Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Mrok i Cień - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
20 grudnia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Mrok i Cień - ebook

"Mrok i Cień" to książka zanurzająca czytelnika w unikalną narrację i głęboką treść. Rozpoczynając od "Bezczelnej ewolucji", autor analizuje ludzką naturę i historię, oferując świeże spojrzenie na ewolucyjne dokonania homo sapiens. Zawiera ironiczne opowieści, jak rozdział o "eleganckim uśmiechu wyrafinowanego skurwysyna", prowokujące refleksję nad ludzką kondycją, splecione z historycznymi elementami, takimi jak historia klubu „Cafe Philo”. Książka bada też wpływ przeciągów na ludzkość, wzbogacając narrację postaciami jak profesor zwyczajny. "Mrok i Cień" to zapis głębokiego zrozumienia ludzkiej natury, adresowany do czytelników poszukujących intelektualnej przygody i refleksji.

Kategoria: Opowiadania
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
Rozmiar pliku: 760 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP. JEŚLI COŚ DOPISZĘ

„Opad szczeny”… to taki stan istnienia, który dotyczy każdego, kto dysponuje szczęką i potrafi się nią posłużyć w sytuacji, kiedy zawodzą wszystkie inne środki wyrazu.

Opadająca szczęka ma ogromną moc przekazu informacji, która dotyczy szczególnych i zarazem spektakularnych wydarzeń, zdarzających się w sytuacjach tyle niespodziewanych, co niespotykanych.

Nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie używał opadającej szczęki, by wyrazić zachwyt nad urodą kobiety i pokazać jakość osaczającego nas uczucia, połączonego z narastającym pożądaniem. Nawet jakiś farciarz, któremu uda się dopaść kobietę w jej pobłażliwości dla napalonego erotomana … nie może pozwolić sobie na opad szczeny, albowiem rozwarta szczena w opadzie kojarzy się z zaspanym wampirem, a ten zaś nie przypomina namiętnego i czułego kochanka.

Coś takiego zdarzyło mi się po raz pierwszy, kiedy to nie było mnie na świecie w ten sposób, w jaki powinienem na nim właśnie być. I zaraz spróbuję przekazać cały paradoks sytuacji. W sytuacji tej występuje studnia z betonową cembrowiną, żelazne wiadro z łańcuchem i… auto-kastracja.

I zaraz do tego wrócę.

Ale…?

Gdy się tak mocno zastanowić, to samo pytanie;

- „Jak powinno się być na świecie?” - Powoduje opad szczeny tak niski, że rozwarcie międzyszczękowe budzi przerażenie.

Ktoś kiedyś na to pytanie odpowiedział, że na świecie powinno się być w komplecie. I zaraz po tym jak opadła mu szczęka wnioskowano, że palnął jakieś głupstwo. I niektórzy właśnie z tą ohydnie opadniętą szczęką uznali go za kompletnego.

Ktoś inny – i to w obecności kobiet - na to samo pytanie nic nie powiedział tylko dostał erekcji tak strzelistej, że kobietom opadły szczęki w taki sposób, że doszło do realizacji tak sprośnej i tak skandalicznej i jakże popularnej w świecie sceny, gdzie się za to płaci w zawodowej branży.

I trzeba było widzieć jak opadły tym babkom szczęki, gdy im nie zapłacił.

Pewien profesor prawa na głos wyraził się w obecności duchownego, że człowiek jest po to na świecie, żeby przestać na nim przebywać dłużej niż wypada. A na pytanie, jak długi to może być okres, bez wahania orzekł, że na świecie powinno się być trzy miesiące, pod warunkiem, że nie działają w człowieku już żadne organy, lub działają, ale ma się dziewięćdziesiąt trzy lata.

Pewien obcokrajowiec urodzony za granicą Bieszczad, wyraził się niechętnie, że świata nie powinno w ogóle być na świecie i przy okazji obraził kogoś, kto wziął to do siebie i urażony samodzielnie sprowokował mu w szczęce coś, co sprawiło, że szczena wydała samodzielny odgłos i jakby przy okazji wypadły mu z niej cztery ważne zęby na przedzie.

Ktoś inny wyraził się najmądrzej i stanowczo przysiągł, że nie ma na świecie nikogo, kto odpowiedziałby na to pytanie poprawnie, i że on zna wszystkie niepoprawne odpowiedzi a najmniej poprawną odpowiedzią z tych wszystkich niepoprawnych, jest odpowiedź poprawna, której nikt nie zna.

Pewien malarz imieniem Hubert von Roppel namalował odpowiedź na płótnie używając mnóstwo oleju w farbach, ale nadaremno, albowiem obraz najchętniej eksponowano przy zgaszonym świetle i odwrócony rewersem do ściany. Szczena opada, gdy się idzie go oglądać.

Umiałbym też przypomnieć sobie, kogoś, kto udzielił ciekawej odpowiedzi, ale nijak nie mogę sobie go przypomnieć, chociaż powiadają, że miał najlepszy z możliwych opad szczeny przy odpowiedzi.

Jeszcze inny atrakcyjnie wyglądający uczony psychiatra i psycholog zagadnięty o to „jak powinno się być na świecie?”, odpowiedział wprost:

- Pocałujcie mnie w pompę!

Judasz natomiast w obecności Chrystusa wyparł się bycia na świecie i w rozprawie metafizycznej nie przyznał się do swoich własnych części ciała. Rozprawa nosiła tytuł „Gorejące pośladki Judasza ” w nawiązaniu do upałów jakie nawiedziły w owym czasie Jerozolimę i gdy to Judasz usiadł na rozgrzanym kamieniu akurat w chwili gdy puszczony bąk w kontakcie z kamieniem detonował z siłą jednej setnej bomby w Hiroszimie.

Zdobył sobie tym taką popularność, że wszyscy, aby go przebić sławą stawali na głowie i dopiero Jezus zdepopularyzował Judasza bez wybuchowym ukrzyżowaniem w takim samym upale.

Dość, że nikt nie odpowiedział na pytanie dotyczące najlepszego sposobu bycia na świecie, chociaż światowi erotycy obyczaju życia twierdzili, że najważniejsza jest asceza seksualna, która jest jedynym rozwiązaniem tej zagadki.

Świat bowiem nie domaga się ani człowieka ani tym bardziej własnego istnienia. Świat jest mechanizmem jednorazowym. Wybrakowanym do tego stopnia, że Stwórcy nie opłaciło się robić doń części zamiennych, więc jako jednorazówka .. raz zepsuta .. nie jest już do naprawy. Człowiek jakby wiedział o tym i celowo psuł Świat na dowolne sposoby i jeśli tenże Świat zniknie to z powodu człowieka właśnie. Zostaną tylko Bóg i człowiek. I wtedy Pan Bóg przekona się z kim ma do czynienia, a człowiek w końcu zobaczy osobiście Stwórcę, który przestanie się już ukrywać za kurtyną nieskończoności.

Ale powróćmy na ziemię.

Jedna baba na targowisku twierdziła, że z człowiek jest nie do zdarcia i dlatego istnieje. Powoływała się na dokonania chirurgii przeszczepów, które lada moment uczynią człowieka nieśmiertelnym. Albo w pełni sprawnym do końca. Opowiadała, jakoby jej mąż zdarł na niej osiem fiutów i w zamrażalniku ma jeszcze cztery w tym jeden czarny a jeden żeliwny.

W mojej osobistej opowieści dotyczącej teorii opadającej szczęki występuje element tak przerażający, że zobowiązałem się na spowiedzi nie opowiedzieć go nikomu, więc mówię wam od razu jak było. I tu wracam do opowieści, w której występuje cembrowina, wiadro i kastrat.

Otóż podczas tych moich wakacji nie wiedziałem jeszcze o istnieniu teorii opadającej szczęki.

Ale tą oto opowieścią wnoszę znaczący wkład do rozbudowania jej o element do tej pory nigdzie nie odnotowany, pomimo wielkiej popularności Bieszczad u każdego, kto wybierał się w Bieszczady.

Któregoś dnia zapytałem mieszkańców Bieszczad czyli Bieszczdowców alias Bieszczadian, co takiego mają tutaj oprócz niedźwiedzi gwałcących turystów, co napawa niedźwiedzie osobistą dumą?

- Mamy Teofila – odpowiedział bez wahania rosły i mocno obrośnięty kłakami facet o wnikliwie duchowym spojrzeniu pijanego bazyliszka.

- Kim jest ten Teofil? - Zapytałem poruszony.

- Mną! - Odparł spoza własnych kłaków bazyliszek.

- A to teraz rozumiem.

- Chuja rozumiesz – wrzasnęli Bieszczadianie.

- Niby czego nie rozumiem?

- Właśnie tego, co rozumie Teofil.

- A co takiego pojął?

- On wie co się nie powinno?

- Czyżby? Niech to udowodni – rzuciłem wyzwanie.

- Proszę bardzo, jestem gotów – zadudnił spoza kłaków głos Teofila.

- Niby co będzie udowadniał, jak nie wiemy co się nie powinno?

- On wie – ryknęli Bieszczadianie.

- No to chodźmy.

- Podeszliśmy do studni. Teofil po drodze wylał resztę wody z wiadra i zbliżył się do betonowej cembrowiny studziennej na tyle, by położyć na na jej krawędzi fiuta i potężnym zamachem odciąć sobie go przy jajach od reszty ciała.

- I to ma być dowód?

- A nie?

- Może jest ale nie wiemy czego dowodzi?

- Teofil wie.

I tutaj pozwolicie Państwo, że zatrzymam się w tej opowieści, albowiem wyjaśnienie tego, co wie Teofil postanowiłem umieścić w ostatnim rozdziale tej opowieści. |
Jest to jedyny sposób by przymusić Państwa do przeczytania tej całej książkowej historii do końca.

_______________________________________

Podsłuchane przy barze;

Na pytanie do barmana:
- Skąd się bierze bieda?
Barman odpowiada:
- Z biedy własnych rodziców.

__________________________________________BEZCZELNA EWOLUCJA.

Tytuł tego rozdziału „Bezczelna ewolucja” zaczerpnąłem z dyskretnej i subtelne obserwacji samej ewolucji.

Była to obserwacja poszlakowa. Badałem ewolucyjne dokonania na wybranym losowo gatunku.

Gatunku homo sapiens.

Patrząc chociażby pobieżnie na ten gatunek zauważyłem bezczelność ewolucyjną z taką wyrazistością, że zrobiło mi się niedobrze i o mało żem się nie porzygał na własne obuwie.

Dostrzegłem z całą wyrazistością podstępność, bezwzględność oraz moc tego procesu.

Ewolucja bezczelnie, nieodwołalnie i na oczach wszystkich pozbawiła człowieka smaku. Człowiek nikomu nie smakował. Nie chciał jeść człowieka nikt. I ta ewolucyjna cecha, i tylko ta, wystarczyła by stać się jej sukcesem. Albowiem człowiek złapany do zjedzenia, zostawał natychmiast wypluwany, przez co powiększał znacząco swoją populację.

Mało tego. Tych wyplutych było w przewadze. Albowiem wypluci byli widoczni a na takich już nikt nie polował, przez co stawali się nietykalni.

Z czasem ci niewypluci zaczęli się upodabniać do tych wyplutych zazdroszcząc im bezpieczeństwa.

Tak więc u kresu tego procesu ewolucyjnego cały gatunek wyglądał na wypluty, przez co człowiek zyskał na bezpieczeństwie kosztem atrakcyjności.

I tu ujawnia się kolejna bezczelność ewolucji. Dość szybko zorientowała się, że doskonałość wyczerpuje każdy proces rozwojowy i próbowała na ludziach wymuszonych mutacji. Atakowała mutacyjnie każdego, kto chociaż przez chwilę się zagapił życiowo, by zdegenerować ich genowo. Historia potwierdza obecność takich na przykładzie Hitlera, Stalina, Pol Pota oraz na przykładzie czcicieli muzyki disco polo. Znanym jest powszechnie mutant, który nie dość, że uprawia dysko polo, ,to jeszcze nazywa się Zenek. Zenek jest fenomenem genowym, o czym świadczą fakty. Powszechnie wiadomo, że jak Zenek zaczyna śpiewać na estradzie to każdy.. ale to każdy.. wyciąga broń, aby go zestrzelić z estrady, ale on tak umie zaśpiewać mutacyjnie, że każdy się trzęsie z wkurwienia straszliwego i chybiają. Cud, że nie wybili się wzajemnie. Próbowano zarazić Zenka tryprem, kiłą, Aids, koronawirusem i nawet półpaścem czy też rwą kulszową, ale okazało się, że Zenek już miał te choroby. Pozostało więc zostawić go przy życiu w nadziei, że ewolucja się opamięta, i wyprowadzi nową linię ewolucyjną, śpiewającą coś tak strasznego, że muzycy disco polo umrą z głodu. Oby na scenie.

Chociaż krąży fama, że samych wykonawców muzyki disco polo ewolucja się wypiera, zwalając ich istnienie na Rusków.

Żaden inny gatunek nie powiększał swojej populacji poprzez wypluwanie.

Wybrani na chybił trafił i opisani w tej opowieści przedstawiciele gatunku dowodzą ewolucyjnej bezczelności wystarczająco, by zacząć wierzyć, że to nie mogła być jej sprawka.

Tego musiał dokonać ktoś inny. Jakiś podstępny osobnik o wyjątkowej przebiegłości.

Na przykład jakiś bóg.

To on napiętnowany wiecznością postanowił udowodnić sobie samemu, że własną doskonałość potwierdzi jedynie niedoskonałością innych. I poszedł chyr po wszechświecie, że finalne dokonanie ewolucyjne czyli człowiek .. nie smakuje nikomu i nigdzie, co stawia istnienie ewolucji pod znakiem zapytania tym bardziej, że człowiek głoszący pochodzenie człowieka od małpy pierdoli głupoty i że sam wygląda jak dzika małpa. Małpa ta ubrana w garnitur przedstawiała się jako Karol.

I jako, że tenże Karol wszystkim darował winy za pochodzenie, to zaczęli go przezywać „ Dar win”. Tak obdarowanych z czasem wystarczyło, by nazwać ich ewolucjonistami a Karola … Darwinem.

Bezczelność ewolucyjna osiągnęła swoją niedopuszczalność zezwalając na istnienie egzemplarzy ewolucyjnie chybionych aż do momentu zgonu. Potrafiła trzymać przy życiu egzemplarze, których wstydziłby się każdy gatunek. Któż z czytelników tej oto opowieści nie widział takich na własne oczy.

Mam oczywiście na myśli tych, którzy się tatuują. Nie znam tak głupiego i tak zwyrodniałego gatunku, który by to robił. A jeśli ktoś pragnie przykładu to proszę bardzo. Wystarczy wytatuować świnię chemicznym ołówkiem, i już wszystkim wiadomo, że jest po niej. Świnię taką łapią rzeźnicy i zamieniają na kotlety. a z jej skóry robią buty ze świńskiej skóry, starannie omijając tatuaże, czyli zanieczyszczone chemicznym ołówkiem kawałki. Podobnie robi się z bydłem.

Natomiast wytatuowany rzeźnik mimo że znajduje się w rzeźni, wychodzi z niej nietknięty i na próżno szukać na półkach kotletów z rzeźnika.

Dla mnie problem ewolucji to oczywistość i zagadka. No bo rozwój gatunkowy, rasowy, osobniczy jest dostrzegalny niemal na co dzień. Osobiście znałem rodzinę myszy domowej, która zabłądziła we wspomnianej rzeźni i zamieszkała w pomieszczeniach chłodniczych. Kiedy odwiedziłem ich po paru latach oczywiście zastałem wyłącznie potomków moich znajomych gryzoni. Ci natomiast, których zastałem obrośnięci byli gęstym futrem różnej maści ale takiej samej gęstości. Na pytanie:

- Skąd macie takie futerka?

Odpowiadali chórem, że od matuli natury, która dysponując dysypacyjną możliwością rozproszenia energii potrafi uczynić z organizmu prostego organizm bardziej złożony, ale pod warunkiem, że jest to organizm żywy. Gryzonie tłumaczyły mi, że Stwórca onegdaj nadał materii ożywionej własność tworzenia struktur bardziej złożonych. Natomiast wszystko, co nie jest żywe zmierza do rozpadu. I że kiedyś tak będzie we Wszechświecie, że Wszechświat wystygnie i wszystko stanie się żelazem. Pierwiastkiem bodaj czterowartościowym.

Podziękowałem sympatycznym gryzoniom za gościnę i podarowałem im połeć sera. W zamian otrzymałem czapkę zrobioną przez nich na drutach z ich własnego futra, które pochodziło z wylinki.
Bezczelność ewolucji i tym razem nabrała kompromitujących ją rumieńców, albowiem uzmysłowiłem sobie, że o jej mechanizmach i przyczynach wiedzą nawet gryzonie mieszkające w chłodniach, podczas gdy ludzie uważają, że ewolucja nie tylko nie jest wymysłem Pana Boga, ale jej istnienie przeczy jego istnieniu, miast sławić potęgę i pomysłowość boską.

____________________________________________-

Podsłuchane przy barze;

Na pytanie do barmana:
- Jakie korzyści daje choroba Alzheimera?
Barman odpowiada:
- Można oglądać jeden film na okrągło.

_____________________________________TRZECI POCZĄTEK.

Przywitał mnie eleganckim uśmiechem wyrafinowanego skurwysyna, ale jak tylko przestał się uśmiechać, to okazało się, że jest w dodatku rudy.

- Ja w sprawie lokalu. Macie lokale? - Zapytałem śmiało i wesoło.

- Od chuja mamy lokali. - Odparł w tej samej tonacji.

- Jakbym wiedział, to bym nie przychodził. - Wyjaśniłem.

- Jak to? Sam pan mówił, że w sprawie lokalu pan przyszedł.

- No właśnie, jakbym wiedział, że ma pan lokale przyszedłbym w innej sprawie.

- Jakiej?

- W sprawie czynszu za lokal.

- Mamy czynsze.

- No to po cholerę przyszedłem?

- Przyszedł pan uzgodnić wysokość czynszu zapewne.

- Skoro pan wie lepiej po co przyszedłem, to zostaję.

- Chce pan wiedzieć coś o nowych czynszach?

- Po to przyszedłem.

- Otóż musi pan wiedzieć, że stare czynsze były już kompletnie do niczego. Nie mogłem już na nie patrzeć i dlatego na własny koszt wymieniam je wszystkim najemcom. Staram się nie oszczędzać na na nowych kosztach pamiętając, że co tanie to drogie. Proszę tylko popatrzeć, różnicę widać gołym okiem. - Tu pokazał mi starą kwotę i nową.

- Są rzeczywiście imponujące – wysiliłem się na podziw. - Ale muszę przyznać, że starym też nic nie brakowało. Chociaż nie kryję, że mam do wszystkiego, co małe... duży sentyment.

- Proszę się nie zastanawiać i podpisać umowę, albowiem mam w planie te obecne czynsze zmienić na jeszcze nowsze.

Przyjrzałem się temu sympatycznemu gościowi i powiedziałem.

- Zgoda! Włodzimierz mi na imię.

- Krzysztof!

… I podpisaliśmy.

_______________________________________

Podsłuchane przy barze;

Na pytanie do barmana:
- Co sprawi, że poczuję nieśmiertelność?
- Sex z blondyną na godzinę przed zgonem! Możesz sprawdzić. - Odpowie barman.

_________________________________________BYŁ 1 WRZEŚNIA 1939 R

Był wrzesień trzydziestego dziewiątego. Zastanawiająca jest zbieżność tego faktu z istnieniem naszego klubu „cafe philo”. I jakże pięknie ta popularna data łączy obie te historie .

Czyli historię powstania „cafe philo” i historię wojny światowej.

Po pierwsze, to dokładnie tyle samo ludzi wie co się wydarzyło

1 września 39 roku, jak i tych, którzy nie wiedzą, co się wtedy nie wydarzyło.

Po drugie, to nie było wtedy na świecie ani jednego człowieka, który się nie urodził a wiedział to, czego nie wiedzieli żyjący.

I na tym należałoby zakończyć opowieść o historii naszego klubu.

Można oczywiście spekulować, co mogłoby się stać, gdyby klub już wtedy istniał. Moim zdaniem nie doszłoby do najazdu na nasz kraj. Nie byłoby II wojny światowej.

Dowodem na to jest fakt, że obecnie istnieje „cafe philo” i jakoś nie widać, żeby ktoś na nas najeżdżał.

Tamtejsi żołnierze niemieccy znaleźli się wtedy w opłakanej sytuacji. Każdy z nich czuł, że potrzebuje naszego klubu „cafe philo”, ale nikt nie wiedział, gdzie może się on znajdować. Działali na oślep ulegając plotkom, jakoby klub mieścił się nie wiedzieć gdzie.

Najzagorzalszym poszukiwaczem klubu był niejaki Adolf, mizernie uzdolniony niemiecki malarz pocztówkowego formatu, któremu nigdy nie udawało się dogolić swoich wąsów do końca. To co zostawało na jego twarzy przykuwało uwagę tylko dlatego, że nie można tego było nazwać wąsami, ale też nie wypadało uznać Adolfa, za gołowąsa.

Adolf widząc, że nikt nie chce kupować jego obrazków, każdego przybyłego witał z nadzieją, że kupi i krzyczał.

- Haj! - I wyciągał całe ramię w górę pomagając tym samym pokazać gdzie jest i tym samym pomóc zlokalizować swoje miejsce obecności.

Byli tacy, co uważali, że Adolf im grozi i też podnosili ręce do góry rękę mówiąc.

- Hei Hitler.

- Skąd wiecie jak się nazywam? - Zaciekawiał się Adolf.

- Jak jesteśmy naćpani zgadujemy wszystko. - Odpowiadali patrząc na to, co też takiego pod nosem ma Hitler.

Stali jakiś czas z wyciągniętymi rękami w taki sposób, że zatrzymywali się ciekawscy przechodnie. I jedni spoglądali na to, co Hitler ma pod nosem, a inni na to, co pokazywały wyciągnięte ramiona tych na haju. A w skazywały na pierwsze piętro Reichstagu, więc przechodnie wyciągali ręce i krzyczeli.

- Hei, Haj.. Tam jest haj.

I ruszyli na Reichstag.

I tak się to zaczęło. I jako diler Adolf dorobił się takiej fortuny, że wszystkim pokupował mundury i ruszyli na poszukiwanie miejsca, gdzie mogliby ćpać do woli. Takim miejscem było oczywiście „cafe philo”, ale nikt jak powiadam, nie wiedział wtedy jeszcze o jego istnieniu. I w nadziei na odnalezienie klubu udał się Adolf ze swoimi ziomkami na długą tułaczkę po Europie zaczynając ją 1 września 1939 roku.

W podróży opancerzonym pociągiem napisał drugą część Mein Kampf gdzie rozwinął idee zawarte w części pierwszej i nieco je przewartościował w kwestii czystości rasy. „Myślę, że pomyliłem się trochę co do Żydów”, mówił autor książki podczas zwołanej konferencji prasowej. „Prawdopodobnie oni także są narodem wybranym. Niezależnie od tego uważam, że ich obecny stosunek do Arabów jest bardzo »trendy« i »nazi«, podobnie jak Arabów do Żydów i całej tej reszty”, powiedział f ührer.

Opowiadając na pytanie dziennikarza „Wału Pomorskiego”o rezultaty ekspansji narodowego socjalizmu w Niemczech, Hitler odparł, że co nieco by zmienił.

„»Noc długich noży« była jednak błędem”, mówił. „Nie żebym żałował wybicia całego tego pedalstwa w SA, ale część z nich, to byli naprawdę świetni dowódcy. Ci dzisiejsze geje są zupełnie bez jaj i nie mają pojęcia o wojskowym drylu”.

Hitler powiedział, że w obecnej książce pokaże kolejne zagrożenia dla Niemiec i udowodni, że zagrożenie to zniknie w momencie znalezienia lokalizacji „cafe philo” jak centrum dowodzenia wszystkich wojen światowych. I pokaże, że wszystkie wojny światowe czekał nieuchronny koniec właśnie przez „cafe philo”. Wszystkie dotychczasowe wojny skończyły marnie jako deformacja normalnych relacji między narodami. A przecież nikt nie zaprzeczy, że taką relacją jest wojna. Zwyczaj kultywowany przez każdy naród od zarania dziejów.

„W mojej obecnej książce będzie wiele fajnych wątków” przechwalał się do dziennikarzy. „Będzie tam o organizacji, militariach, szmoncesach, władzy i praktyczne porady związane z odśnieżaniem bezdroży rosyjskich”.

„W książce przedstawię ideowy dorobek moich współpracowników”, mówił Hitler. Według niego obecna preambuła konstytucji UE jest plagiatem tez wygłoszonych przez von Ribbentropa w 1941 roku w Strasburgu.

Na koniec Hitler oświadczył, że wobec zakazu drukowania Main Kampf w Niemczech na razie książka ta będzie wydana przez barmanów „cafe philo” i użyta jako przynętę i dowód, że w „cafe philo” można kupić wszystko.

Tak więc Hitler jeździł po całej Europie w poszukiwaniu „cafe philo”wypatrując tego klubu przez okno opancerzonego pociągu.

W Krakowie powitali go wyciągnięciem dłoni w górę i okrzykiem:

- High Hitler!

- Co oni tacy? - Zapytał się tłumacza, niejakiego Kantora Tadeusza.

- No niby jacy? - Jak każdy tłumacz tak i ten nie wiedział co ma tłumaczyć.

- High? To nie po niemiecku. - Dziwił się szeptem Adolf.

- To po angielsku.

- Że niby jestem wysoki?

- To też. Ale głównie wskazują niebo.

- Dlaczego?

- Chuj wie – odparł Kantor Tadeusz – ale myślę, że mają cię Adolf za świętego i chcą ci pokazać, gdzie twoje miejsce.

- No niby gdzie?

- Na wysokościach. W niebie.

- Zapytaj, czy mają tutaj „cafe philo”.

- Mówią, że mają ale nie radzą.

- Czego nie radzą?

- Abyś chodził do „cafe philo”.

- Niby dlaczego?

- Mówią, że jak zaczniesz chodzić, to po tobie. Że każdy, kto tam chodzi smaży się później w piekle.

- W takim razie spierdalamy stąd. - Powiedział Adolf i wsiadł do pociągu pancernego zostawiając Kantora Tadeusza w Krakowie.

Nie brakowało takich, którzy twierdzili, że Hitler był pierdołą. Nie mieli racji. Adolf był genialnym strategiem wojennym. Dawał tego dowody na każdym zebraniu sztabu wojennego. Zaczynali od milczenia. Później Adolf kierował palec na jakiegoś generała i mówił;

- Czy są jakieś pytania?

- Są! - Odpowiadał generał wpatrzony w hitlerowski palec.

- Jakie niby?

- Ważne.

- Jak będziesz tak gadał do mnie, to się wkurwię. Widzę, że jesteś debilem niemieckim – powiadał rozsierdzony i kierował palec na innego generała. - Jakie masz pytanie?

- Czy mógłbyś drogi Adolfie przestać się wkurwiać? - Oto moje pytanie.

- Jasne, że tak. W każdej chwili.

- Nie mam więc żadnych innych pytań – zarzekał się generał.

- Jak to nie masz? Wojnę mamy a ty durniu nie masz pytań?

- Mam.

- To gadaj. Coś o wojnie powiedz pieprzony hitlerowcu.

- Jak wygrać wojnę? - Oto moje pytanie.

- To jest pytanie. Brawo. Wojnę należy wygrać z kretesem.

- Niby z kim? Wrogów mamy od chuja ale kretes nam nie zagraża.

Palec Hitlera wskazał następnego generała.

- Może ty powiesz coś do tej hołoty, bo zdają się być kretynami.

- Co mam niby im powiedzieć?

- Powiedz im, że zaraz im powiem jak wygrać wojnę z kretesem.

- Z czym?

- No nie mogę! Zaraz się wkurwię.

- Miał pan Mein Führer siedzieć spokojnie.

- Racja. Pardon. Już siadam spokojnie.

- Na czym to stanąłem?

- Mówił pan, że pan siądzie.

- Zaraz komuś jebnę. Kto chce wiedzieć jak wygramy wojnę?

- Z kretesem? – Krzyknęli wszyscy generałowie.

- Niby z kim? - Żachnął się Adolf. - Kretes nic tu nie ma do rzeczy.

- A z kim?

- Z wrogiem chuju jeden doszczętny. Z wrogiem. - I wskazał na generała palcem.

- Na mnie już pan wskazywał palcem. - Zareagował blady generał.

- A to przepraszam pana. Wszyscy jesteście chujami.

- Dlaczego? - Oburzyli się generałowie.

- Dlatego, że nie wiecie z kim walczymy.

- Z kretesem – powtórzyli generałowie.

- Z wrogiem. Z wrogiem walczymy – Adolf uspokoił się nieco.

- No więc co zrobimy, by ją wygrać?

- Użyjemy bomb. Bombardowania i modlitwy zrobią swoje.

- O co będziemy się modlić?

- Ano o to, by ci bombardowani na dole z góry, nie zaczęli nas bombardować z dołu – odpowiedział Adolf.

- Niby jak wyglądają bombardowania z dołu, kiedy to obiekty na dole są nieruchome a my w powietrzu w samolotach, które przecież nie usiedzą w miejscu?

A na to Adolf.

- Bombardowania z dołu do góry to walenie bombami na oślep i nigdy nie wiadomo kiedy trajektoria lotu bombowca nie skrzyżuje się z bombą lecącą z dołu.

- I co wtedy? - Zaciekawili się generałowie.

- Wtedy właśnie stosujemy modlitwy.

- Przecież są po niemiecku! - Wypalił jeden z generałów.

- No i co z tego?

- Bóg nie jest Niemcem. Nie zrozumie.

- A w takim razie jakim językiem włada? - Zaciekawił się Adolf.

- Gada od zawsze po koptyjsku i aramejsku.

- Czy są wśród naszych tacy, co gadają w tych językach?

- W samolotach nie zdarzył się taki. Ci na dole mają takich.

- To są jaja. Od dziś każdy bombardier musi ukończyć kurs języka aramejskiego i koptyjskiego.

- Wtedy ich wystrzelają ci z dołu.

- Niby jak?

- Nasi będą wyskakiwać z bombowców.

- Po cholerę?

- By udać się na kurs .. Mein Führer.

- Przecież kursy będą zbombardowane przez naszych pilotów.

- Nie możemy ich bombardować.

- Dlaczego do chuja pana?

- Możemy to zrobić dopiero jak piloci ukończą kursy.

- Racja. Więc co zrobimy w takim razie?

- Diabeł zna niemiecki. Do niego się zwróćmy. Czasem wygrywa z Bogiem z racjami... jak się przekomarzają.

Hitler jakby rozpromieniał.

- Mianuję pana marszałkiem za ten pomysł z diabłem. - Wyciągnął palec w kierunku generała.

- Nie mamy takiego stopnia. - Zauważył generał.

- Chciałem dobrze. W takim razie podaruję panu samolot. Bombowiec.

- I co mam z nim robić?

- Latać pan będzie.

- To mnie zestrzelą.

- Nie zestrzelą

- Jak to?

- Użyje pan modlitwy. Sam pan sugerował. Pomodli się pan po niemiecku do Lucyfera.

W tym momencie generał pierdnął ze strachu.

- Dlaczego pan pierdnął, panie generale?

- Ze strachu.

- Przecież nie jest pan w bombowcu.

- Boję się Lucyfera.

- W jakim stopniu?

- Jest marszałkiem.

- Kto go mianował?

- Sam się mianował. On wszystko może.

- Tak jak ja! - Krzyknął Adolf. - Więc mogę być marszałkiem.

- Wystarczy, że jest pan diabłem wcielonym.

Tym razem Adolf pierdnął i wszyscy się przestraszyli, że to coś oznacza.

- Nie słyszycie, że pierdnąłem? - Zapytał rozczarowany Adolf.

- Słyszymy. I oniemieliśmy, bo nie wiemy, co to oznacza.

- To oznacza, że mogę. A skoro mogę, to mogę też zostać marszałkiem.

- W takim razie jest pan marszałkiem, panie marszałku. - Ryknęli oficerowie.

- Przynajmniej wiecie ro robić, aby zostać marszałkiem.

- Należy stosownie pierdnąć. - Wyrwało się komuś z oficerów.

- Nie zrozumieliście. Pierdzieć mogą wyłącznie marszałkowie.

- Dlaczego?

- Bo to dowodzi tej rangi. - Odpowiedział Adolf. - Niech ktoś spróbuje.

W tym momencie pierdnęli wszyscy.

- Ja pierdolę. To rozumiem.

- Co pan rozumie, panie marszałku?

- Że to jest zebranie i narada wojenna marszałków. Późno się robi. Albo puszczamy bąki, albo zajmujemy się wojną na poważnie.

- Czego potrzebujemy jako marszałkowski sztab wojenny jak nie jakiegoś przytulnego kąta w „cafe philo”.

- Nikt nie wie, gdzie jest „cafe philo”! - Krzyknęli marszałkowie.

- Jest w Leningradzie – stanowczo stwierdził Adolf i przekierował tym samym uwagę niemiecką na to miasto .

Argumentował że mieszkańcy Leningradu zachowywali się tak, jakby coś ukrywali. Jakby mieli jakiś klub i nie chcieli go Niemcom pokazać. A żołnierze niemieccy byli nieustępliwi i bali się Adolfa, że ich zruga. Każdy z nich wiedział co oznaczała chwila, gdy przyjdzie im stanąć na dywaniku u Adolfa.

Adolf już wtedy przystrzygał wąsiki w taki sposób, że wystarczyło najmniejsze wkurwienie Adolfa, by nimi poruszył.

I na Boga nie to, że umiał i potrafił nimi poruszać, ale to w jaki sposób to robił, budziło przerażenie. Wąsiki bowiem ruszały się tak pociesznie, tak wesoło i tak trafnie, że stojący na dywaniku wpadali w dobry nastrój i próbowali uśmiechu, albo nawet śmiechu, podczas gdy czas wojenny domagał się skupienia i powagi.

Jeden karany Niemiec za pedalstwo .. przesunął się z dywanika i zamiast słuchać jak go Adolf opierdala .. próbował usiąść mu na kolanach. Pamiętał jednak, że Adolf Hitler był hitlerowcem a takim pedalskie igraszki nigdy nie były w głowie.

I tu można by zakończyć historię „cafe philo”, gdyby to był jej koniec.

Ale nie!

Historia miała ciąg dalszy. Każdy opowiadał go inaczej. Byli tacy, którzy próbowali twierdzić, że powodem zaistnienia klubu był przeciąg.

___________________________________

Podsłuchane w barze;

Na pytanie do barmana:
- Jak pokonać panikę lub niepokój?
Barman odpowiada:
- Skutecznie.

____________________________________PRZECIĄGI.

Ludzie siedzący w pomieszczeniach zdawali sobie sprawę jakim zagrożeniem dla ludzkości jest przeciąg.

Ale nie dla klubu.

Tych, co są ciekawi ciągu dalszego naszej opowieści o historii klubu z całą pewnością zaszokuje informacja, że to dzięki przeciągom zawdzięczamy nasze istnienie

Wiatr przeciągowy ma pewną swoistość a ewolucja na nią nie umiała reagować, albowiem w czasach ewolucyjnych nie było przeciągów kuchennyc h z powodu braku kuchni. Nawet ognia nie było. Więc ewolucja skompromitowała się omijając ten parametr przystosowawczy i wygenerowała ewolucyjnie człowieka nieodpornego na przeciągi.
Natomiast o same przeciągi zadbała.

I właśnie tę wiedzę wykorzystał wielki znawca przeciągów, niejaki Alek. Był najbardziej przebiegłym barmanem w „cafe philo”.

Wiedział jak wielką moc ma przeciąg i umiał tej mocy używać.

Wypatrywał chwili gdy lekko podchmielona grupa birbantów zbierała się do wyjścia. Wtedy się ożywiał. Czym prędzej otwierał okna na oścież celem przewietrzenia. Otwarte na przestrzał drzwi zaplecza robiły swoje.

Pojawiał się przeciąg tak straszny, jak strasznym do tej pory nigdy nie był.

Najsilniej porażał tych, co próbowali wstać by domknąć okna. Tych porażał natychmiast i oni nieruchomieli stojąc. Innych łapało na siedząco.

Właściwie nikt nie zna innych objawów poza znieruchomieniem. Przeciąg bowiem porażał układ nerwowy do tego stopnia, że układ ten nie wiedząc z jakim zagrożeniem ma do czynienia, odmawiał jakichkolwiek innych usług dla organizmu ciała, poza znieruchomieniem. Tak jakby wiedział, że tylko przyczajenie się i znieruchomienie jest w stanie pojąć, co się takiego stało. Ale osierocony i zaniedbany przez ewolucję uznawał, że przyczajenie kończy znieruchomienie.

Pojawiał się Alek. Barman przebiegły i mówił, że sprawa jest do opanowania. On Alek, barman przebiegły pójdzie na zaplecze zadzwonić po medyczną pomoc a oni tymczasem wypiją co nieco, by rozproszyć trwogę oraz marazm oczekiwania na pomoc medyczną.

Alek oczywiście nigdzie nie zadzwonił tylko donosił alkohole do stolików mówiąc, że zadzwonił.

Następnego dnia przychodzący ludzie zauważali, że porażeni dalej siedzą.

I szybko rozeszła się wieść, że klub jest cały czas pełny i nie sposób dokonać rezerwacji, bo nikt nie wie, kiedy zwolni się miejsce.

Z czasem pojawiły się przeciągi tak różne i tak podstępne, że należało je skatalogować.

W katalogu przeciągów są takie, które w ogóle nie mają nazw i dlatego ciężko je znaleźć, by się przed nimi bronić.

Najgorsze są przeciągi śmiertelne. Występują na Mazurach w tunelach poniemieckich. Jeden turysta wszedł do takiego tunelu bunkrowego z latarką i komórką i jak już był parę yardów od wyjścia, znalazł zardzewiałe drzwiczki i powodowany ciekawością szarpnął je znienacka. Drzwiczki puściły i zrobił się przeciąg, który zatrzasnął właz wejściowy i turysta umarł złapany we wnyki przeciągu tunelowego. Po latach znaleziono kościotrup w pozycji wskazującej, że do końca swoich dni turysta żywił się latarką i komórką.

To dzięki przeciągom można naśmiewać się z człowieka i to w ordynarny sposób. Bo czy nie jest godzien pośmiewiska ten, co godzi się z zasadą, że im coś częściej występuje w przyrodzie, tym o tym mniej wiemy?

I właśnie przeciąg ujawnia tę człowieczą ułomność. To on odpowiedzialny jest za straszną dolegliwość zwaną lumbago, postrzałem albo rwą kulszową. Człowiek porażony przeciągiem ulicznym staje jak wryty i nieruchomieje. Łzy ciekną mu po twarzy i tak porażony nawet wysmarkać się nie jest w stanie a pytany:

- Dlaczego tak stoisz?

- Bo ruszyć się nie mogę. - Odpowiada porażony przeciągiem.

Przyczyną bólu jest nacisk tzw, mięśnia gruszkowego na sąsiadujący z nim niemal bezpośrednio nerw kulszowy. Mięsień ten reaguje na przeciąg nagłym znieruchomieniem akurat w pozycji gdy jest ściągnięty, czyli najgrubszy, czyli wyglądający jak grucha.

I co? Co robimy?

Rozpłaszczamy go, rozwałkowujemy. Czym .. i jak? To proste. Siadamy na czymś twardym i kulistym i wałkujemy mięsień na płask. Ale w strasznym bólu. I po paru chwilach rozwałkowany mięsień „odstaje” od nerwu kulszowego i ból mija niemal natychmiast..

Jeśli książka niniejsza otrzyma nagrodę, to winna otrzymać ją z uwagi na tę doradę dotyczącą postrzału. I wtedy rozmowa z porażonym przeciągiem ulicznym wygląda tak;

- Czemu tak stoisz?

- Dla jaj – odpowiada załzawiony i posmarkany z bólu delikwent.

Zaczem siada na czymś twardym i masuje po tym dupą wyjąc z bólu i oto za chwilę zrywa się na równe nogi i mówi go oniemiałego obserwatora.

- Wypierdalaj. Wałkuję sobie gruchę.

- Trochę kultury witeziu. Chciałem pomóc.

- Sobie winieneś pomóc.

- W czym?

- W oczytaniu. Wolę wałkować sobie gruchę niźli nie czytać książki, w której obydwaj występujemy.

__________________________

Podsłuchane w barze:

- Co gwarantują pieniądze?
- Upadek do poziomu bogaczy. - Odpowiedział barman.

____________________________GORYL SASZA.

Miał wielki autorytet w świecie nauki. Siadywał każdego ranka w cichym zakątku klubu i jednym pięknym spojrzeniem przywoływał barmankę, by prosić o kawę. Był profesorem zwyczajnym.

I tu należałoby się zatrzymać bo nie sposób ciągnąć opowieść dalej w takim przypadku gdy obok słowa „profesor” ktoś umieszcza słowo „zwyczajny”. To bowiem słowo jakby bruździ i osłabia znaczenia słowa „profesor”.

Zatrzymuje się więc i szukam wyjaśnienia w Googlach. I oto co odnajduję.

Profesor zwyczajny; (skrót: prof. zw., łac. professor ordinarius) – stanowisko w szkole wyższej przewidziane dla nauczyciela akademickiego posiadającego tytuł profesora. To stanowisko przewidziane dl a pracownika naukowego lub dydaktycznego , który posiada tytuł naukowy profesora. Stanowisko profesora zwyczajnego było ukoronowaniem kariery naukowej pracowników uczelni, wiązało się bowiem z największym prestiżem i jest przyznawane szczególnie zasłużonym dla uczelni i wyróżniającym się naukowcom z tytułem naukowym profesora. Profesor zwyczajny jest wyższy rangą niż profesor nadzwyczajny.

Takie pojmowanie profesury sugeruje, że profesor zwyczajny tak znowu zwyczajnym nie jest. Jest nadzwyczajny w piastowaniu profesury zwyczajnej, podczas gdy profesor nadzwyczajny jest zwyczajnym profesorem o słabym znaczeniu a jedyne co czyni go nadzwyczajnym, to to, że nie może się równać z profesorem zwyczajnym.

Kiedyś jeszcze jako student słyszałem w dziekanacie taką oto rozmowę pomiędzy pracownikami uczelnianymi.

- Nie wiem, czy wiesz, ale nasz pan Stanisław dostał profesurę zwyczajną – pochwalił się nową plotką jeden z obecnych naukowców zalegających w dziekanacie.

- To nadzwyczajne. - Zachwycał się drugi naukowiec.

- Przeciwnie to zwyczajne. Pan Stanisław jest na tyle nadzwyczajnym człowiekiem i naukowcem, że zasługuje na zwyczajność.

- Zwyczajny to on nigdy nie będzie! - Wtrąciła się pani Jadzia, która piastowała stanowisko naczelnej sekretarki dziekanatu.

- Już jest! - Sprzeciwił się pierwszy naukowiec.

- A sam pan mówił, że jest nadzwyczajny.

- Nie. Jest profesorem zwyczajnym i to jest nadzwyczajne.

- Czyli musi być nadzwyczajnym, by zostać zwyczajnym.

- Tak właśnie. To zwyczajne w świecie uczelnianym.

- Niby co.?

- To, że nadzwyczajni ludzie w końcu stają się zwyczajni.

- Trzeba przyznać, że jest to nadzwyczaj nadzwyczajne.

- Najważniejsze, że profesor zwyczajny się nie obraża na tę zwyczajność. To dla mnie jest nadzwyczajne. - Wtrąciłem się, by zwrócić na siebie uwagę.

- A pan czego chce w dziekanacie panie Włodku! - Zapytała ciepło pani Jadzia.

- Zabłądziłem! - Oznajmiłem bezczelnie.

- A czego pan szuka?

- Kibla – odpowiadam.

- W dziekanacie?

- Nie macie w dziekanacie kibla, to gdzie załatwia się profesor zwyczajny?

- Na pewno nie w dziekanacie! - Wkurwiła się pani Jadzia.

- A gdzie?

- Jak to gdzie? W kiblu.

Być może właśnie dlatego, że nasz profesor był profesorem zwyczajnym, to zajmował się psychologią. Zajmując się nią, miał do niej jednoczesną pogardę, którą rozpowszechniał w niezwykły sposób.

Uznając, że psychologia nie jest nawet nauką, twierdził, że dotyczy ona wprawdzie ludzi, ale statystycznie zwykłych, czyli przeciętnych. Natomiast w analizie człowieka wybitnego, albo niezwykłego, nauka ta przestaje być nauką . Działa jakby po omacku. Na oślep.

Ten właśnie pogląd na psychologię zbudował profesorowi wielką popularność. Większą od tej, którą cieszyły się wielkie autorytety tej dyscypliny wiedzy. Był do tego stopnia rozpoznawalny, że pies sąsiadki, który szczekał na wszystkich, na profesora nie szczekał a jak mu jego właścicielka zabraniała nie szczekać, to próbował ją ugryźć i szczeknął właśnie na nią.

Mechanizm profesorskiej sławy był prosty. Działał niemal każdego dnia. I rozwijał się nawet w środowiskach przestępczych, wiejskich, pośród społeczności rozwiniętych i niedorozwiniętych. Doskonale pamiętam tę chwilę, albowiem sam onegdaj potrzebowałem pomocy.

- Dzień dobry panie profesorze – przywitałem się standardowo wchodząc do jego gabinetu.

- Nie taki znów dobry a z pewnością nie dla pana.

- Od razu mi lepiej – powiedziałem poirytowany – mam bowiem przewleką depresję a z niej się dobrze szydzi i się z niej naśmiewa.

- Śmieję się z każdej depresji. Wyśmiana odpowiednio bezradnieje, słabnie i traci orientację. - Próbował wybrnąć z nietaktu profesor.

- Niby jak? Depresja przecież generuje smutek.

- Odwrotnie, – proszę pana - to smutek generuje depresję.

- Ale przecież pierdoli pan głupoty panie profesorze i robi ze mnie durnia.

- Durnia lepiej się leczy. Wykarmiony poglądami i nazbieranymi zewsząd przekonaniami staje się pan głupawy, a z syndromem durnia radzę sobie najlepiej i bez stosowania leków.

- Wkurwia mnie pan. Z głupotą nikt sobie nie poradzi. Nawet Bóg.

- To oczywiste. Bóg tak. Nie radzi sobie z niczym .

- No niby dlaczego według pana, Bóg nie radzi sobie z głupotą? -

- Bo ma depresję.

- Skąd taki wniosek?

- A nie? Niech pan spojrzy na dzieło stworzenia. Na Świat! Nic tutaj nie trzyma się kupy i to w sposób bardzo nieoczywisty.

- A jest coś, co nie trzyma się kupy w sposób oczywisty?

- Jest.

- A co to takiego?

- Depresja.

- Wygląda na to, że jaja sobie pan robi ze wszystkiego, a zwłaszcza z Boga i jego depresji.

- Myli się pan, panie Włodku. To my jesteśmy żartem Pana Boga.

Tak narodziła się nasza przyjaźń. I trwa do tej pory pięknie. Spoiwem prawdziwej przyjaźni jest bowiem jej splot pleciony wspólnym zamierzeniem. Naszym było znalezienie sobie własnego Boga.

I znaleźliśmy.

To była bogini. A boginią tą, była Ironia. Miała wielką moc, albowiem pokonywała wszystkich znanych nam dotąd bogów dziesięć do zera. Bo o ile starego boga nie sposób znaleźć nigdzie, to Ironię można dostrzec wszędzie. Nie ma takiej sytuacji, rzeczy, wartości, w której nie można by dostrzec elementu zasługującego na ironię. Cokolwiek by to nie było.

Oczywiście najlepiej było widać Boginię Ironię jako... ironię losu. Ironia zamieszkała w ironii losu miała największą moc. Przykładem jest oczywiście każda istota, której – o ironio – udało się pojawić na tym naszym podniebnym, pojebanym świecie.

Zaczynając od początku spójrzmy na nasze narodziny. Fakt samych urodzin jest godnym szyderstwa, czyli ironii, albowiem nie dało się nigdy znaleźć wyjaśnienia, dlaczego jakakolwiek istota się w ogóle pojawia. Jeśli istotą tą jest człowiek, to jest jeszcze bardziej ironicznie.

Na pytanie do Bogini Ironii;

- Skąd się bierze człowiek?

Ironia odpowiada ironicznie.

- Z dupczenia.

Gdy przyjdzie się zapytać Ironii o samo życie, to dopiero są jaja. Ironia wtedy – o ironio – zachowuje się podobnie jak my... i pyta.

- Widzieliście kiedyś życie? Czy widzieliście tylko istoty żywe?

- Życia nie widzieliśmy. Podobnie jak piękna. Widzieliśmy mnóstwo pięknych i żywych zjawisk , ale życia i piękna.. nie!

Zapytaliśmy kiedyś Ironii o pokazy mody. Ironia ani przez chwilę nie zbita z tropu odpowiedziała w te słowa;

- Powinny odbywać się w podziemiu.

- Dlaczego? - Domagaliśmy się wyjaśnień.

- Z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że w nadziemnym świecie występuje już disco polo, a po drugie, to pod ziemią jest ciemno.

Na pytanie do Bogini Ironii:

- Co jest pięknem i najważniejszym parametrem penisa?

- Chwackość! - Odpowiadała Bogini.

Bogini Ironia miała też swoje zdanie o depresji. Zdecydowanie nie przyznawała się do stworzenia tej przypadłości i dyskretnym acz ironicznym gestem wskazywała na Chrystusa, posądzając go o autorstwo tej choroby z przyczyn nie godnych cieśli oraz kamieniarza.

- Jakich przyczyn? - Pytaliśmy Ironię.

- Z powodu depresji. Chrystus miał zaawansowaną depresję. Cóż się dziwić? Ten facet urodził się w stajni i skończył szkołę ciesiołki kształcącą cieśli, podczas gdy w jego kraju nie było w ogóle lasów. Całe życie poszukiwał drewna a znalazł go – o ironio – dopiero u schyłku życia. Dosłownie w ostatnich jego chwilach, gdy właśnie powieszono go pionowo, ale jakoś na krzyż, na drewnianych klocach.

- No ale jaka jest przyczyna depresji we współczesnych czasach, kiedy to drewna mamy od chuja? - Drążyliśmy temat.

Bogini patrząc na nas ironicznie odpowiadała;

- To z powodu złego kroju spodni. Monotonia kroju spodni w obszarze około rozporkowym, generuje rozdrażnienie u tych, którzy szukają rozporka by się podrapać po jajach, drażnionych złym wykrojem spodni.

Pytaliśmy więc dalej;

- Czy jest coś, co zawsze prowadzi do depresji?

Bogini Ironia odpowiadała:

- Każdy przekład z niemieckiego. Po przeczytaniu dowolnego przekładu z niemieckiego człowieka opanowuje długotrwały, błądzący smutek.

Poczciwe niemieckie „verpiss dich” (spierdalaj) tłumacze z niemieckiego przekładają na; „szczęść boże”. I czyż nie trzeba spodziewać się objawowego smutku u kogoś, kto pozdrowienie ewangeliczne połączy z rubasznym „spierdalaj”?

Otóż nie można spodziewać się niczego innego jak wyłącznie smutku i depresji.

Zauważcie, że nawet słowo Hitler nie da się porządnie przełożyć na język polski. Próbowano etymologicznej rozbiórki słowa „Hitler” i analiza tego słowa wskazała na pierwszą część słowa „Hit”. I stąd pewien etymolog wywiódł domysł, że wyraz hitler sugeruje, że ten człowiek znany jako Hitler był hitem pośród ludzi.

Modlitwa do Bogini mająca ją skłonić do udzielenia nam wskazówek jak mamy żyć, by mieć udane życie, zawsze kończyła się powodzeniem. I nigdy, ale to nigdy nie zostawaliśmy po takiej modlitwie z niczym. O ile inne bóstwa w ogóle nie reagowały na modlitwy, to ona Bogini Ironii brała je pod uwagę i udzielała nam mądrych wskazówek.

Mówiła tak;

- By mieć udany los, to nigdy nie przechodźcie obojętnie obok jakiegokolwiek kibla. To miejsce prawdziwie odczuwalnej ulgi. Miejsce zaspokojenia. Ukojenia i wypróżnienia. Człowiek wypróżniony nawet z próżności, jest próżny, ale nie pusty. A nade wszystko nie spustoszony. Spustoszenia nie szukajcie w kiblach, chyba że natraficie na kibel w„cafe philo”. Wtedy spustoszenie i dewastacja tego pomieszczenia da wam wiele radości. I będzie przestrogą dla mieszkających tam na stałe dilerów, szulerów i ludzi zdegenerowanych wyższym wykształceniem.

Po drugie. Wykorzystać każdą, ale to każdą erekcję. By – gdy nadejdzie czas (a nadejdzie) – kiedyś na łożu śmierci nie wstydzić się siebie i przekroczyć bramę wieczności z przygotowaną odpowiedzią na moje pytanie.

- Jakie ma brzmienie to pytanie? - Pytaliśmy zniecierpliwieni.

- Zawsze pytam wchodzącego do krainy wieczności tak; „Czy erekcja jest dla ciebie? Czy ty dla erekcji?”

- Która odpowiedź jest prawdziwa?

- Żadna. Nikt tego dokładnie nie wie. Nikt tego nie zbadał.

- To dlaczego - o Pani - zadaje to pytanie?

- Dla jaj! - Odpowiada Bogini.

Oczywiście po takiej odpowiedzi przestajemy się modlić i prosimy o następne wskazówki udanego życia.

- Po trzecie – kontynuuje Bogini Ironia – po trzecie, to nie wolno nigdy lekceważyć pierdnięć. Wprawdzie pierdnięcia nieco przypominają westchnienia, ale mają inne przesłanie.

Jako wierni Kościoła Bogini Ironii Dnia Nieustannego głupio nam się robiło po takich wskazówkach i milkliśmy jak zaklęci. Bogini jakby na to czekała i ożywiała się.

- Czy są jakieś pytania?

- Są odpowiadaliśmy.

- To poproszę! Śmiało.

No i ruszaliśmy z pytaniami. Niektóre pamiętam do dziś. Oto te, które udało mi się zapamiętać.

„Dlaczego żołnierze nie dezynfekują kul przed oddaniem strzału?

Dlaczego zamiast nie być, to jestem?

Jeśli umieramy ze starości, to kto jest zabójcą?

Czy w trumnie ma być wygodnie, czy nie?

Czy ofiara zabójstwa umiera z powodu obrony własnej?

Czy wysłuchanie kazania w języku niemieckim chroni kaznodzieję przed samobójstwem, czy wiernego, czy też odwrotnie, skłania do samozagłady?

Czy należy oddać życie w obronie własnej?

Czy Niemców należy składać w ofierze?

Czy wbijanie siebie na pal jest słuszne, czy kogoś?

Czy trawienie może być banalne?

Czy inkwizytorzy hiszpańscy byli wystarczająco leniwi ?

Czego uczą pornosy, czego nie uczą, a czego mogą nas nauczyć?

Czy Polacy powinni być niewidomi?”

Inne pytania były o tyle irytujące, że dotyczyły spraw finansowych, albo płciowych lub związanych z beztroską. Albo polityką.

Tych ostatnich, interesujących się polityką Bogini Ironia traktowała szczególnie. Zaraz po przyspieszonym zgonie zamieniała duszę zmarłego polityka na kogoś, kto musiał dalej przez wieczność politykować, ale bez posiadania jakiejkolwiek władzy. Dodatkową karą była zasada, że polityk w tej krainie wieczności nigdy nie był wysłuchiwany do końca. Przerywano mu w pół zdania. Polityk gubił wątek i zaczynał od nowa. Ale i tak mu przerywano w pół zdania i tak w kółko. I tak ukarany polityk pojmował, że w polityce doczesnej chodzi wyłącznie o władzę, której tutaj nie miał. Wiec cokolwiek by nie powiedział lub postanowił, spotykało się z lekceważeniem i pominięciem. Nie było jednej osoby w krainie wieczności, która wysłuchałaby go do końca.

O mądrości naszej Bogini świadczy to, że na każde z pytań Bogini odpowiadała twierdząco. I ta właśnie postawa jest postawą boską. Najlepiej definiuje boga, który chce zajmować się z ludźmi.

Atrybucją bóstwa jest przekonanie siebie o swej boskości. Gdy jej się to uda, dopada ją rozpacz.

Dlaczego?

Ano dlatego, że Istota, która (jak każde bóstwo) może się obronić przed każdym zagrożeniem i potrafi podarować sobie wszystko, czego zapragnie, jest istotą przeklętą.

Bo co jej zostaje?

Zostaje jej tylko jedna możliwość. Zostaje jej szansa na poszukiwanie zachwytów. By ich szukać, należy być pewnym, że zachwyty istnieją. Ale by istniały, to musi się je stworzyć. I oto dochodzimy do tego, że Bóg coś musi. Więc cóż to za Bóg, który coś musi?

To żaden Bóg.

Więc dlatego Bogini Ironii mając taką świadomość, skrywała się sama przed sobą za kurtyną szyderstwa. Za zasłoną jadowitej kpiny.

Kpina służy wesołością każdemu, kto potrafi wyszydzić siebie, ale nie wtrąca się w głupotę. Głupota bowiem przestaje być głupotą, gdy wyszydzona, bawi głupiego. Rozbawiony kretyn śmiejąc się z głupoty rozumie, że nic innego z nią nie da się zrobić jak wyśmiać, a więc tym samym głupek znika, a zamiast niego pojawia się na jego miejscu rozbawiony człowiek. Znikanie głupich ludzi jest zatem podstawowym aktem wiary wierzących w Boginię Ironii. ____________________________________

Podsłuchane przy barze;

Na pytanie do barmana :
- Co nas chroni przed nieszczęściem i klęską?
Barman odpowiada:
- 20 zł w nieoznaczonych banknotach.

______________________________________
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: