Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Mówi się. Porady językowe profesora Bralczyka - ebook

Format:
EPUB
Data wydania:
1 stycznia 2020
64,00
6400 pkt
punktów Virtualo

Mówi się. Porady językowe profesora Bralczyka - ebook

Kolejna pozycja w wydawanej przez PWN serii poradników językowych!

Książka powstała na podstawie audycji Mówi się, prowadzonej przez profesora Bralczyka w Telewizji Polonia. Zawiera pytania telewidzów dzwoniących do studia i piszących listy oraz odpowiedzi, napisane w przystępny i dowcipny sposób, charakterystyczny dla autora. Zagadnienia poruszane w poradniku podzielone są tematycznie i dotyczą m.in. stylistyki, etykiety językowej, nielogiczności w języku, zapożyczeń oraz spolszczeń nazw własnych. Książka zawiera też żartobliwe ilustracje nawiązujące do haseł.

Kategoria: Słowniki
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-01-21276-6
Rozmiar pliku: 5,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZEDMOWA

Program Mówi się…, emitowany przez Telewizję „Polonia” w latach 1996-2000, cieszył się wielkim zainteresowaniem Polaków zarówno w kraju, jak i za granicą. Autorytet profesora Bralczyka sprawił, że warto było dzwonić i pisać do Polski nawet z Kanady czy z Izraela.

Skąd jednak wziął się pomysł, aby z programu telewizyjnego, prowadzonego na żywo, stworzyć książkę?

Powodów było kilka. To, co w porównaniu z programem musi być wadą książki, jest równocześnie jej zaletą: słowo pisane nie jest tak „żywe”, ale za to trwałe i łatwo dostępne. Może więc ci z Państwa, którzy lubili program Mówi się…, zechcą wrócić do zagadnień w nim poruszonych albo też zapoznać się z tymi, których nie mieli okazji usłyszeć na antenie. Inni - którzy nie oglądali programu, ale interesują się problemami językowymi - sięgną może po ten poradnik dlatego, że jest on napisany („powiedziany”) żywo, obrazowo i bez nadmiernej uczoności, w jaką łatwo popaść, kiedy wypowiedź formułuje się od razu w języku pisanym.

Drugą - obok trwałości - zasadniczą cechą, która odróżnia książkę Mówi się… od jej pierwowzoru telewizyjnego, jest wybiórczość. I znowu można tę cechę uznać za wadę i zaletę zarazem. Jest to wada, ponieważ książka - z powodu oczywistych ograniczeń - objęła zaledwie znikomą część zagadnień, poruszonych w ciągu czterech lat trwania programu. Jednocześnie jednak jest to zaleta: materiał, który uwzględniłam, został starannie wyselekcjonowany.

Książka na pewno nie jest reprezentatywnym przeglądem zagadnień, które pojawiały się w programie najczęściej. Nieporównanie mniej miejsca niż na antenie zajęły w niej pytania czysto gramatyczne. Z większości z nich zrezygnowałam, ponieważ odpowiednie rozstrzygnięcia można znaleźć w słownikach poprawnej polszczyzny albo w ogólnych słownikach języka polskiego.

Nie zamieściłam też w książce wielu pytań dotyczących na przykład pisowni (odpowiedź na nie dają aktualne słowniki ortograficzne), pochodzenia rzadkich wyrazów i wyrażeń, nazw miejscowości, form gwarowych i regionalnych. Pytania te były niejednokrotnie bardzo ciekawe, niemniej jednak liczba osób nimi zainteresowanych jest raczej ograniczona.

Skupiłam się za to na innych zagadnieniach, które również interesowały widzów bardzo żywo. Stosunkowo liczną reprezentację zyskały w poradniku zagadnienia stylistyczne, etykieta językowa, przesunięcia znaczeniowe, nielogiczność w języku, nowe zapożyczenia, problemy ze spolszczaniem nazw własnych. Omówienie tych tematów - zwłaszcza w przystępny, dowcipny sposób, charakterystyczny dla profesora Bralczyka - trudno znaleźć w jakimkolwiek słowniku.

Bogaty materiał nagraniowy poddałam ostrej selekcji, zgodnej z opisanymi założeniami. Następnie tekst mówiony przekształciłam na tekst pisany, w miarę możliwości zachowujący jednak świeżość i spontaniczność żywej mowy. Starałam się przy tym ocalić zarówno barwność wypowiedzi profesora Bralczyka, jak i zdania pokazujące jego prywatny stosunek do języka.

W porozumieniu z autorem wprowadziłam tematyczny podział zagadnień (a co za tym idzie, tytuły rozdziałów i minirozdzialików), a także połączyłam fragmenty odpowiedzi na te same pytania. Aby nie naruszać przejrzystości tekstu - nie wyodrębniałam graficznie owych fragmentów, ale redagowałam z nich jedną spójną wypowiedź. Dlatego też niektórzy z rozmówców i korespondentów mogą pod swoim pytaniem (wyróżnionym kursywą i również „podretuszowanym” na użytek tekstu pisanego) znaleźć zdania, które w danym programie wcale nie padły. Oznacza to, że pochodzą one z odpowiedzi na podobne pytania innych telewidzów, albo też zostały dodane w trakcie opracowywania książki (sformułowane przez Profesora lub przez niego autoryzowane).

Wszystkim Państwu, których pytania wykorzystałam w niniejszym poradniku, winna jestem przeprosiny. Nie tylko dlatego, że kierując się wymienionymi wcześniej kryteriami wyboru, często brałam pod uwagę tylko część pytań zadawanych przez telewidza. Z konieczności nie uwzględniałam też form grzecznościowych na początku i na końcu wypowiedzi. O ile dana osoba się przedstawiała, starałam się zawsze to odnotować (w nawiasie pod tekstem pytania) w takiej formie, jaką ona sama podała - tylko nazwiska pisałam inicjałami. Nie zawsze jednak jakość połączenia telefonicznego lub jakość nagrania pozwalały mi na dokładne odtworzenie imienia rozmówcy czy nazwy jego miejscowości.

Na zakończenie chciałabym serdecznie podziękować telewidzom - współtwórcom programu Mówi się…, których dociekliwość i wyczucie językowe sprawiły, że w niniejszej książce pojawiło się tyle różnorodnych, ciekawych problemów. W imieniu swoim i Wydawnictwa Naukowego PWN dziękuję również Telewizji „Polonia” za realizację programu, który stał się podstawą poradnika książkowego, oraz za udostępnienie materiałów nagraniowych.

Specjalne podziękowania kieruję do pani profesor Hanny Jadackiej, której inspirującym zajęciom zawdzięczam 0wiadomy, krytyczny stosunek do języka, oraz do pana doktora Mirosława Bańki, który powierzył mi redagowanie tej książki, a potem służył nieocenioną radą i pomocą w ciągu całego procesu jej opracowywania.

Irena Sroczyńska-NiwiczPOPRAWNOŚĆ - JAKA I PO CO?

Właściwie… po co mówić poprawnie?

…Mówię kilkoma językami. Chciałabym się dowiedzieć, dlaczego jest tak ważne, aby bardzo poprawnie mówić po polsku?

(pani Krystyna G. z Londynu)

Po pierwsze, powinna sobie pani odpowiedzieć, czy poprawne mówienie w języku ojczystym w ogóle ma dla pani znaczenie – czasem warto sobie zadać takie podstawowe pytanie. Jeśli pani stwierdzi, że tak, wówczas kwestia, czy jest to ważne, czy bardzo ważne, będzie już drugorzędna.

Jakimkolwiek językiem się posługujemy, powinniśmy starać się mówić poprawnie, to znaczy konstrukcje gramatyczne budować według przyjętych zasad, a wyrazów i wyrażeń używać zgodnie z ich znaczeniem i adekwatnie do sytuacji. A jeśli czujemy się Polakami, po polsku powinniśmy mówić poprawniej niż w innych językach. Ja wierzę, że to jest ważne, a nawet bardzo ważne.

Niepoprawność językowa przeważnie nie udaremnia od razu porozumienia, ale prowadzi do rozchwiania norm. Rozchwianie norm z kolei powoduje, że po jakimś czasie przestajemy wierzyć w jeden wzorzec poprawności – każdy zaczyna mówić po swojemu – i wzajemne zrozumienie staje się coraz trudniejsze. Użytkownicy języka, o którego normy się nie dba, muszą liczyć niebezpieczeństwem.

się z tym

Podwójna moralność?

…Czy wprowadzenie podwójnej normy językowej nie jest postąpieniem nierozsądnym? Czy wątpliwa „podwójna moralność” stanie się błyszczącym wzorcem postępowania?…

(list pana Bogdana B.)

Tak daleko bym się nie posuwał. Językoznawcy przecież odnotowują to, co i tak w języku już istnieje. Udawanie, ż e n i e m ó w i s i ę j a k o ś, na dłuższą metę byłoby nie do przyjęcia. W środowisku językoznawców-normatywistów przeświadczenie o tym, że inny sposób mówienia przyjmujemy na użytek oficjalny, publiczny, a inny – na użytek codzienny, potoczny, jest już dość powszechne. Ja również się ku temu przychylam.

Z pewnością także nie jestem wśród językoznawców odosobniony, jeśli chodzi o przekonanie, że każdy polonista w szkole powinien się stosować do tej wyższej – wzorcowej – normy, i nakłaniać do tego uczniów. Jeśli nauczyciel cieszy się autorytetem, myślę, że to nakłanianie może być naprawdę skuteczne.

Podwójna norma językowa, a właściwie zgoda na zróżnicowanie stosowności mówienia w zależności od sytuacji, nie ma nic wspólnego z podwójną moralnością!

Po co są językoznawcy?!

…Po co kształcimy nauczycieli języka polskiego, po co są językoznawcy, jeżeli od nich nic nie zależy?! Zamiast sięgać po poradniki językowe pójdę na rynek, bo tam będę mógł posłuchać wielu ludzi – jak mówi większość, jak kształtuje się przyszłość naszego języka…

Niestety, ważne kryterium poprawności językowej – kryterium stopnia rozpowszechnienia danej formy – można doprowadzić do absurdu, ale w istocie językoznawcy nie są policją językową. Nie mogą stosować restrykcji ani też bezwzględnie wymagać, aby mówiło się inaczej niż właśnie… się mówi! A ludzie mówią tak, jak mówią, ponieważ stosują się – świadomie lub nieświadomie – do różnych wzorów językowych.

Dyktatura językowa

…Chciałbym poprosić pana profesora, aby się ustosunkował do zjawiska, które ja bym nazwał dyktaturą językową: do uznawania jednej z form za bardziej poprawną, innej za mniej poprawną, mimo że obie mają rację bytu – chociażby ze względu na to, że obie są używane. Ja sam pochodzę ze Śląska, a więc z obszaru gwarowego. Wskutek takiego podejścia do języka gwara bardzo cierpi…

(pan z Berlina)

Zaproponował pan ciekawy termin: dyktatura językowa. Jeśli dobrze zrozumiałem, ma pan na myśli „dyktaturę” osób, które próbują regulować zjawisko wypierania jednych form językowych przez inne – decydują, że można mówić tylko tak, a nie inaczej. Ja często spotykam się z uwagami, że jestem zbyt liberalny, że wiele możliwych form uważam za równoprawne – uznaję, że można mówić tak, i można tak – że nie daję jasnych rozstrzygnięć. Dlatego też, jak się pan domyśla, jestem raczej po pana stronie: uważam, że słowom należy dawać dużo wolności, że wśród słów powinna panować demokracja, a nie totalitaryzm czy choćby dyktatura.

Jestem za tym, żeby pielęgnować również regionalizmy, choćby czasami prowadziło to do nieporozumień, jak przy słynnych na dworze i na polu czy jagodach i borówkach, które oznaczają co innego w różnych częściach kraju. Nawet niektóre regionalne formy gramatyczne, które uchodzą za niepoprawne, mogłyby od czasu do czasu pojawiać się w literaturze, i przez to umacniać swą pozycję.

Gdzie szukać najczystszej polszczyzny?

…Czy to prawda, że ludność Pomorza Zachodniego, Ziemi Lubuskiej oraz Mazur mówi najczystszą polszczyzną?

…Gdyby pan jeszcze wymienił Dolny Śląsk, mielibyśmy w komplecie ziemie kiedyś zwane „odzyskanymi”, od lat powojennych zamieszkałe głównie przez ludność napływową, zwłaszcza z dawnych Kresów Wschodnich. Dialekty, które osiedleńcy przywieźli z własnych stron, nie miały oparcia w dialektach miejscowych, i dlatego na Ziemiach Odzyskanych, szybciej niż gdzie indziej, środkiem porozumiewania się – także w sytuacjach codziennych – stała się polszczyzna literacka. Możemy zatem powiedzieć, że mieszkańcy dawnych Ziem Odzyskanych najszybciej przestali mówić językiem gwarowym.

Jeżeli za najczystszy uznamy język niegwarowy, nieposiadający cech dialektalnych, to pewnie lokalizacja „najczystszej polszczyzny” jest właśnie taka, jak pan podał, ale pamiętajmy, że gwary także mogą być czyste i piękne.

Czy nazwisko może być piękne?

…Ostatnio usłyszałem, jak ktoś powiedział: Ma pan piękne

nazwisko. To mnie zastanowiło, bo przecież… jak nazwisko może być pię kne czy brzydkie?

Jak cokolwiek może być piękne albo brzydkie? De gustibus est non disputandum – o gustach, o upodobaniach się nie dyskutuje. Nie można o nich dyskutować, ale właśnie dlatego, że nie można dyskutować, każdy z nas ma prawo do orzekania o tym, że coś mu się podoba albo nie podoba.

Kiedy mówię, że ktoś dał dziecku ładne imię – tym samym stwierdzam tylko tyle, że mnie się to imię podoba, że ja uważam je za ładne. Z nazwiskami, tak jak i z innymi zjawiskami językowymi jest podobnie – mogą się nam podobać albo przyjemnie się nam kojarzyć, ich brzmienie może być dla nas miłe – albo wręcz przeciwnie.

Z kolei nazwiska, które się nam kojarzą z czymś nieprzyzwoitym albo prostackim, możemy postrzegać jako brzydkie. Zdarza się, że ludzie zmieniają nazwiska – właśnie dlatego, że uważają je za nieładne. Wyraz b r z y d k i to przecież nie tylko ten, który brzydko – na przykład „chrzęstliwie” – brzmi, warczy nam w uchu, ale także wyraz wulgarny, nieprzyzwoity, w którym odstręczająca, nieprzyjemna jest sama treść.

Nazwisko może być piękne. Lepiej, żeby było piękne niż brzydkie… A skoro nazwisko może być brzydkie, to może być i piękne!NIE TYLKO POPRAWNIE, ALE ŁADNIE I STOSOWNIE

Dla Adama i Izabeli czy dla Izabeli i Adama?

…Dedykacja zaczyna się Drogi Adamie, droga Izabelo, przy czym osoba, która tę dedykację pisała, jest z rodziny mojego męża – Adama. Czy na początku powinno być wymienione imię kobiety, czy może w tym przypadku – imię mężczyzny?…

(pani Iza z Warszawy)

Wydaje się, że niezależnie od tego, czy dedykujący pochodzi z rodziny męża, czy żony – czy z kobietą czuje się bliżej, czy dalej niż z mężczyzną – imię kobiety powinno być wymienione jako pierwsze. Czasem może się zdarzyć, że pan jest sędziwy i godny szacunku, a pani jest młodziutka – wówczas pana można wymienić najpierw. Generalnie jednak – nie tylko w dedykacjach, ale i w korespondencji, przy oficjalnych powitaniach i w tym podobnych okolicznościach – pierwszeństwo oddajemy paniom.

Panie profesorze, czy mogę się do pana zwracać proszę pana?

…Niektórzy, dzwoniąc do pana, zaczynają swoją wypowiedź od zwrotu proszę pana, inni tytułują pana profesorem. Kiedyś, jeszcze w Polsce, mój szef w biurze konstrukcyjnym, którego tytułowałem inżynierem, zwrócił mi uwagę: Ja dla pana nie jestem inżynierem, bo podlegałem mu tylko w sensie administracyjnym, nie merytorycznym. Na tej samej zasadzie pan jest profesorem na uczelni – dla studentów i innych osób, z którymi jest pan związany zawodowo. Czy w telewizji nie byłoby poprawniej zwracać się do pana bez tytułu profesora?

(pan z Bremerhaffen w Niemczech)

Oczywiście można do mnie mówić proszę pana, brzmi to zupełnie dobrze i stosownie. Jeśli ktoś chce mi dodać powagi czy godności, tytułując mnie profesorem, proszę uprzejmie, ale nie jest to absolutnie konieczne.

Dlaczego nie mówimy Panie były premierze…?

…Czy można mówić panie premierze albo panie ministrze do osób, które już tych funkcji nie pełnią?

(list pana K. z Giżycka)

Są to oczywiście dopuszczalne, a nawet wskazane formy grzecznościowe. Nie może być w państwie dwóch premierów jednocześnie, tak więc najczęściej wiadomo, że osoba, do której się zwracamy panie premierze, a która nie pełni obecnie tej funkcji, jest byłym premierem lub aktualnym wicepremierem. Do byłych wicepremierów tak się raczej nie zwracamy, chociaż… zdarza się.

Byłego posła może już tytułem posła nie honorujmy. Co do ministra – też raczej nie jest to wymagane, ale możliwe. Wszystko to są jednak zagadnienia związane nie tyle z poprawnością językową, co z obyczajami – nie ma więc w tych sprawach ścisłych reguł. W każdym razie – w Polsce na pewno nie popełnimy błędu ani nietaktu, kiedy do osób, które kiedyś piastowały wysokie godności, będziemy się zwracać tytułami, które w sensie ścisłym już im nie przysługują.

Skąd się pan wziął?

Słowa pan przez dłuższy czas używano w języku polskim tylko z „obudową”: Jaśnie Wielmożny Pan albo Waszmość Pan – skrót od Wasza Miłość Pan. Odwoływano się w ten sposób do „miłości”, którą jakoby ten, do kogo mówimy, miał nas darzyć i z tej miłości wyświadczać nam różne przysługi… Tę rozbudowaną formułę się oczywiście skracało, nie sposób przecież cały czas operować tak długimi wyrażeniami – było i waść, i wasze, i acan, i wacan. Niektóre z tych sformułowań były wyrazem szacunku – te nieskrócone lub mało skrócone, inne – wręcz przeciwnie: zapewne pamiętają państwo, że kiedy w Panu Tadeuszu Sędzia mówi do Tadeusza acan, wyraża w ten sposób swoją dezaprobatę. Inne jeszcze formy to Jaśnie Wielmożny Pan, Wielmożny Pan (jak widać, wielmożność można było stopniować…). Teraz jeszcze niekiedy na kopertach przed nazwiskiem adresata spotykamy formułę JWP albo WP – skrót od owego Jaśnie Wielmożnego lub „tylko” Wielmożnego Pana.

Kolejna dawna forma zwracania się do szczególnie szanowanych osób to Jaśnie Panie. Świadczyła ona o pokorze – tak podkreślano różnice społeczne. Teraz oczywiście, przy wyrównaniu społecznym, do nikogo w ten sposób się nie zwracamy.

*

Jako forma samodzielna pan pojawił się dosyć późno, pierwsze poświadczenie takiego użycia słowa pan pochodzi dopiero z roku 1766: niejaka pani Prusinowska w liście do pana Muszyńskiego, którego zresztą wcześniej zatytułowała Wielmożnym Panem, użyła sformułowania …inaczej będę się musiała ustawicznie P a n u przypominać.

Dzisiejszej – krótkiej, a przez to wygodnej, a przy tym nieświadczącej o nadmiernej czołobitności – formy pan usunąć już nie można, choć takie próby były: po wojnie próbowano wprowadzić formę wy, która miała naszego pana zastąpić, ponieważ pan był zbyt „szlachecki”. Używano zatem form wy, obywatelu; wy, towarzyszu; wy, kolego… Cóż, nie przyjęło się to i mamy nadal pana.

Obciążonego ideologicznie zwrotu towarzyszu już dzisiaj nie słyszymy, ale w niektórych instytucjach, organizacjach kolego albo panie kolego wciąż niekiedy się pojawia. Jeszcze w latach 60. nieoceniony Jan Kamyczek pisał w podręcznikach dobrego wychowania, że wśród młodzieży za mało jest mówienia sobie po imieniu, a za dużo owego „koleżeństwa”. Myślę, że ta oficjalizacja nam w tej chwili nie grozi, wręcz przeciwnie, formy ty jest dzisiaj zdecydowanie więcej niż kiedykolwiek indziej.

*

Obok pana pojawiają się oczywiście różne tytuły, gdy zwracamy się do osób tymi tytułami obdarzonych: panie majorze, panie dyrektorze, panie profesorze, panie doktorze, panie mecenasie itd. Niestety czasami to tytułowanie jest zbyt natrętne: panie dyrektorze… jak pan dyrektor wie… niech pan dyrektor… Ta natrętność może przeszkadzać w komunikacji.

Z kolei w innych sytuacjach spotyka się połączenia form pan, pani z nazwiskiem. Mnie osobiście taki sposób zwracania się do ludzi niespecjalnie odpowiada. W wyrażeniu panie Bralczyk wyczuwam może nie obcesowość, ale w każdym razie pewną niepotrzebną oficjalność. Oczywiście można mówić panie Kowalski, panie Dąbrowski , ale ograniczałbym to do sytuacji, kiedy kogoś musimy wywołać, kogoś poprosić – wtedy bez wymieniania nazwiska rzeczywiście trudno się obejść.

*

Forma pan funkcjonuje zasadniczo z trzecią osobą liczby pojedynczej: niech pan z r o b i, pan przyszedł i tak dalej. Czasami pojawiają się jednak zdania z drugą osobą: Czy pan w i e s z o tym?, Z r ó b pan. Może to być znak archaizowania,

albo też zbytniej poufałości, a nawet lekceważenia: w i e s z pan to przecież gorzej niż w i e pan. Wie pan jest bardziej eleganckie, grzeczniejsze.

Kiedy ty, kiedy pan?

W języku angielskim między ty i wy nie ma żadnej różnicy, do obcych osób możemy się zwracać przez you, to znaczy właśnie owo ty – wy. W języku polskim między formami ty i pan istnieje rozróżnienie wyraźniejsze niż w wielu innych językach. Mimo to, jak państwo zapewne sami nieraz się przekonali, wybór między tymi formami sprawia nam trochę kłopotów.

Rzecz jasna, sposób zwracania się do ludzi ma odzwierciedlać nasz do nich stosunek: gdy mówimy pan, niekiedy świadczy to o szczególnym szacunku wobec rozmówcy, ale możemy też czuć się z daną osobą jak równy z równym. Kiedy mówimy ty, może to być oznaką pewnej familiarności, bliskości, swobody, ale czasami może być odebrane jako sygnał, że traktujemy kogoś gorzej.

Moja mama wspominała kiedyś pewien epizod ze swojej młodości: koleżanka zwróciła się do niej – P a n n o Jadziu, może wybierze się p a n i ze mną…? – Mamo, ile wtedy miałaś lat? – zapytałem. – Siedemnaście. – Dzisiaj oczywiście nikt w tym wieku nie zwróciłby się do swojej koleżanki w ten sposób. Teraz wiele osób, również dorosłych, mówi do siebie publicznie per ty. Prezenterzy w radio i w telewizji nieraz zwracają się tak nawet do starszych osób i wydaje im się to zupełnie naturalne, reklamy zwracają się do nas per ty, bo zresztą inaczej nie mogą… Cóż, musimy się do tego powoli przyzwyczaić, taka jest rzeczywistość.

Państwo byli czy państwo byliście?

(w odpowiedzi na list pana Zbigniewa G. z Warszawy)

Pisze pan, że chyba nie miałem racji mówiąc, że forma zrobiliście państwo nie jest błędem językowym.

Zawsze będę stał na stanowisku – nieraz to zresztą w tym programie powtarzałem – że zrobili państwo, wiedzą państwo są lepszymi formami niż zrobiliście państwo, wiecie państwo. Jeden z argumentów za formą trzeciej, a nie drugiej, osoby podała pewna moja korespondentka: w liczbie pojedynczej mówimy przecież wie pan, a nie wiesz pan. Od siebie dodam, że tę ostatnią formę nieraz spotykamy, ale jest ona nie tyle niegramatyczna, co niegrzeczna.

Podobnie z połączeniami wyrazu państwo z formami drugiej osoby: nadal uważam, że nie jest to błąd gramatyczny. Trudno mi nawet uznać je za ewidentny błąd – ze względu na ich ogromne rozpowszechnienie, zwłaszcza w mowie potocznej. Podobne stanowisko zajmuje profesor Markowski w najnowszym słowniku poprawnej polszczyzny: państwo widzicie jest może mniej eleganckie, mniej uprzejme niż państwo widzą, ale tak często tę formę słyszymy, że powinniśmy ją usankcjonować.

Ja tej konstrukcji nie używam – zawsze mówię w osobie trzeciej: państwo widzą, niezależnie od tego, czy zwracam się do osób starszych, czy młodszych – w stosunku do osób starszych byłoby to bardziej niestosowne.

Radiowa poufałość

…Prowadzący audycję Radia Zet spikerzy i spikerki używają takiej formy: P o w i n n i ś c i e już wstawać, Dobrze, że j e s t e ś c i e z nami i tak dalej. Czy nie uważa pan, że taka forma jest zbyt obcesowa, a zatem niepoprawna?…

Dziękuję za to pytanie. Sam często o tym mówię, również swoim studentom – przyszłym dziennikarzom.

Samo jesteście możemy odnieść do dzieci, osób bardzo młodych, albo też do osób, z którymi czujemy się naprawdę blisko – inne formy byłyby tutaj wręcz nienaturalne. Jeśli jednak zbioru ludzi, do których się zwracamy, nie widzimy, a zatem nie wiemy na przykład, w jakim są wieku – najbezpieczniejszą formą zwracania się do nich – taką, która świadczy o szacunku – jest na pewno osoba trzecia: państwo są z nami, a nie druga: jesteście z nami. Formą pośrednią jest druga osoba z dodatkiem państwo, a więc państwo jesteście. Tę formę jednak odradzam.

Radio Zet, podobnie jak wiele innych rozgłośni, uważa, że słuchacze lubią pewną poufałość. Nie wykluczam, że tak rzeczywiście jest – wielu z nas lubi, aby zwracać się do niego serdecznie, bezpośrednio, choćby i bezceremonialnie.

Zapewne pod wpływem języka angielskiego (szczególnie w jego odmianie amerykańskiej), wytworzył się zwyczaj, aby do wszystkich słuchaczy – nawet wtedy, kiedy wiadomo, że są starsi – zwracać się na antenie per ty i zdrobniałym imieniem. To już jest dla mnie zupełnie niezrozumiałe, ale być może ludzi, których to razi, jest coraz mniej.

Dzień dobry, panie profesorze. Mówi M a c i e k z Suwałk…

…Zauważyłem, że dzwoniący do pana często przedstawiają się li tylko imieniem… Czy nie sądzi pan, że jest to jakiś infantylizm albo ukłon w stronę powszechnie panującej młodości? Mnie się zdaje, że powinniśmy się przedstawiać imieniem i nazwiskiem…

(pan z Nowego Jorku)

Kiedyś znalazłem się w sytuacji, kiedy oczekiwano ode mnie, że na pustej wizytówce wypiszę swoje imię i – przynajmniej przez te kilka godzin – tylko imię będzie mnie identyfikowało. Zaprotestowałem. Powiedziałem, że nazwisko więcej o mnie mówi niż imię – i jeżeli na identyfikatorze mam wypisać swoje imię, to tylko w towarzystwie nazwiska, a samym imieniem będę się posługiwał tylko w towarzystwie ludzi, których dobrze znam.

Zgadzam się z panem. Coraz częściej jednak obserwuję, że szybciej niż kiedyś następuje pewna fraternizacja – że ludzie coraz częściej używają tylko swoich imion, i to zdrobniałych: nie Bronisław, ale Bronek, nie Jerzy, tylko Jurek… Trudno to potępiać. Jeśli ktoś chce w ten sposób nawiązać z innymi bliższy kontakt, może trzeba mu na to pozwolić, chociaż… mnie osobiście to dziwi. W kontaktach mniej zażyłych czy tym bardziej w kontaktach z osobami, których nie znam, wolę używać samego nazwiska albo imienia i nazwiska.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij