Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Mrok - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 października 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
47,90

Mrok - ebook

Najnowszy bestseller mistrzyni psychologicznego suspensu.
Lacey Flint, młoda policjantka z mroczną przeszłością, powraca, by zmierzyć się z NIMI…
Oni kryją się w cieniu.
Obserwują ją...

Lacey Flint ratuje niemowlę wrzucone do Tamizy. Któż byłby zdolny do takiej zbrodni?
Nadinspektor Mark Joesbury obawiał się nowego zagrożenia terrorystycznego. Monitorując strony dark webu, zauważył zwiększoną aktywność grupy ekstremistów - nienawidzących kobiet mężczyzn zwanych incelami. Zespół Joesbury’ego próbuje namierzyć ich przywódców, ale dark web chroni anonimowość zbrodniarzy.

Policjanci odkrywają, że porwanie niemowlęcia było zaledwie pierwszym z całej serii brutalnych ataków, których celem jest sterroryzowanie kobiet. Co gorsza okazuje się, że dla inceli uosobienie wszystkiego, czego nienawidzą, stanowi młoda policjantka z mroczną przeszłością - Lacey Flint.

Emocjonująca i złowieszczo prawdopodobna w naszym szalonym świecie. „Crime Monthly Magazine”

Jestem wielkim fanem Sharon Bolton. Lee Child

SHARON BOLTON to brytyjska autorka kryminałów i thrillerów psychologicznych (m. in.: BliznaRozpadPaktMistrz ceremoniiTruciciel) sprzedanych w ponad milionie egzemplarzy, tłumaczonych na 20 języków i wyróżnianych najważniejszymi międzynarodowymi nagrodami. Największą sławę przyniosła jej seria z Lacey Flint: Ulubione rzeczyKaruzela samobójczyńZagubieniMroczne przypływy Tamizy.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-241-8143-8
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Kilka godzin po północy, w samochodzie na skraju urwiska siedziały dwie młode kobiety – jedna z nich była martwa, druga tylko tak się czuła. Miejsce, do którego dotarły, zjeżdżając z drogi, by pokonać ostatnie jardy przez chropowate wrzosowiska, było najwyższym z brytyjskich klifów kredowych. Było to również jedno z najbardziej osławionych miejsc samobójstw na świecie – według ostrożnych szacunków od początku lat sześćdziesiątych XX wieku pochłonęło życie blisko pięciuset osób.

Kobieta, której serce, przynajmniej technicznie rzecz biorąc, nadal biło, zastanawiała się, czy dwa kolejne przypadki wystarczą, by uformować ładną, okrągłą półtysięczną liczbę. Przekręciła kluczyk w stacyjce, pozwalając, by odgłosy studzącego się silnika rozniosły się w ciemnościach, po czym otworzyła drzwi, żeby pożegnać się ze światem.

Jej towarzyszka, mocno ściśnięta pasami bezpieczeństwa, miała zamknięte oczy, ale gdy do auta wdarło się powietrze, rozwiane włosy zawirowały wokół jej twarzy, sprawiając przez chwilę wrażenie nadal tlącego się życia.

Okrutna sztuczka. Kobieta trwająca przy życiu – jeszcze przez kilka minut – zamknęła drzwi samochodu i z ulgą patrzyła, jak wnętrze pojazdu przenika ciemność. Przejechanie osiemdziesięciu mil z południowego Londynu jedynie z własnymi myślami i wyrzutami sumienia z powodu towarzyszących jej zwłok, było trudniejsze, niż się spodziewała. Wyszła z pojazdu i skierowała kroki w stronę czarnej próżni, która, jak wiedziała, była krawędzią klifu.

Noc była chłodna jak na wrzesień, z zachodu wiała lekka bryza. Nadciągała niemal wprost z wyspy Wight, przynosząc ze sobą zapachy ryb z wczorajszego połowu, wczesnojesiennych ognisk, dojrzałych owoców spadających z przepełnionych drzew. Z drugiej strony, zawsze miała bujną wyobraźnię; ten zapach mógł być niczym więcej niż tylko słonawym swędem plaży położonej sto sześćdziesiąt metrów niżej.

To była ponura plaża. Przyjęła zbyt wiele złamanych, pokiereszowanych ciał, wchłonęła zbyt wiele krwi umierających, żeby mogło być inaczej. Teraz było już za późno, zdecydowanie za późno, ale musiały istnieć lepsze, przytulniejsze miejsca, by umrzeć.

Kiedy oczy młodej kobiety przyzwyczaiły się do mroku, dostrzegła srebrzystobiałą linię kredowych klifów ciągnących się na zachód oraz błyski latarni morskiej w zatoce. Księżyc był nieco bardziej niż w połowie pełny, zniekształcony, dziwacznie niesatysfakcjonujący w swej niekompletności, za to mienił się blaskiem jak wypolerowana moneta, subtelnie rozświetlając obłoki. Maleńkie gwiazdki migotały niczym lampki, którym za chwilę miały wyczerpać się baterie, a ocean jawił się jak bezkresna czerń zalana blaskiem, jakby jego ciemne światło wydobywało się z głębin. Był to cichy ocean, pozbawiony głosu; fale nie rozbijały się o brzeg ani nie szumiały, a tym bardziej nie roztrzaskiwały się z grzmotem o skały.

Ból spowodowany zbyt wielką stratą przygniótł młodą kobietę, gdy zbliżyła się do krawędzi urwiska, a potem rozrósł się w jej piersi jak rosnące ciasto, wypełniając całą dostępną przestrzeń, tak że nawet oddychanie stawało się trudne. Równocześnie w oczy szczypał ją wiatr, wyciskając łzy, których dotychczas nie potrafiła uronić. Łzy pomagały na znośny ból, na lżejsze smutki, ale tego bólu nie mogły wyzwolić maleńkie kropelki wody. Wiedziała, że gdy nadejdzie tym razem, to wybuchnie, rozsadzając jej skórę, ciało i kości niczym szrapnel. Z pomocą przyjdą, jakżeby inaczej, skały piętrzące się na dole.

Wtedy przynajmniej wreszcie przeminie.

Gdy z ciemności wyłoniła się postać, pomyślała, że to jej zniecierpliwiona zmarła przyjaciółka przywołała nadprzyrodzone moce, by odprowadzić samą siebie do grobu. Wiatr zdusił jej pełen trwogi okrzyk.

Ale to nie była jej przyjaciółka, tylko ktoś obcy, choć zwabiony w to miejsce w tym samym ponurym celu.

– Nie powstrzymasz mnie. – Chłopak był spięty, drżący jak biegacz na krawędzi wyczerpania pod koniec wyścigu życia. I rzeczywiście był na krawędzi – zaledwie krok od urwiska. Gdyby rzucił się do przodu, mógłby go porwać pęd powietrza.

– Okej – odpowiedziała.

Był mniej więcej w jej wieku, przed dwudziestką, chociaż w skąpym świetle niełatwo było to stwierdzić. Niższy od niej, wątłe ramiona, grubszy w talii, dyszał, jakby spacer tutaj – na parkingu nie było innych pojazdów – był wysiłkiem. A może płakał; w półmroku jego twarz wyglądała na zaczerwienioną, upstrzoną błotem. Musiał siedzieć blisko krawędzi, na wpół ukryty wśród trawy, zerwał się na równe nogi, kiedy się zbliżyła.

– To mój wybór – oznajmił, wciąż gotowy do sprintu. – Moje życie.

– W porządku.

Jego ubranie, wilgotne od świeżo minionego deszczu, pachniało świeżością, wyglądało na czyste i nowe. Buty nie były tanie, a ciemne włosy niedawno porządnie ostrzyżono.

– Jesteś jedną z nich, prawda? – Rozejrzał się gorączkowo, jakby inni – jej fikcyjni współspiskowcy – mieli się zaraz do niego zakraść. – Jedną z tych, którzy próbują nas powstrzymać.

Westchnęła.

– Nie zamierzam cię powstrzymać.

– Na forum, na którym jestem, ostrzegano mnie, że będą tacy jak ty. Mówili, żeby przyjść tutaj między drugą a szóstą rano, bo wtedy jest najmniejsze prawdopodobieństwo, że się na kogoś trafi.

Jego oddech był nierówny, głos się łamał. Przez chwilę czuła głęboką irytację, że nie spędzi ostatnich chwil życia w spokoju, że ten małolat, który pewnie nie miał jeszcze żadnych problemów w swoim krótkim, rozpieszczonym życiu, odciągnie ją od jej myśli.

Ale to było niemiłe z jej strony, a ona nie chciała być niemiła, nie w ostatnich minutach swojego życia.

– Twoja kumpelka w samochodzie… – Wskazał za nią, tak jakby zapomniała, gdzie on jest. – Czy ona dzwoni, żeby złożyć zawiadomienie? Telefonuje po, jak to nazywacie, wsparcie?

Śmiech, mimo że krótki i gorzki, zaskoczył ją, zabrzmiał jak coś, przed czym dawno, zamknęła ostatnie drzwi.

– Wątpię – powiedziała.

Zrobił krok w kierunku klifu.

– Nie zbliżaj się do mnie! – zawył przenikliwie jak zaskoczona staruszka.

– Wcale nie zamierzam.

Nie chciała być niemiła, ale sytuacja stawała się męcząca, a poza tym prędzej czy później i tak pojawiłby się ktoś inny: wóz patrolowy, Samarytanie, dobroczyńca cierpiący na bezsenność. Nie miała czasu czekać w nieskończoność.

– Szczyt klifu jest ogromny. Nie będę ci przeszkadzać, jeśli ty nie będziesz przeszkadzać mnie.

Podchodząc bliżej krawędzi, spojrzała w dół. Nigdy nie miała lęku wysokości, ale teraz poczuła, że ogarnia ją fala mdłości i przez chwilę miała wrażenie, że grunt pod jej stopami się porusza. Kredowe urwiska zdecydowanie nie są stabilne – klify nieustannie się kruszą. Odbiła się od podłoża; nie ustępowało i poczuła ukłucie rozczarowania. O ileż byłoby łatwiej, gdyby ta chwila wahania została jej odebrana.

– Mówisz poważnie? – zapytał chłopak.

Prawdopodobnie bardziej niż on. Zastanawiała się, jak długo tutaj ślęczał, lamentując nad swoją niedolą i oszukując się, że skoczy.

– Nie jesteś z… jak to się nazywa, straży przybrzeżnej czy tych Samarytan?

– Jestem tutaj, żeby przejść na drugą stronę, tak samo jak ty.

– Kłamiesz, to tania zagrywka, jakieś bzdury z tej całej odwróconej psychologii: spraw, żebym pomyślał, że to cię nie obchodzi, a wtedy ja zacznę się przejmować.

– I to działa?

– Nie!

– O cholera – burknęła – no to tracę wprawę.

Cisza, a potem:

– Jestem Nick.

Zabrzmiało to tak, jakby się wahał, nie był pewien swojego imienia.

– Nie pytałam – odparła.

– Zostawiłem list… dla mamy i taty.

– Jestem pewna, że to zrobi im dużą różnicę.

Wiatr zerwał się ledwie na chwilę i, tak, teraz słyszała w dole szum fal.

– Mówisz poważnie? – zapytał. – Naprawdę zamierzasz skoczyć?

– Technicznie rzecz biorąc, zamierzam zjechać… Nacisnę na pedał… i poszybuję w zapomnienie jak Thelma i Louise nad Wielkim Kanionem.

– Co? – nie zrozumiał aluzji do ikon popkultury.

– Nieważne. Na razie, Nick. Dobrej śmierci.

– Zaczekaj! – zawołał do niej, zanim przeszła połowę drogi do auta. Odwróciła się i zrozumiała, że ten gest powinien jej coś powiedzieć: nadal można było ją skłonić do powrotu.

– To się stanie w okamgnieniu, prawda? Mam na myśli śmierć. Nic nawet nie poczuję?

Westchnęła i dołączyła do niego na krawędzi urwiska.

– Błyskawiczna śmierć nie zdarza się często – odpowiedziała. – Może po dekapitacji. Albo eksplozji. W innych przypadkach organizm potrzebuje czasu, żeby się wyłączyć. Więc nie, to się nie stanie w okamgnieniu. Śmierć przyjdzie szybko, ale nie od razu.

– Jak szybko?

Udała, że się nad tym zastanawia, ale podczas jazdy nie myślała o niczym innym.

– Sekundy, jeśli będziesz miał szczęście. Twoje kości połamią się na skałach. Fragmenty czaszki wbiją się w mózg i już nie będzie odwrotu; kilka kości żeber może trafi w serce, a ono się wykrwawi. Twoje płuca mogą też zostać rozerwane na strzępy, również przez twoje kości, uniemożliwiając ci oddychanie.

Zobaczyła, że zadrżał.

– Jeżeli będziesz miał pecha, twoje podstawowe narządy aż tak nie ucierpią. Utkniesz na plaży, gdzie będziesz leżeć godzinami, prawdopodobnie sparaliżowany, znosząc potworne katusze i wyczekując, aż się wykrwawisz lub twoje serce się podda. Ale co ja tam wiem? W końcu nie robiłam tego wcześniej.

– Więc jednak jesteś jedną z nich, tych psychologów. Próbujesz mnie odstraszyć.

Dobra, dość tego. Zrobiła pół kroku w jego stronę.

– Popchnąć cię?

Jego oczy otworzyły się szeroko ze strachu.

– Co takiego?

– Popchnę cię, jeśli chcesz. Powiedz tylko słowo.

Cofnął się, odganiając ją rękoma.

– Trzymaj się ode mnie z daleka.

– Jak sobie chcesz. – Chciała dostać się do samochodu, mieć to już za sobą, ale coś ją powstrzymywało.

– Upadek nie będzie najgorszy – oznajmiła. – Najbardziej paskudnie poczujesz się od razu po skoku, kiedy będziesz spadać. Wtedy pożałujesz swojej decyzji i zapragniesz wrócić na stabilny grunt, nawet z tym całym wewnętrznym bólem, który w sobie nosisz… ale będzie już za późno.

– Skoro tak uważasz, to dlaczego to robisz? – zerknął w stronę samochodu. – Zawarłaś jakiś pakt samobójczy z tą drugą dziewczyną?

Nadeszła nowa fala bólu.

– Ona już nie żyje. Zmarła kilka godzin temu. Przedawkowała narkotyki.

– Była twoją dziewczyną?

– Nie. Była przyjaciółką, jedyną, jaka mi została.

– Przykro mi.

Wyglądał, jakby mówił szczerze.

– Dziękuję.

Minęły sekundy.

– A ty dlaczego tu jesteś? – zapytała młoda kobieta.

Nie odpowiedział.

– Dziewczyna z tobą zerwała?

– Nigdy nie miałem dziewczyny. – W jego głosie pobrzmiewała uraza. – Dziewczyny nie umawiają się z facetami, którzy wyglądają tak jak ja.

Zaciekawiona, wbrew sobie, przyjrzała mu się raz jeszcze, tym razem dokładnie. Był niski, a ciężar w jego obwodzie prezentowałby się lepiej na barkach i ramionach, ale z pewnością naprawiłaby to porządna dieta i kilka miesięcy ćwiczeń. Nos miał trochę haczykowaty, a oczy raczej głęboko osadzone, co przydawało mu wyglądu jastrzębia, ale jego ciemnobrązowe włosy lśniły, a usta były pełne i ładnie uformowane. Najgorzej wyglądał poważny trądzik, który pokrywał dolną część twarzy, pojawiał się też na policzkach i czole – ale czas i odpowiednie leki rozwiązałyby i ten problem. Nie miał żadnych blizn ani szpecących znamion. Otworzyła usta, żeby rzucić jakiś frazes o jego wyglądzie, ale ostatecznie się rozmyśliła, uznawszy, że nie powinno jej to obchodzić.

– A ty umówiłabyś się ze mną? – zapytał, nie chcąc zmieniać tematu.

– Podrywasz mnie?

– Dziewczyny, które wyglądają jak ty, nie interesują się takimi chłopakami jak ja – ciągnął. – Nawet te brzydkie lecą na przystojniaków. Faceci tacy jak ja nie mają szans.

Chciał, żeby zaprzeczyła, powiedziała mu, że się myli i z pewnością wiele dziewczyn uważa go za atrakcyjnego. Po części chciała to zrobić, choćby po to, żeby zostawił ją w spokoju, ale była tak bardzo zmęczona. Najbardziej na świecie pragnęła zasnąć. Problem ze snem polegał jednak na tym, że on zawsze się kończył. Spałeś, a potem się budziłeś. Tyle że z takiego snu, jaki chodził jej po głowie, nie było wybudzenia.

– Nie zrobiłabyś tego, prawda? Nie poszłabyś ze mną na randkę?

– Nie – odpowiedziała zgodnie z prawdą. – Chcesz do nas dołączyć?

– Co?

– Wsiadam teraz do auta. Zjadę z tego urwiska. Nie sądzę, żebyś kiedykolwiek odważył się zrobić to sam, ale jeśli usiądziesz z tyłu, zabiorę cię ze sobą.

Ruszyła do samochodu i tym razem nie zamierzała się zatrzymać.

– Ostatnia szansa! – zawołała przez ramię. – Tylko nie wchodź nam w drogę, bo nie zdejmę stopy z gazu.

– Już idę. – Dogonił ją w chwili, gdy dotarła do samochodu.

– Jesteś pewien?

Wyglądał, jakby zaraz miał zwymiotować, ale przytaknął.

Otworzyła drzwi pojazdu.

– Z tej strony – zażądała. – Nie chcę, żebyś mnie łapał w trakcie jazdy.

– Ładne auto – powiedział, zajmując tylne siedzenie za pasażerem.

– Kradzione.

Zamknęła drzwi i włączyła silnik; przetestowała pedał gazu, choć już wiedziała, że samochód prowadzi się doskonale. Jej dłoń spoczywała na hamulcu ręcznym, gotowa go zwolnić.

– Psia mać! – Dotknął kobiety na przednim fotelu pasażera. – Ona naprawdę nie żyje. To chore. Ona naprawdę nie żyje!

– Sądziłeś, że cię okłamuję?

Bezskutecznie próbował odblokować zamek w tylnych drzwiach i szarpał za nie.

– Myślałem, że to podstęp, że wy dwie jesteście z tej straży przybrzeżnej i odwieziecie mnie z powrotem do Eastbourne!

– To źle myślałeś. – Zwolniła hamulec ręczny i trzymała auto na sprzęgle. Wystarczyło poruszyć lewą nogą, aby auto wyrwało do przodu. Już niemal widziała, jak grunt przed nią opada w dół.

– Wypuść mnie!

Och, na miłość boską.

Zaczął walić w szybę samochodu, wrzeszcząc:

– Ratunku, wyciągnijcie mnie stąd! Ratunku!

Nie miała zamiaru umierać w takim harmiderze. Jeszcze lada chwila zorientuje się, że może zacisnąć ręce wokół jej gardła, a wtedy w ogóle nie ruszy.

Zwolniła blokadę drzwi. Nastolatek w ułamku sekundy wypadł z samochodu i pobiegł w stronę ścieżki na klifie. Odprowadziła go wzrokiem, aż zniknął, a na szczycie urwiska znów zapanowała cisza i spokój.

– Na czym stanęłyśmy? – zapytała zmarłą towarzyszkę.

Kobieta obok niej nie miała odpowiedzi.

– Gotowa stawić czoła wrogowi?

Nadal nie było odpowiedzi, więc tylko siedziała, czekając, aż ból znowu nią owładnie, dając jej powód, by docisnąć jedną nogę i unieść drugą.

Nie nadszedł.

Pomyślała o chłopaku, który biegł co tchu w kierunku Eastbourne, przeklinając swojego pecha, przez którego wpadł na jakąś psycholkę na kilka sekund zanim skończył ze wszystkim.

Uratowała dzisiaj życie.

Cholera, to było dobre uczucie.

– Żałuję, że nie mogłam uratować ciebie – powiedziała do kobiety obok.

– A może zamiast tego ja ciebie uratuję? – odpowiedziała jej martwa przyjaciółka.

A potem z niewiadomego powodu skierowała wzrok na tylne siedzenie, gdzie kilka minut wcześniej siedział chłopak. Na jasnoszarej skórze leżał plik dokumentów, które przywiozła z ich wspólnego mieszkania w południowym Londynie. Żadnych paszportów ani praw jazdy, bo żadna z nich nigdy się o nie starała; żadnych aktów urodzenia, bo zaginęły w urzędach lata temu. Jedynie karta z numerem ubezpieczenia, karta biblioteczna, legitymacja studencka. Niewiele jak na dwa nastoletnie życia… z których jedno definitywnie się zakończyło.

Pytanie brzmiało: które?

Zupełnie nieoczekiwanie, w całkowitej rozpaczy, nagle pojawiła się szansa na nowy początek. Na pozostawienie za sobą bólu, straty i beznadziei. Byłaby głupia, gdyby jej nie chwyciła.

A przecież nigdy nie była głupia.

Wyłączyła silnik i pośpiesznie zabrała z auta wszelkie dokumenty, dzięki którym można by zidentyfikować jego ostatnie pasażerki; wyczyściła kierownicę i wszystkie wewnętrzne powierzchnie, których mogła dotknąć. Zwolniła pas trzymający przyjaciółkę, wsunęła ręce pod jej martwe ciało i przeciągnęła ją przez środek auta na miejsce kierowcy. Potem wrzuciła na luz i zwolniła hamulec ręczny. Przez sekundę auto stało w miejscu, więc chwyciła za krawędź otwartej szyby, oparła mocno stopy o skaliste podłoże, po czym pchnęła.

Ruszyło.

Pchnęła jeszcze raz i samochód potoczył się do przodu. Po raz ostatni spojrzała na martwą przyjaciółkę i popędziła na tył pojazdu, gdzie mogła bardziej wykorzystać siłę mięśni. Pchnęła mocno; pofałdowana ziemia dawała oparcie stopom. Auto nabrało prędkości, skręciło nieco w lewo i znalazło się na bardziej stromym zboczu. Pojechało dalej i nie musiała już pchać.

Cofnęła się i obserwowała, jak samochód przyśpiesza, aż przednie opony dotknęły krawędzi. I znów na ułamek sekundy zatrzymała się i pomyślała, że może plan się nie uda, ale wtedy przód pojazdu się ześlizgnął. Ciszę przeszył zgrzyt metalu o skałę, a samochód obrócił się w powietrzu, ukazując nocy podwozie. Sekundę później już go nie było.

Miała wrażenie, że upłynęły wieki, zanim rozległ się huk uderzenia. Nie patrzyła, nie musiała oglądać katastrofy. Zamiast tego opuściła wrzosowisko, by rozpocząć długi marsz z powrotem do Londynu.

Mniej więcej po roku z powodzeniem złożyła podanie o przyjęcie do Policji Metropolitalnej.CZĘŚĆ 1

1

Dwanaście lat później,
mniej więcej co do dnia.

Posterunkowa Lacey Flint (przyszła sierżant, jeśli szczęście jej dopisze), odkąd wstąpiła do Oddziału Rzecznego Policji Metropolitalnej przywykła do niespodzianek, jakie sprawiała jej rzeka. Ogromna i niezwykła toń, czasami przejmująco piękna i zarazem bezgłośnie przerażająca, stała się stałym elementem jej życia. Jej zapach nigdy nie opuszczał Lacey, podobnie jak jej szum. Nieustające tętno wyznaczało rytm jej życia; żyła zgodnie z nim, pracowała i bawiła się. Kochała rzekę z pasją, jaką nie darzyła wielu rzeczy w swoim życiu i jaką nie pałała praktycznie do żadnego człowieka. Prawie żadnego. Był jeden, daleko stąd, którego zawsze kochała i zawsze będzie kochać, i jeszcze ktoś. _Ta druga osoba._

Za to Tamiza… Tamiza była jak dom – opiekuńcza, pocieszająca, bezpieczna, a jednocześnie dzika kraina nieskończonych przygód.

Wiedziała jednak, że nigdy się nie zaprzyjaźnią. Nikt myślący nie brał Tamizy za pewnik, zwłaszcza tego odcinka, który przepływał przez Londyn, w części pływowej, w części niebezpiecznej. Przez nieco ponad rok pracy w Oddziale Rzecznym Lacey Flint znajdowała martwe kobiety, owinięte w całuny i na wpół utopione, lecz jeszcze żywe, uciekające przed niewyobrażalnymi niebezpieczeństwami w odległych krainach. Znalazła broń z epoki żelaza, kości prehistorycznych zwierząt i wiadomości w butelkach, które okazały się listami samobójców. Wyłowiła skarby przemytników i zalanych w sztok piratów, świętujących wieczory kawalerskie. Spotkała nawet syrenę.

Momentami odnosiła wrażenie, że widziała już wszystko, czym rzeka mogłaby ją zaskoczyć, zatem nie zaalarmował jej dmuchany jednorożec, leżący – brudny i opuszczony – na brzegu. Powinien był wzbudzić jej czujność, ale nawet Lacey Flint zdarzało się pomylić.

Wrzesień: najwspanialsza pora roku, pełna złocistego światła i srebrzystej mgły, ten czas, gdy rzeka uspokaja się na chwilę, bo większość uciążliwych turystów wraca do domu, a pijacy rzadziej przysiadają na jej brzegach. Lacey uwielbiała wrzesień; w końcu urodziła się w tym miesiącu. No, tak jakby.

Niewiele ponad czterdzieści minut temu wyszła z domu – starego jachtu żaglowego zacumowanego na stałe w Deptford Creek – nie do pracy, ponieważ zmianę zaczynała dopiero po południu, ale na spotkanie towarzyskie. Przez długi czas Lacey Flint wystrzegała się przyjaciół, jako że przyjaciele zazwyczaj byli ciekawscy, zadawali pytania, wyjawiali tajemnice, które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego. Zrozumiała jednak – co od czasu do czasu wychodziło jej na złe, lecz znacznie częściej procentowało – że nieważne, jak dobrze będziesz ukrywać się przed życiem, które bywa pasmem kłopotów, ono zawsze znajdzie sposób, by cię złamać. Teraz więc miała przyjaciółki, a dwie z nich umówiły się z nią na późne śniadanie w uroczym, małym lokalu (ich słowa, nie jej) przy moście Tower. Zwykle podróż z Deptford Creek do mostu Tower nie zajmowała więcej niż czterdzieści minut, nawet przez londyńskie korki uliczne, ale Lacey Flint podróżowała rzeką.

Oczywiście, że rzeką.

Jej biały, jednoosobowy kajak sunął po wodzie, nawet pod silny prąd. Po blisko trzech godzinach od źródła rzeka osiągała maksymalną prędkość przepływu, plus minus cztery węzły, zabierając ze sobą wszystko, co nie było w stanie przeciwstawić się jej sile, w stronę ujścia i ostatecznie do Morza Północnego.

Płynęła w niewielkiej odległości od północnego brzegu, zgodnie z przepisami Zarządu Portu Londyńskiego o trzymaniu się prawej strony rzeki lub sterburty, a pozostawanie na płyciznach utrzymywało ją z dala od gwałtowniejszych prądów pływowych. Nie mogła liczyć na to, że pogłębiarki, barki i katamarany w kanale centralnym dostrzegą samotny kajak, ani że go ominą, nawet jeśli go dostrzegą; na tej rzece naprawdę lepiej było trzymać się brzegów.

Lacey dobrze znała rzekę, a od czasu przeprowadzki do Deptford Creek znacznie nabrała sił, gdyż przez większość dni kajakowała, a nawet pływała, chociaż pływanie wpław w Tamizie było wykroczeniem i jak stwierdził jej szef, główny inspektor David Cook, _zostanie ukarane zwolnieniem w trybie natychmiastowym, jeśli znów ją na nim przyłapią, a tym razem wcale nie żartował_. Powrót do domu po śniadaniu będzie bułką z masłem. Fala będzie jej sprzyjała, więc pomknie niesiona prądem, używając wiosła wyłącznie do sterowania.

Pięć minut przed umówionym spotkaniem z przyjaciółkami zbliżyła się do doków Świętej Katarzyny. O rzut kamieniem w górę rzeki wznosił się most Tower, wysoki i pretensjonalny w swej wiktoriańskiej okazałości, a wśród licznych przechodniów stały na nim dwie osoby, które najwyraźniej ją obserwowały.

Prawdę mówiąc, były trzy, ale ona zobaczyła tylko dwie.

Jedna z nich, wyższa, pomachała, a Lacey odmachała, ryzykując pominięcie pociągnięcia wiosłem. Niższa, ciemnowłosa kobieta rękoma obejmowała klatkę piersiową, która wydawała się większa i bujniejsza niż zwykle.

I wtedy uwagę Lacey odciągnęło od przyjaciółek coś osobliwego w pobliżu pomostu. Na wąskim pasie nabrzeża między murem przy rzece a wodą leżało dmuchane koło, rodzaj zabawki do pływania, z jakiej korzystają dzieci. Koło było białe z tęczowymi wzorkami, wysokie na około półtora metra i tak samo szerokie. W odległych zakamarkach umysłu Lacey usłyszała najcichszy szept: że dmuchane koło nie powinno się znajdować nad jedną z najniebezpieczniejszych rzek świata.2

Helen oczywiście pierwsza zauważyła Lacey, ponieważ Helen nigdy nie traciła instynktu policjantki – cały czas rozglądała się wokół, oceniała sytuację, węszyła problemy, zanim te same zorientowały się, że powstają. Danie udało się to tylko raz.

W ostatnich dniach przechodzenie przez most denerwowało Danę, bo co by się stało, gdyby zaczął się podnosić, podczas gdy ona przechodziła po nim na drugą stronę i nie mogłaby z niego zejść? Zgodnie z jej wiedzą to się nigdy nie zdarzyło, a już na pewno nie na przestrzeni wieku, ale mimo wszystko ogarniał ją lęk.

Helen, która nie zawracała sobie głowy wizjami katastrofy na moście, spoglądała w dół na rzekę.

– Ta kobieta jest szalona – powiedziała Helen, mając na myśli oczywiście Lacey w białym kajaku, który wyglądał, jakby mogła go przewrócić gwałtowna fala.

Dana nie zaprzeczyła. Już jakiś czas temu doszła do wniosku, że Lacey Flint jest szalona. Od pamiętnej nocy, kiedy się poznały, niemal dokładnie dwa lata temu, gdy Lacey pokryta krwią umierającej kobiety wykazała się niezwykłą przytomnością umysłu na wyjątkowo makabrycznym miejscu zbrodni, Dana niezliczoną ilość razy była przerażona brawurą młodszej kobiety. Z drugiej strony Lacey była jedną z najodważniejszych osób, jakie Dana znała, a instynkt gliniarza miała wręcz genialny.

Inigo przekręcił się nerwowo przy piersi Dany, a jej dłoń automatycznie powędrowała do jego głowy, żeby go uspokoić. Uwielbiała trzymać go w nosidle, ciasno przypiętego do jej ciała, niemal tak blisko, jakby miał powrócić do jej wnętrza, gdzie nikt nie mógłby go dotknąć, skrzywdzić ani jej odebrać.

Dana nikomu nie mówiła, nawet Helen, że tak naprawdę nigdy nie zaznała lęku, dopóki nie urodził się jej syn. A teraz lęk stał się nieodłączną częścią jej życia: lęk przed nietypowym płaczem lub kwileniem, przed zbyt długim bezruchem w nocy, przed gorączką, wysypką, przed oderwaniem od niego wzroku na ułamek sekundy, który mógłby wystarczyć, żeby zniknął. Czuła się bezpiecznie tylko wtedy, gdy wszyscy troje byli w sypialni, a Inigo leżał w łóżeczku przy jej łóżku. Owszem, może miał już prawie sześć miesięcy, ale wciąż nie był gotowy na własny pokój. Świat Dany wypełniały obawy, a przecież za kilka dni miała zacząć go zostawiać na całe godziny w żłobku, który właśnie odwiedzili w Southwark na południowym brzegu, aby mogła wrócić do pracy.

Dana Tulloch piastowała stanowisko inspektora w Policji Metropolitalnej, przynajmniej dopóki nie została matką.

Odetchnęła z ulgą, gdy wraz z Helen zeszły z mostu, aby pokonać krótki odcinek do miejsca spotkania. Kawiarnia – a zarazem ruchliwe delikatesy – była w stylu sycylijskim, a właściciel, który zwykle nie pozwalał rezerwować stolików, zawsze robił wyjątek dla dwóch wysokich stopniem funkcjonariuszek policji. Zajęty pakowaniem oliwy truflowej i suszonych grzybów do papierowej torby dla oczekującego klienta, przywitał Danę i Helen powściągliwym uśmiechem i wskazał stolik przy przeciwległej ścianie.

Danę bolały plecy; wyplątała Iniga z nosidełka i posadziła sobie na kolanach. Zamierzała tulić go w ramionach do wyjścia z kawiarni, żeby broń Boże nie upadł, ale Ini był aktywnym, niecierpliwym dzieckiem i nie znosił siedzieć w miejscu i co gorsza, być ograniczany.

– Idzie – powiedziała Helen, a Dana odwróciła się i dostrzegła na ulicy szczupłą, jasnowłosą młodą kobietę w sportowym ubraniu.

Ostatnim razem widziały ją w czerwcu, gdy ich wspólny przyjaciel, Mark Joesbury, wciągnął Lacey do skomplikowanej tajnej operacji na północnym-zachodzie. Z technicznego punktu widzenia operacja zakończyła się sukcesem – kilku cholernie niebezpiecznych typów czekało na proces. Z drugiej strony, zginęła młoda kobieta. Żaden przyzwoity funkcjonariusz policji nie przechodzi łatwo nad taką tragedią do porządku dziennego; Mark to przeżył i najwyraźniej Lacey również.

Rozległ się dzwonek u drzwi i po chwili Lacey wykrzywiła twarz w uśmiechu, który w oczach Dany wyglądał na wymuszony. Na pewno musiała samą siebie przekonywać do spotkania z nimi tego ranka.

– Dobry Boże, jest ogromny. – Lacey nie spuszczając wzroku z niemowlęcia, pocałowała Helenę i uśmiechnęła się do Dany. – Jak było w żłobku?

– Przynajmniej o dwa stopnie za gorąco, a poza tym potrzebują trochę miękkich mebli, żeby wytłumić hałas – odpowiedziała Dana. – W pobliżu kojców maluszków biegają większe dzieci, a poza tym nie jestem przekonana, czy jedzenie, które serwują, jest tak ekologiczne, jak twierdzą.

– Wszystko poszło świetnie – ucięła Helen. – Cudowny personel i szczęśliwe dzieciaki. To najlepiej oceniana placówka w południowym Londynie. Inigo idzie do żłobka w poniedziałek rano. Już nie możesz się doczekać, prawda, bączku?

Helen zrobiła dziwacznie wykrzywioną minę w stronę Iniga, a ten pisnął i zatrzepotał rączkami w powietrzu.

– Niemowlęta potrzebują interakcji społecznych – dodała Helen. – Tak samo jak ich matki. Jeśli nie mają ku temu okazji, powinny wrócić do pracy.

– Jest taki radosny! – Lacey nie przestawała uśmiechać się do Iniga. – Chyba jeszcze nie słyszałam, żeby płakał.

– To dlatego, że Dana nigdy nie wypuszcza go z rąk – wyjaśniła Helen. – Zapytaj ją, czy możesz go potrzymać. No dalej, spróbuj. Na pewno znajdzie jakiś pretekst, żeby ci odmówić.

– Oczywiście, że Lacey może wziąć Iniego – parsknęła Dana. – Ale dopiero co przepłynęła kawał drogi kajakiem z Deptford i pewnie chce zaczerpnąć nieco tchu.

Lacey zajęła swoje miejsce.

– Mam wrażenie, że upłynęły całe wieki – zaczęła Helen. – Nie widziałyśmy cię od czasu, gdy wróciłaś z Kumbrii.

Nie można powiedzieć, żeby Helen nie podejmowała trudnych tematów.

– Cieszysz się, że wracasz na rzekę? – dopytywała Helen. – Czy w Kumbrii zmienili twoje zdanie o mundurze?

Osiemnaście miesięcy temu, będąc o włos od porzucenia pracy w policji na dobre, Lacey poprosiła o przeniesienie, jakie zwykle wymusza się na gliniarzach, którzy wypadli z łask. Lacey, wręcz przeciwnie, było to na rękę, toteż zrezygnowała z obiecującej kariery w zespole dochodzeniowym i wróciła do służby mundurowej w Oddziale Rzecznym.

– Zatęskniłam za spokojnym życiem. – Lacey uśmiechnęła się na znak, że nie mówi całkiem serio. Tamiza była jednym z najbardziej ruchliwych miejskich szlaków wodnych na świecie, wykorzystywanych często do przemytu ludzi i narkotyków. I miała na swoim koncie wysoką liczbę ofiar.

– Dana chce cię o coś spytać – powiedziała Helen.

Cholera. Miała z tym poczekać.

– O co chodzi? – Lacey wyglądała na zaciekawioną i tylko trochę nieufną.

Dana chciała najpierw wybadać, jak Lacey się miewa, a nawet w razie potrzeby odłożyć rozmowę na inny dzień.

– Wiesz, że Neil pełnił funkcję inspektora, kiedy byłam na macierzyńskim? – zaczęła Dana.

Neil Anderson był zastępcą Dany w zespole dochodzeniowym w Lewisham; Lacey kilka razy z nim pracowała.

– Jego awans zostanie prawdopodobnie potwierdzony w ciągu najbliższych tygodni, a on sam ma się przenieść – ciągnęła Dana. – Zespół zostanie przeorganizowany i pojawi się wakat. Gdybyś była zainteresowana powrotem do dochodzeniówki, wiedz, że twoja kandydatura zostanie pozytywnie rozpatrzona.

Oczy Lacey zaszły mgłą. Cóż, nie mogła powiedzieć, że nie została ostrzeżona. Helen, Mark, nawet Dave Cook, szef Lacey w Oddziale Rzecznym, oni wszyscy powtarzali, że nowe miejsce pracy jej służy, za co była im zresztą wdzięczna. Chcąc chronić młodą kobietę, na której im wszystkim zależało, argumentowali, że Lacey brała udział w zbyt wielu niebezpiecznych i trudnych sprawach, że w swojej młodej karierze oglądała więcej śmierci i mroku niż większość gliniarzy przez wszystkie lata służby.

Dana nie zamierzała się sprzeczać, ale marnowanie talentu przyjaciółki doprowadzało ją do szału. Lacey miała zadatki na świetnego detektywa.

– Przemyślę to – odparła Lacey, wlepiając wzrok w stół. – Dziękuję.

– Jest jeszcze jedno… – wtrąciła Dana, ignorując wyraz twarzy Helen „a nie mówiłam?”.

Zanim Dana zdążyła dokończyć zdanie, podano posiłek. Owsianka z owocami dla niej, rogalik dla Lacey i ekstrawagancki talerz z jajkami sadzonymi, sosem holenderskim i pancettą na ciabacie dla Helen, która nigdy nie przybierała na wadze, niezależnie od tego, co w siebie wrzuciła. Inigo, który od niedawna wykazywał zainteresowanie prawdziwym jedzeniem, sięgnął paluszkami do miski swojej matki. Podpierając go na jednym ramieniu, Dana sprawdziła owsiankę. Zdecydowanie za gorąca i raczej za słona. Poczęstowała go maliną.

– Umawiasz się z kimś? – zapytała Helen, poruszając kolejny temat, którego Dana najchętniej by unikała. Wyglądało na to, że burzliwy i niepewny związek Lacey z Markiem Joesburym utkwił w martwym punkcie.

– A co z tym twoim kolegą, wiesz, tym, który wspina się jak małpa. Jak go nazywają? Batman?

Mark również unikał tego tematu. Co więcej, trzymał się z dala od Dany i Helen prawie tak samo jak od Lacey, najpewniej chcąc uniknąć właśnie takich pytań.

– Spider-man – odpowiedziała Lacey. – Znany także jako Finn Turner. I nie, jak na mój gust jest zbyt wielkim bawidamkiem.

– Słyszałaś o nowym szefie SWK10?

Helen miała na myśli Marka, który niedawno otrzymał awans w związku ze sprawą w Kumbrii. Na litość boską, czy ta kobieta rozumiała znaczenie słowa „takt”?

Na brzegu, niespełna dwieście metrów dalej, mężczyzna pompował powietrze do koła do pływania.3

Chciałaś mnie o coś zapytać – przypomniała Lacey Danie, wstając do wyjścia.

Rachunek został zapłacony, akcesoria niemowlęce zapakowane do plecaka Helen, Inigo bezpiecznie usadowiony w nosidełku i trzy kobiety pożegnawszy się z właścicielem kawiarni, wyszły na bulwar. Dzień się rozjaśnił, chmury rozwiały, odsłaniając chabrowe niebo, a od wody zaczęła wiać świeższa bryza.

– Możemy o tym pogadać kiedy indziej – odpowiedziała Dana. Inni mieli rację, Lacey nie była gotowa na powrót do zespołu dochodzeniowego. Jej brak ochoty do rozmowy o Kumbrii, wymijające odpowiedzi na pytania o Marka i ogólna niechęć do mówienia o sobie – wszystko to prowadziło do jednego wniosku: Lacey nie była gotowa.

– Nie, nie możesz – przekonywała Helen. – Miej to już za sobą, bo tylko wszystko przeciągasz.

Dana donośnie westchnęła.

– Chodzi o to… że ludzie naprawdę bardzo chcą, żebyś wróciła do dochodzeniówki. Wiedzą, jakim byłabyś atutem, ale…

Cholera, Helen, to naprawdę nie był odpowiedni moment.

– … jest pewien – nie powiem, że problem, po prostu trochę – hmm, można to nazwać problemem… Mogłabyś uspokoić nerwy i wyprostować całą sprawę…

Helen głośno wypuściła powietrze przez nos.

– Wypluj to wreszcie – zażądała Lacey z wyrazem cierpliwego rozbawienia na twarzy.

– Padają pytania o twoje comiesięczne wizyty w więzieniu Durham – powiedziała pośpiesznie Dana. – Rozumiem, że ty i Victoria Llewellyn macie swoją historię i wszyscy wiedzą, że odegrałaś kluczową rolę w jej aresztowaniu, i nie ma wątpliwości, że zawsze postępowałaś właściwie – przesłuchanie jasno to potwierdziło. Tylko że…

– To kiepsko wygląda – dokończyła Lacey i zawiesiła głos. Ignorując spojrzenie Dany, sięgnęła po telefon. – Posłuchaj, muszę iść. Przegapię odpływ. Pogadamy o tym innym razem. Dobrze było was widzieć.

I to by było na tyle. Szybki pocałunek w oba policzki, jeszcze jeden w czubek głowy Iniga i Lacey je opuściła, odmaszerowując w stronę nabrzeża przy moście Tower.

– A nie mówiłam? – powiedziała Helen.

_Koniec wersji demonstracyjnej_.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: