Mr. - Ok - ebook
Nadciąga Mr.–Ok, na granicach Imperium Lachów pali się już kosmos.
To druga odsłona serii, kontynuacja space-opery Zło–To. Tak w pierwszym jak i w drugim przypadku tytuł ma dwa znaczenia, których nie da się rozszyfrować bez przeczytania treści książki. Kronika Imperium Legendarnych Lachów (KILL) opowiada o następstwach rozpoczętej dawno temu wojny galaktycznej. Mimo że kosmicznemu państwu, leżącemu w Ramieniu Oriona, nikt wprost wojny nie wypowiedział, to obce siły zwane Sprzymierzonymi otaczają go z trzech stron. Uporczywa obrona blokuje postępy wroga, jednak ten uczy się na błędach, choć są dla niego naprawdę kosztowne.
Pojawiają się też dwie nowe rasy, ich nastawienie jest diametralnie różne. Wyjaśnia to historia wojny przedstawiona przez awatara biblioteki Wedan. Zło czai się już nie tylko w przestrzeni zewnętrznej, ale coraz mocniej podnosi głowę wewnątrz państwa położonego w Ramieniu Oriona. Można stwierdzić, że Sprzymierzeni nie są najważniejszym problemem Imperatora. Nadciąga Mrok, ale jego nieogarnione przestrzenie rozświetlane są też przez światło nadziei. Nim jednak nadejdzie koniec tej opowieści będziemy musieli zmierzyć się i z Mrokiem, i z Falą Ognia, która nadejdzie.
Książka wydana przez Wydawnictwo DG, Hm... zajmuje się dystrybucją.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Science Fiction |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-68695-02-1 |
| Rozmiar pliku: | 2,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ZBIÓRKA POBITEJ FLOTY RAMIENIA WĘGIELNICY
W sztabie floty Ramienia Węgielnicy, za którą służyła miejscowa wieża obronna, panowała smętna atmosfera. Zebrali się tu wszyscy marszałkowie, admirałowie, zastępcy i szefowie poszczególnych sztabów. Niewielkie pomieszczenia wypełnione sporą liczbą ludzi i gwarem sprawiały wrażenie nerwowości, między innymi z powodu bieganiny kilku młodszych oficerów raportujących sytuację. Stacja nie była w pełni kompatybilna z systemami okrętów, spisano ją na straty w ciągu pierwszego okresu walki, nikt więc nie chciał przeinwestować. Prowizorycznie ustawione meble i sprzęty komputerowo-holograficzne zdawały się wszystkim zawadzać. Mająca odbyć się za pół godziny odprawa podtrzymywała, a nawet więcej – podnosiła atmosferę stresu. Kilkunastu analityków ciągle odbierało meldunki z kolejnych dowództw flot i poszczególnych okrętów. Zbierano dane potrzebne dla marszałka zjednoczonej floty Ramienia Węgielnicy. W niektórych przypadkach odprawiano ciężko uszkodzone okręty do stoczni w innych, sąsiadujących układach, a w sytuacjach najbardziej skomplikowanych wysyłano je aż do układu Modlin. Zdolność bojowa floty spadała niemiłosiernie i pomimo uratowania z pogromu trzech czwartych jednostek ostatecznie szacowano, iż pozostanie ich w układzie Kamieniec Podolski tylko połowa. Na szczęście, jeśli tak można powiedzieć, straty rozłożyły się niemal równomiernie i zachowano ciągłość manewrową, mniejsze odnotowano w lotniskowcach i superdraghonautach.
Szef obrony wieży siedział w swojej prowizorycznej kancelarii i oczekiwał na powrót dronów z układu Mokra. Termin przybycia bezzałogowych szpiegów właśnie się zbliżał. Na szczęście odsunęło się też widmo przybycia floty Sprzymierzonych, którzy mogliby przecież teraz wykończyć osłabioną flotę Imperium. Spoglądał więc teraz spod siwych włosów na holoekrany i bębnił palcami w stolik, dodając sobie nieco pewności siebie. Odstawił kubek z zimną już kawą i sięgnął po jeden z warkoczy serowych, które uwielbiał. Właśnie żuł pierwszy z nich, kiedy na holoekranie rozbłysnęła błękitnym kolorem informacja o pojawieniu się w systemie, na punkcie wyjścia z drugiego pieca, obiektu o nieznanych na razie parametrach. Kilka sekund oczekiwania na rozpoznanie jednostki wydawało się ciągnąć dzisiaj nad wyraz długo. To, co widział on, widzieli też analitycy i astronawigatorzy floty. Być może kapitanowie niektórych okrętów podnosili już alarmy bojowe. Nie mógł być tego pewien, ponieważ jego skanery nie mogły śledzić tak dużej liczby jednostek jednocześnie, a te, które widział, na razie nie zareagowały. Wyłapał tylko wzrost szumu informacyjnego. A więc flota przesyłała w tej chwili więcej informacji niż jeszcze przed chwilą. Wreszcie skanery potwierdziły powrót drona. Włączył holotelefon.
– Przechwycić wiadomość i skierować ją wiązką prosto na moje biurko i do wydziału analiz.
– Tak jest.
Holowyświetlacz komputera zaczął przyjmować wiadomości plik po pliku, lekko mrugając, co oznaczało, że spływających meldunków jest dużo i że są obszerne.
– Panie komendancie – odezwał się dyżurny. – Mamy zapytanie ze sztabu floty Ramienia Węgielnicy, dlaczego przejmujemy wiadomości i dlaczego pan blokuje przyjmowanie rozmów ze sztabu połączonych flot?
– Proszę w moim imieniu przypomnieć flocie, że to są nasze drony i nasza inicjatywa, a na pozostawionej planecie byli nasi ludzie. A, i jeszcze jedno: dostaną zapisy zaraz po tym, kiedy my je odczytamy – wyrecytował znaną formułkę komendant układu Janusz Bem.
– Tak jest, komendancie.
Dane były dziwne. Jak cała ta wielka wojna. Wrogie jednostki rozproszyły się na zewnętrznych rubieżach po płaszczyźnie ekliptycznej. Jeżeli któraś sonda miała pecha i trafiła na wrogą jednostkę, została doścignięta i zniszczona. Niektórym się udawało. Nagromadzenie floty Sprzymierzonych wokół tlenowej planety było zasadniczo znikome, jakby nie przygotowywali się do okupacji czy desantu. Najciekawsze zaś było to, że nigdzie nie znaleziono śladów owych ogromnych bąblowatych okrętów, tak trudnych do zniszczenia.
– Przekaż materiały flocie! – wydał rozkaz po czym dodał: – W całości. Za piętnaście minut chcę pobieżny raport działów statystyk i analiz oraz taktycznego i kosmograficznego.
– Tak jest, wykonuję!
Zamyślił się. Teraz trochę bezwiednie przeglądał resztę przesłanych dokumentów. Już w szkole oficerskiej, do której trafił jako zdolny żołnierz, otrzymał przydomek „Wyrachowany”. Potrafił bez problemu wyczuć lub przewidzieć, jak kto woli, posunięcia przeciwnika i całkowicie, bez skrupułów je wykorzystać. To z jego polecenia jeszcze przed atakiem na układ Kamieniec Podolski i Mokrą, a nawet przed oficjalnym ogłoszeniem stanu zagrożenia, skierowano do podległych jego jurysdykcji układów statki ewakuacyjne. Takie postępowanie spotkało się oczywiście z protestami osadników oraz z ciekawskimi zapytaniami wojska. Sztab floty Ramienia Węgielnicy pytał w całej serii korespondencji o podstawy takich działań. Bem przekazał wtedy odpowiedź, że i tak nie wiadomo, gdzie zaatakuje wróg, a nawet, czy w ogóle zaatakuje. Jednak, gdy to nastąpi będzie miał przewagę strategiczną, a wtedy on, jako komendant układu, nie zdąży pomóc ludziom w odległych systemach. A przecież taka jest jego rola. Później flota nie była już taka miła i zaczęto nalegać, aby zaprzestał ewakuacji, którą określono mianem dywersji. Ostateczną próbą nacisku było stwierdzenie, że może on podlegać dowództwu floty. Wtedy komendant odpisał jedno słowo – „Może”. I dyskusja z upierdliwymi oficerami floty ustała. Teraz żałuje tylko jednego, że nie był dość stanowczy w swoich poczynaniach, nie udało mu się sprowadzić legendarnych ark do wycofania ludzi. Musiał zadowolić się zwykłymi transporterami, które miały, niestety, mocno ograniczone możliwości, a na koniec zostały zaskoczone w układzie Mokra. Teraz, jak to wyliczano, pozostało tam około trzydziestu tysięcy osadników, na szczęście planeta jest tlenowa, ale ma nie do końca sklasyfikowaną faunę i florę. Komendant pamiętał przecież raporty o tajemniczych zaginięciach i ponadprzeciętnej śmiertelności na po- wierzchni planety. Tam może naprawdę istnieć coś, co kocha, lubi i pożera ludzi.
– Proszę łączyć z umówionymi wydziałami – rzucił wresz- cie do holotelefonu.
– Tak jest, łączę.
Po chwili na powiększonym holoprojektorze zaczęli pojawiać się kierownicy poszczególnych sekcji. Większość znał już od bardzo dawna, a akcja ewakuacyjna przysporzyła im tylko zaufania.
– Panowie, chcę wiedzieć, co o tym myślicie i czy teraz coś nam grozi?
– Musimy zrobić kilka założeń – odezwał się analityk. Tego właśnie bał się komendant. Analityk zawsze miał najwięcej wątpliwości, a przez to najdłuższą wypowiedź. Może i dobrze, że zaczął jako pierwszy. Potruje, potruje, a potem będą tylko konkrety. – Po pierwsze, czy to była cała flota, czy tylko część, i nie mówię tu o bazie zaopatrzeniowej. Po drugie, czy uznali pokonanie naszej floty za zwycięstwo? Odpowiedzi na te pytania dadzą nam również odpowiedź na to, co zobaczyliśmy w systemie Mokra. Jeżeli to nie była cała flota, to brakujące okręty mogły się przegrupować do innej części naszego sektora i być może już atakują jakieś nasze układy, tylko my o tym nie wiemy. Jeśli ta flota uderzeniowa była pełna, to reszta okrętów już mogłaby atakować, powinny być w takim przypadku w naszym układzie, a przecież ich nie ma. Czy uważają to za zwycięstwo? I tu myślę, że tak, ponieważ rozproszyli flotę i patrolują zewnętrzne obszary, głównie sferę wyjścia z drugiego pieca. Ostatecznie sądzę, że przegrupowali okręty w celach naprawczych i będą niedługo kontynuować natarcie w głównym kierunku.
– Zgadzam się z ostatnim stwierdzeniem – wtrącił oficer taktyczny, który sprytnie wyczekał do momentu, kiedy analityk w końcu musiał zaczerpnąć tchu. – Rozrzucenie i rozproszenie całej pozostałej floty daje nam pewność co do tego, że obcy mają przekonanie o swojej przewadze. Brak oznak dokonania desantu świadczy o tym, że nie chcą na razie angażować sił na powierzchni. Brak takich decyzji oznacza, że oczekują na powrót statków dowodzenia i przy okazji oczekują prowadzenia dalszej części kampanii.
– Proszę, teraz statystyk – zdecydował Bem.
– Panie komendancie, musimy nadal ewakuować ludzi z układu Kamieniec Podolski jako następnego potencjalnego celu. Należy zamówić kolejne tury statków ewakuacyjnych.
– Też mi się tak wydaje – rzucił komendant.
– Nawigacja potwierdza, iż jedynym słusznym krokiem ze strony naszych przeciwników byłoby wykurzenie nas z tego właśnie systemu, a potem, niestety muszę to powiedzieć, eliminacja słabszych ogniw w postaci pobliskich planet o dużo słabszej obronie i mniejszym znaczeniu strategicznym. Małym nakładem obronią się przed naszymi kontratakami, odzyskają względną zdolność operacyjną i znowu wezmą się za nas.
– Zatem postanowione. Ewakuacja trwa nadal. Spróbujcie ściągnąć dodatkowe firmy transportowe, a ludzi wysyłajcie nie bliżej niż na sto lat świetlnych.
– Tak jest – odpowiedział zgodnie chórek podwładnych.
Połączenie zostało zerwane.
Podobna konferencja odbyła się w sztabie floty i padły podobne wnioski. Jednak marszałek Bolesław Chodkiewicz, dowódca pierwszej złotej floty i równocześnie dowódca floty Ramienia Węgielnicy, miał znacznie większą wiedzę niż komendant układu.
– Nastała dogodna sytuacja do przeprowadzenia kontrataku. Sprzymierzeni wycofali część floty celem napraw i jeszcze nie zdecydowali o losie planety Mokra. Są pyszni i dumni, ale nie są pewni, czy zwyciężyli, więc są też ostrożni. Musimy zepchnąć ich flotę do powtórnej koncentracji w systemie wewnątrz Ramienia Węgielnicy – tam, skąd przyszli. Wiem, że nawet to, co pozostało, jest w stanie bez problemów nas unicestwić, jednak musimy zasiać w ich sercach, czy co oni tam mają, niepewność i zwątpienie. Zadaniem naszym będzie spowodowanie jak największych strat w ich flocie przy jak najmniejszych stratach własnych.
– Czy nie będzie lepiej poczekać na obiecane uzupełnienia? – zapytał zastępca floty Ramienia Węgielnicy i dowódca piątej, czarnej floty, marszałek Dariusz Kościuszko.
– One są tylko obiecane, a czasu na dywersję mamy mało. Proszę przygotować to wszystko, co zostało nam z floty i podzielić na cztery równe zespoły. Uderzymy w czterech różnych miejscach, aby wywołać panikę wśród Sprzymierzonych, a być może uda nam się ewakuować planetę.
– Każda grupa zorganizuje ciężkozbrojny okręt, który będzie mógł przedrzeć się w okolicę planety i podjąć z niej ostatnich osadników. – Zastępca już zaczął wymyślać scenariusze.
– Najważniejsze to zadać rozproszonej i osłabionej flocie Sprzymierzonych jak największe straty. Ewakuacja planety to wartość dodana. Podejrzewam, że tuż po naszym wypadzie zjawi się tam trzon floty wroga.
– A jeśli trzeba będzie się wtedy wycofać? Przecież będziemy mieli bardzo słabą sytuację taktyczną po powrocie do układu wyjściowego, czyli do Kamieńca Podolskiego – zastanawiał się marszałek trzeciej floty, floty granatowej, Tadeusz Haller.
– Otóż, moi drodzy – odpowiedział marszałek floty Ramienia Węgielnicy – sprawy idą wielotorowo i dynamicznie. Z jednej strony mamy informację o sytuacji w utraconym układzie, z drugiej ewakuacja trwa nadal, my zwieramy szeregi, a odsiecz już jest w drodze.
– Wiem, mówiliśmy już o tym, lecz odsiecz nie pomoże nam w starciu ze Sprzymierzonymi…
– Właśnie – przerwał marszałek. – Nie w tym ma nam pomóc odsiecz.
– A niby w czym?
– Nadciągające posiłki mają odciążyć nas od ewentualnych starć podczas obrony układu Kamieniec Podolski.
– Nowa flota?
– Nie…
– A więc stworzono siły defensywnej rezerwy strategicznej opartej na pancernikach i monitorach.
– Dokładnie tak – stwierdził marszałek. – W ciągu kilku dni powinni do nas przylecieć, a wtedy wyruszymy wyrównać rachunki.SZTAB POŁĄCZONYCH FLOT „TARCZA RAMIENIA ORIONA”
Szefem połączonych flot Ramienia Oriona został dowódca drugiej floty, a jego zastępcą mianowano dowódcę floty szóstej. Obie te floty były w pełni wyposażone, kolejne dwie doposażano i ich realizacja nie była gotowa. Nowe floty wprawdzie nie były samodzielne, mogły jednak wspierać drugą i szóstą. Wywiad donosił, że koncentracja okrętów Sprzymierzonych miała się ku końcowi. Sprzymierzeni na kierunku Ramienia Oriona wybrali sobie na rejon zbiórki układy tuż za Mgławicą Oriona, korzystając z naturalnej przesłony, jaką właśnie była ta chmura pyłu i gazu kosmicznego. Pomimo ciągłego, wielosetletniego zagrożenia ze strony Szaraków i Reptilian oraz innych rejon wokół Mgławicy został dosyć dobrze zbadany, co pozwoliło teraz wytypować układy mogące posłużyć za miejsca dogodne do konsolidacji floty Sprzymierzonych. Marszałek drugiej floty Ksawery Radziwiłł, jako osoba o największym doświadczeniu bojowym, postanowił pomieszać im szyki i mimo przeciwnej postawy marszałka floty szóstej Rafała Bukawskiego, który nalegał na zakończenie wyposażenia i szkolenia dwóch nowych flot, przygotował przeniesienie działań bojowych poza granice Imperium.
Zbiórka wszystkich zdolnych do boju okrętów i sprzętu zaopatrzenia dobiegała końca, ostatni maruderzy wyłaniali się właśnie z punktu wyjścia. Plan był tradycyjnie prosty.
– Wpadamy, napieprzamy i spadamy – sugerował optymistycznie marszałek, nie zwracając uwagi na rynsztokowy język.
Atak frontalny miał rację bytu jedynie w przypadku całkowitego zaskoczenia, ale i z tym też się liczono. Zaplanowano serię skoków z racji realnych utrudnień związanych z gęstością „porodówki” w Orionie. Skoki zaplanowano samodzielnie, aby masowym wyjściem z podprzestrzeni nie zdradzić zbyt szybko swoich pozycji oraz po to, aby okręty wyposażone w system maskowania wcześnie objęły wychodzące masywniejsze jednostki. Wejścia w układy podejrzewane o to, iż tam właśnie grupują się jednostki wroga, miano przeprowadzić szykiem bojowym „diamentową tarczą”, której trzonem będzie druga i szósta flota. Jej osłonami miały być dwie pozostałe, nie w pełni skompletowane, jednostki bojowe. Szyk ten będzie zastosowany również w czasie podróży. Do nowo przybywających okrętów przesyłano zakodowane wiadomości o planowanych seriach skoków oraz ich czasie realizacji i miejscu w szyku. Okręty ustawione zostały na pozycjach już kilka godzin przed zaplanowanym startem, maruderzy podlatywali na drugich piecach, wykorzystując mikroskoki, i błyskawicznie uzupełniali luki w szyku.
Statki czterech flot połączonej floty Ramienia Oriona oraz jednostki pomocnicze zbliżały się względnie szybko do strefy skoku. Nie było już ani jednego spóźnionego okrętu. W strefie skoku flota odczekała około dwudziestu minut w związku z przekazaniem informacji z i do sztabu głównego floty. A potem nastąpiły skoki. Marszałek Ksawery Radziwiłł, przemierzając wraz ze swoją flotą olbrzymie przestrzenie, postanowił zasiąść za biurkiem i odczytać ostatnie rozkazy i informacje uzyskane z centrali.
Rozkazów rzeczywiście nie było dużo wśród nowych dokumentów leżących w formie kartuszy na lewej stronie masywnego biurka. Za to mnożyły się analizy i statystyki sztabu. Zauważył też wskazówki wywiadu. Od nich zacznie lekturę. Aby czytanie było bardziej przyjemne, włączył wizualizację mijanych przestrzeni, a zwłaszcza ciekawych układów. Rozsiadł się wygodnie, położył nogi na fotelu naprzeciwko, trzymając w ręce elektroniczny kartusz. Analiza wydziału Wywiadu Imperialnego zapowiadała się ciekawie w związku z załączoną podstawą. Całość firmowano odnalezioną ostatnio biblioteką Wedan. Wszystko wygladało interesująco od początku do końca. Rozmaite konkluzje, niejednokrotnie pesymistyczne… Widać było jednak światełko w tunelu. Sprzymierzeni pod wodzą Aniołów będą się mścić i wyrównywać rachunki. Wygląda na to, że w sektorze Ramienia Oriona po prostu zaspali albo przegapili swój czas i ludzie wymknęli się spod kontroli lub opieki. Kiedyś musiało to nastąpić, a teraz ludzkość rozpleniła się po całym niemal Ramieniu. Sprzymierzeni będą przeczesywać układ po układzie w poszukiwaniu potomków Wedan. A on siedział całkiem swobodnie w fotelu marszałka połączonych flot. I miał serdeczny zamiar dobrze im skopać tyłki. Co więcej, nawet miał plan. Nie doczytał jeszcze do końca, kiedy zmęczony rozejrzał się po kabinie, w szczególności po ścianach, na które rzucane były widoki zmieniającego się kosmosu. Mgławica w Orionie zbliżała się nieustannie, jeszcze kilka godzin i znajdą się na pierwszym przystanku nominalnie będącym w mgławicy. Później skoki będą krótsze, ponieważ gęstość i zakłócenia grawitacyjne spowolnią podróż. Mgławica wyglądała magicznie w świetle widzialnym, od tysiącleci fascynowała ludzkość, a kiedy Polacy skonstruowali pierwszy prawdziwy silnik międzygwiezdny, nazywany dosyć prosto „drugim piecem”, polecieli właśnie do mgławicy. Trwało to wprawdzie długo, bo pierwsze tej generacji piece były niestabilne i potrafiły się zepsuć, ale wyprawa nie zajęła kilku pokoleń, lecz kilka lat. Co ciekawsze, przyniosła sporo ważnych informacji. Po pierwsze, że mamy mnóstwo wrogów, i to w wcale nieodległym kosmosie. Po drugie, natrafiono na małą wedańską bibliotekę, w której znaleziono sposób na usprawnienie napędu. Teraz lecieli zupełnie inną trasą, a miejsce docelowe wyprawy – czy tego czegoś, w czym uczestniczyli – było skryte za mgławicą. Sama mgławica była tak olbrzymia, że nie było sensu realizować archaicznych tras przelotowych, do tego niezwykle potrzebny był efekt zaskoczenia i stąd trochę odmienny od zwyczajowego kurs.
Marszałek Ksawery chętnie wpatrywał się w wizualizację przestrzeni, dookoła niego leniwie poruszały się systemy gwiezdne upstrzone różnymi kolorami w zależności od faktycznej barwy oryginału ich gwiazd centralnych. Z boku, oznaczone kartuszami, przelatywały – oczywiście wirtualnie –okręty Imperium ustawione w porządku diamentowym. Jeszcze kilka godzin, zanim wyjdą w przestrzeni w okolicach pierwszego przystanku w mgławicy – tam będzie miała miejsce regeneracja pieca drugiego, a następnie z sąsiedniej strefy skoku dokonany zostanie kolejny transfer do następnych układów w mgławicy. Jeśli nie zajdą jakieś zmiany w równowadze grawitacyjnej, to wszystkie skoki zajmą niespełna dwa tygodnie.
Już miał zacząć czytać na nowo, kiedy w melancholijny nastrój wprowadziła go myśl o rodzinie. Pochodził z rodziny imperialnej, lecz jego prawo do tronu było odległe, za to był najwyżej z rodu w hierarchii wojskowej… Co tu ukrywać, był zamożnym człowiekiem, który z powodu swoich zainteresowań i aby spełnić obowiązek obywatelski, wstąpił do służby i tak się zagalopował, że aż został marszałkiem floty. Jego synowie i córki nie podzielali tegoż obowiązku. Wszyscy, już pełnoletni, pełnili inne misje i realizowali swoje pasje życiowe. Od zarządzania wspólnym majątkiem rodu, przez politykę do skłonności poetycko-pisarskich. A on? On miał już tego wszystkiego trochę dosyć, miał takie przeczucie, myśl taką, która zaprzątała mu głowę i nie chciała się od niego odczepić, że życie swoje, mimo że udane i pełne sukcesów, jednak rozmienił na drobne. Wielu ludzi zazdrościłoby mu takiej kariery, osiągnięć i ułożenia sobie życia, on czuł to zupełnie inaczej. Miał wrażenie, że jest taki… cienki, płaski i przeźroczysty, wyprany z kolorów życia. Nie był jeszcze stary, obchodził dopiero siedemdziesiąte piąte urodziny, a do końca militarnego kontraktu z Armią Imperium, którego przedłużenie i tak miał zamiar negocjować, pozostało pięć lat. O nie, nie był stary. Może to ta wyprawa, dawno już na takiej nie był… Może to ten ogrom odpowiedzialności… Albo to, że nie będzie na ślubach swoich wnuczek i może przecież nie wrócić, ale też zawieść oczekiwania. Chociaż z drugiej strony, jeśli nie on, to kto? Z jego doświadczeniem i zdolnościami było co najwyżej kilku ludzi w Imperium, wszyscy już dowodzili swoimi jednostkami i jak wynikało z przedstawionych informacji, dobrze sobie radzili. Z młodszych pokoleń też kilka osób prezentowało podobne zdolności, a z całkowitych świeżaków też by się dało kogoś wybrać. Kilka, kilkanaście osób na tym etapie i poziomie.
Przyglądał się trzymanemu w ręce kartuszowi wykonanemu ze specjalnego tworzywa. Nie wiedział, czy ma go otworzyć, czy cisnąć o ścianę. Miał dziwne wrażenie, przeczucie, że czegoś ważnego nie dopatrzył, że gdzieś jest błąd. Czy to błąd taktyczny polegający na powtarzaniu uderzenia, które przeprowadzono z dobrym skutkiem w Ramieniu Perseusza, czy raczej coś innego. Stawiał na coś innego, a że nie lubił być zaskakiwany, nie czuł się komfortowo.
Wreszcie pochylił się nad tekstem. Pliki zastrzeżone Agencji Wywiadu przykuły od razu jego uwagę. Analizy ostatnich potyczek oraz częściowe relacje z akcji w Ramieniu Perseusza były, jakby to powiedzieć, dziwne. Sprzymierzeni wcale tak do końca sprzymierzeni nie byli, dzielili się na frakcje i rasy. Dziwne, że w ogóle zdecydowali się na wspólną akcję, odnowienie wieczystej umowy. Notatki czytało się dobrze, ponieważ autorzy wplatali komentarze oparte na danych uzyskanych w Bibliotece Wedan. Niewiarygodne, jakie to stawało się przejrzyste.
Ktoś zadzwonił do drzwi.
– Kto tam? – zapytał marszałek.
– Twój zastępca – odpowiedział mu głos.
– Co tu robisz?
– Chciałem pogadać, ale raczej w środku.
– Zapraszam – zreflektował się Radziwiłł.
Drzwi otworzyły się z cichutkim sykiem.
– Co ciekawego robisz, że nie chciałeś mnie wpuścić? – zapytał zastępca.
– Czytam nowości ze sztabu.
– Ja już tę lekturę mam za sobą – odpowiedział admirał Kiliński – i mam też swoje przemyślenia, a zresztą nasza analityka też się tym zajęła.
– Więc twierdzisz, że przychodzisz mi na ratunek?
– Można tak powiedzieć.
– Zatem usiądź. Czego byś się napił? – Marszałek z radością czynił powinności pana domu.
– A czym chata bogata? – odpowiedział filuternie admirał.
– Poczęstowałbym cię kawą, ale wiem, że nie lubisz… – zdziwiony wyraz twarzy admirała nie uszedł uwadze marszałka – …więc zaproponuję przedni koniaczek, chyba że ostatecznie reflektujesz miodek jedynak?
– No trudno. Pozostańmy przy miodku.
Marszałek coś tam pozapisywał na wirtualnej przenośnej konsoli i w ciągu kilku dosłownie chwil niewysoki robot towarzyszący zaopatrzył obu w srebrne dzbanki ze słodkim trunkiem w kolorze bursztynu. Pozostawił na stole butelkę w kształcie bukłaka i oddalił się w bliżej nieznanym kierunku.
– Co ciekawego spostrzegłeś w tych zapisach? – Marszałek był wyraźnie ciekaw opinii swojego zaufanego podwładnego.
– Mam kilka rzeczy, których nie jestem w stanie pojąć – zaczął zastępca Kiliński – jednak widzę parę dogodnych dla nas przesłanek.
– Co jest dla nas na przykład pozytywne?
– Opieszałość i ociężałość Sprzymierzonych. Taka zachowawcza polityka wojenna.
– Mógłbyś to jakoś dokładniej opisać?
– Chociażby tak: nie wycofują się z raz zdobytych układów. Bronią się w nich do momentu, aż przechodzą do natarcia w następnym układzie. Co ciekawe, nie atakują wyrywkowo, lecz sukcesywnie, terytorialnie, układ po układzie.
– Też to zauważyłem, może to być dla nas bardzo ważna wiadomość. Możemy z powodzeniem wykorzystywać tę niefrasobliwość. Będziemy ich nękać, gdzie się da, i ugrywać dla nas porcje czasu.
– Wyobrażasz sobie sytuację, kiedy atakujemy ich systemy macierzyste?
– Tak, ale nie znamy ich lokalizacji – powiedział zadumany marszałek.
– Wojna może potrwać ponad sto lat, to i lokalizację może znajdziemy…
– W ten sposób rozumując, to tak.
– Czy jeszcze odkryłeś coś ciekawego? – dociekał marszałek.
– Mimo że nienawidzą wszystkiego co wedańskie, to jednak dzielą się na rasy i frakcje. Uważam, że są między nimi lepsi i gorsi. Biblioteka opisuje około dwudziestu, do dwudziestu dwóch, ras Sprzymierzonych. Na pewno są dwie grupy. Pierwsza to ADD, druga to nasi odwieczni ciemiężyciele, podejrzewam trzecią grupę wielkich przegranych poprzedniej wojny, która, jak wiemy, mocno przetrzebiła cywilizacje naszej galaktyki.
– Masz chyba rację, widzę to podobnie – zaczął marszałek – jednak w paru miejscach nieco się różnimy. Mnie na przykład wydaje się, że grup może być więcej, co ułatwi nam rozgrywkę pomiędzy Sprzymierzonymi, a w efekcie odciąży nas w trakcie wojny.
Zamilkli na chwilę. Postanowili delektować się przyniesionym przez robota trunkiem. W tym czasie uległ zmianie obraz wyświetlany przez holorzutnik. Z lekko zmieniającego się wirtualnego świata Ramienia Oriona komputer zaproponował przedstawienie układu, w którym zakończy się skok. Marszałek zgodził się, ponieważ sam wcześniej zaprogramował rzutnik, aby ten wyświetlał co ciekawsze miejsca na drodze armady. Tym razem komputer wytypował przystanek końcowy jako miejsce potencjalnie interesujące. Zaraz miało się okazać dlaczego. Spektakularnie ciasno powiązane ze sobą cztery czerwone karły o masach nieprzekraczających siedmiu dziesiątych masy Słońca, ale sumarycznie stanowiące dość zwarte centrum grawitacyjne, z tą jednak pozytywną zależnością, że niewidoczne dla światła widzialnego. Co ciekawe, dwie gwiazdy miały stałych towarzyszy, planety skaliste tuż na złotej granicy, jeśli chodzi o gwiazdy niskiej emisji. Reszta planet krążyła sobie po różnych, dowolnych trajektoriach, jakby nie było zagrożenia dla całego układu, zwłaszcza iż były to pokaźne gazowe nadgiganty. Planety te tylko przypadkiem nie przekształciły się na przykład w czarne lub brązowe karły. Mimo swojej pozornie i względnie niedużej masy stanowiły ważny punkt w mało przewidywalnej strukturze układu.
Jasne stawało się to, że układ powstał z rozpadu wielkiej gwiazdy o masie kilkudziesięciu mas Słońca i pozwolił poprzez centrum grawitacyjne na stworzenie układu wielokrotnego. Układ ten poprzez swoje wariacje i permutacje wysprzątał wszelkie pozostałości po poprzedniej supernowej. Czysty, wysterylizowany i zwariowany układ w kosmicznej porodówce obłoku molekularnego w Orionie.
– Przejdziemy go bokiem i nadrobimy sporo czasu oraz unikniemy wielu kłopotów – rozwinął temat Kiliński, spoglądając na zaproponowany przez holorzutnik obraz. – Mam nadzieję, że zdążymy i pomieszamy im szyki.
– Cała ta eskapada to właśnie ma na celu. Mamy zrobić, dokładnie jak w Ramieniu Perseusza, zamieszanie i kupić nam więcej czasu.
– Wiesz, z danych wywiadu wynika, że Sprzymierzeni uczą się powoli, jednak uczą i mają ogromną przewagę.
Marszałek zamyślił się. Czyżby Kiliński także odczuwał dyskomfort związany z niepewnością dalszych losów? Czy czuje nieokreślone zagrożenie dla całej misji? Podniósł kufel, trochę z przyzwyczajenia spojrzał przez kryształowe ścianki w kierunku największego źródła światła, aby ocenić zawartość pucharu pod względem ilości i głębokiego, szlachetnego koloru markowego trunku. Zawsze zastanawiało go, jak artyści z Fabryki Rzeczy Ekskluzywnych rodziny von Kopf tworzyli tak delikatne i piękne przedmioty? Jak umieszczali w ażurowych konstrukcjach rubinowe szkiełka i do tego jeszcze okraszali całość ornamentami Imperium, Imperatora albo, jak w tym przypadku, jego własnego rodu.
Kiliński zauważył tę chwilę zadumy i nie miał zamiaru przeszkadzać Radziwiłłowi. Sam podniósł swój puchar i także spojrzał przez naczynie. Czyżby to jedna z tych ostatnich chwil tak zwanego świętego spokoju? Po którym zostaną zgliszcza i długotrwała, niekończąca się wojna zaglądająca w każdy zakamarek tej galaktyki.
– Coś nie daje ci spokoju – zaczął od nowa Kiliński.
– Aż tak widać?
– Może nie aż tak, ale ja cię za dobrze i za długo znam, żeby tego nie widzieć.
– Czy masz takie przeczucie, że czegoś nie dopilnowaliśmy?
– Myślisz o ostatnich wiadomościach z wywiadu?
– Nie jestem tego taki pewien, jednak raczej nie o to chodzi.
– No to ci się przyznam, że ja też mam coś na kształt przeczucia. – Kiliński w końcu przeszedł do konkretów. – Coś mi nie pasuje. Nie mogę dojść do sedna. Z każdym rokiem świetlnym zbliżamy się do naszych problemów i może o to chodzi.
– Porozmawiam z najwyżej postawionym oficerem wywiadu na naszych okrętach i dam mu zadanie wyszukiwania problemów.
– Najgorzej, jeśli on też będzie miał takie przeczucia.
– To nie będzie najgorzej, tylko bardzo dobrze, bo facet będzie miał już jakieś przemyślenia, jeśli nie wnioski.
Stuknęli się kielichami i prowadzili rozmowę, nie uzyskawszy jednak odpowiedzi na większość zadawanych pytań.INSTALACJA UKRYTA GDZIEŚ W GĘSTO ZALUDNIONYM UKŁADZIE IMPERIUM
Raport wydawał się być zwięzły. Poszczególne etapy poszukiwań i wprowadzane w trakcie korekty zmieniały przebieg wydarzeń. Analitycy już na samym początku wyraźnie informowali o niebywałym, acz nader korzystnym, splocie wypadków. Takiego farta nie opisuje żadna definicja szczęścia.
– A jednak zamach – odpowiedział jeden z trzech oficerów ukrytych w zakamuflowanym biurze trzystupiętrowego supernowoczesnego wieżowca będącego własnością jednej z rodzin imperialnych. – Zastanawiam się tylko, czy to profesor miał być ostatecznym celem?
– Jak sam widzisz – zaczął drugi, wpatrując się w kartusz z meldunkami – zagadek jest więcej, chociażby obca technologia spleciona z naszą, a właściwie z technologią udającą naszą.
– I ta wiązka – wtrącił trzeci, dopinając ostatni guzik staromodnego garnituru – to całkowicie nowa i nieznana nam technologia. To znaczy, wiedzieliśmy, że tak można, tylko nie wiedzieliśmy jak.
– Więc mamy do rozstrzygnięcia kilka zasadniczych pytań.
– A mnie się wydaje, że to wszystko się łączy – drugi nadal nie odrywał się od kartusza. – Tyle że my mieszamy i wiemy już być może za dużo.
– Możesz rozwinąć kwestię „za dużo”? – Pierwszy wyraźnie się zainteresował .
– Ano tak – drugi wreszcie oderwał się od kartusza. – Wojna na trzech frontach, odnalezienie Biblioteki, działania biura wewnętrznego i obcy wywiad na naszym terytorium. Moim zdaniem to wszystko jest powiązane.
– Czyli uważasz – trzeci wstał z głębokiego fotela i podszedł do tablicy sterującej, na której poprawił działanie zagłuszania – że ktoś gdzieś stoi za niektórymi dziwnymi zdarzeniami. – Poprawione pole ochronne na chwilę przyjęło delikatnie błękitny odcień, informując w ten sposób o pełnej sprawności. – Że ogromne przedsięwzięcie, jak przygotowanie do wojny dwudziestu dwóch ras, współgra z zamachem na czołowego naukowca Imperium?
– To jeszcze nie wszystko – drugi postanowił skorygować swoje przemyślenia. – Zastanawia mnie, dlaczego jeszcze całkiem niedawno wygaszaliśmy przemysł obronny i jak to się stało, że kilku przenikliwych superprzedsiębiorców kontynuowało zbrojenia?
– Panowie, ale czy my przypadkiem nie za daleko odskakujemy od pierwotnego tematu? – Pierwszy próbował usystematyzować dyskusję.
– Otóż uważam, że nie. Bo tak daleko sięgają macki naszych przeciwników. – Drugi nie dał się odwieść od teorii megaspisku.
– Czyli zamach na profesora Generalskiego uważasz za manifestację możliwości obcego wywiadu, obcej służby – wtrącił trzeci, który nadal stał przy panelu i coś zapisywał, tudzież regulował.
– Tak, ale, jak sami widzicie, to by znaczyło, że kiedy my wygaszaliśmy przemysł, obce siły właśnie zaczęły się zbroić i organizować na naszym terenie. Stawiam na wyprzedzenie przynajmniej dziesięciu lat.
– Czy ten obcy wywiad to nie są przypadkiem nasze własne służby wewnętrzne?
– Wtedy nazywalibyśmy ich działalność zdradą, a mamy wojnę i łatwo wykonuje się wyroki – wieszczył drugi. – Oni nie są głupi, oni chcą tylko władzy.
– No, wreszcie – mruknął trzeci, cały czas manipulując przy konsoli. – Sami popatrzcie.
Stojąc w środku małego biura, manipulował cały czas danymi, a wokoło holorzutnik wyświetlał różnego rodzaju informacje.
– Jak sami widzicie, lecimy od początku. Coraz rzadsze, ale coraz mocniejsze uderzenia z kierunku nazwanego głównym, czyli z Ramienia Oriona. Różne rasy i różne typy konfrontacji. Całkowicie stabilna i spokojna sytuacja w strefie zakazanej. Nawet mimo łamania zakazu lotów nic tam się nie działo aż do czasu odkrycia Biblioteki.
– Tak. – Drugi też to zauważył. – Bitwa o Rio de Janeiro de Nova też była w odpowiednim czasie, tak jak i nasza reakcja.
– Myślicie, że w tym czasie siatka już działała? – zdziwił się pierwszy i niemal w ostatniej chwili zarzucił pomysł obgryzania paznokci.
– Otóż, tak.
– Oczywiście – potwierdził trzeci.
– Wielki Inkwizytor nie będzie zachwycony naszą analizą. – Pierwszy się zasępił.
– Nie będzie, bo nasza analiza potwierdzi tylko jego obliczenia.
– Do tego – znowu wtrącił drugi – wszystko pokrywa się z przeprowadzonymi obliczeniami dotyczącymi matematyki wojny. Więc potwierdziliśmy potwierdzone.
– Czy są możliwości złamania losu?
– Dopóki gramy, dopóty jesteśmy zwycięzcami. To my jesteśmy najbardziej nieprzewidywalnym ogniwem całej układanki.
– Dobra, przejdźmy do Generalskiego. – Trzeci postanowił zmienić tok dyskusji.
– Wie o rozmowie?
– Tak, umawiałem go dwa dni temu, lekarze stwierdzili, że nie ma żadnych przeciwwskazań. Dochodzi szybko do formy, nadspodziewanie szybko. To co, łączyć z jego kwaterą?
– Łącz.
– Czekaj – zreflektował się pierwszy. – Może najpierw skontaktujmy się z jego lekarzem. Jak mu tam? Daj może szefa ratowników.
– Dobra, najpierw lekarz.
Po chwili oczekiwania na wyrażenie zgody na połączenie lekarz pojawił się na holoprojektorze.
– Witam panów. Długo oczekiwane przeze mnie połączenie z wami wreszcie ma miejsce – zaczął z ironią.
– Pana ironia kwitnie – odpowiedział pierwszy. – Jak pacjent? Również się kłaniam.
– Pacjent bardzo dobrze, gdyby nie tajemnica służbowa o jego odratowaniu, już dawno byłby w domu.
– Czy można z nim rozmawiać, no wie pan, na tematy drażliwe?
– Szanowni panowie, nie stwierdzono u uratowanego traumy po- wypadkowej, wydaję zgodę na przeprowadzenie zdalnego przesłuchania tudzież dyskusji.
– Tak, o to też chcieliśmy zapytać, więc dziękujemy – kontynuował pierwszy, pozwalając sobie na nonszalancki łyk kawy. – Interesuje nas również pańska i szanownego grona lekarskiego, które pan reprezentuje, ocena stanu pacjenta oraz ocena akcji ratunkowej i pozostałych czynników mających wpływ na uratowanie profesora.
– Proszę pana tajnego agenta, chciałbym panu przypomnieć, iż każde wyjście z nadprzestrzeni w przestrzeń w trybie nagłym jest wysoce obarczone śmiertelnością, ale w tym przypadku pacjenta uratował pierwszy piec, który działał, utrzymując wszelkie zasilanie i grawitację. Jak pan wie, jest on również odpowiedzialny za tworzenie pola ochronnego, a co za tym idzie pola inercji, i podczas wypadku pierwszy piec zadbał o zachowanie tych pól na poziomach ratujących życie, a w zamian spalił wszystkie inne połączenia, w tym łączność. To pierwsza część wywodu, resztę zrobiły nanomedy, które znajdując się w skafandrze profesora, uznały, że nie utrzymają go same przy życiu, więc postanowiły ulokować się wraz z ciałem koło jakiegoś łatwo dostępnego źródła energii, w tym wypadku konsoli dowodzenia. Brak u pacjenta urazów zewnętrznych i wewnętrznych, nie stwierdziliśmy wad umysłowych ani obcej ingerencji genetycznej czy jakiejkolwiek innej. Wprowadziły ledwie przytomnego profesora w stan śpiączki i czekały na ratunek.
– Sprytnie.
– Bardzo sprytnie. Uratowały mu życie.
– Dziękuję, panie doktorze.
– Dzięki, Wasza Złośliwość, wisisz mi kawę…
– Masz u mnie kawę i dobry miód…
Przekazali sobie znak pokoju, po czym trzeci zakończył połączenie.
– Dobra, a teraz dawaj profesora. – Pierwszy chciał iść za ciosem.
– Momencik. Sprawdzam aktualizację poziomu zabezpieczeń.
– Jasne.
– Dobra, zaraz pójdzie.
Chwilę później uzyskali połączenie z profesorem, który akurat ręcznikiem kąpielowym wycierał włosy. Widocznie uznał, że to nie będzie ani jemu, ani rozmówcom przeszkadzało.
– Profesorze, nie przeszkadzamy? – rozpoczął pierwszy.
– Oczekiwałem tej rozmowy! – Nie zaskoczył ich tym wyznaniem.
– Witamy wśród żywych, niewiele brakowało.
– Oj tak, całe szczęście. Dzięki nanobotom i niezawodnemu pierwszemu piecowi.
– Zacznę standardowo: podejrzewa pan kogoś, profesorze?
– Niby kogo?
– Ekoterrorystów.
– Nie, nikogo nie podejrzewam.
– A czy przypadkiem na stacji, to znaczy w Bibliotece, nie zaszło coś dziwnego?
– Dziwnego nie, ale Biblioteka ostrzegała mnie przed budową nanobotów wyższych poziomów, lecz do nich jeszcze trochę nam brakuje.
– Może Biblioteka coś knuła, na miejscu podpuściła, a kazała wykonać wyrok?
– Nie wydaje mi się. Awatar stacji był raczej przyjacielski, choć stanowczy.
– Przecież przekazali panu wiele informacji na temat swoich badań i ślepych zaułków.
– Tak, ale to nie znaczy, że za tym idzie wyrok! – Profesor starał się w rozmowie wypaść pewnie, podejrzewał, że tak rzeczywiście nie jest.
– Może o coś innego zapytamy… Mamy czarną skrzynkę, ale niech nam pan sam opisze, co się działo?
– Dobrze. Wszystko dla mnie zaczęło się w połowie trzeciego skoku. Na głębokości jakichś czterdziestu procent zaczęły wysiadać niektóre mało znaczące układy.
– Nie zdziwiło to pana?
– Z początku nie. Wie pan, pomyślałem, że to sprzęt wojskowy, coś się zepsuje, ale wykona zadanie. Jednak zauważyłem, że usterki występowały cyklicznie, a potem kaskadowo – ciągnął profesor.
– Może pan dokładniej? – poprosił drugi.
– Jakie konkretnie się zepsuły, nie pamiętam, przy trzeciej awarii zorientowałem się, że cykl wynosi około czterdzieści minut, a wie pan, potem to już miałem mało czasu. Po prostu wszystko się sypnęło. Gdyby nie mediboty byłoby po mnie…
– Właśnie, a te mediboty to, proszę pana profesora, są ze zwykłej produkcji?
– Wiedziałem, że o to zapytacie… Otóż nie są zwykłe. To moje najnowsze egzemplarze. Specjalne. – Generalski domyślał się, że i tak się dowiedzą, więc lepiej się przyznać.
– W czasie awaryjnego wyjścia z nadprzestrzeni utworzyły wokół pana osobiste pole ochronne. – To wrzucił trzeci. – To chyba sporo wykracza poza dotychczasowy trzeci poziom.
– Tak, wykracza, i jestem zaskoczony, że do tego doszło. – Pytania zaczynały być niewygodne, a on nie miał zamiaru za bardzo się tłumaczyć. Nie wiedział, jak się wyłgać z dalszej rozmowy z wysłannikami Wielkiego Inkwizytora. – Nadal nie są to nanoboty piątej generacji. To tylko jeden dziwny, acz pomocniczy, czynnik.
– Wiemy, profesorze. Proszę się nie denerwować. Jeszcze tylko kilka pytań.
– Proszę – zgodził się niechętnie profesor.
– Czy umieścił pan w swoim raporcie – zaczął pierwszy – wszystko?
– Tak.
– Panie profesorze, mnie chodzi o raport naukowy ze spotkania z Awatarem. Sztuczna inteligencja Biblioteki Wedan miała panu prawdopodobnie przekazać więcej, niż pan mówi…
– Nie mam powodów, by coś ukrywać – skłamał bez mrugnięcia okiem. Trzeci na wykresie w swoim biurze zauważył ten fakt, ale nie dał tego po sobie poznać.
– Myślę, że gdyby miało to znaczenie dla obronności Imperium, nie ukrywałby pan niczego. – Pytanie miało na celu ukierunkowanie poprzedniego kłamstwa.
– Ależ nigdy. – Teraz nie kłamał, czyli dowiedział się czegoś, co zataił, nie było to jednak coś na wagę istnienia państwa.
– Dziękujemy, panie profesorze, życzymy powrotu do zdrowia i do pracy.
– Owocnej pracy, panowie.
Rozmowę przerwano. Oficerowie ponowili zabezpieczenie swojego biura.
– Kłamał.
– To wiemy.
– Nie ma niczego na sumieniu.
– Raczej jest ofiarą.
– Może mieć potężną wiedzę.
– Może. Nie musi.
– Z samym wypadkiem, a raczej z zamachem, nie miał wiele wspólnego poza tym, że był ofiarą.
– Zgadzam się.
– Ja też.
– Zauważam raczej jego nieczyste interesy w nanobiznesie i tajemniczą wiedzę pozyskaną z biblioteki.
– Tak wygląda sprawa i tak ją trzeba opisać.
– Niestety, jak wydobrzeje, trzeba go wypuścić do domu.
– Niestety.
– Dobrze, przejdźmy dalej. Jaki mamy kolejny punkt na dzisiaj?