-
W empik go
Może to właśnie miłość. Hawajska miłość. Tom 1 - ebook
Może to właśnie miłość. Hawajska miłość. Tom 1 - ebook
Wielkie marzenia, sport i… miłość na Hawajach. Co okaże się ważniejsze?
Louisa, wschodząca gwiazda niemieckiego tenisa jest zdruzgotana po niedawnej kontuzji kostki. Czeka ją teraz rekonwalescencja, którą spędzi w szkole tenisowej swojej matki chrzestnej na Hawajach. Podczas pierwszego treningu na plaży traci przytomność i budzi się na kanapie przystojnego surfera, Vince’a Greenfielda. Okazuje się, że intrygujący chłopak nie jest w najlepszych stosunkach z jej chrzestną i choć Louise pragnie pozostać lojalna wobec Kay, to Vince pociąga ją coraz bardziej. Do czasu, gdy okaże się, że zataił przed nią kilka ważnych rozdziałów swojego życia...
Romantyczny początek bestsellerowej trylogii autorki, której książki sprzedały się już w ponad milionie egzemplarzy.
| Kategoria: | Young Adult |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788368383201 |
| Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
The Green – Love I
J Boog – Let’s Do It Again
Common Kings – Wade In Your Water
Landon McNamara – Loss for Words
Jack Johnson – Breakdown
Dispatch – Only the Wild Ones
Edward Sharpe & The Magnetic Zeros – Home
Xavier Rudd – Follow the Sun
Jack Johnson – Do You Remember
George Ezra – Hold My Girl
Fleetwood Mac – Dreams (2004)
Israel Kamakawiwo’ole – Over the Rainbow
Mark Keali’i Ho’omalu – He Mele No Lilo
Good Life feat. Elderbrook – Good LifeCudowne dziecko z Niemiec zdobywa Wimbledon
Londyn. Szesnastoletnia Louisa Herzog-Riggs robi furorę na Wimbledonie. Córka legend tenisa Timothy’ego Riggsa i Sabine Herzog, jako druga najmłodsza uczestniczka w dziejach turnieju, pokonała dwukrotną zwyciężczynię Wielkiego Szlema Paolę Venturę w trzech setach i dotarła do jednej ósmej finału.
Herzog-Riggs kontynuuje marsz triumfalny
Nowy Jork. Po sensacyjnym zwycięstwie nad rozstawioną z numerem ósmym Mileną Havlíčkovą z Czech, Louisa Herzog-Riggs (16) awansowała podczas debiutu w US Open do drugiej rundy.
„Nie chcę być mierzona miarą sukcesu rodziców”
Monachium. Louisa Herzog-Riggs (17) o pierwszym roku udziału w turniejach, swojej idolce Serenie Williams i o tym, dlaczego nie chce być porównywana do sławnej matki.
Debiut w pierwszej dziesiątce
Paryż. Louisa Herzog-Riggs nadal podąża śladami swojej matki Sabine Herzog. Pomimo ćwierćfinałowej porażki z Chinką Li Jiayu, dziewiętnastolatka od poniedziałku znajdzie się po raz pierwszy w dziesiątce najlepszych zawodniczek na świecie.
„Dokonałaby tego nawet bez swojego nazwiska”
Monachium. Timothy Riggs o amerykańskim tenisie męskim, zamiłowaniu do niemieckiej kuchni i bezprecedensowej karierze swojej córki Louisy (20).
Czy Louisa Herzog-Riggs zostanie nowym numerem 1 w rankingu światowym?
Nowy Jork. Blanca Diaz nie weźmie udziału w tegorocznym US Open. Pierwsza rakieta świata musiała odwołać swój udział z powodu infekcji koronawirusem. Louisa Herzog-Riggs, która pojechała na to wydarzenie jako druga rakieta świata, ma teraz świetną okazję, aby zdetronizować hiszpańską tenisistkę i wreszcie pójść w ślady swojej matki Sabine Herzog.
Kontuzja wyklucza z gry Herzog-Riggs
Nowy Jork. Louisa Herzog-Riggs odpadła! Dwudziestojednolatka w dramatycznym stylu straciła szansę na miejsce w finale US Open. Musiała wycofać się z powodu kontuzji przy stanie 7:6 (10:8), 5:2 przeciwko rozstawionej z numerem czwartym Szwajcarce Larze Gisin.
Po skreczowanym półfinale Herzog-Riggs czeka długa przerwa
Berlin. Louisa Herzog-Riggs (21) po emocjonującym meczu ze Szwajcarką Larą Gisin w piątek skręciła kostkę i nie była w stanie kontynuować półfinału US Open. Niemkę czeka teraz długa przerwa. Marzenie o trafieniu na szczyt rankingu znów się oddaliło.ROZDZIAŁ 1
Zakłuło mnie w karku, gdy zdejmowałam czerwoną torbę tenisową z taśmy bagażowej. Wciąż czułam w kościach ostatni trening. Albo zemściło się na mnie to, że zapomniałam poduszki podróżnej i podczas lotu z San Francisco do Honolulu spałam z głową opartą na ręce. Zarzuciłam torbę na ramię, chwyciłam walizkę i ruszyłam z hali bagażowej w kierunku strefy przylotów. Umówiłam się z Kay, że tam się spotkamy. Rozejrzałam się w tłumie, ale nigdzie nie dostrzegłam swojej matki chrzestnej. Dziwne. Trudno było nie zauważyć mierzącej prawie metr dziewięćdziesiąt Kay Diamond. Co więcej, była uosobieniem punktualności. Gdy po raz kolejny przeskanowałam wzrokiem halę przylotów, rzuciłam torbę na podłogę i wyjęłam smartfona z plecaka. Żadnych nowych wiadomości, żadnych nieodebranych połączeń. To było jeszcze dziwniejsze. Właśnie miałam schować telefon, gdy przypomniałam sobie, że nie aktywowałam karty eSIM, więc nie mam danych mobilnych. Bezzwłocznie zalogowałam się do lotniskowej sieci WLAN i w ciągu kilku sekund przyszły wszystkie wiadomości. Na rodzinnym WhatsAppie rodzice życzyli mi bezpiecznego lotu, mój trener Milan wysłał mi zdjęcie swoich bliźniąt, które urodziły się kilka dni temu, a Helena, PR menedżerka naszej rodziny, przekazała mi prośbę o wywiad z magazynu „Stern”. Miałam też wiadomość od Kay.
Zmarszczyłam brwi i przeczytałam wiadomość ponownie. Spóźnienia nie były w stylu Kay. I kim w ogóle jest ten Gabe? Jej pracownikiem? Nigdy wcześniej nie słyszałam tego imienia.
– Louisa?
Oderwałam wzrok od smartfona i popatrzyłam prosto w twarz wysokiego mężczyzny. Musiał być w wieku Kay, pod pięćdziesiątkę. Przypominał mi Jasona Momoę, mimo że miał krótsze włosy i brodę. Spojrzenie miał raczej łagodne niż naglące. Był ubrany w żółtą koszulkę ze spranym nadrukiem, szorty i klapki.
– Cześć, jestem Gabe. – Uniósł dłoń z dobrodusznym uśmiechem rannego ptaszka. – Kay prosiła, żebym cię odebrał.
– Wszystko z nią w porządku? – zapytałam, zauważając nutę niepokoju w swoim głosie.
– Absolutnie tak. Po prostu coś jej wypadło. – Uśmiechnął się zrelaksowany i sięgnął po moją walizkę. Zauważyłam przy tym tatuaż pokrywający większą część jego przedramienia. – Wróci, zanim dotrzemy do Pūpūkea.
Pūpūkea. Miejsce, które miało być moim domem przez następne sześć tygodni. W ustach Gabe’a słowo to brzmiało dużo melodyjniej niż w moich. To był pomysł matki, aby moje przygotowania do powrotu odbyły się w szkole tenisowej Kay zamiast w domu w Monachium.
– Potrzebna ci zmiana otoczenia – stwierdziła, gdy po raz kolejny wróciłam z treningu sfrustrowana, ponieważ wciąż nie udawało mi się odzyskać dawnej formy. Zeszłoroczna kontuzja osłabiła mnie nie tylko fizycznie, mocno nadszarpnęła również moje ego. Wciąż zmagałam się z faktem, że straciłam szansę na zostanie numerem jeden na świecie. Pójść wreszcie w ślady matki. Sabine Herzog. The Duchess, jak tytułowały ją niegdyś międzynarodowe media sportowe. Zajmowała czołowe miejsce światowego rankingu kobiet przez 175 tygodni z rzędu.
– Nie stać mnie teraz na wakacje, mamo. US Open już za dwa miesiące, a ja gram na poziomie szympansa, któremu dano do łapy rakietę tenisową.
– To nieprawda – odpowiedziała z uśmiechem, ale jednocześnie z naganą w głosie. – A tak w ogóle to wcale nie myślałam o wakacjach. Przynajmniej nie w tradycyjnym znaczeniu.
Dwa tygodnie później szłam przez halę przylotów międzynarodowego lotniska w Honolulu za wesoło pogwizdującym facetem, mijając turystów witanych tradycyjnym aloha i naszyjnikami z kolorowych kwiatów. Po wyjściu z budynku uderzyło mnie gorące, wilgotne powietrze. Dało się wytrzymać wyłącznie dzięki lekkiej bryzie, w której wyczułam też zapach oceanu. Lotnisko było nieopodal wybrzeża – podobnie jak chyba wszystko na tak małej wyspie, jaką jest Oahu.
Gabe skierował się do jeepa wranglera, który pod cienką warstwą kurzu był czerwony. Na czarnym, składanym dachu uwieczniło się nie tylko morskie powietrze w postaci kryształków soli, ale i kilka mew. Zanim Gabe otworzył bagażnik i schował moje rzeczy, zdążyłam rzucić okiem na tablicę rejestracyjną z napisem „The Aloha State”.
Gdy usiadłam na miejscu pasażera, zwróciłam uwagę na drewnianą zawieszkę na przetartym rzemyku, zwisającą z lusterka wstecznego. Dłoń z wyciągniętymi kciukiem i małym palcem.
– Sorry – mruknął, przerzucając pustą plastikową butelkę na tylne siedzenie. – Nie spodziewałem się pasażerów.
Kay musiała poprosić go o odebranie mnie w ostatniej chwili, a to sprowadziło mnie z powrotem do pytania, co takiego ważnego się wydarzyło.
– Żaden problem – zapewniłam go i zapięłam pas. Piosenka w radiu wybrzmiała, a prezenter życzył wszystkim dobrego początku tygodnia pracy. Fakt, podczas gdy tu, na Hawajach, poniedziałek dopiero się zaczynał, w Niemczech dobiegał już końca. Dwanaście godzin różnicy czasu, przypomniałam sobie i pomyślałam o mamie, która przypuszczalnie siedziała w piżamie na kanapie i z kieliszkiem wina w dłoni oglądała po raz enty Virgin River. Po zakończeniu kariery praktycznie wycofała się z życia publicznego. W przeciwieństwie do ojca, który podróżował po świecie dla kanału sportowego ESPN jako komentator wielkich turniejów tenisowych. Do początku przyszłego tygodnia był na Wimbledonie. Gdyby nie moja kontuzja, też bym tam była i na „świętej trawie” grała o jedno z najbardziej pożądanych trofeów w świecie tenisa. Wezbrała we mnie tęsknota wraz ze szczyptą FOMO i poczułam wdzięczność do Gabe’a, że dokładnie w tym momencie rozpoczął pogawędkę.
– Jak ci minął lot?
– W porządku. Większość przespałam.
Kark przypomniał o sobie bólem, jakby czekając na odpowiedni sygnał. Pokręciłam szyją i usłyszałam trzask w kręgosłupie.
– Leciałaś przez San Francisco, prawda? – spytał, poprawiając okulary marki Ray-Ban Clubmaster.
Przez chwilę się dziwiłam, że jest tak dobrze poinformowany.
– Kay o tym wspomniała – wyjaśnił, gdy wyjeżdżaliśmy z parkingu lotniska.
– Pracujesz dla niej?
– Och… nie. – Roześmiał się, jakby to była najbardziej absurdalna rzecz na świecie. – Jesteśmy przyjaciółmi. Ale ty i ja też będziemy się często widywać w najbliższej przyszłości. Prosiła mnie, abym zajął się twoją fizjoterapią.
– Jesteś fizjoterapeutą?
Nie umiałam ukryć zdziwienia. Może dlatego, że Gabe wyglądał bardziej tak, jakby bliższy był mu leżak niż łóżko zabiegowe.
– Mam praktykę w Hale’iwa – przytaknął. Musiał zdać sobie sprawę, że niewiele mi to mówi, ponieważ dodał: – To jakieś dziesięć minut od Pūpūkea. Są tam świetne fale, jeśli surfujesz.
Pokręciłam głową.
– A ty? – spytałam, ryzykując, że się ośmieszę. Tutaj pewnie noworodki wyślizgiwały się z łona matek na deskach surfingowych.
– Nie, już nie – mruknął i przez ułamek sekundy miałam wrażenie, że z jego głosu wyparowała cała lekkość. Może mi się tylko wydawało, bo już w następnej chwili spytał, czy jestem głodna.
– Możemy zatrzymać się po drodze, żebyś zjadła śniadanie.
– Kawa by mi się przydała.
– Da się zrobić – stwierdził z jednym ze swoich zrelaksowanych uśmiechów.
Przez kolejny kwadrans niewiele mówiliśmy, ponieważ wokół lotniska panował duży ruch i Gabe koncentrował się na prowadzeniu. Panorama Honolulu w lusterku bocznym stopniowo malała, aż wreszcie znikła. Krajobraz otwierał się przed nami jak książka obrazkowa. Ni stąd, ni zowąd wystrzeliły gigantyczne góry pokryte tak gęstą roślinnością, że wyglądały jak zasnute zielonym aksamitem. Po skalnych ścianach spływały srebrne kaskady wodospadów, a po obu stronach drogi ciągnął się bujny las deszczowy, spowity mgłą w porannym świetle. Zafascynowana przykleiłam nos do szyby.
– Pierwszy raz na O’ahu?
Skinęłam głową, a on uśmiechnął się ze zrozumieniem.
– Mimo że się tu urodziłem, to wciąż się nie przyzwyczaiłem do tego, jak tu pięknie.
Po dłuższej chwili jazdy w głąb lądu Gabe zatrzymał się na poboczu przy food trucku w kolorach tęczy, reklamującego swoją kawę i donuty. Zamienił kilka słów z właścicielem, pożegnał się nieznanym mi gestem ręki i wrócił z dwoma kubkami i papierową torbą. Po jeepie rozszedł się aromat czekolady.
– Częstuj się! – Podsunął mi torbę.
– Dzięki, ale na razie zostanę przy kawie – odparłam z uprzejmym uśmiechem. Żołądek na pewno nie miałby nic przeciwko porcji tłuszczu i cukru, ale plan żywieniowy nie przewidywał zniesienia restrykcji zaraz pierwszego dnia. Zadowoliłam się więc dużym łykiem kawy. Była gorąca i mocna, dokładnie taka, jak lubiłam.
– Jak się mają twoi rodzice? – spytał Gabe, gdy ruszyliśmy w dalszą drogę. – Poznałem ich, kiedy byli tu z wizytą. – Dostrzegł moje zaskoczone spojrzenie. – Julie… Moja żona była wielką fanką twojej mamy. Miała nawet te jej buty. Z koroną.
Mignęło mi wspomnienie Adidas Duchess, białe buty tenisowe z trzema złotymi paskami i błyszczącą koroną. Adidas wprowadził je na rynek, nawiązując do nazwiska matki po tym, jak wygrała Wimbledon po raz drugi. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że Gabe użył czasu przeszłego, a w jego głosie słychać było melancholię. Ścisnęło mnie w żołądku.
– Przykro mi z powodu twojej żony – wymamrotałam.
– Och, Julie nie… Ona zwyczajnie… odeszła.
Ostatnie słowa wypowiedział ledwie słyszalnie, ale ból, który im towarzyszył, był głośny. Próbowałam sobie przypomnieć, ile czasu minęło od wakacji moich rodziców na Hawajach. Kiedy odwiedzili Kay w jej ojczyźnie z wyboru? Dwa lata temu? Gabe nie mógł być długo sam. Przemawiał za tym również fakt, że wciąż nazywał ją swoją żoną.
– Rodzice mają się dobrze – odpowiedziałam na jego pierwotne pytanie, mając nadzieję, że uda mi się znów skierować rozmowę na bezpieczne tory. – Mama cieszy się życiem z dala od zgiełku kortów, a tata dużo podróżuje dla ESPN. – Przyszła mi do głowy pewna myśl. – Powinnam do nich napisać, żeby wiedzieli, że wylądowałam. – Wyjęłam pospiesznie smartfona i w końcu aktywowałam eSIM. Wkrótce po wysłaniu wiadomości minęliśmy drewniany znak z surferem na fali i nazwą miasta: Hale’iwa. Przejechaliśmy Main Street, wzdłuż której stały jeden przy drugim drewniane domy w pastelowych kolorach. Delikatne podmuchy wiatru poruszały palmami na poboczu ulicy. Turyści snuli się z torbami ze sklepów z pamiątkami, stali w kolejce po lody lub jedli śniadanie w kawiarnianych ogródkach. Opaleni surferzy wyładowywali deski z przyczep. Kilka osób przemknęło obok nas na hulajnogach i rowerach, wiatr suszył ich mokre włosy. Zupełnie, jakby na tych kilku metrach kwadratowych zebrano wszystkie stereotypy dotyczące Hawajów.
– Wieczorami zawsze coś się tu dzieje, gdybyś chciała wyrwać się od Kay.
Uśmiechnęłam się, mimo że przy obecnym pensum treningowym trudno mi było wyobrazić sobie coś innego niż padanie na twarz ze zmęczenia.
Między Hale’iwa i Pūpūkea mijaliśmy piaszczyste plaże, które były tak białe, że aż oślepiały. Ocean mienił się turkusowym błękitem i był już pełen surferów leżących na deskach w oczekiwaniu na idealną falę. Po mojej lewej w regularnych odstępach wznosiły się luksusowe wille przy plaży. Na prawo od nadmorskiej drogi rozciągał się gęsty las, przechodzący w ciemnozielone, surowe pasma górskie.
W końcu Gabe włączył kierunkowskaz i podjechał przed bramę z wyrzeźbionym motywem tropikalnych kwiatów. Opuścił szybę, wychylił się nieco i wstukał kod. Rozległ się sygnał dźwiękowy i brama się otworzyła, ukazując wypielęgnowany podjazd.
Droga do domu – dwupiętrowego budynku z pomalowanego na gołębi błękit drewna – wiodła wśród palm, kwitnących krzewów i trawnika, który zachwyciłby każdego angielskiego ogrodnika. Drzwi i ramy okienne były białe, a płaski dach wykonano z materiału przypominającego liście palmowe. Obok stał garaż, który był miniaturową wersją domu. Wiedziałam, że był tam taras z basenem wychodzący na ocean oraz schody, które prowadziły bezpośrednio na plażę. Mama pokazała mi zdjęcia, kiedy zastanawiałam się jeszcze nad jej propozycją. Zupełnie jakby jej oświadczenie „Twój dom. Twój basen. Twój ocean” ostatecznie przekonało mnie do tego, żeby przez sześć tygodni przed planowanym powrotem na światowe korty trenować w szkole tenisowej Kay na hawajskiej wyspie O’ahu.
– No to jesteśmy – odezwał się Gabe, parkując przed wejściem.
Podczas gdy obserwowałam zamykającą się bramę w lusterku wstecznym, on już wysiadł, aby wypakować moje bagaże.
– Nie musisz nosić moich rzeczy – zaoponowałam bezskutecznie, gdy z przerzuconą przez ramię torbą tenisową zaczął wnosić moją walizkę po schodach. Zauważyłam przy okazji, że również na łydce miał duże tatuaże. Czarne wzory przypominające fale. Postawił walizkę przed frontowymi drzwiami i wpisał kolejny kod. Przemknęło mi przez głowę, czy byli blisko z Kay. O ile wiedziałam, w jej życiu nie było żadnego mężczyzny, ale może nie miałam najświeższych informacji? Łatwość, z jaką posługiwał się kodami i fakt, że znał je wszystkie na pamięć, sugerowały, że był tu stałym bywalcem.
Odsunął okulary przeciwsłoneczne na włosy.
– Kay powinna niedługo wrócić, ale mogę pokazać ci dom.
Moje podejrzenia się umocniły.
– Nie ma potrzeby – odparłam, ponieważ byłam pewna, że Gabe ma lepsze rzeczy do roboty niż niańczenie mnie. – Zacznę się rozpakowywać.
– Wiesz, gdzie jest pokój gościnny?
Uśmiechnęłam się z zakłopotaniem.
– Nie.
– Na pierwszym piętrze. Ostatni pokój po prawej.
Mój wewnętrzny detektyw poczuł się wreszcie usprawiedliwiony.
– Rozumiem.
– Rozgość się więc. – Mrugnął do mnie. – Widzimy się jutro na rehabilitacji.
Skinęłam głową.
– Dzięki, że mnie odebrałeś.
Schodząc, wyprostował kciuk i mały palec i pokręcił dłonią. Zanim zdążyłam zapytać, co ten gest znaczy, zniknął już w swoim jeepie. Poczekałam, aż brama się zamknie i weszłam do domu Kay. Poczułam na policzkach powietrze przyjemnie schłodzone przez klimatyzację. Miało ładny zapach, kwiatów albo odświeżacza do pomieszczeń. Zsunęłam sneakersy, skarpetki i rozkoszowałam się chłodną podłogą pod spoconymi stopami. Była z ciemnego, twardego drewna i pięknie kontrastowała z wnętrzem otwartego salonu z jadalnią. Białe meble, plecione abażury i dywany z naturalnego włókna. Dekoracji było niewiele. Nowoczesna drewniana rzeźba, stosik coffee table books i kilka oprawionych zdjęć. Inaczej niż u nas w domu, nie uwieczniono na nich młodej pary, pierwszego dnia w szkole czy rodzinnych wakacji, lecz młodą Afroamerykankę wygrywającą swój pierwszy Wimbledon, kobietę dumnie pokazującą do obiektywu srebrny medal olimpijski i podejmowaną przez Michelle Obamę w Gabinecie Owalnym. W przeciwieństwie do mojej matki Kay po zakończeniu kariery tenisowej nie założyła rodziny. Pracowała natomiast dla WTA, Women’s Tennis Association, utworzyła fundację promującą młode talenty tenisowe i szefowała turniejowi San Diego Open. Wytrenowała zawodniczkę, która weszła do pierwszej dwudziestki w światowym rankingu, potem napisała autobiografię In Tennis Love Means Zero, która trafiła na listę bestsellerów „New York Timesa” i stała się tematem fragmentu filmu dokumentalnego Netfliksa. I wreszcie kilka lat temu kupiła willę przy plaży na wyspie O’ahu, a w bezpośrednim sąsiedztwie otworzyła Diamond School of Tennis, gdzie przez kolejne sześć tygodni będę się przygotowywać do powrotu do gry.
Obchodząc dom, zajrzałam do kuchni. Błyszczące, lakierowane fronty konkurowały ze stalą nierdzewną lodówki, na blacie stała misa z idealnymi bananami. Na prawo ode mnie znajdowały się schody prowadzące na pierwsze piętro. Na ciemnych deskach leżał pleciony chodnik, który amortyzował moje kroki. Doszłam do końca korytarza i otworzyłam drzwi. Początkowo myślałam, że Gabe się pomylił. Pokój był ogromny, co najmniej dwa razy większy niż mój w Monachium. Urządzono go w tym samym stylu, co resztę domu, w gołębim błękicie i bieli, z naturalnych materiałów i drewna. Otwarte drzwi przesuwne prowadziły do garderoby, inne do przestronnej łazienki z wanną, w której dałoby się surfować. Najlepszy był jednak balkon z widokiem na ocean. Właśnie miałam otworzyć drzwi, kiedy usłyszałam hałas dobiegający z parteru.
– Lou?
Pospiesznie zbiegłam na dół, gdzie Kay przywitała mnie szerokim uśmiechem.
– Lou! – Przytuliła mnie serdecznie, po czym cofnęła się o krok i mi się przyjrzała. – Dobrze wyglądasz.
– Ty też.
Choć mogło to zabrzmieć jak kurtuazyjna uprzejmość, powiedziałam to szczerze. Kay mierzyła metr dziewięćdziesiąt i miała szczupłą, sportową figurę – zawsze wyglądała zjawiskowo. Jednak zamiłowanie do mody odkryła dopiero po zakończeniu kariery. Dziś miała na sobie żółte szorty i białą bluzkę bez rękawów. Naturalnie kręcone, sięgające ramion włosy miała rozpuszczone, inaczej niż wcześniej na korcie, gdzie pokazywała się wyłącznie z warkoczykami cornrow.
– Tak mi przykro, że nie mogłam odebrać cię z lotniska – westchnęła. – Dzisiejszy poranek nie należał do najłatwiejszych.
– Co się stało?
– Ach! – Machnęła ręką. – Opowiem ci później w spokoju. Najpierw się rozgość, rozpakuj i… – Rozejrzała się wokoło. – A gdzie twoje bagaże?
– Na górze, w pokoju gościnnym. Gabe mi go pokazał.
Wzruszyła ramionami.
– Tym lepiej. Mam nadzieję, że ci się podoba?
Spojrzeniem dałam jej do zrozumienia, że nie traktuję tego pytania poważnie.
– Jest niesamowity. Zwłaszcza widok!
– Byłaś już na tarasie? – wskazała kciukiem na lewo i mrugnęła do mnie. – Ten widok też jest niczego sobie.ROZDZIAŁ 2
Poczułam na twarzy łagodną bryzę, gdy wyszłam na taras i popatrzyłam na Pacyfik. Był w kolorze akwamaryny, w głębszych miejscach nieco ciemniejszy. Chlupot fal mieszał się z ćwierkaniem ptaków i brzęczeniem owadów. Z tego miejsca plaża nie była zbyt dobrze widoczna. Tylko od czasu do czasu wyglądała spomiędzy palmowych liści i gęstych gałęzi plumerii, które stanowiły naturalną granicę tarasu Kay i zapewniały trochę cienia. Przeszłam boso po rozgrzanej słońcem, kamiennej podłodze i usiadłam przy basenie. Niebieska mozaika, jaką był wyłożony, nadawała wodzie wyjątkowo żywy kolor. Zanurzyłam w nim stopy i czekałam na Kay. Chwilę później wyszła z domu z dwiema szklankami, w których brzęczały kostki lodu. Podała mi jedną z nich i przysiadła się do mnie. Siedziałyśmy tak przez chwilę, z nogami w wodzie, i rozmawiałyśmy o najróżniejszych rzeczach. O moim przylocie, podróży z Gabe’em, rodzicach, Monachium, mojej kontuzji, rehabilitacji i US Open.
– A ty i Gabe… – zaczęłam, patrząc na dwa leżaki przy basenie. – Czy wy…?
– Boże, nie! – wybuchnęła dźwięcznym śmiechem. – Jest tylko moim przyjacielem.
– Całkiem przystojnym.
Zmarszczyła nos, potem jednak spytała:
– Tak uważasz?
– Jak na faceta w jego wieku – stwierdziłam, wzruszając ramionami, na co obie się roześmiałyśmy. – Jak ten aktor… Jason Momoa. – A ponieważ nie dostrzegłam zrozumienia w jej oczach, dodałam: – Taki aktor. Aquaman, znasz?
Pokręciła głową.
– Okej, w każdym razie Gabe wydaje się naprawdę miły. Poza tym – puściłam do niej oko – wspomniał, że rozstali się z żoną.
– Z Julie, tak. – Spojrzenie Kay spoważniało. – Po tej sprawie z Keiko wróciła na stały ląd. – Zawahała się. – Syn Gabe’a i Julie zginął przed kilku laty podczas surfowania.
Zszokowana otworzyłam szerzej oczy.
– To była wielka tragedia.
Spuściłam wzrok. Na tarasie zapanowała ciężka atmosfera, która kompletnie nie pasowała do otoczenia.
– Skwasiło nam to nastrój, prawda? – odezwała się Kay. – Pogadajmy o czymś innym. Na przykład o twoich dzisiejszych planach. Na co masz ochotę? Wycieczka? Plaża? A może wolisz relaks przy basenie?
– Myślałam, że mogłybyśmy zacząć od treningu.
– Dzisiaj?
– Straciłam już dzień z powodu lotu, więc…
Niezdecydowana kiwała głową.
– Jesteś na nogach od ponad dwudziestu godzin. Zwolnij trochę i zacznij od jutra.
Chociaż wiedziałam, że Kay ma rację, odczuwałam pewien niepokój na myśl, że przez resztę dnia mam nic nie robić. Do US Open zostało nieco ponad sześć tygodni, miałam dużo do nadrobienia. Rozjechał się mój timing, praca nóg była zbyt słaba i popełniałam za wiele niewymuszonych błędów. Serwisem nie wygrałabym nawet zwykłego wazonu, o pucharze nie wspominając. Brakowało mi też praktyki meczowej. Jeśli chciałam dorównać najlepszym na świecie, musiałam pracować na pełnych obrotach, siedem dni w tygodniu.
Kay jakby wyczuła moje rozdarcie.
– Słuchaj, a może zaczniesz od luźnej przebieżki po plaży? W ten sposób podkręcisz metabolizm i złagodzisz jet lag. Po południu pokażę ci naszą szkołę, oswoisz się ze wszystkim, a od jutra zaczniemy działać. Dobry pomysł?
Poczułam, że ucisk w klatce piersiowej zelżał. Uśmiechnęłam się i pokiwałam głową.
Po powrocie do pokoju gościnnego zrzuciłam ciuchy, które miałam na sobie w podróży, włożyłam miętowe szorty i biały top dzięki któremu w lustrze wydawałam się sobie bardzo opalona. Czerwiec w Niemczech był słoneczny i gorący, a większość czasu spędzałam na korcie. Dlatego też moje ciemnoblond włosy nabrały miodowego odcienia. Zaplotłam je w warkocz, założyłam czapkę i posmarowałam się grubą warstwą kremu do opalania.
Kiedy zeszłam na dół, Kay rozmawiała przez telefon. Zanim pożegnałam się z nią bezgłośnie, doleciały mnie słowa „zakłócanie spokoju” i „niedopuszczalne”. Wyszłam przez drzwi tarasowe na patio. Przypomniałam sobie, że nie zapytałam, czego dotyczyło jej dzisiejsze ważne spotkanie, a teraz zaczęłam się zastanawiać, czy może miało związek z rozmową telefoniczną.
Furtka ogrodowa wychodziła na wąskie, kamienne schody, prowadzące na plażę. Piasek był biały i drobny. Ruszyłam w stronę oceanu, mijając rodzinę, która rozstawiała składane krzesła i wbijała w piasek jaskrawożółty parasol. Poza nimi na plaży było na razie niewiele osób. Potężne fale przetaczały się do brzegu. Woda była zaskakująco ciepła, gdy obmyła mi stopy. Powiodłam spojrzeniem po oceanie i utkwiłam wzrok w samotnym surferze, czekającym na kolejną falę. Kiedy się pojawiła, zaczął wiosłować, podparł się i zgrabnie wskoczył na deskę. W imponująco swobodnej pozie mknął ku plaży, a ja nie mogłam oprzeć się zazdrości. Właśnie takiej swobody brakowało mi czasem na korcie. Byłam zbyt spięta, zbyt sztywna, zbyt strachliwa. Czułam to głęboko w sobie i widziałam na twarzy, gdy analizowaliśmy z Milanem nagrania z treningów. Dziwnie było być tutaj bez niego. Trenował mnie przez wiele lat, ale poprosił o kilka miesięcy urlopu tacierzyńskiego, bo urodziły mu się bliźnięta. Był to jeden z argumentów przemawiających za wyjazdem na Hawaje i treningami z Kay.
Oderwałam wzrok od surfera, wzięłam głęboki oddech i zaczęłam bieg. Przy linii wody piasek był twardy, jednak szybko poczułam, że moje mięśnie naprawdę muszą się wysilać na tym podłożu. Po pierwszych dwustu metrach lekko szczypało mnie w łydkach. Dokuczało mi również wilgotne powietrze i tropikalne słońce, które paliło w głowę. Walczyłam z zadyszką i kiedy zerknęłam na smartwatch, wiedziałam już, że mam zdecydowanie za wysokie tętno. Z przyzwyczajenia sięgnęłam po butelkę z wodą, gdy zdałam sobie sprawę, że nie mam jej przy sobie. Shit! Jak mogłam zapomnieć o pasie z bidonem? Minęłam wieżę ratowniczą i przemknęło mi przez myśl, że mogłabym przecież poprosić o wodę ratownika. Ale ten akurat leżał na piasku i robił brzuszki. No super! Zwolniłam trochę i biegłam dalej. Po kilku minutach zrozumiałam jednak, że zaraz się przesilę. Mięśnie były już zakwaszone, zaschło mi w gardle, a przed oczami zaczęły tańczyć mroczki. Pilnując tętna, zawróciłam i znów minęłam ratownika, który stał na wieży i obserwował ocean przez lornetkę. Pokonasz ten ostatni odcinek, powiedziałam do siebie i przyspieszyłam. Stąd mógł być najwyżej kilometr do domu Kay. Minęłam grupkę dzieci, które krzycząc z radości, rzucały się w fale. Kusiło mnie, żeby pójść w ich ślady. Wskoczyć do chłodnej wody, zanurzyć pod nią głowę. Zamiast tego otarłam pot z czoła i biegłam dalej. Nieopodal zauważyłam surfera, który złapał ostatnią falę i zmierzał ku plaży. Z deską pod pachą wyszedł z wody i odgarnął mokre włosy z czoła. Miał na sobie koralowe szorty surfingowe, które trzymały się na biodrach i nawet z daleka dobrze widziałam, jak wysportowane ma ciało. Gdybym nie wiedziała, gdzie jestem, mogłabym pomyśleć, że wylądowałam na planie reklamy strojów kąpielowych. Westchnęłam z rozbawieniem i jednocześnie z kpiną. Kiedy go mijałam, nasze spojrzenia się spotkały. Tylko na sekundę, ale to wystarczyło, abym uznała, że idealnie pasowałby do takiej reklamy. I że moja przegrzana głowa powinna skoncentrować się na stopach. Stopach, które z każdym krokiem zapadały się coraz głębiej w piasek. Jakby wisiały na nich ciężarki. Jak daleko jeszcze? Czy to nie przed naszymi schodami tkwił jaskrawożółty parasol? Zmrużyłam oczy, walcząc z zawrotami głowy. Przed oczami tańczyły mi mroczki. O nie! Zatrzymałam się gwałtownie, oparłam dłonie o uda i spuściłam głowę, oddychając ciężko. Tylko chwila przerwy… Jedna krótka chwila… przerwy…. Tylko…ROZDZIAŁ 3
Kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam stół z palet. Misę z zimnym popiołem. Płócienne składane krzesło. W pierwszej chwili poczułam irytację, potem mój puls przyspieszył. To nie był taras Kay. Gdy spróbowałam się podnieść, ostry ból przeszył mi skroń.
– Pospiesz się! Za dziesięć minut muszę ruszać, a nie mogę jej tu zostawić.
Obcy męski głos nie tylko wyparł ból z mojej głowy, ale rozbudził mnie do reszty. Niecałe dwa metry ode mnie stał jakiś typek ze smartfonem przy uchu. Na pierwszy rzut oka wyglądał na dwadzieścia kilka lat. Bosy, w szortach khaki i białej koszulce, która nieprawdopodobnie podkreślała jego opaleniznę. Ciemnoblond włosy miał wilgotne i nieco zmierzwione, jakby po prysznicu przeczesał je tylko palcami.
– Bzdura! Pewnie za mało wypiła i ma problemy z krążeniem.
Za mało wypiła. Na dźwięk jego słów powróciła mi pamięć. Biegłam. Po plaży. Nie miałam ze sobą wody. Jakby na zawołanie poczułam suchość w gardle i odkaszlnęłam. Jego głowa odwróciła się w moim kierunku, nasze spojrzenia się spotkały. Zdumiałam się. Nie tyle jednak dlatego, że był niesamowicie przystojny. Albo że miał zniewalająco błękitne oczy. Tylko dlatego, że wyglądał znajomo. Jakbym widziała go już gdzieś przelotnie. Ale gdzie?
– Muszę kończyć – mruknął, nie przerywając kontaktu wzrokowego. – Odzyskała przytomność.
Zakończył połączenie i wsunął smartfona do kieszeni spodni.
– Cześć! – powiedział z uśmiechem, z którego nie wywnioskowałam, czy czuł to samo, co ja. Czy że się skądś znamy.
– Cześć. – Raczej wyskrzypiałam, niż powiedziałam, bo gardło miałam wyschnięte na wiór.
– Przyniosę ci szklankę wody.
Zniknął w środku, a mnie nie pozostało nic innego jak patrzeć w ślad za nim. Kim był? Gdzie się znalazłam? Zsunęłam nogi z wyściełanej sofy z palet, na której leżałam. Piasek z moich stóp posypał się na drewnianą podłogę. Była stara i zniszczona, a gwoździe zardzewiałe. Rozejrzałam się wokoło, szukając na tarasie wskazówki, gdzie jestem. Na pewno w pobliżu oceanu. Nie tylko go słyszałam, ale też czułam jego zapach. Widok był niemal taki jak u Kay, ale ograniczony przez drzewo, wokół którego zbudowano taras. O drewnianą balustradę opierała się deska do bodyboardingu, a na sznurze do prania powiewały fragmenty garderoby. Jak proporce. Już miałam odwrócić wzrok, gdy jeden z nich przykuł moją uwagę. Koralowe kąpielówki. I już wiedziałam, dlaczego facet wyglądał znajomo.
Dlaczego nie mogłam pozbyć się wrażenia, że gdzieś już go widziałam. To był surfer, którego spotkałam na plaży. Mr. Beachwear, odezwał się drwiący głos w mojej głowie. Nie patrzyliśmy na siebie dłużej niż sekundę, ale go zapamiętałam. Te szorty surfingowe… i ciało, które w nich tkwiło. Poczułam głupie mrowienie w brzuchu.
Dokładnie w tym momencie wychwyciłam ruch. Wrócił ze szklanką wody w dłoni.
– Proszę.
Gdy mi ją podawał, dostrzegłam tatuaż na wewnętrznej stronie jego nadgarstka. Był wielkości monety o nominale co najwyżej dwóch euro i zbyt szybko zniknął mi z pola widzenia, bym mogła stwierdzić, co przedstawia.
– Dzięki. – Poczułam na sobie jego wzrok, gdy pociągnęłam łyk i delektowałam się dobroczynnym działaniem wody. – Co się stało? – zapytałam głosem, który bardziej przypominał mój własny.
Uniósł brwi.
– Nie pamiętasz?
– Pamiętam. Byłam na joggingu, a potem… zrobiło mi się ciemno przed oczami.
Skinął głową.
– Upadłaś. Zauważyłem cię przypadkiem.
Pogrzebałam w zakamarkach pamięci, ale tam ziała pustka.
– A potem?
– Zabrałem cię najpierw ze słońca. – Na moje poirytowane spojrzenie dodał: – Leżałaś praktycznie przed moim progiem.
– Och.
Znów powiodłam wzrokiem po tarasie. A więc mieszkał tutaj.
– Jak się czujesz? – Przyjrzał mi się. – Mam wezwać lekarza?
Lekceważąco machnęłam ręką.
– Miałeś rację. Po prostu za mało wypiłam.
Zmarszczył brwi.
– Słyszałam, jak rozmawiasz przez telefon – wyjaśniłam z uś-miechem.
– Aha. – Uśmiechnął się, a do mnie po raz kolejny dotarło, że ma niesamowicie niebieskie oczy. – Z Laurie, moją siostrą. Poprosiłem, żeby tu przyjechała, bo…
– …masz ważne spotkanie i nie możesz mnie tu zostawić.
– Racja. – Uśmiechnął się i spojrzał na zegarek. – Powinna się tu zjawić lada moment. Więc… może udasz, że jesteś jeszcze nieprzytomna? W przeciwnym razie się nasłucham, że niepotrzebnie zepsułem jej wizytę u fryzjera.
Na moje zdziwione spojrzenie zaczął się śmiać.
– To był żart.
– Ach, tak. Jasne. – Zakłopotana pokiwałam głową i opróżniłam szklankę.
– Pewnie będzie mi nawet wdzięczna. Nie była zbyt przekonana do grzywki. – Zerknął na moją szklankę. – Chcesz jeszcze?
Pokręciłam głową.
– Powinnam już iść.
Potaknął ledwo dostrzegalnie.
– Przepraszam za kłopot. – Podniosłam się z sofy. Z mojego ubrania wysypała się na podłogę kolejna porcja piasku. Popatrzyłam na niego zdezorientowana. – Za to też.
Roześmiał się.
– Nie ma problemu. Tu i tak trzeba w kółko zamiatać.
Zwróciłam uwagę, że jesteśmy prawie tego samego wzrostu, mogliśmy więc patrzeć sobie prosto w oczy.
– A tak przy okazji, jestem Vince.
Rozciągnął usta w uśmiechu, a w policzkach pokazały się idealne dołeczki. Serce zabiło mi szybciej. Nigdy wcześniej mi się to nie przytrafiło. A już na pewno nie w przypadku faceta, którego znam zaledwie od trzech minut.
– Louisa – szepnęłam. – Albo Lou, jeśli wolisz.
– Lou – powtórzył powoli, jakby testował brzmienie mojego imienia.
– Och, runda zapoznawcza! – Czyjś głos przerwał ciszę, która zapanowała między nami. – Zjawiłam się w samą porę.