-
nowość
-
promocja
Motanki - ebook
Motanki - ebook
Pierwsza była spleciona z trawy, wiatru i zapachu sosen…
Motanki to lalki utkane z intencji i magii, stara słowiańska tradycja podtrzymywana przy życiu dzięki zaangażowanym praktykom tej sztuki. Każda nić, każdy węzeł, każdy kawałek tkaniny niesie w sobie moc. Motanka nie jest zwykłą lalką – to talizman, zaklęcie, rytuał. To strażniczka kobiecej mądrości, która od wieków towarzyszyła naszym przodkiniom, niosąc ochronę, uzdrowienie i błogosławieństwo.
W tej książce, pierwszej na polskim rynku poświęconej motankom, znajdziesz zarówno etnograficzne źródła i wschodniosłowiańskie inspiracje, jak i praktyczne wskazówki dotyczące tworzenia lalek – od doboru kolorów, tkanin i wzorów, po znaczenie ziół, nici i innych składników. To także refleksja nad psychologicznym i duchowym wymiarem motanek – lalki jako osobistej terapeutki, talizmanu czy przewodniczki.
Wyrusz w duchową podróż przez tradycję, symbolikę i intencję!
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Ezoteryka |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8417-545-3 |
| Rozmiar pliku: | 6,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Motanki przyszły do mnie ponad dekadę temu. Pamiętam, jak pierwszy raz splotłam kawałek materiału z intencją. To było jak porażenie prądem. Nic o nich nie wiedziałam, ale poczułam, że wracam do czegoś bardzo starego i bardzo mojego. I tak się zaczęło.
Być może nigdy nie słyszałaś o motankach albo słyszałaś niewiele. A może ciągnie cię do motania i już od dawna wiesz, że ta lalka to nie tylko szmaciana kukiełka. Tak czy siak, jestem pewna, że tego, o czym tu piszę, nie znajdziesz nigdzie indziej. Trzymasz w ręku książkę, która jest wynikiem mojej długiej pracy i poszukiwań. Książkę, która powstała z pasji i miłości, ale też z uporu, by pytać, szukać i wynajdować odpowiedzi, czasem niemal spod ziemi.
Kiedy dostałam propozycję napisania tej książki, poczułam radość i ekscytację. Wiedziałam, że to pierwsza i póki co jedyna praca w całości poświęcona motankom, czułam więc, że to ważny moment. Ale chwilę później poczułam również ciężar odpowiedzialności. Wiedziałam, że muszę opowiedzieć o motankach tak, jak na to zasługują: z szacunkiem, czułością i w prawdzie. Im głębiej się zanurzałam w materiały źródłowe, doświadczenia swoje i innych, opowieści, tym bardziej czułam, że nie chodzi wyłącznie o lalki. One są narzędziem głębszych procesów i zmian. Wiedziałam, że podręcznik do lalek to za mało, by pojąć, czym są.
Dlatego znajdziesz tutaj zarówno rzetelne fakty etnograficzne, jak i czułe opowieści. Rozmowy o symbolach, spojrzenie na lalkę jak na osobistą terapeutkę oraz moje własne doświadczenia. Wszystko po to, by motanki mogły do ciebie przemówić nie tylko przez twarde fakty, lecz także sercem.
Napisałam tę książkę, bo wiem, jak to jest czuć, że coś cię woła. Wiem, jak trudno zrobić pierwszy krok, gdy nie masz pojęcia, od czego zacząć. Wiem też, jak wielką zmianę mogą wprowadzić jeden mały rytuał, jeden kawałek tkaniny, który przyjmie twoją intencję.
Motanka jest prostym narzędziem, ale jej prostota jest złudna. Kiedy bowiem zaczniesz motać, zaczniesz spotykać siebie. Z każdym owinięciem nici, z każdym ruchem dłoni coś w tobie będzie się porządkować. Może pojawi się spokój, może wzruszenie, a może gniew, który woła o uzdrowienie. Cokolwiek przyjdzie, będzie twoje. I będzie dobre.
W tej książce nie znajdziesz suchej instrukcji ani katalogu wzorów do kopiowania. Znajdziesz opowieść, która płynie z miejsca głębszego niż umysł. Znajdziesz przestrzeń dla siebie i swojego doświadczenia. Bo motanka łączy cię z twoją mocą, z twoimi przodkiniami, z twoją wewnętrzną Boginią.
Nie musisz w nic wierzyć. Wystarczy, że pozwolisz sobie poczuć i zatęsknić za czymś prawdziwym. Za bliskością, za poczuciem sensu, za uważnością, która wycisza rozbiegane myśli.
Zapraszam cię w tę podróż.
Usiądź wygodnie. Weź kilka głębokich oddechów. Przez chwilę posłuchaj, jak bije twoje serce. I pozwól, by motanki opowiedziały swoją historię.
WPROWADZENIE — DZIEWCZYNA, PRAMATKA, DUCH
Pierwsza była spleciona z trawy, wiatru i zapachu sosen.
Jak iskra idei, nagły przebłysk geniuszu, wyłoniła się spod palców. Może była boskim darem, a może naturalną konsekwencją mocy uwolnionej z oczu, serca, brzucha i dłoni.
Pewnego pogodnego dnia nienachalnie, niczym świeży podmuch wiatru, dała znać, że już czas.
A było to tak:
Dawno, dawno temu, w zamierzchłych pradziejach, poza zasięgiem archeologów i tych, którzy chcą zważyć całą przeszłość, przykryta warstwami wojen, religii i ognistego patriarchatu, żyła Dziewczyna.
Nikt nie może dowieść jej istnienia, a może nawet nikt nie próbuje. A jednak serca jej sióstr we wszystkich epokach czują jej obecność bardzo wyraźnie.
Ja też nic bym o niej nie wiedziała, gdybym pewnego dnia nie spojrzała na wschód. Wtedy spłynęła na mnie wiedza, której istnienia się nie spodziewałam.
Moja praprzodkini usiadła przy moim ramieniu cicho jak kot i szeptała mi do ucha.
Ktoś by powiedział, że to tylko szum drzewa za oknem. Ale ja słyszałam jej głos.
I wtedy po raz pierwszy splotłam kolorowe sznurki, prowadzona przez niewidzialną, magnetyczną siłę. Pod czujnym okiem tchnienia z przeszłości owijałam nitki i skrawki materiału, nie wiedząc jeszcze, dlaczego to robię. Czułam jednak całą sobą, że to jest podniosłe i ważne.
Wtedy także zaczęłam poznawać tę historię.
Była postrzępiona i połatana, wiele jej fragmentów ukryto w podziemnych labiryntach. Latami zbierałam je jak rozsypane puzzle.
Dziewczyna mi pomagała, czasem kierując moje kroki we właściwe miejsca, kiedy indziej przychodząc w snach i wizjach.
_To były czasy, gdy strumyki śpiewały swoje pieśni, nieskażone jeszcze oleistymi odpadami, nieprzeczuwające, że nadejdzie dzień, w którym srebrzystym rybom zabraknie tchu w mętnych nurtach._
_To były czasy, gdy Matka Ziemia oddychała pełną piersią, a Bogowie przechadzali się po gajach, doglądając dzikich porzeczek i wąchając soczyste maliny._
_Skąd się wzięli ci Bogowie? Nikt nie wie._
_Jedni mówią, że stworzyli świat, inni, że wyłonili się z_ _nicości. Są tacy, którzy przysięgali, że widzieli ich na własne oczy, jak zjeżdżali na świetlistych powozach prosto_ _z portalu w sercu Słońca. Inni podważają te opowieści,_ _twierdząc, że Bogowie byli pierwsi, nie mogło więc być żadnych świadków._
_A ja? Ja wierzę, że najpierw było życie, które zwabiło_ _Ducha._
_Tak czy inaczej, smukłe, jasne postaci ukochały sobie_ _Gaję i jej mieszkańców. Zieleń niekończących się borów,_ _majestat gór, szum oceanów i bogactwo natury sprawiły, że Bogowie zostali. A ludzie wciąż byli częścią natury. Może nawet nie byli jeszcze do końca ludźmi. Nie pragnęli posiadać, nie znali lęku ani depresji. Po prostu żyli, będąc częścią wielkiego Kręgu._
_A potem Bogowie ich udomowili._
_Trudno w to uwierzyć, prawda? Spośród wszystkich istot na Ziemi wybrali właśnie nas i obdarzyli darem Wiedzy. Ile razy musieli pluć sobie w swoje świetliste brody, że tak wybrali? Mogli przecież wybrać psy, które kochają bez warunków, albo krowy — majestatyczne, łagodne, o pięknych oczach. Albo biedronki, tak blisko Słońca. A jednak wybrali nas. I na początku wydawało się, że to była dobra decyzja._
_Lata mijały jak mgnienie oka. Ludzie nauczyli się budować domy i uprawiać ziemię. Życie i śmierć płynęły spokojnie, a wszystko miało swój czas i swoje miejsce. Bogowie, znając dualność Ziemi, oddali Moc Działania mężczyznom, a Moc Kreacji kobietom, aby uzupełniali się w tańcu przeciwieństw. To była wielka moc, wymagająca mądrości i czasu, by nauczyć się nią posługiwać._
_W tych czasach żyła Dziewczyna. Młoda, rumiana Panna._
_Miała lnianą sukienkę, która powiewała wokół jej smukłego ciała. Była tańcem i wiatrem. Perlistym śmiechem. Tchnieniem bławatków wychylających się ku słońcu. Była Życiem. Może nawet boginką, narodzoną z miłosnego uścisku nieba i ziemi._
_Nowo poznana moc tliła się w niej, jeszcze nie znajdując ujścia. Chodziła więc na łąki, nad rzeki, do lasu._ _Naśladowała śpiew ptaków, taniec polnych owadów, głaskała kwiaty, przytulała się do skał._
_Był ciepły czerwcowy dzień. Słońce brązowiło skórę,_ _a zieleń pachniała odurzająco. Dziewczyna tańczyła między kwiatami, gdy nagle usłyszała trzask gałązki. Przystanęła i spojrzała w stronę dźwięku._
_Nic._
_Tylko cisza, którą przerwał lekki kobiecy chichot._
_Dziewczyna nie była lękliwa, ale była bardzo ciekawska._
_— Czy to żarty? — zapytała głośno._
_Cisza._
_Może to było zwierzę, pomyślała, ale szybko o tym zapomniała. Barwny motyl przykuł jej uwagę i razem z nim znów zatraciła się w tańcu._
Być może zazdrościsz Dziewczynie tej dzikiej swobody istnienia.
Ja trochę zazdroszczę. Jeśli ty też tak masz, to zapewne i ciebie gdzieś w głębi serca woła Pramatka. Zachęca do tańca z mocą.
Czujesz, jak przez wieki pętały nas obce kultury, oczekiwania i powinności. Być może i ty uwierzyłaś w ich nieuchronność przypieczętowaną ciężką, spoconą dłonią jakiegoś władcy czy biskupa.
Oni wszyscy myśleli, że wyrwali nam serce. To serce, które jeszcze chwilę pulsowało, walcząc o życie, a później, ich zdaniem, zamilkło na zawsze.
Mylili się.
Nie pomogły stosy, na których w potwornych mękach odchodziły nasze prababki, przyjmowane z otwartymi ramionami przez świetliste kondukty. Nie pomogło zasłanianie kostek, brzucha i ust. Obcięłyśmy splątane włosy, podniosłyśmy się z krwawiących kolan.
I oto jesteśmy.
Córki Pramatki.
Czujące.
Pełne mocy, która wylewa się przez nasze palce i szuka ujścia.
Wiem, że i ty to czujesz.
Nadchodzi nasz czas.
_Tymczasem Dziewczyna, zatopiona w ekstazie istnienia, całkowicie oddawała się swojemu byciu. Nie podejrzewała nawet, że ktoś uważnie ją obserwuje._
_W cieniu lipy stała Kobieta — dorodna, rumiana, obfita swą brzemiennością. Matka Mokosz._
_Czerwiec był jej ulubionym miesiącem. Wtedy doświadczała wielokrotnego cudu narodzin, nieskończonego bogactwa życia, które nieustannie z niej wypływało. Ale nie mogła wszystkiego robić sama. Świat rozrastał się coraz dalej, a ona była tylko jedną Boginią w wiekuistym wszechświecie._
_Co za dużo, to niezdrowo._
_Czas było podzielić się mocą kreacji. Rozsiać płodność_ _i pasję tworzenia. Dziewczyna nadawała się do tego idealnie._
_Mokosz nie mogła jednak podejść ot tak i namaścić ją boską mocą. Była Boginią, nie cudotwórczynią. Nie wolno jej było zmieniać istoty rzeczy, a człowiek, choć się rozwijał, wciąż był tylko człowiekiem. Poza tym musiała działać dyskretnie. Jej boscy bracia z pewnością nie poparliby tego pomysłu. Znała ich aż za dobrze — lubili mieć moc_ _na wyłączność._
_Właśnie dlatego przybyli tu na świetlistych rydwanach przez portal w sercu Słońca. Spodobała im się Ziemia, gdzie nie mieli konkurencji. Jeszcze._
_Mokosz uśmiechnęła się ironicznie, myśląc o braciach, westchnęła i rozejrzała się dookoła. Zmarszczyła brwi, jakby się nad czymś zastanawiała, po czym machnęła pulchną dłonią._
_Dziewczyna zatrzymała się w tańcu i usiadła wśród kwiatów, choć nie wyglądała na zmęczoną._
_Bogini zaczęła nucić. Cicho, ledwie słyszalnie — dla zwykłego ucha był to jedynie szum traw. Ale Dziewczyna, czujna jak młoda wilczyca, wyłapała melodię na granicy świadomości. I zaczęła śpiewać._
_Nie wiedziała, że śpiewa Pieśń Mocy i Życia. Nie wiedziała, że za chwilę otrzyma dar, który przetrwa tysiące lat, wspierając jej potomkinie przez wieki._
_Położyła się na nagrzanej ziemi pachnącej latem. Pieśń płynęła z jej ust, jakby zawsze ją znała. W tle owady brzęczały cicho, jak chór._
_Dziewczyna przeciągnęła dłonią po trawie. Palce zaplątały się w zielone kłosy. Zerwała garść i usiadła, wpatrując się w nie jak zaczarowana. Musnęła kłos opuszkami palców,_ _a ostra krawędź przecięła skórę. Kropelka krwi spłynęła_ po _źdźble._
_W oczach Dziewczyny błyszczała radość. Z językiem lekko wysuniętym na wargi, w skupieniu przekładała kłos za kłosem. Ruch za ruchem tworzyła kukiełkę._
_Mokosz podskakiwała z radości, wykonując dyskretne gesty, jakby popychała Dziewczynę do pracy. Rozbrzmiał cichy, radosny śmiech._
_Dziewczyna znów poczuła czyjąś obecność, ale nikogo nie dostrzegła. Mokosz zatarła ręce z uciechy i pogłaskała się po obfitym brzuchu._
_Młoda panna, niby odruchowo, zaczęła splatać trawy_ _w_ _kosę, taką samą, w jaką plotła swoje słomiane włosy. Ruchy miała pewne, jakby robiła to od zawsze._
_Świeża krew zmieszała się z zielonym sokiem traw, zawierając wieczny pakt._
_Tak Dziewczyna zaczęła się stawać Kobietą. Tak zaczęła się historia daru, który przekazywała swoim Potomkiniom aż_ _po_ _dziś dzień._
CZY TO TYLKO BAJKA?
Ta opowieść jest tylko jednym z wielu głosów, które splatają się w wielowarstwową tkaninę tradycji. Jest echem dawnych mitów i osobistą wizją, inspirowaną intuicyjną mądrością i praktyką.
Wszystkie kultury mają swoje opowieści o pierwszych twórczyniach — kobietach, które przejmowały boską iskrę i nadawały jej formę. DZIEWCZYNA Z MOJEJ BAJKI JEST JEDNĄ Z NICH.
Nie wiadomo, gdzie i kiedy powstała pierwsza lalka, ale możemy być pewni, że towarzyszy ludziom od tysięcy lat. Była formą wyrazu, ochrony, symbolem transformacji.
Każda kobieta, splatając swoje pierwsze nitki, działała nie tyle rękami, ile przede wszystkim sercem. To, co się narodziło w pradawnych czasach, nie umarło. Przetrwało, bo nadal istnieją kobiety, które czują to wołanie.
Może ta opowieść jest jedynie wariacją na temat dawnych mitów. Może jest niczym więcej niż snem, wyobrażeniem. Ale czy nie na tym właśnie polega tradycja? Na przenoszeniu DUCHA PRZESZŁOŚCI przez kolejne pokolenia, które dodają do niego własne doświadczenia i interpretacje?
MOTANKI NIE SĄ TYLKO LUDOWYMI KUKIEŁKAMI — ONE NIOSĄ WIELOWIEKOWE PRZESŁANIE NASZYCH PRAPRZODKIŃ. O TYM WŁAŚNIE CHCĘ CI OPOWIEDZIEĆ.
CO TO ZA LALKA?
Motanki pochodzą z terenów dzisiejszej Ukrainy. Przynajmniej tak uważają badacze. To charakterystyczny element kultury wschodniosłowiańskiej — stary jak sama pamięć.
Skąd się tu wzięły? Nikt nie wie dokładnie. Jasne jest tylko jedno: są starsze niż wszystko, co udało się zachować w muzeach.
Lalki są ze mną od ponad dziesięciu lat. W tym czasie motałam, testowałam, czytałam i słuchałam. Wiązałam, rozplątywałam, zaczynałam od nowa. Obserwowałam, jak działają. I działały — czasem w sposób niemal mistyczny, kiedy indziej jako ciąg zwykłych zbiegów okoliczności.
Można to tłumaczyć rozumem, jasne. Ale każdy, kto stworzył własną motankę, wie: to coś więcej niż kilka związanych ze sobą szmatek.
Motanki nie dają się zamknąć w sztywnych definicjach. Każda twórczyni podchodzi do nich inaczej, różnice wynikają też z regionalnych tradycji. Dlatego nie znajdziesz tu katalogu „typów lalek” ani precyzyjnych zasad. Nie będzie listy do odhaczenia. Będzie opowieść. Obserwacja. Doświadczenie.
Dla jednych motanka to zabawka. Dla innych — obiekt rytualny. Dla muzealników — przykład sztuki ludowej.
A dla mnie?
Dla mnie to symbol. Manifestacja kobiecej mocy. Echo Bogini Matki, której obecność wciąż pulsuje w nitkach, tkaninach, dłoniach, które plotą.
PIERWSZE SPOTKANIE Z MOCĄ
Obcowanie z motanką to dotykanie źródła kobiecej mocy. Samej istoty naszej wewnętrznej siły.
Kiedyś umiejętność tworzenia lalek przekazywano z matki na córkę. Między obieraniem fasoli a skubaniem pierza opowiadano historie, w których przemykał obraz Pramatki — zapisany w ciele, w geście, w codziennym ruchu dłoni. Tak przenosiła się mądrość z pokolenia na pokolenie.
Dziś, w sensie duchowym, prawdziwe spotkanie z motanką jest powrotem do tej mądrości. Do miejsca w nas, które zawsze wie, choć czasem zasypane jest rachunkami, terminami i codziennymi sprawami. Kiedy motasz, zaczynasz czuć więcej.
Pamiętam swój pierwszy raz. Siedziałam u mamy w kuchni. Na stole leżały porozrzucane tkaniny, nici splątane jak myśli. Czułam dziwne napięcie, jakby za chwilę miało się wydarzyć coś ważnego. Jakby ktoś niewidzialny czekał, aż wypowiem intencję. Nikt mnie tego nie uczył, wiedziałam jednak, co mam robić. Ręce same układały szmatki, a głos zaczął nucić melodię, której nigdy wcześniej nie słyszałam, ale czułam, że noszę ją w sobie od zawsze.
Pramatka nie mówi językiem podręczników. Jej mowa to szelest liści, trzask gałązek pod stopami, krzyk ptaka z oddali. Niekiedy to zgrzyt tramwaju, czasem cisza, która nagle staje się zbyt głośna. Jej język to symbole, metafory, migotliwe obrazy, które uczymy się odczytywać.
Zawsze przychodziło mi to łatwo. Jestem boleśnie niepraktyczna — mylą mi się terminy szczepień z datami opłat, ale metafory wskakują do mnie jak do źródełka. Każde skojarzenie otwiera następne, każda lalka prowadzi do kolejnych odkryć.
A potem nagle: zrozumienie. Bez dowodu, bez logiki. Po prostu wiesz. Jakbyś dostała hasło do systemu, który działa poza umysłem. I stajesz się wiedźmą — nie tą z bajek, lecz z własnego wewnętrznego rdzenia. Ludzie mogą się dziwić, mówić: „To przesada”, „To nierozsądne”. A ty po prostu wiesz.
Na pewno przeżyłaś taką chwilę. Może nie raz. A może ją później zagłuszyłaś, bo rozum był głośniejszy. Intuicja jednak zdążyła ci już powiedzieć, co trzeba.
MEDYCYNA KOBIETY
Kiedy siadasz do motania, nigdy do końca nie wiesz, co się wydarzy. Może będzie cicho, jak zawsze. A może coś się otworzy.
Słowo „medycyna” pojawia się często w kontekście praktyk szamańskich. Na pierwszy rzut oka motanka i rytuały rdzennych ludów Ameryk nie mają wspólnego języka. Ale gdy patrzysz głębiej, zaczynasz dostrzegać podobieństwa.
Geometria góralskich kap z Karpat przypomina wzory Azteków. Kobiece kręgi, wspólne tkanie, haftowanie, tworzenie lalek — wszystko to jest częścią jednej, starej pieśni. Pieśni kreacji.
Motanka to narzędzie żeńskiego szamanizmu. Duchowego, intuicyjnego, czułego. Jej tworzenie jest nie tylko hobby, lecz także aktem uzdrawiania — siebie i innych. To modlitwa rękami, medytacja przy węzełkach, zaklęcie splecione z intencji.
Od wieków to kobiety niosły energię uzdrowienia — emocjonalnego i duchowego. Chroniły wspólnotę nie mieczem, a siłą ducha.
Tworzenie lalek w grupie, kiedy kobiety siadają razem, rozmawiają, milczą, śmieją się, to nie jest jedynie „warsztat rękodzieła”. To powrót do rdzenia. Rzemiosło staje się modlitwą.
Może właśnie dlatego dziś tak wiele z nas sięga po rękodzieło. Pieczemy chleb, sadzimy rośliny, pleciemy wianki, robimy dekoracje — nie dla poklasku, a po to, by coś w nas mogło się ułożyć. Jakby po wiekach ciszy nasz głos wracał.
Spotykamy się w grupach. Czasem na zorganizowanych warsztatach, kiedy indziej w domowym kręgu przy herbacie. Tworzenie ma moc. Uspokaja. Uzdrawia. Łączy.
MOC TWORZENIA
Kiedy motasz lalkę, splatasz nie tylko kawałki materiału. Splatasz siebie. Łączysz intencję z ruchem. Myśl z gestem.
Tworzysz coś, co będzie niosło twoje życzenie, twój ból, twoją modlitwę. Lalka powstaje z rąk, ale jej źródło jest głębiej: w sercu, w brzuchu, w miejscu, gdzie rodzi się moc.
Motanka to więcej niż forma. To symbol. Jej postać jest prosta: bez twarzy, bez szczegółów, ale w tej prostocie zawiera się wszystko. Jest jak naczynie na intencję. A każda nitka, każdy węzeł zamykają coś ważnego.
Węzły mają znaczenie. To nie tylko technika. To pieczęć. Każde zawiązanie to decyzja. Każde owinięcie to krok w kierunku ochrony, uzdrowienia, zmiany. Tak działa magia, która nie potrzebuje fajerwerków.
Raz motałam lalkę dla kobiety, która czuła, że straciła głos. Nie dosłownie — po prostu nie mogła już mówić o tym, co czuje. Jej lalka była niebiesko-biała, ze spiralnymi motywami. Długo się wtedy zastanawiałam: jak to w ogóle działa? Jak kawałek materiału, trochę węzłów mogą coś zmienić?
Umysł chciał tabelek, wykresów, konkretu. I właśnie wtedy praca stanęła. Spódnica motanki rozwiązała się już trzeci raz. Odsunęłam ją z irytacją, żeby zebrać myśli.
I wówczas przyszło zrozumienie — jak to zwykle bywa: nie z logicznych analiz, lecz z wnętrza. To niezwykłe odczucie. Małe olśnienie. Sens błyska tuż przy uchu i spływa mądrość.
Moc aktu motania polega przede wszystkim na dołączeniu do wspólnego rytuału. To rytuał kobiet, powtarzany przez wieki. Tak długo, aż wyżłobił koryto w rzekach czasu. Stał się stabilnym zapisem w polu informacyjnym. Jak prastara modlitwa. Skuteczny nie tyle mocą słów, ile siłą, którą zdobył przez wieki jego powtarzania, przez emocje i nadzieje, jakie zostały w niego wlane.
Czy lalka pomogła? I to jak. Przywróciła nie tylko głos, lecz także granice. Kobieta, dla której ją tworzyłam, w dzieciństwie marzyła, żeby śpiewać. Ale dopiero teraz, po tym wszystkim, zapisała się na zajęcia wokalne. I dołączyła do chóru. Tak działa magia motanek.
PORUSZANIE ENERGII
Może słowo „szaman” przywołuje w twojej wyobraźni postać z grzechotką, tańczącą wokół ogniska w rytmie, którego nikt z zewnątrz nie rozumie. To stereotyp, ale nie jest całkiem oderwany od prawdy. Bo w magii ludowej ruch jest kluczem.
Wszystkie religie i rytuały rodzą się z gestów. Pochylenie głowy. Składanie rąk. Padanie na kolana. Nasze prababki nie zapisywały intencji — przekazywały je ciałem. Ruchem, oddechem, szeptem powtarzanym w rytmie pracy dłoni.
Przy motaniu to, co najważniejsze, dzieje się w twoim wnętrzu. To nie tylko „robienie”, to także świadoma obecność. Czasem ciało zaczyna się kołysać w rytmie, którego nie planowałaś. Kiedy indziej pojawia się potrzeba nucenia albo wzięcia głębokiego oddechu, który porządkuje myśli. To nie jest dziwactwo, to język ciała, które pamięta dawne sposoby porozumiewania się z energią.
W motance każdy ruch ma znaczenie. Każde owinięcie nitką jest jak poruszenie struny, która zaczyna wibrować w polu intencji. Jak rozruch silnika, który czekał na impuls, aby ruszyć w drogę.
Po latach motania nauczyłam się, że ruch dłoni zgodny z ruchem wskazówek zegara nie jest przypadkowy. To ruch ku przyszłości, ku spełnieniu. Niektóre kobiety motały od lewej do prawej, od dołu ku górze, świadomie lub intuicyjnie, ale zawsze z myślą o tym, co chcą zaprosić do swojego życia.
Alina, jedna z twórczyń, którą uczyła babcia Luda, powtarzała: „Wiązanie powinno być na trzy albo na dziewięć”. I rzeczywiście, te liczby przewijają się w wielu tradycjach. Trzy — początek, rozwinięcie, zakończenie. Dziewięć — pełen cykl przemiany. Skoro przetrwały w kobiecej pamięci, oznacza, że miały znaczenie.
Kiedy lalka jest gotowa, gdy ostatni węzeł zostaje zawiązany, coś się porusza. Energia zaczyna płynąć. To nie koniec, a początek. Moment, w którym intencja zaczyna żyć własnym życiem.
To pokaz kobiecej mocy kreacji. Mocy, która płynie nie z wysiłku, lecz z połączenia — ciała, oddechu, ruchu i serca.
SIŁA KRĘGU
Lubię pracować sama, w ciszy, według własnych zasad. Taka praca w skupieniu pozwala się spotkać z myślami i z tym, co zwykle ukryte: zapomnianymi lękami albo radościami, które porzuciłyśmy gdzieś w codziennym biegu.
Ale motanie lalek w grupie ma zupełnie inny wymiar.
Motanie to medytacja w geście. Kiedy pracujesz z intencją, zanurzasz się w sobie. Pomyśl: kiedy ostatnio pozwoliłaś sobie na bezruch i spokojne spojrzenie na swoje emocje? Zazwyczaj mamy na to gotową wymówkę: brak czasu. Nasze umysły, przyzwyczajone do pośpiechu, buntują się przed ciszą.
Na warsztatach, które prowadzę, kobiety często mówią: „Chciałabym zacząć medytować, ale nie potrafię się wyciszyć”. Wszystko je drażni. Każdy dźwięk przeszkadza. A jednak gdy siadamy w kręgu i rozpoczynamy rytuał motania, każda z nas wchodzi w proces.
Zanim zaczniemy, tworzymy przestrzeń na intencję. Każda wybiera coś ważnego — dla siebie, w tym momencie swojego życia. Potem zaczynamy. W swoim tempie. W swojej ciszy.
Zapada skupienie, przerywane jedynie szelestem tkanin, oddechem i rwaniem nitek.
Wiele kobiet mówi później, że wtedy czas przestaje płynąć. Czują spokój, ciepło, niekiedy delikatny trans. Znam ten stan dobrze ze swojej pracy — nagle lalka zaczyna się układać, materiały się dopasowują, nawet jeśli na początku wydaje się, że nic do siebie nie pasuje.
Pamiętam Małgosię, która podczas spotkania narzekała, że materiały, które ją „przyciągnęły”, wyglądają jak koszmar designera. Faktycznie, kolory i wzory były chaotyczne, zupełnie niedobrane. Ale lalka to nie projekt z magazynu wnętrzarskiego. Powiedziałam jej: „Nie zmieniaj. Pozwól energii płynąć”. Małgosia była sceptyczna, ale posłuchała. Kiedy lalka była gotowa, patrzyła na nią z niedowierzaniem — wszystko zgrało się w harmonijną całość, a każdy element nabrał znaczenia i wpasował się w jej intencję jak brakujący puzzel.
Na warsztatach ktoś zawsze w końcu mówi: „Jak to możliwe, że minęło już tyle czasu?”.
Krąg zacieśnia się z każdą minutą. Nie tylko fizycznie, lecz także energetycznie i emocjonalnie. Kobiety zaczynają słyszeć siebie. Niosą się nawzajem. Pojawiają się emocje. Jedna potrzebuje się wypłakać, inna wybucha śmiechem. Rodzą się przyjaźnie, odżywa coś, co dziś jest niemal reliktem: siostrzeństwo.
Praca w kręgu to moment, w którym łączymy się z siłą kobiecej wspólnoty. Nasze przodkinie motały lalki razem — przy okazji narodzin, świąt, żniw, podczas długich zimowych wieczorów, gdy snuły się opowieści, a palce zajęte były pracą. Wspólny rytuał wzmacniał więzi między kobietami, dawał poczucie bezpieczeństwa i siłę do mierzenia się z codziennością.
Dziś często jesteśmy od siebie odseparowane, zamknięte w indywidualizmie, oddzielone ekranami telefonów i nieustannym pośpiechem. Powrót do takich praktyk pozwala nam na nowo poczuć, jak ważne są wsparcie i obecność innych kobiet, jak wiele możemy sobie nawzajem dać — czasem milczeniem, czasem słowem, a kiedy indziej uśmiechem.
Motanka wykonana w kręgu niesie intencję twórczyni, ale też coś więcej. Sumuje siłę wszystkich obecnych kobiet, każdej z jej historią, radością, lękiem, marzeniem. To prawdziwa bomba energetyczna, której moc czuć długo po zakończeniu spotkania.
Sama mam dwie motanki z takich kręgów. Jedna jest ze mną od siedmiu lat. Najmocniejsza lalka na kreatywność, jaką kiedykolwiek zrobiłam. Czy działa? Cóż, na brak weny nie narzekam. Mam więcej pomysłów niż czasu, a każdy z nich jest jak nasiono, które prędzej czy później kiełkuje.
I wiesz co? Nawet jeśli w twojej okolicy nie ma takich warsztatów, możesz stworzyć własny krąg. Zaproś przyjaciółki, siostry, mamę, córkę. Siądźcie razem, zaparzcie herbatę, rozłóżcie materiały i zamotajcie coś z serca. Nie chodzi o perfekcyjne wykonanie, a o wspólne bycie i pozwolenie, by dłonie opowiedziały wasze intencje.
Zobaczysz, ile mocy można uwolnić z kobiecego kręgu.
AKT MOCY
Każda z nas, niezależnie od miejsca i kultury, w których się wychowała, nosi w sobie głos przodkiń. Mądrość przekazywaną z pokolenia na pokolenie, nawet jeśli dziś wydaje się ona przytłumiona codziennym hałasem. Praca z motanką to powrót do tej wiedzy. Gdy po nią sięgamy, świadomie lub nie, nawiązujemy połączenie z archetypem Bogini Matki. Motanka pozwala nam poczuć więź z ziemią, z cyklami natury, z tym, co pierwotne i święte.
Przez lata przekonałam się dziesiątki razy, że motanka to nie jest ludowa kukiełka. To akt mocy. Współcześnie duchowość nierzadko traktujemy jak coś oddzielnego od codzienności. Wydaje się, że wymaga ceremonii, specjalnej oprawy i odpowiedniego czasu, którego przecież wiecznie nam brakuje.
Tymczasem dla naszych prababek duchowość była codziennością. Magia słowiańska nie opierała się na skomplikowanych rytuałach, lecz na uważnym byciu tu i teraz. Na obecności zmysłów, a nie na otępieniu spalinami, przetworzonym jedzeniem i godzinami scrollowania ekranów.
Jako córka miasta odkrywałam to powoli i z zaskoczeniem. Wychowałam się na trzecim piętrze kamienicy, później studiowałam w Gdańsku. Chciałam wolności i niezależności. Wierzyłam, że miasto właśnie to mi daje. Zarazem uwielbiałam spacery po lesie. Kochałam ziołowe herbatki od mamy, która zawsze miała naturalny specyfik na każdą okazję. Patrzyłam, jak babcia kreśli znak krzyża i mówi wierszyk, wkładając ciasto do piekarnika. Słyszałam, jak kobiety w rodzinie powtarzały: „Na stole zawsze ma być porządek, stół to ołtarz”. Wtedy nie przywiązywałam do tego wagi. Było to tak naturalne, że aż niewidzialne.
Na początku mojej duchowej ścieżki szukałam wielkich przeżyć. Ceremonii, które zapierają dech. Wizji! Doznań! I muszę przyznać, że ich doświadczałam — mam tyle mistycznych historii, że mogłabym z nich złożyć osobną książkę. Znalazłam wiele odpowiedzi, ale pojawiło się jeszcze więcej pytań.
Tyle że te doświadczenia niewiele zmieniały. A jeśli już, to tylko na chwilę. Prawdziwa duchowość i prawdziwe uzdrowienie zaczęły się dopiero wtedy, gdy uświęciłam codzienność. Bez fajerwerków. W zwykłych gestach: zamawianiu porannej szklanki wody, sypaniu koperku z intencją, soleniu ziemniaków na ochronę, sprzątaniu stołu, bo „to domowy ołtarz”. To był długi i żmudny proces, zrozumiałam jednak najważniejsze: duchowość to nie latanie w chmurach. To świadome stanie na ziemi.
Motanka przypomina, że każda nasza czynność może być święta. Gdy motamy, wchodzimy w przestrzeń, w której spotykają się nasze myśli, emocje i duchowe intencje. I to właśnie tam zaczyna się magia.
LALKA TERAPEUTKA
Motanki mają wiele warstw, które będziemy powoli odkrywać. Choć wydają się mistyczne, w praktyce nierzadko lepiej się sprawdzają jako terapeutki niż kapłanki.
Pięknie pokazuje to historia Tanii.
Tania dorastała na blokowisku w środkowej Ukrainie w latach siedemdziesiątych. Szarość, unifikacja, bieda i odcięcie od ducha na wszystkich poziomach. Ruski mir w pełnym wydaniu. Na szczęście miała babcię na wsi, gdzie życie wyglądało inaczej. Tam ludzie zbierali się razem, śpiewali stare pieśni, kultywowali tradycje.
Tania miała może siedem lat, kiedy wydarzyła się tragedia. W wypadku zginął jej młodszy brat. Świat się zatrzymał, ale z Tanią, która przeżywała żałobę na swój dziecięcy sposób, nikt nie rozmawiał. Nikt nie pomógł jej się zmierzyć z poczuciem winy, że to ona żyje, ani z lękiem, który zamknął się w drobnym, dziecięcym ciele. Była blada, chuda, coraz słabsza. Chorowała.
Pomogła jej babcia. I jej lalki.
Za każdym razem, gdy Tania przyjeżdżała na wieś, babcia otwierała wielką drewnianą skrzynię, w której trzymała nici, sznurki i skrawki materiałów. Siadały razem, a babcia motała dla niej lalkę-powierniczkę. Tania nosiła ją wszędzie. Rozmawiała z nią, zwierzała się jej, przytulała się do niej, zasypiała z nią. Powoli dochodziła do siebie.
Gdy nadchodziła pora powrotu do miasta, babcia rozplątywała lalkę i chowała tkaniny do skrzyni. A kiedy Tania przyjeżdżała znów, motały nową. I tak aż do skutku.
Dziś Tania jest jedną z artystek ludowych tworzących motanki. Jest przekonana, że to właśnie babcia, jej czułość i wspólne motanie lalek pomogły jej przetrwać tamten okres. W czasach, gdy nikt nie mówił o emocjach dziecka, a słowo „trauma” brzmiało jak obce zaklęcie, lalka ze szmatek stała się powierniczką, terapeutką i wsparciem.
CZY LALKA MOŻE BYĆ ZŁA?
Motanki to nie tylko czułe narzędzia dobrych życzeń. Ich korzenie sięgają głębiej niż współczesne etykiety „duchowego rękodzieła”. W pierwotnych społecznościach lalka nie była jedynie symbolem — była substytutem człowieka. Jej forma pozwalała przenosić intencje, ale też wpływać na ludzi, rzeczywistość, bieg zdarzeń.
Oleksandr Najden pisał, że figurka była pomostem między naturą a człowiekiem. Żyjącym pomostem, który pozwalał ludziom wyjść poza bycie wyłącznie częścią przyrody. Dopóki stanowiliśmy z nią jedność, dopóty nasze intencje nie sięgały dalej niż zbiorowa świadomość. Lalka, a wcześniej figurka Bogini, pojawiła się wtedy, gdy zaczęliśmy indywidualizować nasze potrzeby.
Dziś lubimy mitologizować motanki jako „lalki dobrych życzeń”. I to jest piękne. To znak, że przeszliśmy ewolucję, w której krzywdzenie innych, nawet w imię własnych potrzeb, przestało być akceptowalne. Ale nie zawsze tak było. Lalki miały również swoje ciemne strony. Służyły do ochrony, ale i do zemsty. Do przyciągania miłości, ale i do jej odebrania.
Kukiełki rytualne pojawiały się w obrzędach pogrzebowych jako przewodniczki dusz. Z czasem związały się z magią cmentarną. Lalki tworzone z ubrań zmarłych służyły do sprowadzania choroby, a nawet śmierci. Matka-Bogini związana była przecież nie tylko z życiem, lecz także z przemijaniem. Trumna, nowe mieszkanie dla ciała, symbolicznie była jej łonem — naczyniem życia, które przyjmuje z powrotem.
W starożytnych Tebach malowano we wnętrzu trumien portrety bogiń, aby ciało zmarłego było „obejmowane” przez Pramatkę. Tak powracało do łona, z którego wyszło. Na ukraińskich wsiach do dziś pilnie strzeże się skrawków tkanin i sznurków, którymi wiąże się ciało zmarłego, by zastygło w odpowiedniej pozie. Są tacy, którzy próbują zdobyć taki artefakt, wierząc w jego moc. Widziałam to na własne oczy.
Znane są też historie lalek tworzonych, by rzucać klątwy. W rodzinnej wsi mojego męża opowiadano o starej ciotce (a według innych: wujku), która ukryła kukiełkę w fundamentach domu krewnych, z którymi była skłócona. Do tamtej pory wszystko szło im dobrze, budowa postępowała, życie układało się spokojnie. Po rytuale wszystko zaczęło się sypać. Budowa stanęła na lata, aż ktoś przypadkiem odnalazł amulet między cegłami.
Zdarza się, że lalki-klątwy są zaklinane nawet w cerkwiach. Aktywowane wotywnymi świecami zapalanymi w intencjach, które ze świętością nie mają nic wspólnego.
Gdy zaczęłam zgłębiać historię lalek, pojawiły się sny. Najczęściej piękne: Pramatka, symbole, fragmenty wiedzy. Ale pewnej nocy przyszedł sen, który mnie zaniepokoił. Zobaczyłam lalkę w szaro-czarnych barwach, z głową z czerwonej tkaniny, z jednym pionowym pasem nici dzielącym „twarz” na pół. Była przerażająca, choć w sposób, którego nie umiem opisać. We śnie usłyszałam szept: „To gozdanka”.
W tamtym czasie dużo rozmawiałam o duchowości z przyjacielem, P. Był wnukiem czarownicy, babci Marianny, o której mówiono, że „znała rzeczy”. Opowiedziałam mu sen. Zamarł.
— Babcia szyła takie lalki — powiedział cicho. — Zawsze miały czerwoną głowę. Używała nici z trawy, ziemi z cmentarza, jakichś starych szmat… Nigdy nie pytałem, skąd je bierze. Ale gdy komuś podarowała taką lalkę, zwykle źle się to kończyło. Kiedy byłem mały, zapytałem, co robi. Odpowiedziała: „Gozdam”.
Przeszły mnie ciarki. To nie mógł być przypadek. Niechcący zajrzałam na mroczną stronę historii lalek. Zresztą później sama niemal padłam ofiarą negatywnej lalki zamotanej przez zazdrosną kobietę. Na szczęście miałam już wtedy lalkę ochronną i sprawa, zupełnym „przypadkiem”, wyszła na jaw.
Czy lalka może być zła? Sama w sobie — nie. Lalka jest dokładnie taka, jak intencja twórcy. Tworzona bez świadomości, bez szacunku i celu, może się stać czymś, co przynosi więcej chaosu niż spokoju.
Jest jak otwarte okno podczas burzy. Może wpuścić powiew świeżości. A może coś, czego wcale nie chciałaś zapraszać.
ŚWIĘTE ŁONO NATURY
W dualnym świecie dobro i zło współistnieją. Są dwiema stronami tej samej Jedności. Przebija się to w każdym przedchrześcijańskim systemie wierzeń, również na ziemiach Słowian. Boginie w wielu kulturach miały dwa oblicza: karmicielki i opiekunki, płodne i rumiane, a jednocześnie mroczne, karzące, związane ze śmiercią.
Nie trzeba daleko szukać. Hekate, bogini nocy i magii, była równocześnie strażniczką domowego ogniska. Krwawa Kali zabijała, aby ocalić świat, stając się uosobieniem ochrony. Izyda, tak bliska obrazowi Matki Boskiej karmiącej Dzieciątko, znała tajemnice życia i śmierci. Nordycka Freja była boginią miłości, ale też wojny, idealnie odzwierciedlającą skrajne ludzkie namiętności.
Jako przedłużenie kultu Bogini motanka nie jest jedynie świetlistą laleczką przynoszącą miłość i spokój. Jest znacznie bardziej złożona. Każda Bogini pokazuje, że kobieca duchowość nierozerwalnie wiąże się z naturą, cyklami życia, płodnością i ochroną. To powrót do prastarej mądrości, do tego, co pierwotne i święte.
Natura nie jest ani dobra, ani zła. Jest bezwzględnie sprawiedliwa, oparta na prawie przetrwania, w którym i życie, i śmierć mają swoje miejsce. Lis polujący na zająca nie jest zły. Deszcz zmywający mrowiska nie działa na złość mrówkom. Wicher łamiący brzozy nie robi tego z nienawiści do drzew.
Zrozumienie istoty tego ziemskiego aspektu naszej natury pozwala nam świadomie korzystać z kobiecej mocy. Nie chodzi o relatywizowanie wątpliwych moralnie czynów — nie jesteśmy ani lisem, ani wichrem, jesteśmy jednak częścią tej samej przyrody. Podobnie jak ona mamy w sobie siłę tworzenia i niszczenia, moc rodzenia i żegnania, ciszę ziół i wrzask burzy.
Motanka nie jest zabawką. Jest duchowym artefaktem utkanym z tej właśnie ambiwalencji. Nie ma w niej miejsca na udawanie. Jeśli tworzysz ją w złości, przyjmie złość. Jeżeli w smutku, będzie niosła smutek razem z tobą. Jeśli w miłości, stanie się talizmanem miłości. Motanka nie kłamie. Jest szczera do bólu, jak ziemia, która nie tłumaczy się z powodzi ani nie wyjaśnia rozkwitu sadu.
Jej moc bierze się właśnie z tego świętego łona natury — z głębokiego połączenia z cyklem życia. Z tego, że potrafi przyjąć każdą emocję, każdą intencję, każdy ludzki cień, a potem upleść z nich coś, co ma znaczenie. Co może być początkiem zmiany.
Kiedy motasz lalkę, sięgasz do tego pierwotnego źródła — nie po to, by uciec od rzeczywistości, a po to, by mocniej w niej stanąć. Ugruntować się w swojej kobiecej mocy. Nie tej „świętej” w kościelnym rozumieniu tego słowa, lecz świętej, bo płynącej z łona ziemi, z oddechu lasu, z pulsowania życia.
Motanka przypomina, że jesteśmy częścią tego wszystkiego. I że każda z nas ma prawo do swojej mocy — tej jasnej i tej, której przez wieki nauczono nas się wstydzić.
CZYM W TAKIM RAZIE SĄ MOTANKI?
Każda lalka to jak narodziny mocy, skupione w szmacianej kukiełce. W tej książce spróbujemy poznać motanki nie tylko jako narzędzie do realizowania marzeń czy ochrony, lecz przede wszystkim jako sposób na zrozumienie siebie i swoich potencjałów. Choć bowiem motanki mogą spełniać nasze pragnienia, chronić i przyciągać to, co dla nas dobre, opisanie ich wyłącznie w ten sposób spłyca ich znaczenie.
Motanki są tematem trudnym — nie dlatego, że są skomplikowane, a dlatego, że brakuje o nich pewnej, naukowej wiedzy. Zachowało się niewiele lalek starszych niż sto lat, bo robione były z nietrwałych materiałów: ze słomy, z patyków, ziół, tkanin. A tkaniny, choć dziś powszechne, mają w tej tradycji najkrótszy rodowód — w czasach, gdy wszystko robiono ręcznie, każdy skrawek materiału był na wagę złota.
Mimo braku jednoznacznych źródeł motanki przetrwały wieki wojen i zawieruchy. Wiedza o nich była przekazywana ustnie, z pokolenia na pokolenie, i to właśnie te przekazy stanowią fundament, na którym się opieram. Korzystam także z prac badaczy i antropologów, które pozwalają zrozumieć fenomen ludowej lalki, ale największą nauczycielką pozostaje dla mnie sama praktyka.
Prawdziwa ludowa lalka nie musi być piękna. Jej moc kryje się w prymitywnej prostocie. Motanka stworzona w akcie spontanicznej kreacji nie powstaje jednak bez zasad — jej wykonanie opierało się na prawach płynących z lokalnych tradycji, które różniły się w zależności od regionu. Dlatego nie da się ustalić jednego, sztywnego zbioru reguł jej tworzenia. A jednak postaram się nakreślić te elementy, które powtarzały się najczęściej.
Motanka nie daje się zaszufladkować — ani w muzealnej gablocie, ani w technicznym opisie. Jest zbyt dzika, zbyt ludzka, zbyt żywa. I może właśnie dlatego, po tylu wiekach, wciąż działa.
W kolejnych rozdziałach przyjrzymy się, jak ta „szmaciana kukiełka” stała się narzędziem kreacji, ochrony i uzdrowienia. Ale teraz już wiesz: tu nie chodzi o same szmatki. Chodzi o magię świadomej kreacji.
HISTORIA LALEK — OD FIGUREK BOGIŃ PO FRONT WOJENNY
PRAPOCZĄTKI
Lalki i figurki antropomorficzne towarzyszyły ludziom od zarania dziejów. Były z nami, zanim nauczyliśmy się pisać. Już wtedy rozumieliśmy magię formy. Były zabawkami, amuletami, symbolami kultu. Towarzyszyły dzieciom, uczestniczyły w rytuałach. Przetrwały tysiące lat, choć powstawały z najprostszych materiałów: z gliny, drewna, kości, ze słomy, z tkanin.
Jedną z najsłynniejszych jest Wenus z Willendorfu, figurka sprzed prawie 30 tysięcy lat. Maleńka, pulchna, pełna kobiecości. Znaleziono ją w dzisiejszej Austrii, ale jej siostry — równie krągłe, równie symboliczne — rozsiane są po całej Europie i Azji. Kobieta. Matka. Pramatka. Motyw, który powracał wciąż i wciąż.
To nie znaczy, że możemy z pełnym przekonaniem powiedzieć: „Motanki mają 30 tysięcy lat”. Nie, nie mają — przynajmniej nie w tej formie, w której dziś je tworzymy. To, co nazywamy „motanką”, szmacianą lalką bez twarzy, z charakterystycznym krzyżem na głowie, ma według większości badaczy około stu pięćdziesięciu lat. I to z przymrużeniem oka. Dopiero na przełomie XIX i XX wieku lalka trafiła pod strzechy jako coś więcej niż zabawka czy rytualne narzędzie. Zaczęła pięknieć, stroić się, przybierać wstążki i naszyjniki. Ale jej duch, ten pradawny, instynktowny, nie zniknął. Po prostu zmienił sukienkę.
Niektórzy badacze i twórczynie dostrzegają w motankach echo znacznie starszych tradycji. Może nawet tych sięgających czasów kultury trypolskiej sprzed ponad 7000 lat, kiedy powstawały gliniane figurki kobiet o krągłych biodrach i spiralnych zdobieniach. Czy były naszymi duchowymi prababkami? Nie da się tego udowodnić, ale trudno nie zauważyć podobieństw — w symbolice, w kształcie, w funkcji.
Kultura trypolska zniknęła na długo przed pojawieniem się Słowian, prawdopodobnie około 2500 lat wcześniej. Ale ludzie nie znikają tak po prostu. Zwyczaje, wzory, rytuały się przenikają, mutują, płyną dalej. W naszych genach przetrwały ślady dawnych rolników neolitycznych, do których należeli też Trypolanie. Może dlatego wciąż czujemy w sobie echo tamtej duchowości.
Spirale, krzyże, zygzaki, romby — te same wzory, które widnieją na ceramice sprzed tysiącleci, znajdziemy dziś na motankach. Ich uniwersalność nie wynika z mody, a z natury. Słońce zatacza kręgi. Woda wiruje. Zboże rośnie w rytmie księżyca. Kobiece ciało żyje w cyklach. Te wzory są zapisane nie tylko w ziemi, lecz także w nas.
Najbardziej podstawowym, powracającym jak bicie serca motywem jest kult Matki Ziemi. Kobieta jako Ziemia. Ziemia jako Kobieta. Płodna, karmiąca, transformująca. Dająca życie i odbierająca je. Każda z nas, od dziewczynki przez matkę aż po staruchę, przechodzi przez cykle, które odbijają się w cyklach przyrody. Kiedy tworzysz lalkę, nawet nieświadomie wpisujesz się w ten rytm.
Te figurki nie powstawały dla ozdoby. Nie stawiano ich na komodzie dla estetyki. Były funkcjonalne, ale nie w codziennym, lecz rytualnym sensie. Strzegły dzieci, wspierały kobiety podczas porodów, chroniły pola, leczyły duszę. Niekiedy towarzyszyły w podróży do zaświatów. Kiedy indziej po prostu były — jak przedłużenie kobiecego ciała, emocji, intencji.
To, co dziś nazywamy wiedzą o lalkach, to trochę archeologii, trochę folkloru, trochę wspomnień prababek, trochę intuicji. Bo nie wszystko da się zmierzyć i opisać. Niekiedy trzeba po prostu… poczuć. Dlatego gdy bada się motanki, nie wystarczy cytować naukowców. Trzeba mieć odwagę wejść w sferę niewidzialnego. W to, co się śni po nocach, szumi w liściach, co czasem przemówi, gdy siedzisz z kawałkiem tkaniny w dłoniach i nie możesz przestać motać.
Wiele twórczyń mówi o dziwnym uczuciu. O tym, że „coś je prowadzi”. Podczas motania przychodzą obraz, sen, wspomnienie. Kobiety czują obecność, choć niekoniecznie umieją ją opisać. Czy to głos Pramatki? Echo pamięci ciała? A może duchy przodkiń krążących po świecie w poszukiwaniu tych, które poniosą wiedzę dalej?
Nie wiem. Ale wiem jedno: kiedy zaczynasz motać — naprawdę, z intencją — coś się zmienia. Przechodzisz przez próg. Łapiesz nić, która prowadzi głębiej.
I tak właśnie zaczyna się historia lalki.
CZY TO NA PEWNO MOTANKA?
Słowo „motanka” brzmi dziś jak coś pradawnego, jak szelest ziół w dymie ogniska, jak szept pramatki płynący z lasu. Ale prawda jest nieco bardziej przyziemna — nazwa ta pojawiła się dopiero w latach dziewięćdziesiątych XX wieku, spopularyzowana przez artystkę i twórczynię lalek Ludmyłę Teslenko-Ponomarenko. W tym okresie, po zmianie systemu, ludzie zaczęli na nowo szukać swoich korzeni, bez strachu przed represjami i cenzurą.
Słowo pochodzi z języka ukraińskiego, od „motaty” (ukr. мотати), czyli „wiązać”, „owijać”. I rzeczywiście nawiązuje do sposobu tworzenia tych lalek: przez owijanie, wiązanie, bez użycia igły.
Zanim termin „motanka” wszedł do powszechnego obiegu, takie lalki rzadko miały specjalną nazwę. W zależności od regionu nazywano je kukłami, lalkami, szmaciankami, wiązankami. Te określenia były lokalne, często znikały razem z pokoleniami, które je znały.
Dziś, dla uproszczenia, mówimy o nich: „lalki węzełkowe”. Ale nawet wśród nich istnieją różnice. Na przykład w Białorusi i we wschodniej Polsce wciąż można usłyszeć słowo „żadanica”, pochodzące od białoruskiego „żadać”, czyli „prosić”. Odnosi się ono do konkretnego rodzaju lalki węzełkowej, którą panny tworzyły jako powierniczkę swoich pragnień. W przeciwieństwie do ukraińskich motanek, które stawiano w domu na widoku, żadanice zazwyczaj chowano — razem z lusterkiem lub innym talizmanem mającym chronić intencję przed cudzym wzrokiem.
Motanki i żadanice to nie to samo, ale obie należą do tej samej rodziny lalek węzełkowych. A tych w słowiańskiej tradycji było wiele. Tworzono je w różnych intencjach: by chroniły dom, wspierały zdrowie, zapewniały obfite plony, dobre sny, łatwy poród czy łagodny czas żałoby. Powstawały spontanicznie albo przy okazji świąt: Maslenicy, Jarych Godów, dożynek. Na zakończenie lata wiązano ziarnuszki — z wdzięczności za urodzaj. Wiosną powstawały wierzbnice, wiązane na gałązkach z baziami.
Lalki podążały za rytmem roku, tak jak ludzkie życie. Nie było jednej, jedynej „właściwej” tradycji. Każde sioło, każdy chutor miały swoje zwyczaje, przekazywane z matki na córkę, z babki na wnuczkę. I nic w tym dziwnego — ludowe rytuały nie były zapisane w księgach. Były żywe. Elastyczne. Czułe na potrzeby społeczności i codziennego życia.
WĘDRUJĄCA PANNA
Trudno dziś dokładnie ustalić, kiedy zaczęto tworzyć lalki węzełkowe. Etnografowie wskazują na czasy Rusi Kijowskiej (X–XII wiek), gdzie szmaciane lalki wypełnione ziołami pełniły funkcję domowych amuletów. Strzegły mieszkańców przed „złym okiem” i innymi nieproszonymi bytami, czuwając w kątach izb i na progach domów. Niektóre teorie sugerują, że tradycja ta mogła przywędrować z Azji, wraz z migracjami ludów i przenikaniem praktyk ochronnych.
Tym bardziej fascynujące są zapisy z XVI wieku, kiedy lalka pojawia się nie jako dekoracja, lecz jako REALNY UCZESTNIK SPOŁECZNYCH ZDARZEŃ. W dokumencie z 1562 roku opisano incydent na terenie majątku księcia Mikołaja Zbaraskiego, we wsi Sernyki. Grupa poddanych, niosących kukłę zwaną „wiosenną panną”, odwiedzała sąsiednie dobra — być może w ramach wiosennego obrzędu przejścia lub święta odnowy. Gdy dotarli do Miłowcz, wioski należącej do innego rodu, zostali napadnięci, pobici i wypędzeni. Sprawa okazała się na tyle poważna, że trafiła aż przed sąd koronny.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_