Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja

Mroczny kochanek - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
26 września 2025
1000 pkt
punktów Virtualo

Mroczny kochanek - ebook

Rozbita, złamana na zawsze.

Stałam się cieniem kobiety, którą kiedyś byłam. Coraz częściej tracę kontakt z rzeczywistością, ale jest ktoś, kto nie pozwoli mi sięgnąć dna.

Romero Pierce. Nieustępliwy, posępny, tajemniczy. I tak cholernie przystojny.

Pojawia się w naszym domu nagle, bez żadnego ostrzeżenia. Wkrótce zostaje moim osobistym bodyguardem, choć wcale nie potrzebuję ochrony. Bardziej cenię spokój i wolność.

Romero obserwuje każdy mój ruch, co jest irytujące i uciążliwe. A jednak to właśnie jego obecność rozpala we mnie ogień, którego nie potrafię ugasić, sprawia, że nie umiem pohamować swoich erotycznych pragnień. Z każdym dniem zmysłowe napięcie między nami staje się coraz intensywniejsze. Nigdy nie sądziłam, że poczuję coś takiego. Ale czym to właściwie jest?

Romero skrywa mroczne sekrety. Ma własną dramatyczną przeszłość, którą stara się ukryć, lecz prawda i tak zawsze wychodzi na jaw.

Kim dla mnie jest? Wrogiem czy sprzymierzeńcem? A może mrocznym kochankiem? Już sama nie wiem…

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-91-8076-800-9
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Ta­tum

Dzie­sięć lat wcze­śniej

Gdy tylko otwo­rzy­łam oczy, na mo­jej twa­rzy roz­lał się uśmiech: dzi­siaj za­czy­nały się wa­ka­cje.

Po dzie­wię­ciu mie­sią­cach szkoły w końcu na­de­szło lato, a wraz z nim za­słu­żony od­po­czy­nek. Gdy­bym miała krótko opi­sać, jak się czu­łam, naj­bar­dziej pa­so­wa­łoby słowo „eks­cy­ta­cja”. Cu­downa była świa­do­mość, że nie będę mu­siała od­ra­biać już ani jed­nej pracy do­mo­wej, nie będę mu­siała się wcze­śnie kłaść, że będę mo­gła wsta­wać, o któ­rej ze­chcę, przy­naj­mniej przez naj­bliż­sze trzy mie­siące.

Nie­mal czu­łam smak wol­no­ści. Nie mo­głam się do­cze­kać prze­sia­dy­wa­nia nad ba­se­nem i chło­nię­cia każ­dego pro­mie­nia słońca. Mia­łam na­dzieję, że za­nim je­sie­nią znowu za­cznie się szkoła, będę pięk­nie opa­lona, za­miast stra­szyć bla­dzi­zną jak te­raz.

A do tego już za chwilę miała się tu po­ja­wić Bianka, moja naj­lep­sza przy­ja­ciółka. Nie po­sia­da­łam się z ra­do­ści. Jej tata zwy­kle nie po­zwa­lał jej no­co­wać u ko­goś, z wy­jąt­kiem ja­kichś spe­cjal­nych oka­zji typu uro­dziny. Bianka mó­wiła, że oj­ciec jest su­rowy i za­wsze musi wie­dzieć, co ona robi i z kim prze­bywa. To mu­siało być okropne – mieć apo­dyk­tycz­nego ojca. Mój tata też za­wsze chciał wszystko wie­dzieć, ale po­zwa­lał mi od­wie­dzać przy­ja­ciół i cho­dzić na za­kupy. Oczy­wi­ście nie sa­mej.

Kiedy wy­cho­dzi­łam, za­wsze mu­siał mi to­wa­rzy­szyć któ­ryś z lu­dzi ojca, po­nie­waż on sam zwy­kle był tak za­jęty, że nie mógł mnie za­wieźć na za­ję­cia czy do kina. Pew­nie dla­tego pan Cole nie chciał, żeby Bianka tu przy­cho­dziła… No bo mój tata tu był. Ale on zwy­kle pra­co­wał w swoim ga­bi­ne­cie, tak że mia­ły­śmy cały dom dla sie­bie. Je­śli oczy­wi­ście nie li­czyć lu­dzi, któ­rym tata płaci za ochronę. Se­rio – nie­wiele mieli do ro­boty, zwłasz­cza że nie zda­rzyło mi się ni­gdy na przy­kład dła­wić, to­pić czy coś w tym stylu. Na ogół po pro­stu od­wra­cali wzrok.

Pan Cole był śled­czym w po­li­cji, więc wie­dział, co ży­cie może od­wa­lić. W każ­dym ra­zie tak mi mó­wiła Bianka. Tak mnie no­siło z ra­do­ści, że ona nie­długo u mnie bę­dzie, że w końcu wy­szłam z łóżka i wsko­czy­łam pod prysz­nic, cho­ciaż spo­koj­nie mo­gła­bym jesz­cze po­spać ze dwie go­dziny.

Do­póki nie po­zna­łam się z Bianką, nie mia­łam po­ję­cia, że dzieci mają ja­kieś obo­wiązki do­mowe. Nie by­łam idiotką, wie­dzia­łam, że nie każdy ma w domu per­so­nel, który zaj­muje się go­to­wa­niem i sprzą­ta­niem. Są­dzi­łam jed­nak, że zaj­mują się tym ro­dzice, ale w przy­padku Bianki było ina­czej. Ona w kółko sprzą­tała coś w domu, sama so­bie prała, a na­wet go­to­wała, no bo miesz­kała sama z oj­cem. Tak jak ja nie miała mamy, tylko że ona mo­gła swoją od­wie­dzać na cmen­ta­rzu.

Ja na ogół nie mia­łam po­ję­cia, gdzie jest moja mama.

Za­wsze po­rządna Bianka bar­dzo mnie od­mie­niła. Do­tarło do mnie, że mo­gła­bym cho­ciaż po­ście­lić wła­sne łóżko albo po­sprzą­tać po so­bie w ła­zience. Więc te­raz po prysz­nicu zro­bi­łam po­rzą­dek w po­koju. Jak się prze­pro­wa­dzę do nie­uży­wa­nego skrzy­dła domu, co tata mi obie­cał na po­czą­tek li­ceum, będę miała wię­cej obo­wiąz­ków.

To jedna z jego za­sad: „Je­śli chcesz coś ode mnie, mu­sisz mi po­ka­zać, że je­steś w sta­nie wziąć za to od­po­wie­dzial­ność”.

Cią­gle mu więc po­ka­zy­wa­łam, że mogę sama o sie­bie za­dbać. Pra­gnę­łam mu udo­wod­nić, że nie je­stem już dziec­kiem. By­łam co­raz star­sza i chcia­łam, żeby to wi­dział.

Kiedy skoń­czy­łam sprzą­ta­nie, mo­głam usiąść i cze­kać. Do­cho­dziła ósma trzy­dzie­ści, a pan Cole mu­siał do­trzeć do pracy na dzie­wiątą, co ozna­czało, że Bianka do­je­dzie lada chwila. Chwy­ci­łam zie­lony ko­stium jed­no­czę­ściowy – tata mi jesz­cze nie po­zwa­lał na dwu­czę­ściowy, mo­głam go bła­gać bez końca, wszystko na próżno.

„Ja płacę, więc bę­dziesz no­sić to, co ja uznam za sto­sowne”. Wła­śnie w ta­kich chwi­lach ża­ło­wa­łam, że nie mam mamy, która by się wtrą­ciła i sta­nęła po mo­jej stro­nie. No ale ona na­wet nie od­bie­rała te­le­fo­nów ode mnie, a co do­piero mó­wić o bro­nie­niu mnie przed tatą. Na ogół by­łam zdana na sie­bie.

Na myśl o ma­mie po­czu­łam przy­gnę­bie­nie i smu­tek, więc mocno za­ci­snę­łam po­wieki i jak naj­szyb­ciej po­rzu­ci­łam te roz­wa­ża­nia.

Wło­ży­łam ko­stium i do tego krót­kie spodenki, a swoje blond loki zwi­nę­łam w ko­czek. Do­sko­nale. Jesz­cze szybko obej­rza­łam się w lu­strze. By­łam wy­soka i, chwała bogu, moje ciało za­częło się za­okrą­glać. Przez ja­kiś czas już się mar­twi­łam, że ręce na za­wsze zo­staną nie­pro­por­cjo­nal­nie dłu­gie. Na szczę­ście się to wy­rów­nało. Mia­łam bladą twarz i wy­glą­da­łam nie­zdrowo, a po­nie­waż tata pra­wie ni­gdy nie po­zwa­lał mi się ma­lo­wać (co miało się zmie­nić w tym roku), za­wsze wy­glą­da­łam tak wła­śnie. Jak so­bo­wtór Duszka Kac­perka.

Nie­ważne, bo za­mie­rza­łam tyle się la­tem opa­lać, że bla­dość mi nie gro­ziła. By­łam w po­ło­wie scho­dów, gdy usły­sza­łam głos ojca.

Hurrra! Mo­głam mu po­wie­dzieć „dzień do­bry”, za­nim na wiele go­dzin za­mknie się w ga­bi­ne­cie. Cie­kawe, czy da­ła­bym radę cza­sami go wy­cią­gnąć, żeby ze mną po­pły­wał. Nie mógł prze­cież w kółko tylko pra­co­wać, prawda? To nie­spra­wie­dliwe, że do­ro­śli nie mieli wa­ka­cji tak jak dzie­ciaki. Może trzeba było mu przy­po­mnieć, że są inne rze­czy w ży­ciu poza pracą.

Bu­zia mi się sama śmiała, bo zwy­kle oj­ciec zni­kał gdzieś już rano. A nuż uda­łoby nam się ra­zem zjeść te­raz śnia­da­nie… A je­śli na­wet był za­jęty i już szedł do ga­bi­netu, mo­głam ja mu coś przy­nieść. Chcia­łam, że­by­śmy spę­dzili tro­chę czasu ra­zem w te ostat­nie wa­ka­cje przed li­ceum. Wie­dzia­łam, że jak tylko za­czną się lek­cje, ja sama będę nie­do­stępna, bo będę miała do­dat­kowe za­ję­cia i będę mu­siała się uczyć. Tę­sk­ni­łam za tym, żeby so­bie z nim po­sie­dzieć i po­roz­ma­wiać. Kie­dyś by­li­śmy bli­żej, a te­raz do­słow­nie z każ­dym ro­kiem mia­łam wra­że­nie, że się od­da­lamy.

– Do­ro­bię dla cie­bie klu­cze – mó­wił oj­ciec. Jego głos do­bie­gał z co­raz mniej­szej od­le­gło­ści, po­dob­nie jak stu­kot po­de­szew bu­tów wi­zy­to­wych, któ­rych w ciągu dnia w za­sa­dzie ni­gdy nie zdej­mo­wał. – Mo­żesz do­jeż­dżać, je­śli wo­lisz, ale le­piej by było, gdy­byś jak naj­wię­cej prze­by­wał na te­re­nie po­sia­dło­ści. Je­śli bę­dziesz cze­go­kol­wiek po­trze­bo­wał, daj mi znać, a ja to za­ła­twię. Le­piej, że­byś się przy­czaił na ja­kiś czas…

– Ro­zu­miem.

Do­tar­łam już na dół, gdy ode­zwał się ten drugi głos. Głę­boki. I chyba ni­gdy go do­tąd nie sły­sza­łam. I ten ktoś od tego głosu ma mieć klu­cze do domu? Nowy ochro­niarz? Na samą myśl wznio­słam oczy do nieba. Już i tak szwen­dały się tu tłumy.

Zmie­szana, wciąż sta­łam na ostat­nim stop­niu, gdy tata wy­ło­nił się od strony nie­uży­wa­nego wschod­niego skrzy­dła. Sze­roko otwo­rzył oczy, za­sko­czony moim wi­do­kiem.

– Dzień do­bry – po­wie­dział i obej­rzał się na tego ko­goś, kto po­dą­żał za nim.

– Dzień do­bry, tato. Chcia­łam cię zła­pać, za­nim sią­dziesz do pracy. Pój­dziesz dzi­siaj ze mną i z Bianką po­pły­wać?

Od­su­nął się i do­piero wtedy zo­ba­czy­łam czło­wieka, do któ­rego mó­wił.

Na­prawdę ża­ło­wa­łam, że tata nie po­zwala mi na ko­stium dwu­czę­ściowy. No i że w tej chwili nie mam na so­bie nic faj­niej­szego niż ob­cięte dżinsy. W ży­ciu nie wi­dzia­łam tak osza­ła­mia­ją­cego chło­paka. Był taki słodki, że na­wet Johnny Town­send nie miał przy nim szans.

Ta­jem­ni­czy fa­cet był mniej wię­cej wzro­stu taty, metr dzie­więć­dzie­siąt, może ciut wię­cej, miał gę­ste czarne włosy i gra­na­towe oczy, któ­rych wy­raz zde­cy­do­wa­nie nie za­chę­cał do za­war­cia bliż­szej zna­jo­mo­ści. Pa­trzyły na wskroś, wy­da­wało się, że są w sta­nie prze­pa­lić dziurę w przed­mio­cie, a ja w tej chwili my­śla­łam tylko o tym, jaka je­stem za­uro­czona jego obec­no­ścią.

Nie­stety on na mnie nie pa­trzył. Pa­trzył na­to­miast na pod­łogę, ściany i su­fit, jakby był na mnie wście­kły. Na jego peł­nych ustach za­ma­ja­czył drwiący uśmie­szek. W ży­ciu nie wi­dzia­łam, żeby ktoś tak pa­trzył na przed­mioty – jakby go wku­rzały sa­mym swoim ist­nie­niem. Prze­su­nę­łam wzrok i spoj­rza­łam na jego dło­nie. Były wiel­kie, a wła­śnie jedną prze­cze­sał ciemne włosy – któ­rym przy­da­łoby się strzy­że­nie, że nie wspo­mnę o my­ciu – i za­raz po­tem we­pchnął do kie­szeni czar­nych dżin­sów.

Ra­sowy mroczny ry­cerz. Tak wła­śnie. Nie­ustę­pliwy, po­sępny, ta­jem­ni­czy. Po­czu­łam ła­sko­ta­nie w brzu­chu i ru­mie­niec wy­peł­za­jący na szyję i po­liczki. Wpa­try­wa­łam się w nie­zna­jo­mego, za­sta­na­wia­jąc się, kim jest, ale wi­dzia­łam w nim tylko gniew.

Tata od­chrząk­nął, żeby przy­cią­gnąć moją uwagę.

– Ro­mero… to moja córka Ta­tum. Ta­tum, po­znaj Ro­mera. Zo­sta­nie z nami na ja­kiś czas.

– Co ta­kiego? Ale chyba nie tam? – Ru­chem głowy wska­za­łam drzwi, przez które do­piero co we­szli. – Mó­wi­łeś, że mogę prze­nieść swoje rze­czy do tego skrzy­dła, jak tylko je­sie­nią za­cznie się szkoła.

– Po­wie­dzia­łem „może”. – Wes­tchnął, mru­żąc oczy. Zna­łam to spoj­rze­nie. Ozna­czało, że wła­śnie skoń­czyła mu się cier­pli­wość. – Wiem, że chcia­łaś się tam prze­pro­wa­dzić, ale w tym mo­men­cie to na pewno nie jest naj­waż­niej­sze. Ro­mero musi mieć gdzie miesz­kać, a my­ślę, że za­miast wpro­wa­dzać się do po­miesz­cze­nia są­sia­du­ją­cego z twoim po­ko­jem po­wi­nien za­jąć osobne skrzy­dło. W pew­nym mo­men­cie może się prze­nieść do któ­re­goś domku na na­szym te­re­nie.

Serce mi się tak ści­snęło, że po­czu­łam ból w klatce pier­sio­wej. Wa­lić mrocz­nego ry­ce­rza, ten typ mi wła­śnie wszystko znisz­czył! Tak, wie­dzia­łam, że to tylko po­kój, i nie po­win­nam się czuć tak roz­cza­ro­wana od ta­kiego dro­bia­zgu, ale na­prawdę nie mo­głam się do­cze­kać tej prze­pro­wadzki. Ko­lejny krok ku doj­rza­ło­ści i od­po­wie­dzial­no­ści.

Mój oj­ciec był biz­nes­me­nem w każ­dym calu i jak już pod­jął de­cy­zję, to po za­wo­dach. Nie chcia­łam jed­nak przed słod­kim chło­pa­kiem wy­paść na roz­pusz­czoną smar­kulę, więc tylko zgrzyt­nę­łam zę­bami i prze­łknę­łam upo­ko­rze­nie. Czy to se­rio miało aż ta­kie zna­cze­nie, że nie mo­głam się do­cze­kać więk­szej prze­strzeni i pry­wat­no­ści? Nie­ko­niecz­nie. W pew­nym mo­men­cie się z tym po­go­dzę, jak za­wsze.

– Do­bra – burk­nę­łam, wbi­ja­jąc pa­znok­cie w dłoń, za­miast się wku­rzyć, na co mia­łam naj­więk­szą ochotę.

– Wi­dzę, że masz na so­bie strój ką­pie­lowy. – Tata wska­zał na mnie pal­cem, jakby wcze­śniej nie sły­szał, że za­pra­sza­łam go, by do­łą­czył do za­bawy.

– No tak, prze­cież Bianka przy­cho­dzi, pa­mię­tasz? Dla­tego cię py­ta­łam, czy z nami po­pły­wasz.

– Ach. To miło, ko­cha­nie, ale może na­stęp­nym ra­zem. Mam strasz­nie dużo ro­boty. – Wie­dzia­łam, że już mnie nie sły­szy, od­wró­cił się zresztą do Ro­mera. Zu­peł­nie jak­bym się tu w ogóle nie po­ja­wiła. – Wszystko, co jest w tym domu, jest twoje tak samo jak moje. Cze­go­kol­wiek chcesz, wy­star­czy, że po­wiesz. Sześć razy w ty­go­dniu przy­cho­dzi ku­charka. Ma wy­chodne od so­boty po po­łu­dniu na całą nie­dzielę, ale za­wsze zo­sta­wia nam pełną lo­dówkę.

Mi­nęli mnie i po­szli do kuchni, a ja mo­głam tylko od­pro­wa­dzić ich wzro­kiem. Nie to, że mam za­wsze coś do po­wie­dze­nia, bo nie mam, trzeba przy­znać, no ale te­raz ewi­dent­nie po­czu­łam gniew, że mnie tak zi­gno­ro­wano. Naj­wy­raź­niej tata chciał po­móc temu Ro­me­rowi, kto­kol­wiek to był, ale przy tym cał­ko­wi­cie mnie igno­ro­wał, jak­bym była ni­kim. We­szłam do kuchni w chwili, gdy przed­sta­wiał tego czło­wieka na­szej ku­charce She­ryl, a ta była dla niego miła tak samo, jak za­wsze jest miła dla mnie.

– Może przy­go­tuję ci śnia­da­nie?

– Nie, dzię­kuję – wy­mam­ro­tał, pa­trząc w pod­łogę, gło­sem zdła­wio­nym i ochry­płym. – Nie je­stem głodny.

– Świet­nie, ale pro­szę pa­mię­tać, że za­wsze mo­żesz tu zajść i się coś prze­ką­sić. – Za­uwa­żyła mnie w drzwiach i uśmiech­nęła się pro­mien­nie, jak to ona. – Dzień do­bry, wi­tamy ab­sol­wentkę gim­na­zjum. Przy­go­to­wa­łam pa­nience ulu­bione śnia­da­nie: fran­cu­ski tost z be­ko­nem i sok z po­ma­rań­czy.

– Och, dzię­kuję. – A więc Ro­mero te­raz już wie­dział, że wła­śnie skoń­czy­łam gim­na­zjum, czyli wie­dział, ile mam lat. Krindż. Mu­sia­łam otwo­rzyć drzwi lo­dówki, żeby schło­dzić ru­mie­niące się po­liczki.

– Zde­cy­do­wa­nie po­wi­nie­neś coś zjeść – po­wie­dział tata do Ro­mera za mo­imi ple­cami.

Do­słow­nie po­czu­łam za­zdrość, sły­sząc tro­skę w jego gło­sie. Oczy­wi­ście oj­ciec mnie ko­chał i dbał o mnie, ale ni­gdy się tak mną nie przej­mo­wał, albo: nie aż tak. Mia­łam wręcz wra­że­nie, że in­te­re­suje się Ro­me­rem zu­peł­nie wy­jąt­kowo, bo na przy­kład go ob­cho­dziło, czy ten chło­pak je.

Dla­czego? Kto to był? Z ja­kiego po­wodu oj­ciec aż tak się o niego trosz­czył?

– Przy­go­to­wa­łam śnia­da­nie z za­pa­sem – do­dała She­ryl. – Wy­star­czy wy­cią­gnąć do­dat­kowe na­kry­cie z szafki.

No świet­nie. Mało, że do­stał skrzy­dło domu, do któ­rego ja mia­łam się wpro­wa­dzić, to te­raz jesz­cze She­ryl chce mu dać moje ulu­bione śnia­da­nie. Mu­sia­łam się ugryźć w ję­zyk i za­ję­łam się na­le­wa­niem soku do szklanki. Nie spy­ta­łam Ro­mera, czy też chce. Do­sta­nie swój, bo naj­wy­raź­niej wła­śnie tu za­miesz­kał.

– Na­prawdę nie je­stem głodny. – Te­raz usły­sza­łam w jego gło­sie ja­kiś ostry, wręcz wście­kły ton. Dla­czego się wku­rzał? Bo lu­dzie byli dla niego mili? To był ja­kiś ab­surd.

– No do­brze – rzu­cił tata ła­god­nie. – Wy­star­czy, że wiesz, gdzie szu­kać je­dze­nia. Nie krę­puj się. I te­raz może cię opro­wa­dzę po po­sia­dło­ści, a po­tem się roz­pa­ku­jesz w swoim po­koju?

Naj­bar­dziej mnie za­bo­lało, gdy oj­ciec po­ło­żył dłoń na ra­mie­niu tego ob­cego, bur­kli­wego smar­ka­cza i wy­szedł z nim z kuchni. Po­my­śla­ła­bym, że póź­niej go spy­tam, o co cho­dzi, co Ro­mero tu robi i jak długo zo­sta­nie, ale zna­łam swo­jego ojca, wie­dzia­łam, że po­wie, że­bym po­szła do Bianki albo po­pły­wać, albo na za­kupy. Co­kol­wiek, byle z dala od niego.

Zwłasz­cza te­raz, gdy miał syna, któ­rego za­wsze pra­gnął.

Nie mia­łam po­ję­cia, skąd mnie na­szła taka myśl, ale ode­brała mi ape­tyt. Mu­sia­łam jed­nak do­koń­czyć po­si­łek, bo She­ryl się na­pra­co­wała, a nie chcia­łam jej ura­zić tak jak Ro­mero. Co prawda nie było wi­dać, żeby ją to ob­cho­dziło – nu­cąc pod no­sem, wy­cią­gała za­kupy z to­reb i za­brała się do my­cia wa­rzyw i owo­ców.

– Ta­tum? – Na głos Bianki do­bie­ga­jący z ko­ry­ta­rza od razu po­czu­łam się le­piej.

– Je­stem w kuchni! – za­wo­ła­łam, a ona już po kilku se­kun­dach wpa­dła do po­miesz­cze­nia, cała za­ru­mie­niona i z sze­roko otwar­tymi oczami.

– Kim jest ten chło­pak z twoim tatą? – spy­tała i za­raz uśmiech­nęła się za­kło­po­tana, gdy zdała so­bie sprawę z obec­no­ści She­ryl. Ale ona tylko się ro­ze­śmiała.

Spoj­rza­łam na przy­ja­ciółkę zna­cząco, by dać jej znać, że po­roz­ma­wiamy o tym póź­niej, na osob­no­ści. Wsta­łam od stołu i od­nio­słam na­czy­nia do zlewu.

– Po­dać ci coś? – spy­tała She­ryl Biankę.

Moja przy­ja­ciółka grzecz­nie od­mó­wiła, a ja za­raz wy­cią­gnę­łam ją za ra­mię na pa­tio. Po­mimo wcze­snej go­dziny było już go­rąco i parno, do­słow­nie czu­łam, jak włosy mi się pu­szą.

– Co się dzieje? – spy­tała Bianka.

Na jed­nym ra­mie­niu nio­sła ple­cak, na dru­gim ręcz­nik pla­żowy. Po­truch­tała za mną.

Nie zwa­rio­wa­łam. Po pro­stu się mar­twi­łam… może na­wet zło­ści­łam.

– Po pierw­sze, ten chło­pak wpro­wa­dza się do nie­uży­wa­nego skrzy­dła – szep­nę­łam, zgrzy­ta­jąc zę­bami. – Ja go w ogóle nie znam, ale dla taty jest ja­kimś cu­dem tak ważny, że dał mu po­kój, który już obie­cał mnie.

– Uch, to fa­tal­nie. – Bianka usia­dła, krę­cąc głową. – Wiem, jak bar­dzo chcia­łaś się tam prze­nieść.

– Chcia­łam. I to jest po pro­stu… no sama nie wiem. Ko­leś się do­piero co po­ja­wił, a można by po­my­śleć, że ja prze­sta­łam ist­nieć. – Za­śmia­łam się w du­chu. – Nie że­bym ist­niała do tej pory, no ale i tak…

– To nie­prawda. Wi­dzia­łam, jak twój tata się cie­szy, jak każdy inny oj­ciec, że skoń­czy­łaś szkołę. Za­brał nas na obiad i w ogóle. – Skrzy­wiła się. – Przy­kro mi, że mój tata tak dzi­wa­czył i usi­ło­wał za­pła­cić.

Mach­nę­łam ręką, bo fa­ceci w ogóle są dzi­wa­kami, a przede wszyst­kim i tak by­łam za­sko­czona, że pan Cole w ogóle chciał z nami iść na obiad. Za­wsze mia­łam wra­że­nie, że nie lubi mo­jego ojca, choć oczy­wi­ście dla mnie nie­zmien­nie był miły.

– Nie ma pro­blemu, fa­ceci za­wsze coś wy­my­ślają, ale wła­śnie o to cho­dzi. Wczo­raj tata się mną przej­mo­wał, wi­dzia­łam, że je­stem dla niego ważna. A dzi­siaj? Nic tylko Ro­mero i Ro­mero. Bez wy­ja­śnie­nia, bez ni­czego. Jakby mó­wił: „Patrz, ten ko­leś bę­dzie z nami te­raz miesz­kał. Mi­łego sie­dze­nia w ba­se­nie”.

Bianka wzru­szyła ra­mio­nami.

– Mo­gło być go­rzej. Na przy­kład gdyby ten ko­leś był brzydki, od­py­cha­jący.

Tu miała ra­cję. Cho­ciaż spra­wiał wra­że­nie dupka, nie mo­głam się do­cze­kać, aż go znowu zo­ba­czę.

– Jest od nas star­szy – do­da­łam. – Ma z szes­na­ście czy sie­dem­na­ście lat. Nie wiem do­kład­nie, tata mi oczy­wi­ście nie po­wie­dział. A przez te całe pięć mi­nut, jak się wi­dzie­li­śmy, ko­leś ga­pił się w zie­mię, jakby był wku­rzony. Pew­nie i tak by ze mną nie roz­ma­wiał, to zna­czy za­kła­da­jąc, że ja bym chciała.

– Poza tym – do­dała Bianka z chi­cho­tem – prze­cież tata i tak by ci nie po­zwo­lił za­da­wać się ze star­szym chło­pa­kiem.

– No tak, jesz­cze to. – I po­my­śleć, że za­raz po prze­bu­dze­niu by­łam w ta­kim świet­nym na­stroju… – Tyle w te­ma­cie „Niech żyje pierw­szy dzień wa­ka­cji”.

– Wszystko się ułoży. Nie daj się ta­kim rze­czom. – Pod­sko­czyła na krze­śle i zdjęła su­kienkę, od­sła­nia­jąc biały strój. – Da­lej, cieszmy się ba­se­nem i nie myślmy o ni­czym in­nym. Włą­czymy so­bie muzę i po­od­po­czy­wamy.

Miała ra­cję, no pew­nie, że miała. Nie mu­sia­łam w ogóle się przej­mo­wać Ro­me­rem. To pew­nie był ko­lejny ochro­niarz taty, czy jak się tam na­zy­wają ci lu­dzie, któ­rym oj­ciec płaci za pil­no­wa­nie nas. W ogóle nie mu­sia­łam nic o tym wie­dzieć.

Ale wie­dzia­łam jedno: Przy pierw­szej oka­zji ku­pię so­bie strój dwu­czę­ściowy. Skoro oj­ciec za­mie­rza mnie igno­ro­wać i woli się zaj­mo­wać tym ko­le­siem, kim­kol­wiek on jest, ja będę ro­bić, co chcę.Ta­tum

Dzie­sięć lat póź­niej

Można było od­nieść wra­że­nie, że Bianka chce mi po­ła­mać że­bra, tak mocno mnie uści­skała przed do­mem ran­kiem po ślu­bie z moim oj­cem. Ale oczy­wi­ście nie po­dej­rze­wa­łam jej o ta­kie za­miary. Tak, sy­tu­acja była skom­pli­ko­wana, tak, nie chcia­łam tego ana­li­zo­wać. Bianka była te­raz moją ma­co­chą i cią­gle nie mo­głam się z tym oswoić.

– Dbaj o sie­bie – wy­szep­tała i jesz­cze raz mnie przy­tu­liła. – I bądźmy w kon­tak­cie, do­bra? Mu­szę wie­dzieć, gdzie je­steś i co ro­bisz, bo ina­czej zwa­riuję.

– Oczy­wi­ście, z kim mia­ła­bym zresztą ga­dać, je­śli nie z tobą?

Zer­k­nę­ły­śmy obie na Ro­mera, który jesz­cze coś usta­lał z moim oj­cem. Mó­wili ci­cho, wręcz szep­tem. Zu­peł­nie jakby pla­no­wali ofen­sywę wojsk alianc­kich w Nor­man­dii czy coś tej skali. Wie­dzia­łam, że ojcu nie­ła­two się ze mną roz­stać, choć ro­zu­miał, że to do­bre wyj­ście. Po­trze­bo­wa­łam prze­strzeni, czasu i wol­no­ści.

Mia­łam świa­do­mość, że to wiel­kie szczę­ście, że po­zwala mi wy­je­chać, za­miast mnie gdzieś za­mknąć. Nie zdzi­wi­ła­bym się, gdyby to zro­bił, no i zresztą otwar­cie tak gro­ził. Oboje wie­dzie­li­śmy, że szpi­tal dla ner­wowo cho­rych ani tro­chę by mi nie po­mógł, tak samo jak nie po­ma­gało mi sie­dze­nie w tym wiel­kim domu. Tak się zro­dziła de­cy­zja, że mu­szę wy­je­chać. Tylko że oczy­wi­ście nie byłby moim oj­cem, gdyby mi to uła­twił. Po­sta­wił je­den wa­ru­nek: nie mo­głam wy­je­chać sama, bez ochro­nia­rza, który by mnie non stop pil­no­wał. Bo prze­cież jakby nikt mi nie wi­siał nad głową, moje ży­cie nie mia­łoby sensu.

I dla­czego spo­śród wszyst­kich swo­ich lu­dzi oj­ciec wy­brał na mo­jego ochro­nia­rza typa, który wku­rzał mnie do­słow­nie każ­dego dnia?

– Tylko nie on – jęk­nę­łam, kiedy o tym usły­sza­łam.

Pew­nie, ostat­nio był dla mnie mil­szy, ale tylko dla­tego, że ża­ło­wał mnie, od­kąd się do­wie­dział, przez co prze­szłam. Poza tym na­dal się nie do­ga­dy­wa­li­śmy. Z tą swoją oso­bo­wo­ścią, z oka­zy­wa­niem uczuć – mógłby być ro­bo­tem.

– Nie mu­sisz je­chać – po­wie­działa Bianka.

Serce mi się ści­snęło, gdy przy­gry­zła wargę, a oczy wy­peł­niły się jej łzami. Mo­gła­bym być gno­jówą i przy­pi­sać tę re­ak­cję hor­mo­nom cią­żo­wym, mo­gła­bym uda­wać, że w ogóle jej nie ob­cho­dzę, ale skła­ma­ła­bym. Ostat­nio mia­łam ta­kiego doła, że mó­wi­łam tak so­bie dość czę­sto. Miała mnie gdzieś. Oboje mieli mnie gdzieś. Mieli sie­bie na­wza­jem, a jesz­cze dziecko w dro­dze. Gdzie tu było miej­sce na moją traumę, dra­maty i całą resztę. Ale mu­sia­łam się sporo na­pra­co­wać, żeby to so­bie wma­wiać.

– Mu­szę, obie wiemy, że mu­szę, więc nie pró­buj mnie od tego od­wo­dzić. Nic już tu dla mnie nie ma. – Wi­dzia­łam, że tymi sło­wami spra­wi­łam jej jesz­cze więk­szy ból, przy­kro mi było z tego po­wodu. Nie za­słu­żyła so­bie na to. Za­wsze była moją przy­ja­ciółką, naj­lep­szą przy­ja­ciółką. A te­raz jesz­cze zo­stała moją ma­co­chą. Była w ciąży, uro­dzi mo­jego brata lub sio­strę… Nie, to jesz­cze do mnie nie do­cie­rało, ale cie­szy­łam się ze względu na nią i na mo­jego ojca.

Ale poza tym wszyst­kim była jed­nak moją Bianką. Nie chcia­łam jej ro­bić przy­kro­ści. Wła­śnie dla­tego po­win­nam była się wy­pro­wa­dzić – gdy­bym zo­stała, pew­nie bym ją ra­niła. To na­wet nie by­łaby jej wina. Te­raz by­łam zbyt po­krę­cona, żeby po­zo­stać tą samą osobą co kie­dyś, i tylko bym jej utrud­niała ży­cie.

– Jak już wszystko się uspo­koi, wró­cisz, prawda?

– Zo­ba­czymy. Może wrócę, może nie. – In­nej od­po­wie­dzi nie mia­łam, bo nie chcia­łam ro­bić Biance fał­szy­wej na­dziei. Nie wie­rzy­łam, że kie­dy­kol­wiek na­dej­dzie taka chwila, że nie bę­dziemy mu­siały się bać, że wro­go­wie taty zro­bią nam krzywdę. Je­śli nie po­rwie nas Jack Mo­roni, który za­mor­do­wał moją matkę, je­śli Jef­fer­son Kni­ght nie bę­dzie mnie wi­nił za znik­nię­cie tego skur­wiela, swo­jego sy­nalka, to bę­dzie to ktoś inny. Czy chcia­łam do tego wra­cać? Czy może po­win­nam była za­cząć nowe ży­cie, a tę całą prze­szłość zo­sta­wić za sobą?

Od­su­nę­łam się ka­wa­łek i jesz­cze raz po­pa­trzy­łam na nasz wielki dom. Wczo­raj od­była się tu ka­me­ralna uro­czy­stość za­ślu­bin, ale to je­dyne szczę­śliwe wspo­mnie­nie, ja­kie za­cho­wam w związku z tym miej­scem. Trudno by mi było przy­wo­łać choćby jedną chwilę z wielu ostat­nich mie­sięcy, gdy się nie ba­łam. Nie ukry­wa­łam. Ten dom był moim schro­nie­niem i wię­zie­niem jed­no­cze­śnie. Po­czu­łam, że łzy na­pły­wają mi do oczu, ale ja­koś je po­wstrzy­ma­łam. Przez ostat­nich kilka mie­sięcy tyle pła­ka­łam i co mi to dało? Mój ból ani tro­chę nie zła­god­niał.

Nie mo­głam ca­łego ży­cia spę­dzić w tych ścia­nach, w na­dziei, że sy­tu­acja, że mój stan, się po­lep­szy. Taka była prawda. Mu­sia­łam uciec, mu­sia­łam za­cząć wszystko od nowa, choć na ra­zie nie mia­łam po­ję­cia, jak to zro­bić z Ro­me­rem pil­nu­ją­cym każ­dego mo­jego kroku. Ale wie­dzia­łam, że znajdę ja­kiś spo­sób. Mu­sia­łam. Zwłasz­cza że al­ter­na­tywą było po­wolne umie­ra­nie.

Tata zo­sta­wił w końcu Ro­mera, od­wró­cił się do mnie i otwo­rzył ra­miona. Przy­tu­li­łam się do niego.

– Słu­chaj się go.

Nie wi­dział, że w du­chu prze­wró­ci­łam oczami.

– Po­sta­ram się.

– Nie chcę ża­ło­wać, że po­zwo­li­łem ci wy­je­chać. Już i tak fa­tal­nie, że w ra­zie po­trzeby nie bę­dzie mnie przy to­bie.

– Obie­cuję, że będę grzeczna. – Uśmiech­nę­łam się żar­to­bli­wie. – Daj spo­kój, tato. Gdy­bym ci wszystko obie­cała bez ma­ru­dze­nia, wie­dział­byś, że kła­mię.

– To prawda. – Ujął moją twarz w dło­nie i wpa­try­wał się w nią, a w jego ry­sach wi­dzia­łam czy­stą tro­skę. Praw­do­po­dob­nie w ogóle jesz­cze nie zmru­żył oka, i to nie dla­tego, że miał za sobą noc po­ślubną. Pod­krą­żone oczy, za­ro­śnięte po­liczki, to wszystko do­da­wało mu z pięć, dzie­sięć lat. Nie chcia­łam się o niego mar­twić, nie­na­wi­dzi­łam tego, ale co mo­głam zro­bić? Mu­sia­łam się stąd wy­do­stać i cho­ciaż wie­dzia­łam, że przede wszyst­kim za­drę­cza się tym, że jego je­dyna córka gdzieś je­dzie i na­wet on nie bę­dzie mógł jej od­wie­dzić, to tego wła­śnie po­trze­bo­wa­łam.

– Pa­mię­taj, że w każ­dej chwili mo­żesz wró­cić – wy­szep­tał jesz­cze i po­ca­ło­wał mnie w czoło. – Za­wsze na cie­bie cze­kam.

Mało mnie nie udu­siła po­tężna fala emo­cji, ale ja­koś ją opa­no­wa­łam, tak samo jak ro­bi­łam przez ostat­nie kilka mie­sięcy.

– Za­troszcz się o żonę i tego ma­luszka – po­wie­dzia­łam z wy­mu­szo­nym uśmie­chem. – Nic mi nie bę­dzie.

– Za­trosz­czę się. – Spoj­rzał gdzieś po­nad moją głową, twarz mu stę­żała, a ja zro­zu­mia­łam, że pa­trzy na Ro­mera. Zro­biło mi się żal tego czło­wieka, chyba po raz pierw­szy w ży­ciu, albo po­przed­niego razu so­bie nie przy­po­mi­na­łam. Je­śli coś się nie uda, nie chcia­ła­bym być w jego skó­rze.

– Le­piej się zwi­jajmy. – Usły­sza­łam za ple­cami głos Ro­mera. Tata ku­pił mu na tę oka­zję no­wego SUV-a, w któ­rym mo­gły się po­mie­ścić wszyst­kie moje ba­gaże i jesz­cze kilka jego to­reb. Nie mia­łam po­ję­cia, dla­czego on musi żyć jak mnich, ale nie na­rze­ka­łam: wię­cej miej­sca dla mnie i mo­ich rze­czy.

Wie­dzia­łam, że po­win­nam w tym mo­men­cie coś po­czuć. Na pewno. Mo­jej pierw­szej w ży­ciu wy­pro­wadzce po­winno to­wa­rzy­szyć wię­cej emo­cji. Miesz­ka­łam w tym domu na­wet w cza­sach col­lege’u. W roli współ­lo­ka­torki wi­dzia­łam tylko Biankę, a ona miesz­kała wtedy ze swoim bez­na­dziej­nym chło­pa­kiem.

Na­wet oczy mo­jej przy­ja­ciółki wy­peł­nione łzami, na­wet opie­kuń­czy gest taty, gdy ob­jął ją w pa­sie, nie zdo­łały się prze­bić przez chmurę otę­pie­nia spo­wi­ja­jącą mój umysł. Nie chcia­łam, żeby Bianka się smu­ciła, oczy­wi­ście, ale mimo wszystko my­śla­łam, że beze mnie bę­dzie jej tu le­piej. Im obojgu. W tej chwili by­łam za bar­dzo po­krę­cona, moż­liwe zresztą, że tamta dziew­czyna z po­przed­niego ży­cia ni­gdy nie ist­niała. Ta dziew­czyna, którą ko­chali. Ta, za którą tę­sk­nili. Nie ja, nie dziew­czyna, którą by­łam te­raz. Dawna Ta­tum umarła gdzieś we Fran­cji.

Gra­na­towa urna z pro­chami mo­jej mamy cze­kała na sie­dze­niu pa­sa­żera, pod­nio­słam ją i trzy­ma­jąc ostroż­nie, wsia­dłam do auta i za­mknę­łam drzwi. Za­uwa­ży­łam, jak Ro­mero pa­trzył na urnę przez okno – i mia­łam na­dzieję, że nie po­dzieli się ze mną swoim zda­niem, po­nie­waż to­tal­nie mia­łam je w du­pie. To było wszystko, co mi po ma­mie zo­stało, i ani my­śla­łam pa­ko­wać ją do kar­tonu. Może i przez więk­szość ży­cia mnie igno­ro­wała, ale ja i tak za­mie­rza­łam się za­jąć tym, co po niej zo­stało.

Do­brze, że nie spo­dzie­wa­łam się po nim żad­nej prze­mowy, bo żad­nej po wej­ściu do auta nie wy­gło­sił. Usa­do­wił się za kie­row­nicą, uru­cho­mił sil­nik, po­ma­chał ta­cie i ru­szył pod­jaz­dem. Ja z ko­lei na­wet się nie obej­rza­łam. Nie mo­głam się obej­rzeć. Mia­łam dziwne wra­że­nie, że zo­sta­wiam za sobą jed­no­cze­śnie wszystko i nic.

Ci­sza w au­cie aż dzwo­niła, co ani tro­chę mi się nie po­do­bało. W ta­kiej ci­szy gło­śniej od­zy­wały się my­śli i wspo­mnie­nia. By ją prze­rwać, zro­bi­łam je­dyne, co moż­liwe w tej sy­tu­acji: za­czę­łam mó­wić do mo­jego ro­bo­gu­arda.

– Czy jest ja­kiś po­wód, dla któ­rego mu­sie­li­śmy się zry­wać o świ­cie? – burk­nę­łam. W chwili gdy mi­nę­li­śmy bramę i skrę­ci­li­śmy na szosę, na ho­ry­zon­cie do­piero po­ja­wiły się pierw­sze pro­mie­nie wscho­dzą­cego słońca.

– Ow­szem. Po pierw­sze, za­wsze trzeba obej­rzeć wschód słońca, a po dru­gie, chcę unik­nąć kor­ków.

– Kor­ków?! To do­kąd my się wy­bie­ramy?!

To był ko­lejny wa­ru­nek: Ro­mero miał wy­brać miej­sce. W tym mo­men­cie mia­łam wielką ochotę wy­sko­czyć z ja­dą­cego auta, byle tylko nie ska­zać się na ży­cie z tym czło­wie­kiem przez bóg ra­czy wie­dzieć ile czasu. Tylko że oczy­wi­ście od razu przy­po­mniały mi się groźby Jef­fer­sona.

– Do­wiesz się, jak do­je­dziemy na miej­sce.

No co za nie­spo­dzianka – nie chciał mi po­wie­dzieć.

– Nie są­dzisz, że za­słu­guję na tę in­for­ma­cję? Wiem, że oj­ciec uznał, że ty de­cy­du­jesz, do­kąd je­dziemy, ale faj­nie by­łoby wie­dzieć, czy jak za­mó­wię coś z Ama­zona, to mi to do­wiozą w tym roku, i czy do kon­taktu z Bianką po­trze­buję go­łę­bia pocz­to­wego.

– A jak są­dzisz, do­kąd cię za­bie­ram? – Po­krę­cił głową. – Albo może nie od­po­wia­daj. Jak do­je­dziemy, to się do­wiesz, gdzie je­ste­śmy. To i tak żadna róż­nica.

Nie był w sta­nie zro­zu­mieć. Przez dzie­sięć lat nie za­uwa­żył, ile to zmie­nia, je­śli coś wiem. Je­śli je­stem trak­to­wana, jak­bym ko­goś ob­cho­dziła. Pa­mię­tam, jak przez pierw­sze ty­go­dnie w na­szym domu był ka­pry­śny i sfo­cho­wany, a po­tem się w za­sa­dzie od­ciął i tak już zo­stało. Poza mo­men­tami, gdy trak­to­wał mnie jak roz­pusz­czo­nego ba­chora. Naj­wy­raź­niej spra­wiało mu to przy­jem­ność.

– Ale pa­mię­tasz, że do­łą­czy­łeś do mnie na ochot­nika? Nie mu­sisz się za­cho­wy­wać jak czło­wiek, któ­rego zmu­szono do udziału w wy­pra­wie pod groźbą utraty ży­cia.

– Nic ta­kiego nie mó­wię. Siedź i cze­kaj spo­koj­nie. My­śla­łem, że po wczo­raj­szym dniu nie bę­dziesz miała siły roz­ma­wiać.

Zgrzyt­nę­łam zę­bami z taką we­rwą, że za­bo­lała mnie szczęka.

– Wiem, że nie oce­niasz mo­ich moż­li­wo­ści zbyt wy­soko, ale za­pew­niam cię, że je­stem w sta­nie wziąć udział w ma­łym we­selu, a i tak na­stęp­nego dnia mieć siłę mó­wić.

– Nie mów mi, co my­ślę. Pró­bo­wa­łem ci od­dać spra­wie­dli­wość, na­wet je­śli ci na tym nie za­leży. Zor­ga­ni­zo­wa­łaś na ostat­nią chwilę całe we­sele, uszczę­śli­wi­łaś pań­stwa mło­dych, są­dzi­łem, że bę­dziesz dziś wy­koń­czona.

No i by­łam. By­łam wy­koń­czona, wy­czer­pana, wy­pom­po­wana. Te­raz, już po wszyst­kim, kiedy ad­re­na­lina prze­stała dzia­łać, by­łam wra­kiem. Co prawda wcze­śniej też.

Miło było wie­dzieć, że pań­stwu mło­dym po­do­bała się ce­re­mo­nia, mój wy­si­łek na­bie­rał sensu. Przy­naj­mniej wie­dzia­łam, że zo­sta­wi­łam im miłe wspo­mnie­nie. Obojgu już za­pew­ni­łam nie­mi­łych roz­ry­wek aż nadto.

– A wra­ca­jąc do celu na­szej po­dróży… Czy to jest… w mie­ście? Bła­gam, nie mów, że za­bie­rasz mnie na ja­kieś za­du­pie.

Zer­k­nę­łam na niego ką­tem oka i do­strze­głam, jak na­pi­nają się mię­śnie pod świeżo ogo­loną skórą szczęki. Ale na tym był ko­niec re­ak­cji. Nie po­wie­dział ani słowa. Zu­peł­nie jak­bym się w ogóle nie ode­zwała. Po­czu­łam, jak w mo­jej piersi roz­lewa się fala go­rąca i na­gle na­bra­łam sil­nego prze­ko­na­nia, że nic z tego nie wyj­dzie. To był naj­głup­szy z mo­ich po­my­słów. Bę­dziemy mieli dużo szczę­ścia, je­śli się nie po­za­bi­jamy na­wza­jem już po paru dniach.

A jaką mia­łam niby al­ter­na­tywę, co? Mo­głam się snuć po domu i od­bie­rać co­raz wię­cej wia­do­mo­ści z groź­bami od ojca mo­jego by­łego chło­paka. Na samą myśl o nim prze­cho­dziły mnie dresz­cze.

Nic nie mo­głam już zro­bić w kwe­stii Kri­stoffa. Przy­go­to­wać się na cios. Mi­nęły mie­siące, od­kąd się spa­ko­wa­łam i w za­sa­dzie ucie­kłam po na­szej ostat­niej ka­ta­stro­fal­nej wy­cieczce, ale wie­dzia­łam, że jego ojcu to nie wy­star­cza, po­nie­waż Kri­stoff do­słow­nie znik­nął z po­wierzchni ziemi. Jef­fer­son do­ma­gał się od­po­wie­dzi, któ­rych ja nie mo­głam mu udzie­lić, a je­śli nie wie­dział, gdzie je­stem, nie miał szans mnie do­paść. Mu­sia­łam to so­bie po­wta­rzać.

– Je­stem pe­wien, że twój tata znaj­dzie spo­sób, żeby Jef­fer­sona uci­szyć raz na za­wsze – rzu­cił Ro­mero, jakby czy­tał mi w my­ślach.

„Tak samo jak uci­szył na za­wsze Kri­stoffa?” Nie, tego nie wie­dzia­łam, ale też nie mu­sia­łam tego wy­ra­żać wprost. W chwili gdy po­wie­dzia­łam ojcu, co Kri­stoff mi zro­bił pod­czas na­szej strasz­nej po­dróży po Eu­ro­pie, mia­łam świa­do­mość, że go na­ra­żam. Nie­mniej do wy­boru mia­łam jesz­cze opcję du­sze­nia tego w so­bie, a to by mi nie po­mo­gło, tak samo zresztą jak te głu­pie leki prze­ciw­lę­kowe. Które tylko tłu­miły ból, ale go nie li­kwi­do­wały. Roz­pa­dłam się na ka­wałki, jesz­cze te­raz.

Nie mo­głam po­wie­dzieć Jef­fer­so­nowi, w jaki spo­sób mój oj­ciec praw­do­po­dob­nie za­bił jego syna, po­nie­waż był on prze­mo­co­wym dup­kiem, więc nie mia­łam wy­boru – mu­sia­łam wy­je­chać i cze­kać, aż sy­tu­acja się uspo­koi. Poza tym po­trze­bo­wa­łam prze­strzeni.

Nie opo­no­wa­łam, dla­tego Ro­mero mó­wił da­lej:

– A po­tem mo­żesz wró­cić do swo­jego ży­cia. Zo­sta­wić za sobą to całe gówno.

Pew­nie wy­daje mu się, że to by­łoby ta­kie pro­ste. Uśmia­ła­bym się, gdy­bym chciała zro­bić mu przy­krość.

– Mo­żesz, wiesz… wró­cić na staż. Za­cząć ka­rierę.

– Nie gnie­waj się, ale… co cię to wszystko ob­cho­dzi? – wy­pa­li­łam. – Nie je­stem dziec­kiem. Nie mu­sisz mi da­wać lo­dów czy ku­cyka w na­grodę za grzeczne za­cho­wa­nie.

Po­woli się do niego od­wró­ci­łam i zo­ba­czy­łam, jak wpa­truje się w drogę nie­ru­chomo, tylko mię­śnie szczęki pra­cują mu pod skórą. Mi­nęło rap­tem pięć mi­nut, a ja już mia­łam go dość.

– Je­śli będę chciała zna­leźć pracę i zro­bić coś ze swoim ży­ciem, to się tym zajmę. Nie mu­sisz mnie za­chę­cać. Nie­po­trzebne mi twoje gadki mo­ty­wa­cyjne, bo i tak je­steś w tym słaby.

Za­ci­snął usta w cienką li­nię. Naj­wy­raź­niej w końcu go uci­szy­łam. Ni­czego tak nie zno­szę jak pro­tek­cjo­na­li­zmu, a to był wła­śnie pro­tek­cjo­na­lizm, tylko że pod po­zo­rami po­zy­tyw­nego kitu.

– Mu­sisz coś zro­bić ze swoim ży­ciem – do­rzu­cił, no bo prze­cież mu­siał mieć ostat­nie słowo.

– Oczy­wi­ście po­słu­cham aku­rat two­jej rady – rzu­ci­łam ką­śli­wie, kie­ru­jąc wzrok za okno po pra­wej stro­nie. – Może pew­nego dnia i ja zo­stanę pro­fe­sjo­nalną niańką. – Wresz­cie mu­sia­łam za­mknąć oczy. Je­śli uzna, że śpię, przy­naj­mniej prze­sta­nie do mnie ga­dać, czy­sty zysk.

Niańka. No wła­śnie, on był po pro­stu niańką. A ja, jak zwy­kle, by­łam dziec­kiem. To zna­czy oczy­wi­ście ostat­nio nie za bar­dzo umia­łam się o sie­bie za­trosz­czyć, wiem, ale że lu­dzie uzna­wali, że po­trze­buję opie­kuna, to już był ob­raź­liwe. Nie­sa­mo­wite, ile czasu mi za­jęło roz­gry­zie­nie, czym się zaj­muje za­wo­dowo mój oj­ciec. Przez całe lata na­iw­nie igno­ro­wa­łam mrok, który mnie ota­czał, a mó­wi­łam so­bie, że jest biz­nes­me­nem, że za­ra­bia duże pie­nią­dze i te pie­nią­dze wiążą się z ry­zy­kiem dla ca­łej ro­dziny. Stąd ochro­nia­rze i inne środki bez­pie­czeń­stwa. Mó­wi­łam so­bie, że nie da się zbu­do­wać im­pe­rium, nie ro­biąc so­bie wro­gów. By­łam pewna, że tak to wy­gląda, a prze­cież po pro­stu mia­łam klapki na oczach, igno­ru­jąc bru­talną prawdę.

I straszna rze­czy­wi­stość te­raz się o mnie do­po­mi­nała. Nie wy­star­czyło, że znę­cał się nade mną chło­pak, kiedy by­łam ty­siące ki­lo­me­trów od domu. Mu­siał mnie jesz­cze po­rwać je­den z wro­gów ojca. Mu­sia­łam też stra­cić matkę, i tak zresztą nie­obecną w moim ży­ciu. Wie­dzia­łam, że to była jej wina – pra­co­wała ze złym czło­wie­kiem, żeby się ode­grać na moim ojcu, ale ta świa­do­mość nie ła­go­dziła bólu, że ni­gdy już jej nie po­wiem tego, co po­winna usły­szeć. Nie ma cze­goś ta­kiego jak za­mknię­cie. Nie ma żad­nego ży­cia da­lej. To całe brze­mię cią­gle uci­skało mi klatkę pier­siową.

Na­wet nie miała po­grzebu. Jej śmierć mu­siała po­zo­stać ta­jem­nicą. Skre­mo­wano ją i do­star­czono do domu w nie­wiel­kim pu­dełku. Do­piero te­raz ro­zu­mia­łam, że po­grzeby są dla tych, któ­rzy zo­stają, nie dla tych, któ­rzy umarli. Nie po­że­gna­łam się z nią…

Za­ci­snę­łam po­wieki, żeby po­wstrzy­mać łzy. I Bianka py­tała, kiedy wrócę? Le­piej, że­bym ni­gdy nie wró­ciła. Nie mia­łam pew­no­ści, czy znio­sła­bym ko­lejną stratę, a wszystko dla­tego, że mój oj­ciec jest han­dla­rzem bro­nią i ma na rę­kach krew wielu lu­dzi. Na pewno ni­gdy przez myśl mu nie prze­szło, że to ja od­po­wiem za jego czyny.

Mu­sia­łam na chwilę za­snąć, bo ock­nę­łam się na ja­kimś ostrym za­krę­cie. Zer­k­nę­łam na ze­gar, stwier­dzi­łam, że mi­nęła go­dzina, ro­zej­rza­łam się i zo­ba­czy­łam, że nie je­ste­śmy już na au­to­stra­dzie. Na­to­miast to, co wi­dzia­łam, nie ro­biło na mnie naj­lep­szego wra­że­nia: domki za pło­tami z siatki, za­pusz­czone traw­niki z po­rzu­co­nymi za­baw­kami, po­rdze­wiałe huś­tawki. W od­dali wi­dzia­łam ja­kąś fa­brykę czy hutę, na pewno za­kład prze­my­słowy. Za­chmu­rzone niebo jesz­cze po­tę­go­wało mój po­sępny na­strój i złe prze­czu­cia, które mnie prze­śla­do­wały.

– Kiedy mó­wi­łam, że chcę wy­je­chać, mia­łam na my­śli coś… mniej ko­ja­rzą­cego się z kro­niką kry­mi­nalną – burk­nę­łam, za­uwa­żyw­szy na rogu dwójkę nie­let­nich chu­dziel­ców pa­lą­cych pa­pie­rosy. Ich roz­bie­gany wzrok mnie zde­cy­do­wa­nie nie­po­koił. Do­kąd mnie przy­wiózł ten Ro­mero, na li­tość bo­ską?

– Prze­pra­szam, księż­niczko. – Skrę­ci­li­śmy w wą­ską uliczkę, gdzie domy wy­glą­dały odro­binę ład­niej. Były rów­nie małe, ale przy­naj­mniej za­dbane. Si­dingi były czy­ste, okna całe. – Je­śli te­raz ci się tu nie po­doba, to cie­kawe, jak byś za­re­ago­wała, gdy­byś zo­ba­czyła tę oko­licę przed laty.

Od­wró­ci­łam się do niego gwał­tow­nie.

– Za­raz… ty znasz tę oko­licę?

– No pew­nie. Może ra­czej zna­łem.

Oż cho­lera.

– No do­bra, to w su­mie gdzie je­ste­śmy?

– Po dru­giej stro­nie gra­nicy stanu.

Wje­chał na krótki pod­jazd przy za­dba­nym pię­tro­wym domu, który był w lep­szym sta­nie niż wszyst­kie po­zo­stałe bu­dynki w oko­licy. Błę­kitne si­dingi wy­glą­dały na nowe, okna były czy­ste. Na chod­niku nie wi­dzia­łam ani jed­nego chwa­sta, a na ganku żad­nych li­ści, choć te­raz, je­sie­nią, sporo ich już spa­dało z drzew. Przed nami ma­ja­czył chyba nie­wielki ga­raż.

Oczy­wi­ście kiedy roz­ma­wia­li­śmy o moim wy­jeź­dzie, nie to mia­łam na my­śli, cho­ciaż mo­gło być go­rzej. Te­raz zaś prze­la­ty­wały mi przez głowę mi­liony py­tań.

– Co to za miej­sce? – za­czę­łam. – Ko­lejna kry­jówka? Do kogo ten dom na­leży? Tata o nim wie? – Nie za­mie­rza­łam go za­sy­py­wać ty­loma py­ta­niami, ale coś mu­sia­łam wie­dzieć.

Naj­pierw tylko sie­dział i pa­trzył przed sie­bie. Nie by­łam w sta­nie od­czy­tać wy­razu jego twa­rzy – czy był wku­rzony, czy sfru­stro­wany, czy wręcz prze­ra­żony? A może wszystko na­raz? Jak go zna­łam, to pew­nie przede wszyst­kim ża­ło­wał, że w ogóle się zgo­dził wziąć w tym wszyst­kim udział.

Jego mil­cze­nie tylko pod­sy­ciło moją cie­ka­wość.

– Mo­żesz mi po­wie­dzieć co­kol­wiek? Chcesz, że­bym tu miesz­kała, ale nie mam prawa wie­dzieć, dla­czego wy­bra­łeś wła­śnie to miej­sce?

Naj­pierw wes­tchnął głę­boko, a do­piero po­tem się ode­zwał. A tak przy tym za­ci­skał szczęki, że le­d­wie go ro­zu­mia­łam.

– Wy­bra­łem to miej­sce, bo jest moje. Wy­cho­wa­łem się tu, a ten dom na­leży do mnie.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij