. – Chciała zabrać dłoń, ale ją przytrzymał.
– O czym tak myślisz?
– Mańka jest jakaś inna – wypaliła. – Wiem, że się długo nie widziałyśmy, ale…
– Trochę jest – przytaknął Piotr. – Wszyscy się zmieniamy.
– Myślisz, że to tylko to? Upływ czasu? Zauważyłeś, że ona niemal wcale nie wspominała o pracy Izaaka? Moja mama nawet raz zapytała o to, jak on sobie radzi w drukarni, ale wtedy też jakoś ją zbyła. W listach też niewiele o nim pisała – dorzuciła.
Piotr przez chwilę nie odpowiadał, uważnie zaparkował auto i dopiero kiedy zgasił silnik, popatrzył na żonę.
– To jeszcze o niczym nie świadczy. Może po prostu nie zna się na tym, co Izaak robi w tej drukarni albo o tym nie lubi rozmawiać? W domu przecież trzeba odpocząć od pracy – uspokajał.
– A jej modny żakiet zauważyłeś?
– Miśka, słońce, daruj, przecież ja się nie znam na modzie. I nie wiem, czy przypadkiem nie chcesz mi teraz uświadomić, że ty nie masz najmodniejszego żakietu i to moja wina. – Uśmiechnął się i pogładził policzek Michaliny.
– Piotr, przestań się wygłupiać – poprosiła, tuląc twarz do wnętrza ciepłej dłoni męża. Jego dotyk jak zawsze niósł spokój i poczucie bezpieczeństwa. Westchnęła. – Dobrze wiesz, jakie są realia i…
– Wiem, kochanie – przerwał jej łagodnie. – Ale zostawmy to teraz. Jestem pewien, że rozmowa z Marysią więcej ci wyjaśni niż nasze dywagacje. Zabierzmy dzieciaki do domu.
Widział wprawdzie, że wcale Michaliny nie uspokoił, ale zmęczenie wzięło górę, a jutro czekał go normalny dzień pracy, z zaplanowanymi kilkoma trudnymi zabiegami. Przypuszczał, że wróci wykończony i jedyne, na co będzie miał ochotę, to kolacja i sen.