- W empik go
Motyw pełen goryczy - ebook
Motyw pełen goryczy - ebook
II część cyklu „Zagadki kryminalne z Trzydziestej Trzeciej ulicy”.
Paige Palmer, postanowiła uciec od monotonii nauki i osiedlić się w malowniczym miasteczku Dunforth w stanie New Hampshire, pragnąc spokojnego i zwykłego życia. Zatrudnia się w niewielkiej kawiarni przy Trzydzistej Trzeciej ulicy gdzie pracuje jako Baristka.
Niestety, jej sytuacja komplikuje się, kiedy do kawiarni przychodzi tajemniczy nieznajomy i wspomina o tajemniczej sprawie zaginięcia sprzed wielu lat. Pozornie mało znacząca wiadomość stanie się kluczem do rozwiązania kryminalnej zagadki. Czy tajemniczy nieznajomy okaże się mordercą? A może sprawa jest dużo bardziej zawiła niż się wydaje ?
Wraz z bohaterami znanymi z poprzedniej części serii, Paige znajdzie się w centrum niebezpiecznej gry.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8341-062-3 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Do swojej zbrodni przyznała się całkiem ochoczo – dwudziestoośmioletnia Paige Palmer wreszcie zabiła swojego arcywroga.
Jej szefowa, Margaret, podążyła za dziewczyną na miejsce zbrodni. Z każdym krokiem Paige czuła się coraz bardziej przygnębiona, jednak przyprowadziła kobietę, aby pokazać co zostało z Behemota. Ze spuszczonym wzrokiem wyznała, że wprawdzie zadała bestii śmiertelny cios, ale był on wymierzony w samoobronie. Behemot, ten cholerny, często utrudniający życie, złośliwy ekspres do kawy, zaczął buchać parą z boku swojej masywnej obudowy. Niedługo potem para przemieniła się w dym.
– Znalazłam instrukcję obsługi – tłumaczyła baristka. – Tak strasznie, strasznie mi przykro.
Instrukcja obsługi. Margaret posiadała znikomą wiedzę o przeszłości maszyny, więc Paige postanowiła odkopać instrukcję, aby sprawdzić, czy może pokusić się o próbę jej naprawienia. Kiedy spojrzała na papiery serwisowe schowane z tyłu broszury, okazało się, że ten konkretny Behemot był totalną porażką na włoskim rynku i został wysłany na śmietnik na pięć lat, dopóki ekscentryczny człowiek o imieniu Lazlo nie postanowił podarować mu nowego życia.
Był doktorem Frankensteinem, a ekspres do kawy – jego potworem odrodzonym z martwych. Lazlo bardzo się postarał, zacierając cechy charakterystyczne dla poprzedniej marki i pozbywając się pozornie kluczowych części. Jednocześnie zainstalował system alarmowy, który działał trochę zbyt głośno i aktywował się tylko w dość niejasnych sytuacjach.
Margaret obejrzała maszynę, najwyraźniej szukając wskazówek dotyczących jej przypadłości. Paige przygryzła wargę i starała się nie wybuchnąć płaczem. Mieli mniej niż dziesięć minut do otwarcia Palarni Kawy przy Trzydziestej Trzeciej Ulicy z nową, winylową podłogą, niedawno odnowionymi ścianami i balkonem z drewna sosnowego, nie stać ich było na utratę tej maszyny.
– Tak w ogóle, to gdzie to znalazłaś? – zapytała szefowa, wskazując na broszurę.
– Pod ladą – odparła dziewczyna. – Obok dodatkowych kolb do ekspresu.
Właścicielka podniosła książeczkę, a baristka wyjaśniła, że zgodnie z instrukcją, jeśli spieniacz stanie się zbyt gorący, ustawienie go w pozycji spoczynkowej i przytrzymanie przycisku zasilania spowoduje zresetowanie maszyny.
– Ale wtedy maszyna by się pogubiła. – Margaret zmarszczyła brwi. – Nie wiedziałaby, na którym etapie robienia kawy się znajduje, i wróciłaby, po ponownym uruchomieniu, do początku. Poza tym, Paige – kontynuowała. – Już mówiłam, że instrukcja jest bezużyteczna. Tłumaczenie z włoskiego na angielski jest słabe. I bez tego nasza maszyna jest już teraz zupełnie inną bestią.
– Tak sobie pomyślałam…
Na tym właśnie polegał problem. Paige zwykła myśleć za dużo. O wszystkim. Rozmowy z nią wlokły się bez końca, a kiedy czuła się nieswojo, zamiast odważnie wyrazić własną opinię, cytowała hurtowo mistrzów filozofii.
Paige Palmer nie była pretensjonalna, ale miała okropny zwyczaj uciekania w bezpieczny świat swoich badań naukowych, aby wyjaśnić chaotyczny świat wokół siebie. Opasłe podręczniki były lepsze od praktycznych instrukcji, teoria od działania.
Kilka miesięcy temu, kiedy przyszła do Palarni Kawy, by ubiegać się o pracę, podczas rozmowy kwalifikacyjnej doznała czegoś w rodzaju załamania nerwowego. Na szczęście Margaret Hayward zlitowała się nad nią i dała dziewczynie tę robotę.
Teraz, kiedy Paige była przekonana, że zabiła Behemota, właścicielka uparła się, żeby samodzielnie sprawdzić maszynę. Jakimś cudem udało jej się sprawić, że przyciski jeszcze raz ożyły i się rozświetliły. Nabrała pewności, że maszyna działa i zrobiła sobie macchiato.
Paige odetchnęła z ulgą, domniemane zabójstwo okazało się jednak tylko napaścią. Margaret chlipnęła łyk kawy, uznała, że nadaje się do podawania klientom, a następnie przepisowo zmarszczyła brwi, spoglądając na Paige.
– Moja droga – mruknęła prawie groźnie – Chcę, żebyś mnie posłuchała. Nie zawsze możesz ufać instrukcji, Paige. Czy rozumiesz, co do Ciebie mówię?
Paige skinęła głową, a na jej policzkach pojawiły się rumieńce.
Hayward spojrzała na Paige w taki sposób, że dziewczyna nie do końca potrafiła zrozumieć, o co chodzi. Szefowa nie wydawała się jednak być ani zła, ani zbytnio rozczarowana. Kryzys zażegnany. Paige odetchnęła z ulgą i lekko poruszyła ramionami, aby złagodzić napięcie, które poczuła w mięśniach. Nie było czasu na rozpamiętywanie błędów przeszłości. Nadszedł czas, aby rozpocząć nowy dzień.1
– Myślę, że nadszedł czas na przerwę.
Gdy tylko wypowiedziała te słowa, Paige Palmer zauważyła totalne zaskoczenie u Rohana Chowdhury’ego. Usiadł po drugiej stronie długiej lady, przecinającej parter Palarni kawy, prostopadle do stolików. Otworzył szeroko usta, a jego wyraz twarzy był mieszanką dwóch miarek rozczarowania, ukrytych pod pianką niedowierzania.
– Ty… – zaczął. Dobierał słowa ostrożnie, licząc, że to tylko nieporozumienie. – Myślisz, że czas na przerwę?
Paige nie mogła powstrzymać śmiechu.
– Chodziło mi o moją przerwę, Rohan – wyjaśniła, wciąż chichocząc. – Jak wiesz, pracuję. Jestem na nogach od ósmej i prawie zniszczyłam Behemota, zanim pierwszy klient przekroczył próg.
Ulga Rohana była niemal namacalna. Jego serce zamarło, gdy przez krótką chwilę pomyślał, że Paige, drobna baristka o wzniosłych poglądach na metafizykę i etykę, chce z nim zerwać.
Nic bardziej mylnego. Paige bardzo podobał się ich, w pewien sposób, niezwykły związek. Wciąż ją zaskakiwało, że ona, Paige Palmer, młoda kobieta z klasy robotniczej, która rzadko wyściubiała nos poza Nową Anglię – w jakiś sposób wzbudziła jego zainteresowanie. Był przystojnym „obywatelem świata”, urodzonym w Indiach, wychowanym w Londynie, a teraz wędrował po wschodnim wybrzeżu Ameryki za „nowymi” pieniędzmi, jak podejrzewała Paige.
– Niemal przyprawiłaś mnie o zawał serca – westchnął, uśmiechając się i dramatycznie ściskając klatkę piersiową.
Paige zachichotała i chwyciła ręcznik, który wisiał na haku nad zlewem obok niej. To właśnie tam, obok zlewu, stała posępna chromowana bestia, którą całkiem trafnie nazwała Behemotem. Był to, jak już wspomnieliśmy, potwór Frankensteina wśród ekspresów do kawy. Stanowił idealne połączenie nowoczesnego przekombinowania z klasyczną nieprzyjaznością wobec użytkownika. Stał się jej upartym przeciwnikiem i chociaż nigdy by się do tego nie przyznała, lubiła potyczki z nim, nierzadko kończące się przemocą.
Bóg jeden wie, ile czasu baristka spędziła nad tą krnąbrną maszyną, dzięki czemu stawała się całkiem dobra w tym szczególnym rodzaju „tańca”.
Wytarła ladę, zauważając z ogromną satysfakcją, że wszystkie stoliki za Rohanem były wypełnione klientami. Większość stolików, nawet po najdalszej stronie lady, gdzie Mallory serwowała ciastka, była również zajęta.
Palarnia Kawy przy Trzydziestej Trzeciej Ulicy rozkwitała. Istniała nawet możliwość, że pewnego dnia stanie się… prawdziwą palarnią kawy. Na razie funkcjonowała bardziej jako sklep z kawą i mała kawiarnia. Z tyłu lokalu znajdował się jednak pokój, który Margaret trzymała w gotowości na dzień, w którym miała się pojawić duża, okrągła maszyna, umożliwiająca im przygotowanie na miejscu własnej mieszanki.
– Jeśli chodzi o moją przerwę… – zaczęła Paige, zdmuchując grzywkę z oczu, gdy odwiesiła ręcznik i wytarła ręce w fartuch. Nie mogła nie zauważyć, że jego grube, błyszczące, czarne włosy wyglądały na dłuższe. Być może dlatego, że zlewały się na ramionach z jego misternie skrojoną czarną koszulą.
– …jest duży ruch, ale Mallory powinna być w stanie mnie zastąpić na piętnaście minut – kontynuowała, wychodząc zza lady i patrząc w górę, wysoko, na swojego cudownie rosłego towarzysza.
– A więc tam, gdzie zwykle? – zapytał chłopak.
Paige się uśmiechnęła. Ich tradycyjne zacisze znajdowało się na górze, w sekretnym kąciku do czytania na balkonie. Klienci od czasu do czasu zajmowali tę przestrzeń, jeśli zdarzyło im się wspiąć po wąskich schodach, które były schowane pod ścianą, z tyłu lokalu. Przez większość czasu miejsce to było wolne, więc para mogła śmiało zanurzać się tam w swoim małym świecie.
Obiad stał się ulubioną częścią dnia Paige. Dzieliła swoją przerwę z Rohanem w towarzystwie literatury, niezrównanych bułeczek Mallory i parującej filiżanki rzemieślniczej kawy.
– Będę na górze za pięć minut. – Dziewczyna skinęła głową. Rohan chwycił torbę z laptopem i wstał, zupełnie nieświadomy, że klienci rzucają dyskretne spojrzenia w jego kierunku, podziwiając imponujący wzrost i wygląd. Fala powtórnych spojrzeń podążała za nim, gdy przechodził koło stolików i wspinał się po schodach.
Paige poprawiła kołnierzyk swojej białej koszuli, leżącej pod ciemnoniebieskim fartuchem, i starała się nie wyglądać jak zakochana nastoletnia uczennica. Podeszła do Mallory, jak zawsze niewinnie pytając, czy może pierwsza zrobić sobie przerwę na obiad.
– Oczywiście – zgodziła się koleżanka, przenosząc ciastka z aluminiowej tacy do gabloty. – Ale nie będziemy się w stanie wiecznie tak zastępować. Nogi odmawiają mi posłuszeństwa.
– Cóż, Mal, dlaczego, u licha, założyłaś dzisiaj buty na obcasie? – Paige zmarszczyła krytycznie brwi, spoglądając na stopy dziewczyny.
– Po prostu pomyślałam, że wyglądają ładnie, no i nie są naprawdę wysokie, no… i tak dalej. Myślę, że moje stopy są spuchnięte czy coś w tym stylu. – Mallory westchnęła.
– Może Margaret pozwoli ci na dłuższą przerwę i będziesz mogła pójść po coś wygodniejszego – zasugerowała Paige.
– Nie, muszę pracować, ile się da. Poza tym nie sądzę, żeby nasza smoczyca darzyła mnie wielką sympatią. – Mallory wzruszyła ramionami. – Po prostu zacisnę zęby i następnym razem będę już mądrzejsza.
Paige skinęła głową i zerknęła na drzwi gabinetu na balkonie. Niektórzy właściciele, notując napływ klienteli, natychmiast zaczęliby zatrudniać więcej pracowników, ale nie Margaret Hayward. Margaret robiła wszystko po swojemu i miała dziwne przeczucie, że każdy dodatkowy personel zostanie „wezwany” do Palarni Kawy, gdy nadejdzie odpowiedni czas.
Paige zgłosiłaby sprzeciw, gdyby nie fakt, że tak przecież stało się z nią i Mallory.
Właśnie sięgnęła za plecy, by rozpiąć fartuch, gdy do lady podszedł jakiś mężczyzna. Paige podjęła szybką decyzję, sądząc, że może poświęcić trochę czasu jeszcze jednemu klientowi. Zostawiła fartuch bezpiecznie zawiązany na miejscu, opuściła ręce, zbliżyła się do lady i pokazała firmowy uśmiech.
– Dzień dobry – zaczęła. – W czym mogę pomóc?
Mężczyzna odwzajemnił uśmiech, ale dziwnym trafem stał w milczeniu dłużej, niż Paige mogła to znieść. Poczuła, że zaczyna się spinać i spojrzała na niego ostrożnie.
– Poproszę… americanę – wydukał w końcu.
Baristka skinęła głową i zabrała się do pracy. Mężczyzna, wysoki na prawie 6 stóp1,\ rozmyślał\ o swoim\ zamówieniu.\ Wpatrywał\ się\ w Paige,\ a nie\ w menu,\ jak\ robiła\ większość\ klientów.\ Odwzajemniła\ spojrzenie,\ walcząc\ z onieśmieleniem,\ przynajmniej\ pozornie.\ Zauważyła,\ że\ włosy\ na\ jego\ skroniach\ wyglądają\ jak\ cofająca\ się\ fala\ brązu\ walcząca\ z szarościami.\ Widziała,\ jak\ jego\ piwne\ oczy\ zmagają\ się\ z zaćmą,\ jedno\ wyraźnie\ przegrywało\ tę\ bitwę\ bardziej\ niż\ drugie.\ Para\ oczu\ była\ skupiona\ na\ Paige,\ jakby\ badała\ jej\ duszę.
– Bardzo proszę – powiedziała radośniej, niż powinna, kładąc kawę na blacie.
Cofnęła rękę, martwiąc się, że mężczyzna może zauważyć, jak się lekko trzęsła. W myślach zrzucała winę na zbyt dużą ilość kofeiny, ale ta kiepska wymówka nie przekonała nawet jej samej. Paige nie mogła sobie wyobrazić, co mogło spowodować, że klient przypatrywał się jej się tak uważnie. Miała ochotę wycofać się do łazienki, dokładnie sprawdzić swój wygląd, aby potwierdzić swoje podejrzenia, że wygląda dość głupio. Robiła wszystko, żeby nie przejechać językiem po zębach w poszukiwaniu czegoś między nimi.
– Pańska americana – oznajmiła, zauważając, że mężczyzna wpatrywał się teraz w filiżankę na blacie. Dziwne, ale zdecydowanie lepsze niż wpatrywanie się w nią. – Płatność będzie gotówką czy…
Zanim zdążyła skończyć, mężczyzna położył przed Paige studolarowy banknot. Gest ten wydał się jej nieco demonstracyjny, ale zachowała neutralny wyraz twarzy, wzięła pieniądze, otworzyła kasę, gotowa wydać resztę.
– Nie powinnaś od razu zakładać, że ta kawa jest dla mnie.
Paige uśmiechnęła się niepewnie, szybko próbując obliczyć resztę, żeby klient mógł jak najszybciej się zmyć.
– Ta kawa jest właściwie dla kogoś bardzo, bardzo wyjątkowego – kontynuował dziwny mężczyzna.
Uśmiechnął się, podniósł filiżankę i powiedział, że Paige może zachować resztę.
Zbliżył napój do ust, cofając się nieco do drzwi, i powiedział, że to dla J.D. Bergmana.
– Otoczony przez dwie jodły – powiedział. – Zastanawiam się, czy nadal go tam znajdę.
Paige przełknęła ślinę. Zazwyczaj hojny napiwek rekompensował nietypowe zachowanie klienta. Tym razem jednak Paige nieświadomie wstrzymała oddech, dopóki za nieznajomym nie zatrzasnęły się drzwi Palarni przy Trzydziestej Trzeciej Ulicy.
J.D. Bergman był uznany za zaginionego, prawdopodobnie martwego, od wielu, wielu lat.