Może to właśnie mój dom. Hawajska miłość. Tom 2 - ebook
Może to właśnie mój dom. Hawajska miłość. Tom 2 - ebook
Gdy fale się zderzają, rosną w siłę.
Laurie, aspirująca ratowniczka, spotyka zrzędliwego ratownika Tristana w drugiej części
trylogii Hawajska miłość bestsellerowej autorki Lilly Lucas.
Odkąd Laurie Greenfield zobaczyła, jak słynny surfer Griffin „Chip” Chipman ratuje
tonącego, jest zdeterminowana, by zostać ratowniczką. Szkolić będzie ją brat Chipa,
Tristan, który nie ukrywa, że uważa Laurie za całkowicie niezdolną do wytrwania w
warunkach North Shore.
Wkrótce Tristan dostaje propozycję objęcia stanowiska kapitana drużyny, jednak pod
warunkiem, że przyjmie do zespołu więcej dziewczyn. W czasie szkolenia uświadamia
sobie, że Laurie jest o wiele zdolniejsza, niż mu się wydawało. Ma też rozbrajający
uśmiech. Laurie zaś zdaje sobie sprawę, że Tristan jest surowy nie tylko dla niej, ale
przede wszystkim dla samego siebie.
Pełna ciepła historia enemies-to-lovers w hawajskim raju — idealna na lato!
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Young Adult |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788368592030 |
| Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Gorączkowo machałam nogami, żeby wypłynąć w górę i złapać oddech. Gdy wydostałam się wreszcie na powierzchnię, kolejna fala rozbiła się na mojej głowie. Słona woda wlała mi się do ust i nosa, wszystko we mnie wołało o powietrze. Sapałam, kaszlałam i prychałam. Wodziłam wokół siebie zdezorientowanym wzrokiem, podczas gdy fale targały moim ciałem niczym szmacianą lalką. Zmobilizowałam ostatnie rezerwy sił i zaczęłam wzywać pomocy. Krzyczałam, zagłuszając ryk fal, a w głowie kołatało mi tylko jedno życzenie: Nie chcę utonąć. Nie chcę utonąć. Nie chcę… Zerwałam się i usiadłam na łóżku. W uszach wciąż dudniły mi moje własne krzyki, drżałam na całym ciele. Dysząc ciężko, siedziałam w pościeli i wsłuchiwałam się w szum fal, dobiegający przez uchylone okno. Srebrzyste światło księżyca przenikało przez żaluzje i oświetlało pokój. Sięgnęłam po butelkę z wodą, która stała na stoliku nocnym, i zdałam sobie sprawę, że jest pusta. Spuściłam nogi z łóżka, narzuciłam na ramiona sweter i zeszłam na dół. Drewniane deski skrzypiały pod moimi stopami, przerywając panującą w domu upiorną ciszę. W drodze do kuchni zobaczyłam, że na tarasie pali się światło.
Przez niedosunięte do końca drzwi dochodziły przytłumione dźwięki gitary. Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na zegarek. Była druga nad ranem. Gdy wyszłam na zewnątrz, poczułam w mokrych od potu włosach nocne, tropikalne powietrze. Delikatna bryza przyniosła zapach Pacyfiku. Woń plumerii, które na Hawajach rosły dosłownie wszędzie. Na jednym z płóciennych krzeseł siedział mój brat Vince, brzdąkał jakiś sentymentalny kawałek. Na mój widok przerwał i podniósł wzrok. Nawet w słabym świetle dostrzegłam cienie pod jego oczami. Przygnębienie malujące się na jego twarzy. Wydarzenia ostatnich kilku dni odcisnęły piętno również na nim.
– Nie możesz spać? – spytałam, sadowiąc się na sofie z europalet.
Ledwo zauważalnie pokręcił głową.
– Zbudziłem cię?
– Chciało mi się pić.
Nie wiem, dlaczego go okłamałam. Dlaczego mu nie powiedziałam, że dręczą mnie koszmary. A może jednak wiedziałam… Zmienił się w chory z miłości wrak człowieka, odkąd Louisa opuściła wyspę. Była zawodową tenisistką i ostatnie sześć tygodni spędziła u swojej matki chrzestnej na Hawajach, aby odzyskać formę przed powrotem na US Open. Ona i Vince zakochali się w sobie intensywnie i szybko, ale doszli do wniosku, że nie mają żadnej przyszłości. Życie Louisy toczyło się na największych kortach tenisowych świata, podczas gdy mój brat miał wkrótce otworzyć hostel, który wspólnie wyremontowaliśmy w ciągu ostatnich paru miesięcy. Spędziłam u niego na O’ahu wakacje i pomagałam przywrócić Ohanę do dawnej świetności. Szlifowałam krzesła, stoły, malowałam okiennice, naprawiałam deski podłogowe, skręcałam meble. Cieszyłam się, że mogę spędzić czas z Vince’em, poznać jego nowe życie na wyspie, jego przyjaciół, codzienność na Hawajach. Im dłużej tu byłam, tym dziwniejsza wydawała mi się myśl o powrocie do Kolorado i siedzeniu w sali wykładowej – zamiast na tarasie.
– Omal nie wysłałem jej wiadomości głosowej.
Byłam podwójnie zaskoczona. Po pierwsze dlatego, że mój brat raczej nie lubił pokazywać emocji, a po drugie – nie był fanem głosówek. Nie pamiętałam, żebym kiedykolwiek jakąś od niego dostała.
– Dlaczego tego nie zrobiłeś?
– To byłoby nie fair – mruknął, podążając palcem wzdłuż rysy na pudle rezonansowym gitary. Odziedziczył ją w spadku po Jimie, podobnie jak dom, który nam zostawił. Traktowaliśmy go z Vince’em jak dziadka, mimo że widywaliśmy się tylko raz w roku. Latem, gdy przylatywaliśmy z rodzicami na wakacje do jego pensjonatu na Sunset Beach.
– Pewnie masz rację – przytaknęłam, choć romantyczny głos w głębi mojej duszy żałował, że tego nie zrobił. Zaprzyjaźniłam się z Louisą przez te sześć tygodni, gdy mieszkałyśmy w sąsiedztwie, i potajemnie wciąż opłakiwałam fakt, że nie wejdzie na stałe do mojej rodziny. Rodziny, która po śmierci rodziców składała się wyłącznie z Vince’a i mnie. Zginęli w trakcie rejsu, kiedy złapał ich gwałtowny sztorm. Potrzebowałam wielu lat i długiej terapii, aby myśląc o nich, widzieć ich uśmiechniętych, a nie wciąganych przez morską kipiel. Ale wciąż towarzyszyły temu ból i tęsknota.
– Wszystko w porządku?
Głos Vince’a przywrócił mnie do teraźniejszości.
Zamrugałam, lekko nieobecna duchem.
– Myślałam o rodzicach.
– Też dużo o nich myślałem przez ostatnie dni.
Oboje wiedzieliśmy dlaczego. Zaledwie tydzień temu Vince o mały włos nie stracił w oceanie kolejnego członka rodziny. Powróciły wspomnienia z tamtego dnia na Ehukai Beach. Oczami wyobraźni ujrzałam siebie wchodzącą coraz głębiej. Silne fale nie robiły na mnie wrażenia. Chęć schłodzenia się była silniejsza. Przepłynęłam kilka metrów, a potem złapał mnie prąd podwodny. Pojawił się znikąd i nie chciał mnie wypuścić. Spanikowałam i straciłam orientację. Czułam się jak w ogromnej betoniarce, rzucało mną w przód i w tył. Woda przybrała wściekłą zielononiebieską barwę. Krzyczałam, walczyłam o życie, ale nie przebudziłam się, jak to zwykle bywało w koszmarach. Wydawało mi się, że minęła wieczność, nim ktoś zauważył moje wysiłki. Zdaniem Vince’a Chip potrzebował zaledwie dwóch minut na dotarcie do mnie. Ze wszystkich ludzi na świecie musiał to być akurat Chip. Kumpel mojego brata, do którego wolałabym się zbliżyć w całkiem inny sposób. A fakt, że uratował mi życie, tylko jeszcze bardziej podsycił to, co i tak do niego czułam.
– Właściwie to nie podziękowałam jeszcze Chipowi – wypowiedziałam na głos moją kolejną myśl.
– Och, nie jest facetem, który by tego oczekiwał.
Vince miał prawdopodobnie rację. Griffin Chipman – lub Chip, jak wszyscy go nazywali – lubił wprawdzie brylować w towarzystwie, ale głównie na temat surfingu. W zeszłym roku trafił do Księgi Rekordów Guinnessa, bo złapał w Portugalii najwyższą falę, na jakiej kiedykolwiek surfował człowiek: miała dwadzieścia sześć i pół metra. Od tego czasu został nie tylko gwiazdą surfingu i twarzą obecnej kampanii Rip Curl, reklamującej się na plakatach hasłem „Chip Curl”.
– Wolałabym jednak podziękować mu osobiście. Może… zaprosilibyśmy go kiedyś na grilla?
Mój głos przeszedł w lekki falset – i to nie bez powodu. Choć bardzo mi się podobała wizja Chipa i mnie na naszym tarasie o zachodzie słońca, to jednak nie chciałam, żeby Vince dowiedział się o mojej słabości do jego kumpla. Tym bardziej że na pewno szczerze by mi odradzał wiązanie się z największym podrywaczem na wyspie.
– Jasne, czemu nie? Umówiliśmy się na jutro na surfowanie, zapytam go. A może wolałabyś zrobić to sama?
– Nie, nie, lepiej ty to załatw.
– Może będzie mu pasowało jutro. Bo przecież nie zabawisz tu długo, wkrótce wyjedziesz.
Przełknęłam ślinę, podczas gdy jego ostatnie zdanie odbiło się echem w mojej głowie.
– Tak, oczywiście.
Na kilka sekund każde z nas pogrążyło się we własnych myślach, po czym oświadczyłam, że idę spać.
– Może ty też powinieneś.
Westchnął cicho.
– Raczej posiedzę tu jeszcze trochę.
– W porządku. – Odwróciłam się do drzwi tarasowych. – Pamiętaj, co powtarzała mama, kiedy nie mogła zagonić nas do łóżek.
Zmarszczył brwi. A potem jego oczy zalśniły. Kąciki ust powędrowały mu w górę i powiedział:
– Wobec tego ktoś inny będzie śnił wasze sny.
Uśmiechnęłam się do niego i zniknęłam w domu. Zajrzałam jeszcze do kuchni, po czym wróciłam do swojego pokoju. Tak szybko opróżniłam małą butelkę wody, że chlupotało mi w brzuchu, gdy wsuwałam się pod kołdrę. Także w mojej głowie nie było cicho. Poruszona wpatrywałam się w sufit. Dawno nie widziałam brata tak przygnębionego. Serce mi się krajało, że nie mogę mu pomóc. Nie potrafiłam wyczarować takiego planu, który miałby szczęśliwe zakończenie dla Vince’a i Louisy. Bo na takie zasługiwali. Smuciło mnie, że wkrótce zostawię go samego ze złamanym sercem. Ostatnimi dniami myśl o opuszczeniu Hawajów wydawała mi się coraz dziwniejsza. A teraz czułam się naprawdę źle. Vince był dla mnie najważniejszą osobą na świecie i wkrótce miałam go opuścić dla życia, w którym byłam dość zadowolona, ale nie szczęśliwa. Dla studiów obiecujących mi pracę, która mnie wyżywi, ale dzięki której nigdy nie będę spełniona. Dla miasta, w którym się urodziłam, ale nie czułam się w nim już jak w domu. Jaką miałam alternatywę?
Porzucić studia magisterskie i przeprowadzić się tutaj? Byłam niemal zaskoczona, że rozsądna część mnie nie zaczęła krzyczeć. Nie zaserwowała mi od razu miliona kontrargumentów. Na przykład, że przeprowadzka do najdroższego stanu w USA bez pieniędzy i pracy jest kompletnym szaleństwem. Oczywiście mogłam poprosić Vince’a o wsparcie. Ohanę odziedziczyliśmy razem, miałam więc prawo do połowy wartości nieruchomości. Ale wiedziałam, że brat nie jest w stanie mnie spłacić, a zanim hostel zacznie przynosić zyski, musi minąć trochę czasu. Niezdecydowana zmarszczyłam nos i odwróciłam się na bok. Może mogłabym go poprosić o tymczasową pracę. Jako recepcjonistka lub pokojówka. Czy w ogóle planował zatrudnić kogoś do sprzątania? Nic o tym nie wspominał. Przez chwilę dziwiłam się mocno kierunkiem, w którym podążają moje myśli, jednak to uczucie szybko zmieniło się w ciekawość. Sięgnęłam po smartfon, leżący na stoliku nocnym, i otworzyłam pierwszy lepszy portal z ofertami pracy. Wpisałam jako lokalizację O’ahu i wybrałam dziedzinę „ekonomia”. Lista wyników była raczej skromna, a większość firm znajdowała się w Honolulu, stolicy, do której trudno było się dostać bez prawa jazdy. Transport lokalny na wyspie był słabo rozwinięty, obsługiwano głównie miejsca turystyczne. Zmieniłam O’ahu na Pūpūkea, miasteczko na North Shore, gdzie leżała Ohana. Niestety, w tym rejonie byli poszukiwani tylko kierowcy FedEx. Zrezygnowana już miałam zamknąć portal, gdy nagle mój wzrok padł na reklamę z hasłem: „Zostań bohaterem”. Z jakiegoś powodu moje zainteresowanie wzrosło. Po kliknięciu w reklamę uruchomił się klip wideo. Ciemnowłosy facet szedł w kierunku wieży strażniczej na plaży. Miał na sobie czerwone szorty kąpielowe i żółtą koszulkę surfingową, a jego oczy kryły się za lustrzanymi okularami przeciwsłonecznymi. U dołu ekranu wyświetliło się jego imię i nazwisko: Dennis Halemano, Hawaiian Lifeguard. Dałam głośniej. Snuł swoją opowieść przy akompaniamencie szumu oceanu i nastrojowych dźwiękach gitary:
– Miałem sześć lat, kiedy zdałem sobie sprawę, że chcę zostać ratownikiem.
Wszedł po rampie na swoją wieżę ratowniczą, która odcinała się od nieba śnieżną bielą. W tle mieniły się w blasku poranka wody Pacyfiku, jakby ktoś rozsypał w nich cekiny. Gęsto porośnięte soczystą zielenią góry pięły się ku niebu.
– Byłem z rodzicami na plaży i podczas kąpieli porwał mnie prąd odpływowy. I nagle zjawił się facet z boją ratunkową. – Dennis się uśmiechnął. – Bez wahania rzucił się w fale i wyciągnął mnie z wody. I wtedy pomyślałem: to jest właśnie to, co też chcę robić.
Kolejne sekwencje pokazywały Dennisa stojącego na swojej wieży i obserwującego ocean przez lornetkę. Jadącego quadem po plaży i skaczącego na główkę z rozpędzonego skutera wodnego. Nastąpiło podwodne ujęcie rafy koralowej i ławic ryb. Przy akompaniamencie hawajskich dźwięków Dennis zwinnymi ruchami pruł taflę wody.
– Nawet jeśli to zabrzmi kiczowato – dobiegł z głośnika jego głos – to naprawdę wierzę, że ocean działa uzdrawiająco. Obojętnie, jakie problemy mnie trapią i co mi doskwiera, ocean zmywa ze mnie wszystko w momencie, gdy się w nim zanurzam.
W końcowej scenie szedł po pustej plaży, a za jego plecami piętrzyły się ogromne fale. Na czarnym ekranie pojawiło się hasło: Be a hero. Become a lifeguard. Wpatrywałam się w te słowa przez kilka sekund, czując, że zaczynają we mnie pracować.ROZDZIAŁ 2
Następnego ranka obudziło mnie pukanie do drzwi. Usiadłam na łóżku i przetarłam powieki. Mój pokój zalewało światło słoneczne, w którym tańczyły drobinki kurzu. I choć ten widok był ładny, to przypomniał mi też, że powinnam jak najszybciej odkurzyć.
– Laurie?
Z moich ust dobyło się zaspane „Hę?”.
Drzwi otworzyły się na oścież i pojawiła się w nich głowa mojego brata.
– Wszystko w porządku? – spytał znad parującego kubka.
Spojrzałam na niego skonsternowana.
– Jest już po jedenastej. Nigdy nie śpisz tak długo.
Popatrzyłam na zegarek i uniosłam brwi.
– Och.
Od strony drzwi doleciał mnie zapach kawy. Z przesadną tęsknotą wyciągnęłam rękę po jego kubek.
– Nie przełkniesz jej.
Mieliśmy z Vince’em kompletnie różne upodobania dotyczące kawy. On pił czarną jak smoła, a ja – z dużą ilością mleka i cukru.
– Dzisiaj przełknę – odparłam, ziewając. – Zasnęłam dopiero o piątej.
– Na czym zeszło ci tak długo?
Podał mi kubek i upiłam łyk. Skrzywiłam się, gdy tylko gorzki napar spłynął mi do gardła. Vince, czekając na odpowiedź, rzucił mi spojrzenie z serii: „A nie mówiłem?”. Tymczasem musiałam się dobrze zastanowić, dlatego zwlekałam przez chwilę i usiadłam wyprostowana.
– Podjęłam decyzję. – Nawet bez kofeiny oprzytomniałabym najpóźniej w tym momencie. – Nie wracam na uniwersytet.
Vince nie mógł chyba wyglądać na bardziej zaskoczonego, dlatego wykorzystałam ten moment na wytłumaczenie.
– Nie chcę tracić czasu na przesiadywanie w salach wykładowych i zakuwanie, jak nakłonić ludzi do kupna czegoś, czego nie potrzebują.
Zmarszczył brwi.
– Nigdy wcześniej nie mówiłaś, że ci się nie podoba.
– A czy kiedykolwiek rozmawialiśmy o moich studiach?
Zabrzmiało to bardziej wyzywająco, niż zamierzałam. A przy tym chciałam tylko powiedzieć, że ostatnimi laty skupialiśmy się w rozmowach na innych kwestiach. Śmierć rodziców, koniec mojego pierwszego i jedynego związku, wypalenie Vince’a i jego przeprowadzka na Hawaje, remont Ohany…
– Laurie, gdybym wiedział, że jesteś nieszczęśliwa…
– Nie jestem nieszczęśliwa – weszłam mu w słowo. – Studia nie są dla mnie męką, ale też mnie nie satysfakcjonują. A przynajmniej nie w taki sposób, w jaki to wszystko tutaj satysfakcjonuje ciebie. – Zatoczyłam ręką wokół siebie, przypominając mu tym gestem, ile to miejsce mu dało, gdy znalazł się na samym dnie. To był jego nowy początek. Dom. – Też chcę czegoś takiego dla siebie.
Przez chwilę jakby zastanawiał się nad moimi słowami. Może wrócił myślami do przeszłości, którą spędził w Dolinie Krzemowej. Do czasu, gdy założył warty miliony start-up finansowy, którego sukces omal go nie zabił.
– Okej. I co teraz zamierzasz? Będziesz szukać pracy?
– Nie, właściwie… chcę zrobić kurs.
– Kurs? – Zamrugał. – Jaki kurs?
Odchrząknęłam, bo czekała mnie najtrudniejsza część rozmowy.
– Ratowniczki wodnej.
Wpatrywał się we mnie, jakbym mu właśnie oświadczyła, że zamierzam zdobyć certyfikat z pobierania jadu od węży albo wyławiania piłek golfowych, ale zachowałam zimną krew.
– Chcę robić coś sensownego. Mieć zawód, który jest sprawczy.
– I pierwszą rzeczą, która przyszła ci do głowy, jest akurat ratownictwo?
Widziałam w jego oczach zwątpienie.
– Ratownicy ratują życie. Gdyby nie Chip, to sama bym pewnie utonęła w zeszłym tygodniu. A mama i tata… Może i oni by… Może… – Gardło ścisnęło mi się boleśnie i urwałam.
Jego spojrzenie złagodniało.
– Gdzie zamierzasz zrobić ten kurs? Na basenie? W aquaparku?
Spojrzałam na niego ze zdziwieniem.
– Szczerze mówiąc, chciałbym zrobić go tutaj. Na O’ahu.
– Czyli… – zawahał się. – Zaraz, zaraz. Chcesz tu zostać?
Przytaknęłam.
– I pracować jako ratowniczka? – Z jego tonu przebijała mieszanina irytacji i niedowierzania. – Chyba nie mówisz poważnie!
Poczułam się przyparta do muru, więc przeszłam do ataku.
– A niby dlaczego?
– Bo… cóż, bo… – Zaczął gwałtownie gestykulować. – Bo to nie jest decyzja, którą się podejmuje, kiedy nie może się zasnąć.
Skrzywiłam się, urażona.
– To nie tak. Myślałam o tym już od jakiegoś czasu.
– O byciu ratowniczką?
– O tym, żeby tutaj zostać. Z tobą. I, szczerze mówiąc, myślałam, że będziesz zadowolony z tego powodu.
Coś błysnęło w jego oczach. Nie nazwałabym tego poczuciem winy, ale dostrzegłam delikatną nutkę skruchy. Potarł dłonią twarz.
– Będę się oczywiście cieszył, jeśli zostaniesz.
– W twoim głosie jakoś tego nie słychać.
– Ponieważ nie rozumiem, skąd pomysł, żeby zostać ratowniczką. Rozumiem, że tamto zdarzenie cię poruszyło. I że przypomniało ci mamę i tatę. Ale… to nie powód, by narażać swoje życie.
– Narażać życie?
– Ocean to nie basen, Laurie. Zwłaszcza nie na Hawajach. Tutejsze fale sięgają nawet piętnastu metrów wysokości i są bardziej niebezpieczne niż gdziekolwiek na świecie. A ty chcesz mi powiedzieć, że w takich warunkach zamierzasz wyciągać ludzi z wody? Akurat ty?
Zmrużyłam oczy.
– Co miało niby znaczyć to „akurat ty”?
– Jesteś po prostu – zawahał się – mała.
To była kropla, która przelała czarę. Odrzuciłam kołdrę na bok i wyskoczyłam z łóżka.
– Wiesz co, pocałuj mnie gdzieś – syknęłam i wybiegłam z pokoju.
– Laurie! – zawołał za mną Vince.
Wściekła zbiegłam głośno po schodach. Słyszałam, że idzie za mną, ale nie zamierzałam się zatrzymać.
– Laurie, zaczekaj!
Niewzruszona wybiegłam na taras. Południowe słońce było tak jaskrawe, że mnie oślepiało. Gdy moje oczy przywykły już do jasności, zauważyłam jakiś ruch obok siebie. Ku mojemu przerażeniu na naszej sofie wylegiwał się nie kto inny jak Chip. Ciemne włosy miał jak zwykle związane w niedbały męski koczek i był ubrany w niebieskie szorty surfingowe w turecki wzorek. I w nic więcej… Mimo że widziałam go już wcześniej bez koszulki, to teraz opadła mi szczęka. Bezwstydnie wodziłam wzrokiem po jego opalonej skórze, szerokiej klatce piersiowej i wypukłościach sześciopaku na brzuchu. Tak wyglądać może tylko ktoś, kto codziennie napina wszystkie mięśnie, by na wąskiej desce poskramiać gigantyczne fale.
– Cześć! – rzucił zupełnie bez skrępowania.
Jakbym nie pożerała go przed chwilą wzrokiem. Jakbym nie stała przed nim w samych majtkach i topie. Bez stanika. Pospiesznie skrzyżowałam przed sobą ramiona. Wkurzona, że nie mam drugiej pary rąk, żeby zakryć flamingi na majtkach.
– Cześć – powiedziałam, czując, że czerwienieję.
Co on tu, do cholery, robił? Dlaczego Vince mnie nie ostrzegł? Potem sobie przypomniałam, że przecież wspomniał mi o tym, że idą razem posurfować.
– Sorry. – Usłyszałam za sobą głos brata. Tyle że jego przeprosiny najwyraźniej nie były skierowane do mnie. – Trochę się przedłużyło – wymamrotał.
– Nie ma sprawy.
Chip się podniósł i opróżnił puszkę mrożonej herbaty, która stała na stole. Przyłapał mnie na tym, że mu się przyglądam, więc zarumieniłam się jeszcze bardziej. O ile to w ogóle możliwe. Zawstydzona spuściłam wzrok i wtedy dostrzegłam, że z moich paznokci u stóp odpadła większość miętowego lakieru. Wow. Antonim seksowności ma imię: Laurie Greenfield.
– No więc – przerwał niezręczną ciszę Chip. – Możemy oczywiście udawać, że was nie słyszałem. Ale – z przesadnym żalem wciągnął powietrze przez zęby – okno na górze jest otwarte. – Wiedzeni jakimś absurdalnym instynktem Vince i ja podążyliśmy wzrokiem za palcem Chipa. – I nie zachowywaliście się cicho.
– No to już wiesz, że Laurie postradała zmysły.
Prychnęłam z oburzeniem.
– Może zdołasz przemówić jej do rozsądku – zwrócił się Vince do kumpla. – Połowa twojej rodziny to ratownicy. Wiesz, jaka to ciężka robota. Powiedz jej, że się zagalopowała.
Chip wyglądał na zaskoczonego.
– Nie jest dobrą pływaczką – kontynuował Vince. – Utonęłaby, gdybyś jej nie uratował.
– Przede wszystkim to ona tutaj jest – wysyczałam, biorąc się pod boki. Tylko na dwie sekundy, bo od razu sobie przypomniałam, że nie mam stanika, a mój top jest cienki jak papier.
– To cholernie ciężka praca, zwłaszcza tu, na Hawajach – zaczął Chip poważnym tonem. Nie zdołałam powstrzymać się od poirytowanego jęknięcia. – Ale… – W tym momencie zamilkłam. – Można się jej nauczyć jak każdej innej.
Zdumiona zrobiłam wielkie oczy.
– Chyba nie mówisz poważnie! – Vince machnął ręką w moim kierunku. – Tylko na nią popatrz!
Nie, nie patrz, jęknęłam w duchu, ale mój brat już się rozkręcił.
– Ma ledwie metr sześćdziesiąt wzrostu. Jak mogłaby…
– Metr sześćdziesiąt cztery! – przerwałam mu ostro, unosząc brodę.
– Nawet mając metr sześćdziesiąt cztery, nie wyciągniesz z wody stukilogramowego faceta – odparł Vince.
– To nie do końca prawda – wtrącił Chip, zgarniając kolejne pełne niedowierzania spojrzenie Vince’a. – Wybacz, stary, ale to nie tak. – Wzruszył ramionami i chociaż mój brat wyglądał, jakby miał ochotę skręcić mu kark, to ja najchętniej rzuciłabym mu się na szyję.
– Kompletnie wam odbiło – mruknął Vince.
Zdumiona patrzyłam, jak znika w głębi domu. Na tarasie zapadła cisza.
– Przejdzie mu – stwierdził Chip, stając obok mnie. Pachniał kremem do opalania i woskiem do desek surfingowych. Musiałam się mocno starać, żeby nie wdychać za głęboko tego urzekającego zapachu.
– Przepraszam, że zostałeś w to wciągnięty… – Westchnęłam.
– Sam się wciągnąłem.
Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością.
– Owszem, ale nie musiałeś. Przyjaźnisz się przecież z Vince’em.
– A z tobą nie?
Lekko uniósł brwi, a w jego oczach błysnęło coś, co mnie zaintrygowało. Były brązowe, kiedy jednak dokładniej im się przyjrzało, a robiłam to od czasu do czasu, jedno oko zdawało się nieco jaśniejsze od drugiego.
– Ehe… tak. Też – wyjąkałam, bo jego reakcja wytrąciła mnie na chwilę z równowagi.
– W porządku – szepnął, a w kącikach jego ust pojawił się łobuzerski uśmiech. Cisza, która później zapadła, wisiała w powietrzu odrobinę za długo.
– Naprawdę w to wierzysz? Że mogłabym… się tego nauczyć?
– Jasne – odparł bez wahania. – Nikt nie rodzi się ratownikiem. – Pochylił lekko głowę. – Oczywiście oprócz mojego brata. – Z życzliwą kpiną wywrócił oczami.
Nie znałam brata Chipa, wiedziałam tylko, że pracował jako ratownik. Podobnie jak ich ojciec, który był nawet szefem Ocean Safety.
– A dlaczego ty nie zostałeś ratownikiem?
– Nie mogłem zrobić tego mamie. I tak przy każdym rodzinnym obiedzie jest tylko jeden temat. – Uśmiechnął się, a potem spoważniał. W jego spojrzeniu nagle coś się pojawiło. Coś mrocznego. Ponurego. Dawny ból. – Przyciągam niebezpieczeństwo. Dlatego.
Przełknęłam ślinę, a włoski na moich przedramionach stanęły dęba. Chociaż tego nie wypowiedział, wiedziałam, że nawiązuje do Keiko. Swojego najlepszego przyjaciela, który kilka lat temu stracił życie, gdy wciągał skuterem Chipa na gigantyczną falę. Atmosfera nad tarasem zgęstniała, zupełnie nie przystawała do otoczenia. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, wskazał palcem w kierunku domu.
– Pójdę sprawdzić, co z twoim bratem, i spytam, czy nie potrzebuje chusteczki.
Uśmiechnął się, ale oczy miał poważne. Nim doszedł do drzwi, zatrzymał się i obejrzał na mnie przez ramię.
– Super, że tu zostajesz, Laurie.
Nie był to pierwszy raz, gdy wypowiedział moje imię. Ale trochę tak właśnie się czułam.
* * *
Przez resztę dnia atmosfera między Vince’em i mną pozostawała napięta. Schodziliśmy sobie z drogi i rozmawialiśmy tylko o najważniejszych sprawach. Zamiast zjeść wspólnie posiłek na tarasie, zaszyłam się w swoim pokoju i spędziłam wieczór, przeglądając stronę internetową Ocean Safety. Z torbą chipsów na kolanach czytałam o wymaganiach dotyczących testów sprawnościowych i przebiegu procesu rekrutacji, który odbywał się dwa razy w roku na plaży Ala Moana w Honolulu. Do zgłoszenia potrzebne było świadectwo ukończenia szkoły średniej i aktualne prawo jazdy – i to stanowiło problem. Po dwukrotnym oblaniu egzaminu praktycznego postanowiłam, że życie i tak jest warte przeżycia, nawet jeśli trzeba się zadowolić transportem publicznym. Z taką argumentacją nie zajdę zbyt daleko w Ocean Safety. Na razie odsunęłam od siebie tę myśl i skupiłam się na procesie rekrutacji. Udział w nim wymagał dobrej formy w pływaniu, bieganiu i wiosłowaniu. Miałam właśnie sprawdzić wymagania czasowe, gdy na ekranie smartfona wyświetliła się wiadomość od Chipa. Natychmiast przestałam chrupać zaczętego chipsa.
Moje palce samodzielnie zaczęły pisać odpowiedź, którą natychmiast skasowałam i napisałam od nowa.
A ponieważ nie chciałam, żeby ta rozmowa się skończyła, dopisałam szybko: „Byliście surfować?” – i się skrzywiłam, bo zabrzmiało to jak small talk. Odpowiedział kciukiem w górę. Wgapiałam się niezadowolona w telefon. I co teraz mam napisać? Ku mej radości dostrzegłam, że znów zaczął pisać.
Zmrużyłam oczy. Przeczytałam wiadomość po raz drugi i trzeci. Odłożyłam smartfon, by w następnej chwili sięgnąć po niego ponownie i wbić wzrok w ekran. Czy to…? Może to znaczyło…? Puls mi przyspieszył.
Czekałam na odpowiedź, wstrzymując oddech.
Stało tam czarno na białym: jesteśmy umówieni. Poczułam się nagle tak, jakby mój żołądek wypełniał się bańkami mydlanymi. Palce mnie swędziały, gdy pisałam:
Smartfon zawibrował niemal w tym samym momencie.
Po czym przysłał GIF z białą limuzyną, z której wysiada facet w smokingu, niedorastający Chipowi nawet do pięt. Uśmiechnęłam się pod nosem.
Właściwie nie lubiłam niespodzianek, przeczucie podpowiadało mi jednak, że ta mi się spodoba. Odpisałam z bijącym sercem.
Gdy przeczytałam jego wiadomość, przycisnęłam telefon do piersi i zapiszczałam głupkowato.ROZDZIAŁ 3
Owszem, gdy z początkiem przerwy semestralnej wsiadłam do samolotu na Hawaje, miałam nadzieję na letni romans albo nawet dwa. Wywołana sesją egzaminacyjną posucha randkowa sprawiła, że byłam gotowa na niezobowiązującą wakacyjną przygodę. Trochę imprezowania, flirtowania, może pieszczot albo i coś więcej, gdyby nadarzyła się okazja. Siedem tygodni później mój bilans randkowy prezentował się skromnie, a wszystko przez to, że kompletnie się przeceniłam. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo będę zmęczona po całym dniu pomagania Vince’owi w remoncie i jak wyczerpująca jest praca fizyczna. Większość wieczorów spędzałam na kanapie albo na tarasie z Vince’em i Louisą. Najczęściej w piżamie, a nie w imprezowych ciuchach. Tym bardziej się ucieszyłam, że wreszcie mogę wyjąć z szafy czerwoną sukienkę na ramiączkach, którą kupiłam specjalnie na wyjazd. Była krótka i obcisła. Może odrobinę zbyt seksowna na randkę o 18.00, ale Chip będzie miał okazję zobaczyć, że jestem dorosłą kobietą. Wcześniej wyprasowałam sobie długą chabrową sukienkę. Ten kolor podkreślał błękit moich oczu, ale jednocześnie sprawiał, że wyglądałam blado. W przeciwieństwie do Vince’a, który odcień skóry odziedziczył po naszej włoskiej mamie, byłam mlecznobiała jak tata. Wystarczyło, że tylko pomyślałam o poparzeniu słonecznym, a już go dostawałam. Nie wychodziłam z domu bez posmarowania się kremem z filtrem SPF 100. Przyłożyłam do siebie czerwoną sukienkę i obróciłam się jeszcze raz przed lustrem, oceniając się z każdej strony. Skinęłam głową z zadowoleniem i powiesiłam strój na zewnętrznej stronie drzwi szafy. Zrzuciłam z siebie szorty i top, stanik zamieniłam na model bez ramiączek, a bawełniane majtki na bezszwowe stringi. Wysuszyłam brązowe włosy tak, by opadały miękkimi falami na ramiona, co uwydatniło ich karmelowy odcień, za który dziękowałam w duchu tropikalnemu słońcu. Ze względu na upał zdecydowałam się na prosty makijaż. Wklepałam korektor pod oczy, rzęsy pociągnęłam wodoodpornym tuszem, a usta naturalnym błyszczykiem, aby subtelnie je podkreślić. Następnie poprawiłam lakier na paznokciach u stóp i włożyłam espadryle na koturnie, optycznie wydłużające nogi. Po raz ostatni zerknęłam w lustro, chwyciłam koronkową torebkę i wyszłam z pokoju. Na schodach spotkałam Vince’a, który popatrzył na mnie tak, jakby urosła mi druga głowa.
– A ty dokąd?
Od wczorajszej kłótni praktycznie nie odzywaliśmy się do siebie. Nie czułam się więc zobowiązana do poinformowania go o swojej randce z Chipem. Tym bardziej że byłam pewna, iż miałby tysiąc zastrzeżeń, które można by sprowadzić do jednego: Chip był zawadiaką.
– I z kim, jeśli mogę spytać?
– Możesz – odparłam niewzruszenie, schodząc dalej.
– Laurie… – Westchnął.
Byłam wręcz zaskoczona, że nie ruszył za mną. Usłyszałam natomiast oddalające się kroki. Nie mogłam się zdecydować, czy czuję ulgę, czy łapię doła. Nienawidziłam kłótni, a jeszcze bardziej nienawidziłam kłótni z Vince’em. Ale za bardzo mnie dotknął swoim zachowaniem, żebym mogła przejść nad tym do porządku dziennego.
Gdy wyszłam z domu, stary volkswagen bus Chipa wtaczał się właśnie na nasz podjazd – i zamiast przygnębienia poczułam natychmiast zdenerwowanie. Ten samochód był stereotypem na czterech kołach. U góry biały, na dole błękitny, z deską surfingową przymocowaną do dachu i naklejkami na tylnej szybie, które częściowo się poodklejały. Samochód, który ukształtował całe pokolenie, a sześćdziesiąt lat później stał się symbolem stylu życia surferów, outsiderów i obieżyświatów. Drzwi od strony pasażera nie otwierały się tak łatwo, jak byłam do tego przyzwyczajona, więc Chip przesunął się na drugą stronę kabiny i przyszedł mi z pomocą. Otworzył usta, by się przywitać, ale najwyraźniej zapomniał, co chciał powiedzieć. Mile połechtana i lekko zawstydzona odgarnęłam kosmyk włosów za ucho i się uśmiechnęłam.
– Hej.
Chip zamrugał, otrząsając się z odrętwienia.
– Cześć.
Przesunął się z powrotem na stronę kierowcy i zrobił mi miejsce. Kiedy wsiadłam, zwróciłam uwagę na dwie rzeczy: że samochód pachnie Chipem i że na naszą randkę wybrał dość swobodny strój – spodenki surfingowe, luźną koszulę i klapki. Włosy też miał jakby dopiero co zszedł z plaży, były przesuszone i zmierzwione od słonej wody. Zapięłam pas i wygładziłam sukienkę na udach.
– Masz na dzisiaj jeszcze jakieś plany? – zapytał Chip tonem, którego nie potrafiłam zinterpretować. Czy to był komplement? Zamaskowałam irytację uśmiechem i wymamrotałam:
– To zależy.
Miało to zabrzmieć zalotnie, ale mój piskliwy głos wszystko zepsuł. Poczułam ciepło na policzkach. Wow, niezły początek.
– No więc… zdradzisz mi wreszcie, dokąd jedziemy?
– Nie – odparł, wcale nie kryjąc się z tym, że podoba mu się trzymanie mnie w niepewności.
– Nie bądź taki, daj mi chociaż jakąś wskazówkę.
Wyszczerzył się i potrząsnął głową.
– Zdradziłbym za dużo.
Wycofał bus z podjazdu i ruszył. Przez uchylone okna przyjemnie wiało, poczułam zapach oceanu.
– Vince się pozbierał?
– Nie wiem, właściwie nie rozmawiamy.
– Cholera. – Chip podgłośnił radio, aż muzyka zagłuszyła terkot silnika. Piosenka zespołu Common Kings była popularna na wyspie. – Czyli… nie powiedziałaś mu o tym? – Nie odrywając wzroku od drogi, pokazał palcem na siebie i na mnie. Ten niewinny gest wystarczył, by moje policzki zapłonęły jeszcze bardziej.
– Widział, że wybieram się na randkę, ale nie wiedział z kim.
Z ust Chipa wydobył się dźwięk, którego nie potrafiłam zinterpretować. Mógł być jednak przejawem zaniepokojenia.
– Nie potrzebujemy jego pozwolenia, żeby – zawahałam się – się spotkać.
– Jasne – rzucił pospiesznie. – Po prostu nie chciałbym, żeby między wami były jakieś niesnaski.
– Też bym tego nie chciała… – Westchnęłam. – Vince musi jednak pogodzić się z faktem, że jestem dorosłą kobietą.
– Trudno tego nie zauważyć – mruknął Chip z uśmiechem, który trafił głęboko do moich trzewi. Teraz na pewno powiedział mi komplement. Zacisnęłam usta, żeby nie wybuchnąć śmiechem, odchyliłam się na oparcie i wykorzystałam krótką ciszę, by rozejrzeć się po samochodzie. Od kierownicy i prędkościomierza bił nostalgiczny urok, a drewniany wisiorek przy lusterku wyglądał, jakby nosił go na szyi sam pionier surfingu Duke Kahanamoku. Na podłodze panował bałagan. Para butów leżała obok zgniecionej puszki coli i kremu do opalania Banana Boat. Dywanik był zapiaszczony i tak wytarty, że prześwitywała przez niego podłoga.
– Sorry. Chyba powinienem był trochę posprzątać.
Zaskoczona podniosłam wzrok.
– Och, nie! Ja tylko… To naprawdę fajny bus.
– Kupiłem go za swoją pierwszą prawdziwą nagrodę.
– Dobrze się zarabia jako profesjonalny surfer?
– Akurat tyle, że wystarczy na przerdzewiałego busa z urwanym zderzakiem – roześmiał się. – W porównaniu z takimi dyscyplinami jak piłka nożna czy koszykówka, branża surfingowa jest raczej niedochodowa. Jeśli jednak trafi się na odpowiednich sponsorów, to można z tego całkiem nieźle żyć. Medina i Fanning wyciągają półtora, a nawet dwa miliony rocznie.
Byłam pod wrażeniem, mimo że te nazwiska nic mi nie mówiły.
– Ale na razie daleko mi do nich – dodał szybko.
Uśmiechnęłam się i wyjrzałam za okno. Jechaliśmy drogą wzdłuż wybrzeża w kierunku Hale, małego miasteczka na północnym krańcu wyspy. Poza popularnymi miejscami do surfowania i bajkowymi plażami oferowało również urocze kawiarnie, bary i restauracje. Czy właśnie tam chciał mnie zabrać Chip? Ukradkiem przyjrzałam się jeszcze raz jego strojowi. Choć zasady ubioru na Hawajach były bardziej niż swobodne, to jednak wyglądaliśmy razem dość kuriozalnie. Może powinnam była raczej włożyć długą sukienkę i płaskie buty. Moje obawy rozwiały się, gdy zjechaliśmy z głównej drogi w stronę plaży. Skierowaliśmy się prosto na duży parking, gdzie panowało wieczorne zamieszanie. Po dniu spędzonym na plaży wracały do samochodów całe rodziny, obładowane torbami, przenośnymi lodówkami i dmuchanymi materacami. Surferzy przypinali deski do dachów samochodów, a tu i ówdzie ktoś polewał stopy wodą z butelki, aby spłukać z nich piasek. Zostawiliśmy parking po prawej stronie i jechaliśmy drogą jakieś kolejne pięćdziesiąt metrów, aż nagle, jakby znikąd, wyłonił się przed nami prosty budynek z jasnoszarą fasadą. Chip włączył kierunkowskaz i wjechał na wąskie, opustoszałe podwórko, gdzie zaparkował obok stojących w szeregu koszy na śmieci, które były tak pełne, że ich pokrywy się nie domykały. W thrillerze byłby to moment, w którym powinnam sięgnąć do torebki po gaz pieprzowy. Tymczasem Chip wybuchnął śmiechem.
– Wyglądasz, jakby cię obleciał strach.
Poczułam, że się czerwienię.
– Gdzie jesteśmy?
– Zaraz zobaczysz. Chodź.
Wysiadłam z samochodu i zmarszczyłam nos, gdy poczułam smród ze śmietników. Przez chwilę się zastanawiałam, czy nie jest to przypadkiem zaplecze jakiejś restauracji. Ale z zewnątrz budynek wyglądał bardziej na urząd.
– Wiem, że ten parking nie jest najpiękniejszy, ale za to darmowy.
Chip skierował się do metalowych drzwi przypominających wyjście z magazynu. Otworzył je i przepuścił mnie pierwszą. Weszłam do klimatyzowanej klatki schodowej z windą, której drzwi się rozsunęły, gdy tylko Chip nacisnął guzik. W trakcie krótkiej podróży na pierwsze piętro spojrzałam na nasze odbicie w lustrze. Zdecydowanie przesadziłam z tą sukienką i butami na koturnie. On chyba doszedł do podobnego wniosku, bo kiedy nasze oczy spotkały się w lustrze, uśmiechnął się z zakłopotaniem. I wtedy winda się zatrzymała. Drzwi otworzyły się przy akompaniamencie sygnału dźwiękowego. Oj, chyba jestem nie w tej bajce, pomyślałam. I dokładnie w tym samym momencie Chip, który stał obok mnie, powiedział:
– Jesteśmy na miejscu.